W czeluściach niedoli, parszywym chlewie, miejscu gdzie jest potwornie zimno powiadają, że na jednego żywego przypada jeden potępiony. Tłumaczą to, że niby ten co żyje. musi być pilnowany i zwodzony przez jakiegoś nieczystego. Mówiąc prościej : każdy czlowiek posiada swojego potępieńca, opiekuna ze świata otchłani, planu, w którym nie istnieje nic poza trwogą, nicością, bezsensem i smutkiem. Ci bardziej wierzący powiadają, że najgorszą wadą owego miejsca jest jakoby brak możnośći słyszenia Boskiego słowa.
Nie wiedząc dlaczego, ale ta sfera plugawa, ten wymiar nieczysty jest powiązany ze światem żyjących. Jeszcze żadnemu człekowi do głowy nie przyszlo, czemuż to tako dziwacznie skonstruowane.
Jest tu… nijak. Jedzenie bez smaku, postacie bez kształtu, gospodarze bez kultury. Rogate bydło o czerwonej skórze i kopytach zamiast stóp.
I te zimno, chłód, miało być zupełnie na odwrót. Umysły ludzkie szeptały o kotłach i parze, o magmie i piecach. "Będziesz się smażyć w piekle"– powiadali.
Tymczasem… Ja tu marzne. Wszystko tu jakieś oszronione.
Tak patrze na siedzących pod ścianami, że im dupy nie przymarzły do chodnika. Faktycznie, miejsce to przeklęte… przeklęta lodówka. Zimne jak serce kochającej teściowej.
Ehh, a było tyle ciekawszych miejsc do zwiedzenia, że też musiałem trafić akurat tutaj. Nie dość, że zimno, to jeszcze na dodatek śmierdzi zgnilizną. Żeby nawet nie sprobowali dogrzać jakoś tego padołu. Chociażby pare ognisk, cokolwiek. Patrze tu na rezydentów… Bezbożne sukinsyny, już dawno zapomnieli co to jest uśmiech, ciepło, radość. I wszędzie ta podła cisza.
Mieszkańcy tego świata… no cóż czego by o nich nie mówić są niewyraźni, niepewni swojego jestestwa, zamknięci w zaułkach własnej świadomości, spętani łańcuchem bezradności. Przykuci do tego gównianego planu, wiedzą, że już stąd nie wyjdą.
Jednak poza smutkiem, goryczą jaką przeżywają, doskonale czują coś jeszcze…. nienawiść, zazdrość i żal. Temu tak chętnie pilnują żywych. Widzę po nich, że kompletnie nic nie mają, gdy ściągną kogoś za nogi na dno.
Zero profitu, żadnej nagrody. Ilość czy statystyka wciągnietych w te wieczne bagno nie przynosi zupełnie żadnego skutku. Te przeklęte potępione psie syny nie mają nawet z tego satysfakcji. Nie mogę nawet powiedzieć, że czynią to przez wzgląd na swoją nature. Dla nich to takie zwyczajne. Po prostu robią to, śledzą żywych, szepcą im bzdury, siedzą w głowach tych co chodzą jeszcze po Ziemi. Byle tylko stała sie komuś krzywda, byle tylko ktoś stracił życie w wyniku ich podszeptów. Przeklęte kreatury tylko czekają aż ktoś spadnie, spadnie z hukiem tutaj w te zimną zapominaną przez Boga dziurę zwaną przez żyjących Piekłem.
Słowami cięzko opisać moje zażenowanie po wizycie w tym spaczonym i zdegenerowanym przybytku. Na razie jedynie obserwuję, powoli bez pośpiechu. Nikt mnie nie goni, mam przecież całą gównianą wieczność. Mogę tu być ile chcę. Na razie się nie ujawniam, nie widzą mnie ani nie czują, nie są w stanie mnie usłyszeć. Heh! Śmieszne jest to, że nawet wieksi od najmniej znaczących tutaj nie będą potrafili nawiązać ze mną żadnej interakcji… chyba, że im na to pozwole.
Zostanę tutaj trochę, sprobuję w jakiś sposób zrozumieć te sadystyczne popędy, te pozbawione tołku i sensu działania rezydentów. Niedługo się ujawnie, pokaże im, że są w Wielkim Wszechświecie istoty, które potrafią bez problemu wniknąć w ich pozornie zamkniety świat. Rozwieję ich przeklęte przekonanie, że nie ma stąd wyjścia. Jestem od samego początku obdarzony swobodą przebywania gdzie tylko zechcę.
Przechadzając się korytarzami pełnymi drzwi, mijając skostniałe od niskiej temperatury humanoidalne postacie wszedłem do obszernego hallu. Cała sala wypełniona była stołami, przy każdym z nich dwa krzesła. Na każdym z krzeseł siedziało dwóch ubranych w czerń jegomościów, krótkie różki wystawały im spod ryżych gęstych włosów. Każdy ze stołów podzielony był na pole złożone z kwadratów, jak szachownica. Na blacie były ustawione karykaturalnych kształtów gliniane pionki. Gracze skupieni byli na partii, partii szachów……. ZWANEJ LUDZKIM ŻYCIEM.
Na krótką chwilę zamknąłem oczy, otoczyłem całą planetę światłem swojego poznania. Niesamowite… nigdy sie nie spodziewałem, że kiedyś trafie w takie miejsce.
Ujawniłem się pośrodku sali, niemile uczucie ogarnęło grających
– A cóż to do najciemniejszego czarta ma być! – Wrzasnął ten najbliżej mnie
– Co to za wybryk? – Podszeptał kolejny
Wiski, syki, paplanina, kurcze ile bezcelowych słow padło z ust tej niepoliczonej rzeszy rudowłosych rogatych istnień. Słyszałem wszystkie ich przekleństwa, wyzwiska, nie zabrakło nawet opinii. Jednak byli w szoku. Nie zaskoczyła ich moja postawa, nie zaskoczyła ich forma w jakiej sie pojawiłem. Najbardziej zaskoczeni byli tym, że ktoś wszedł do ich świata niespodziewanie. Jak zlodziej w nocy, jak niechciane chłodne powietrze gdy otwieramy zimą okno zimą.
– Dobra darujcie sobie już te zdziwione pieprzenie – rzekłem przerywając bełkot kilku milionów ust – Tak, jestem tu wśród was, stoję tutaj. Juz mi sie wymieniać nie chce wulgaryzmów jakimi mnie określacie.
Rzygać mi sie chce jak na was patrze.
– Czego tu chcesz łazęgo?
– Nie pluj jak mowisz sługusie. Teraz grzecznie pokicaj po swojego Lorda i dobrze ci radze, schowaj ten kozik. Co masz zamiar nim robić? Ziemniaki będziesz obierać? – powiedziałem nagle do swego przepięknego rozmówcy
– Zdurniałeś łazęgo? Zjawiasz się jak jakiś dziedzic i na co czekasz? Liczysz na to, że ci się poklonimy? Są tu nas miliony, a ty jeden. Możemy cię poćwiartować i zrobić z twojego gównianego ciała puzzle. Zostaniesz tu na zawsze – rozłoszczonym głosem wyseplenił jeden z nich
– Ehh! – westchnąłem – Czy ja naprawde muszę to robić? Ilu z was durnie musi paść w bezruchu byście zrozumieli, że nic mi nie zrobicie, wasze emocje, wasza ilość , siła, czary, moc, klątwy są warte mniej niż wasz stolec. Ale skoro musicie to zapraszam.
Pojawiłem się w formie ludzkiej, takiej jaką lubiłem najbardziej, jakoś bytowanie pośród krótko żyjących wyrobilo we mnie pewne nawyki. Polubiłem moje czarne skórzane buty z cholewką, zakończoną złotymi wstawkami w kształcie czaszek. Ciemnogranatowe luźne spodnie, zwiewna niebieska koszula i mój ukochany płaszcz.
Wyjąłem miecz paru z nich rzuciło sie na mnie, pozwoliłem im ciąć przez ciało jakie ukształtowalem, machali, cięli na oślep, w ich wlasnym mniemaniu robili z mojego ciała wycinanke. Zastanawiało mnie, jak długo będą wzniecać kurz, ile czasu zejdzie im by doszło do ich durnych łbów, że przecinają tylko powietrze.
– Stop durnie!! Przestańcie idioci!! – rozległ się nagle donośny, wszędzie słyszalny głos – Zostawcie go!! To rozkaz Lorda Archamoru!!
Skonczyli i odsunęli się ode mnie. Spoiłem do całości moje pokrojone ciało, znów stałem pośrodku sali gier dumny i wyprostowany. Chciało mi się śmiać, zresztą uśmiecham się pod nosem od samego początku pobytu tutaj. I wreszcie się doczekałem. Przybył ktoś znaczący, jakiś Pan, niejaki Lord Archamoru. Tłum rudowłosych rogatych jegomościów natychmiast ukląkł i spuścił wzrok.
Ku mojemu zaskoczeniu nie miał kopyt i rogów, nie miał również poszarpanych błoniastych skrzydeł, jak na wielu rycinach i obrazach malowanych na Ziemi. Wyglądał bardzo… ludzko. Ubrany w czarny, dobrze skrojony garnitur i błyszczące pantofle, spod marynarki widać było krwistoczerwoną koszulę i szary krawat. Patrzył na mnie trochę zdziwiony i uśmiechał się krzywo pod krótkim szpiczastym nosem.
– Czy On? – zaczął swą mowe, kierujac ją do swoich pachołków , palcem wskazując w moją strone– Czy On kogoś powalił?
– Nie Lordzie, nie zaciął nikogo, ale za to myśmy go ranili… ale zlał się ponownie w pierwotny kształt
– Czego tu chcesz Wędrowcu? – spytał mnie Archamoru. Ale nie odpowiedziałem. Stałem w milczeniu więc kontynuował – To nie twój Plan, nie twoje miejsce, nie masz tu nic co by cię przywiodło. A jednak przylazłeś.
– Zaskakujące, że czynisz wbrew swojej naturze. Zwrociłeś się ciepło do swoich sługusów, pomimo iż postąpili zupełnie inaczej niż byś tego chciał. I mówisz prawdę. Oj, jakie to smutne– odparłem z drwiną w głosie – co się stało, że nagle tak bardzo się odmieniłeś?
– Przestań pieprzyć Przybłedo. Nie twój interes. Moja reakcja to moja sprawa. Po prostu się stąd wynoś, nikt cie tutaj nie chce. Nie potrzebujemy twojej manipulacji ani twoich wplywów.
– Lordzie to nasz Wymiar, nasz Plan, tutaj my jesteśmy panami, dlaczego negocjujemy zamiast go zabić? – wtrącił ten, który uspokoił atakujący mnie tłum
– A jak chcesz to zrobić? Myślisz, że na niego coś podziała? Skoro tu wszedł musi być ponad nami – stwierdził Archamoru
– Moje pojawienie się to tylko przypadkowe Przejście. Ściągnęły mnie tutaj prośby ludzi, których wy gnębicie. Bierność waszego Stwórcy sprawiła, że zdecydowałem się powstać właśnie w tym miejscu – odpowiedziałem wreszcie na zarzuty Archamoru – Prowadź mnie do najwyższej Istoty tego Planu. Nie ma sensu debatować pośród sługusów….
C d n