- Opowiadanie: Katastrof VII - Jak wygląda Szłok?

Jak wygląda Szłok?

 Tekst był pisany na konkurs: “Last minute”, jakkolwiek nie nadawał się do publikacji. Po licznych zmianach jest nieco lepszy.

Wiem, że: fabuła jest prosta, tekst  nie został  wygładzony dostatecznie, humoru niewiele, a zakończenie przewidywalne, ale... może zapewni trochę rozrywki.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Jak wygląda Szłok?

W sezonie urlopowym zdobycie miejscówki na międzygwiezdny wahadłowiec stanowiło wyzwanie nawet dla najstarszych weteranów kosmicznych wypraw. Nie wystarczała znajomość galaktografii, procedur celnych czy niuansów uniwersalnego translatora. Kredyty oczywiście okazywały się niezbędne, lecz to nie zasobność portfela decydowała o sukcesie lub porażce. W corocznych zmaganiach biletowych najważniejsza była cierpliwość i spryt, w ilościach gargantuicznych.

 Dodatkowo w kosmoporcie panował niemożliwy bałagan spowodowany przez Szłoki. Nie tylko okupowały sektor czwarty, ale też podobno zepsuły system zakupu biletów, teleportery oraz generatory żywności. Tłum podróżnych przemieszczał się od wejścia do kas i od kas do bramek, lawirując w beznadziejnej próbie ominięcia tych dziwnych istot. Wszechobecne kolejki były rozrywane i scalane ponownie. Holoprojektory migotały wielojęzycznymi ostrzeżeniami, zapełniając przestrzeń pod szklanym sklepieniem, a kłótnie i przekleństwa rozsadzały betonowe ściany. Wielorasowy zapach potu tworzył kakofonię smrodu, z którą nie radziły sobie  najlepsze osobiste generatory atmosfery.

Chaz Teon wierzył w swoją cierpliwość i spryt, a zakup biletów przyrównywał do bitwy, w której miał zamiar zwyciężyć. Nigdy nie widział żadnego Szłoka, nawet w holowizji, ale nienawidził ich serdecznie, podobnie jak wszyscy – za tłok i smród, który powodowali. Stał w kolejce od rana, jednakże problemy w kosmoporcie ledwo dostrzegał. Pożytkował swój cenny  czas, pracując. 

Był menadżerem działu reklamacji w firmie produkującej syntetyczną karmę dla ubogich emerytów. Z odpowiedzią na skargi zwlekali odpowiednio długo, zwodząc konsumentów, aż ci zapomnieli lub zmarli. Lubił zarządzać podwładnymi, śmiać się z dowcipów kierownictwa, a tworzenie nowych wykrętów dla uciążliwych klientów było prawdziwym wyzwaniem. Obecnie redagował pismo dla seniorki, która twierdziła, iż zestaw obiadowy “Bigos na bogato” jest niejadalny, skoro żadne zwierzę domowe nie chce go nawet spróbować. To było ósme zapytanie i nie zamierzała odpuścić… ani umrzeć. Zgodnie z wytycznymi kierownictwa odpowiedź winna liczyć minimum pięć tysięcy znaków, a argumenty wyczerpał w pięćdziesięciu trzech i w pierwszym zdaniu: badania dowodzą, że nasze produkty nie szkodzą istotom żywym.

– Ruszaj, wolne przecież – zacharczał ktoś gniewnie z tyłu.

Zdziwiony dostrzegł przed sobą tylko szklany kontuar, a za nim młodziutką pracownicę linii międzygwiezdnych, ubraną w granatowy kostium i idiotyczną czerwoną czapeczkę z gwiaździstym logo przewoźnika Miliard Galaktyk.

Poprosiła gestem o podejście bliżej, a jej uśmiech zapowiadał sympatyczną i sprawną obsługę. 

Ruszył, a z każdym krokiem jego spojrzenie stawało się przenikliwsze. Ścisnął usta z determinacją. Słyszał niejedno  o tanich liniach międzygwiezdnych i fatalnej obsłudze. Postanowił, że nic nie wyprowadzi go z równowagi, oraz że zdobędzie dokładnie takie bilety, jakich potrzebuje. Będzie cierpliwy i sprytny.

– Szesnaście rodzinnych na…

– Słucham? – przerwała.

– Szesnaście rodzinnych…

– Przepraszam pana, ale słabo słychać, może pan…

– Szesnaście rodzinnych…

– Przecież słyszę, że na Stykon, ale…

– Szesnaście rodzinnych! – wrzasnął w końcu. – S-z-e-s-n-a-ś-c-i-e r-o-d-z-i-n-n-y-c–h

Tak właśnie stracił cierpliwość.

Gorączkowo gestykulował z każdą wypowiadaną głoską,  głos mu drżał i zrobił się czerwony. Pobliskie translatory buczały, a rozmowy ucichły.

Paniusia spokojnie poprawiła kasztanowe włosy, aktorsko wydęła usteczka i zrobiła zdziwioną minę.

– Oczywiście, przepraszam, nie dosłyszałam początkowo… to niezwykłe kupować, aż szesnaście rodzinnych biletów.

– Powtórzyłem cztery razy.

– Wie pan, tu jest taki straszny szum, a pan ma chyba wadę wymowy.

– Nie mam.

– To pewnie zakłócenia, system nam szwankuje, wie pan, te Szłoki wszystko popsują.

– Naprawdę?

– Nie wie pan do czego są zdolne, proszę wstukać zamówienie na panelu.

Po chwili skończył i spojrzał na holoprojektor.

Z uwagą oceniał lokalizację potomków, żon i swoją. Nieograniczoną pojemność ładunkową gwiazdolotu zapewniały kabiny umieszczane w piątym wymiarze. Ich standard był identyczny: kwadratowe pomieszczenie, sto foteli, cztery rzędy, brak okien, jedno wejście, zero luksusu, wszystko w odcieniach szarości. Podróż mogła przebiec w atmosferze spokoju i drzemki albo niekończących się pytań dziatwy o naturę wszechświata. Miał skrajne miejsce, oddzielone od potomków drugą małżonką. Przejrzał dokładnie, dwa razy, wszystkie informacje o terminie wylotu, powrotu, miejscu docelowym, a nawet sprawdził zgodność numerów seryjnych na poszczególnych biletach. Był przezorny.

– Zgadza się, proszę pani.

Pokonał, niemożliwą do pokonania, machinę trudności. Kupił ważne bilety, we właściwym terminie, z dobrym miejscem. Był sprytny i przez chwilę rozkoszował się triumfem. Początek zmagań urlopowych przebiegał pomyślnie, lepiej niż w zeszłym roku, gdy otrzymał bilety w zupełnie inne miejsce galaktyki niż zamawiał, razem z jakimiś obleśnymi kosmitami.

W końcu paniusia wydała bilety. Zapłacił.

– Zapraszam na gwiazdolot, sektor piąty, o tam, i proszę uważać na Szłoków – dodała promiennie, wskazując ręką w kierunku odległego końca kosmoportu.

Odruchowo obrócił się i zszokowany spojrzał.

Tłum falował, pienił się, przelewał i kipiał. Za nim, gdzieś daleko, niewidoczny, znajdował się nieosiągalny sektor piąty.

Nie pomyślał, by sprawdzić, skąd jest odlot. Zmrużył oczy i spojrzał na uśmiechniętą panienkę. 

– Czy mogę zmienić miejsce odlotu?

– Oczywiście, musi pan anulować zamówienie, bo jest już w systemie, a oto odpowiedni formularz.  

Mrugnęła łobuzersko i wyciągnęła plik papierów.

Wtedy też poczuł mocarne uderzenie w plecy i omal nie wpadł na kontuar.

– Rusz się pan, tu się bilety kupuje.

Na jego miejsce pchał się kolejny podróżny, a dziesiątki gniewnych, rozdrażnionych kolejkowiczów warczało i prychało. Gdyby ktoś miał broń, już by ją wyciągał. Zrezygnowany, przesunął się bez słowa. Po chwili przekazał interkomórką wiadomość rodzince, iż mogą teleportować się do sektora piątego. On przedostanie się tradycyjnie, od kasy do bramek i obok Szłoków.

Chaz Teo przedzierał się przez halę kosmoportu niczym strudzony wędrowiec przez mokradła. Czasem się cofał, wyszukując bezpieczniejszej i pewniejszej przeprawy. Wokół dostrzegał rasy z każdego zakątka galaktyki. Niektóre z nich znał. Insektopodobni Raftarianie z Kua-Sing przemieszczali się szybko w wojskowych kolumnach, liczących setki osobników. Nieustannie popiskiwali ostrzegawczo, chroniąc siebie i królową, którą nieśli w lektyce. Byli doprawdy niewielcy, ale ruchliwi. Z kolei potężni Archoni z Pytona górowali nad wszystkimi, niczym kamienie wśród ziaren piasku. Ich olbrzymie ciała tkwiły na dyskach grawitacyjnych, buczących miarowo. Byli wieloocy, zieloni, każdy z kilkunastoma mackami, które mogły pochwycić i miażdżyć. Przypominający anteny, chudzi Krotanie z licznymi palco-wypustami śmierdzieli spalenizną i skakali na jednej nodze, wyszukując wolnego miejsca. Spaśli Balwiercy z pulchnymi odwłokami rozpychali się zawzięcie, a ich ostre szczypce, umieszczone przy każdym z czterech otworów gębowych, stanowiły zagrożenie dla każdego, kto podszedł zbyt blisko. Wielorasowa i multikulturalna społeczność Breivików podróżowała wspólnie w rodzinnych grupach. Budzili zachwyt i liczne komentarze. Uwielbiali modyfikować ciała i dodawać kończyny, by przynajmniej częściowo upodobnić się do innych ras. Kombinacje tej wielorasowości były warte choćby spojrzenia.

W końcu dotarł w okolice sektora czwartego.

Tłum był nieznośnie gęsty. Chaz Teon przepychał się, aż niespodziewanie stanął na krawędzi wolnej przestrzeni.

Wokół Szłoków nie było barierek, taśm czy kordonu służb porządkowych, a jednak oddzielał ich niewidzialny mur. Nikt nie chciał się zbliżyć, jakby byli chorzy na nieznaną, nieuleczalną i zaraźliwą przypadłość. Wiedział, że Szłoki nie asymilują się z międzygalaktyczną społecznością i żyją po swojemu. Podobno nie mieli teleporterów, generatorów żywności, ani wirtuwizji i byli potwornie leniwi. Wybijali się wzajemnie, w niezrozumiałych i niekończących się konfliktach. Obecnie rządził nimi jakiś tyran, który walczył z rebeliantami wszelkiego sortu. Dodatkowo mnożyli się w zastraszającym tempie. Oskarżano ich o próby gwałtów i molestowanie przedstawicieli innych ras, co wydawało się nieprawdopodobne.

Masowo migrowali ze swoich planet i zaczęto ich określać jednym słowem – uchodźcy.

Obserwował przez chwilę.

Grupowali się przy stertach bagaży. Niektórzy siedzieli, spożywając pokarmy, inni spali, a pozostali spoglądali apatycznie na otaczający tłum. Chaz Teon dostrzegł dwie płci, dzieci, osobniki starsze i młodsze. Spore różnice w ubiorze świadczyły o indywidualizacji. Posługiwali się przenośnym urządzeniami elektronicznymi. Rozmawiali, przejawiali liczne emocje, które po chwili potrafił nazwać, oceniając kontekst sytuacyjny. Byli zdenerwowani, zagubieni, kłócili się i pocieszali. 

Patrzył z niedowierzaniem, to były zwyczajne, inteligentne istoty społeczne, na dostatecznym poziomie technologicznym, osobniczo zindywidualizowane. Nie rozumiał dlaczego wszyscy się ich boją lub nienawidzą. 

Po chwili zrozumiał. To oczywiste.

Wszystkie rozumne rasy w galaktyce miały jedną wspólną cechę. Potrafiły zajmować się wieloma zadaniami jednocześnie, co gwarantowały im rozmaite kończyny lub narządy zmysłów. Ich ilość, kształt lub przeznaczenie były zróżnicowane. Te Szłoki, czy raczej Człowieki, jak sobie przypomniał poprawną nazwę ich rasy, były niezwykle ubogie w tym względzie. Posiadały tylko dwie chwytne kończyny, a każda miała zaledwie po pięć palców, w tym jeden przeciwstawny. Dwie pozostałe kończyny służyły wyłącznie do poruszania się. Ich narządy zmysłów stanowiły para oczu i uszu, pojedyncze usta i nos. Teraz wiedział, dlaczego każda rasa się nimi brzydziła i nie chciała na swoich planetach. Z taką ilością członków i organów zmysłu Człowieki nie mogły dobrze pracować – to kosmiczne  nieroby, nieprzydatne galaktycznej społeczności.

Spojrzał na wyłaniająca się z teleportera gromadkę dzieciaków z grawolizkami, ubranych w skafandry podróżne. Dostrzegł najmłodszą pociechę Niu-Nie, której każda z sześciu par rąk zajmowała się czymś innym, a umieszczone na sześciu ruchliwych czułkach oczy rozglądały się wokół. Jednocześnie bawiła się długim ogonem z braciszkiem.

– No, przynajmniej nie grozi nam bezrobocie, na pewno sobie poradzimy - mruknął, witając się z dwiema żonami i każdej dając buziaka osobną głową.

 

Koniec

Komentarze

Dobrze napisane choć dostrzegłem jeszcze kilka literówek.

Puenta może nie zaskoczyła jakoś znacznie, ale w udany sposób zamyka tego szorta.

Całkiem niezły tekst :)

Zdziwiony dostrzegł, iż przed nim znajduje się tylko szklany kontuar, a za nim młodziutka pracownica linii międzygwiezdnych – niby domyślam się, że chodzi o kontuar, ale jakoś automatycznie przy takiej konstrukcji widzę kontuar przed bohaterem, a pracownicę za bohaterem. 

Ruszył, a z każdym krokiem jego spojrzenie stawało się przenikliwe. – przenikliwsze? 

Dwie pozostałe kończyny służyły wyłącznie do poruszania. – czegoś mi tu zabrakło, bo niby do poruszania czego? 

witając się z dwoma żonami – dwiema

 

Nie wiem dlaczego, ale najbardziej z tego wszystkiego spodobał mi się fragment z opisem stanowiska i pracy Chaza :) 

Może bez jakiegoś szału, ale całkiem sympatyczny tekst. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Poprawiłem.

Dziękuję.

Ignorancja to cnota.

Podobało mi się :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Byli wieloocy, zieloni, każdy z kilkunastoma mackami, które mog pochwycić i miażdżyć. – cosik chyba wcięło?

Opis stanowiska pracy Chaz również i mnie się spodobał. Obawiałam się tylko, że linie międzygalaktyczne odpłacą mu pięknym za nadobne – to znaczy ktoś potraktuje go, jak on tych biednych emerytów. Tak było, ale tylko troszkę. 

Sympatyczny tekst, zabrakło mi jednak czegoś w końcówce.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mela, bemik dziękuję.

bemik. Jakiś Szłok zepsuł końcówkę w opisie macek. Już poprawiłem.

 

Ignorancja to cnota.

Przeczytałam bez przykrości, ale większych wrażeń nie doznałam. Bez entuzjazmu odbieram fakt, że umieściwszy opowiastkę w bliżej nieokreślonej fantastycznej przyszłości, mówisz o sprawach aktualnych. Mimo zapowiadanego humoru, szort nie rozbawił mnie.

 

a zakup bi­le­tów przy­rów­ny­wał do bitwy, którą miał za­miar zwy­cię­żyć. – …a zakup bi­le­tów przy­rów­ny­wał do bitwy, w której miał za­miar zwy­cię­żyć.

Można wygrać bitwę, ale nie można zwyciężyć bitwy.

 

Nigdy nie wi­dział żad­ne­go Szło­ka, nawet w ho­lo­wi­zji, ale nie­na­wi­dził ich ser­decz­nie, po­dob­nie jak wszy­scy – za tłok i smród, któ­re­go do­świad­cza­li. – Skoro, jak wynika ze zdania, tłoku i smrodu doświadczały Szłoki, to co komu to przeszkadzało?

 

Nie­ustan­nie po­pi­ski­wa­li ostrze­gaw­czo, chro­niąc sie­bie i kró­lo­wą, którą nio­sły w lek­ty­ce.Nie­ustan­nie po­pi­ski­wa­li ostrze­gaw­czo, chro­niąc sie­bie i kró­lo­wą, którą nieśli w lek­ty­ce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Poprawiłem, a uwagi słuszne.

 

 

Ignorancja to cnota.

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy.

Pomagasz, jak zawsze, wszystkim.

A imię twe Cierpliwość.

Ignorancja to cnota.

Dziękuję, Katastofie! ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgodzę się z wieloma przedpiścami – najfajniejszy opis pracy bohatera. Zakończenie lekko przewidywalne. Faktycznie, na konkurs. Szkoda, że nie zdążyłeś.

Ich ilość, kształt lub przeznaczenie była zróżnicowane.

Literówka.

Babska logika rządzi!

Przypomina mi się ostatnia przygoda z ryanairem. Całkiem przyjemne. Mam na myśli opowiadanie, moje przejścia na lotnisku – raczej nie.

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Przeczytałem, ale większych wrażeń lektura nie dostarczyła. Kosmoport luźno skojarzył mi się z tym w filmie MiB. Dobrze napisane. Pozdrawiam.

Finko, fluerdelacour, Blackburnie – dziękuję.

Ignorancja to cnota.

A mnie się podobało – taka dobrze napisana odskocznia od tego czym teraz się zajmuję. yes

F.S

I smell HumansAreMorons over here.

 

Nie najgorzej napisane. Gdzieś tam w paru miejscach chyba nawet śmieszne.

tojestniewazne

I słusznie wnioskujesz, choć jest tu też drugie dno.

To chyba nawet ocena lepsza niż dostateczna, jak mniemam.

 

Ignorancja to cnota.

Teleport mają, ale internetu już nie? Ani zamówień przez telefon chociażby? :)

Zakończenie dość mocno przewidywalne. W momencie, w którym bohater skupia się na ludziach już wiadomo, o kogo chodzi i te kilkanaście następnych zdań nie robi żadnego wrażenia, a wręcz nuży – aż w końcu dostajemy to, co musiało nastąpić, czyli “człowieki”. A jeśli tekst ma jakieś odniesienia do aktualnych wydarzeń na świecie, co nasuwa się samo, to nie wiem jakiego rodzaju. To znaczy – co chciałeś przekazać.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

berylu

Przekonanie, iż przyszłość wyeliminuje kolejki uważam za nieuprawnione.

Kolejkowicze to nie zawsze planetarni autochtoni, a autor ocenił, iż net nie ma skali międzygwiezdnej – stąd okienka biletowe. Ponadto, autor zaznaczył w tekście, iż Szłoki popsuły co się dało – ​a tego argumentu nie możesz negować.

Suspens nie miał porażać.

Przesłaniem i inspiracją  były zasłyszane twierdzenia o “wadliwości” uchodźców – na podobnej zasadzie bohater ocenia  ludzi - oczywiste i przewrotne.

 

 

Ignorancja to cnota.

Nowa Fantastyka