- Opowiadanie: CyprysowyPaczek - Rajakumari (Fragment)

Rajakumari (Fragment)

Oceny

Rajakumari (Fragment)

 

Świat należy do ludzi. Bóg dał nam wolną wole i możemy sobie robić z nią co chcemy. Możemy fruwać w powietrzu jak ptaki. Możemy pływać we wodzie jak ryby. Tak naprawdę, nasze umysły dają nam nieograniczone możliwości. Potrafimy też zapanować nad innymi istnieniami od roślin, po zwierzęta. Na ziemi nie mamy absolutnie żadnych ograniczeń. Jedyne czego ręka ludzka nie jest w stanie pochwycić to dusza. Przyszłość nie kończy się w momencie śmierci. Życie jest nam odbierane kiedy Pan Bóg wie że nie spotka nas już nic lepszego lub nasza śmierć jest potrzebna by inny mógł żyć lepiej. Od tego jak przeżyjemy nasze życie, zależy nasza przyszłość.

 

Miałam z szesnaście może, siedemnaście lat. Mieszkaliśmy w Poznaniu na Osiedlu Rusa. Wielkie szare bloki i, jednocześnie w perspektywie jeszcze większa szara przyszłość. Szkoły szczerze nienawidziłam. Nigdy nie miałam koleżanek. Każda moja próba nawiązania jakichkolwiek bliższych relacji od pożyczania długopisu kończyła się fiaskiem. Nauczyciele wkurwiali mnie niemiłosiernie. Oni i ich niesprawiedliwy system oceniania doprowadzał mnie do szału. Ale tak sobie teraz myślę że z perspektywy lat nie miało to kompletnie znaczenia. Wedle narzuconego mi odgórnie obowiązku chodziłam do tej gównianej szkoły. Wychodziłam rano i wracałam wieczorami. W domu nigdy nie czekało mnie nic dobrego. Matka zawsze siedziała w kuchni z papierochem. Nigdy nie zapomnę tego zapachu. Nie był dla mnie śmierdzący, nawet lubiłam zapach palonego tytoniu ale w nadmiarze stawał się uciążliwy. Zapamiętałam ją jako dość atrakcyjna babkę w średnim wieku. Moja mama nie odgrywała w moim życiu żadnej większej roli. Nawet nie rozmawiałyśmy poza „cześć” i „wychodzę”. W moim domu nigdy nie było pusto. Nie ważne o której godzinie bym wyszła i o której bym wróciła to zawsze, przy kuchennym stole siedziała ona z grupka koleżanek. Siedziały jak kwoki we falbaniastych spódnicach, tylko krzyczały, śmiały się i paliły papierosy. Opcjonalnie malowały paznokcie. Tak głośny wokół świat dla mnie zawsze był tak cichy. Nie miałam rodzeństwa. Nie miałam też taty. Matka nigdy mi nie powiedziała co się z nim stało. Oczywiście pytałam ją o to ale udawała że nie słyszy. Nie wpadała w agresje ani smutek, po prostu jakby tego nie słyszała. Moja odpowiedź na jej milczącą odpowiedź była identyczna. Nie wpadałam ani w smutek ani złość. Wychodziłam z założenia ze skoro nigdy go nie było to trudno. Tylko byłoby gorzej gdyby nagle się pojawił. I tak żyłam sobie spokojnie z dnia na dzień i schłam. Wtedy mi się wydawało że umierałam kawałek po kawałku, okruch po okruchu.

Był to dzień jak każdy inny. Kończyłam szkołę chyba o siedemnastej, w każdym razie było już ciemno. Dzień wcześniej padał śnieg i wszędzie było śniegu jak to notorycznie mawiał mój znajomy „od zajebania”. Wyszłam ze szkoły. Poczułam jak otula mnie mroźny wiatr. Pierwsza myśl jaka mi się wtedy nasunęła  to to że nasz szkolny woźny to leniwa kurwa i nie odśnieżył schodów na których się można zabić. Spojrzałam na drogę przede mną i, ruszyłam w stronę domu. Droga zleciała mi bez żądnych myślowych ekscesów. Lubiłam ten moment dnia gdy wracałam do domu. Nie dlatego że w domu czekała mama z ciepłym obiadem bo, tak nie było. Ale dlatego że idąc potrafiłam się wyłączyć i odpocząć tak jak ani w domu ani w żadnym innym miejscu nie potrafiłam. Żwawo ciągnęłam nogę za nogą. Nie spieszyło mi się. Wiedziałam że jak tylko wejdę do mieszkania to rzuci mi się w oczy matka z grubym malboro i jej setki przyjaciółek. Często nawet opóźniałam wejście do domu. Zamiast jechać windą na samą górę, wchodziłam po schodach. Mieszkałam na piętnastym piętrze. Od trzynastego już było je słychać a, od jedenastego czuć. Byłam przekonana, że mieszkanie z nią w jednym bloku dostarcza mieszkańcą niezapomniane wrażenia zapachowe. Papierosowy dym z litrami perfum i zapachem lakierów do paznokci. Miałam w zwyczaju zanim weszłam do mieszkania mówić „to już ostatni raz”. Nie wiem nawet skąd mi się to wzięło. Potem jak głębiej o tym myślałam może było to coś w stylu życzenia narciarzowi „połamania nart!” albo zwyczaju kopania w tyłek kolanem ‘na szczęście’. Sama siebie okłamywałam że, kiedy wejdę to coś się we mnie zmieni. Nigdy nie oczekiwałam zmiany w innych, to zawsze problem był we mnie. Stałam pod drzwiami i patrzyłam na odrapana na nich farbę. Wtedy stało się to pierwszy raz. Trwało może z ćwierć sekundy. Pokazał mi się przed oczami obraz człowieka w domu, siedzącego na fotelu ale w tak nienaturalny sposób jakby siedział u fotografa. Nie uśmiechał się. Miał zaczesane do tyłu przerzedzone, siwe włosy. Obraz był czarno biały. Uczucie jakie temu towarzyszyło to jakby w oczach ci pękło szkło. Potem usłyszałam w uszach pisk. Stałam przed drzwiami jeszcze dłuższą chwile. Stałam i przytomniałam. Oblewały mnie fale gorąca. Jedyne co czułam to niepokój i strach. Tak, to było dokładnie to uczucie, byłam przerażona! Oparłam się o drzwi i powoli się po nich osunęłam. Ukucnęłam na schodach. Po chwili sama już do końca nie wiedziałam czy zdarzyło się to naprawdę. Ale kiedy zamknęłam oczy na dłużej niż trzy sekundy, na powiekach odbijała mi się sylwetka tego mężczyzny. Schowałam twarz w dłoniach. Nie miałam pojęcia co się przed sekundą stało. Nagle usłyszałam jak otwierają się drzwi i wpada z domu jedna z Pań Koleżanek mamy. Była tak pijana że aż wstyd. Zatoczyła się po korytarzu. Zamaszystym ruchem dłoni wyciągnęła z płaszcza zapalniczkę. Zmarszczyła się i odpaliła pogiętego papierosa. Wstałam ze schodów i przetarłam zimną dłonią twarz.

– Mama jest w domu?– zapytałam  łamiącym głosem pijaczkę.

– Powiem Ci jak.. jaak… -zaciągnęła się ostro papierosem.– Jak dorzucisz mi piątkę na fajki..

– Nie mam pieniędzy. Z resztą nie musisz mówić, sama za chwile sprawdzę. Odprowadzić Cię na dół czy dasz sobie radę?– Nie maiłam ochoty odprowadzać jej choćby do windy. Pewnie na obcym ten widok zrobiłby ważenie. Nieczęsto widuje się babę w ozdobnym kapeluszu z piórami i wielkim rondem w podartych rajstopach i cyckiem na wierzchu. U mnie w domu takie widoki to norma i codzienność.

– Szkoda że nie masz.. yhmp! Na fajki, wielka… yhmp! Kurwa szkoda…– powiedziała i znów się zaciągnęła.– Twoja stara siedzi w domu… yhmp! Poszła się myć czy… yhmp!.. coś… Nie, nie odprowadzaj mnie… przyjdzie po mnie mój.. yhmp!.. były kurwa mąż… – wydukała naciągając sobie stanik i bluzkę na gołą pierś.

Wtoczyła się bardzo chwiejnym krokiem do windy i oparła się o jej ścianę. Uniosła brodę ku górze i wypuściła papierosowy dym.

– On niedługo przyjdzie mała. Wypatruj znaków. Nie możesz się bać Rajakumari– znormalniał jej głos i uśmiechnęła się od ucha do ucha. I właśnie w tym uśmiechu drzwi windy się zamknęły.

Znów oblała mnie fala gorąca. Było to uczucie podobne do tego gdy coś przeskrobiesz i boisz się że się wyda. Byłam kompletnie przerażona. Poza tym jak ona mnie nazwała? Nie tak miałam na imię.

Gdy weszłam do mieszkania uderzył mnie w twarz smród alkoholu. Na stole w kuchni stały dwie szklanki i dwie puste flaszki. Odruchowo wzięłam szklanki do zlewu i umyłam a butelki po wódce opłukałam woda i wyrzuciłam do kosza. Ręce cały czas mi się trzęsły od zdarzenia na korytarzu. Poszłam do mojego pokoju. Kompletnie nie wiedziałam jak mam to wszystko ugryźć. Położyłam się na łóżku i ledwo przyłożyłam głowę do poduszki zrobiło mi się słabo i usnęłam. Nie śniło mi się nic.

 

II

Nazajutrz obudziłam się dość późno. Otworzyłam oczy dopiero gdy, ostre słońce zaczęło piec moje blade policzki. Byłam kompletnie niewyspana. Czułam jakbym całą noc zamiast spać, gdzieś buszowała. Pierwsza myśl która naszła mnie, tego słonecznego zimowego poranka to „pierdole to, nie idę do żadnej szkoły”. Tak jak postanowiłam, tak też się stało. Wyszłam z pokoju i pierwszy raz od bardzo długiego czasu, nie słyszałam nic. Matki nie było w domu. Wykorzystałam okazje i szybko wskoczyłam pod prysznic. Dopiero tam przypomniałam sobie co mnie wczoraj spotkało. Momentalnie rozbolał mnie brzuch. Sama do końca nie byłam pewna czy zdarzyło się to naprawdę czy to tylko jakiś syndrom stresu wywołany przez zapijaczoną matkę lub problemy w szkole. Dokładnie pamiętałam ten obraz który, ukazał mi się wczoraj. Starszy mężczyzna, nienaturalnie wygięty, patrzący wprost na mnie. Tą roznegliżowaną wariatka się nie przejmowałam. Była nawalona jak stodoła i pieprzyła od rzeczy. W sumie tamto też mogło być złudzeniem. Przecież byłam tak zmęczona że mogło mi się wydawać. Nie mogę o tym myśleć. Mam tyle problemów że stwarzanie sobie kolejnych mogłoby mnie zabić.

– Ała! Co to jest?…– położyłam dłoń na głowie i wymacałam na niej dwa guzy. Niemożliwe żebym wczoraj straciła przytomność i się rąbnęła bo bym chyba pamiętała. Matko, może umrę i każdy będzie miał spokój, a największy ja.

 Wyszłam spod prysznica, obejrzałam się w lustrze. Wyglądałam normalnie, jak to ja. Miałam bardzo jasne blond włosy, wręcz białe, blado-niebieskie oczy, mały nos, lekkie brązowe piegi i różane usta. Wyglądałam na bardzo zmęczoną. Wiedziałam że matka pewnie wróci tak za godzinę, może dwie i musze w tym czasie ogarnąć trochę dom. Powoli otoczenie w którym mieszkałam, zamieniało się w śmietnik. Wszędzie spały tłuste i leniwe koty kurzu. Podłoga była lśniąca od klejących się na niej plam od żarcia i alkoholu. A promienie słońca toczyły odwieczną walkę z dymem. Zabrałam się za sprzątanie.

Po dwóch godzinach wróciła matka. Nie sama… z koleżankami. Nie, nie dwiema… siedmioma. Rozsiadły się w kuchni i zaczęły skrzeczeć. Byłam niestety zmuszona tam pójść i wziąć od pijaczki pieniądze na zakupy. Nic nie jadłam od wczoraj.

– Iga! Poznajcie moje kochane, moją piękną córeczkę Igę!- wykrzyknęła mama pijaczka i ucałowała mnie w policzek zostawiając czerwony ślad od szminki. Zionęło od niej wódą a była dopiero czternasta.

– Mamo, masz może jakieś pieniądze na zakupy? W lodówce nic nie ma…

– Nic nie mam, wydałam ostatnie piętnaście złotych na papierosy– uśmiechnęła się i pocałowała mnie w czoło.

Stanęła mi gula w gardle. Nigdy nie czułam takiej agresji jak wtedy.

– To co Twoim zdaniem będziemy jeść przez pozostały tydzień do zasiłku? – starałam się być najmilsza jak się da.

– Nie wiem. Kochana nie myśl o jutrze! Ciesz się chwilą słoneczko i siadaj z nami!- krzyknęła, tryumfalnie wyciągając jabola z torebki i unosząc go ku górze.

Jedna z Pań wstała od stołu.

– Ej! Jagoda! Niech Twoja Iga pokaże mi tą kieckę co sobie wczoraj kupiłaś!- krzyknęła koleżanka i zagasiła papierosa na stosie innych petów.

Kurwa, ta pierdolona idiotka wczoraj kupiła sobie kolejną sukienkę… Do oczu naszły mi łzy. Byłam taka wściekła.

– No! Iguś skarbie, pokaż Izie tą czerwoną miniówkę! Leży u mnie na łóżku.

Koleżanka Iza wzięła mnie pod ramie i wyprowadziła na korytarz. Zbliżyła się do mnie i zaczęła szeptać na ucho.

– Iga wiem jak to u was jest. Masz tu sto złotych i idź na zakupy, kup sobie coś do ubrania i do jedzenia. Nie dawaj nic Jagodzie bo zaraz przejebie to albo na wódkę albo… a szkoda gadać. Po co masz wiedzieć. Masz i nie oddawaj. – wyszeptała mi koleżanka Iza wciskając pieniądze do dłoni. – Ej! Jagoda! Ale zajebista! Będziesz pożyczać?!- krzyknęła do matki z pokoju.

Już chciała iść do kuchni kiedy chwyciłam ją za dłoń i szeptem podziękowałam.

 

Po zakupach wróciłam do domu. Wszystkie już były skończone. Leżały pod stołem i na stole. Miałam to w dupie. Było mi tak bardzo wszystko jedno.

Od dawna nie byłam taka szczęśliwa. Wreszcie nie chodziłam głodna. Usiadłam w moim pokoju przy oknie i zaczęłam czytać książkę. Siedziałam tak z trzy godziny. Nagle usłyszałam ze zaczyna coś się dziać w kuchni. Brzęk butelek i jakieś krzyki. Weszłam do kuchni i zobaczyłam jak pomiędzy kwokami, latającymi butelkami i lampą szamota się wrona. Darła się i szamotała skrzydłami głośniej niż wszystkie te baby.

– Mamo skąd tu się wziął ten ptak?! – krzyczałam do mojej matki z progu.

– Chuj wie, obudziła Gośkę dziobiąc jej we włosach! Weź ją kurwa stąd bo rozniesie cały dom!- wrzeszczała Jagoda machając rękami jak wariatka.

Zaczęło mi piszczeć w uszach jakby zaraz miałoby rozsadzić mi głowę. Nie słyszałam nic poza piszczeniem. Ból od pisku stawał się tak nieznośny, myślałam że rozsadzi mi głowę. Ukucnęłam w progu i włożyłam głowę między kolana.

– Aaaaaa! Stop!!!!- krzyknęłam gardłowo z całych sił.

Zadziałało. Wszelakie piski umilkły i słyszałam już tylko ciche odgłosy wrony. Podniosłam głowę z kolan i to co zobaczyłam… nie mogłam w to uwierzyć. Czas się zatrzymał. Wszystkie Panie koleżanki zastygły w nienaturalnych pozach włącznie z wszelakimi przedmiotami które przed sekundą fruwały w powietrzu. Tylko wrona była normalna. Usiadła na wygiętej dłoni mojej matki. Przekrzywiła łepek i na mnie patrzyła. Spojrzałam na nią i wiedziałam, nie mam pojęcia skąd że ona mi dziękuje. Serce mi waliło jak młot. Poczułam ostry ból na głowie. Przyłożyłam do niej dłoń i w głębi włosów można było wyczuć dwie nabrzmiałe bulwy, a na ich czubkach małe ostre końcówki. 

Koniec

Komentarze

Cyprysowy Paczku, niewątpliwie masz do opowiedzenia historię, może nawet całkiem interesującą, tyle że sposób w jaki próbujesz ją przekazać, świadczy o jeszcze niedostatecznych umiejętnościach. Bardzo trudno czyta się tekst pełen powtórzeń, literówek, błędów, źle zapisanych dialogów, fatalnie konstruowanych zdań i wszelkich innych usterek, że o kompletnie zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę. Lektura Rajakumari, to jak brnięcie przez wertepy. Błędów jest tak dużo, że nie sposób omówić wszystkie, wskazałam tylko niektóre, ale może dadzą Ci one pojęcie, jak wiele pracy przed Tobą.

Sugeruję, byś na pewien czas powstrzymała się od prób literackich i raczej skupiła się na poznaniu zasad rządzących językiem polskim. Może wystarczy przypomnieć sobie wiadomości wyniesione ze szkoły… Dużo czytaj.

Mam nadzieję, że pomocne okażą się te wątki: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

i http://www.fantastyka.pl/loza/17.

 

Nie wiem, czy zauważyłaś, że tekst został zdublowany!

 

Bóg dał nam wolną wole i mo­że­my sobie robić z nią co chce­my. – Literówka.

 

Mia­łam z 16 może, 17 lat.Miałam szesnaście, może siedemnaście lat.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Nie ważne o któ­rej go­dzi­nie bym wy­szła… – Nieważne, o któ­rej go­dzi­nie bym wy­szła

 

Nie wpa­da­ła w agre­sje ani smu­tek… – Literówka.

 

Koń­czy­łam szko­łę chyba o 17… – Koń­czy­łam szko­łę chyba o siedemnastej

 

ru­szy­łam w stro­nę domu. Droga zle­cia­ła mi bez żąd­nych my­ślo­wych eks­ce­sów. Lu­bi­łam ten mo­ment dnia gdy wra­ca­łam do domu. Nie dla­te­go że w domu cze­ka­ła mama… – Powtórzenia.

 

Byłam prze­ko­na­na, że miesz­ka­nie z nią w jed­nym bloku do­star­cza miesz­kań­cą nie­za­po­mnia­ne wra­że­nia za­pa­cho­we.Byłam prze­ko­na­na, że miesz­ka­nie z nią w jed­nym bloku, do­star­cza miesz­kań­com nie­za­po­mnia­nych wra­że­ń za­pa­cho­wych.

 

Sta­łam pod drzwia­mi i pa­trzy­łam na odra­pa­na na nich farbę. – Literówka.

 

Obraz był czar­no biały.Obraz był czar­no-biały.

 

Nie mia­łam po­ję­cia co się przed se­kun­dą sało. – Literówka.

 

Nagle usły­sza­łam jak otwie­ra­ją się drzwi i wpada z domu jedna z Pań Ko­le­ża­nek mamy. – Literówka.

 

Za­to­czy­ła się po ko­ry­ta­rzu.Za­to­czy­ła się w ko­ry­ta­rzu.

 

Zmarsz­czy­ła się i od­pa­li­ła po­gię­te­go pa­pie­ro­sa. – Raczej: Skrzywiła się i za­pa­li­ła po­gię­te­go pa­pie­ro­sa.

 

– Po­wiem Ci jak.. jaak… -za­cią­gnę­ła się ostro pa­pie­ro­sem.– Jak do­rzu­cisz mi piąt­kę na fajki.. – Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Brak spacji po kropce.

 

Z resz­tą nie mu­sisz mówić, sama za chwi­le spraw­dzę.Zresz­tą nie mu­sisz mówić, sama za chwi­le spraw­dzę.

 

Unio­sła brodę ku górze i wy­pu­ści­ła pa­pie­ro­so­wy dym. – Masło maślane. Czy mogła unieść brodę ku dołowi?

 

Matki nie było w domu. Wy­ko­rzy­sta­łam oka­zje i szyb­ko wsko­czy­łam pod prysz­nic. – Literówka.

Czy kiedy matka była w domu, dziewczyna nie mogła się kąpać?

 

Tą roz­ne­gli­żo­wa­ną wa­riat­ka się nie przej­mo­wa­łam. – Literówka.

 

bla­do-nie­bie­skie oczy, mały nos… – …bla­donie­bie­skie oczy, mały nos

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A tak sobie myślę, że te niedoskonałości warsztatowe nadają narracji wiarygodności, w pewnym stopniu oczywiście.

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Bardzo mi przykro, tylko przeczytałem pobieżnie. Widok takiej ściany tekstu na samym początku naprawdę zniechęca (pomijając fakt, że jest pełny wszelkiej maści błędów).

Zauważyłem też sporo przekleństw. Nie zrozum mnie źle, potrafię docenić dobrze rzuconą kurwę, ale trzeba robić to dobrze i z głową. Podczas sceny z zakupami i później, chciałeś chyba w ten sposób pobudzić akcję, ale efekt jest raczej odwrotny :(

lol

Nowa Fantastyka