- Opowiadanie: Lord.of.Whales - Nim ochłoną z gniewu

Nim ochłoną z gniewu

Cześć, to znowu ja. Jeśli pierwszy raz czytasz mój tekst, odsyłam do flagowego opowiadania – “Tylko białe jabłonie”. Jeśli nie (Ha! Ciekawe...), to tak jak poprzednio proszę pokornie o wyrażenie szczerej opinii. Tak czy siak – miłej zabawy!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Nim ochłoną z gniewu

– I gdzie jest ten cholerny honor?

– Honor? – Serat uniósł głowę lecz nie oderwał wzroku od płonących ruin grodu. W powietrzu niosły się krzyki mordowanych ludzi i swąd spalenizny  – To wojna, Kort. Ludzie giną – powiedział bez przekonania. Widać było, że on także był zaszokowany rozmiarem rzezi.

W dole miasto konało.

 

***

 

Żołnierze uklękli w pyle drogi. Większość pochyliła pobożnie głowy, tylko niektórzy zirytowani zerkali na towarzyszy, czekając na koniec rytuału. Między szeregami przechadzał się kapłan, za nim podążało dwóch akolitów z kadzidłami.

– Jesteśmy narzędziem w rękach boga, bracia. Pan wspiera nas i prowadzi ku światłości. Nie nam kwestionować jego wolę – posiwiały kapłan minął klęczącego Korta – Za murami tego siedliska zwyrodnienia, kryją się niewierni! Głusi na głos prawdy! Ślepi na światłość! Obrzydliwi w oczach pana! A wy głosiciele dobra zaniesiecie im płomień przeznaczenia! Rycerze honoru, spełnijcie swój obowiązek! Pan jest wszystkim!

– Pan jest wszystkim! – zawołał chórem oddział.

Kapłan odmówił krótką modlitwę i błogosławił ich. Gdy duchowny odszedł wojownicy wstali. Kort rozcierał obolałe kolana i sprawdzał swoją broń. Zobaczył nadchodzącego kaprala, na którego wołali Grom.

– Dobra, panienki – zawołał donośnym basem – ruszać tyłki! Pomodliliście się to ładujemy się na barki!

Cały oddział pomaszerował na brzeg rzeki, usiany zbudowanymi w pośpiechu barkami i skonfiskowanymi rybakom łodziami. Tam czekała już reszta żołnierzy. Kort szybko wypatrzył swojego przyjaciela Serata.

– Jak kazanie? – zapytał Serat gdy Kort wyślizgnął się z szeregu i dołączył do towarzysza – Stary Greestr musiał wypruwać sobie żyły, było go słychać aż u nas.

– Świetny dzień – narzekał Kort – najpierw karzą mi łykać kurz i słuchać tępej gadaniny, a teraz wysyłają mnie na śmierć. Mam wrażenie, że te barki rozpadną się zanim dopłyniemy do celu.

Serat roześmiał się.

Nagle zabrzmiały trąby, wszyscy ucichli. Pomiędzy żołnierzy wjechał zbrojny orszak. Rycerz na przedzie niósł błękitny sztandar z wyszytą złotą nicią rękawicą. Żołnierze zaczęli wiwatować gdy pomiędzy konnymi dostrzeżono sylwetkę króla. Za nim podążał drugi liczniejszy oddział ciężkiej piechoty. Na ich tarczach widniała płonąca gwiazda, a ludzie na ich widok cichli i odwracali wzrok. Pomiędzy żołnierzami szli przygarbieni mnisi mamroczący nieustające modlitwy. Kort spojrzał pytająco na przyjaciela.

– Inkwizycja – wyszeptał Serat. Gdy tylko oddziały przeszły wybuchło zamieszanie. Przez hałas przebijał się głos Groma:

– Na łodzie! Zajmować barki, szybko!

Kort i Serat szybko przepchnęli się przez tłum i zajęli miejsce na wąskiej łodzi. Oprócz nich było tu sześciu innych wojowników.

– Co teraz? – zapytał Kort.

– Przeprawiamy się przez rzekę i wdzieramy się na mury. Znaczy ci, którzy przeżyją przeprawę.

– A co z resztą?

– Jaką resztą?

– Szósty regiment piechoty, łucznicy generała Cubba i… no… inkwizycja.

Serat zmarszczył brwi.

– Wierz mi nie chciałbyś być w pobliżu nacierającej inkwizycji. A co do reszty to od północy saperzy zasypali część fosy. Tam uderzą wieże oblężnicze z resztą wojsk.

– A my…

– Tak, będziemy szturmowali mury wprost z rzeki.

Większość żołnierzy zajęła już miejsca na łodziach. Nagle w oddali odezwały się rogi. Na chwile wszyscy ucichli, po czym wybuch chaos.

– Wieże oblężnicze ruszyły! – starał się przekrzyczeć hałas Serat – Ruszamy!

– Pan jest wszystkim! Bracia, pamiętajcie o światłości i honorze… – darł się na brzegu kapłan.

– Sygnał! Odbijać od brzegu! – Grom zagłuszył wątły głos duchownego – Odbijać od brzegu, ścierwa! Szturmować!

Barka drgnęła pod nogami Korta i powoli ruszyła ku widniejącym w oddali murom. Dziesiątki innych łodzi odbijało od brzegu i ruszało za nią. Szturm się zaczął.

 

***

 

Kort przestąpił nad rozwleczonymi zwłokami mężczyzny. Cały bruk mokry był od krwi i zasłany ciałami.

– Zasłużyli na to? – wyszeptał.

– Nie pytaj, będzie łatwiej.

 

***

 

Pierwszy pocisk trafił barkę po prawej. W powietrzu zawirowały drzazgi, bezwładne ciała zsuwały się do wody.

– Zbladłeś, Kort – Serat wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Wysoka fontanna wody wystrzeliła niedaleko ich barki, zalewając pokład wodą. Stojący obok żołnierz głośno wymiotował za burtę. Widzieli teraz dokładnie mury miasta. Na ich szczycie aż roiło się od biegających wojowników, raz po raz powietrze rozcinał grad kamieni wystrzelany z katapult.

– Dobra panienki – stojący spokojnie przy sterze weteran zwrócił się do żołnierzy – za chwile przybijamy. Plan jest prosty: lądujecie, odnajdujecie kogoś z drabiną i wdzieracie się na mury. A i jeszcze nie giniecie za szybko – twarz mężczyzny wykrzywiła się w parodii uśmiechu – Nie bawcie się w bohaterów. Nie ma pytań? No to jazda!

Byli mniej więcej w połowie rzeki. Ktoś krzyknął i chwile później spadł na nich deszcz strzał. W tarcze Korta wbiły się dwie strzały, następna trafiła w udo jednego z ich towarzyszy. Mężczyzna z jękiem osunął się na dno barki lecz nikt nie pośpieszył mu z pomocą. W wodzie unosiło się coraz więcej szczątków i ciał. Wielki kamień przeciął powietrze i zdruzgotał burtę sąsiedniej łodzi. Żołnierze rozpaczliwie próbowali powstrzymać wdzierającą się wodę, lecz już po chwili cała barka się rozpadła. Niektórzy próbowali pływać ale ciężkie zbroje i kolczugi ciągnęły nieszczęśników na dno. Płynęli dalej, mury powoli rosły im w oczach. Mogli już dostrzec karmazynowego psa wyszytego na wrogich sztandarach.

– Dobra, przybijamy! Jazda! – ryknął weteran gdy dziób łodzi zarył w piasek.

Kort wyszarpnął z pochwy miecz i wyskoczył za burtę. Zamiast poczuć twardą ziemię pod nogami, zapadł się prawie po kolana w błoto. Z uniesioną wysoko tarczą zaczął przedzierać się przez bagnisko w stronę murów. W jego tarcze z trzaskiem wbiła się kolejna strzała. Wreszcie teren zaczął się podnosić, grzęzawisko zostało zastąpione przez twardy, ubity piasek.

– Kort, stój! – Chłopak obrócił się i spojrzał na przyjaciela.

Serat klęczał na ziemi osłonięty tarczą i przywoływał go do siebie.

– Czekaj – powiedział gdy Kort przykucnął przy nim.

– Co do cholery? Musimy atakować!

– Czekaj – twardo upierał się Serat.

 Z jednej z łodzi z wrzaskiem wypadła grupa wojowników. Kilku z nich dźwigało drabinę. Przedarli się szybko naprzód i przystawili ją do murów. Reszta żołnierzy zaczęła wspinać się na mury. Kort chciał rzucić się ku drabinie, lecz poczuł na ramieniu dłoń Serata.

– Patrz…

Coś błysnęło na szczycie murów. Na szturmujących spadł nagle potok gorącej smoły. Wspinający się po drabinie wojownik zaryczał z bólu i zwalił się na ziemie strącając za sobą swoich towarzyszy. Powietrze wypełniło wycie i swąd palonego mięsa. Kort patrzył ze zgrozą na poparzonych ludzi który miotali się po piasku próbując ugasić trawiące ich ciała płomienie.

Jednak to nie powstrzymało atakujących. W mgnieniu oka przystawione zostały następne drabiny, całą plaża usiana była wojownikami. Serat i Kort poderwali się i pobiegli do najbliższej drabiny. Torując sobie drogę tarczami przepchnęli się do pierwszych szczebli. Serat zaczął wchodzić pierwszy. W połowie drogi prawie spadł gdy dostał rzuconym z góry kamieniem. Parł jednak na przód. Żołnierz przed nim, stękając przeszedł przez blanki. Wyprostował się i jego gardło przebiło długi ostrze włóczni. Serat odtrącił spadające ciało tamtego i wszedł na mur. Instynktownie obił tarczą pchnięcie włócznią i machnął mieczem na oślep. Usłyszał plaśnięcie, ostrze utkwiło w czymś miękkim. Wyszarpnął szybko miecz, przestąpił nad bezwładnym ciałem przeciwnika i ruszył dalej.

Dostrzegł kolejnego przeciwnika, potężnego żołnierza w kolczudze. Rzucił się do przodu i uderzył w niego tarczą. Mężczyzna zachwiał się i na oślep uderzył toporem lecz ostrze utkwiło w okrągłej tarczy. Serat zamachnął się mieczem i odrąbał tamtemu dłoń w nadgarstku. Chciał dobić przeciwnika, lecz ze wszystkich stron zaczęli napierać niego ludzi. W tłoku trudno było się poruszać , nie mówiąc nawet o walce. Na mury wdzierało się coraz więcej ludzi. Ktoś popchnął go i Serat stracił równowagę, spadając na schody i staczając się na dół. Szybko podniósł się i zasłonił tarczą. Drżący bełt utkwił w twardym drewnie. Serat spojrzał na niskiego kusznika który patrzył na niego przerażonym wzrokiem. Wrogi żołnierz szybko się opanował, odrzucił na bok kuszę i wyszarpnął z pochwy miecz. Serat rzucił się do przodu, tnąc jednocześnie od góry. Ostrze śmignęło tuż przed twarzą tamtego. Mężczyzna uchylił się przed kolejnym cięciem. W panice zaczął uderzać w tarcze Serata, chcą wybić go z równowagi. Mężczyzna odbił ostrze tamtego i ciął szeroko. Kusznik zakwilił, oczy wyszły mu na wierzch. Z bezwładnych rąk wypadł miecz, dłonie powędrowały ku rozciętemu gardłu. Kolejne uderzenie odrąbało mu głowę.

– Serat! – usłyszał wołanie Korta.

Przyjaciel był podniecony, ostrze jego miecza plamiła krew. Serat skinął mu głową. Rozejrzał się, dostrzegł żołnierzy wypierających pomału wrogów z murów. W tej chwili biegnąc minął ich jakiś sierżant z kilkoma ludźmi.

– Za mną! – wrzasnął przez ramię nie zatrzymując się. Obaj ruszyli za nim. Przebiegli kawałek wzdłuż murów aż dotarli do następnych schodów. Grupka ludzi z psem wyszytym na tunikach, desperacko broniło zejścia z szańca. Sierżant wrzasnął i natarł od tyłu na broniących się. Kort rzucił się naprzód i uderzył tarczą w zaskoczonego pikiniera. Trząsnął złamany nos. Uderzył na oślep we przeciwnika, rozcinając mu płytko brzuch. Ktoś zaklął i Kort poleciał do tyłu. Szybko spróbował wstać, lecz silne kopnięcie powaliło go na ziemię. W ustach poczuł krew, kilka zębów chwiało się nienaturalnie. Nad nim stał brodaty mężczyzna, w potężnej dłoni trzymał wyszczerbiony topór. Kort w panice kopnął go w kostkę. Brodacz zaklął ponownie i zamachnął się toporem. Nagle od boku wpadł na niego inny żołnierzy. Siadł okrakiem na przewróconym mężczyźnie i sprawnie poderżnął mu gardło. Już miał wstać gdy młot bojowy spadł na jego czaszkę, miażdżąc kości i mózg. Kort poderwał się na nogi i nim młot bojowy podniósł się ponownie, dźgnął przeciwnika w podbrzusze. Wyszarpnął miecz i na oślep wbił ostrze we wroga.

Opór obrońców załamał się. Wojownicy próbowali zeskakiwać z murów, wycofując się chaotycznie. Kort oparł się o kamienną ścianę. Dopiero teraz poczuł ból w łydce, która okazała się płytko przecięta i zmęczenie.

– Cały? – Serat ściągnął hełm i otarł pot z czoła.

– Cały – potwierdził Kort – Jak idzie?

– Lepiej niż się spodziewałem. Szybko się przedarliśmy, ale to nie koniec.

– Cholerne sukinsyny – chłopak potarł przeciętą łydkę.

Jakby na potwierdzenie słów Serata, zabrzmiał róg i na szczycie murów pojawił się Grom. Jego zbroja w kilku miejscach była powgniatana, a topór zbroczony krwią. Rozejrzał się i ryknął:

– Myślicie że to koniec?! Ruszać się! Mamy miasto do zdobycia!

 

***

 

– Nie jest łatwiej Serat. Więc to wszystko były kłamstwa, tak?

Serat nie odpowiedział. Szedł wolno zrujnowaną ulicą, przyglądał się płonącym budynkom.

– Serat…

– Tak, Kort. Kłamali. Myślisz że im to przeszkadza? – wskazał na grupkę żołnierzy plądrujących właśnie jeden z domów – Dostali swoje zwycięstwo.

– Wykorzystali ich…

– A kogo to obchodzi?

 

***

 

– O cholera – zaklął Serat gdy ostrze halabardy uderzyło go w głowę, wgniatając hełm. Rozpaczliwie starał się trzymać tarczę w górze i utrzymać na nogach. Razem z oddziałem utknęli w wąskiej uliczce. Tłum był tak gęsty że Serat mógł tylko modlić się aby siekące z góry ostrza omijały jego ciało. Nie miał jak się poruszyć, mężczyźni ze wszystkich stron napierali na niego. Nagle ktoś krzyknął i wszyscy polecieli na łeb, na szyje do przodu. Serat wywalił się na twarz i został przygnieciony innym wojownikiem.

– Złaź do cholery!

Mężczyzna westchnął i spróbował się podnieść, ale po chwili znów upadł. Serat z trudem rzucił tamtego z placów. Wściekły spojrzał tamtemu w twarz lecz zobaczył tylko zmętniałe oczy i bełt wystający mu z szyi. Podniósł się i szybko doskoczył do najbliższego powalonego wroga. Zanim tamten zdołał się podnieść, Serat wbił miecz w jego podbrzusze. Wyszarpnął ostrze z wnętrzności tamtego i rzucił się ku kolejnemu z przeciwników. Tamten w panice czołgał się ku leżącemu nieopodal toporowi. Ostrze wbiło się między łopatki, mężczyzna zarzęził i jego ciało sflaczało.

Pozostali wrogowie rzucili się do ucieczki. Kilku z wojowników ruszyło za nimi, wyrzynając wszystkich za wolnych aby uciec. Wśród biegnących mignęła podniecona twarz Korta. Serat rzucił z głowy powgniatany hełm i odetchnął głęboko. Czuł się zmęczony, ręce miał całe spocone. Zmusił się do biegu, podążając za resztą oddziału. Wokół pełno było płonących budynków, powietrze przesycał ciężki swąd dymu i krwi. Większość wrogów wycofała się z miasta, zostawiając je na pastwę zdobywców. Oddział przemierzał plątaninę uliczek i zaułków aż dotarli do placu, przywierającego bezpośrednio do twierdzy. W wysokim murze ziała bram, w której na miejscu wyłamanych wrót stanęła teraz barykada. Za stosu mebli, różnorakich śmieci i połamanych belek wylatywały strzały, dziesiątkując nacierających właśnie żołnierzy.

– Naprzód! Atak! – wrzeszczał Grom rzucając się na pomoc wojownikom. Cały oddział natarł na barykadę. Serat zgięty wpół pobiegł ku wrotom. Bełt śmignął tuż przy jego głowie, ktoś za jego plecami krzyknął. Dotarł do barykady i skulił się za połamanym stołem. Nagle z góry spadło ciało grubego brodacza naszpikowane strzałami. Za nim poleciały kolejne. Serat wychylił się zza blatu i ujrzał jak Grom sprawnie wspina się po szańcu. Dotarł prawie na szczyt gdy zza barykady wychylił się żołnierz i uderzył od góry halabardą. Kapral zasłonił się opancerzonym ramieniem i utorował sobie drogę ciosami topora. Powalił dwóch mężczyzn, gdy trzeci uniknął jego broni i z rozmachem wbił włócznie w jego szyje. Ostrze zagłębiło się w ciele i przeszło na wylot, wyrzucając w powietrze fontannę krwi.

– Nie dobrze… – szepnął do siebie Serat. Nagle ujrzał Korta który właśnie z determinacją zaczynał wspinać się na barykadę. Serat opuścił swoją kryjówkę i rzucił się biegiem ku przyjacielowi. Chwycił go za ramiona i odciągnął protestującego chłopaka na bok.

– Szybko, za mną! – rzucił tylko i obaj wycofali się w głąb uliczki.

– Co ty robisz? Musimy atakować!

– Tak? Chciałbyś teraz tam być?

Kolejne ciało staczały się ze szańca na dół. Zwarty mur włóczni i halabard skutecznie powstrzymywał natarcie. Ktoś krzyknął, gdy topór z trzaskiem rozpłatał mu ramie na pół. Plac zasłany był ciałami. Ci którzy zostali przy życiu cofali się w pośpiechu.

– Co teraz? – zapytał, lekko zagubiony Kort.

– Czekamy.

Żołnierze jeszcze dwa razy próbowali szturmu. Za każdym razem w towarzystwie krzyków i jęków konających byli odpierani. Kort i Serat skulili się za kilkoma skrzyniami, kryjąc się przed strzałami. Żołnierze szturmowali, ginęli i znowu szturmowali. Czas mijał.

 

***

 

Szli zakrwawioną ulicą. Wokół szalał chaos. Kort milczał, szedł ze spuszczoną głową. Nagle gdy mijali potężną fasadę jakiejś świątyni, gdzieś bardzo blisko zabrzmiał wysoki, kobiecy krzyk. Kort podniósł głowę i spojrzał na wyłamane drzwi zza których dobiegł krzyk. Zawahał się przez chwilę i ruszył w stronę drzwi.

– Kort.

Chłopak zamarł i odwrócił się do Serata.

– Nie wtrącaj się.

– Nie mogę, Serat.

Pchnął drzwi. Ustąpiły.

 

***

 

– Musimy działać!

– Więc idź! Pozbieram to co z ciebie zostanie.

Cała czwórka skuliła się za stosem skrzyń. Serat kłócił się właśnie z jakimś nieogolonym żołnierzem. Kort dopiero teraz poczuł zmęczenie i palący ból w rozciętej łydce. Siedzieli tu już od trzech godzin, wpatrując się bezsilnie w barykadę. Nagle w głębi uliczki zabrzmiały kroki. Wszyscy podnieśli z nadzieją głowy.

– To posiłki. Wreszcie dobierzemy  się do bękartów – stwierdził radośnie nieogolony wojownik.

Z mroku wyłoniło się dziewięć postaci.

– Panie, chroń nas… – szepnął ktoś.

Wszystkie postacie odziane były w kolczugi i długie płaszcze ozdobione płonącą gwiazdą. Na ich czele szedł potężny mężczyzna w pełnej zbroi płytowej. Minął wpatrujących się w niego żołnierzy, stanął naprzeciw barykady i zza pełnego, skrywającego jego twarz hełmu odezwał się bezbarwny, wyzbyty emocji głos:

– „ I Pan wytępi wrogów swoich mieczem i ogniem. Tylko wierni zaznają spokoju.”

Na te słowa reszta oddziału dobyła mieczy i bez słowa ruszyła ku barykadzie.

– Co robicie? To pewna śmierć! – krzyknął ktoś.

Strzały zagrzechotały, odbijając się od szerokich tarcz. Żołnierze parli dalej, sprawnie wspinając się po barykadzie. Ktoś krzyknął, jeden z Inkwizytorów stoczył się na dół naszpikowany strzałami. Reszta natarła na przeciwników. Wbili się pomiędzy wrogów, ostrza odbijały się od ich kolczug. Kort z otwartymi ustami wpatrywał się w żołnierzy Inkwizycji. Walczyli jak diabły, potężnymi ciosami rozłupywali tarcze i kładli trupem przerażonych wrogów. Zdawali się nie czuć bólu i strachu. Na jednego z nich spadł topór odrąbując mu ramię lecz tamten zdawał się tego nie zauważyć. Dalej parł naprzód, okładając wrogów tarczą i wymachując krwawiącym kikutem.

Obrońcy szybko zostali odepchnięci, walka przeniosła się za barykadę. Powietrze wypełniły krzyki i jęki. Kort, reszta żołnierzy i potężny inkwizytor stali bez słowa wpatrując się w pozostałości po rzezi. Po chwili odgłosy walki ucichły, nastała cisza. Nagle barykada zachwiała się i runęła. Gdy pył opadł, Kort ujrzał trzech inkwizytorów. Skłaniali się na nogach, ich miecze były zalane krwią.

– Pan jest wszystkim – powiedział jeden i osunął się na ziemię.

– W życiu czegoś takiego nie widziałem – odezwał się wreszcie żołnierz który przedtem kłócił się z Seratem – Cholera, trzeba im pomóc – zadecydował i ruszył ku rannym.

– Stój.

Żołnierz zatrzymał się i obejrzał się na zakutego w zbroje zakonu mężczyznę. Tamten wpatrywał się w niego zza szpary w hełmie. Rycerz zaczął wolno i cicho mówić.

– Kim jesteśmy aby sprzeciwiać się woli pana? Zdecydował on o śmierci naszych braci. Jeśli taka jest jego wola, tak niech się stanie.

– Co ty mówisz, człowieku – nerwowo odpowiedział żołnierz i ruszył dalej – Oni są ranni, można ich jeszcze uratować.

Zgrzytnął metal. Inkwizytor przyłożył długie ostrze do szyi tamtego.

– Wola pana jest wszystkim.

Żołnierz otworzył bezwiednie usta, zezując na ostrze. Wreszcie zdołał wykrztusić:

– Jesteście szaleni… Do cholery, jesteś szalony…

Cofnął się chwiejnym krokiem. Rycerz opuścił miecz i powiedział:

– Droga wolna. Ruszajcie, nieście światłość heretykom i niewiernym.

Żołnierze spojrzeli po sobie, milcząc. Inkwizytor powtórzył:

– Ruszajcie.

Ruszyli. Twierdza upadła w ciągu dwóch godzin.

 

***

 

Drzwi ustąpiły. Kort wszedł świątyni. Na po drugiej stronie szerokiej sali dwóch żołnierzy stało naprzeciw grupce przerażonych dziewcząt ubranych w kapłańskie szaty. Między żołdakami a kapłankami stał zgarbiony staruszek, starający się zasłonić kobiety własnym ciałem. Na dźwięk kroków jeden z żołdaków odwrócił się.

– Przychodzisz w dobrej chwili – zawołał na widok rękawicy wyszytej na tunice Korta – Właśnie mieliśmy zaczynać – wskazał mieczem na kapłanki i zaśmiał się obleśnie.

 

***

 

Gdy Kort i Serat dotarli do Wielkiej Sali, okazało się że jest już po walce. Dosłownie chwilę przed ich przybyciem, żołnierze z szóstego regimentu piechoty wdarli się do komnaty, pojmali przywódcę buntu, hrabiego Isnnera i zabili jego dwóch synów. Jęczącego i zhańbionego hrabię zaprowadzono przed oblicze która, gdzie został oskarżony o wywołanie rewolty i ścięty. Tymczasem królewska armia rzuciła się do plądrowania. Zamek został prędko złupiony, żołnierze szybko rozproszyli się po mieście szukając łupów. Kort czuł przyjemny ciężar pełnego mieszka zawieszonego u pasa, na palcu Serata pobłyskiwał nowy, pozłacany pierścień. Obaj czuli zadowolenie, przemierzając zrujnowane komnaty twierdzy.

– Tutaj już nic nie ma – stwierdził w pewnym momencie Kort.

– Racja, chyba trzeba poszukać gdzieś indziej.

– Lepiej się pośpieszmy…

Ruszyli do wyjścia i gdy tylko wyszli na mury dobiegła ich cała kaskada nowych odgłosów. W powietrzu raz po raz brzmiały krzyki, słuchać było trzask pękającego drewna i jęki konających. Wszystko to niosło się daleko, ponad mury zamku. Kort podszedł do blanek.

– Myślałem że bitwa się już skończyła…

Przerwał w połowie i zamilkł. Zaniepokojony Serat podszedł do niego.

– O cholera…

W dole trwała rzeź. Kort wpatrywał się w zasłane ciałami cywilów ulice, w płonące domy z których w panice wybiegały kobiety i dzieci, na poustawianych pod ścianą mężczyzn pilnowanych przez kilku kuszników, w dwóch pikinierów ograbiających umierające jeszcze ofiary… Kolejne budynki zajmowały się ogniem, w powietrzu krążyły stada padlinożerców. Gdzieś w oddali zawył pies, odpowiedziały mu dzikie, nieludzkie wrzaski. Obaj wpatrywali się w to w milczeniu. Minęła długa chwila nim wreszcie Kort szepnął cicho:

– I gdzie jest ten cholerny honor?

– Honor? – Serat uniósł głowę lecz nie oderwał wzroku od płonących ruin grodu. W powietrzu niosły się krzyki mordowanych ludzi i swąd spalenizny – To wojna, Kort. Ludzie giną – powiedział bez przekonania. Widać było że on także był zaszokowany rozmiarem rzezi.

W dole miasto konało.

 

***

 

Kort wolno podszedł do żołnierza, wyjął z pochwy miecz i wbił mu w gardło. Jedna z kapłanek krzyknęła przeraźliwie. Zaszokowany żołdak pomacał przebitą szyję, zacharczał i runął na posadzkę. Jego towarzysz wpatrywał się tępo w Korta, jego ręka powędrowała wolno ku rękojeści sztyletu. Kort błyskawicznie doskoczył do niego i nim tamten zareagował pchnął go w brzuch. Wyszarpnął ostrze i dobił konającego. W tym momencie do świątyni wszedł Serat. Zatrzymał się na widok przyjaciela stojącego w rosnącej kałuży krwi.

– Co…?! Zabiłeś ich!

– Chcieli zgwałcić kapłanki– usprawiedliwił się Kort, ocierając krew z ostrza.

– To byli nasi! Powieszą nas za to!

– Spokojnie, kto zwróci uwagę na dwa trupy więcej?

– Cholera! Kort, czyś ty oszalał…

Drzwi otwarły się z trzaskiem. Kort i Serat odwrócili się równocześnie. W wejściu stało dwóch żołnierzy inkwizycji z rycerzem na czele. „To on”– pomyślał Kort w pierwszej chwili, wspominając potężnego inkwizytora spod barykady. Wyglądał identycznie: ta sama zbroja płytowa, tan sam hełm skrywający twarz, tan sam całkowicie bezbarwny i pozbawiony wszelkich emocji głos.

Rycerz zatrzymał się i powiedział wolno:

-„I ukarze Pan niewiernych i heretyków, a cierpienie ich będzie wielkie”.

Dwaj żołnierze dobyli mieczy po czym ruszyli w stronę starca i kapłanek, całkowicie ignorując leżące na posadzce ciała. Kort spojrzał bezradnie na Serata. Zawahał się przez chwilę i podjął decyzję.

– Zajmij się tym po prawej – szepnął do przyjaciela.

Inkwizytorzy zbliżyli się do przerażonej grupki. Starzec cofnął się, rozpaczliwie szukając drogi ucieczki.

– Pan jest wszystkim – powiedział jeden z nich i zamachnął się mieczem. W tym momencie Kort skoczył naprzód i uderzył tamtego, wytrącając mu z ręki miecz. Mężczyzna powoli obrócił się w jego stronę. Kort spojrzał w zamglone, bezrozumne oczy i zadał cios. Ostrze wbiło się głęboko w brzuch tamtego. Żołnierz nawet nie drgnął.

– Pan jest wszystkim – powtórzył i osunął się wolno na ziemię.

Tymczasem Serat przeklinając głupotę przyjaciela rzucił się na drugiego z inkwizytorów. Uderzył od góry, lecz tamten z łatwością odbił jego cios. Powtórzył cięcie i chlasnął tamtego po udzie, pozostawiając płytką ranę. Tamten jednak zdawał się tego nie zauważyć. Zamachnął się mieczem odtrącając ostrze przeciwnika i ciał zamaszyście. Serat cofnął się i zasłonił tarczą. Inkwizytor natarł i uderzył mieczem od góry. Cios był tak silny że wytrącił Serata z równowagi. Mężczyzną poleciał do tyłu i upadł na posadzkę. Chciał się szybko podnieść lecz nagle poczuł palący ból w nadgarstku. Inkwizytor przytrzymał jego rękę nogą, przyłożył klingę do grdyki i powoli pchnął. Ostrze weszło jak w masło. Ciałem Serata wstrząsnęły drgawki po czym mężczyzna znieruchomiał.

 Kort patrzył ze zdumieniem na martwego przyjaciela. Nagle doszło do niego co się stało i ryknął. Rzucił się naprzód, wpadł barkiem na żołnierza i obalił go na ziemię. Z furią zaczął okładać mieczem twarz tamtego, miażdżąc kości i tnąc skórę. Tryskająca krew mieszała się z łzami młodzieńca. Wstał dopiero gdy zmasakrowana twarz tamtego przestała cokolwiek przypominać. Podniósł się i obrócił ku rycerzowi. Wysoki Inkwizytor przypatrywał mu się bez słowa, wreszcie rzekł tylko:

– „A zdrajcy poczują gniew Pana.”

– Zamorduję cię! – wrzasnął Kort z łzami w oczach.

Przeciwnik powolnym ruchem wyjął z pochwy długi, dwuręczny miecz. Bez słowa zrobił kilka kroków naprzód. Kort przestał czuć cokolwiek oprócz gniewu i nienawiści. Chciał zabić wroga, powoli wbić ostrze w jego ciało tak samo jak to zrobiono Seratowi. Krzyknął i rzucił się na rycerza. Inkwizytor sparował jego cios i wyprowadził podłużne cięcie. Młodzieniec uskoczył i uderzył tarczą. Drewno zderzyło się z stalowym napierśnikiem lecz rycerz się nawet nie zachwiał. Cofnął się o krok i ciął oburącz od góry. Ostrze przecięło powietrze, tam gdzie sekundy temu stał Kort. Chłopak zamachnął się mieczem i uderzył w hełm wroga. Tamten cofnął się o krok i zatrzymał. Kort krzyknął triumfująco i pchnął, mierząc w gardło przeciwnika. Tamten jednak nadludzko szybko upuścił miecz i podniósł rękę. Ostrze ześlizgnęło się ze zgrzytem po stalowej rękawicy. Inkwizytor ruszył do przody i wymierzył młodzieńcowi potężny cios pięścią. Kort zatoczył się do tyłu, miecz wyślizgnął mu się z dłoni. Rycerz chwycił go za gardło i przyparł do muru. Jego chwyt zaczął się zaciskać, miażdżąc powoli krtań.

Kort walczył o oddech, rozpaczliwie zaczął okładać inkwizytora po hełmie. „Musi być sposób, słaby punkt” – myślał panicznie. Ból narastał, płuca domagały się oddechu. „Oczy!” Kort wytężył siły i wepchnął palce w szparę hełmu. Szarpnął, hełm z trzaskiem spadł na podłogę.

 Przez krótką chwilę Kort zapomniał o martwym Seracie, duszącym go rycerzu i śmiejącej się mu w twarz śmierci. Wpatrywał się w twarz przeciwnika. Inkwizytor nie miał oczu. Zamiast normalnej źrenicy i białka, w jego twarzy ziały dwa puste oczodoły. Kort czuł na sobie, niemające źródła, przeszywające spojrzenie tamtego. Rycerz uśmiechnął się upiornie, jego wargi rozchyliły się drapieżnie.

– Pan jest mym wzrokiem.

Potężne uderzenie pozbawiło Korta resztek tlenu.

– Pan jest mą drogą.

Stalowa rękawica zmiażdżyła mu żebra.

– Pan jest mym światłem.

 Oczy Kort zaszły mgłą, nie mógł już dłużej walczyć. Poczuł jak jego świadomość gaśnie. Poddał się. Dobiegło go już tylko ciche i niewyraźne:

– Pan jest wszystkim…

Koniec

Komentarze

Początek bardzo mi się podobał, ale ostatecznie nie jestem do tekstu przekonany. Trochę zabrakło tła, całe opowiadanie to opis bitwy – bardzo fajny opis, ale nie czuje się przywiązania do bohaterów (sprawiających wrażenie drugoplanowych postaci), w rezultacie czego sama akcja przestaje absorbować. Przystępnie napisane. Ogólnie raczej wprawka, niż pełnowymiarowe opowiadanie.

Opisanie zdobycia miasta i późniejszych starć najeźdźców z obrońcami tegoż, zdało mi się dość monotonne, by nie rzec nudne, w dodatku kompletnie pozbawione fantastyki.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia – roi się tu bowiem od usterek wszelkiej maści. Niestety, trafiają się także zdania, które, zapewne wbrew Twoim intencjom, Lordzie, brzmią dość zabawnie.

 

…po­si­wia­ły ka­płan minął klę­czą­ce­go Korta – Za mu­ra­mi… – Jeśli zaczynasz nowe zdanie, na końcu poprzedniego powinieneś postawić kropkę lub inny znak interpunkcyjny.

 

Kort roz­cie­rał obo­la­łe ko­la­na i spraw­dzał swoją broń. – W jaki sposób, rozcierając kolana, można sprawdzić broń? ;-)

 

Świet­ny dzień – na­rze­kał Kort – naj­pierw karzą mi łykać kurz i słu­chać tępej ga­da­ni­ny… – Lordzie, sprawdź w słowniku znaczenie słów karzą/ karaćkażą/ kazać.

 

Ktoś krzyk­nął i chwi­le póź­niej spadł na nich deszcz strzał. – Literówka.

 

Wiel­ki ka­mień prze­ciął po­wie­trze… – Jak wygląda przecięte powietrze?

 

Pły­nę­li dalej, mury po­wo­li rosły im w oczach. – Chciałabym móc zobaczyć oczy, w których rosną mury. ;-)

 

Z unie­sio­ną wy­so­ko tar­czą za­czął prze­dzie­rać się przez ba­gni­sko w stro­nę murów. W jego tar­cze z trza­skiem wbiła się ko­lej­na strza­ła. – Ile miał tarcz? Kiedy wbiły się poprzednie strzały, skoro teraz wbiła się kolejna?

Powtórzenie.

 

In­stynk­tow­nie obił tar­czą pchnię­cie włócz­nią… – Literówka.

 

Serat stra­cił rów­no­wa­gę, spa­da­jąc na scho­dy i sta­cza­jąc się na dół. – Masło maślane. Czy mógł stoczyć się na górę?

 

W pa­ni­ce za­czął ude­rzać w tar­cze Se­ra­ta… – A jednak Serat miał kilka tarcz. ;-)

 

Z bez­wład­nych rąk wy­padł miecz, dło­nie po­wę­dro­wa­ły ku roz­cię­te­mu gar­dłu. – Ręce były bezwładne, a dłonie mogły wędrować?

 

W ustach po­czuł krew, kilka zębów chwia­ło się nie­na­tu­ral­nie. – Czy w innych okolicznościach zęby chwiały się w sposób naturalny? ;-)

 

Serat z tru­dem rzu­cił tam­te­go z pla­ców. – Na pewno rzucił go z placów?

 

Serat z tru­dem rzu­cił tam­te­go z pla­ców. Wście­kły spoj­rzał tam­te­mu w twarz lecz zo­ba­czył tylko zmęt­nia­łe oczy i bełt wy­sta­ją­cy mu z szyi. Pod­niósł się i szyb­ko do­sko­czył do naj­bliż­sze­go po­wa­lo­ne­go wroga. Zanim tam­ten zdo­łał się pod­nieść, Serat wbił miecz w jego pod­brzu­sze. Wy­szarp­nął ostrze z wnętrz­no­ści tam­te­go i rzu­cił się ku ko­lej­ne­mu z prze­ciw­ni­ków. Tam­ten w pa­ni­ce czoł­gał się… – Czy cały czas chodzi o tego samego tamtego?

 

W wy­so­kim murze ziała bram, w któ­rej na miej­scu wy­ła­ma­nych wrót sta­nę­ła teraz ba­ry­ka­da.… – Czy bram ziała barykadą?

 

Nie do­brze… – szep­nął do sie­bie Serat.Niedo­brze… – szep­nął do sie­bie Serat.

 

Żoł­nie­rze sztur­mo­wa­li, gi­nę­li i znowu sztur­mo­wa­li. – Ci, którzy zginęli znowu szturmowali??? ;-)

 

– „ I Pan wy­tę­pi wro­gów swo­ich mie­czem i ogniem. – Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

Kort wszedł świą­ty­ni. – Co zrobił??? ;-)

 

Na po dru­giej stro­nie sze­ro­kiej sali dwóch żoł­nie­rzy stało na­prze­ciw grup­ce prze­ra­żo­nych dziew­cząt ubra­nych w ka­płań­skie szaty. – Pewnie miało być: Po dru­giej stro­nie sze­ro­kiej sali, dwóch żoł­nie­rzy stało na­prze­ciw grupki prze­ra­żo­nych dziew­cząt, ubra­nych w ka­płań­skie szaty.

 

Ję­czą­ce­go i zhań­bio­ne­go hra­bię za­pro­wa­dzo­no przed ob­li­cze która, gdzie zo­stał oskar­żo­ny o wy­wo­ła­nie re­wol­ty i ścię­ty. – Kim był któr? ;-)

 

Chcie­li zgwał­cić ka­płan­ki– uspra­wie­dli­wił się Kort… – Brak spacji przed półpauzą.

 

-„I uka­rze Pan nie­wier­nych i he­re­ty­ków… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Ude­rzył od góry, lecz tam­ten z ła­two­ścią odbił jego cios. Po­wtó­rzył cię­cie i chla­snął tam­te­go po udzie, po­zo­sta­wia­jąc płyt­ką ranę. Tam­ten jed­nak zda­wał się tego nie za­uwa­żyć. – Znów obrodziło tamtym.

 

Za­mach­nął się mie­czem od­trą­ca­jąc ostrze prze­ciw­ni­ka i ciał za­ma­szy­ście. – Literówka i trochę masła maślanego.

A może wspólne ostrze przeciwnika i ciał odtrącił zamaszyście… ;-)

 

In­kwi­zy­tor ru­szył do przo­dy… – Literówka.

 

Kort za­to­czył się do tyłu, miecz wy­śli­zgnął mu się z dłoni. Ry­cerz chwy­cił go za gar­dło i przy­parł do muru. – Z tego wynika, że rycerz chwycił miecz za gardło i przyparł do muru. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Coś błysnęło na szczycie murów. Na szturmujących spadł nagle potok gorącej smoły.

A co mogło błysnąć? Podgrzewana smoła nie błyszczy, matowieje.

Podobało mi się, nawet bardzo. W odróznieniu od “Jabłoni” nie odczułem dłużyzn, przeczytałem za jednym razem, nawet brak fantastyki nie przeszkadzał.

A inkwizycja, niczym NKWD za II wojny światowej. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Wysoka fontanna wody wystrzeliła niedaleko ich barki, zalewając pokład wodą.

W jego tarcze z trzaskiem

zwalił się na ziemie strącając

oprócz literówki brak przecinka po ziemie, ale przecinków w ogóle duuużo brakuje – nie będę ich wypisywał.

ponadto nigdy nie spotkałem się z tym, żeby ludzie od smołowania stawali w płomieniach (można było pokryć pierzem i wtedy podpalić, ale to inna zabawa)… ale ekspertem nie jestem…

ze wszystkich stron zaczęli napierać niego ludzi, W tłoku trudno było się poruszać , nie mówiąc nawet o walce. Na mury wdzierało się coraz więcej ludzi

literówka i powtórzenie

Dopiero teraz poczuł ból w łydce, która okazała się płytko przecięta i zmęczenie

nawet jeśli dodasz brakujący przecinek, to zdanie będzie brzmiało brzydko (przeszkadza część i zmęczenie)

trzymać tarczę w górze i utrzymać

trochę niezręcznie

 

Dobrze. Musiałem przerwać, wybacz Autorze. Dla mnie opisy kolejnych ciosów były niestety nudne. Musiałem je przeskakiwać, bo nie interesowało mnie, kto komu co rozpruł w danej chwili. Wybijały mnie z rytmu literówki i dziwne konstrukcje zdaniowe. Przebiegłem wzrokiem resztę opowiadania, stwierdziłem, że nic zaskakującego się nie wydarzyło, więc na tym poprzestanę.

Ale nie było bardzo źle. Trochę pracy nad fabułą (tu jej prawie brak), uważna autokorekta, zgłębienie zasad interpunkcji, oswojenie się z tym, co czytelników nudzi, a co nie (spoiler – zawsze się znajdzie ktoś, kogo nudzi i ktoś, kogo nie) – i jeszcze może być lepiej. Początek był całkiem, całkiem.

 

Dużo rąbanki, jeszcze więcej literówek, fantastyka w śladowych ilościach.

Tak, wojna jest zua. A wojna prowadzona przez fanatyków jest jeszcze gorsza. To teraz napisz coś bardziej odkrywczego. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka