- Opowiadanie: Kurka - Bałwanek

Bałwanek

Jako początkujący autor liczą się dla mnie przede wszystkim słowa krytyki, dzięki którym mogę się rozwijać.

Pozytywne opinie  pozwolą mi natomiast zadbać o te elementy warsztatu, które już we mnie wykiełkowały.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bałwanek

Zima tego roku pojawiła się wyjątkowo późno. Zdaniem mediów, przyczyna tkwi w globalnym ociepleniu, za sprawą którego granice, między porami roku mocno się zatarły. Obecnie więc zamiast następujących po sobie: wiosny, lata, jesieni i zimy, mamy coś na kształt pór: suchej i deszczowej lub w innej wersji: ciepłej i zimnej.

Póki co jednak zima wciąż się pojawia, mniej lub bardziej zauważalna. Pomimo niezbyt dużych mrozów i nikłych w porównaniu do poprzednich lat opadów śniegu, pozwala choć przez chwilę nacieszyć się atrakcjami zimowego szaleństwa.

Ci, którzy nie zdążyli wydać resztek oszczędności przed Świętami Bożego Narodzenia, pakowali walizki, szykując się do sylwestrowego wypadu w góry.

Grzegorz z zazdrosnym błyskiem w oczach przyglądał się sąsiadce, która wsiadłszy do nowej hondy, włączyła radio i ze śpiewem na ustach wyjeżdżała właśnie z rodziną jak co roku w Alpy na narty.

– Beznadziejne są takie burżujskie wyjazdy – prychnął Grzegorz próbując wmówić samemu sobie, że Sylwester przed telewizorem jest dla niego wystarczająco interesujący – Tacy jak ona powinni mieć nałożony podatek siedemdziesiąt pięć procent i wtedy każdy mógłby sobie wyjeżdżać, dokąd mu się żywnie podoba, bo byłyby rządowe dofinansowania do wypoczynku.

– Daj spokój z tym swoim zrzędzeniem – szturchnęła go żona Anna – Wiecznie masz pretensje do całego świata. Zacznij pracować więcej to też będziesz miał. A teraz bierz Michasia i pobawcie się na sankach. Niech się mały wyszaleje, to wieczorem będzie spokojnie spał, a my może będziemy mieli wreszcie chwilę dla siebie – mrugnęła porozumiewawczo, przywołując jednocześnie syna ręką.

-Bałwanka! Tatusiu, ulepmy bałwanka! – Malec skakał radośnie próbując złapać wirujące płatki śniegu, które spadały coraz mocniej z nieba na ziemię.

Kilka chwil później, wspólnie z synem mocno spocony ze zmęczenia toczył sporych rozmiarów śniegową kulę, pozostawiając za sobą wyraźny ślad. Potem drugą i trzecią już nieco mniejsze, które miały stanowić korpus i głowę.

-Tatusiu, czy bałwanki są dobre? – Zapytał czterolatek przyglądając się jak ojciec układa kule jedną na drugiej sapiąc przy tym głośno ze zmęczenia.

-Co masz na myśli Michasiu?

-No czy trzeba się ich bać, czy pomagają?

-Hmm – Grzegorz zastanowił się nad odpowiedzią, która wywołałaby najmniejszą lawinę kolejnych pytań – Nie jest ani dobry, ani zły. Bałwanek to przedmiot, a nie człowiek. Możesz jednak jeśli chcesz wyobrazić sobie, że jest podobny do człowieka i wtedy od ciebie zależy czy będzie dobry czy zły.

-Ja bym bardzo, bardzo chciał, żeby bałwanek przed wszystkimi mnie bronił. – malec podniesiony przez ojca wkładał dwa węgle w miejsce gdzie powinny być oczy – Żeby nikt się nie mógł do mnie zbliżyć jeśli bałwanek mu nie pozwoli. – promienie słońca odbijały się w gładkim brzegu węgla, sprawiając wrażenie jakby bałwan mrugał, składając obietnicę spełnienia prośby dziecka.  

-Wiesz co, obrócę głowę tak, żeby patrzył w twoje okno. Dzięki temu on będzie miał cię na oku, a ty jego. Dobrze?

-Tak! Tato, tak! I będę mógł mu przed snem pomachać, a rano uśmiechać się na przywitanie, zanim pójdziemy na sanki.

-W porządku synu – uśmiechnął się, podnosząc malca i sadowiąc na swoim karku. – A teraz wracamy do domu na kolację. Mama na pewno już upitrasiła jakąś cudaczną zupę.

Kierując się w stronę domu Grzegorz miał nieodparte uczucie, że jest obserwowany. Tylko przez kogo i w jakim celu? Rzucił nawet okiem na okno, czy to przypadkiem nie Anna wygląda na nich wyczekująco, ale  niestety nie było jej widać za firanami. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach cienką strużką lodowatego potu, wzmagając dodatkowo niepokój. Rzucił jeszcze szybkie spojrzenie na prawo i lewo, lecz i tam nikogo nie dostrzegł. Przyspieszył nerwowo kroku, by po chwili zamknąć za sobą drzwi wejściowe do domu. Ciepło jakie natychmiast omiotło jego zmarznięte ciało, szybko pozwoliło zapomnieć o dziwnym uczuciu niepokoju, jakiego przed chwilą doświadczył.

 

-Napracowaliście się przy tym bałwanie – powiedziała, gdy zobaczyła Grzegorza opierającego się o framugę drzwi, podczas gdy ona ścieliła łóżko syna. – Jest przepiękny, aczkolwiek dziwnie się czuję patrząc na niego.– mówiąc to uśmiechnęła się łagodnie.  – Chyba odzywa się we mnie stara fobia przed wszelkiego rodzaju manekinami, Świętymi Mikołajami i Zajączkami Wielkanocnymi.

-Ja czułem jakby mnie ktoś obserwował kiedy wracaliśmy do domu z Michałkiem. Przez chwilę myślałem, że to może ten cudak mrozi mnie wzrokiem– odparł kierując się w stronę okna – To chyba faktycznie odzywają się w nas fobie z dzieciństwa. Ja na  ten przykład bałem się klaunów… – Urwał wyglądając przez okno– Dziwne…Wydawało mi, że postawiliśmy go trochę dalej.

-Może sam przydreptał – wyszeptała Anna stając tuż za jego plecami. Zaniepokojona mina męża sprawiła, że uśmiechnęła się szeroko. – Daj spokój kochanie. Na zewnątrz mogło się wydawać, że stoi dalej. Inna perspektywa, rozumiesz. Lęki lękami, ale gwarantuję ci, że bałwany nie potrafią chodzić.  Dla uspokojenie dodam, że nie ma na śniegu śladów stąpania…no chyba, że potrafią latać – mówiąc to, zaczęła się śmiać. Grzegorz pokiwał głowa i sam zarażony śmiechem żony łagodnie wykrzywił wargi, po czym objął ją ramieniem i delikatnie pocałował.

-Fuuuuj – Michaś, który przyłapał rodziców na czułym geście bezpretensjonalnie wyraził swoje oburzenie sytuacją – Mama z tatą nie mogą się całować, bo ja nie chcę mieć siostrzyczki, ani braciszka.

-Chodź do kąpania cwaniaku – Odparła Anna chwytając naburmuszonego Michasia za dłoń i kierując się w stronę łazienki.

Grzegorz przez chwilę przyglądał się jak żona wraz z synem oddalają się. Wsłuchiwał się w milknące w oddali narzekanie czterolatka i usilne próby wytłumaczenia dziecku przez matkę, że za sprawą pocałunku nie pojawi się w ich życiu kolejne maleństwo.

Kątem oka dojrzał coś w szybie okna, leniwie przechylił głowę na bok i zamarł. Czuł jak bicie serca na chwilę boleśnie zatrzymało się. Krew przestała krążyć w żyłach, a na czole pojawiły się krople potu. Próbował dla rozluźnienia nieskutecznie przełknąć ślinę przez nerwowo zaciśnięte gardło. Patrzył i nie mógł zrozumieć co widzi. W odległości niespełna jednego metra od szyby okiennej stał ten sam bałwan, którego przed niespełna godziną postawił z synem przy ogrodzeniu. Zamknął na sekundę oczy, potrząsnął głową i obraz zniknął równie szybko jak się pojawił. Bałwan stał tam gdzie “mniej więcej” ustawił go razem z synem. A jednak widział go przed chwilą wpatrującego się weń  czarnymi węglowymi oczami. Dostrzegał  go tak wyraźnie, jak teraz ściany pokoju: jego marchewkowy długi nos i kamyczkowe usta… Miał wrażenie, że wariuje, a jednocześnie czuł pewność, że to nie było tylko złudzenie, że nie popada w obłęd w podręcznikowym stylu. Dla pewności jeszcze kilkukrotnie odwrócił się i spojrzał w szybę, ale widział tylko drzewa przyprószone śniegiem i unoszący się z kominów fabrycznych dym.

-Potrzebuję wódki – powiedział sam do siebie drżącym głosem

-To mi też nalej – niespodziewany głos Anny za jego plecami przyprawił go o nagły skurcz wszystkich mięśni.

-Czemu się skradasz?! – wrzasnął zdenerwowany

-Daj spokój nerwusie – odparła z wyrzutem – Położę tylko Michałka spać i możemy iść się napić.

 

Grzegorz wyjął z barku wódkę i nalał do dwóch kieliszków. Objął delikatnie Annę i wzniósłszy toast za ich szczęście, wypił jednym haustem zawartość i starym zwyczajem strząsnął resztę na podłogę, wywołując na twarzy Anny minę pełną konsternacji.

-Nigdy nie zrozumiem tego dziwnego nawyku

-Przecież to tylko rytuał. Nikomu krzywdy nie robię– mówiąc delikatnie popchnął Annę w stronę łóżka. W oknie za jej plecami dostrzegł jakiś ruch. W pierwszej chwili pomyślał, że to zamieć śnieżna miota światem za zewnątrz. Gałęzie drzew jednak nie poruszały się prawie wcale. Skąd wiec ten dziwaczny ruch?

-Ejże, kolego? Kogo tam tak wypatrujesz? Jestem przecież tutaj– Anna dopraszała się uwagi męża, który w bezruchu przyglądał się temu co dzieje się za oknem.

-Wybacz skarbie – odparł pocierając ramię, mając wrażenie, że w pomieszczeniu zrobiło się nieco chłodniej.

Ignorując żonę wciąż przyglądał się z zainteresowaniem temu co dzieje się za oknem, nie mając odwagi podejść do parapetu, by przyjrzeć się bliżej zjawisku. Tymczasem zjawisko za oknem nabierało kształtu zbitek waty kosmetycznej.

Zimowe powietrze wyraźniej owiało jego ciało. Anna poczuła także chłód wdzierający się do środka, bo podeszła do kaloryfera by podkręcić kurek na maksymalny poziom ogrzewania.

-O rety – mruknęła zaniepokojona, odsuwając rękę od kurka.

-Co się dzieje? – Grzegorz zadając pytanie dostrzegł zwisające przy pokrętle małe sople lodu. Ściana za kaloryferem iskrzyła się odbijającymi się refleksami światła w zaszronionej powierzchni.

-Grzejnik jest całkowicie zimny – Anna przerwała ciszę – Chyba jest zapowietrzony. Poradzisz coś?

-Odsuń się. Zobaczymy co jest grane – Grzegorz odzyskując poczucie kontroli za sprawą atrybutu jakim jest śrubokręt, delikatnie manewrując nim próbował bezskutecznie naprawić drobną awarię – Dziadostwo chyba przymarzło.

Anna pokiwała głową zaniepokojona sytuacją. Obserwowała w skupieniu męża, już całkowicie pochłoniętego siłowaniem się z kaloryferem. Kochała tę jego niezaradność i wieczne próby udowodnienia jej, że zna się na majsterkowaniu jak każdy porządny facet. Zawsze, gdy czekało go “męskie zadanie” marszczył charakterystycznie czoło unosząc przy tym brwi, wyrażając zdziwienie tym co robi i efektami, jakie nieoczekiwanie osiąga. Co chwilę nerwowo odgarnia czarne włosy opadające na czoło i skupione oczy. Cicho klnie pod nosem licząc, że nie usłyszy tego żona.

Z zamyślenia wyrwało ją głośne zgrzytnięcie i następujące wkrótce po nim kapanie wody. Odruchowo nabrała już powietrza w płuca by krzyknąć na męża za jego nieudolne próby majsterkowania, ale coś przykuło jej uwagę. Z kaloryfera wyciekała woda, która niemalże natychmiast zamarzała, tworząc coraz grubszy sopel aż wreszcie kolumnę łączącą powstałą szczelinę z podłogą.

-Grzegorz, co się dzieje? – zadrżała

-Nie wiem – odparł tonem który przestraszył ją, bo dobrze znała sposób w jaki mówi, gdy czuje się całkowicie bezradny.

Zerknęła na męża i dostrzegła, że jego usta drżą jak zwykle wtedy, kiedy się czegoś bardzo boi. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w to co nabrało już pełnych kształtów za oknem. Anna idąc za jego wzrokiem odwróciła głowę i z przerażeniem cofnęła się o krok. Zatkała usta dłonią, by nie krzyknąć z całych sił.

Coś, co jeszcze przed chwilą było niepokojącą zbitką waty, teraz nabrało formy trzech kul równo ułożonych jedna na drugiej. W najmniejszej na samym szczycie wyłoniły się węglowe oczy wpatrujące się w nich  z intensywnością, która nie pozwalała ruszyć się im z miejsca. Wyraźnie widzieli jak kamienie ułożone na kształt ust, zaczęły się poruszać zupełnie jakby chciały coś powiedzieć, lecz bariera okna uniemożliwiała rozróżnienie słów. Dobrze jednak znali melodię, która docierała do ich uszu. Wszak nie tak dawno sami uczuli się w podstawówce słów wiersza Konopnickiej, a później już jako dorośli śpiewali je razem ze swoim synem każdego roku zimą:

 

Hu! Hu! Ha! Nasza zima zła!

Szczypie w nosy, szczypie w uszy

Mroźnym śniegiem w oczy prószy,

Wichrem w polu gna!

Nasza zima zła!

 

-Zostawiłam telefon w kuchni – wyszeptała Anna to, o czym myślał w tej samej chwili Grzegorz – Idę zadzwonić na policję.

-I co im powiesz? Mój Boże, co im powiesz?

-Wymyślę coś. Niech tylko przyjadą. Bardzo się boję. –  w tym samym momencie drzwi zaczęły przejmująco trzeszczeć, a wokół nich pojawiały się jak chorobliwa narośl, płaty lodu. Anna natychmiast rzuciła się ku klamce, by jak najszybciej wybiec z pomieszczenia, lecz pomimo mocnych szarpnięć drzwi nie udało się otworzyć.

-Odsuń się! – krzyknął Grzegorz widząc, że lód zaczyna sięgać jej nagich stóp.

Przerażona chciała natychmiast odskoczyć, lecz prawa stopa przymarzła boleśnie do podłogi, zupełnie jakby została do niej przyklejona.

-Chryste, co to jest?! – płakała z przerażenia i bólu, próbując uwolnić unieruchomioną nogę.

Grzegorz w myślach zawsze chciał, by żona znalazła się w sytuacji niebezpiecznej, która pozwoliłaby mu się wykazać, pokazać jak bardzo jest męski i że bardzo ją kocha. Teraz jednak bał się o nią jak nigdy przedtem, a jednocześnie niczym dziecko we mgle, nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Nie wiedział jak walczyć z czymś, co nie jest fizycznym wrogiem. Piękne niebieskie oczy, które przez tyle lat witały go rano uśmiechem, teraz wyrażały tylko paniczny strach. Usta, które całowały go tuż przed zaśnięciem, teraz drżąc wzywały pomocy. Ciało, na widok, którego szalał z pożądania, teraz drżało i próbowało wyszarpnąć się śmierci. Już raz prawie ją stracił, gdy życie ich pierwszego dziecka nagle się skończyło zanim przyszło na świat. Rozpacz jaka zagościła wtedy w ich życiu, trawiła ich miłość od środka niczym nowotwór… ale przetrwali. Pokonali to razem.

 -Kozik…W szafce jest mój stary kozik – mówiąc sam do siebie podbiegł do nocnej szafki i przerzucając drobiazgi, bezcelowo tam powrzucane, próbował odszukać nóż, którym być może udałoby mu się obstukać lód wokół stopy żony – Mam! – Krzyknął niemalże radośnie i nie zwlekając, począł rytmicznie wbijać go we fragment lodu. Ten zamiast jednak ustępować pod uderzeniami, począł narastać w miejscach gdzie powstawały szczeliny, zupełnie jakby był żywą, zabliźniającą się błyskawicznie tkanką.

 Cisza jaka zaległa sprawiła, że dotarł do nich szmer śpiewu zza okna:

 

Hu! Hu! Ha! Nasza zima zła!

Szczypie w nosy, szczypie w uszy

Mroźnym śniegiem w oczy prószy,

Wichrem w polu gna!

Nasza zima zła!

 

Spanikowany, począł uderzać z jeszcze większą siłą i z jeszcze większą prędkością jakby był w amoku i gdy udało się wybić dość sporą szparę, zanim zdążyła zarosnąć chwycił żonę w pasie i z całych sił pociągnął ją w tył.

Płuca Anny przeszył przeraźliwy krzyk, a ciałem wstrząsnął ból jakiego nie zaznała nawet podczas porodu. Leżąc na ziemi wpatrywała się w prawą stopę od której oderwane zostały fragmenty odmrożonej skóry. Kawałki jej ciała wtapiały się w narastający przy drzwiach lód. Zanosząc się płaczem, zawijała krwawiącą wciąż stopę w białe prześcieradło, na którym jeszcze kilka chwil temu zamierzała kochać się z mężem.

-Co to jest?! Co to u licha jest?! – krzyczała przerażona, drżąc z zimna i strachu o życie swoje, męża i syna, który był parę pomieszczeń dalej zupełnie sam. Jeśli dzieje się u niego to samo co w tym pokoju, to jak bardzo musi być przerażony?

 

Mróz panujący w pomieszczeniu stawał się nie do zniesienia, powodując niekontrolowane drżenie mięśni i rytmiczne szczękanie zębami. Kiedy ten etap hipotermii ustanie, nie będzie już drogi powrotnej. Temperatura ciała zacznie spadać, pojawią się odrętwienia, halucynacje, aż wreszcie nastąpi ostateczny koniec.

 Grzegorz obserwował żonę, która blada, z mocno posiniałymi już ustami wtulała się w niego, próbując wykraść zeń choć odrobinę życiodajnego ciepła. Przestała już się trząść, zaczęła tracić czucie w kończynach.

 -Bardzo boli mnie noga – szepnęła drżącymi urywanymi słowami

 Sięgnął odruchowo do uszkodzonej stopy, by delikatnie ją rozmasować, lecz pod dłonią wyczuł nie miękkie ciało uginające się pod naciskiem, lecz twardą, zimną bryłę. Zaniepokojony zerwał prześcieradło by sprawdzić stan nogi. To co zobaczył, wywołało w nim niemy krzyk. Musiał zagryźć pięść, by nie wybuchnąć płaczem. Noga od stopy, aż do kolana była całkowicie zamarznięta. Widać było przez skórę, jak nitki lodu wchodzą w żyły pogrubiając je przez zamrażanie krwi. Nie chciał wierzyć w to co widzi, a jednak miał pełną świadomość, że to nie jest objaw szaleństwa, że nie zwariował. Próbował jeszcze obudzić się z koszmaru silnym uderzeniem w twarz, jednak przerażający obraz przed jego oczami nie znikał.

 Spojrzał na Annę, która słabła z każdą chwilą. Postępujące zmrożenie ciała, niczym zakażenie wyciągało z niej resztki życia. Nagle, zaczęła nerwowo kurczyć się w odruchu wymiotnym.

 -Co się dzieje – płakał przerażony

 -Coś we mnie jest – Anna wystękała resztkami sił, po czym zwymiotowała ostrymi kawałkami lodu. Z pokrwawionych ust powoli sączyła się strużka krwi, po czym Anna błagalnie wpatrując się w męża opadła bezwładnie na prześcieradło.

Za oknem pobrzmiewały słowa piosenki:

 

Hu! Hu! Ha! Nasza zima zła!

A my jej się nie boimy,

Dalej śnieżkiem w plecy zimy,

Niech pamiątkę ma!

Nasza zima zła!

 

Grzegorz nie próbował nawet sprawdzić pulsu na nadgarstku Anny. Wiedział, że jego żona nie żyje. Dotknął dłonią po raz ostatni jej oczu by je zamknąć. Nie chciał patrzeć w oczy, które kochały go przez dziesięć lat małżeństwa, a teraz bezpowrotnie odeszły Przykrył żonę prześcieradłem i przytulił się do niej, a lód powoli zaczął wpełzać na jego ciało.

 

Koniec

Komentarze

Zima tego roku pojawił się wyjątkowo późno.

Masz literówkę już w pierwszym zdaniu a to nie nastraja zbyt optymistycznie. Na razie pobieżnie przejrzałem tekst i kilka innych rzuciło mi się w oczy.

Tak na szybko – interpunkcja kuleje na obie nóżki, liczebniki (np. Twoje 75%) zapisujemy słownie, źle zapisujesz dialogi (tu masz fajny poradnik – polecam: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112).  Do tego zdarzają się powtórzenia, np.:

Kilka chwil później, wspólnie z synem mocno spocony ze zmęczenia toczył sporych rozmiarów śniegową kulę, pozostawiając za sobą wyraźny ślad toczenia.

 

Choć do kąpania cwaniaku = Chodź do kąpieli, cwaniaku.

Przecież to nikomu niegroźny rytuał – a co to za wyrażenie?

lud zaczyna sięgać jej nagich stóp. – paskudny ortograf

 

Przestraszyć, nie przestraszyło, ale w dużej mierze to kwestia słabego wykonania. Poza wymienionymi przykładami zauważyłam też trochę literówek.

Gdybyś popracowała więcej nad warsztatem, to – jak na początek – byłoby nie takie złe opowiadanie. Ćwicz więc i dużo czytaj porządnie wydanych książek, zwracając uwagę nie tylko na fabułę, ale i na wykonanie.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo dziękuj za wasze uwagi. Powprowadzałam już najważniejsze poprawki. 

Muszę bez wątpienia pisać wolniej i sprawdzać dokładnie czy zapis jest wszędzie poprawny.

 

Bardzo mi miło, że poświęciliście dla mnie swój czas.

Muszę bez wątpienia pisać wolniej i sprawdzać dokładnie czy zapis jest wszędzie poprawny.

To jedno, ale jest też jeszcze jedna zasada, o której nie wiedzą lub zapominają początkujący – daj odleżeć tekstowi. Gdy skończysz, odłóż tekst, najlepiej na kilka tygodni nawet – im dłużej, tym lepiej. Gdy do niego ponownie zerkniesz, sama znajdziesz wiele błędów, takich jak literówki, powtórzenia, źle brzmiące wyrażenia.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mam wrażenie, że z pomysłu można było wycisnąć znacznie więcej. Przede wszystkim brakło mi choćby odrobiny uzasadnienia dla wszystkiego, co wydarzyło się w pokoju i za oknem. Dlaczego nie wiemy, co w tym czasie działo się z Michasiem?

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Do zarzutów Śniącej dodam jeszcze literówki, powtórzenia, błędy ortograficzne, nie zawsze czytelnie konstruowane zdania i inne usterki.

 

opa­dów śnie­gu, po­zwa­la choć przez chwi­lę na­cie­szyć się atrak­cja­mi śnie­go­we­go sza­leń­stwa. – Powtórzenie.

 

szy­ku­jąc się do Syl­we­stro­we­go wy­pa­du w góry. – …szy­ku­jąc się do syl­we­stro­we­go wy­pa­du w góry.

 

przy­glą­dał się są­siad­ce, która wsiadł­szy do nowej Hondy, włą­czy­ła radio… – …przy­glą­dał się są­siad­ce, która wsiadł­szy do nowej hondy, włą­czy­ła radio

 

wtedy każdy mógł­by sobie wy­jeż­dżać gdzie mu się żyw­nie po­do­ba… – …wtedy każdy mógł­by sobie wy­jeż­dżać, dokąd mu się żyw­nie po­do­ba

 

Daj spo­kój z tym swoim zrzą­dza­niem… – Daj spo­kój z tym swoim zrzę­dzeniem

 

spra­wia­jąc wra­że­nie jakby bał­wan mru­gał ,skła­da­jąc obiet­ni­cę… – Zbędna spacja przed przecinkiem i brak spacji po przecinku. 

 

W po­rząd­ku synu – uśmiech­nął, pod­no­sząc malca… – Pewnie miało być: W po­rząd­ku synu – uśmiech­nął się, pod­no­sząc malca

 

Zimny dreszcz prze­biegł mu po ple­cach cien­ką stróż­ką lo­do­wa­te­go potu, wzma­ga­jąc do­dat­ko­wo nie­po­kój. – Nic dziwnego, że niepokój się wzmagał, skoro po plecach biegła dozorczyni. ;-)

Sprawdź w słowniku znaczenie słów stróżkastrużka.

 

Cie­pło jakie na­tych­miast  omio­tło jego zmar­z­nię­te ciało, szyb­ko po­zwo­li­ło mu za­po­mnieć o dziw­nym uczu­ciu nie­po­ko­ju, ja­kie­go przed chwi­lą do­świad­czył. – Zbędne zaimki. Wiemy, kto zmarzł. Powtórzenie.

Proponuję: Zmar­z­nię­te ciało natychmiast omiotło ciepło i pozwoliło szyb­ko za­po­mnieć o dziw­nym uczu­ciu nie­po­ko­ju, którego przed chwi­lą do­świad­czył.

 

Chyba od­zy­wa się we mnie stara fobia do wszel­kie­go ro­dza­ju ma­ne­ki­nów, Świę­tych Mi­ko­ła­jów i Za­jącz­ków Wiel­ka­noc­nych..Chyba od­zy­wa się we mnie stara fobia powodowana/ wywoływana wszel­kie­go ro­dza­ju ma­ne­ki­nami, Świę­tymi Mi­ko­ła­jami i za­jącz­kami wiel­ka­noc­nymi.

Fobia jest lękiem. Nie można mieć fobii do czegoś. Nie lękamy się do czegoś, lękamy się czegoś.

Jeśli na końcu zdania miał być wielokropek, brakuje jednej kropki. Jeśli kropka, jest o jedną kropkę za dużo. Zakładam, że chciałaś postawić kropkę.

 

Przez chwi­lę przez myśl prze­szło mi, że to może ten cudak mrozi mnie wzro­kiem… – Powtórzenie.

Proponuje: Przez chwi­lę myślałem, że to może ten cudak mrozi mnie wzro­kiem

 

Grze­gorz po­ki­wał głowa i sam za­ra­żo­ny śmie­chem żony ła­god­nie wy­krzy­wił wargi, po czym objął ja ra­mie­niem… – Literówki.

 

stał ten sam bał­wan, któ­re­go przed kil­ko­ma go­dzi­na­mi po­sta­wił z synem przy ogro­dze­niu. –Wcześniej piszesz, że ulepiwszy bałwana, ojciec z synem wrócili do domu. Mama, ścieląc łóżko chłopca, zamieniła kilka zdań z mężem, a teraz poszła wykąpać Michasia. To chyba nie trwało kilka godzin.

 

nie mając od­wa­gi po­dejść do pa­ra­pe­tu, by przyj­żeć się bli­żej zja­wi­sku. – …nie mając od­wa­gi po­dejść do pa­ra­pe­tu, by przyj­rzeć się bli­żej zja­wi­sku.

 

Tym­cza­sem ruch za oknem na­bie­rał kształ­tu zbit­ków waty ko­sme­tycz­nej. – Czy ruch może mieć kształt?

Zbitka jest rodzaju żeńskiego.

 

że zna się na maj­ster­ko­wa­niu jak każdy po­rząd­ny facet. Za każ­dym razem… – Powtórzenie.

 

Coś, co jesz­cze przed chwi­lą było nie­po­ko­ją­cym zbit­kiem waty… – Coś, co jesz­cze przed chwi­lą było nie­po­ko­ją­cą zbit­ką waty

 

Sami wszak nie tak dawno uczu­li się w pod­sta­wów­ce słów wier­sza Ko­nop­nic­kiej… – Literówka.

 

która po­zwo­li­ła­by mu się wy­ka­zać, po­ka­zać jak bar­dzo jest męski i jak bar­dzo ją kocha. Teraz jed­nak bał się o nią jak nigdy przed­tem, a jed­no­cze­śnie był jak dziec­ko we mgle, które nie wie jak ma się za­cho­wać, co zro­bić. Nie miał po­ję­cia jak wal­czyć… – Powtórzenia.

 

pró­bo­wał od­szu­kać nóż, któ­rym być może uda­ło­by mu się ob­stu­ka lód wokół stopy żony… – Literówka.

 

Ka­wał­ki jej ciała wta­pia­ły się na­ra­sta­ją­cy przy drzwiach lód. – Pewnie miało być: Ka­wał­ki jej ciała wta­pia­ły się w na­ra­sta­ją­cy przy drzwiach lód.

 

na któ­rym jesz­cze kilka chwil temu miała plan ko­chać się z mężem. – Raczej: …na któ­rym jesz­cze kilka chwil temu zamierzała ko­chać się z mężem.

 

Się­gnął od­ru­cho­wo do uszko­dzo­nej sopy, by de­li­kat­nie ją roz­ma­so­wać… – Literówka.

 

To co zo­ba­czył wy­wo­ła­ło w nim niemy krzyk. Mu­siał za­gryźć pięść, by nie krzyk­nąć. – Powtórzenie.

 

Z po­krwa­wio­nych ust po­wo­li są­czy­ła się stróż­ka krwi… – O! Tym razem kobieta pilnuje krwi. ;-)

 

Nie chciał pa­trzeć w oczy, które ko­cha­ły go przez 10 lat mał­żeń­stwa… – Nie chciał pa­trzeć w oczy, które ko­cha­ły go przez dziesięć lat mał­żeń­stwa…

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Przy­krył ciało żony prze­ście­ra­dłem i przy­tu­lił się do niej, a lód po­wo­li za­czął wpeł­zać na jego ciało. – Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W sumie to nie wiem czy to miał być horror, czy pastisz? Bo wyszło coś pomiędzy. Zgadzam się z reg. Brakuje pociągnięcia wątku syna.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Fajny pomysł, ale stanowczo nie do końca wykorzystany. Wątek syna taki trochę niedociągnięty.

F.S

Przyczyną opisanych w opowiadaniu wypadków było marzenie najwyraźniej pozbawionego poczucia bezpieczeństwa dziecka:

 

-Ja bym bardzo, bardzo chciał, żeby bałwanek przed wszystkimi mnie bronił. – malec podniesiony przez ojca wkładał dwa węgle w miejsce gdzie powinny być oczy – Żeby nikt się nie mógł do mnie zbliżyć jeśli bałwanek mu nie pozwoli.

 

Ale co było źródłem tego poczucia i czemu działania obronne bałwanka skierowane zostały akurat przeciwko rodzicom chłopca? Nie od razu stało się to dla mnie jasne. Dopiero kiedy jeszcze raz przeczytałem wstępny dialog, zrozumiałem w czym rzecz:

 

– Beznadziejne są takie burżujskie wyjazdy – prychnął Grzegorz próbując wmówić samemu sobie, że Sylwester przed telewizorem jest dla niego wystarczająco interesujący – Tacy jak ona powinni mieć nałożony podatek siedemdziesiąt pięć procent i wtedy każdy mógłby sobie wyjeżdżać, dokąd mu się żywnie podoba, bo byłyby rządowe dofinansowania do wypoczynku.

 

– Daj spokój z tym swoim zrzędzeniem – szturchnęła go żona Anna – Wiecznie masz pretensje do całego świata. Zacznij pracować więcej to też będziesz miał.

 

Mamy więc tutaj ojca przedrzeźniającego lewicowe postulaty w sposób, w jaki zrobiłby to młody korwinista na swoim blogu oraz matkę, która daje temu ojcu słuszny odpór, zgodny z korwinistyczno-balcerowiczowską ortodoksją. Bałwanek bronił więc dziecko przed mało rozgarniętymi ludźmi, prowadzącymi rozmowy jakby żywcem wyjęte z korwinistycznych pisemek (i jeszcze topiącymi stres w alkoholu). Zupełnie mi ich nie żal.

Trochę mało :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka