- Opowiadanie: J.Ravenfield - INFEKCJA

INFEKCJA

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

INFEKCJA

Duchy ciemności! Wciąż tylko one! Dlaczego tak łatwy mają do mnie dostęp? Sięgają po mnie wedle woli swojej – wciąż i wciąż. A Aniołowie? Czy oni tylko milczeć potrafią?

 

Twoje milczenie rozumiem. Słowa Twoje, choć mogą piętrzyć góry, zmieniać bieg rzek, wzniecać i uspokajać burze – jednak istoty, takie jak ja – przenikają na wylot, nie pozostawiając żadnego śladu. Wiem to dobrze. I rozumiem nawet.

 

Ale przecież oni – Aniołowie …

 

Ciebie przeczuwać tylko jakoś mogę.

 

Pies wszak też przeczuwa, że jego pan psem nie jest, ani zwyczajnym, podobnym mu zwierzęciem: i ogień skrzesać potrafi, i z auta korzystać, i z telefonu, i – na ten przykład– papierosy pali ( ohyda – dla kogoś, kto ma aż tak wrażliwy nos: po trzykroć ohyda), i… I chyba tylko jeden Wielki i Przedwieczny Pra-pies raczy wiedzieć, co jeszcze.

 

Na ile jednak to bliskie nam zwierzę może być świadome troski swego pana o prawidłowe opłacanie podatków?­­ różnorakich społecznych ubezpieczeń ? O jego samego wreszcie – psa znaczy – szczepienia ochronne?( O zbawieniu duszy wspominać nawet nie będę).

 

Ciebie ludzie przeczuwali od początku swego istnienia, od zarania swoich dziejów, choć różne nadawali Ci imiona. Często też Osobę Twoją mnożyli, dzielili, odejmowali, dodawali – po wielokroć. Niepotrzebnie : tak jakby w jednej cała pełnia bóstwa pomieścić się nie mogła.

 

Z jednej strony – zaczynając od początku: ujarzmili ogień, wymyślili koło, narzędzia proste, mniej proste i nadzwyczaj skomplikowane. Z drugiej zaś – od początku – była nagląca potrzeba, by mieć – w końcu– coś, co wszystkiemu nadaje sens… Wtedy zaczynali od końca – i przeczuwali Ciebie. Uchwyciwszy zaś początek i przeczuwając koniec kija, starali się znów zbadać jego ciągłość i właściwości regionów pośrednich ( przed-śród-kija, śród– śród-kija, za– śród kija).

 

Znane mi słowa opisać Cię nie potrafią, bo taka jest natura. Cóż może wiedzieć znosząca do ula miód pszczoła o problemach pszczelarza? Co może wiedzieć szyjąca koszulę igła o jej przyszłym użytkowniku, a garnek o garncarzu ?

 

To rozumiem.

 

Dlaczego jednak nigdy nie stanął na mojej drodze żaden z Twoich Aniołów– by ze mną porozmawiać, by mi pomóc… Aż tak jesteś mnie pewny? Wiesz przecież, że duchy nieczyste przemawiają do mnie codziennie. Kuszą, mącą mi w głowie, podsuwają pomysły: wspaniałe-nie wspaniałe… Niby pachnące i błyszczące, ale w środku zatrute, jadowite, zgniłe, zepsute.

 

Ach, gdzież Twoi wysłannicy?

 

 

Klęcząca postać powoli, jakby z trudem, uniosła się ze zgiętych, zbolałych kolan. Przygarbiona – przez chwilę się prostowała. Wkońcu uniosła głowę. Wydawało się, że patrzy prosto w słońce.

 

„ Przestań. Przestań!! Nie możesz tego robić !" – zasyczało pod czaszką.

 

„O, znowu…" – pomyślał Given. Skulił się. Na powrót pochylił głowę…

 

***

 

Jego obsesja osiągnęła granicę, za którą już tylko szaleństwo, obłęd i autodestrukcja. Zadanie sobie fizycznego bólu zazwyczaj w takich chwilach trochę pomagało – pozwalało odwrócić uwagę. Przypalał skórę papierosem. Wbijał igły, szpilki, pinezki. Z czasem zaczął unikać tych sposobów, które pozostawiają na ciele trwałe blizny.

 

Jednak mimo uwagi napiętej do granic i krótkich tylko odlotów – z wyczerpania – najważniejsze wciąż pozostawało zakrytym. Wtedy po niego przyszli. Z DKN-y. Powiedzieli, że go potrzebują. Od razu się domyślił: „ infekcja"…

 

Był czas, kiedy to on pukał do ich drzwi – bezskutecznie. Potraktowali go – raz i drugi– jak natręta. Odpuścił wtedy. Teraz znaleźli go sami. Zapytał o powód tej nagłej i niespodziewanej zmiany stanowiska. Nie, nie dlatego, że go nie znał. Słowa jednak musiały być wyartykułowane. Wiedział to dobrze: dla ludzi ważne są słowa.

 

– Nie, nie będę owijać w bawełnę… wełnę, jedwab, czy len – nawet… Powiem tak: mimo… hmm… podmiotowych wysiłków w rzeczowej sprawie – konkretnych efektów brak, całkowicie – Fred był nade wszystko konkretny i rzeczowy (choć zawsze starał się być jak najmniej podmiotowy– „tisze jediesz, dalsze budiesz"– te słowa swojej matki pamiętał doskonale).

 

– Szefostwo tworzy cały zespół … paranormalnych. Tylko się nie obraź przypadkiem – to nazwa nieoficjalna, ale powszechnie używana: „ paranormalni".

 

– Och, nawet do głowy mi to nie przyszło – by się obrażać. Ale powiedz, co ty osobiście o tym sądzisz?

 

– No… przecież nawet policja korzysta czasami z usług różnych… jasnowidzów, wróżek – czy ja wiem? Osobiście, to nie widzę w tym większego sensu. Ale, czy ja wiem? Niedługo może i czarownice na miotłach będą po DKN– ie latały… Czy ja wiem? Ja tam… tylko sprzątam.

 

Później… Później Given zaskoczył wszystkich. Bo oni mu o zakwaterowaniu, wyżywieniu i podobnej logistyce, a on im – ni z gruszki, ni z pietruszki – coś w ten deseń:

 

– Chcecie współpracy? Dobrze! Zatem powiem… Zapalą nam świeczkę. Mówię wam! Mogą to zrobić. Nie, jestem pewien, czy zrobią… Ale mogą!"

 

– Ależ człowieku! Co ty bredzisz?!

 

– Zapalą nam świeczkę… Supernowej. Mówię wam!

 

– O co ci chodzi? O Eta Cainae? Od lat mamy ją na oku. Jest nieszkodliwa. Nawet jeśli wybuchnie. Owszem, na jakiś czas może zniknąć różnica między dniem i nocą – tak jasno może świecić. Zapierające dech w piersiach kosmiczne przedstawienie, widowisko z gwiazdą-celebrytką w głównej roli. Ot i wszystko.

 

– Nieprawda – nie wiecie. Tak naprawdę, to nie znacie konsekwencji. A poza tym – czy ja coś mówiłem o Eta?

 

Stanęło na tym, że jest to jakby warunek jego uczestnictwa w całym przedsięwzięciu.

 

Dwukrotnie przeskanowali – całą galaktykę – pod kątem ewentualnych kandydatek na supernowe. Takie, co to swoją eksplozją mogłyby zagrozić Ziemi. Użyli nowych algorytmów. Sprawdzili również kursy wszystkich większych, szybko poruszających się ciał. Intencji kolizyjnych nie stwierdzili ( „górze" uzasadnili… że sprawdzają nowe software )

 

– Bardzo dobrze, że to zrobiliście, ale – coś wam powiem: powinniście to robić dokładniej. I częściej, do cholery! Powinniście to robić codziennie! – tak, mniej więcej, brzmiało „podziękowanie" Givena.

 

– Co? Codziennie? Dlaczego? Przecież, to absurd!

 

– Absurd? Nawet w obliczu tego, jak dziurawa jest wasza wiedza? Absurd? Wiecie przynajmniej, że sprawy jasne i klarowne – w waszym mniemaniu – wcale takimi nie są ?

 

– Co ty sugerujesz? Że prawa fizyki nie są pewne? Można je podważać, zmieniać, modyfikować ?

 

-Tak. W zaistniałej sytuacji – niestety – ale tak.

 

-???…

Tak więc pierwszy z docelowej grupy jedenastu paranormalnych okazał się nieco kłopotliwy. Szef DKN-y przywołał personalnego i zażądał wykreślenia z listy połowy nazwisk.

 

– To pięciu czy sześciu zostawić? – zapytał personalny.

 

– Aaaa… A zostaw siedmiu – głos szefa był wyraźnie zgaszony a na twarzy malowała się rezygnacja.

 

– Nienormalni, kurwa, psia ich mać! – rzucił w otwartą przestrzeń.

 

Można powiedzieć, że pogardliwe i wrogie akcenty określały stosunek wszystkich etatowych pracowników agencji do nowoprzybyłych „ nienormalnych". Tak, tylko… to się stopniowo zmieniało. Dlaczego? Wyjaśnili , na przykład, kilka zagadek. Ich zagadek – starych, z archiwum. Potrzebowali kilku dni. A przecież ich śledztwa „w przedmiotowych sprawach", z racji „ przedmiotowych i podmiotowych problemów" ciągnęły się latami. I, co najgorsze, zazwyczaj nic z nich nie wynikało. Kolekcjonowali je latami. I przeważnie tylko odnotowywali kolejne pytania. Nanizywali kolejne paciorki-tajemnice na cienką żyłkę niewytłumaczalnego i niewyobrażalnego. „Cóż, materia naszych spraw, jest właśnie taka" – usprawiedliwiali sami siebie – musieli wszak coś z narastającą frustracją zrobić. Jednak, w głębi ducha, sami tłumaczenia takie uważali za żałosną autopsychoterapię.

 

Przewidziane przez jednego z paranormalnych trzęsienie ziemi w Katalonii rzeczywiście miało miejsce i zniszczyło pół Barcelony ( oczywiście naukowcy, specjaliści od tego rodzaju kataklizmów zostali uprzedzeni o „opinii Zespołu Paranormalnych". Rejon miał być sejsmicznie stabilny. Zginęło około trzydziestu pięciu tysięcy ludzi…)

 

A że TGV rzeczywiście się wykoleił tuż za Lionem? Co? Mieli dać w prasie ogłoszenie: „ ludzie, nie wsiadajcie do tego pociągu" ?

 

***

 

"Jak złodziej "– pomyślał Matterfinger. Szedł do jednego z paranormalnych. Po kryjomu, późnym wieczorem. Dlaczego? Sam nie wiedział. Dotkliwie odczuwał dyskomfort wynikający z tej sytuacji.

 

– Dzień dobry, Giv… – rzucił wchodząc – jakby o sekundę lub dwie za wcześnie.

 

"Tak wchodzi się do stajni, bo koń jest bardzo płochliwym stworzeniem " – pomyślał. Znów poczuł rozdrażnienie, dyskomfort – jakieś poczucie… „ nieadekwatności jednego do drugiego.

 

– Dzień dobry… No nie, koniem nie jestem… – ech, powinien pamiętać przecież, że akurat ten skurczybyk potrafi słyszeć nawet myśli. „Dobrze chociaż, że oni wszyscy tak nie mają. Dom wariatów" – pomyślał profesor.

 

– Więc… – zaczął.

 

Miał w głowie wszystko. Kilkanaście pytań, jakiś plan. I – wszystko się posypało. Nie rozumiał jak, dlaczego. Jak zwykle, gdy miał do czynienia z tym dziwnym człowiekiem. Był pewien, że to on, osobiście robi mu w głowie ten zamęt.

 

– Wiesz, to dla twojego dobra. Twojego i… sprawy. Zresetowany jesteś o wiele bardziej kreatywny.

 

„Znowu podsłuchał"– pomyślał Matterfihger.

 

-To mów – usłyszał polecenie. Nie, nie mógł się mu oprzeć. W żaden sposób. „Dom wariatów" – pomyślał – i zaczął mówić.

 

– Jak to było? Ach, już pamiętam. Urodziło się nam dziecko. Nie. Dwoje dzieci. Bliźnięta. Były do siebie podobne. Ale jedno było większe. To drugie – mniejsze, słabsze, może chore? Tak – jakby chore… Nie byliśmy na to przygotowani. W ogóle – na dziecko. Tym bardziej na dwoje, na bliźnięta. Nasz dom stał tuż nad brzegiem morza – wiecznie rozeźlonej wodnej kipieli. Żona podała mi zawiniątko. Wyszedłem w czerń nocy, rzuciłem je – wodnym bałwanom na pożarcie. Nazajutrz to usłyszałem „TO". Cokolwiek to było – nie znosiło żadnego sprzeciwu, najmniejszego. Za tym głosem przyszedłem na to samo miejsce, w którym… Na falach unosiło się moje zawiniątko! Nie miałem wyboru – wyłowiłem je. Dziecko nadal żyło! Przyniosłem je do domu. To wszystko…

 

Milczenie, które zapadło, zaczęło się w końcu domagać przerwania. – No i co??

 

– Przecież wiesz… Po co to wszystko? Dobrze wiesz: powinieneś przyjąć bliźnięta – bez sprzeciwu. Myślałeś, ze możesz jedno z dzieci zachować a drugiego się pozbyć? Nie, nie ma takiej opcji.

 

Given, wstał, podszedł do okna. Długo patrzył… Wzrok przenikał przez szybę…Wzrok ? Nie – to przenikał obraz.

 

– Każdy z nas patrzy na świat przez szybę, przez witraż. Witraż zbudowany z tysięcy łamiących światło kolorowych skrawków szkła. Jakiż więc obraz widzimy? Kiedyś – dawno temu – myślałem, że patrząc na ten witraż , widzę świat… Prawdziwy. Zdumiała mnie wtedy jego prostota, bo patrząc widziałem szkielet, rusztowanie całej konstrukcji, wszystko, na czym się opiera. Dziś wiem, że jest inaczej, że pod fasadą tego prostego obrazu, tego pozornego porządku rzeczy – jest jeszcze coś innego, coś znacznie głębszego. Bo – zrozum – namalowany na szybie obraz, nie jest tożsamy ze światem za szybą. – przerwał, odwrócił się, popatrzył profesorowi w oczy.

 

-Wiesz, każdy z nas powinien odegrać swoją rolę… – profesor spuścił wtedy wzrok. Wiedział, o co chodzi. Jutro miał być w Genewie. Na bardzo ważnym posiedzeniu zespołu kryzysowego. O H6N-LV dowiedział się dużo. Ale, że część tej wiedzy nie trzymała się po prostu kupy, postanowił ją zataić, pominąć w swoim wystąpieniu – i – powiedzieć połowę.

 

Jak zrozumiał, Given odradzał mu takie postępowanie.

 

-A jak wybuchnie panika?

 

-Nie, nie wybuchnie…

 

***

 

Z tą „ infekcją" było tak. Najpierw, przed rokiem mniej więcej, zwrócono uwagę na narastającą falę samobójstw, bo ciągu ostatnich dwóch lat się potroiła. Później psychiatrów, lekarzy innych specjalności, uzdrawiaczy i znachorów zaatakował tłum dziwnych pacjentów. Przychodzili sami, choć częściej właściwie byli przyprowadzani przez zaniepokojoną rodzinę. Prócz najróżniejszych dolegliwości somatycznych ( które często mieli już wcześniej, ale bezproblemowo je znosili ) wykazywali dziwne, nie spotykane dotąd objawy psychopatologiczne. Albo i znane, często spotykane – tyle, że w najróżniejszych, najdziwniejszych i dotąd nie spotykanych kombinacjach. Próby diagnostyki i leczenia kończyły się zazwyczaj fiaskiem. Większość dotkniętych „ nową chorobą" ginęła. Lawinowo rosła ilość samobójstw i ofiar dziwnych wypadków – z pozoru wyglądających na przypadkowe, czasami wręcz absurdalne. Przypadkowe, czy nie – prawie zawsze miały związek z nieostrożnymi, nieodpowiedzialnymi zachowaniami chorych: a to komuś w czasie kąpieli wpadła do wanny stara, nie posiadająca wymaganych obecnie zabezpieczeń, suszarka do włosów, a to ktoś – wymieniając starego typu żarówkę – zbyt głęboko wsadził do niej spocone palce, a to znowu – ni stąd ni zowąd – spokojnie jadąc sobie samochodem, niespodziewanie zmienił pas i został zrolowany przez nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówkę.

 

Choroba szerzyła się w sposób charakterystyczny dla chorób zakaźnych, wiec nazywano ją „tajemniczą epidemią". Później zaś – po prostu – INFEKCJĄ.

 

***

 

Zespół profesora Matterfingera dowiódł , że za objawami infekcji stoi nieznaczna mutacja w ludzkim genomie. Poszukiwania przyczyny naprowadziły na trop H6 N– LV – wyjątkowo małego, ale wyjątkowo paskudnego wirusa. Wirusa – nie wirusa. Bo miał w sobie DNA, ale nie tylko. Prionem, w każdym razie, też nie był. Skąd się wziął – nie wiadomo. Zresztą, na obecnym etapie badań ma on, co najwyżej, status podejrzanego – co jednak wiele nie zmienia. Zwłaszcza, że mutacja prawdopodobnie się dziedziczyła – i to jako cecha dominująca. Między innymi to odkrył Matterfinger. Historia INFEKCJI była krótka, ale już teraz jego zespół znalazł kilkanaście noworodków, które miały genotypy identycznie zmienione, jak ich chorzy, nieżyjący już często rodzice. Komórki nerwowe nie mają w zwyczaju, by się dzielić, namnażać. Taka ich natura. Podobnie niektóre komórki gonad. Konkretnie te, które po jednorazowym podziale redukcyjnym, po mejozie, obdarowują swymi genami komórkę jajową lub plemnika. Nie dzielą się, by zapewnić większą stabilność genetyczną starzejącego się osobnika, by jego dziecko, spłodzone w siedemdziesiątym roku życia, było człowiekiem, a nie potworem, maszkarą, strachem na wróble…

 

I to właśnie one zdawały się być celem H6N – LV. Cóż za perfidia. Gdyby wirusowi zależało – jak to zazwyczaj bywa – na licznym potomstwie, szybkim namnażaniu… Ale nie – jego cel był najwyraźniej zupełnie inny. Wyglądało to – wszystko razem – jak zamierzony, zaplanowany atak na Homo Sapiens. Aha – jeszcze jedno – dzieci chorych rodziców miały, co oczywiste, zmieniony genom wszystkich komórek ciała.

 

Pod koniec wieku XX-go HIV pogroził ludzkości palcem EIDS. Później nie raz wybuchały ogólnoświatowe histerie gryp: ptasich, świńskich, małpich i borsuczych. Zdawało się, że repertuar patogenów się wyczerpał. EIDS dało się opanować. Najpierw pojawiły się leki przeciwwirusowe – znacznie wydłużające życie chorych, potem opracowano szczepionkę, zmniejszyła się zapadalność.

 

H6N-LV wydawał się jednak dużo groźniejszy i zaskakujący swoją odmiennością.

 

***

 

Po powrocie z „tajnej konferencji" Matterfinger był wyraźnie przygnębiony. Nie chciał rozmawiać – z nikim. Givena unikał. Do tego stopnia, że ten musiał oficjalnie poprosić o „audiencję"

 

– I coś ty mi, kurwa, poradził! – balon eksplodował, kiedy tylko za paranormalnym zamknęły się masywne drzwi.

 

– Dobrze ci poradziłem. Wiedziałem, że będą po drodze komplikacje, ale to ty masz rację i to ty, tak naprawdę, rozdajesz karty.

 

– Co?? Pierwszo słyszę? Z mojej perspektywy, to wyszedłem na durnia… I tyle.

 

-Nie zapomnij, masz mnie, a właściwie nas… – Matterfinger nie wytrzymał. Chwycił doniczkę z fikuśną jakąś roślinką, bonsai, czy coś… I cisnął ją w stronę Givena. Ten nawet nie drgnął. Widział przecież, że profesor nie celuje w niego, a trajektoria lotu doniczki bezpiecznie go omija. I wiedział przecież, że chodzi jedynie o wyładowanie emocji.

 

-W innym towarzystwie byś tak nie postąpił – skwitował. W głosie miał spokój i coś jeszcze. Jakby pewność jakąś, czy coś…

 

– Czego chcesz?

 

– Zastanów się, jak wygląda późny obraz choroby? Myślisz schematami. Na przykład sądzisz, że „infekcja" to problem ostatnich dwóch, trzech lat – najwyżej. A skąd wiesz, że nie ma takich, którzy zachorowali przed dziesięciu laty. I przeżyli. Wytworzyli jakieś mechanizmy odporności, jakoś się przystosowali…

 

-Twoja hipoteza jest wielce wątpliwa. I … gdzie ich szukać, tych „z późnym obrazem choroby"?

 

– Jak to gdzie. Wśród nas. Szkoda, że jest nas tylko siedmiu…– Matterfinger przypomniał sobie o pierwotnej liście. Było tam jedenaście nazwisk. Własnoręcznie cztery wykreślił.

 

– Fakt, trzeba was dokładnie przebadać. Bardzo dokładnie. Sprawdzimy każda waszą komórkę, jedną po drugiej. Nie wiem, czy będziesz zadowolony?

 

– Będę. Powiem ci coś jeszcze… Być może – w historii Homo Sapiens – wydarzyło się właśnie coś takiego… jak to, co przed dziesiątkami tysięcy lat wyodrębniło go ze świata zwierząt? Część umrze – to prawda – ale ci, co przeżyją…

 

Profesor potarł szczupłymi palcami prawie całkowicie łysą już czaszkę.

 

***

 

Trzepot czarnych skrzydeł gigawoltowych przepięć szarpał panprzestrzenią. Spokojna, okryta wszechkirem rozpaczy żałoba nigdy nie była ich udziałem – o nie!

 

To złość i gniew popychały pomroczne duchy do działania, do rozstrzygnięć ostatecznych, jednoznacznych. Ostrych, jak cięcie brzytwy i szybkich, jak uderzenie pioruna. Eskalacja po ekstremum! – oto, co oni – tygrysy wszechświata, tygrysy wszechrzeczy – cenili najbardziej. Obawa przed konsekwencjami? To choroba wieku dziecięcego – dawno już ją mieli za sobą.

 

Wiedzieli, czego chcą. Chcieli poruszyć z posad wielką, bezwładną bryłę świata. Bo, czyż ma być nieporuszona ? Od samego początku, do końca samego? Ale jakiż plon wtedy wyda? Bo wyda, i owszem, wydać wszak musi… Jednak nawet ostatnie jego ziarno jest już opisane jednym z tych SŁÓW, które były na POCZĄTKU. TWORZENIE? CUD KREACJI? Czy tak ma to wyglądać?! Gdzież tu miejsce na wyobraźnię, pomysłowość , na błysk geniuszu? I na odwagę? By Słowo, NOWE SŁOWO uczynić ciałem uczynić ? Bo – jeśli nie – to gdzież miejsce na marzenia? Skoro wszystko – już na samym początku – postanowione, dookreślone – co do jednej kropki i co do ostatniego przecinka ? Przeciwko temu się buntowali.

 

Wszystko zaczęło się od marzenia. Marzenia o innej rzeczywistości – lepszej i ciekawszej. Czas jakiś dojrzewała odwaga, by w końcu zacząć działać, by na nowej matrycy pojęć rozpinać żywą tkankę materii. Wtedy wtargnęli na obce terytorium, na obszar kompetencji Najwyższego. I wtedy – jako Pomroczni lub Zbuntowani – zostali zepchnięci w strefę mroku. Mogli istnieć, bo prawo do istnienia miało przecież wszystko, cokolwiek istniało. Musieli jednak ponieść konsekwencje – stali się wrogami Jedynego i Prawdziwego Stwórcy. Chcieli zmieniać świat– według woli swojej. Popełnili najcięższy z grzechów: grzech pychy.

 

Zwykle cierpliwie przędli cienkie nitki swoich misternych planów. Czasami coś rwało delikatną pajęczą sieć. Ale były i sukcesy. Czasami, jak na Anthem, kosili cały łan! Kilka miliardów dusz w niecałą sekundę! Ach, ten krzyk z niezliczonych gardeł! I ta cisza – zaraz potem. Aż ciarki przechodzą… Ale wolność potrzebuje przestrzeni! A rewolucja – OFIAR.

KONIEC

( KONIEC ? )

 

Koniec

Komentarze

 

            No nie, zwyczajnie czytać się tego nie da!

 Jakieś cudaczne, zmanierowane zdania - wielokrotnie złożone: podrzędnie, nadrzędnie i zupełnie niedorzecznie. Jakieś przecinki, kropki, wielokropki, kreski - jakby je kto ze starego wora jakiego nad tekstem wytrząsnął. Pospadało toto gdzie i jak popadło.

Poza tym:

- tekst nie jest lekki.

- tekst nie jest dowcipny.

- pomysł może i jest, ale marny ( Że co? Że Homo Sapiens powstał w wyniku infekcji wirusowej, a więc „choroby", która tyleż mu dała, co i zabrała? Że historia może się powtórzyć. Że HS z chorobą będzie walczyć, ale możliwe, że bez większego powodzenia i w efekcie powstanie nowy gatunek SuperHS ?).

Nie, nie o to we fantastyce chodzi.

Pała!

J.Ravenfield, miło Cię znowu poczytać. A teksat może i nie najlżejszy, ale też nie taki znowu do bani. ;))
Ode mnie 5.
Pozdrawiam.

Ano, do najlżejszych...  Nie wiem, czy w zgodzie z intencją Autora odbieram, że to swoiste echo wielkich wymierań, by powstało miejsce dla następnych, dla następców --- ale tak mi się to kojarzy.
Eta Carinae. Etę można i trzeba odmieniać.

Strasznie chaotyczne. Autor mógłby dać z siebie znacznie więcej gdyby chociaż spróbował zapanować nad chaosem, który panuje w tekście. Odniosłem wrażenie że opowiadanie pisane było na kalonie. Na szybko, pod wpływem natchnienia, bez niezbędnych przemyśleń. Sam pomysł nie taki zły :).

 

Coś mi leży na wątrobie! Coś mi łazi wciąż po głowie!
 Co mi łazi - ktoś odpowie?
Pisać każe mi niegrzecznie: niepokornie, niedorzecznie...

Wiem, że łatwiej w kopie siana, igłę znaleźć - nie tratując trawy źdźbła - durne żarty, tra-la-la...

Łatwiej znaleźć, mówię Wam...

Łatwiej...  niż odnaleźć czytelnika, co... przeczyta. I zrozumie, co przeczytał - i z kopyta nie odwali:„ Marnie piszesz, młody... mały... Chcesz być wielki - żłopaj mleko - pisz jak ja!"

Ravenfildzie, poroniony....... Ty głupoty chceszesz tu pisać ? Pisz do żony!

Cóż  za formy durnowate  ciurkiem wrzucasz na tę stronę?

(  No...    jakby poniekąd moją - wszak do LOŻY przynależą elity- co piszą najsprawniej , czytają najbieglej - fakt to niezbity).

A wniosek o konieczności uzyskania koncesji - na pisanie - na razie upadł. To niesłychane! Mogę to streścić tak: powstanie na pewno - tylko erekcji- ogólnej, powszechnej - nam brak. Erekcji, erekcji nam trzeba - jak słońca, wiatru, i nieba !

                                       WASZE BOŻYSZCZE

ZetRobercie, czas już "Dziady" przeczytać. Chaosu tam co nie miara - dużo wiecej niż u mnie. Przeczytaj też - proszę- "Baco -IV" ( fragment najkrótszy, w dużym stopniu autonomiczny). Pomyśl, dlaczego mi Jakub 6 za to postawił ( albo może Go zapytaj... Albo może mnie zapytaj...)

Wczoraj byłem wkurzony, fakt.
Ale...

"...PODGRZEWANIE I SCHŁADZANIE.
Robercie - jesteś geniuszem! Prawdopodobnie niezbyt nawet świadomie ( bo byś to formą jakoś podkreślił ) napisałeś „dyptyk" „ O podgrzewaniu i schładzaniu". W „Spowiedzi" rozwój jest rozmyślnie schładzany, by trwał dłużej. W „Motylu" - nierozmyślnie (epidemia) i rozmyślnie ( manipulacje zasobami szczepionki ) podgrzany do ekstremum - w  efekcie powstaje mnogość form odrażających, ale zadarzją się też i piękne, jak ten motyl. Żyją jednak krótko i umierają bezpotomnie.
Myślę, że świat tak został stworzony, by w nim zaistnieć mogło wszystko, cokolwiek do zaistnienia jest zdolne..."
 - to fragment mojej recenzji pod Twoim, Robercie tekstem. Chodzi mi o poziom percepcji tekstu.
                   Ja krytyczną recenzję sam sobie napisałem, poparłem ją pałą...
                   Zwróć może uwagę na zdanie: "świat tak został stworzony, by w nim zaistnieć mogło wszystko, cokolwiek do zaistnienia jest zdolne..."- może to  banał, a może  nie. Ja jednak z tym banałem nigdy dotychczas się nie spotkałem, nigdzie nie przeczytałem nie usłyszałem - czuję się autorem tego zdania. Tak się składa, że występuje ono zarówno w recenzji pod Twoim tekstem, jak i w mojej "Infekcji". Jest to jedno z takich zdań-kluczy, których pełno w powyższym tekście. Moim zdaniem tekst jest ciężki i gęsty, ale nie jest banalny, nie jest chaotyczny. Jak byś się przyjrzał, to byś to zauważył, że pod tym pozornym chaosem jest dużo, dużo więcej.

 "...- Każdy z nas patrzy na świat przez szybę, przez witraż. Witraż zbudowany z tysięcy łamiących światło kolorowych skrawków szkła. Jakiż więc obraz widzimy? Kiedyś - dawno temu - myślałem, że patrząc na ten witraż, widzę świat... Prawdziwy. Zdumiała mnie wtedy jego prostota, bo patrząc widziałem szkielet, rusztowanie całej konstrukcji, wszystko, na czym się opiera. Dziś wiem, że jest inaczej, że pod fasadą tego prostego obrazu, tego pozornego porządku rzeczy - jest jeszcze coś innego, coś znacznie głębszego. Bo - zrozum - namalowany na szybie obraz, nie jest tożsamy ze światem za szybą..." - ot i następne "zdanie-klucz".  
Z "Infekcji".
 Jeśli Ci mogę coś poradzić, to czytaj uważniej, zwłaszcza,  jeśli chcesz potem komentować.
Za dużo emocji.     Za dużo emocji.        Za dużo

Ależ się zagrzałeś kolego :). Zbyt tu dużo emocji to fakt. Przecież napisałem, że pomysł ciekawy. Wykonanie jest dla mnie natomiast nieco za bardzo chaotyczne. Nad tym musisz niestety trochę popracować. Chaotycznie piszą i kiepscy i dobrzy autorzy. Chciałbym i życzę tobie abyś należał do tych drugich. A jak na twoje możliwości to faktycznie wyglada jakby opek był napisany w pospiechu, bez poprawek. Naprawdę stać ciebie na więcej. No i powiedz, gdzie tu ta miażdząca krytyka?

Sa tu osoby, które piszą dużo gorzej. Są tu osoby, które piszą dużo gorzej. Sa tu osoby....... Ile razy mam powtarzać. Przecież sam to wiesz.

:) :) :) :)

:)  :) : ) : )) : )))   alesz mnie, cholera, poniosło.... alesz mnie poniosło!  .... Dzięki za wyrozumiałośc...

Nie ma za co :).

No więc tak – już bez emocji. Na spokojnie.

1.Na poczštku poznajemy bohatera ( jego modlitwa - narracja w pierwszej osobie).

2.Częœć druga: fabuła – krótka historia, doœć prosta.

3.Częœć trzecia: opis œwiata- takiego - jakim go widzi „paranormalny” bohater.

+ Do refleksji: jak powstał Homo Sapiens? Czy może powstać SUPER- HS? Jak? Czy œwiat widziany oczyma „paranormalnego” jest naprawdę niedorzeczny? Na ile? A może jednak to wszystko jednak „ trzyma się kupy” – jakoœ ?

(( Dygresja. „Odyseja kosmiczna 2001”. Jak powstał HS? Nie wiadomo. Kontakt z czarnym prostopadłoœcianem? Czym jest ten „monolit”. Nie ma żadnych szczegółów, ot prosta bryła - symbol… A czym jest to pomieszczenie, w którym umiera ( i odradza się ? ) główny bohater?

Ten styl - Ludwika… któregoœ tam. Co ma to znaczyć? A nie to – przypadkiem – że skoro coœ jest niewyobrażalne, to można to wyrazić nadajšc temu formę jak najprostszš ( monolit), albo ewidentnie sztucznš i umownš?))

Chciałem by czytelnik się zastanowił.

„A forma może być tak prosta, jak to tylko możliwe. Ale nie prostsza…”

Pzdr.

I już bez emocji.

Jurek R.

Dokończ więc tą opowieść, bo jak zrozumiałem jest dopiero wstęp i rozwinięcie, i zobaczymy jak będzie broniła się całość.

Nowa Fantastyka