- Opowiadanie: A.Sokal - "Odmęt" (wersja director's cut)

"Odmęt" (wersja director's cut)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Cień Burzy

Oceny

"Odmęt" (wersja director's cut)

Siedział u wejścia swojej kwatery i palił zioło. Patrzył leniwie przed siebie na setki takich samych lokali, dokładnie i przemyślanie zaprojektowanych przez NanCorpo, zawieszonych niczym wielkie ule w skalistej przestrzeni Nowego Storverden.

– Nie pal na zewnątrz. – Zza jego pleców odezwał się młody, choć lekko zachrypnięty, kobiecy głos.

– Mam to w dupie. – Zaciągnął się i wypuścił rdzawy obłoczek dymu. – A ty nie wychodź na golasa. – Poklepał po nagim, zgrabnym udzie, które ni stąd ni zowąd pojawiło się przy jego prawym boku. – Dziś mają zneutralizować Odmęta – dodał jakby mimochodem, spluwając przez szczelinę między zębami.

– Nie nazywaj go tak. – Zgrabne udo wycofało się z lekkim fochem w głosie. Zdążył jednak chwycić szczupły nadgarstek, należący do rodziny zgrabnego uda. Dłoń spróbowała się wyrwać, lecz niezbyt stanowczo. Odwrócił się w stronę właścicielki i objął parę miękkich, kobiecych pośladków. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w precyzyjnie wydepilowany wzgórek łonowy.

– Przestań, przypalisz mnie. – Kobieta ściągnęła z siebie jego dłonie i weszła do środka.

Uniósł ręce do góry w poddańczym geście, trzymając fifkę między palcami lewej dłoni. Podniósł się z zydla, zaciągnął jeszcze raz i poszedł za nią. Pomieszczenie, zgodnie z zamysłem pierwotnego projektanta, było bardzo praktyczne. Niewielka kubatura pozwalała na zorganizowanie wszelkich aspektów życia codziennego. Wszystko było kompaktowe i składane. W jednej chwili można było z niego zrobić kuchnię, jadalnię, salon, czy biuro. To, jednak nie było podobne do większości kwater w Nowym Storverden. Na środku stał niski, drewniany stolik – zdecydowana rzadkość, nie tylko tutaj, ale i w całej Federacji. Co prawda, był bardzo cienki i raczej przypominał tekturową dyktę na kątownikowych wspornikach, ale był za to z prawdziwego drzewa, a nie syntetyku. Ze względów ekologicznych, wyroby z drewna, w tym również papier, były zabronione zarówno dla wytwórców, jak i potencjalnych posiadaczy. Luksusem również było posiadanie książek, z chociażby pięcioprocentową domieszką prawdziwego papieru. W ogóle, samo posiadanie książek było luksusem. Bowiem tylko nieliczna grupa obywateli znajdowała sens w samodzielnemu czytaniu. Zdecydowana większość społeczeństwa oddawała się lekturze co najwyżej codziennych komunikatów, publikowanych przez CorpoPress na domowych odbiornikach lub czytnikach personalnych. Z komunikatów każdy obywatel mógł się dowiedzieć praktycznie wszystkiego o sobie, otaczającej go rzeczywistości, jak i dobrodziejstwach płynących z bycia obywatelem Federacji Zjednoczonych Wspólnot. Jednak większość czasu antenowego zajmowały reklamy NanCorpo, które informowały obywateli o nowinkach technologicznych, zagrożeniach epidemiologicznych oraz rozwiązaniach medycznych ratujących życie obywatela. 

Ta kwatera nie posiadała odbiornika. W jego miejscu znajdował się antyczny, jeszcze z czasów przedwojennych, mały kredens, pełen lufek, fifek, węgielków drzewnych i innych akcesoriów, a także buteleczek z olejkami oraz woreczków z zielem i różnymi proszkami. Wykonany był z płyty pilśniowej, malowanej na biało z kolorowymi polnymi kwiatami, których praktycznie nikt z obecnie żyjących nie miał już okazji widywać w naturze, a które prawdopodobnie rosły jeszcze przed Wielkim Kataklizmem. Na kredensie leżało kilka książek, podobnie jak na stole. Obok nich kilka zabazgranych syntetycznych stron i parę ołówków, także syntetycznych.

Wokół stolika spoczywały niskie pufy wypełnione gałganami i pokryte kolorowymi wzorami robótek ręcznych, wykonane z organicznych włóczek, a także jedna większa pełniąca funkcję kanapy.

– Nie zamierzasz się ubrać? – Postarał się, żeby jego głos zabrzmiał miękko i uwodzicielsko, podczas gdy ponownie obracał ją ku sobie.

– Jeszcze nie – odparła, starając się z kolei, żeby jej głos zabrzmiał dość oschle.

Przyklęknął przed nią i objął ją ramionami.

– Mówiłam, uważaj! – Zniecierpliwionym gestem odsunęła jego lewą rękę na bok, a prawej pozwoliła nadal się obejmować.

– Czuję zapach pleśni. – Odchylił głowę do tyłu i wciągnął powietrze w nozdrza.

– To od snakke. Nie pal tego tyle. – Szybkim ruchem zabrała mu zioło spomiędzy palców i wyciągnęła skręta z fifki. Trzymając go między kciukiem a palcem wskazującym przyłożyła do wąskich, lekko spierzchniętych, bladych ust i zaciągnęła się głęboko, puszczając po chwili rudą, gorzkawą chmurę wprost w twarz mężczyzny. – Wyostrza ci niepotrzebnie zmysły. – Uśmiechnęła się do niego i przytuliła jego głowę, głaszcząc kędzierzawe, niechlujnie związane u góry włosy.

– Yarren, a co jeśli znajdą wszystkich? – Ujęła jego twarz dłońmi i spojrzała mu w oczy.

– Jak co? Przecież prędzej czy później i tak znajdą. Wojna się skończyła. Jest nowy porządek, a po drugiej stronie już nikogo nie ma. – Odwrócił głowę, by na powrót przytulić policzek do jej brzucha. – A ta cała wojna to i tak pewnie jedna wielka ściema…

– A wiesz o czym pomyślałam? – przerwała mu, ponownie szukając uwagi w jego spojrzeniu, obracając jego głowę tak, aby mogła go widzieć.

– Pewnie znowu o dziecku? – odparł z nutą irytacji w głosie. Lekko ją odepchnął, zabierając z dłoni skręta i fifkę, po czym wstał. – Zapomnij o tym. – Zakiepował go nerwowo na jednej z kartek.

– Ja akurat nie to chciałam… – zaczęła, nieco odsuwając się od niego i robiąc krok w tył. – Ale w sumie, skoro sam zacząłeś ten temat, to myślę że ty i tak nie chcesz dziecka, nawet gdybyśmy mieli szansę dostać pozwolenie.

– Pozwolenie?! Ja? – Zaśmiał się niesympatycznie. – Kotku, ja mam za wysokie IQ, na ich pozwolenia. Pozwolenia potrzebują tylko debile z NanCorpo.

– Nie lubię jak tak robisz. – Skrzyżowała ręce na małych, lecz jędrnych piersiach, lekko je spłaszczając. – Zachowujesz się tak, jakby cię nic nie dotyczyło. Jesteś wielkim artystą, antysytemowcem, rebeliantem i tak dalej… Ale tak naprawdę, to nic z tego nie wynika.

– Nie mów tak, bo to dzięki mnie normalnie funkcjonujesz w tym gównie! – Yarren poczerwieniał i wymierzył w jej kierunku palec, niczym naładowany pistolet.

– Normalnie? Chyba sobie żartujesz! – Teraz ona podniosła głos i podparła się pod boki, jak do tańca. – Normalnie, to mieć rodzinę, dziecko… – Teatralnie odwróciła się do niego plecami.

– To trzeba było dalej pracować dla Corpo i zrobić sobie bachora z jakimś doktorkiem! – wrzasnął na nią tak, aż mu zarzęziły struny głosowe, a dla wzmocnienia efektu kopnął szmaciane siedzisko, które dzięki swojej lekkości przeleciało na drugą stronę, strącając kilka bibelotów z półki. Kobieta nieznacznie drgnęła, ale się nie odwróciła.

Zapadła cisza. 

– A może to ty powinieneś bardziej się postarać wpasować w rzeczywistość? – powiedziała spokojnie, odwracając się do niego.

– Nigdy nie będę udawał że to, co się dzieje wokół, to jest normalność – wycedził powoli, również starając się mówić spokojniej, choć z umiarkowanym efektem.

– Nikt ci nie każe. Ale albo coś z tym zrób, albo…

– Albo co?! Piszę! To nie wystarcza? – Znów poczerwieniał na twarzy. – Nie jestem żadnym pierdolonym artystą. Jestem głosem wyzwolonego ludu!

– Nikt z nas nie jest wyzwolony, zrozum. – Starała się, żeby jej głos zabrzmiał kojąco – Zioła, olejki, organiczne komponenty… To nie jest żadne wyzwolenie, skoro musimy udawać i wciąż się ukrywać.

– Nie chcę po raz setny prowadzić tej idiotycznej rozmowy. – Odwrócił się od niej i stanął w wejściu kwatery, spoglądając na zewnątrz. – Poza tym, jak trzeba mieć nasrane w głowie, żeby chcieć własne dziecko wydawać na taki popierdolony świat?

– Widocznie ja mam tak nasrane – mruknęła pod nosem, praktycznie bardziej do siebie, niż do niego i skierowała się w głąb pomieszczenia, gdzie znajdowały się  rozkładane schody. Schodki, a raczej niewielkie metalowe drabinki prowadziły kolejno na górne piętra. Każda z kwater standardowo posiadała trzy poziomy. Zdarzały się jednak lokale z dwoma, bądź czterema, jednak nie więcej.

Zniknęła na moment na piętrze, a po chwili wróciła i stanęła w świetle przed sporym lustrem, które po naciśnięciu panelu obrotowego pojawiło się w ścianie. Rude włosy upięła wysoko, odsłaniając długą, bladą szyję.

– Mika, co ty robisz? – zapytał nagle z obrzydzeniem. – To śmierdzi jak zepsute mięso!

– Nowa pasta maskująca – odparła ze spokojem smarując dokładnie, po kolei całe ciało szarawą mazią z przezroczystego, trójkątnego pudełka. – Zapomniałeś, że dziś mamy wizytę Medyka?

– O żesz kurwa! – Wziął od niej pudełeczko i zaczął obracać w palcach. – Co tym razem dodali?

– Zmienili proporcje stabilizatorów, bo podobno przy poprzednich za dużo nanofagów przenikało przez skórę. Nanolipidy powinny utrzymywać się na skórze do kilku godzin.

– Jaja sobie robisz? – krzyknął z oburzeniem. – To nikt tego gówna wcześniej nie sprawdził?

Mikaela tylko popatrzyła na niego wymownie.

– Dobra, ale fiuta tym nie wysmaruję!

– Wysmarujesz, bo jak nie, to potem nie będziesz miał go gdzie wsa… – zaczęła, lecz Yarren gwałtownie przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował w usta.

– Lubię jak czasem robisz się wulgarna. – Palcem wskazującym trącił jej piegowaty nos i oddał pudełeczko z mazią. – O kurwa, cały się tym gównem umazałem! – zawołał spojrzawszy po sobie i zaczął ściągać z siebie ubranie tak spiesznie, jakby było z ognia.

– Ja za to nie lubię, jak jesteś wulgarny – odparła i na powrót podała mu pojemnik z pastą. – Skoro już się rozebrałeś, to się posmaruj, a po wizycie Medyka jakoś ci to wynagrodzę. – Uśmiechnęła się zalotnie wciągając krótkie szorty z szerokim skórzanym pasem wyposażonym w wąskie kieszonki i metalową klamrę.

Mikaela była mistrzynią kończenia kłótni. Nie podejmowała dalszych dyskusji i zachowywała się, jakby nic się nie stało. Yarren miał poczucie spełnienia komunikacyjnego i po spokoju partnerki wnioskował, że dotarły do niej jego argumenty. Natomiast ona przeważnie nie miała żadnego poczucia spełnienia, może poza łóżkowym, ponieważ w taki sposób Yarren zazwyczaj upewniał się, że jego dziewczyna się przypadkiem jeszcze na niego nie gniewa.

– Dziś przychodzi Kedrik – rzucił Yarren rozkładając się nago na kanapie, pozwalając paście przeschnąć.

Mikaela, która kończyła się właśnie ubierać, narzucając szeroką koszulę na obcisły top, podkreślający jędrne wypukłości, drgnęła, a oczy jej zabłyszczały.

– Wiesz może w jakiej sprawie? – zapytała z ożywieniem, jednocześnie spędzając go gestem z siedziska.

– Nie emocjonuj się, na pewno nie ma to nic wspólnego z Odmętem – rzucił zgryźliwie, podnosząc się z kanapy i szukając nowego ubrania w koszu na bieliznę, który przyniosła Mikaela.

– Prosiłam cię, żebyś przestał… – Jej twarz zaróżowiła się. – Dlaczego ciągle wracasz do tego tematu?

– Bo widzę, że ciebie to rusza.

– Ani razu o tym nie wspomniałam. To ty cały czas o nim mówisz – powiedziała spokojnie, jednocześnie wyjmując mu z dłoni ubranie, które w końcu wybrał. – To są rzeczy do prania, czyste są tu w schowku po prawej, nie zdążyłam jeszcze poskładać.

Yarren otworzył szafkę, z której wypadły ubrania zgniecione w wielką kulę.

– No kurwa!- zawołał ostentacyjnie rozrzucając je a boki. – Nie mogłaś tego poskładać?

– Lepiej powiedz kiedy ma być, to przygotuję coś do jedzenia. – Zignorowała jego zaczepkę, zbierając jednocześnie to, co porozrzucał.

– Nie ma takiej potrzeby – odburknął i zaczął ubierać to, co finalnie wybrał. – Poza tym, ma przyjść z jakąś Zorą.

– To tym bardziej – nalegała. – Może chce nam przedstawić nową dziewczynę?

– Zaraz się dowiemy – rzucił, rzucając się jednocześnie na kanapę i rozkładając nieprzyzwoicie.

– Jak wyglądam? – zapytał.

– Jak fleja – odparła.

– To trzeba było odprasować i poskładać – odburknął.

Mikaela uniosła nieznacznie dłoń i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale westchnęła tylko zrezygnowana i zabrała koszyk z brudną bielizną.

– Idą już – oznajmił Yarren leniwie, widząc gości zbliżających się po pomoście prowadzącym do kwatery.

– Widzieliście dzisiejsze wiadomości? – zapytał Kedrik podnieconym tonem stając w wejściu i opierając się o framugę.

– Jasne, kurwa – żachnął się Yarren nie zmieniając pozycji, a Mika pokręciła przecząco głową. Z krzywym uśmiechem wskazała miejsce, w którym w większości kwater znajduje się odbiornik.

– Mówili o Siriusie, jaki to z niego wróg dla zdrowego społeczeństwa. – Kedrik zaczął grzebać w kieszeni, z której wyciągnął stary czytnik personalny. – Że pojawienie się Odmętów i ich wrogich działań spowodowało lokalny powrót epidemii, wszelkich chorób i zagrożenia cywilizacyjnego. – Skierował go w stronę Yarrena i Mikaeli – O, nagrałem fragment przemówienia Generała: "… to wynaturzenie, które nie jest jednostką ludzką i nigdy do takowych należeć nie powinno, nazwaliśmy "Odmętem", gdyż stanowi odmęt wszelkich wynaturzeń, z jakimi przyszło nam walczyć przez ostatnie dwa stulecia. Nie dość, że nie powinno mieć żadnych praw obywatelskich, to na dodatek uzurpuje sobie prawo do ingerowania w nowy ład i porządek Federacji Zjednoczonych Wspólnot, wichrzenia przeciw obywatelom, podając kłamliwe tezy na temat dobrodziejskiego systemu, który gwarantuje bezpieczną stabilizację, dzięki osiągnięciom naukowym NanCorpo, którym tyle przecież zawdzięczamy…". – Podniosły ton głosu Generała Farrenbacha wydobył się z metalowego, płaskiego urządzenia. – Coś mi się obraz popsuł – dorzucił Kedrik stukając palcem w wyświetlacz.

– Weź to wyłącz! – warknął Yarren. – Tylko mnie tym wkurwiasz. – Poderwał się z kanapy i podjął próbę wyrwania czytnika z ręki Kedrika, lecz ten wykonał unik. Głos sam ucichł.

– I wyobraź sobie, – nadawał podekscytowany Kedrik – ponad sześć miliona komentarzy!

– Niech zgadnę jakich. – Yarren skrzyżował ręce na piersi.

– No tak, nasi już dawno nie komentują takich wystąpień. – Kedrik spojrzał na urządzenie i schował jej ponownie do kieszeni. – Ale żebyś widział tę nienawiść… Hoho! Nie muszą wcale neutralizować Siriusa. Wystarczyłoby go wypuścić na ulicę – żachnął się Kedrik niewesoło.

– Nie mogę tego słuchać – powiedziała Mikaela potrząsając głową i ostentacyjnie przykładając dłonie do uszu.

– Przepraszam, już nie będę, Złotko. – Kedrik ucałował wewnętrzną stronę palca wskazującego i gestem przesłał pocałunek w stronę Mikaeli.

– Gdy usłyszałem imię Zora myślałem, że przychodzisz z nową dziewczyną. – Yarren spróbował zmienić temat.

– To ja jestem nową dziewczyną – zaśmiał się przedwcześnie łysiejący, lecz niestary, bardzo szczupły mężczyzna, który do tej pory stał przyglądając się im w milczeniu. Teraz wyszedł przed Kedrika, wyciągając na powitanie dłoń. Yarren wyciągnął najpierw lewą, a potem szybko chowając ją, prawą rękę i uścisnął prawicę Zory.

– Poprzednia nazywała się Zula, zdaje się? – zapytał zbity z tropu, podczas gdy nowa dziewczyna Kedrika już całował Mikaelę w oba policzki, trochę nazbyt serdecznie – i była… no… – Gestem zarysował obfity kształt na wysokości swoich piersi.

– Zula, Zora… Co za różnica? – Zora puścił oko do Yarrena, aż ten się mimowolnie wzdrygnął.

– Może i miała pewne atuty, – zaczął Kedrik z uśmiechem – ale jeżeli chodzi o kwestie, wiesz… łóżkowe… to…

– Na Boga, nie chcę tego słyszeć! – krzyknął nazbyt głośno i panicznie Yarren.

– Przecież ty nie wierzysz w Boga – rzuciła Mikaela, a spojrzeniem, które potrafią wygenerować jedynie kobiety, nakazała Yarrenowi żeby się zachowywał.

– A propos Boga, to jakby istniał, to ktoś taki jak Sirius nie musiałby zginąć – wtrącił Kedrik. – Myślę, że w ogóle nie byłoby tego całego gówna…

– Bóg tu nie ma nic do rzeczy. – Mikaela potrząsnęła głową.

– A co ty się nagle taka wierząca zrobiłaś? – naskoczył na nią Yarren. – Może się pomodlisz, to ocali tego waszego Odmęta?

– Odnoszę wrażenie, że masz coś przeciw naszemu Odmętowi. – Kedrik wymienił spojrzenia z Mikaelą i przewrócił oczami pytająco.

– Nie mam nic przeciwko – odparł Yarren. – Poza tym, że rżnął moją dziewczynę.

– Nie wyrażaj się – syknęła na niego Mikaela, a jej policzki okrył żywy rumieniec.

Niezręczną ciszę przerwał Zora.

– Szczerze? To ja osobiście nie miałbym nic przeciwko, żeby i mnie wyruchał. – Roześmiał się głośno i skrzekliwie.

Yarrenowi nie było do śmiechu, ale za to Kedrik zarechotał mimo woli, po czym posłał karcące spojrzenie Zorze. Mikaela, jeszcze trochę zażenowana, uśmiechnęła się uprzejmie w stronę zadowolonego z siebie Zory.

– Wstrzymaj konia! – Kedrik położył dłoń na niemałych rozmiarów przyrodzeniu Zory i lekko ścisnął.

– Przestańcie! – wykrzyknął Yarren zakrywając lewą dłonią oczy i odwracając się do nich plecami. – Mika, powiedz im, żeby skończyli.

– Chętnie bym skończył… – Zora z uśmiechem położył rękę na dłoni Kedrika, która w dalszym ciągu tkwiła w okolicach jego krocza i pogładził ją czule. – Ale nie wiem, czy wypada tak tutaj…

Mikaela zachichotała, a Yarren wydał z siebie jęk rozpaczy.

– Z czego się śmiejesz? – zwrócił się do niej nerwowo. – To wcale nie jest śmieszne. Zaraz się porzygam.

– Dobra, przestańmy. – Zlitował się Kedrik i łagodnie wyswobodziwszy się spod dotyku Zory podszedł do Mikaeli.

– Kochana, zaokrągliłaś się nieco. Może czas na bajpas metaboliczny – zaśmiał się, gestem wskazując na krągłości poniżej jej pasa.

– Nie żartuj! – Yarren zareagował zanim Mikaela zdążyła otworzyć usta. – To jest dla tych, co faszerują się tym całym przetworzonym, chemicznym syfem, a potem muszą się "oczyszczać". – Tu zrobił akcent, palcami zaznaczając cudzysłów w powietrzu.

– Jakby nie było, to i tak na odchudzanie stać tylko tych bogatszych – odezwała się w końcu Mikaela. 

– No to mam zagadkę: po czym poznać biedaka? – Yarren spojrzał pytająco na pozostałych.

– Źle to opowiadasz, skarbie – odezwał się do niego Zora. – Po czym poznać Corpo–biedaka?

Yarren machnął ręką, a jedynym zainteresowanym wydawał się być Kedrik, który spoglądał to na Yarrena, to na Zorę.

– Po tym, że mu się dupa nie mieści do MV100 – odpowiedział już bez entuzjazmu Yarren.

– Ja myślę, że pytanie należałoby sformułować tak: – dodała Mikaela – dlaczego Corpo–biedak nie jeździ MV100? – Nie czekając na reakcję sama sobie odpowiedziała – bo się do niego nie zmieści!

– W twoich ustach, takie żarty, Mika? – Kedrik ucałował jej przedramię, chwytając je obiema dłońmi, a kobieta uśmiechnęła się z emulowanym, kokieteryjnym zażenowaniem.

– Słyszałem, że jest nowy model aero-jeta – rzucił Zora, żeby ponownie skupić uwagę wszystkich na sobie. – Model MV260.

– A co z pozostałymi 160? – Kedrik próbował być zabawny, nadal nie wypuszczając ręki Mikaeli, którą dopiero wyswobodził Yarren, natarczywie przechodząc między nimi i ostentacyjnie zdejmując ręce Kedrika ze swojej dziewczyny.

– Dlatego 260, bo ma taki kąt skrętu na sekundę – odparł Yarren tonem znawcy. – Kedrik, nie chcę być nieuprzejmy, ale mówiłeś, że masz sprawę, i to pilną.

– Potrzebujemy manifest. Na dzisiaj. – Kedrik błyskawicznie spoważniał.

– Jaja sobie robisz?! – zawołał Yarren z oburzeniem w głosie.

– Wybacz, decyzji nie było wcześniej. Postanowili jednak wykorzystać egzekucję Siriusa, żeby dotrzeć z postulatami do społeczeństwa. Gapiów zapewne będzie mnóstwo. Szkoda zmarnować taką okazję.

– Trochę to cyniczne, nie uważasz? – Mikaela nie zdołała ukryć rozczarowania w głosie. 

– Dobra, daj mi szczegóły – powiedział szybko Yarren, ostentacyjnie ją ignorując i siadając przy drewnianym stoliku.

– Wyślę ci na twoją PeErkę – odparł Kedrik i spojrzał przepraszająco na dziewczynę.

– Yarren przestał korzystać z PR – oznajmiła Mikaela. – Uważa, że czytniki osobiste służą ogłupianiu społeczeństwa.

– To prawda, – zaciągnął teatralnie Kedrik – ale też mają inne użyteczne opcje, wiesz? – dodał głosem, jakim się mówi do małego dziecka i zaczął klikać po swoim PR nachylając się jednocześnie do Yarrena, lecz ten odpędził go ręką.

– Ale też mogą cię przez niego namierzać i widzą wszystko co wysyłasz – odparł Yarren z rezygnacją w głosie.

– No, właśnie nie! – wykrzyknął entuzjastycznie Kedrik. – Wszystkie nasze PeErki zostały zbajpasowane na protokole komunikacyjnym. Zora jest geniuszem! – Tu rzucił pełne dumy spojrzenie swojemu przyjacielowi. – Szyfrujemy komunikaty w protokołach sieciowych, a tego akurat nikt nie sprawdza. Nadpisujemy te raporty o przepustowości w sieci, czasie reakcji, użytych protokołach, itede, które są dołączane do każdej wiadomości. Nie będę cię zanudzał szczegółami…

– Nie mów mi, że tego nikt nie weryfikuje?

– Tak się składa, że nie, bo po przesłaniu wiadomości nadpisane znaki są usuwane. – Kedrikowi oczy błyszczały z ekscytacji. – Paradoksalnie, właśnie dzięki systemowi kontroli, czyli debuggerom dla generatora raportów komunikacyjnych.

– Okej, może to nawet brzmi niegłupio. – Pokiwał głową Yarren. – Ale czy to działa?

– Od tygodnia to testujemy – odparł entuzjastycznie Kedrik.

– Aha, czyli jednak nie wiecie, czy działa – skonstatował Yarren. – W takim razie ja pozostanę przy swoich wersjach papierowych…

– To w takim razie ci podyktuję – powiedział zrezygnowany Kedrik. – Albo niech Zora to zrobi. – Podał Zorze swój PR, kiedy Yarren rozłożył schodki i zaczął po nich wchodzić na górny poziom kwatery.

Idź z nim – powiedział Kedrik do Zory, który uśmiechnął się lubieżnie i zatarł ręce. – Tylko proszę cię, zachowuj się przyzwoicie.

Zora zasalutował i zniknął na piętrze.

– Napijesz się czegoś? – zapytała Mikaela kierując się w stronę aneksu kuchennego.

– Nie, dzięki. Siadaj, pogadamy sobie – odparł Kedrik poklepując miejsce na kanapie obok siebie.

Na moment zapadła cisza, którą przerwała Mikaela.

– Ty tak z Zorą na poważnie? Przecież… – Przygryzła wargę szukając odpowiednich słów. – Chociaż cały czas wydaje mi się, że się zgrywacie, tylko żeby podrażnić Yarrena. – Spojrzała na niego pytająco.

– No a czemu nie? – Puścił do niej oko. – Wolny przecież jestem. 

– No w sumie… – przytaknęła i zamyśliła się.

– Co jest, maleńka? – zapytał kładąc dłoń na jej twarzy i czule gładząc kciukiem policzek. – Wyczuwam jakieś napięcie między tobą a Yarrenem.

– E tam, nic takiego. – Machnęła ręką. – Mamy, zdaje się, odmienne poglądy na temat tego, jak powinno wyglądać nasze życie.

– Wiesz, wydaje mi się, że jemu na tobie bardzo zależy – powiedział najczulej jak potrafił. – Przynajmniej wygląda na bardzo zazdrosnego.

– To tak. Ale bardziej wydaje mi się, że tutaj chodzi o poczucie własności – dodała cynicznym tonem.

– Nie sądzę – odparł pogodnie Kedrik. – Wszystko się ułoży, zobaczysz. Za jakiś czas stworzycie piękną rodzinę. Daj mu tylko czas.

– No właśnie nie wydaje mi się. Yarren kategorycznie nie chce dziecka. – Głos jej lekko zadrżał.

– Ach – zaciął się Kedrik, po czym chwilę trwał w milczeniu. – Ale chodzi o pozwolenie od Corpo?

– I tak, i nie. Zresztą nieważne. – Odwróciła od niego wzrok.

– Wiesz, jestem tylko facetem i nie znam się za bardzo na, wiesz… kobiecych sprawach… ale słyszałem że gdzieś próbowali metodą naturalną.

– I jak? udało się?

– Szczerze? Nie wiem.

– Ja raczej nie wierzę, że mogłoby się udać.

– No, ale w sumie, dlaczego?

– Chcesz wiedzieć, jak to wygląda?

– Szczerze? Obawiam się, że mogę tego pożałować… – Uśmiechnął się. – Ale dawaj! Co mi tam. Najwyżej już nigdy nie spojrzę na kobietę. – Zaśmiał się i uniósł brwi na znak porozumienia, w stylu "wiesz, co mam na myśli".

– To nie jest tak. – Również się uśmiechnęła. – Nie będę opowiadać nic strasznego. A przynajmniej nie dla ciebie.

– Mój pierwszy "kobiecy moment" nastąpił jak miałam dwanaście lat. N-Med, który przyleciał do naszego domu, po przeskanowaniu mojej rodziny zatrzymał się przy mnie i kazał mi się rozebrać. Włożyli mi jakiś skafander, a ja pamiętam, że tak strasznie płakałam i prosiłam mamę, żeby nie pozwoliła im mnie zabrać. Moja matka bez słowa odwróciła się i wyszła. Zapewne, żeby sobie oszczędzić… w sumie nie bardzo wiem czego. Może przykrości? A może nie chciała być zmuszoną sobie ze mną radzić w tej sytuacji. Za to ojciec obiecał mi, że po wszystkim będę mogła wrócić do nich…

– Wiesz, wiedziałem, że coś tam robią dziewczynkom, ale znam jednego faceta, którego córka, nie mogła się doczekać, aż ją tam zabiorą – wtrącił Kedrik ostrożnie.

– Jestem pewna, że po wizycie tam zmieniła zdanie. – Mikaela uśmiechnęła się krzywo.

– Nie wiem – odparł i zamyślił się na chwilę. – Nie wiem nawet, czy wróciła.

– Żeby nie opowiadać ci zbyt długo, – kontynuowała – dziewczynki zostają przewiezione do kliniki fekundacyjnej. Klinika ta zajmuje się kontrolowaniem płodności całej populacji. W tym celu od dziewczynek pobierane są w momencie pokwitania wszystkie komórki jajowe, z jakimi się urodziły.

– Jak to wszystkie? – Zdumiał się Kedrik – W brzuchu dziewczynek jest pełno jajek?

– Nie do końca. – Uśmiechnęła się. – Dziewczynka rodzi się z określoną liczbą jajeczek. Takie małe pęcherzyki, które kiedyś staną się komórkami gotowymi do rozrodu. Wraz z pierwszą gotową komórką, jak dziewczynka już dojrzeje wystarczająco, jest poddawana zabiegowi akceleracji fertylizacyjnej.

– Że que? – Kedrik zdumiał się przeciągle.

– To znaczy, przyspieszonej płodności – wyjaśniła. – Przez trzydzieści dni pobierają od dziewczynki trzysta tysięcy jajeczek.

– Ile?! – Kedrik zdumiał się jeszcze bardziej. – To wychodzi dziesięć tysięcy dziennie!

– Zgadza się – przytaknęła. – Jestem pewna, że ten zabieg wymyślił jakiś mężczyzna. Ból jest nie do wytrzymania. Nie podają ci żadnego znieczulenia, żeby nie zanieczyścić materiału. Z trzystu tysięcy do rozrodu nadaje się około połowa, bo muszą być czyste genetycznie. Pozostałości są wykorzystywane jako składniki organiczne w przemyśle medycznym, a także transplantologii. A później cię sterylizują, oczywiście chemicznie. – Zrobiła pauzę. – Teoretycznie zatem, można by spróbować przywrócić cykl rozrodczy, ale są tego poważne minusy. Po pierwsze, wznowienie cyklu spowoduje comiesięczną produkcję jajeczek, a gdy to zostałoby wykryte podczas okresowej kontroli N–Meda, czekałaby mnie permanentna sterylizacja, czyli usunięcie już wszystkich kobiecych narządów.

– No, a po drugie? – zapytał Kedrik wyraźnie pobladły na twarzy.

– Po drugie, to jajeczka, które mogły jeszcze zostać w moim organizmie mają dużą szansę na defekt genetyczny. To prawda, że pobierają tylko trzysta tysięcy i zawsze może zostać jeszcze nawet ze sto tysięcy, ale szanse są nikłe, a ryzyko duże.

Kedrik przez moment trawił to, co powiedziała.

– A dlaczego nie pobierają nasienia od facetów? – zapytał w końcu.

– Czasem pobierają, ale tylko dobrowolnie. Poza tym, mężczyźni mają nieograniczone możliwości produkcyjne, że tak powiem. – Uśmiechnęła się filuternie. – Nie da się pobrać wszystkich ich, ekhm, zapasów. Zatem, tylko mężczyźni są tak naprawdę płodni, a dzieci powstają w laboratoriach bez udziału matek. Czytałam w jakiejś starej książce o macierzyństwie, jak jeszcze pracowałam jako neurogenobiolog, – dodała z zapałem – że ponoć organizm kobiety zupełnie się zmienia po porodzie i to nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.

– Kobiety są tak zmienne, że jestem w stanie w to uwierzyć – zaśmiał się Kedrik.

– Ty wiesz, że jeszcze przed kataklizmem z piersi kobiet leciał pokarm?

– No co ty? Niby jak? – zapytał krzywiąc się przy tym.

– Wiesz, taki biały płyn – mleko – który, oczywiście według książki, zawierał…

– ZDI!- Kedrik przerwał jej gwałtownie. 

– Co?

– Za Dużo Informacji! – Wyciągnął przed siebie dłoń, jakby chciał się zasłonić przed spodziewanym ciosem. – Nawet jak na mnie, to jest to zbyt dziwne. – Przepraszająco ujął ją za dłoń. – Zacząłem czuć się bardzo dyskomfortowo, więc może zmieńmy temat, jeśli pozwolisz.

– Wybacz, nie chciałam cię przerazić. 

– Nie, nie szkodzi, ale to mleko i te jajeczka… – Wzdrygnął się. – Dzięki za straszną historię. Dziś już pewnie nie zasnę. I wiesz co? Zmieniłem zdanie. – Uśmiechnął się słabo. – Wcale nie chciałem tego wszystkiego wiedzieć.

– Za późno. – Uśmiechnęła się do niego dobrotliwie, poklepując jego dłoń.

Na moment znów zapadła cisza. Tym razem przerwał ją Kedrik.

– Wiem, że masz swoją historię z Siriusem. – Popatrzył na nią spod oka. – Ale jakoś nigdy nie miałem odwagi zapytać. No wiesz… przez Yarrena.

– A teraz masz?

– Teraz, to jest w sumie jego ostatni moment, później ciężko będzie do tego wracać. – Spojrzał na nią i dostrzegł, że broda jej lekko zadrżała.

– Tak naprawdę ma na imię Vilden i jest jednym z pierwszych modeli projektu Sirius–M – powiedziała dość oficjalnym tonem.

– No wiem, Sirius Millenium, słyszałem o tym – przytaknął jej, jakby przepraszająco.

– To dzięki niemu zrozumiałam, co tak naprawdę robi NanCorpo – kontynuowała. – Na początku oczywiście mu nie wierzyłam. To był czas, kiedy w Storverden pojawili się Syriusze i zaczęli gromadzić wokół siebie grupy antysystemowców.

– Zgadza się, tak zaczęła się i moja przygoda z ruchem Te–Li – przytaknął entuzjastycznie. – No wiesz, pierwsze jednostki rebelianckie, pierwsze prace nad antidotum, towary organiczne i inny stuff.

– Ponieważ pracowałam akurat nad nieinwazyjną kontrolą neuroprzekaźników, musiałam skorzystać z zasobów archiwum  – mówiła dalej, nie patrząc na niego. – Znalazłam tam wiele ciekawych rzeczy. A przede wszystkim na niekompletne dokumenty dotyczące Projektu Sirius, który okazał się być z punktu widzenia Corpo nieudanym…

– O tym nie słyszałem – przerwał jej Kedrik. – Dlaczego nieudanym?

– O co naprawdę chodziło, dowiedziałam się od samego Vildena. W wydrukach raportów brakowało stron, a do wersji elektronicznej nie miałam dostępu. Z tego, co wyczytałam okazało się, że zamknęli projekt ze względu na niestabilność molekularną.

– Domyślam się, że to nie było to? – próbował zgadnąć Kedrik.

– Nie, wręcz przeciwnie. To było to. – Mikaela pokręciła głową. – Ale nie z tego powodu projekt okazał się „nieudany”. Niestabilność molekularna wynikała bowiem z niespotykanej dotąd regeneracji. Wiesz, jak u niektórych zwierząt, na przykład, gdy jaszczurka zgubi ogon, wyrasta jej nowy.

– Czy chcesz powiedzieć, że, jeżeli taki Sirius obciąłby sobie rękę, to wyrosłaby mu druga?

– Więcej – powiedziała patrząc mu wymownie w oczy. – Może zmieniać formę i dowolnie ją kształtować. Oczywiście teoretycznie, bo musiałby się najpierw nauczyć kontrolować to swoim umysłem. Sama regeneracja jest czynnością podświadomą. Dlatego tak bardzo zainteresował mnie jego przypadek. Trenowaliśmy z Vildenem jak powinien sterować swoim ciałem. Do tego wykorzystałam całą wiedzę, jaką mam na temat funkcjonowania mózgu.

– No to dlaczego z niego zrezygnowali? Przecież to super odkrycie!

– Nie dla NanCorpo. Okazało się, że jest neurobiologicznie odporny na uzależnienia. Mało tego. Jego ciało odrzucało wszelkie produkty zawierające nanofagi. Według NanCorpo, gdyby zachorował, nie można by go wyleczyć. Ale prawda jest taka, że ludzie z serii Sirius nie chorowaliby nigdy.

– No tak. A to byłby upadek Corpo… – dopowiedział Kedrik.

– No właśnie – potaknęła Mikaela. – Wszystkie dzieci zatem zabito i wywieziono ze Storverden. Nie docenili jednak zdolności regeneracyjnych Syriuszy. Dzieci dorosły i zamieszkały prawdopodobnie gdzieś poza Federacją. Vilden wrócił, żeby pomóc nam, ludziom. Zakończyć proceder manipulowania populacją przez NanCorpo. Dlatego nie powinien zginąć! – W jej oczach pojawiły się łzy.

– Obawiam się, że nie zdołamy uratować twojego przyjaciela, Mika. – Pogładził jej dłoń, a następnie ucałował delikatnie. – Ale dzisiaj, nie będziemy tylko zrzucać ulotek. Dziś wychodzimy na ulicę!

– Tak otwarcie? Yarren wie?

– No właśnie się dowiaduje od Zory. Ma napisać manifest. – Kedrik znów się podekscytował. – Może nam się uda przemówić do ludzi, może ktoś przejrzy na oczy. Musi być nas więcej!

– Nie jest to misja samobójcza? – spytała Mikaela z lękiem w głosie.

– Każda taka jest, ale musimy walczyć. Jak zabiją Siriusa, to co nam pozostanie? To jest ten moment, żeby wyjść z ukrycia. – Jego głos nabrał patetycznego tonu. – No i co nam mogą zrobić? Co najwyżej areszt na jakiś czas…

– Obawiam się, że jak się poczują zagrożeni, to nie będzie tylko areszt – odparła Mikaela z powątpiewaniem.

– Od kiedy otworzyłem oczy na prawdę, nie boję się umrzeć za wolność. – Kedrik podniósł się z kanapy i skierował się w stronę wyjścia.

Mikaela przez moment myślała, po czym wstała i podeszła do Kedrika

– A mogłabym pójść z wami?

– Yarren się chyba nie zgodzi. – Pokręcił przecząco głową.

– Powiem tobie coś. – Mikaela zacisnęła na moment szczęki. – Yarren nie jest moim panem i nie będzie mi mówił co mogę robić, a czego nie! – powiedziała dobitnie.

– Łoo dziewczyno, jaki duch walki! – zawołał Kedrik z podziwem. – Myślę, że możesz się przydać, ale rozumiesz… w jakichś bezpieczniejszych działaniach, na zapleczu. Będziesz pomagała demonstrantom, rozumiesz? – Spojrzał na nią, chwytając ją za ramiona. – Organizacja, transparenty, ulotki, itede. Jakby cos ci się stało, to Yarren urwał by mi głowę. – Przewrócił oczami. – Albo fiuta. – Wzdrygnął się. – Albo jedno i drugie.

Zora w tym czasie zszedł po schodkach.

– I jak uzgodniliście wszystko? – zapytał Kedrik.

– Jasne – odparł Zora z uśmiechem. – Twój piękny przyjaciel zaczął pisać. Powiedział, że potrzebuje godzinkę.

– Ej, Zora, mam być zazdrosny?

– Zawsze, tygrysie – odparł Zora, wydając z siebie przeciągłe mrauknięcie i wykonując gestem „kocią łapę”.

– Słuchaj, ja lecę z królewną do bazy. Ty zostań i przypilnuj naszego księcia. Jak teksty będą gotowe, to je do nas przywieź – powiedział Kedrik wyprowadzając przed sobą Mikaelę z kwatery.

– Się robi! – Zora zasalutował i rozsiadł się na kanapie.

Do egzekucji przygotowano specjalną platformę, na której zaczęli gromadzić się gapie, którzy przylecieli swoimi aero-jetami, albo aerobusami. Obywatele z pobliskich kwater, stojąc na pomostach, skandowali wymachując pięściami: "Śmierć Odmętowi!", gdy tylko komora neutralizacyjna została wtoczona na podest platformy. W środku stał nagi, muskularny mężczyzna, wyższy od przeciętnego obywatela o parę głów. Jego całe ciało, wraz z głową zostało dokładnie ogolone, a na piersi miał zamontowany kondensator, z którego promieniście rozchodziły się łańcuchy, krępujące postać Siriusa. Głowę miał spuszczoną, jakby spał. 

Pośród tłumu przemykali się członkowie ugrupowania Testatio Libertatis, również przygotowując się do swojej demonstracji. Niczym ogniwa w reakcji łańcuchowej dawali sobie znaki, zajmując kolejne pozycje. Każdy z nich miał przygotowane transparenty i banery, które w odpowiednim momencie mieli wyciągnąć tak, żeby wszyscy obywatele, z rożnych miejsc mogli je przeczytać.

– Mika, co tu robisz? – zapytał nerwowo Kedrik, który właśnie dawał sygnały towarzyszom, niczym utajniony dyrygent. – Miałaś zostać w kwaterze!

– Proszę, pomóż mi go uratować! – Chwyciła go za rękaw gorączkowo.

– Słonko, bardzo chętnie, ale jak? – zapytał ściągając jej rękę ze swojego rękawa. – Nie mamy ani takich sił, ani możliwości. Bardzo mi przykro, że tracisz kogoś bliskiego…

– Nie tylko ja. My wszyscy! – Ściskała jego dłoń. – Te–Li wierzą w niego, jak w zbawiciela. Jeżeli zginie, stracą nadzieję!

– Nadzieja, umiera ostatnia. – Kedrik przytulił ją do siebie. – Jesteśmy jeszcze my. Wierzę w ludzi. W końcu się ockną, zobaczysz.

– Kedrik, nie o to chodzi. – Wyrwała się z jego objęcia. –  Vilden jest przyszłością. Pomyśl, jest jednocześnie ofiarą tego systemu, ale może być dla nas wybawieniem. Moglibyśmy wykorzystać nie tylko technologię do naprawy ludzkiego genu, ale też to, co robicie do tej pory, czyli wiedzę. Jakby ludzie poznali prawdę, to może… wiesz, udałoby się zrobić prawdziwą rewolucję…

– Myślisz, że ja tego nie wiem, Mika? – Mówił do niej półszeptem, co chwilę rozglądając się na boki nerwowo, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Tu raczej chodzi o to, że nie mamy środków. Nasza garstka będzie się bić z Procyonami? Są silni jak Siriusze. Nie mamy szans.

– Tak, tylko zaprogramowani przez NanCorpo – mówiła szybko i nerwowo. – Myślę, że bylibyśmy w stanie coś wymyślić. Potrzebujemy tylko czasu.

– Czasu już nie mamy. Za godzinę zneutralizują Siriusa.

– A gdyby udało się przerwać egzekucję? No wiesz, żeby musieli ją przełożyć. Może wtedy zyskalibyśmy trochę czasu?

– W sumie tak, ale niby w jaki sposób? – Kedrik podrapał się w głowę.

– Zora pewnie coś wymyśli – Chwyciła go znowu za dłonie.

Kedrik uśmiechnął się z westchnieniem rezygnacji.

– Dobrze, skarbie. – Pocałował ją w czoło. – Zora właśnie poleciał do Yarrena, bo zapomniał mu powiedzieć, że jesteś z nami. Wyślę mu wiadomość. Pewnie szybko wymyśli jak uszkodzić panel przy komorze. Możemy spróbować. I tak chyba bardziej już nie ryzykujemy.

– Dziękuję ci, jesteś kochany! – Pocałowała go w policzek, podczas gdy on już pisał wiadomość do Zory.

– Wiesz, że robimy to bez zgody Centrali?

– Wiem – przytaknęła z radością, w ogóle nie przejąwszy się tym faktem.

– Zrobimy tak, Mała. – Gdy skończył spojrzał na nią. – Pierwszy znak: ulotki z ministerowca. Na ten znak wychodzimy z transparentami, ja wygłaszam przemowę twojego genialnego Yarrena. Co prawda miałem to zrobić początkowo z ukrycia, ale w tej sytuacji lepiej, żebym się pokazał i skupił ich na sobie. W tym czasie Zora wykorzysta moment nieuwagi i unieszkodliwi im panel. Odpisał, że postara się im zepsuć go nawet na parę dni. Po wszystkim zastanowimy się nad planem odbicia naszego Siriusa.

Mikaela podskoczyła z ekscytacji jak dziecko, lecz napotkała groźne spojrzenie Kedrika.

– Ale pod warunkiem, że ty się trzymasz z daleka.

– Obiecuję – przytaknęła jak mała dziewczynka.

– Nie to, że ci nie wierzę, ale Sten i Morgan będą z tobą, tak na wszelki wypadek.

– To ty? – zapytał Kedrik, gdy ujrzał Zorę w wejściu. – Co tu robisz? Zaraz przyleci Medyk.

– Widziałem chyba z pięć latających N-Medów w tym sektorze, pewnie zaraz będą, więc będę się streszczał, bo nie mam maski – powiedział Zora wchodząc do pomieszczenia. – Zapomniałem ci powiedzieć, że piękna Mikaela jest z nami.

Yarren gwałtownie złapał go za koszulę.

– Do jasnej kurwy, co ty opowiadasz?! Coście jej zrobili?

– Nic, sama podjęła decyzję. – Zora stanowczo zdjął z siebie jego dłonie.

– Ale jej nie wolno! Ona nie jest od podejmowania decyzji! – zapienił się Yarren, czując przewagę zaskakującej siły tego chudego mężczyzny.

– To sobie wyjaśnicie jak wróci. – Zora położył mu dłoń na ramieniu. – Spokojnie, Kedrik zadba o jej bezpieczeństwo.

– Jebany Kedrik zginie w męczarniach jak coś jej się stanie! – Yarren pogroził mu palcem.

– Nie wątpię. – Zora uśmiechnął się. – Słyszę że lecą Medyki, muszę spadać, pa!

– Gdzie ona jest do kurwy nędzy? – mamrotał do siebie Yarren. – Poleciała do tego pierdolonego Odmęta! Wiedziałem! – Chodził nerwowo po pomieszczeniu, niczym tygrys w klatce. – Tak? To zdechnij tam razem z nim!

W tym momencie funkcjonariusz medyczny w eleganckim, grafitowym mundurze wszedł do kwatery i rozejrzał się wokoło.

 – Państwo: NSV962801870 i NSV876765135 – wyrecytował ze swojego medycznego czytnika.

Yarren nie odpowiedział, trzymając się za głowę i powtarzając "kurwa, kurwa".

Funkcjonariusz spojrzał na tabliczki imienne zawieszone przy wejściu i sprawdził, czy wyczytane numery się zgadzają.

– A co to jest? – Butem wskazał na drewniany stolik. – Syntetyk? Wygląda jak drewno. Widzę, że lubicie retro styl – zagadnął z wykalkulowaną uprzejmością. – Proszę stanąć przy skanerze.

Jeden z funkcjonariuszy w bordowych kitlach, którzy wyłonili się zza pleców głównego medyka trzymał przed sobą urządzenie, z którym zbliżył się do Yarrena.

– Dziękuję, jest pan czysty. Kolejna immunizacja za tydzień. Informację otrzyma pan na swój PR. W tym czasie proszę wyjść przed kwaterę i wdychać przez piętnaście minut – Wyrecytował funkcjonariusz nie patrząc na Yarrena. – Jak zazwyczaj, przypominam tylko dla formalności. Kiedy ostatnio przyjmował pan suplementy?

– Jebcie się! – powiedział zrezygnowany Yarren.

– Przepraszam, chyba się nie zrozumieliśmy – odparł funkcjonariusz medyczny uśmiechając się uprzejmie, a jednocześnie skinieniem głowy i gestem palca wskazującego dając znak pozostałym.

– Jebcie się wy i ten wasz popierdolony system! – krzyknął Yarren z wściekłością.

– Wie pan, że jesteśmy tutaj, żeby panu służyć? – powiedział spokojnie grafitowy funkcjonariusz, a w tym samym momencie dwóch bordowych medyków wzięło go pod ręce. Trzeci, niczym ninja doskoczył i wykonał błyskawiczną iniekcję w przedramię.

– Zostawcie mnie! – Yarren zaczął się szarpać bezskutecznie.

– Proszę się uspokoić, ma pan załamanie nerwowe. Zaraz panu pomożemy…

W mgnieniu oka wszystko zwolniło tempa.

Godzina egzekucji wybiła. Tłum poruszał się niespokojnie, nie mogąc doczekać się wydarzenia. Te–Li stali na swoich miejscach i tylko spoglądali w niebo wyczekując ustalonego znaku. Mikaela widziała, jak Kedrik przesuwa się w stronę pierwszego rzędu gapiów. Zaczęła od swojej strony też podchodzić do przodu.

– A ty gdzie? – burknął do niej Sten.

– Chcę podejść bliżej – odparła.

– Kedrik kazał nam cię pilnować – chłodno oznajmiła Morgan.

– Możecie mnie pilnować trochę bliżej. – Mikaela próbowała ich przebłagać. – Tu niewiele widać. Poza tym, jak Kedrik będzie potrzebował pomocy, to będziecie na miejscu.

Nic nie odpowiedzieli. Sten ruszył do przodu, przeciskając się przez tłum, a Morgan popychała Mikaelę przed sobą.

– Spokojnie, jeszcze przemówienie Farrenbacha – szepnęła do niej Morgan, trochę łagodniejszym głosem.

Generał był niskiego wzrostu, dlatego przygotowano dla niego specjalną mównicę, którą wniosło dwóch nieumundurowanych procjonów. Za nim stanęło czterech Procyonów–milicjantów, po dwóch z każdej strony. Przy panelu do komory z Siriusem stał Procyon–strażnik.

Generał rozpoczął przemówienie. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta wśród członków Te–Li, ponieważ ulotki miały spaść przed rozpoczęciem oracji. Mikaela cały czas śledziła wzrokiem Kedrika, który wyraźnie podrygiwał nerwowo. Wszyscy czekali aż do zakończenia wystąpienia Generała. Każde jego zdanie było oklaskiwane i nagradzane wiwatami, a w momentach, gdy mowa była o skazańcu, tłum krzyczał "Śmierć Odmętowi!" Gdy tylko zszedł oklaskiwany nadal przez społeczność Nowego Storverden, Procyoni–milicjanci ruszyli za nim, a nieumundurowani procjoni znieśli mównicę. Nie mogąc dłużej czekać na sygnał, Kedrik skorzystał z niewielkiego zamieszania i wskoczył na podest. Wśród tłumu, niektórzy z Te–Li, którym udało się go dostrzec, wyciągnęli swoje transparenty. Niestety ci, którzy stali dalej w tłumie nadal czekali na umówiony sygnał. 

– Obywatele Nowego Storverden! – zawołał donośnie Kedrik. – Jedyne, czego pragnę, to waszego dobra. Podobnie też twierdzi nasz zacny Generał. Lecz to, co jest dla naszego dobra jest pojęciem niestety rozmytym. Bo kto ma lepiej wiedzieć, co jest dla nas dobre, niż my sami? – zrobił krótką pauzę. – Nikt! Ale jak mamy to wiedzieć, jeżeli ktoś ciągle nam mówi jak mamy żyć, co mamy jeść, kiedy spać, a przede wszystkim jak się czuć? – Odchrząknął i kontynuował. – Obywatele obudźcie się! Mam bowiem dla was prawdę. Prawdę gorzką i może trudną do przełknięcia, ale wyzwalającą. – Otóż przez lata byliście oszukiwani! To, co było robione rzekomo dla waszego dobra, służyło jedynie interesom NanCorpo. – Kedrik zaczął nerwowo rozglądać się w poszukiwaniu Zory. – A mam na to dowód…

– Zdjąć go szybko! – zawołał Generał Farrenbach, który dopiero co zdążył się usadowić w specjalnie przygotowanej dla niego loży.

W tym momencie Mikaela spanikowała. Rzuciła się przed siebie, wprost na podest, na Procyona–strażnika, który właśnie zmierzał ku Kedrikowi, żeby usunąć samozwańczego mówcę z podestu. Za nią pobiegli Sten i Morgan. Procjon odepchnął ją bez trudu i potężnym ciosem w skroń powalił Kedrika na ziemię. Tłum szemrał poruszony, a ci z Te–Li, którym udało się wyciągnąć swoje transparenty, opuścili je patrząc z przerażeniem na to, co się działo na podeście.

– Do komory z nimi! – wrzasnął piskliwie Generał, a zza jego pleców wyłoniło się sześciu umundurowanych procjonów, którzy marszowym wręcz krokiem, niezbyt spiesznie dotarli do rebeliantów. Procyon–strażnik otworzył komorę, do której wepchnięci zostali Mikaela, Sten i Morgan. Jeden z procjonów podniósł leżącego Kedrika, chwytając go za koszulę tak, jakby ten nic nie ważył i wrzucił niedbale do komory. Sirius, który stał wewnątrz, nawet nie drgnął.

Mor­ga­na krzycząc ude­rza­ła pię­ścia­mi w szkla­ne ścia­ny, podczas gdy Sten pró­bo­wał ocu­cić Ke­dri­ka. Mikaela spokojnie stanęła przed Siriusem, który dopiero teraz podniósł głowę.

– To ty… – powiedział miękko.

– To ja. – Uśmiechnęła się do niego, a oczy jej się zaszkliły.

– Żałuję…

– Nie szkodzi. – Delikatnie potrząsnęła głową. – To był mój wybór.

– Nie chciałem, żebyś tak skończyła…

– Cieszę się, że mogę cię zobaczyć, chociaż ostatni raz. – Po policzkach popłynęły jej łzy.

– To prawda, to już koniec – przytaknął.

– Ale… – zająknęła się. – Nic ci przecież nie mogą zrobić. Ty przeżyjesz, prawda? – zapytała Mikaela przez łzy. Vilden pokręcił przecząco głową.

– Te łańcuchy są wykonane z upłynnionych w rtęci metali ciężkich o radiacji około pięciu siwertów – odparł. – Uniemożliwiają mi regenerację. Jeszcze mnie nie zabiją, ale wkrótce zwiększą pole radiacji. Tym razem to naprawdę koniec.

Mikaela zalała się łzami.

– Jesteś… dla nas ważny… bez ciebie wszystko stracone… – Chciała do niego podejść, lecz zatrzymał ją gestem.

– Nie wszystko stracone, Mikaelo – powiedział miękko. – Zostawiliśmy coś po sobie…

– Nadzieja… – szepnęła. – Szkoda, że Yarren tego nie rozumie…

W tym momencie Procyon-strażnik włączył przycisk. Ci, którzy stali najbliżej, cofnęli się na wskutek napięcia, wywołanego oczekiwaniem, czy może też buczącego dźwięku, który wydał transformator.

Nawet nie krzyknęła. Patrzyła w błękitne oczy Vildena, który mimo przeszywającego bólu uśmiechał się do niej czule, jak do dziecka. Coś chyba do niej mówił, lecz jej świadomość uleciała w mgnieniu oka. Nie czuła bólu. Trwało to chwilę. Jej ciało rozpadło się na krwawe fragmenty, które błyskawicznie uległy samospaleniu. Po Kedriku, który leżał nieprzytomny, została już tylko garstka popiołu i kilka kości, które z kolei ulegały dalszemu rozpadowi. Sten i Morgan, którzy do tej pory trwali skuleni w objęciach, zjednoczyli się w chmurze niknących molekuł.

W tym czasie w medycznym sterowcu przelatującym nieopodal platformy siedział spokojnie Yarren, szczupłymi palcami skubiąc podkulone kolana. Jego wzrok spoczął na platformie, na której znajdowała się komora egzekucyjna z Mikaelą w środku. Nie widział jej, albo nie rozpoznał. W jego głowie toczyła się natrętnie tylko jedna myśl, że zapomniał o czymś ważnym.

Mieszkańcy Nowego Storverden ze zdumieniem patrzyli na pierwszą w historii neutralizację Odmęta. Nie szarpał się, nie krzyczał. Nie starał się uwolnić. Dłońmi chwycił za łańcuchy. Wyglądał jak pan własnego losu, niemalże jak bóg. Jego ciało rozpływało się w powietrzu, lecz jego molekuły nie składały się już z powrotem. Jego nóg nie było już prawie widać. Wokół wirowała już tylko chmura cząsteczek, które powoli wygasały, niczym iskry na żarzącym się węgielku. Następnie zaczęły zanikać dłonie i ramiona. Łańcuchy zwisły bezładnie. Do samego końca trwał w bezruchu. Tylko zaciśnięta szczęka wskazywała na to, że walczy z bólem. Do końca. Kondensator wraz z łańcuchami opadł na ziemię. Procyon–strażnik wyłączył zasilanie. W komorze zrobiło się ciemno.

W tym momencie ze sterowca wyleciały tysiące ulotek. Jeden z gapiów schylił się, by ją podnieść. Na kawałku syntetycznej, czerwonej kartki było napisane: "Jesteś wolny! Sam decyduj o sobie!". Mężczyzna zwinął ją w kulkę, wzruszył ramionami i rzucił za siebie.

Koniec

Komentarze

Ponieważ zgłoszony do konkursu Odmęt nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia, chyba daruję sobie jego wydłużoną wersję.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I słusznie. Znowu bym Cię posądził, że poświęcasz mi więcej uwagi niż innym ;)

"Ludzie bez polotu muszą zajmować się przyziemnymi sprawami" (A.Sokal)

A ja zdecydowałem się przeczytać wersję oryginalną. I nie żałuję, prawdę mówiąc, bo opowiadanie, choć – jak na moje standardy przy starciu z elektroniką – jest już zniechęcająco długie, czytało się bardzo lekko, szybko i przyjemnie.

Są dosyć liczne generalnie, jednak niezbyt liczne jak na tej długości tekst, błędy, głównie natury interpunkcyjnej, do tego jakieś powtórzenia, kilka zdań, które niezbyt ładnie wyglądały i inne tego typu drobiazgi, ale jeśli w ogóle to przeszkadzało, to niespecjalnie. O dziwo, nie przeszkadzał też fakt, że przez, na oko, dwie trzecie tekstu nie dzieje się nic ponad to, że ludziska sobie gadają i gadają. Bo gadają, generalnie, ciekawe rzeczy w ciekawy sposób. Bohaterów też udało Ci wykreować naprawdę fajnie: dupek jest dupkiem, jego kobieta to słodziak który przechodzi świetną metamorfozę w tak krótkim czasie a chłoptasie bardzo gejowscy, nawet odpowiednio “ciotowaci”, ale nie da się ich nie lubić. Opowiadanie ma sporo plusów. Ma też jednak pewne minusy, jak choćby temat zerżnięty do bólu, a i finał zbyt sztampowy i ograny, by mógł jeszcze być nośnikiem moralnego niepokoju… Choć, Bogiem a prawdą, to też niespecjalnie przeszkadzało. Znacznie bardziej przeszkadzała mi za to naiwność tego finału. W świecie rządzonym przez reżim o tak potężnych wpływach na poddanych, jeszcze podczas publicznej egzekucji kogoś na kształt przywódcy i symbolu rebelii, wyskakiwanie z wolnościowymi hasełkami na mównicę akurat pod sam nos Naczelnego Złego i bandy jego zakapiorów jest totalną głupotą, szczególnie jako sposób na odwrócenie uwagi kogo trzeba od samego więźnia i jego celi śmierci. Ja na miejscu Kedrika zacząłbym swój apel z drugiego końca placu, by to w tamtą stronę skierować oczy wszystkich, by to tam pobiegli pałkarze, by dać Zorze więcej czasu na manipulacje przy drogim sprzęcie i by mieć więcej czasu na głoszenie swoich poglądów i wreszcie, by stworzyć sobie realną szansę ucieczki przed corpo-milicją. Tak więc, jak na reprezentantów typowej, a przy tym ginącej inteligencji, chłopaki strasznie dali dupy. Niestety dla niech – nie dosłownie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

To była bardzo satysfakcjonująca dla mnie krytyka, z którą nie mogę się nie zgodzić. Bo były i banały i głupie decyzje. Na usprawiedliwienie Kedrika mam tylko to, że pierwotnie miało być tak, jak sugerujesz, ale jak im się wszystko ‘podupcyło’ i nie było sygnału i jak się okazało nie było Zory, to chłopak zachował się rozpaczliwie, jak mu Autor kazał. A sam Autor spanikował, bo mu się tekst za bardzo rozrósł, no i w efekcie chyba wszyscy brzydko skończyli ;) (miał trochę inna fantazję na zakończenie, ale licznik był nieubłagany). Pod wpływem presji, czasem różne rzeczy się robi ;> Zapewne da się wyczuć tę kompresję pod koniec. 

Ale podjęcie wyzwania obrazkowego, to był dla mnie prawdziwy fun i muszę przyznać, że w życiu niczego tak szybko nie napisałem (w sensie stricte literackim).

Dzięki za tak wnikliwe pochylenie się nad tekstem!

 

"Ludzie bez polotu muszą zajmować się przyziemnymi sprawami" (A.Sokal)

Nowa Fantastyka