- Opowiadanie: Mirabell - Żertwę swą złóż, gdzie stare czczono bogi

Żertwę swą złóż, gdzie stare czczono bogi

Tekst znany już czę­ści z Was. Pi­sa­ny na kon­kurs “Hi­ste­rii”, zajął dru­gie miej­sce i uka­zał się w li­sto­pa­do­wym nu­me­rze. Wy­bra­ny hi­ste­ry­kiem mie­sią­ca, rów­nież dzię­ki gło­som osób z NF :) Wa­ha­łam się, jaki dać ga­tu­nek, ale to chyba jed­nak nie do końca jest hor­ror.

 

Wer­sja pdf

Wer­sja mobi

Wer­sja epub

 

Ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia dla Bemik i Bar­dzo­Gru­bej­Lo­li za wstęp­ną ko­rek­tę.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Żertwę swą złóż, gdzie stare czczono bogi

 

Owego roku w dzia­dy niebo lu­dziom nie sprzy­ja­ło i za­wie­ru­cha ga­si­ła świę­te ognie po roz­sta­jach.

Świat je­sien­nił się już od dawna: nagi był, mokry i zmar­z­nię­ty, jak wtedy, kiedy go Dia­beł z Bo­giem z wody do­pie­ro co wy­ło­wi­li. Wy­chu­dzo­ne dusze do spół­ki z wil­ka­mi snuły się po po­lach, a wie­czo­ra­mi pod­cho­dzi­ły bli­sko domów, roz­su­wa­ły za­sło­ny mgieł i za­glą­da­ły w oświe­tlo­ne okna.

Przy­ka­zał Wie­sław Mo­kosz­czuk żonie swo­jej stać na progu i dzia­da wę­drow­ne­go wy­pa­try­wać. Aleć nie mu­sia­ła Bogna przez deszcz na drogę i mo­stek zer­kać, bo prze­che­ra sam wie­dział, gdzie naj­le­piej stół za­sta­wio­ny bę­dzie.

Hry­ciu­ko­wie spo­glą­da­li nie­uf­nie, ale w końcu chyba uzna­li, że dziad to dziad, cho­ciaż nie­zna­ny. Swo­je­go zgu­bi­li gdzieś po dro­dze razem z resz­tą wsi, kiedy ich w Streh­len, to jest w Strze­li­nie, w inną skie­ro­wa­li stro­nę – oni sami byli spod Lwowa, ale już w Pol­sce tra­fi­li do trans­por­tu z tymi z oko­lic Brze­ścia i tak zo­sta­ło. Wie­sław nic prze­ciw­ko są­sia­dom nie miał, za­wsze to swój w tej prze­klę­tej ziemi, ale jak ich do tego sa­me­go do­kwa­te­ro­wa­li domu, to mu się Hry­ciu­ko­wie prze­sta­li po­do­bać. Szu­ka­li Mo­kosz­czu­ki w Strze­li­nie spra­wie­dli­wo­ści, bo nie może tak być, że jedna cha­łu­pa na tyle osób, ale nic nie wskó­ra­li. Po­wie­dzia­no im, że nie ma dla lwo­wia­ków miej­sca już ni­g­dzie, a zresz­tą i tak nie­dłu­go bę­dzie ko­lek­ty­wi­za­cja i wszyst­ko ina­czej ma wy­glą­dać. Chcąc nie chcąc, mu­sie­li się Wie­sław z ro­dzi­ną z Hry­ciu­ka­mi jakoś do­ga­dać. A że Mo­kosz­czu­ki pierw­si byli na tej go­spo­dar­ce i wię­cej mieli we wszyst­kich spra­wach do po­wie­dze­nia, pa­trzy­ła na nich druga ro­dzi­na wil­kiem.

Sie­dzie­li zatem Hry­ciu­ki w kuch­ni, kiedy Bogna dzia­da kar­mi­ła. Gu­ślarz Do­bro­mir, za­plu­ty i na jedno oko ślepy, zjadł­szy sutą por­cję kaszy z oma­stą do­mo­wi Wie­sła­wo­we­mu bło­go­sła­wił, du­chom żer­twę jego po­le­ca­jąc. Kiedy sta­rzec jadł, skóra na jego twa­rzy marsz­czy­ła się jak woda w wietrz­ny dzień, a wy­bla­kłe oczy rzu­ca­ły po izbie uważ­ne spoj­rze­nia. Bogna wy­sta­wi­ła zmar­łym kąski za próg i na wszel­ki wy­pa­dek prze­że­gna­ła się trzy razy, a dziad, po­mla­skaw­szy z za­do­wo­le­niem, ode­zwał się do Wie­sła­wa:

– A tego nie chcie­li­ście zdjąć, ha­spa­dar? – I wska­zał na wi­szą­cy w ja­dal­ni por­tret męż­czy­zny o ostrych ry­sach i po­nu­rym spoj­rze­niu. Obraz jak obraz, kilka ich w domu zna­leź­li – trzy pej­za­że i jedno mo­ni­dło w sy­pial­ni – ale jakoś tak ten Nie­miec pa­trzył, że się czło­wie­ko­wi zimno ro­bi­ło, jakby kto drzwi w gru­dnio­wą noc nie do­mknął.

– Nie wasza rzecz – mruk­nął Wie­sław. Zdjąć to by może i zdjął, ale lwo­wia­cy też się jakoś ma­lo­wi­dła bali – Hry­ciu­ko­wa że­gna­ła się za każ­dym razem, jak prze­cho­dzi­ła obok – i z czy­stej zło­śli­wo­ści po­sta­no­wił go­spo­darz Niem­ca na ścia­nie zo­sta­wić. – Zmów­cie jeno mo­dli­twę i nie swo­ich spraw nie do­cie­kaj­cie.

– Jak sobie chce­cie. Bacz­cie ino na ten mo­stek, pono tu siła Niem­ców Ru­ski­ja w rzecz­ce uto­pi­li. I nie pa­trz­cie tak na mnie! – chark­nął Do­bro­mir, zer­ka­jąc na po­bla­dłą z nagła Bognę. – Nie chciał ja was stra­szyć. Ale trza by spraw­dzić, czy droga nie za­mi­no­wa­na.

– Nie bój­cie się, wozy tędy co­dzien­nie prze­jeż­dża­ją i nic – uci­szył go Wie­sław. Dziad uśmiech­nął się krzy­wo, po czym zło­żył dło­nie, szorst­kie i pełne plam jak skóra ro­pu­chy.

Unio­sła się mo­dli­twa Do­bro­mi­ro­wa i po­le­cia­ła z wia­trem przez zmar­z­nię­te pola, przez trzę­sa­wi­ska mgłą spo­wi­te niby pa­ję­czy­ną, przez ognie pło­ną­ce na roz­staj­nych dro­gach. Wy­da­wa­ło się Wie­sła­wo­wi, że widzi, jak dobre słowo nad żer­twą zmó­wio­ne krąży pod po­wa­łą i ucho­dzi w za­wie­ru­chę, roz­sre­brza­jąc się mię­dzy kro­pla­mi desz­czu i kar­miąc otwar­te dziób­ki du­chów i nawii. I miał go­spo­darz szcze­rą na­dzie­ję, że ta kasza gu­śla­rzo­wi da­ro­wa­na i ofia­ra, i mo­dli­twa, rów­no­wa­gę w jego domu przy­wró­cą i żyć po­zwo­lą spo­koj­nie. Bo cho­ciaż w żad­nych nie­miec­kich to­piel­ców nie wie­rzył, jakoś mu było nie­swo­jo w obcej ziemi; szcze­gól­nie gdy na por­tret dia­bel­ski zer­k­nął. Tylko czy te obce, nie­miec­kie dusze pol­ską zro­zu­mie­ją mo­dli­twę i obia­tę?

Przy­szedł po dzia­dach li­sto­pad i roz­bło­cił się na po­lach Ziem Od­zy­ska­nych, a po nim gru­dzień skuł mro­zem ścier­ni­ska. Prze­sta­ły cią­gnąć przez mo­stek fur­man­ki wy­ła­do­wa­ne ludź­mi – za­ku­ta­ne baby, wą­sa­te chło­py i dzie­ci umo­ru­sa­ne nie za­glą­da­ły już w Wie­sła­wo­we okna. Uło­ży­li się jakoś z lwo­wia­ka­mi i nikt ni­ko­mu w drogę nie wcho­dził, ale wciąż nie czuli się u sie­bie na tej ziemi, gdzie za­miast tru­mien ojców obce spo­czy­wa­ły kości. Naj­bar­dziej Mo­kosz­czu­ko­wi prze­szka­dzał por­tret: czuł, że wzrok Niem­ca do­ty­ka go jak zimna dłoń we­tknię­ta nagle za koł­nierz. Bogna z Da­lej­ką dziu­rę Wie­sła­wo­wi w brzu­chu wier­ci­ły, żeby stra­szy­dła się po­zbył, a Hry­ciu­ko­wie chyba tylko przez czy­stą zło­śli­wość nie spa­li­li płót­na po kry­jo­mu.

W oko­li­cy Bo­że­go Na­ro­dze­nia po­wziął zatem go­spo­darz po­sta­no­wie­nie, że ma­lo­wi­dło w końcu wy­rzu­ci. Aleć kiedy wszedł Wie­sław do izby, gdzie obraz wi­siał, zdję­ła go nagła groza i zimny dreszcz prze­biegł po ciele: w cięż­kiej ramie wid­nia­ło na­ma­lo­wa­ne sza­ra­we tło z ka­wał­kiem kwie­ci­stej za­słon­ki; bo­ha­ter por­tre­tu znikł.

Dwa dni póź­niej zmar­ła Hry­ciu­ko­wa. Stara już była i nikt dzia­ła­nia sił pie­kiel­nych w tym nie po­dej­rze­wał, może poza Bogną, która we wszyst­kim dia­bel­ski wi­dzia­ła palec, oso­bli­wie odkąd obraz nie­miec­ki opu­sto­szał. Da­lej­ka, Wie­sła­wo­wa córka, po­szła Hry­ciu­ko­wym dzie­ciom pomóc ciało obmyć. Ksiądz miej­sco­wy mszę od­pra­wił i spo­czę­ła lwo­wian­ka w nie­miec­kiej ziemi, a Mo­kosz­czu­ka dziw­ne uwie­ra­ło prze­czu­cie. Ja­kieś czar­ne to­czy­ły go myśli, nie ufał księ­dzu mło­de­mu i wy­da­wa­ło mu się, że coś ta śmierć nie­do­koń­czo­na była i nie­do­mknię­ta jak na­le­ży.

Lato wze­szło pięk­ne i sło­necz­ne, ale w Wie­sła­wo­wym go­spo­dar­stwie jakiś za­tę­chły mrok pa­no­wał, jakby zima nie dała się stam­tąd wy­pę­dzić. Oj­ciec ro­dzi­ny Hry­ciu­ków za­cho­ro­wał i po dwóch mie­sią­cach mę­czar­ni do swo­jej zmar­łej żony do­łą­czył. Tym spo­so­bem ich sy­no­wie sami zo­sta­li na go­spo­dar­ce, a at­mos­fe­ra mię­dzy nimi a Mo­kosz­czu­ka­mi jesz­cze bar­dziej się stała na­pię­tą. Pier­wo­rod­ny był bo­wiem po­pę­dli­wy i de­ner­wo­wa­ło go, że dzie­lić się musi z Wie­sła­wa ro­dzi­ną. Młod­szy zaś, choć mil­szy i czę­sto ma­śla­nym wzro­kiem na Dalę spo­glą­dał, nie­wie­le miał do po­wie­dze­nia.

Po­grzeb odbył się w po­ło­wie lipca i znów miał Wie­sław wra­że­nie, że jakiś dziw­ny się nad tą śmier­cią za­pach unosi. Kiedy stary Hry­ciuk leżał jesz­cze cho­ro­bą zmo­żo­ny, po­szedł do niego go­spo­darz spra­wy po­dzia­łu pracy w domu omó­wić, bo obie­ca­ny PGR do tam­te­go czasu nie po­wstał i trze­ba się było jakoś do zimy przy­spo­so­bić. Hry­ciuk spał, chra­piąc gło­śno, blady i chudy, jakby śmierć już się za niego za­bra­ła, nie mogąc się ostat­nie­go do­cze­kać od­de­chu. Przy łóżku zaś stał męż­czy­zna, ogo­rza­ły i ży­la­sty, o ciem­nych wło­sach i po­marsz­czo­nej twa­rzy. Nie­miec z por­tre­tu.

Pod­le­cia­ło Mo­kosz­czu­ko­wi serce aż do gar­dła i tam utknę­ło. Przy­lgnął ple­ca­mi do ścia­ny. Chciał ucie­kać, ale nogi zda­wa­ły się być przy­ro­śnię­te do pod­ło­go­wych desek. Nie­miec mil­czał, wpa­tru­jąc się w lwo­wia­ka, jakby życie z niego samym wzro­kiem wy­sy­sał. Wie­sław prze­że­gnał się, grozą zdję­ty, a wtedy zjawa uśmiech­nę­ła się, jakby szy­der­czo, i zni­kła.

Póź­niej przy­szły żniwa i wszy­scy pra­co­wa­li od rana do wie­czo­ra, ale nad Mo­kosz­czu­ka­mi i Hry­ciu­ka­mi wciąż coś złego wi­sieć się zda­wa­ło. Któ­rejś nocy obu­dził się Wie­sław zmorą przy­du­szo­ny, zdy­sza­ny i zlany potem. Ro­zej­rzał się po izbie – księ­życ wle­wał się sino przez otwar­te okna, roz­snu­wa­jąc tru­pią po­świa­tę na ścia­nach i me­blach. Przy wiel­kiej, sta­rej sza­fie stał Nie­miec z por­tre­tu, a obok niego inni: mło­dzi i sta­rzy, o bla­dych twa­rzach, skó­rze od­cho­dzą­cej od kości, w zje­dzo­nych przez ro­ba­ki ubra­niach i o reszt­kach wło­sów le­pią­cych się do na­gich cza­szek; mil­cząc, szcze­rzy­li zęby albo ścią­ga­li usta w wy­ra­zie dez­apro­ba­ty. Wszy­scy, któ­rych rysy dało się jesz­cze roz­róż­nić, po­dob­ni byli męż­czyź­nie z ob­ra­zu, wszy­scy – jedna tru­pia ro­dzi­na. Ze­sztyw­niał Wie­sław ze stra­chu, serce ścię­ło mu się w pier­si jak woda na mro­zie, i nie­wie­le my­śląc, z łóżka wy­sko­czył i do ścia­ny przy oknie przy­warł. Wiel­ki­mi ocza­mi pa­trzył na zbie­go­wi­sko widm, szep­cząc go­rącz­ko­wo „Ojcze nasz” w na­dziei, że oprzy­tom­nie­je i mara znik­nie; ale wtedy coś zim­ne­go do­tknę­ło jego szyi, cuch­ną­ca woda po­cie­kła po roz­pa­lo­nej skó­rze: pa­ra­pet ob­sia­dła chma­ra to­piel­ców o na­bie­głych fio­le­tem war­gach. Wy­cią­ga­li ku Wie­sła­wo­wi dło­nie na­pu­chłe, o roz­mię­kłych pa­znok­ciach, pa­trzy­li wod­ni­sty­mi ocza­mi i szwar­go­ta­li coś po nie­miec­ku, gra­mo­ląc się do izby i zna­cząc pod­ło­gę śmier­dzą­cy­mi stę­chli­zną ka­łu­ża­mi.

Wrza­snął Mo­kosz­czuk na całe gar­dło i wy­co­fał się z po­wro­tem w kie­run­ku łóżka, gdzie wciąż spała ni­cze­go nie­świa­do­ma Bogna. Wid­mo­wa ro­dzi­na także za­czę­ła się ku niej zbli­żać, po­mru­ku­jąc w tym samym co to­piel­cy ję­zy­ku. Tamci zaś prze­szli do śpie­wu i za­czę­li pod­ska­ki­wać ryt­micz­nie, roz­bry­zgu­jąc w tańcu kro­ple wody po ścia­nach. Mię­dzy tru­pa­mi doj­rzał go­spo­darz sta­rych Hry­ciu­ków, bla­dych i rów­nie jak on prze­stra­szo­nych – obi­ja­li się o to­piel­czy ko­ro­wód, który gniótł ich jak ka­mien­ne żarna i wy­da­wa­ło się, że lwo­wia­cy nie mogą się wy­do­stać z tego tłumu po­tę­pień­ców.

Wię­cej Wie­sław nie zo­ba­czył – przy­tom­ność utra­cił i padł jak długi na zie­mię. I cho­ciaż póź­niej żona jego twier­dzi­ła, że żad­ne­go krzy­ku w nocy nie sły­sza­ła, to obu­dził się go­spo­darz po­obi­ja­ny na pod­ło­dze, a ścia­ny w sy­pial­ni po­zna­czo­ne były pla­ma­mi od wy­chla­pa­nej wody. Prze­nie­śli się z Bogną do Da­lej­ko­we­go po­ko­ju i spali odtąd we trój­kę, ale wie­dział Wie­sław, że to nic nie da, póki Nie­miec z ob­ra­zu na swoje miej­sce z po­wro­tem nie wsiąk­nie.

Im bar­dziej sło­necz­ne lato prze­cho­dzi­ło w je­sień, tym mrocz­niej pły­nę­ło w domu przy most­ku życie. Od po­wa­ły po pod­ło­gę cha­łu­pa wy­peł­ni­ła się dziw­ną, pach­ną­cą ple­śnią ciszą. Do­mow­ni­cy za­sia­da­li do stołu i żuli ją wraz z nit­ka­mi ka­pu­sty jak zgrzy­ta­ją­cy mię­dzy zę­ba­mi, wil­got­ny pia­sek. Jakaś groza wy­peł­nia­ła chatę niby czar­na maź i wszy­scy cho­dzi­li cisi i stru­ci.

W końcu cały dom lepił się od nie­wy­po­wie­dzia­ne­go i po­czuł Wie­sław, że dalej tak być nie może. A że okrą­gły rok już od za­koń­cze­nia ich tu­łacz­ki minął i zbli­żał się dzień dzia­dów, po­szedł szu­kać Do­bro­mi­ra, któ­ren w oko­li­cy gdzieś wi­nien prze­by­wać. Za­pro­sić go chciał, żeby znowu żer­twę du­szom po­le­cił i mo­dli­twę zmó­wił, jeno tym razem tak, żeby le­piej jakoś po­dzia­ła­ła.

Za­przągł konie i fur­man­ką do wsi Mi­ko­szów pod Strze­li­nem po­je­chał, bo usły­szał, że tam gu­ślarz u jed­nych go­spo­da­rzy za pa­rob­ka robi. Od­na­la­zł­szy dzia­da spra­wę swoją mu wy­łusz­czył.

Spoj­rzał na niego Do­bro­mir koso i rzekł:

– Ja do cie­bie w dzia­dy nie pryj­du. Wasza wieś prze­klę­ta, nie­miec­kie pry­vi­dy pa­łę­ta­ją się po ścier­ni­skach.

– A tu się nie pa­łę­ta­ją? Tak samo w Mi­ko­szo­wie i w Głu­chej, w Ka­za­no­wie i w Mu­chow­cu. Wszę­dzie Niem­cy na­szych, a my z Ru­ski­mi Niem­ców mor­do­wa­li.

– Pra­wyś. Każda wieś ma swoją tra­ge­dię, ale wasza jakaś inna – po­wie­dział dziad, palec w men­tor­skim ge­ście wzno­sząc ku górze. – Tam coś jest jesz­cze, czego ja wy­pę­dzić nie dam rady. Ksiądz może by mógł albo cadyk, taki, jacy w Brze­ściu by­wa­li; ale tutaj to nie ci svia­ta­ry, oj, nie ci.

– To co ja mam robić? – za­py­tał Wie­sław, zroz­pa­czo­ny. – Po­radź­cie mi co, zanim nie­miec­kie upio­ry wszyst­kie z nas siły wy­je­dzą!

Po­ki­wał Do­bro­mir głową i ode­zwał się w te słowa:

– Zwy­kły człek tu nic nie po­mo­że. Ksiądz by się zdał, ale praw­dzi­wy, po­rząd­ny, a tacy to za Bu­giem na cmen­ta­rzach zo­sta­li. Ale są takie siły, co wie­dzą wię­cej niż lu­dzie. To jest nie­miec­ka zie­mia, ale Boh ten sam i duchy tak samo głod­ne. Za ostat­ni­mi do­mo­stwa­mi w wa­szej wsi jest bór, a dalej mo­kra­dła, gdzie różne dusz­ki i licha miesz­ka­ją. Tam pytaj, ale strzeż się, bo dia­bel­stwo spryt­ne jest i na duszę twoją łase, oso­bli­wie to nie­miec­kie. Bacz, że to nie na­szych przod­ków duchy się tu po po­lach snują. Weź krzyż ze sobą, jeśli dasz radę.

Z po­cząt­ku nie chciał go­spo­darz dzia­da po­słu­chać, jed­nak kiedy wró­cił do domu, zo­ba­czył, że Bogna w łóżku leży, a Dala chłod­ne okła­dy matce do czoła przy­kła­da. Pod­biegł do żony i jął pytać, co jej jest, ale stara jeno pod­nio­sła na niego oczy go­rącz­ką błysz­czą­ce. W tych źre­ni­cach, zdało się Wie­sła­wo­wi, od­bi­ja­ła się po­stać Niem­ca z por­tre­tu i blade cie­nie to­piel­ców z rzecz­ki za domem. Zląkł się Mo­kosz­czuk i prze­że­gnał trzy razy. Mary zni­kły, ale mę­czą­ca Bognę go­rącz­ka po­zo­sta­ła.

Sam się tedy swo­jej dzi­wiąc prze­waż­no­ści, po­szedł Wie­sław za Do­bro­mi­ro­wą radą przez bór ku mo­kra­dłom. Krzyż wziął, ale kiedy tylko wszedł mię­dzy drze­wa, trzy­ma­ny w ręce kru­cy­fiks za­czął palić żywym ogniem dło­nie go­spo­da­rza. Od­rzu­cił Mo­kosz­czuk krzyż i kro­czył dalej przed sie­bie bez bożej ochro­ny, z nożem je­dy­nie za pas we­tknię­tym. We wsi już roz­po­czę­to ob­rzę­dy: świę­te ognie pło­nę­ły przy roz­staj­nych dro­gach, lu­dzie żer­twy du­szom szy­ko­wa­li i za­pra­sza­li dzia­dów na po­si­łek, baby za­czę­ły za­ma­wia­nia, a ksiądz scho­wał się na ple­ba­nii i okien­ni­ce za­mknął, żeby tego wszyst­kie­go nie wi­dzieć.

Szedł go­spo­darz przez bór po­wo­li, z zimna się trzę­sąc. Pa­trzy­ły na niego drze­wa przez szorst­kość kory, pa­trzy­ły ptaki spo­mię­dzy ga­łą­zek. Czuł na sobie cię­żar dzie­sią­tek ukry­tych w gę­stwi­nie oczu, a im bar­dziej w bagna się za­pusz­czał, im gęst­sza pod­no­si­ła się mgła, tym bar­dziej ro­bi­ło mu się dziw­nie i nie­swo­jo. Wy­da­wa­ło mu się, że pnia­ki spo­glą­da­ją nań pusto jak od­cię­te głowy, a trawy fa­lu­ją w sto­ją­cej wo­dzie niby wy­bla­kłe włosy to­piel­ców. Przy­ci­skał ręce do pier­si, jakby miał dzię­ki temu utrzy­mać w niej trze­po­czą­ce ze stra­chu serce i szedł wciąż przed sie­bie.

W końcu zo­ba­czył, że w gę­stwi­nie mi­go­cze mdłe, brą­zo­wa­we świa­tło. Już po­my­ślał Wie­sław, że to co naj­mniej błot­nik albo noc­ni­ca chce go w bagna wcią­gnąć i prze­stra­szył się nie na żarty, ale wtedy z za­ro­śli wy­ło­ni­ło się dru­gie świa­teł­ko i po­znał, że to żółte śle­pia licha tak we mgle bły­ska­ją.

– Wi­taj­cie, go­spo­da­rzu. Coś mi się zdaje, że po radę do mnie przy­szli­ście.

Zdu­miał się Mo­kosz­czuk, że dja­bal nie­miec­ki po pol­sku się od­zy­wa, ale nic nie rzekł. Pa­trzył w czar­cie oczy świe­cą­ce, głę­bo­ko osa­dzo­ne na wło­cha­tej twa­rzy i cze­kał.

– Pewno się dzi­wi­cie, że waszą mowę ro­zu­miem? – do­my­ślił się dia­beł. – Jam jest Dydko, demon pra­sta­ry! Byłem tu, zanim jesz­cze Nie­miec na­stał i zanim Sło­wia­nie ska­ka­li przez ognie na So­bót­ce. Byłem, jak pan mój, Dia­beł, Boga pró­bo­wał z pier­wot­nej ziemi ze­pchnąć, kiedy ten usnął. Wszyst­ki­mi mówię ję­zy­ka­mi i chęt­nie ci na py­ta­nia od­po­wiem, ale nie za darmo.

– A wiesz, dla­cze­go demon się na mój dom uwziął i Bognę chce mi za­brać?

– Wiem. Ale po­wiem ci do­pie­ro, jak mi dasz swoje lewe ucho.

Wie­dział Wie­sław, że nie­do­brze jest z czar­tem ukła­dy zwie­rać, ale też z wiel­kiej był po­trze­bie. Dobył więc noża zza pasa i od­jąw­szy sobie ucho, lichu je podał. Rana bro­czy­ła krwią gęstą jak syrop, po­so­ka są­czy­ła się po szyi na wa­to­wa­ny koł­nierz.

– Uczci­wa cena. – Dydko po­ki­wał głową z ukon­ten­to­wa­niem. – To ja ci teraz po­wiem: upiór jest Nie­miec – Kurt na imię mu było – do któ­re­go twoja na­le­ża­ła go­spo­dar­ka. Kiedy przy­szła na te zie­mie Armia Czer­wo­na, chcie­li się ostat­ni nie­miec­cy żoł­nie­rze w borze schro­nić i przy­szli po­pro­sić go­spo­da­rza domu przy most­ku o pomoc, coby im drogę wska­zał i pro­wian­tu dał, ile może. Kazał im Kurt cze­kać, wziął konia i po­gnał do są­sied­niej wsi, gdzie już Ruscy sta­cjo­no­wa­li, żeby im po­bra­tym­ców wydać. Zdało mu się, że go dzię­ki temu czer­wo­no­ar­mi­ści oszczę­dzą. Póź­niej tam­tych na­mó­wił, żeby się w szo­pie u niego prze­spa­li, bo długa przed nimi droga. Na­kar­mił, na­po­ił i cze­kał. Nocą przy­szli Ro­sja­nie z Po­la­ka­mi, Niem­ców poj­ma­li i nawet za jeń­ców nie wzię­li, jeno na miej­scu, bez sądu, za­bi­li. To­pi­li ich w rzecz­ce, nie­ła­two było, bo płyt­ka dość, ale amu­ni­cji im było szko­da, poza tym nie­zły przy tym to­pie­niu ubaw mieli. A póź­niej Kurta z ro­dzi­ną w ich wła­snej po­wie­si­li szo­pie. Teraz byli go­spo­da­rze spo­ko­ju za­znać nie mogą, a to­piel­ce ści­ga­ją ich no­ca­mi, ze­msty pra­gnąc. I tak to w domu twoim trwa wojna mię­dzy du­cha­mi, a że duchy złe z ży­wych czer­pią siłę, to i cho­ro­bom nie ma się co dzi­wić.

Zląkł się Wie­sław nie na żarty, pot zimny po­le­pił mu ciało jak pa­ję­cza sieć. Po­mniał znów, że nie­do­brze jest dia­bła o radę pytać, ale wyj­ścia nie miał.

– Szto rabić? – wy­du­kał.

– Po­wiem ci, ale mu­sisz mi wię­cej za­pła­cić. Jeśli chcesz wie­dzieć, co robić, mu­sisz mi oddać wszyst­kie palce pra­wej dłoni.

Wahał się Mo­kosz­czuk, ale przy­po­mniał sobie, że dia­bły przy wszyst­kich ukła­dach ludzi oszu­ku­ją i że za­wsze na duszę dybią, choć­by nie wia­do­mo, jak się od tego wy­krę­ca­ły.

– Na co ci moja dłoń? Stary je­stem już i gość­cem zdję­ty, do ni­cze­go ci się nie nada.

– Mam ja swoje ko­py­ta, nie mu­sisz się oba­wiać – za­śmiał się Dydko. – Nie do uży­wa­nia chcę two­ich pal­ców, ale po to, żeby cię ich po­zba­wić, i żeby rada moja nie przy­szła bez za­pła­ty.

Wy­szcze­rzył się przy tym, bły­ska­jąc zę­ba­mi gład­ki­mi jak od­pu­sto­we ko­ra­le, a Wie­sław, w ostat­nim, de­spe­rac­kim wy­sił­ku, rzu­cił się na niego, pró­bu­jąc po­chwy­cić i groź­bą od­po­wiedź wy­mu­sić. Ale licho nie w cie­mię było bite – nie zdą­żył go­spo­darz rąk za­ci­snąć, a już w miej­scu czar­ta zna­la­zły się jeno pył i mgła. Dydko zaś sie­dział na drze­wie, no­ga­mi maj­ta­jąc i śmie­jąc się okrut­nie.

Pojął Wie­sław, że nie ma in­ne­go wyj­ścia. Znów dobył noża zza pasa i mo­zol­nie za­czął sobie palce jeden po dru­gim od­ci­nać, żeby Dydce je oddać. Pierw­sze kro­ple desz­czu ka­pa­ły mu na twarz, spłu­ku­jąc rzę­si­sty pot. Kiedy dia­beł do­stał w końcu swoją dolę, ode­zwał się w te słowa:

– Ta zie­mia była nie­miec­ka, ale była też pol­ska i wasi tu miesz­ka­li bo­go­wie. Nie­da­le­ko stąd jest trze­bisz­cze, gdzie czczo­no stare bogi; Pe­ru­na i Swa­ro­ga, i Mo­kosz, i We­le­sa, zmar­łych prze­wod­ni­ka. Do nich mu­sisz się zwró­cić po radę, im ofia­rę zło­żyć. Dobry dziś jest dzień na żer­twę: w dzia­dy duchy po po­lach hu­la­ją, świę­tu­ją zmar­li, a bo­go­wie dawni budzą się ze snu. Za­nieś im swoją mo­dli­twę, za­nieś Bogu na nie­bie, któ­ren jest ich wszyst­kich zwierzch­nik, a złe duchy opusz­czą twój dom.

– Ty mnie, czar­cie, ra­dzisz, do Boha się mo­dlić? – zdu­miał się Wie­sław, ale od­po­wie­dzi nie uzy­skał. Zanim się obej­rzał, licho zni­kło, a na jego miej­scu ze­bra­ły się upio­ry blade, spróch­nia­ły­mi zę­ba­mi uśmiech­nię­te. Wy­trzesz­cza­ły na Mo­kosz­czu­ka puste oczo­do­ły i wy­cią­ga­ły ku niemu palce sine, chude, roz­ca­pie­rzo­ne. Ponad zwie­rzę­cym wy­ciem zjaw uno­sił się zło­wróżb­ny śmiech licha.

Rzu­cił się Wie­sław do uciecz­ki i kulał przez bagna. Ga­łę­zie drzew sma­ga­ły go w twarz, kro­ple desz­czu roz­mięk­cza­ły za­sy­cha­ją­cą na szyi po­so­kę. Po­czuł go­spo­darz, że nie może dalej biec. Lewą ręką dobył noża zza pasa i obej­rzał się, go­to­wy sta­wić zja­wom czoła. Aleć za sobą zo­ba­czył jeno bór i mo­kra­dła desz­czem sie­czo­ne: upio­ry zni­kły. Od­po­czął chwi­lę Wie­sław, zna­lazł sobie mocną gałąź i po­szedł dalej, na kiju się wspie­ra­jąc, drogę za sobą zna­cząc krwa­wy­mi ka­łu­ża­mi. Nie wie­dział, dokąd iść, ale ufał, że go bo­go­wie po­pro­wa­dzą. I rze­czy­wi­ście w końcu, w głębi ba­gien, stare trze­bisz­cze od­na­lazł.

Ulewa wzmo­gła się – pio­ru­ny roz­ry­wa­ły cięż­kie chmu­ry, jakby bóg nieba w gnie­wie swoim bi­czo­wał łachy mo­kra­deł. Pa­trzył na Wie­sła­wa posąg We­le­sa – niedź­wie­dzia, wład­cy kra­iny umar­łych, gdzie ptaki od­la­tu­ją na zimę, a dusze jedzą chleb ze spo­ry­szu; pa­trzy­ły zwa­lo­ne na zie­mię i mchem ob­la­złe ku­mi­ry Pe­ru­na, Swa­ro­ga i Mo­kosz. Klap­nął go­spo­darz ko­la­na­mi w mokrą trawę, sił już nie mając. Czuł na sobie jakiś wzrok ob­mier­z­ły, jakby sta­rzy bo­go­wie przy­glą­da­li mu się zło­śli­wie spo­mię­dzy drzew.

Pod­niósł oczy i zo­ba­czył po­stać. Ko­bie­ta w ob­szar­pa­nym, ciek­ną­cym od desz­czu ubra­niu spo­glą­da­ła na niego wiel­ki­mi ocza­mi. Miała brud­ną, wy­chu­dłą twarz, a płaszcz na jej grzbie­cie był dziu­ra­wy i jakby prze­gni­ły. Głowa jej była po­kry­ta stru­pa­mi, dło­nie zaś czar­ne jak Świę­ta Zie­mia.

– Ho­spo­dzie, pa­mi­luj! – wy­mam­ro­tał Wie­sław. Przyj­rzał się nie­zna­jo­mej; mimo strasz­ne­go wy­glą­du ko­bie­ty po­znał szyb­ko, że nie jest żadną upio­rzy­cą, jeno żywym czło­wie­kiem.

– Bitte… – wy­szep­ta­ła.

Wzdry­gnął się Wie­sław. Niem­ka. Więc to taką ta­jem­ni­cę mo­kra­dła w sobie cho­wa­ły. Jak jej się udało prze­żyć tyle mie­się­cy w borze, tego nie wie­dział; nie miał też po­my­słu, co robić. Zmę­czo­ny był, obo­la­ły, krwa­wią­cy. W jed­nej chwi­li po­czuł się Mo­kosz­czuk bar­dzo stary i zro­zu­miał, że jest jak te rosłe drze­wa, które prze­sa­dzo­ne z ko­rze­nia­mi w inne miej­sce umie­ra­ją.

– Sie sind we­rwun­det! – krzyk­nę­ła cicho i rzu­ci­ła się jego głowę oglą­dać. Wy­ję­ła skądś szma­tę nie­moż­li­wie brud­ną i pró­bo­wa­ła nią wciąż są­czą­cą się krew za­ta­mo­wać. Od­su­nął go­spo­darz ko­bie­tę ła­god­nie, ale sta­now­czo.

– Nein – szep­nął. Wię­cej słów po nie­miec­ku nie znał, ale mówił dalej: – Za borem jest wieś, pew­nie znasz. Koło most­ku jest chata, tam pój­dziesz i o pomoc po­pro­sisz. Dadzą ci coś cie­płe­go, może jakoś ukry­ją. Ostat­ni ludz­ki zro­bię uczy­nek, zanim złożę za spo­kój mojej ro­dzi­ny sta­rym bogom ofia­rę.

Nie wie­dział, czy po­ję­ła; on sam w jed­nej chwi­li, na stare pa­trząc po­są­gi, zro­zu­miał wszyst­ko. I tę roz­mo­wę z dia­błem, któ­re­mu ucho i palce jako za­da­tek obia­ty oddał, i ten ko­ro­wód upio­rów, który z jego domu nie chciał odejść, i to za­po­mnia­ne trze­bisz­cze, gdzie w ku­mi­rach wciąż miesz­ka­li bo­go­wie. Miesz­ka­li i do­ma­ga­li się ofia­ry, czuł to. Gdzie, jeśli nie tu, i kiedy, jeśli nie w dzia­dy, mógł ją zło­żyć i z tą nową, od­zy­ska­ną po­łą­czyć się zie­mią?

Zanim Niem­ka zdą­ży­ła co­kol­wiek przed­się­wziąć, dobył Wie­sław ostrza i wbił go we wła­sną klat­kę pier­sio­wą. Po­pły­nę­ła po­so­ka cie­pła jesz­cze i gęsta, a Mo­kosz­czuk ostat­kiem sił żebra swoje roz­warł i serce na nóż na­dzia­ne spo­mię­dzy nich wyjął. I cho­ciaż świa­do­mość po­win­na go dawno odejść, uniósł strzęp krwa­wy, jesz­cze bi­ją­cy, wy­so­ko nad swoją głowę i mo­dlić się za­czął, kiedy krew cie­kła stru­mie­niem po ręce, ska­pu­jąc na po­zna­czo­ną ka­łu­ża­mi zie­mię.

– Boże, któ­ryś stwo­rzył niebo z ka­mie­nia, a czło­wie­ka ule­pił z chle­ba, zli­tuj się nade mną. W imię Pe­ru­na i Mo­kosz, w imię We­le­sa spra­wie­dli­we­go i ogni­ste­go Swa­ro­ga, Ma­rzan­ny i Dzie­wan­ny, bogów dnia i nocy, sług Czar­no­bo­ga Sza­ta­na i Je­zu­sa, stwo­rzy­cie­la nieba i ziemi.

 

***

 

Pół roku po śmier­ci Bogny, która z go­rącz­ki już nie wy­szła, odbył się ślub Dali z młod­szym Hry­ciu­kiem. Zo­sta­wił im star­szy go­spo­dar­kę, bo sam po­sta­no­wił do armii wstą­pić i nowy kraj pomóc bu­do­wać. Zo­sta­li tedy w domu pra­wie sami: oni i ta ko­bie­ta, która przy­szła z lasu w oj­co­wym płasz­czu. Po­ma­ga­ła zie­mię ob­ra­biać za stra­wę i cie­pły kąt, a że ani pol­skie­go, ani ru­skie­go nie znała, tedy we wsi po­wie­dzie­li, że nie­mo­wa. Po­dej­rze­wa­li może co są­sie­dzi, ale każdy swoje miał zmar­twie­nia na gło­wie, a do­no­sić na są­sia­da, kam­ra­ta zza Buga, nie po bo­że­mu prze­cie.

Pa­trzy­ła Da­lej­ka cza­sem na ojca por­tret, na ho­no­ro­wym miej­scu wi­szą­cy. Tylko ona już pa­mię­ta­ła, że kie­dyś z ma­lun­ku wy­zie­ra­ła po­waż­na twarz Niem­ca, nie zaś Wie­sła­wa Mo­kosz­czu­ka ta­jem­ni­czy uśmiech. Cały rok obraz był tylko ob­ra­zem, jeno w dzia­dy ja­kie­goś dziw­ne­go bla­sku na­bie­rał, ko­lo­rów ja­kichś, jakby stary go­spo­darz wra­cał, żeby dom swój wzro­kiem ogar­nąć.

I wie­dzia­ła Dala, że oj­ciec czuwa nad nimi, wszel­ki mrok z domu od­pę­dza­jąc. 

Koniec

Komentarze

Czy­ta­łem już w Hi­ste­rii. Bar­dzo udany tekst :)

Dzię­ku­ję, Bel­ha­ju :)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

No, na­resz­cie coś, co na­praw­dę mi się po­do­ba. 

Prze­my­śla­na opo­wieść, fan­ta­stycz­ny kli­mat, udana sty­li­za­cja.

Nic dodać, nic ująć. 

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Dzię­ku­ję, Bemik! A wi­dzisz, przy­po­mnia­łaś mi, żeby we wstę­pie wspo­mnieć i becie :)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Fajna hi­sto­ria. 

Rzu­ci­ło mi się w oczy, że po­czą­tek jest sty­li­stycz­nie inny niż resz­ta tek­stu. Bo­ha­te­ro­wie ina­czej mówią, nar­ra­tor ina­czej opo­wia­da – a potem nagle wszyst­ko wraca do współ­cze­snej pol­sz­czy­zny. Wy­da­je się, że jed­no­li­ty styl byłby bar­dziej sen­sow­ny ; )

I po co to było?

 Czy­ta­łem już  ten tekst, a potem go re­cen­zo­wa­łem na “Her­bat­ce…” No, ale Mi­ra­bell i po­zo­sta­li też tam re­cen­zu­ją.

Cie­ka­wa i kli­ma­tycz­na hi­sto­ria, z bar­dzo ładną sty­li­za­cją ję­zy­ka nar­ra­cji i in­te­re­su­ją­cy­mi neo­lo­gi­zma­mi. Cie­ka­we, że trud­no go jed­no­znacz­nie skla­sy­fi­ko­wać – był już ozna­cza­ny jako hor­ror, potem baśń, a teraz fan­ta­sy. Ale, w sumie, to do­brze, bo ogar­nia kilka kon­wen­cji naraz.

Po­zdrów­ka.

Znam, gło­so­wa­łam w an­kie­cie :D

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Pięk­na opo­wieść, kli­ma­tycz­na i bar­dzo ład­nie na­pi­sa­na. Ele­ganc­ko osa­dzo­na w re­al­nym świe­cie, a w na­tu­ral­ny spo­sób od­wo­łu­ją­ca się do tego ma­gicz­ne­go.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Prze­dziw­ne to opo­wia­da­nie, w któ­rym po­wo­jen­na rze­czy­wi­stość spla­ta się z, jak się oka­zu­je wciąż ży­wy­mi, pra­daw­ny­mi wie­rze­nia­mi, po­spo­łu sta­no­wiąc o ludz­kich lo­sach. Nie­za­prze­czal­nym atu­tem opo­wie­ści jest na­strój, wy­czu­wal­ny już w pierw­szych zda­niach i nie­zwy­kle umie­jęt­nie pod­sy­ca­ny w dal­szych sce­nach.

Prze­czy­ta­łam z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią.

 

że ma­lo­wi­dło w końcu zdej­mie i wy­rzu­ci. Aleć kiedy wszedł Wie­sław do izby, gdzie obraz wi­siał, zdję­ła go nagła groza… – Po­wtó­rze­nie.

 

Trzy­mał ręce na pier­si, jakby miał dzię­ki temu utrzy­mać w niej trze­po­czą­ce ze stra­chu serce… – Po­wtó­rze­nie. 

 

Rzu­cił się Wie­sław do uciecz­ki i po­ku­lał przez bagna. – Co to zna­czy, że Wie­sław po­ku­lał przez bagna? Czy może kulał, czyli uty­kał, ale wtedy przez bagna by po­kuś­ty­kał? Bo nie wy­da­je mi się, by Wie­sław przez bagna się po­to­czył. 

Za SJP: po­ku­lać, kulać.

 

jeno w dzia­dy ja­kie­goś dziw­ne­go bla­sku na­bie­rał, ko­lo­rów jakiś… – …jeno w dzia­dy ja­kie­goś dziw­ne­go bla­sku na­bie­rał, ko­lo­rów ja­kichś

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie prze­pa­dam ze ta­ki­mi prza­śno-wie­śnia­czy­mi kli­ma­ta­mi, ale to… strasz­nie mi się po­do­ba­ło. Brr!

 

Czy to jest sy­gna­tur­ka?

Syf – Dzię­ki. Fakt, pod ko­niec sty­li­za­cja się tro­chę roz­rze­dza. Nie do­pil­no­wa­łam tego.

 

Ten­sza, Roger, śnią­ca, kchro­bak – zbior­cze po­dzię­ko­wa­nia. Cie­szę się, że Wam się po­do­ba­ło :)

 

Re­gu­la­to­rzy – błędy po­pra­wio­ne, dzię­ku­ję!

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

W końcu i ja do­tar­łam. Opo­wieść czyta się sama. Pięk­nie na­pi­sa­na, wspa­nia­ła sty­li­za­cja i aż ciar­ki prze­szły mi po ple­cach na sam ko­niec. Gra­tu­lu­ję zdo­by­cia ty­tu­łu “Hi­ste­ry­ka mie­sią­ca” w pełni za­słu­żo­ny. Aż dziw­ne, że Twoje opo­wia­da­nie nie za­ję­ło pierw­sze­go miej­sca w kon­kur­sie, ale może dla­te­go, że fak­tycz­nie nie jest ty­po­wym hor­ro­rem. Moim zda­niem dla tego tek­stu to za­le­ta. :)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Dzię­ku­ję Mor­gia­no :) Pró­bo­wa­łam to do­pa­so­wać do kon­wen­cji i na­pi­sać jako hor­ror, ale do­szłam do wnio­sku, że to bę­dzie sztucz­ne i bez sensu. Jako śred­nia fanka hor­ro­rów nie umiem ta­ko­wych pisać i po­sta­wi­łam ra­czej na krwa­wą bań. Tym bar­dziej się cie­szę, że się po­do­ba­ło.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Oj, Mi­ra­bell, je­stem pod wra­że­niem. 

Bar­dzo mi się to opo­wia­da­nie spodo­ba­ło. Wszyst­ko jest na miej­scu, wszyst­ko pa­su­je, cho­ciaż prze­cież ele­men­tów ukła­dan­ki jest dużo i każdy z innej bajki. Pięk­nie wszyst­ko zło­ży­łaś razem. Taka mała pe­reł­ka, z udaną sty­li­za­cją (co jest bar­dzo trud­ne). Ma­gicz­na opo­wieść.

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny Ocho. Miło mi, że je­steś tak za­do­wo­lo­na z lek­tu­ry.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Świet­ne. Kli­mat aż się wy­le­wał, fa­bu­lar­nie bar­dzo wcią­ga­ją­ce (bar­dzo lubię mo­ty­wy w stylu tego ob­ra­zu). I na­praw­dę do­brze na­pi­sa­ne, zwłasz­cza ta nie­prze­sa­dzo­na sty­li­za­cja. 

dusze jedzą chleb ze spo­ry­szu

na pewno to mia­łaś na myśli? nie wiem, może jest takie wie­rze­nie, ale wg mnie mogą jeść albo sam spo­rysz, albo spo­ry­szo­wy chleb (ska­żo­ny), ew. chleb ze spo­ry­szem

dło­nie zaś czar­ne jak Świę­ta Zie­mia

zdzi­wi­ły mnie te wiel­kie li­te­ry, zaj­rza­łem do PWN i tam jest z małej – nie cho­dzi o miej­sce, a o samą zie­mię; nie mogę jed­nak wy­klu­czyć (bo się nie znam), że i po­da­na przez Cie­bie wer­sja gdzieś wy­stę­pu­je

 

Je­stem z tych, któ­rzy nie prze­pa­da­ją za sty­li­za­cją, choć na po­cząt­ku, przy­znam, dzia­ła to nie­źle, bo przy­wo­łu­je coś na kształt czar­no-bia­łe­go filmu, au­to­ma­tycz­nie bu­du­jąc kli­mat. Na­zwał­bym to tanim efek­tem, gdyby nie to, że nie jest to wcale takie pro­ste.

Pro­blem jest dalej, bo ta czar­no-bia­ła sty­li­za­cja prze­cho­dzi w tę inną, sło­wiań­skie-fan­ta­sy-po­dob­ną (nie zna­la­złem lep­sze­go okre­śle­nia) i nie za­gra­ło mi to może tak, jak po­win­no.

Nie prze­sła­nia to jed­nak oczy­wi­stej oczy­wi­sto­ści, że wy­szła Ci bar­dzo ład­nie na­pi­sa­na, spraw­nie po­pro­wa­dzo­na hi­sto­ria. Wszyst­ko jest na swoim miej­scu, czyta się świet­nie i choć mnie finał nieco roz­cza­ro­wał (ale to kwe­stia upodo­bań), to za­chwy­ty jak naj­bar­dziej ro­zu­miem.

Dzię­ku­ję Zyg­fry­dzie, za ko­men­tarz i no­mi­na­cję.

 

Varg: wi­dzisz, nie spraw­dzi­łam tej świę­tej czy Świę­tej ziemi. Wła­śnie przej­rza­łam słow­ni­ki i rze­czy­wi­ście – masz rację. Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i cie­szę się, że mimo uwag zna­la­złeś sporo po­zy­ty­wów :)

 

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Mnie sty­li­za­cja miej­sca­mi wpraw­dzie zgrzy­ta­ła, jed­nak opo­wieść jako ca­łość ma w sobie wła­śnie taką magię, jaką po­win­na mieć. Hi­sto­ria pro­sta, ale w sumie ni­cze­go jej nie bra­ku­je. Dobry tekst.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Chcąc nie chcąc, mu­sie­li się Wie­sław z ro­dzi­ną z Hry­ciu­ka­mi jakoś do­ga­dać.

Nie po­do­ba mi się to zda­nie. Wy­ni­ka mi z niego, że Wie­sław mu­siał się do­ga­dać i z ro­dzi­ną i z Hry­ciu­ka­mi. Po­nad­to po­czą­tek, szcze­gól­nie opis, jak obie ro­dzi­ny pod jeden dach tra­fi­ły, wydał mi się cha­otycz­ny i okrut­nie za­gma­twa­ny, nie­mal gra­fo­mań­ski, co ra­czej nie­zbyt przy­chyl­nie uspo­so­bi­ło mnie do opo­wia­da­nia. Nie­mniej, na nasze – moje i Twoje – szczę­ście, da­le­ko mi było od tego, by ci­snąć żer­twę w kąt za­po­mnia­ny, miast ją sa­me­mu sobie w ofie­rze zło­żyć, i to nie tylko dla­te­go, że obo­wią­zek po­dwój­ny, bo lo­żow­ski, dy­żu­ro­wy mnie do czy­ta­nia przy­mu­sił, by­naj­mniej (swoją drogą faj­nie, że opu­bli­ko­wa­łaś to aku­rat na mojej zmia­nie – mam dwie pie­cze­nie przy jed­nym ogniu od­ha­czo­ne;).

No więc prze­łkną­łem po­czą­tek i… w na­gro­dę po­rwa­ła mnie opo­wie­ści, za­chwy­ca­jąc sty­li­za­cją, at­mos­fe­rą, po­my­słem (Nie­miec Niem­co­wi Niem­cem, kiwi kiwi kiwi ;) i – na oko – bar­dzo grun­tow­ną zna­jo­mo­ścią tła hi­sto­rycz­ne­go. Punkt za sko­ja­rze­nia z “Sa­my­mi swo­imi” – wy­pisz wy­ma­luj od­da­łaś w tek­ście taką Pol­szę, jaką po­ka­za­li w fil­mie, krę­co­nym prze­cież w cza­sach, gdy po­wo­jen­ne rany były jesz­cze świe­że, a bo­ha­te­ro­wie nie mu­sie­li sty­li­zo­wać ję­zy­ka wsi pol­skiej, bo ten był jesz­cze żywy (i jakże pięk­ny!). Ty mia­łaś znacz­nie trud­niej­sze za­da­nie, ale wy­brnę­łaś z niego nie tylko z wy­so­ko pod­nie­sio­ną głową ale i zło­tym me­da­lem na pier­si. Ko­lej­ny plu­sik za za­gęsz­cze­nie at­mos­fe­ry do tego stop­nia, że w pew­nym mo­men­cie – scena w sy­pial­ni – po­czu­łem tę upior­no-przy­jem­ną “nie­swo­jość” dal któ­rej prze­cież czło­wiek sięga po hor­ro­ry. Wy­mie­sza­nie bóstw i re­li­gii, a przy tym nada­nie im spój­no­ści wie­rze­nio­wej, oraz nie­któ­re na­praw­dę pięk­ne zda­nia (z któ­rych moim ulu­bio­nym jest to: Boże, któ­ryś stwo­rzył niebo z ka­mie­nia, a czło­wie­ka ule­pił z chle­ba, zli­tuj się nade mną.) do­peł­nia­ją dzie­ła.

Pewną siłą tego tek­stu jest też to, że mówi na głos o rze­czach, o któ­rych przez ostat­nie dzie­się­cio­le­cia na­uczy­li­śmy się nie słu­chać; nie­wie­lu masz świę­tych w tej na­szej Prze­naj­święt­szej Rzecz­po­spo­li­tej, za to dia­błów nie bra­ku­je…

 

Nie po­de­szło mi jed­nak za­koń­cze­nie, bo było takie zbyt… pro­ste i dobre, wręcz cu­kier­ko­we. Zwłasz­cza jak na, było nie było, opo­wieść grozy. No i zonk za opis, jak Wa­cław odej­mo­wał sobie ciała. Ja ro­zu­miem, że de­spe­ra­cja, że twar­dy facet ule­pio­ny z twar­de­go chle­ba na twar­dej ziemi, ale nie ku­pu­ję, że tak bez żad­nej walki ze samym sobą, wąt­pli­wo­ści i wi­docz­ne­go stra­chu, czy wręcz prze­ra­że­nia, oka­le­czył sam sie­bie. Me­cha­ni­zmy sa­mo­za­cho­waw­cze czło­wie­ka są bar­dzo silne. Spró­buj ugryźć się do krwi albo sama sobie wy­rwać bo­lą­ce­go zęba (nie, żebym Ci ży­czył bólu i utra­ty zębów, nic po­dob­ne­go). Prze­kro­cze­nie pew­ne­go progu bólu jest nie­mal nie­moż­li­we, nigdy bez cięż­kiej walki. Tak więc sa­mo­oka­le­cze­nie Wacka, jak­kol­wiek nie nie­moż­li­we, wy­pa­da bar­dzo sztucz­nie, płyt­ko.

 

Ogól­nie jed­nak myślę, że C. na Twój koszt skoń­czą się wa­ka­cje.^^

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

W sumie, zer­ka­jąc na ko­men­tarz Cie­nia – przy­po­mnia­łam sobie, że też mia­łam tu wąt­pli­wo­ści. Raz, że bez sprze­ci­wu se ucho ucia­chał i pięć pal­ców (i to pra­wej ręki, więc jeśli nie był le­wo­ręcz­ny, to się mu­siał chło­pi­na na­tru­dzić!), dwa że jed­nak tro­chę krwi mu­sia­ło mu wy­pły­nąć – rany głowy bar­dzo krwa­wią, a i dłoni pew­nie też (jak raz się za­cię­łam w szcze­gól­ne miej­sce na kciu­ku to nie chcia­ło prze­stać le­cieć ; p). Także to dość nie­prze­ko­nu­ją­ce, a poza tym aż dziw, że nawet nie pró­bo­wał za­ta­mo­wać krwa­wie­nia, nic sobie do łba nie przy­ło­żył ani dłoni ni­czym nie owi­nął, a potem pę­dził przez las, jakby go zjawy go­ni­ły… oh, wait. W każ­dym razie dziw­ne, że gdzieś po dro­dze nie ze­mdlał.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Jo­se­he­im, Cie­niu – dzię­ku­ję ze wszyst­kie uwagi, rów­nież te kry­tycz­ne ;) Sty­li­za­cji nie bro­nię – pierw­szy raz się na coś ta­kie­go po­rwa­łam, więc i tak się cie­szę, że mimo wszyst­ko od­biór jest, u więk­szo­ści czy­tel­ni­ków, po­zy­tyw­ny. 

 

Za­koń­cze­nie z pew­no­ścią mogło być lep­sze, ale limit zna­ków tro­chę ogra­ni­czył mi pole ma­new­ru. Poza tym ja w sumie lubię po­zy­tyw­ne za­koń­cze­nia. Szcze­gól­nie, że w opo­wie­ściach grozy nie są takie czę­ste. Ale ro­zu­miem, że mogło nie przy­paść do gustu.

 

Na­to­miast chcia­łam tro­chę wy­tłu­ma­czyć od­ci­na­ją­ce­go sobie palce Wie­sła­wa. Otóż moim za­mia­rem było, żeby tekst skrę­cał w stro­nę krwa­wej baśni. A jak wia­do­mo, w ba­śniach róż­nie bywa, w każ­dym razie ja te wszyst­kie jatki braci Grimm (albo, przy oka­zji, śre­dnio­wiecz­ne eposy) wła­śnie tak ko­ja­rzę: coś się dzie­je bez do­dat­ko­we­go ko­men­ta­rza, nie wni­ka­my zbyt­nio w psy­cho­lo­gię ani w me­dy­cy­nę. Wilk zżera sied­mio­ro koź­ląt, póź­niej mama koza roz­pru­wa mu brzuch, wyj­mu­je dzie­ci, wkła­da ka­mie­nie i za­szy­wa i nikt nie pyta, jak one tam niby prze­ży­ły, jak ten wilk się nie wy­krwa­wił, jak to się stało, że się ani nie obu­dził, ani nie zo­rien­to­wał po prze­bu­dze­niu, że ma taką ranę w brzu­chu. My­śla­łam nawet nad tym, żeby to pod­kre­ślić każąc Wie­sła­wo­wi sobie po pro­stu od­ciąć głowę ale uzna­łam, że to lekka prze­sa­da. W każ­dym razie igno­ro­wa­nie praw rzą­dzą­cych ludz­kim or­ga­ni­zmem było ce­lo­we, w miarę roz­wo­ju opo­wie­ści po­stę­pu­je jej od­re­al­nie­nie. Ale być może nie­do­sta­tecz­nie to po­ka­za­łam w tek­ście po pro­stu. 

 

Swoją drogą za­wsze mnie to tro­chę dziwi. Wielu oso­bom prze­szka­dza, że ko­le­ga się za wolno wy­krwa­wia, ale że gada z dia­błem i na­pa­da­ją go to­piel­cy to już prze­cho­dzi bez pro­ble­mu. Ech, fan­ta­sty­ka ;)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Mi­ra­bel­l­ko, fan­ta­sty­ka fan­ta­sty­ką, ale lo­gi­ka musi być! O!

 

Jeśli cho­dzi na­to­miast o krwa­wą baśń, to masz rację, oczy­wi­ście, tyle że… ja tego opo­wia­da­nia w ogóle albo nie­mal w ogóle nie ode­bra­łem jako baśni, więc “za­sła­nia­nie siętą aku­rat li­cen­tia, nie wy­da­je mi się tra­fio­ne. Ergo, coś gdzieś za­wio­dło.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Zga­dzam się z Cie­niem – opo­wia­da­nie nie jest utrzy­ma­ne w kli­ma­cie baśni, więc próba wpro­wa­dze­nia ta­kiej kon­wen­cji aku­rat w mo­men­cie oka­le­cza­nia się bo­ha­te­ra nie ma pod­par­cia, zgrzy­ta.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Fak­tycz­nie, bar­dzo kli­ma­tycz­ny tekst. Ale ja upar­cie po­zo­sta­ję od­por­na na kli­ma­ty, a nawet z hor­ro­ra­mi mi bar­dzo nie po dro­dze, więc do mnie nie tra­fi­ło. Ale nie przej­muj się – ten typ tak ma.

– Ho­spo­dzie, pa­mi­luj!

Hmmm. To mi zgrzyt­nę­ło, na­pi­sa­ła­bym “Ho­spo­dy, po­my­łuj/ po­mi­łuj”, ale może coś mi się ki­tra­si.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki za wi­zy­tę Fin­klo. No cóż, tekst był prze­zna­czo­ny zde­cy­do­wa­nie dla nie­od­por­nych na kli­mat :)

 

“Ho­spo­dy” by­ło­by po ukra­iń­sku (I chyba po ro­syj­sku…), a oni są spod Brze­ścia. Nie stu­dio­wa­łam zbyt do­brze ję­zy­ka re­pa­trian­tów ale za­ło­ży­łam, że wtrę­ty będą ra­czej po bia­ło­ru­sku. 

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

A, wi­dzisz… Bia­ło­ru­skie­go aku­rat nie znam. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tekst ma jedną, uwa­żam, wadę – za­ło­że­nie trwa­nia daw­nych wiar gdzieś tam w głę­biach dusz ludzi, wy­cho­wy­wa­nych od setek lat w wie­rze chrze­ści­jań­skiej i, co gor­sza, su­pre­ma­cji tych wiar i pra­sta­rych bogów nad wiarą i bo­ga­mi, po­wiedz­my, ak­tu­al­ny­mi. Lecz bez tego ana­chro­ni­zmu nie po­wstał­by tekst ład­nie sty­li­zo­wa­ny i po­ru­sza­ją­cy do głębi… i nie byłby tek­stem z ga­tun­ku. Po­pie­ram no­mi­na­cję, za­słu­żo­na…

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Nie­zwy­kły ma­gicz­ny kli­mat, wple­ce­nie nie tak czę­sto po­ru­sza­ne­go ka­wał­ka na­szej hi­sto­rii, pięk­ny język. Udane na­wią­za­nia do de­mo­no­lo­gii sło­wiań­skiej, wciąż tkwią­cej w lu­dziach pod war­stwą chrze­ści­jań­skie­go pudru (przy­po­mnia­ły mi opo­wie­ści i prze­są­dy “sprze­da­ne” w dzie­ciń­stwie przez moje ko­cha­ne i po­boż­ne bab­cie:)). Sty­li­za­cja może nie do końca kon­se­kwent­na, ale nie prze­szka­dza­ła (a mi czę­sto prze­szka­dza) i pod­kre­śla­ła na­strój tek­stu. Zdzi­wi­ło mnie, że bo­ha­ter nie ob­wią­zał sobie głowy i ręki szma­tą czy ka­wał­kiem ko­szu­li, bo ra­czej kiep­sko się ucie­ka bro­cząc krwią, a więk­szość ludzi od­ru­cho­wo pró­bu­je jakoś za­ta­mo­wać krwo­tok. Samej am­pu­ta­cji się nie cze­piam – w końcu to wynik roz­mo­wy z dia­błem, a w ta­kich przy­pad­kach trud­no wy­ma­gać ra­cjo­nal­no­ści;)

Po­pie­ram no­mi­na­cję.

 

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Fin­kla: ja też nie. Ko­rzy­sta­łam z forów i in­ter­ne­to­wych słow­ni­ków, mam na­dzie­ję, że z po­wo­dze­niem :)

 

Ada­mie, dzię­ku­ję. Rze­czy­wi­ście, tak da­le­ko po­su­nię­te “od­chry­stia­ni­zo­wa­nie” tych ludzi to fan­ta­sty­ka, na­to­miast same ele­men­ty daw­nych wie­rzeń tkwi­ły i do dziś tkwią w folk­lo­rze, w ni­by-chrze­ści­jań­skich ob­rzę­dach (świe­ce­nie jajek na Wiel­ka­noc), w prze­są­dach, opo­wie­ściach o Bogu i Dia­ble, któ­rzy razem two­rzy­li świat. Myślę, że w pierw­szej po­ło­wie XX wieku było tego wię­cej niż teraz, szcze­gól­nie na wsi. Choć oczy­wi­ście po­mysł, że ci lu­dzie ob­cho­dzą dzia­dy, albo że tak do­brze znają imio­na daw­nych bogów (ale nie­któ­re prze­trwa­ły jako de­mo­ny, np. Ma­rzan­na), że gdzieś prze­trwa­ły oł­ta­rze to ra­czej fan­ta­sty­ka. Może kil­ka­set lat wcze­śniej, w śre­dnio­wie­czu, albo teraz (ale to już w wer­sji neo­po­gań­skiej i ra­czej nie­opar­tej na rze­czy­wi­stych, daw­nych wie­rze­niach). Tym nie­mniej ta fan­ta­sty­ka miała pod­pie­rać wizję łą­cze­nia róż­nych kul­tur i ad­ap­to­wa­nia się do sy­tu­acji. Poza tym mnie oso­bi­ście za­chwy­ca­ją takie syn­kre­ty­zmy. 

 

Ale­xFa­gus: Tobie rów­nież dzię­ku­ję. W sumie fakt, baśń – nie baśń, ale ob­wią­za­nie szma­tą by­ło­by na miej­scu i nie psu­ło­by nawet kon­wen­cji. Po pro­stu na to nie wpa­dłam ;)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Tak, mnie też to tro­chę zgrzy­ta­ło. A wła­ści­wie ka­pa­nie wła­sną krwią w miej­scu peł­nym złych du­chów. Jeśli mają zmy­sły jak re­ki­ny… ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Gu­ślarz Do­bro­mir, za­plu­ty i na jedno oko ślepy, zjadł­szy sutą por­cję kaszy z oma­stą do­mo­wi Wie­sła­wo­we­mu bło­go­sła­wił, du­chom żer­twę jego po­le­ca­jąc. Kiedy sta­rzec jadł, skóra na jego twa­rzy marsz­czy­ła się jak woda w wietrz­ny dzień, a wy­bla­kłe oczy rzu­ca­ły po izbie uważ­ne spoj­rze­nia.

To ślepe oko tez rzu­ca­ło uważ­ne spoj­rze­nia? ;-) Oby­dwa były wy­bla­kłe czy może to ślepe zda­ży­ło już zajść biel­mem? Tak tylko pytam… ;-)

 

kar­miąc otwar­te dziób­ki du­chów i nawii

Tu tylko pytam: cho­dzi o duchy czy o kra­inę We­le­sa dla dusz zmar­łych? Bo jeśli o to pierw­sze, niech­że i nawet dusze gwał­tow­nie zmar­łych lub zło­czyń­ców, to masz du­chów i du­chów.

 

 

Mnie się hi­sto­ria bar­dzo. Z wad: znika sty­li­za­cja po dro­dze, ła­twość z jaką Wie­sław odej­mu­je sobie ucho i palce, nieco “prze­krę­co­na” scena wy­ję­cia sobie serca (bra­ko­wa­ło mi tylko bły­sku grzmo­tów i dia­bel­skie­go chi­cho­tu po­śród drzew, gdy po­ry­wał duszę sa­mo­bój­cy – no wła­śnie, albo prze­krę­cać do końca w ta­kiej es­te­ty­ce, albo oszczęd­niej może, na ten przy­kład żyły sobie otwo­rzyć? Gar­dło po­de­rżnąć, żeby jucha szyb­ko uszła?). Cała resz­ta: pro­sta hi­sto­ria, za­czy­na­ją­ca się w nie tak da­le­kich, acz nader dzi­kich cza­sach, skrę­ca­ją­ca z co­dzien­no­ści po­wo­jen­nej do nieco ba­śnio­we­go hor­ro­ru, zręcz­ne na­wią­za­nie do wie­rzeń i tra­dy­cji sło­wiań­skich, ludz­kie świń­stwa – takie praw­do­po­dob­ne w ob­li­czu wo­jen­nej i po­wo­jen­nej za­wie­ru­chy – kom­po­zy­cja, kli­mat, wszyst­ko prak­tycz­nie na swoim miej­scu.

 

Był­bym na TAK, gdy­bym się nie spóź­nił na gło­so­wan­ko :-)

 

 

 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Psy­cho: Uwagi słusz­ne. No i tak to jest, że tyle osób prze­czy­ta, a za­wsze się coś znaj­dzie…

 

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę. Miło mi, że był­byś na tak :)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Miło i przy­jem­nie się czy­ta­ło, dzię­ki.

Jako że zu­peł­nym przy­pad­kiem czy­ta­łem aku­rat to opo­wia­da­nie to spe­cjal­nie się za­re­je­stro­wa­łem aby dodać ko­men­tarz (w żad­nym wy­pad­ku kry­ty­kę ) ;)

Nr 1: Mały błąd rze­czo­wy – góra sło­wiań­skich ob­rzę­dów to Ślęża, so­bót­ka to mia­stecz­ko pod nią.

Nr 2: Sam je­stem ze Streh­len i nie wiem jakim cudem aku­rat na to opo­wia­da­nie tra­fi­łem i od razu prze­cie­ra­łem oczy ze zdzi­wie­nia z miej­sca akcji 

Po­zdra­wiam, życzę dal­szej rów­nie uda­nej pracy.

Bar­dzo, bar­dzo udane opo­wia­da­nie :) 

Mi też rzu­cił się w oczy roz­dź­więk mię­dzy pierw­sza a drugą czę­ścią opo­wia­da­nia. Rze­czy­wi­ście kiedy bo­ha­ter wy­bie­ra się do lasu, opo­wia­da­nie staje się bar­dzo, bar­dzo ba­śnio­we – i pod wzglę­dem tre­ści i formy, i na przy­kład to “odej­mo­wa­nie ucha” czy od­ci­na­nie pal­ców do tej ba­śnio­wej kon­wen­cji pa­su­je. Pro­blem po­le­ga chyba na tym, że spo­sób, w jaki snu­jesz nar­ra­cję w pierw­szej czę­ści, jakoś do tego nie przy­sta­je. Spo­sób zresz­tą pięk­ny, okra­szo­ny mnó­stwem zna­ko­mi­tych, po­etyc­kich po­rów­nań (któ­rych Ci za­zdrosz­czę ;))

Tylko tak sobie myślę, czy to aby na pewno jest za­rzut. No bo w końcu bo­ha­ter fak­tycz­nie wtedy wkra­cza jakby do in­ne­go świa­ta. Ta­kie­go, w któ­rym dawne bogi i de­mo­ny mogą wciąż ist­nieć i mieć moc. A może to rze­czy­wi­ście jest moż­li­we tylko w baśni – z tej per­spek­ty­wy ten kon­trast jest bar­dzo na miej­scu.

Tak czy ina­czej, opo­wieść wcią­ga, styl urze­ka i ogól­nie lek­tu­ra daje dużą przy­jem­ność :))

Pie­trek­zba­gien – dzię­ku­ję. W takim razie czuję się za­szczy­co­na pierw­szym ko­men­ta­rzem :) Cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło.

Że góra to Ślęża – wiem, ale so­bót­ka może być też nazwą świę­ta i o to mi cho­dzi­ło. Chyba nie­zbyt zgrab­nie to na­pi­sa­łam po pro­stu.

Tak btw, też je­stem z Dol­ne­go Ślą­ska ;)

 

We­rwe­na – dzię­ki za ko­men­tarz. Z ba­śnio­wo­ścią taki wła­śnie był za­mysł, ale po wy­po­wie­dziach czy­tel­ni­ków widzę, że nie do końca do­brze to ro­ze­gra­łam. Cóż, lek­cja na przy­szłość :)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Bar­dzo dobre! Nie­sa­mo­wi­ty kli­mat, po­bu­dza­ją­ca cie­ka­wość opo­wieść. Pięk­nie splo­tłaś ta­jem­ni­cę, mrok i hi­sto­rię. Nawet przy­pra­wa syn­kre­ty­zmu pa­so­wa­ła. Naj­bar­dziej zaś spodo­ba­ła mi się po­stać dia­bła – wy­jąt­ko­wo prze­ko­nu­ją­co zło­śli­wa isto­ta.

Zmie­nił­bym tylko za­koń­cze­nie. Wie­sław mu­siał być ofia­rą, to jasne. Ale by­ło­by le­piej, gdyby naj­pierw za­pro­wa­dził Niem­kę do swo­ich (jakoś trud­no mi uwie­rzyć, że sama zro­zu­mia­ła o co mu cho­dzi, a ro­dzi­na przy­ję­ła ją bez szem­ra­nia w tak trud­nych cza­sach). Potem uto­pił­by się w ba­gnie pró­bu­jąc wró­cić na trze­bisz­cze i miał­by jesz­cze swój ostat­ni mo­ment, żeby zro­zu­mieć, że wła­śnie sam staje się ofia­rą. Po­świę­ce­nie na rzecz ro­dzi­ny pa­so­wa­ło mi do Wie­sła­wa, ocho­cze po­zba­wie­nie sa­me­go sie­bie życia już tro­chę mniej. Motyw to­pie­nia ofia­ry też wy­da­je mi się cie­ka­wy – z tego co pa­mię­tam, w nie­któ­rych re­li­giach przed­chrze­ści­jań­skiej Eu­ro­py taka prak­ty­ka była sto­so­wa­na.

Po­wyż­sze nie zmie­nia faktu, że w ory­gi­nal­nej wer­sji jest kawał so­lid­ne­go tek­stu, który czyta się z przy­jem­no­ścią.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzię­ku­ję i cie­szę się, że lek­tu­ra była sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca. Cie­ka­wy po­mysł na za­koń­cze­nie ;) Zga­dzam się, że wszyst­ko dzia­ło się zbyt szyb­ko i mo­głam le­piej za­grać mo­ty­wem ofia­ry i bar­dziej do­pa­so­wać go do psy­cho­lo­gii sa­me­go Wie­sła­wa, ale tu już, nie­ste­ty, wkro­czył limit zna­ków. Fakt, nawet sami Sło­wia­nie to­pi­li ofia­ry – na pewno Żmi­jo­wi ofia­ro­wy­wa­no w ten spo­sób dzie­wi­ce. W każ­dym razie motyw do prze­my­śle­nia.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Nad­ra­biam za­le­gło­ści ko­men­ta­tor­skie – czy­ta­łem w Hi­ste­rii i na ile przedar­łem się przez około 4 nu­me­ry tego cza­so­pi­sma, to było to naj­cie­kaw­sze, naj­lep­sze ję­zy­ko­wo opo­wia­da­nie. Lep­sze, we­dług mnie, od tek­stów uzna­ne­go Wojt­ka Guni. Choć nie je­stem fanem sło­wiań­skich kli­ma­tów, to w “Żer­twie…” ujęte jest to w spo­sób atrak­cyj­ny.

I tytuł świet­ny. Mam na­dzie­ję, że wy­klu­je się z tego jesz­cze atrak­cyj­niej­sza opo­wiast­ka do NF ;)

Lubię sło­wiań­skie kli­ma­ty, i lubię ba­śnie, i cała hi­sto­ria była prze­cud­na. Nie czu­łam więk­sze­go dy­so­nan­su mię­dzy pierw­szą a drugą czę­ścią, może dla­te­go, że z po­cząt­ku zu­peł­nie bez sensu za­ło­ży­łam, że ten dziad wę­drow­ny to ja­kieś licho, a nie żywy czło­wiek, i póź­niej się tego trzy­ma­łam. Szyb­ko zro­zu­mia­łam, że Wie­sła­wo­wi przyj­dzie umrzeć.

Co mnie za­sko­czy­ło – tyle się mówi o do­brze skon­stru­owa­nych po­sta­ciach, prze­ko­nu­ją­cych bo­ha­te­rach, pod­czas gdy u cie­bie mamy tak na­praw­dę pacz­kę imion bez żad­nych cech i jed­ne­go Wie­sła­wa, który też ma cha­rak­ter le­d­wie za­ry­so­wa­ny. Niby prze­czy to lo­gi­ce, ale świet­nie to pa­so­wa­ło (może to ta ba­śnio­wa kon­wen­cja) i bar­dzo mi się po­do­ba­ło.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Sirin: Dzię­ki. Cie­szę się, że udało mi się podać sło­wiań­skie kli­ma­ty w straw­nej for­mie :)

 

kam_mod: dzię­ku­ję za zaj­rze­nie i miły ko­men­tarz.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Nad­ra­biam piór­ka i wresz­cie przy­szłam. Tytuł in­try­go­wał mnie od dawna (ka­pi­tal­ny), ale po­nie­waż wie­dzia­łam, że to nie mój kli­mat, do­pie­ro teraz udało mi się prze­czy­tać.

O spra­wach tech­nicz­nych i fa­bu­lar­nych na­pi­sa­no już wszyst­ko – czy­ta­ło się samo. Gdzieś tam przy po­cząt­ku za­gma­twa­ne zda­nia, ale nic nie­po­praw­ne­go. Mam wąt­pli­wo­ści co do tych pal­ców. Ja ro­zu­miem, ciach­nąć sobie np. raz, a po­rząd­nie frag­ment ciała (skoro już trze­ba). Bę­dzie wrzask, ryk, może i utra­ta przy­tom­no­ści. Ale od­kra­jać sobie palce i być tylko spo­co­nym? To kom­plet­nie nie­praw­do­po­dob­ne.

Poza tym, wszyst­ko trzy­ma się kupy i nie dzi­wię się, że jest to opo­wia­da­nie wie­lo­krot­nie na­gro­dzo­ne :) Stwo­rzy­łaś mi­kro­kli­mat ze wszyst­kie­go, co mia­łaś pod ręką – fa­bu­ły, warsz­ta­tu, tech­ni­ki, mitów, hi­sto­rii. Cho­ciaż oso­bi­ście wolę w twoim wy­da­niu mie­sza­ni­nę ga­tun­ko­wą, które mi za­ser­wo­wa­łaś sama wiesz gdzie.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Cóż, sporo osób miało z tym pro­blem – zdaje się, że nie do końca do­brze wy­kre­owa­łam przej­ście od re­ali­zmu do ba­śnio­wo­ści, w któ­rej wię­cej wolno :) Ale to mój błąd. 

 

Bar­dzo dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie (nie­zmier­nie mnie cie­szy, że ten stary już w sumie tekst jesz­cze żyje ;)) i za ko­men­tarz! Mie­sza­ni­ny ga­tun­ko­we bar­dzo lubię, zresz­tą zdaje się, że Ty też :)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Jak obie­ca­łem, tak przy­sze­dłem :)

Ku­pu­ję ten tekst w każ­dym szcze­gó­le. Tro­chę szko­da, że to nie “Żer­twą” mo­głaś się po­chwa­lić na ła­mach NF. Tekst ma wszyst­ko, czego szuka się nie tylko w fan­ta­sty­ce, ale ogól­nie w li­te­ra­tu­rze.

Za­cznę od ty­tu­łu. Od kiedy usta­wi­łem Twoje opo­wia­da­nie w ko­lej­ce, tytuł cho­dził mi po gło­wie jak wers chwy­tli­wej pio­sen­ki. Już on sta­no­wi przed­smak tego, co dalej. 

Wy­ko­na­nie – świet­ne. Nawet jeśli zmie­ni­łaś styl w trak­cie pi­sa­nia, tak byłem wcią­gnię­ty, że tego nie za­uwa­ży­łem, a za­zwy­czaj zwra­cam uwagę na takie rze­czy. O warsz­ta­cie wspo­mi­na­łem już przy “Szep­tach Lasu”. Tutaj też wszyst­ko grało: na­pię­cie, opisy (”Przy­szedł po dzia­dach li­sto­pad i roz­bło­cił się na po­lach Ziem Od­zy­ska­nych” – to tylko jedno z wielu pięk­nych zdań, któ­rych chcia­ło­by się jesz­cze wię­cej), snu­cie opo­wie­ści.

Kli­mat – ja­kimś ma­gicz­nym spo­so­bem ciar­ki prze­cho­dzi­ły mnie wiele razy.

Ba­śnio­wość – taka, jaką lubię naj­bar­dziej, bo w nieco uwspół­cze­śnio­nym wy­da­niu. Przez mo­ment coś się we mnie obu­rzy­ło przy opi­sie nie­moż­li­we­go wy­dłu­ba­nia serca spo­mię­dzy żeber, a zaraz potem uświa­do­mi­łem sobie, co czy­tam, i po­ko­cha­łem mo­ment wznie­sie­nia serca na­bi­te­go na nóż. 

Aż w końcu to, co wy­bi­ja “Żer­twę” ponad po­ziom więk­szo­ści opo­wia­dań (nie mam na myśli tylko ama­to­rów) – te­ma­ty­ka. Po­ru­szasz kwe­stię prze­sie­dleń­ców w spo­sób pełen zro­zu­mie­nia. Łą­czysz trud­ne te­ma­ty wojny, w cza­sie któ­rej nie­mal wszy­scy byli w jacyś spo­sób źli. Do­kła­dasz do tego spe­cy­ficz­ny kli­mat czasu “po” ja­kimś wy­da­rze­niu. A do tego do­kła­dasz sło­wiań­skie po­mie­sza­nie wiary chrze­ści­jań­skiej z po­gań­ską. To wszyst­ko two­rzy zgrab­ną ca­łość. 

No dobra, po­wo­li koń­czę te za­chwy­ty. Mo­głem tylko na­pi­sać, że bar­dzo się po­do­ba­ło, ale po­sta­no­wi­łem wy­punk­to­wać po­zy­tyw­ne ele­men­ty (czyli chyba wszyst­ko), żebyś się utwier­dzi­ła w prze­ko­na­niu, że to, jak na­pi­sa­łaś ten tekst, było dobre. Przy “Szep­tach” cze­pia­łem się, że mogą ule­cieć z mojej pa­mię­ci. “Żer­twa” nie uleci. Cze­kam na wię­cej. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzię­ku­ję bar­dzo za uskrzy­dla­ją­cy ko­men­tarz :) Cie­szę się, że za­pa­mię­tasz to opo­wia­da­nie. Mogę tylko dodać, że pla­nu­ję wię­cej tek­stów w tym świe­cie – sama je­stem z Dol­ne­go Ślą­ska i te po­wo­jen­ne hi­sto­rie mnie fa­scy­nu­ją. Na razie po­wsta­je sło­wiań­skie s.f., ale do kli­ma­tu “Żer­twy” na pewno wrócę.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

To jest pięk­ne, że naj­lep­sze tutaj tek­sty wciąż mają no­wych czy­tel­ni­ków i nowe ko­men­ta­rze!

 

Ku­pi­ło mnie od dru­gie­go zda­nia: Świat je­sien­nił się już od dawna: nagi był, mokry i zmar­z­nię­ty… A potem li­sto­pad roz­bło­co­ny, zmar­z­nię­te ścier­ni­ska. Pięk­nie wszyst­ko za­mknię­te w pętli roku, mię­dzy dwie­ma ofia­ra­mi.

Sty­li­za­cja moim zda­niem kon­se­kwent­na i nie­prze­sa­dzo­na. Super funk­cjo­nu­je zmia­na szyku, gra­ma­tycz­ne smacz­ki, takie jak np. at­mos­fe­ra mię­dzy nimi a Mo­kosz­czu­ka­mi jesz­cze bar­dziej się stała na­pię­tą – kre­so­wa po­ezja.

Dwa nieco (ale to już nie­wy­sło­wio­ne sub­tel­no­ści) słab­sze frag­men­ty – wpro­wa­dze­nie Mo­kosz­czu­ków (cha­otycz­ne) i au­to­pre­zen­ta­cja Dydka (jakaś taka to­por­na, z tą re­tro­spek­ty­wą przy­na­leż­no­ści Ziem Od­zy­ska­nych – przy­po­mnia­ła mi się pra­sło­wiań­ska gru­sza). Wy­rwa­nie serca – łapię kon­wen­cję, ale tu już tro­chę po­je­cha­łaś. Wo­lał­bym, tak jak pro­po­no­wał Nevaz.

Ale, tak w ogóle, to bajka! Sza­cun!

Dzię­ku­ję bar­dzo :) Ja też się cie­szę, że ten tekst wciąż ma czy­tel­ni­ków.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Wy­ko­na­nie jest nie­zwy­kłe. Nie je­stem sobie w sta­nie wy­obra­zić ogro­mu trudu, by na­pi­sać po­praw­ny ję­zy­ko­wo tekst w ta­kiej “lu­do­wej” wer­sji. Na­praw­dę, chylę czoło :)

Świat przed­sta­wio­ny, jak i samą fa­bu­łę, oce­niam bar­dzo do­brze. Zmie­sza­nie ele­men­tów lo­kal­nych ele­men­tów ba­śnio­wych z cie­ka­wym okre­sem hi­sto­rycz­nym two­rzy uj­mu­ją­cą mie­szan­kę. Wszyst­ko trzy­ma się razem w spo­sób spój­ny. Pod­su­mo­wu­jąc – bar­dzo dobry tekst, w pełni za­słu­gu­ją­cy na na­gro­dy :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Miała brud­ną, wy­chu­dłą twarz, a płaszcz na jej grzbie­cie był dziu­ra­wy i jakby prze­gni­ły. Głowa jej była po­kry­ta stru­pa­mi, dło­nie zaś czar­ne jak Świę­ta Zie­mia.

Nie­miec mil­czał, wpa­tru­jąc się w lwo­wia­ka, jakby życie z niego samym wzro­kiem wy­sy­sał. Wie­sław prze­że­gnał się, grozą zdję­ty, a wtedy zjawa uśmiech­nę­ła się, jakby szy­der­czo, i zni­kła.

W końcu tutaj do­tar­łem! Fan­ta­sy w ta­gach mnie jak dotąd sku­tecz­nie od­stra­sza­ło i w sumie nie wiem, czemu zde­cy­do­wa­łaś się ozna­czyć ga­tu­nek w ten spo­sób, bo we­dług mnie, hi­sto­rii dużo bli­żej do hor­ro­ru.

Zgo­dzę się z No­Whe­re­Ma­nem, że język i sty­li­za­cja są nie­sa­mo­wi­te. Mogę sobie tylko wy­obra­żać jak wiele trudu kosz­to­wa­ło Cię ich utrzy­ma­nie na sta­łym po­zio­mie przez cały tekst. Jeśli na­to­miast to nie był dla Cie­bie naj­mniej­szy pro­blem – za­zdrosz­czę. ;)

Zgo­dzę się także z funem, że szko­da, że to nie ten tekst tra­fił na łamy NF. To Twój trze­ci tekst, który czy­ta­łem (oprócz Szep­tów lasu i tego hisz­pań­skie­go opo­wia­da­nia o dzi­wacz­nym ty­tu­le) i za­uwa­ży­łem, że o ile je­steś bar­dzo wszech­stron­na jeśli cho­dzi o sce­no­gra­fię, to za­wsze po­ja­wia się motyw ja­kie­goś bó­stwa, wie­rze­nia, czę­sto za­po­mnia­ne­go. I tutaj ten motyw po­da­łaś naj­smacz­niej z całej tej trój­ki, do tego stop­nia, że Szep­ty, choć dobre, wy­pa­da­ją na tle Żer­twy blado.

Po­zdra­wiam!

No­Whe­re­Man: dzię­ku­ję bar­dzo :)

 

MrBri­ght­si­de: z jed­nej stro­ny masz rację, z dru­giej – tag “hor­ror” byłby jed­nak nieco na wy­rost. Cie­szę się, że styl Ci się po­do­bał, szcze­gól­nie, że mam pod tym wzglę­dem skłon­no­ści do prze­sa­dy. Widzę zresz­tą, że (nieco prze­gię­te sty­li­stycz­nie) “Nici” nie­ko­niecz­nie tra­fi­ły w Twój gust (wło­skie, nie hisz­pań­skie, więc chyba nawet sce­no­gra­fia nie zo­sta­ła w pa­mię­ci ;)). W moim od­czu­ciu naj­lep­sze tek­sty, które udało mi się stwo­rzyć to te, które są nie­ste­ty mniej do­stęp­ne (za­rów­no “Na noc­nej zmia­nie” jak i “Dobro złem czyń” to wy­dru­ko­wa­ne an­to­lo­gie i te opo­wia­da­nia nie są do prze­czy­ta­nia w sieci). Je­dy­nym do­stęp­nym w in­ter­ne­cie opo­wia­da­niem, które zbie­ra po­zy­tyw­ne re­cen­zje, jest “Ad­o­ra­cja” z Ostat­ni Dzień Pary II (tu: http://www.historiavita.pl/ostatni-dzien-pary-2/).

 

Wiele osób pi­sa­ło mi, że ten tekst jest lep­szy od “Szep­tów”. Cóż, mogę tylko się cie­szyć, że jed­nak pod­no­szę po­ziom – “Szep­ty” cze­ka­ły na pu­bli­ka­cję dość długo i “Żer­twa” jest wbrew po­zo­rom na­pi­sa­na póź­niej. Mogę dodać, że mam za­miar kon­ty­nu­ować pi­sa­nie w tym świe­cie, być może prze­no­sząc szer­szą fa­bu­łę już do po­wo­jen­ne­go Wro­cła­wia. Być może świa­tło dzien­ne ujrzy też tekst po­sre­bro­wy – wro­cław­skie scien­ce fic­tion luźno opar­te na za­war­tym wła­śnie w “Żer­twie” po­my­śle.

 

A motyw bó­stwa to coś, od czego pró­bu­ję odejść (nikt nie lubi się po­wta­rzać), ale jed­nak re­li­gio­znaw­czy­ni ze mnie wy­cho­dzi :)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Aku­rat “Dobro złem czyń” mam, choć cią­gle nie­prze­czy­ta­ne, więc zo­ba­czę, cóż tak za­chwy­ci­ło jury, gdy tylko się za nie wezmę. Mam na­dzie­ję, że czas po­zwo­li, aby stało się to nie­ba­wem. ;)

Na­to­miast po co od­cho­dzić od cze­goś, co jest dobre? Za­in­try­go­wa­łaś mnie tym Wro­cła­wiem, więc nie po­zo­sta­je mi nic in­ne­go, jak tylko cze­kać, aż bę­dzie go­to­we.

Prze­czy­ta­łem. 

No dobra, po kolei…

Ku­pi­łaś mnie już choć­by samym ję­zy­kiem, któ­re­go uży­łaś do na­pi­sa­nia tego tek­stu. Lubię takie sta­ro­pol­skie barw­ne, kwie­ci­ste sło­wo­to­ki i po­rów­na­nia. Ktoś na­pi­sał, że pierw­szy frag­ment różni się od po­zo­sta­łej czę­ści pod tym wzglę­dem, ale ja nawet tego nie wy­ła­pa­łem.

Ko­lej­na rzecz. Te wszyst­kie licha zjawy i inne umar­la­ki pod­cho­dzą­ce pod progi nocą użyt są w bar­dzo zgrab­ny spo­sób do stwo­rze­nia kli­ma­tu wie­rzeń na­szych pra­pra­ba­bek. Sam je­stem można po­wie­dzieć fanem te­ma­tu. Nawet jakiś czas temu ścią­gną­łem sobie tro­chę ma­te­ria­łów o pol­skiej de­mo­no­lo­gii lu­do­wej. Za­uwa­ży­łem w tym opo­wia­da­niu fa­scy­na­cję tą te­ma­ty­ką. Na­pi­sa­nie tego mu­siał po­prze­dzić wy­czer­pu­ją­cy re­se­arch. No, może nie na­pi­sa­łaś o za­pla­ta­niu ko­niom war­ko­czy na grzy­wie przez cza­row­ni­ce, ani o pod­kra­da­niu nie­mow­ląt z mie­dzy w cza­sie żniw, ale wszyst­ko to, co być po­win­no, w tek­ście się zna­la­zło. Czę­sto mówi się, że lu­dziom kie­dyś żyło się ła­twiej bez tych wszyst­kich PINów, in­ter­ne­tu i ca­łe­go zgieł­ku. Ja nie do końca je­stem prze­ko­na­ny, czy tak jest w rze­czy­wi­sto­ści. Wszak ty­lo­ma rze­cza­mi mu­sie­li się mar­twić nasi przod­ko­wie. Cza­row­ni­ce kra­dły kro­wom mleko. Teraz po mleko idzie­my do bie­dron­ki. Umę­czo­ne dusze za­glą­da­ły wie­czo­rem w okna, teraz za­sła­nia­my ro­le­ty ;P

Dalej. Teraz tro­chę o prze­sie­dleń­cach i zbrod­niach mię­dzy­są­siedz­kich, o któ­rych dziś pa­mię­ta­ją już tylko leśne pa­ro­wy i po­ro­śnię­te trawą bez­i­mien­ne mo­gi­ły. Jakiś mie­siąc temu prze­czy­ta­łem wstrzą­sa­ją­cą pu­bli­ka­cję “Prze­mil­cza­ne lu­do­bój­stwo na Kre­sach”. W kon­tek­ście tego, Twój tekst tra­fia do mnie jesz­cze głę­biej niżby to miało miej­sce, gdy­bym prze­czy­tał go wcze­śniej. 

No i ten tytuł. Cho­ler­stwo cho­dzi­ło mi po gło­wie od wczo­raj, kiedy to za­zna­czy­łem sobie to opo­wia­da­nie do prze­czy­ta­nia. .

Dla mnie wszyst­ko tu na plus. Jest to pierw­szy tekst, który czy­ta­łem na tym por­ta­lu i au­ten­tycz­nie za­sta­na­wia­łem się, dla­cze­go coś ta­kie­go pu­bli­ko­wa­ne jest w in­ter­ne­cie za darmo. 

Bio­rąc pod uwagę, że jedną z głów­nych cech Po­la­ków jest za­zdrość po­wi­nie­nem po­wie­dzieć, że za­zdrosz­czę Ci umie­jęt­no­ści two­rze­nia tak zgrab­nej i barw­nej nar­ra­cji, od­two­rze­nia nie­po­wta­rzal­ne­go kli­ma­tu mi­nio­nych dni. Ale nie, nie za­zdrosz­czę. Ja z moimi le­d­wie dwoma roz­kle­ko­ta­ny­mi tek­ści­ka­mi je­stem pełen po­dzi­wu.

Brawo Mi­ra­bell.

 

Shag­ga: dzię­ku­ję bar­dzo za tak po­zy­tyw­ny ko­men­tarz. I za­pew­niam, że znaj­dziesz na por­ta­lu wielu pu­bli­ku­ją­cych za darmo au­to­rów bar­dzo do­brych tek­stów.

 

Czę­sto mówi się, że lu­dziom kie­dyś żyło się ła­twiej bez tych wszyst­kich PINów, in­ter­ne­tu i ca­łe­go zgieł­ku. Ja nie do końca je­stem prze­ko­na­ny, czy tak jest w rze­czy­wi­sto­ści

Szcze­rze mó­wiąc, ja też nie. Łatwo wpaść w ton “wszyst­ko co dobre, było wczo­raj”, ale trud­no uwie­rzyć, że in­ter­net jest gor­szy niż epi­de­mie grypy. I bo­gin­ki krad­ną­ce nie­mow­lę­ta ;)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Nie lubię po­wta­rzać tego co już pi­sa­li inni, a nie bar­dzo wiem co mógł­bym jesz­cze dodać.

 

Warsz­ta­to­wo je­steś dla mnie nie­do­ści­gnio­nym wzo­rem. Sty­li­za­cja tek­stu jest zna­ko­mi­ta, ba­śnio­wy kli­mat z nutą grozy – mio­dzio. Uwa­żam, że aż nieco żal tego opo­wia­da­nia na por­tal. Nie pró­bo­wa­łaś prze­bić się nim do NF? Nie­moż­li­we, żeby Mi­chał od­rzu­cił taki tekst.

 

Po­bież­nie prze­czy­ta­łem ko­men­ta­rze, ale chyba ktoś już o tym wspo­mniał – uci­na­nie pal­ców po­szło tro­chę zbyt, hm, gład­ko. Gdyby ten frag­ment był moc­niej­szy, opo­wia­da­nie mo­gło­by śmia­ło nosić pla­kiet­kę “hor­ror”. Wię­cej grze­chów nie pa­mię­tam. ;)

"Naj­pew­niej­szą ozna­ką po­god­nej duszy jest zdol­ność śmia­nia się z sa­me­go sie­bie."

Tytuł bar­dzo dobry (no i po­zna­łem słowo żer­twa), ale nie tylko tytuł. Naj­bar­dziej spodo­bał mi się ten mix mo­ty­wów oraz udana sty­li­za­cja. Nie prze­ko­na­ła mnie za to scena z po­zby­wa­niem się ko­lej­nych czę­ści ciała. Zbyt krwa­wo i prze­ry­so­wa­nie, jak dla mnie.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Po­do­ba­ła mi się sce­no­gra­fia, po­do­bał mi się język. Tekst nie po­wa­lił, ale ja tak mam, że krót­kie tek­sty hor­ro­ro­we do mnie nie prze­ma­wia­ją i wszyst­kie wy­da­ją mi się iden­tycz­ne. Tak więc po­wie­dział­bym, że jest to dla mnie ty­po­we opo­wia­da­nie hi­ste­rycz­ne – tym nie­mniej w tej ka­te­go­rii jest zde­cy­do­wa­nie naj­lep­sze.

Gra­tu­lu­ję sre­bra :)

„Widzę, że po­peł­nił pan trzy błędy or­to­gra­ficz­ne” – mar­kiz Fa­vras po otrzy­ma­niu wy­ro­ku ska­zu­ją­ce­go go na śmierć, 1790

Ela­nar, Szysz­ko­wy: Cie­szę się, że Wam się po­do­ba­ło. Co do po­zby­wa­nia się czę­ści ciała – jak już pi­sa­łam wyżej miało to być przej­ście do ba­śnio­wo­ści w stylu braci Grimm, ale nie wy­szło tak, jak po­win­no (za­pew­ne przez braki warsz­ta­to­we) i stąd zgrzyt. Nie­mniej miło mi, że nie ze­psu­ło Wam to zbyt­nio przy­jem­no­ści z czy­ta­nia.

Driad – Dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Cho­ciaż nie wiem, czy się cie­szę z tego ty­po­we­go opo­wia­da­nia hi­ste­rycz­ne­go, szcze­gól­nie, że sama nie prze­pa­dam za hor­ro­ra­mi :D

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Ale to jest chyba mój od­biór wszel­kich oko­ło­hor­ro­ro­wych tek­stów, jak w NF czy­ta­łem parę lat temu wy­chwa­la­ne przez Mar­ci­na opo­wia­da­nie Grega Ku­rza­wy o ma­ne­ki­nach, to mia­łem po­dob­nie (czu­jesz się już w lep­szym to­wa­rzy­stwie?). Ergo – moja opi­nia nic nie wnosi ;)

 

Na­to­miast przej­ście do Grim­mow­skiej baśni przy od­ci­na­niu człon­ków jak dla mnie było widać i sam kli­mat “do­ce­lo­wy” bar­dzo do­ce­niam, tylko nie je­stem pe­wien, czy pa­su­je do wcze­śniej­szej es­te­ty­ki. Ale może tak… Tak czy ina­czej – opo­wia­da­nie nie dla mnie, więc nie ma co mnie roz­trzą­sać ;)

 

PS. Wi­dzia­łem, że bę­dziesz w nowym “Smo­ko­po­li­ta­nie”. Gra­tu­la­cje!

„Widzę, że po­peł­nił pan trzy błędy or­to­gra­ficz­ne” – mar­kiz Fa­vras po otrzy­ma­niu wy­ro­ku ska­zu­ją­ce­go go na śmierć, 1790

Nie cho­dzi­ło o to­wa­rzy­stwo hi­ste­rycz­ne, tylko hor­ro­ro­we ;) I nie, żeby to nie było opo­wia­da­nie grozy, po pro­stu sama za ta­ki­mi nie prze­pa­dam i rzad­ko coś po­dob­ne­go pi­su­ję (to jest chyba je­dy­ne), więc wpa­so­wa­nie się w “hi­ste­rycz­ny” kli­mat wy­wo­ła­ło moją kon­ster­na­cję. Ale oczy­wi­ście ro­zu­miem, o co Ci cho­dzi­ło.

 

Dzię­ku­ję! I po­le­cam oczy­wi­ście (nie bę­dzie to opo­wieść grozy ;)).

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Bar­dzo cie­ka­we opo­wia­da­nie, wcią­ga­ją­ce.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ku­ję Anet, cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło :)

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Nowa Fantastyka