Ostatki u Trixx były najważniejszą imprezą towarzyską w slumsach. Właściwie jedyną, bo prymitywnych potańcówek w starych magazynach i pijackich burd w zatęchłych knajpach wschodnich doków nie można było nawet porównywać. Raz w roku gromadziła się u niej cała śmietanka dolnego miasta. Zarówno określenie „dolne miasto” – eufemizm ukuty przez polityków z Igieł, jak i „śmietanka towarzyska” nieustannie bawiły gospodynię. I mimo że, w gruncie rzeczy, gardziła większością gości, a przygotowania pochłaniały znaczną część jej rocznych dochodów, to nigdy nie zrezygnowałaby z organizowania imprezy. Tylko dlatego była cały czas na topie i utrzymywała poprawne, nomen omen, stosunki z ludźmi z półświatka.
– Niezła stylówa – Trixx starała się przekrzyczeć harmider. – Chyba najlepsza tutaj. – Zatoczyła palcem kółko nad głową.
– Dzięx – Jinn skinął głową pobrzękując łańcuchami i, choć starał się udawać obojętność, przyjaciółka doskonale wiedziała, że sprawiła mu przyjemność.
Nagi tors opasany miał skórzanymi pasami i grubymi łańcuchami, które, długie na kilkanaście stóp, oplótł sobie dodatkowo wokół umięśnionych ramion. Od pasa w dół otaczała go falująca, przypominająca dym zasłona.
– Fajny ten dym. – Wskazała dłonią.
– Prosty patent: wysokociśnieniowa pompa Sturnera , wtryski ze starego diesla plus ciekły dwutlenek węgla. Najważniejsze, że nóg nie widać. – Zawahał się. – Bo wiesz…
– Wiem…
Trixx nachyliła się nieco i, mrużąc oczy, przyjrzała zamocowanemu na klacie ustrojstwu.
– A to co?
– Nie mam pojęcia. – Jinn wzruszył ramionami, ponownie pobrzękując. – Znalazłem na wysypisku.
– Ale z tymi czerepami, to już pojechałeś. Też z wysypiska?
– Uhm.
Uśmiechnęła się kwaśno, kręcąc głową. Zamocowane na końcach łańcuchów czaszki wydawały się obserwować otaczający świat pustymi oczodołami. Wzdrygnęła się i odwróciła głowę.
– Muszę lecieć, przywitać innych gości, ale… – Zawiesiła głos. – Nie wychodź dziś wcześniej. – Puściła do niego oko.
Odprowadził ją wzrokiem, spode łba obserwując jak kręci biodrami balansując pomiędzy ludźmi. Wstrząsnął ramionami, czując jak wzbiera w nim pożądanie i odwrócił się w kierunku baru.
Cholera. Może i stylówa była niezła, ale targanie za sobą całego tego żelastwa zaczynało być uciążliwe. A jeszcze te czaszki, których trzeba pilnować, by się nikt na nich nie wypieprzył ani nie podeptał. Ale żem wymyślił!
***
Komisarz Reex wyszedł na taras. Rozrzedzone powietrze sprawiło, że zakręciło mu się w głowie. Niezbyt często tu bywał i zawsze sporo czasu zajmowało mu przyzwyczajenie się do Wysokich Przestrzeni. Zresztą nikt z mieszkańców średniego miasta nie odwiedzał często Igieł. No, może dostawcy. I dziwki.
W sumie i tak miał sporo szczęścia z tym, że na czas śledztwa będzie mógł tu zamieszkać. Jak dobrze pójdzie, to nawet z miesiąc może się uda… Jess też byłaby zadowolona. Kiedyś…
Z wnętrza igloo dobiegł dźwięk comu. Odwrócił się na pięcie i wszedł do środka zamykając za sobą śluzę. Uderzył ekran komunikatora.
– Halo. Czy to ministerstwo kultury?
– Pralnia, Maax, pralnia. – Pokręcił głową widząc czerwoną gębę przyjaciela. – Ja odpowiadam, że…
– Dobra, dobra. Wracając do sedna. Mam dane ofiar. Uploaduję ci do clouda.
– Nie ofiar, tylko zaginionych.
– Ja wiem, pamiętam ze szkoły… Ale poważnie to w to nie wierzysz, prawda?
– To nie jest kwestia wiary, tylko dowodów, których będę szukał zachowując stosowną staranność.
– OK, kumam. A z innych… Masz tam basen?
– Nie przesadzaj to standardowe igloo: ciśnieniowe ściany, trzy pomieszczenia, kibel wydrążony w skale, jedyny luksus to to, że daleko od ciebie.
– Heh, miły jesteś. No nic, muszę kończyć, odezwij się jak będziesz coś chciał. Do zoo…
Ekran zgasł i pomieszczenie wypełniło się ciszą, przerywaną od czasu do czasu stłumionym sykiem kompresora utrzymującego odpowiednie ciśnienie wewnątrz habitatu. Detektyw podszedł do freeziera, nalał sobie pół szklanki piwa i zaległ na, umieszczonym przy falującym lekko oknie, pneulongu. Przełknął haust chłodnego napoju i z zadowoleniem przymknął oczy.
***
Trixx znalazła go śpiącego przy barze. Usiadła na stołku obok i przyglądała się, z cicha pochrapującemu, opartemu o kontuar, Jinnowi. Kurwa, chyba wolałabym zginąć, niż żyć bez nóg. Chociaż, z drugiej strony, Jinn jakoś sobie radził i nigdy nie narzekał.
Znali się od czasu wypadku. Chłopak miał wtedy siedemnaście lat i był dobrze zapowiadającym się sportowcem. Od ponad roku występował w szkolnej lidze flowee i zbierał same pozytywne opinie. Było niemal pewne, że za rok upomną się o niego najlepsze uczelniane kluby. A stamtąd już tylko krok do ligi zawodowej.
Niestety w trakcie meczu jesiennej serii rozgrywek, spadający z nieba blok skalny zmiażdżył mu nogi. Później skądś dowiedzieli się, że głaz, przez który stracił nie tylko kończyny, ale i szansę na karierę i normalne życie, urwał się podczas montażu igloo na Igłach. Jinn nigdy nie starał się dowiedzieć, kto był za to odpowiedzialny. Nie chciał też dochodzić odszkodowania, choć pewnie jakieś szanse by miał. Niewielkie, ale jednak. Pogodził się z takim stanem rzeczy i znalazł sobie miejsce pośród szemranego towarzystwa slumsów. Jego niebywałe umiejętności przydawały się zwłaszcza przemytnikom, którzy słono płacili za jego usługi. Rzadko, ale słono.
Mężczyzna zakaszlał przez sen i przechylając się przy tym nieco, potrącił szklankę. Trixx patrzyła jak ta toczy się po barze, spada z kontuaru i roztrzaskuje na zaśmieconej podłodze. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Jinna.
– Żałosne.
– Prawda. Ale taki już los szklanki.
– Mówiłem o moich protezach.
– A ja o szklance.
– Jesteś słodka, ale…
– Sram na twoje protezy, Jinn. – Wpadła mu w słowo. – To znaczy… w pozytywnym znaczeniu. Wiesz, że to dla mnie nieistotne. Lubiłam cię z nogami, lubię bez. Nóg może nie masz, ale mężczyzną jesteś stuprocentowym.
Uśmiechnął się. Smutno, ale zawsze.
– I właśnie dlatego dzisiaj śpisz u mnie. Oczywiście pod warunkiem, że pozbędziesz się tego badziewia.
– No wiesz… – Zdecydowanie poweselał. – To część mojego nowego image'u. Muszę tylko zadbać o większy zbiornik na dwutlenek, bo jak kończę się dymić, to sama widzisz. Żałośnie to wygląda.
– Fakt, goły kadłubek w plastikowych gatkach na tytanowych kikutach. I te czaszki na smyczy. – Pokręciła głową. – Następnym razem załóż po prostu ubranie.
– Ale to był bal przebierańców, o ile dobrze pamiętam.
– To następnym razem się przebierz za policjanta, może za detektywa. Najlepiej takiego ze starych filmów. Wiesz, jak Humphrey Bogart.
– Nie znam…
– Nie ważne, ale dobrze ci radzę – pozostań w ubraniu.
***
Reex starał się znaleźć jakiś punkt zaczepienia, coś co łączyłoby wszystkie zaginione osoby. Jakieś cechy wspólne. Cokolwiek. Ale człowiek ze średniego miasta, nawet detektyw, miał ograniczony dostęp do danych elity. Mógł sprawdzić ich imiona, wiek oraz to, kiedy zgłoszono ich zaginięcie. Posiadał też numery ich habitatów. I tyle. Żadnych informacji czym się zajmowali, jaka była ich pozycja w tej zamkniętej kaście. Mógł też oczywiście odwiedzać rodziny zaginionych, ale po kilku umiarkowanie owocnych, by nie rzec: jałowych, wizytach doszedł do wniosku, że sensu w tym wielkiego nie ma. Albo nic nie wiedzieli, albo w ogóle nie chcieli z nim rozmawiać. A najczęściej jedno i drugie. Odnosił wrażenie, że nikomu specjalnie nie zależy na tym aby wyjaśnić sprawę. Ani jego szefostwu, które, wysyłając go do Igieł wykraczało daleko poza obszar swoich kompetencji. Ani mieszkańcom tutejszej enklawy. Do cholery, nawet jemu zaczynało to powiewać.
Doszedł do wniosku, że jedynym powodem, dla którego trafiła mu się taka fucha, jest to, że politycy chcieli pokazać swoim podopiecznym, iż sprawę zaginięć traktują poważnie. Co nie znaczy, że zależy im na jej rozwiązaniu.
Reex spędził w luksusie już kilkanaście dni i, czym był nieco zaskoczony, powoli zaczynało mu się nudzić. Tęsknił za kumplami z wydziału, za cowieczornymi popijawami i, co dziwne, za normalną, rzetelną robotą. I za Jees oczywiście, ale na to niestety nie dało się nic poradzić. Ani tutaj, ani na dole.
Podszedł do comu i pingnął Maaxa. Po kilku sekundach na ekranie pojawiła się spocona i, tym razem, fioletowa twarz kumpla.
– Czy to pralnia?
– Sralnia, twoja mać! Ministerstwo Kultu… ry. Hy, hy.
– Zaczynasz łapać, Maaksiu. Jak tam? Nudno beze mnie, co?
– Nudno, żebyś wiedział. Co chcesz?
– Potrzebuję włamu do sieci BDMI.
– U hu! Znudziło ci się już na wakacjach i chcesz, żeby cię stamtąd wypierdolili. Ja to rozumiem. I doceniam. Owszem. Samemu zrezygnować nie honor, ale dostać kopa za antysystemowość to od razu notowania rosną. Ale czemu ty koledze chcesz zaszkodzić, to już nie bardzo kumam, hę?
– Nie chrzań. Nasze sieci może kontrolują, ale pamiętaj, że ja jestem w Igłach. Tutejszych nikt nie tyknie. No, przynajmniej dopóki nie będziemy chcieli puknąć rządu, no nie?
– Nie, rządu nigdy! Z nierządem nie chcemy mieć nic wspólnego.
– No, i o to właśnie… Sprawdź mi tych moich delikwentów. Kim byli, czym się zajmowali, powiązania, no nie wiem… długi jakieś może mają albo co tam znajdziesz. Zakazane rozrywki, grzeszki. Zresztą sam wiesz.
***
Jinn wspinał się po porośniętym zgniłozielonkawymi porostami i wilgotnym od mgły limestonie. Podobno kiedyś skały porastały tu gęste, zielone zarośla filidronów i murkwi, w których gnieździły się stada gryzmaków oraz pćmy. Niestety, wiszące od wielu lat pomiędzy średnim a wysokim miastem, tłuste, bure chmury wytruły w końcu co bardziej wrażliwe organizmy. Czyli wszystkie poza porostami.
Wspinał się szybko, bo dłuższe przebywanie w tej strefie szkodziło nawet jemu. Rzucił okiem na altimetr. Prawie szesnaście tysięcy stóp. Jeszcze tylko kilkanaście i wyjdzie w końcu z tego duszącego smogu.
Sięgnął wysoko do chwytu i złapawszy się na ścisk owalnego występu przyciągnął, by nie odpaść od skały. Nie lubił tych oblaków, zdecydowanie wolał ostre jak brzytwa krawądki poniżej pasa chmur. Umęczone wielogodzinną wspinaczką mięśnie zadrżały pod ciemnym kombinezonem, ale pneumatyczne siłowniki umieszczone w tytanowych protezach bez najmniejszego problemu wywindowały go w górę. Uśmiechnął się w duchu. Przynajmniej nogi mu się nigdy nie męczyły.
Zrobił jeszcze kilkanaście ruchów i mgły zaczęły się rozpływać. Po kilku następnych zobaczył nad głową głęboki błękit nieba. Rzut beretem od miejsca, w którym się znajdował wypatrzył elegancką półeczkę, która idealnie nadawała się na rest. Przetrawersował do niej, zamotał za ucho skalne kevlarową pętlę, przyczepił do niej plecak oraz lonżę od własnej uprzęży i wyciągnął się aby odpocząć. Spojrzał w górę, na krążące wysoko trzepce. Wydawało mu się, że, hen daleko, daleko na horyzoncie, widzi morze. Ale to chyba jednak nie było możliwe.
Obudził się kilka godzin później. Temperatura spadła dobrze poniżej trzystu stopni, zrobiło się przyjemnie i rześko, zupełnie nie to co w zatęchłych, wiecznie wilgotnych i gorących slumsach. Tak, tu mógłby zamieszkać. Ha! Kiedyś nawet rzeczywiście miał na to szansę, a teraz… No cóż, cenił sobie to, że przynajmniej raz na jakiś czas mógł, całkiem sam, delektować się tymi, niedostępnymi w dolnym mieście, ciszą i widokami. I świeżym powietrzem oczywiście.
Zerknął na ładowarkę. Wskaźnik pokazywał sto procent, zwinął więc panel solarny i przymocował do plecaka. Z klapy wyjął żel energetyczny i popijając go sporą dawką izotoniku, posilił się przed dalszą wspinaczką.
Do Igieł dotarł już po zmierzchu. O tej porze praktycznie nikt już nie kręcił się na zewnątrz, więc szansa, że zostanie zauważony była praktycznie żadna. Zresztą, nawet gdyby ktoś dostrzegł ruch na skale, wzięto by to za perystaltykę natągwi.
Wspinał się jeszcze przez kilkanaście minut, aż dotarł do zaplanowanego miejsca. Przedzierając się przez wiszące liany i zewnętrzną pokrywę liści dotarł do głównego ciągu korzeni rosnących tu filidronów. Przypiął się do nich lonżą i ze swej kryjówki przyjrzał najbliższemu igloo. Habitat był pusty, a przynajmniej tak mu się zdawało. Do spotkania, które sobie zaplanował miał jeszcze trochę czasu. Z tego co ustalił, Lloyd nie powinien wrócić wcześniej niż o północy. Zerknął na zegarek. Miał przed sobą jeszcze kilka godzin oczekiwania. Ustawił alarm i, wpasowawszy się między konary, zapadł w drzemkę.
***
Detektyw zapadł się w fotelu. Czy to ma jakiś związek? Myślał. W sumie wszyscy mieszkańcy Igieł mieli jakieś powiązania z korporacją Lloyda. Ale w jakiś dziwny sposób nie dawało mu to spokoju. Chwycił taba i jeszcze raz zabrał się za dane, które wysłał mu Maax.
Powtórnie przejrzał informacje dotyczące zatrudnienia, kondycji finansowej, sytuacji rodzinnej. Wszyscy posiadali akcje korporacji, ale w tym nie było nic dziwnego. Zresztą hipotezę, że ktoś pozbywał się ludzi, bo chciał przejąć ich majątek odrzucił na początku. Wszelkie papiery wartościowe czy nieruchomości bezwarunkowo dziedziczyła rodzina, a w przypadku jej braku, te ostatnie, wracały do korporacji.
Rodziny też wykluczył z kręgu podejrzanych. Głównie dlatego, że nie wierzył, że te wychowane w cieplarnianych warunkach cielęta byłyby w stanie coś takiego zaplanować i wykonać. Nie mówiąc już o tym, że skoordynowanie takiej akcji przez kilka rodzin uważał za zupełnie nieprawdopodobne.
W tym, że nigdy nie odnaleziono ciał, też nie było nic dziwnego. Nigdy nie odnajdowano. Zazwyczaj roztrzaskiwały się gdzieś na dolnych wysypiskach. A tam nawet policja się nie zapuszczała.
Wyłączył dossier ofiar i zaczął oglądać zdjęcia. Llynx na nartach w Eisengaardzie. Na kolejnym w towarzystwie kilku kobiet w Monte. Aalund na jachcie gdzieś na Północnych Atolach. Kolejni ludzie, kolejne zdjęcia. Ci to, kurwa, mają życie. Nie to co my. Rozparł się wygodniej w pneulongu i sięgnął po szklaneczkę.
Wertował zdjęcia jeszcze kilka minut, gdy nagle… Cofnął kilka klatek. Llynx, Aalund, Oovensteiner, Fflinegan, do tego kilka osób, których nie rozpoznawał i Lloyd. Sam wielki szef korporacji, nomen omen, Lloyda. Kliknął more info. Zdjęcie zostało wykonane kilka lat temu podczas oddawania do użytku pierwszego osiedla habitatów na Igłach. Czyżby? Poszperał jeszcze trochę w danych dostarczonych przez Maaxa.
Wszyscy pracowali przy tej inwestycji. Jeden był inżynierem, drugi prawnikiem, kolejny szefem ekipy kontroli i tak dalej. To musiało mieć jakiś związek. Ustalił tożsamość pozostałych osób ze zdjęcia. No, to mamy potencjalne, następne ofiary.
Może trzeba się skontaktować z korporacją? A może od razu z bezpieką? Chyba nie. Pomyślę o tym jutro…
W poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku zatopił się w fotelu. Sięgnął po sterownik i ustawił masaż. Poziom trzeci. A co? Należy mu się.
***
Lloyd otworzył drzwi śluzy. Powietrze z sykiem uleciało w przestrzeń. Przeszedł kilka kroków i oparł się o barierkę. Czerwcowe niebo migotało tysiącami gwiazd. Przysiadł na skraju tarasu, opuszczając nogi za krawędź.
Za jego plecami coś uderzyło w deski. Tak mocno, że cały balkon się zachybotał. Cicho zaskrzypiały teflowe amortyzatory.
Odwrócił powoli głowę.
– Cześć, Jinn. Już myślałem, że nie przyjdziesz.
– Zaspałem.
Lloyd zachichotał.
– Nie, naprawdę. W tamtych krzakach. – Mężczyzna wskazał kciukiem za plecy, siadając obok gospodarza.
– To jak będzie?
– A jak ma być? Załatwimy co trzeba i spadamy, że się tak wyrażę, do swoich zajęć.
Przez krótką chwilę obaj milczeli, patrząc sobie w oczy. W końcu starszy z nich pokręcił głowa i zapytał:
– Chcesz piwo? Albo coś?
– A wiesz, że chętnie. Piwo będzie okej.
Lloyd zniknął we wnętrzu igloo. Wrócił po kilku minutach z dwiema szklankami chłodnego Żywca i paczką prażynek z kambuzeli. Podał Jinnowi szklankę i przysiadł obok, ponownie spuszczając nogi za krawędź tarasu.
– Nie dasz się przekonać? Mam dla ciebie świetną chatę. Niedaleko stąd. Góra piętnaście minut kładkami.
– Daj spokój, przecież wiesz, że się nie zgodzę. Ile można? Odpuść już sobie.
– Stary, kurwa, nie rozumiem. No zabij mnie, ale nie kumam czemu nie chcesz się zgodzić.
– Nie kuś…
– Trixx, prawda? Weź ją ze sobą, załatwię to bez problemu.
– Przecież wiesz, że ona by tu nie mogła żyć. Nie po tym jak przez te wszystkie lata… – Zawahał się. – Świadczyła pewne usługi tutejszym, hmm… mieszkańcom. Nie przyjęliby jej do towarzystwa. Bez szans.
– To załatwię wam metę tam, gdzie nikt was nie zna. Choćby i na Północnych Atolach. Kurwa, Jinn! Gdziekolwiek.
– Stary, powiem to ostatni raz – rzekł, kładąc swą silną, umięśnioną dłoń na ramieniu Lloyda. – Ni chuja. Nie ma takiej, zasranej, możliwości.
***
Podszedł do drzwi elewatora i przyłożywszy doń dłoń odblokował zamek. Matowa tafla z hartowanego szkła rozsunęła się z cichym piskiem. Reex zamarł. Stał tak, milcząc osłupiały przez kilkanaście sekund. Drzwi zaczęły się powoli zasuwać. Kobieta stojąca wewnątrz wysunęła nogę. Czujniki zamontowane na krawędzi uderzyły w obutą w błyszczącą, czerwoną szpilkę stopę i przesłona cofnęła się.
– To co, zaprosisz mnie do środka? Czy będziemy tak stali jak, nie przymierzając, dwie nurkownice na bagnie.
– Jess…
– Trixx. – Uniosła palec. – Teraz jestem Trixx.
– Ale… dlaczego? Czy możemy…
– Nie. – Ucięła szybko, energiczne potrząsnąwszy burzą wściekle rudych włosów. – Nie ma do czego wracać. I tak, ja też jestem zaskoczona, że się spotykamy. Z tego co pamiętam mieszkał tu, jeszcze niedawno, jeden z konstruktorów tego osiedla i, szczerze powiedziawszy, liczyłam na spotkanie z właśnie z nim.
– Kovalov. Zmarł na zawał jakiś miesiąc temu.
– Szkoda…
***
Jinn stanął na krawędzi tarasu. Solidnie dociągnął paski spadochronu oraz sprawdził alarm w altimetrze. Opuścił na oczy panoramiczne gogle i pokręcił głową rozciągając mięśnie karku. Już miał skoczyć, gdy przypomniał sobie o czymś. Sięgnął za pazuchę i wyciągnąwszy płaski pakunek rzucił go na deski.
– Pięćdziesiąt działek. Tak jak chciałeś. Kasę, jak zawsze, przekaż Jaww’om.
– To powiesz w końcu dlaczego?
Jinn stanął tyłem do krawędzi i rozkładając ramiona powoli zaczął się przechylać w kierunku ziejącej czernią otchłani.
– Jinn, dlaczego? – krzyknął Lloyd.
– Lubię się wspinać…