- Opowiadanie: SHADZIOWATY - Volenti non fit iniuria, bo chcącemu nie dzieje się krzywda

Volenti non fit iniuria, bo chcącemu nie dzieje się krzywda

Inspiracji miałem wiele, postarałem się poruszyć wiele ważnych i aktualnych tematów. Ukryłem też sporo smaczków, detali i anagramów, by nagrodzić co uważniejszych czytelników. Mam nadzieję, że lektura da wam tyle frajdy, ile mnie dało popełnienie jej.

Specjalne podziękowania, jak zawsze, dla Pana Adasia, który solidnym kopniakiem w zad, groźbą wykluczenia z życia publicznego, nieprzyjmowania w towarzystwie oraz zakazem podawania mi ręki, zagonił mnie do roboty. Po czym pomógł przebrnąc, w znoju i trudzie, przez żmudny proces korekty. Gdyby nie on, pomysł ten zaginąłby w odmętach mojej wyobraźni, nigdy niezmaterializowany. Dziękuję.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, zygfryd89

Oceny

Volenti non fit iniuria, bo chcącemu nie dzieje się krzywda

I

Baryła coś wie

 

Blizbor pociągnął za pordzewiałą wajchę, a kopalniana winda ruszyła w górę. Złoża radioaktywnych minerałów błyszczały złowieszczo w ciemności, urozmaicając brunatnoszare skały. Mężczyzna poczuł znajome uczucie zatkanych uszu, odrzucił grzywkę z czoła i pomacał rozgrzaną, wilgotną skórę. Coś kłuło go w potylicy, skurcze łapały  w łydki i ręce, a kaszel rozrywał płuca. Coraz uboższa dieta w obozie koncentracyjnym zaczynała dawać mu się we znaki.

Blizbor kichnął i potarł pokryte gęsią skórką przedramiona.

– Osrany halny – syknął, zatkał prawą dziurkę nosa kciukiem i dmuchnął, posyłając smarki na kamienne podłoże.

Jeden z górników odskoczył lekko.

– Uważaj, gdzie puszczasz te jaskóły!

– Cicho, wy dwaj – dołożył Baryła, jegomość imponująco przysadzisty jak na obozowe racje żywnościowe, prowodyr całego zgrupowania. – Sprawa jest, poważna. Ale musicie przysiąc, że ta rozmowa nie wyjdzie z kopalni. Nie interesuje mnie, czy was będą przypalać tymi swoimi laserami, czy grozić gwałtem męskim.

Grubas przerwał i rozejrzał się po kolegach. Blizbor oparł się na łopacie, spoważniał i kiwnął głową. Pozostali zrobili to samo.

– Za cztery dni, w piątek, będziemy mieli szansę, żeby trochę namieszać. Nie obędzie się bez walki, ale ochrona w kopalni będzie zmniejszona niemal o połowę. Ta informacja to pewniak, od Romana z ósemki. Gość całymi dniami nie robi nic innego, tylko kombinuje jak stąd nawiać.

Robotnicy, niemal symultanicznie, buchnęli gromkim śmiechem. Kilku machnęło lekceważąco ręką, inni pokręcili głowami.

– Wiedziałem, kurwa, wiedziałem, że dla jaj nas tu zawołał – powiedział ten, który ledwo uchylił się przed smarkami Blizbora. – Nawet jeśli ogarniemy straże w kopalniach, gwizdniemy Latawiec i podprowadzimy go do stacji, nie mamy szans. Potrzebowalibyśmy całej kawalerii, nie mówimy o byle droidzie czy jakimś elemencie, ale o marszałku Mirrenie Ch’Lihmiehu! Cała galaktyka trzęsie portkami na sam dźwięk jego imienia! To misja samobójcza, nie przekonasz mnie do porzucenia rodziny dla głupiej próby, która nie przyniesie nam nic innego jak srom i śmierć.

Baryła wziął do ręki kilof i pogroził nim koledze.

– Taka śmierć to dla ciebie wstyd? A co powiesz o Gradoszu, Marciechu, jego żonie i dzieciach czy o Wredoi. Wczoraj w nocy, tamci wytargali ją z Cebuli i zabrali do Centrali. Chuj wie po co, ale nie wróciła. Coraz częściej odrywają dzieci od piersi matkom, katują dobrych chłopów za byle głupoty. To nie jest wstyd, tak? Być zaszlachtowanym jak prosię w ubojni. Wolę zginąć w walce, z hymnem na ustach, jako wolny człowiek, niż zaspany, w piżamie, z usmarkanym nosem.

Blizbor wykorzystał chwilę ciszy, która zapadła w ciasnym korytarzu.

– O czym tu mówimy panowie, to zdrada i za samą gadkę możemy stracić łby albo i gorzej. Tak że dajcie chociaż Baryle dokończyć. Nie wytłumaczył jeszcze, czemu będzie mniej straży.

– No właśnie, czemu? – ktoś zapytał.

Mężczyzna poprawił szelki, a tajemniczy uśmiech zagościł na jego pucołowatym obliczu. – No i tu właśnie robi się wesoło. Będziemy mieli gościa.

– Kogo? Jakiś urzędnik czy generał? Kolejny kozak do bitki.

– Lepiej – odparł Baryła i zniżył głos. – Z wizytacją przylatuje minister górnictwa.

Najbardziej sędziwy z górników rozłożył ręce.

– A na chuj nam ichni minister górnictwa? Bhp tu sprawdzi i nam kamizelki odblaskowe rozda?

– Nie ichni. Nasz. Polak.

 

II

W zdrowiu i w chorobie

 

Blizbor zdjął sztywną od potu rękawicę i wklepał kod dostępu na drzwiach swojego mieszkania, w jednej z przypiętych do skał Cebul. Wszedł do półokrągłego, dość przytulnego pomieszczenia i odetchnął. Drewniane panele trzeszczały cicho pod stopami, a przezroczyste błony na ścianach falowały lekko, targane podmuchami górskiego wiatru. Mężczyzna zdejmując buty, omiótł wzrokiem pozostałość po, wspaniałych niegdyś, Tatrach. Niby stalagmity, obdarte z zewnętrznych warstw góry, sterczały żałośnie pośród wieczornej mgły. Mieszkalne Cebule wisiały na graniach, przyczepione niczym pasożytnicze grzyby do kory drzewa. Kilka wypełnionych kosmiczną strażą Latawców, lewitowało nieopodal, pilnując więźniów. Blizbor westchnął, rzucił kurtkę na szafkę i ucałował w czoło małżonkę siedzącą przy stole krawieckim. Pieczołowicie wyjął z kieszeni spodni zawiniątko i ułożył przed nią, na mundurach, które szyła na zlecenie oprawców. Kobieta spojrzała na pakunek i parsknęła gniewnie.

– Co to ma być? Nawet kot by się tym nie najadł – rzuciła, rozpakowując z papieru kostkę żółtego sera i piętkę chleba. – Cały dzień zapieprzasz na te kanalie, ryzykując zdrowie, a traktują nas jak zwierzęta!

Blizbor ukucnął po drugiej stronie stołu, pogłaskał żonę po twarzy, przeczesał jej rude loki i ujął dłonie.

– Mszczuja, kochanie, przecież tym właśnie dla nich jesteśmy. Zwierzętami. Psami. Gorzej – szczurami.

Kilka łez spłynęło po twarzy kobiety.

– Zjedz to, pracujesz najciężej, musisz mieć siłę. Nikniesz w oczach.

– Nie jestem głodny – skłamał. – Podziel się tym z małym. Potrzebuję was bardziej niż kawałka pieczywa. Śpi już?

Mszczuja pokręciła głową, a Blizbor ucałował jej dłonie i wszedł do pokoiku dziecięcego. Mały Lubomir leżał w prowizorycznym łóżeczku, nadzwyczaj cicho jak na kilkunastomiesięcznego berbecia. Jednak zamiast nad synem, mężczyzna pochylił się nad blaszanym zlewem i odcharknął flegmę. Pociągnęło go do wymiotów, jednak pusty żołądek nie miał czego zwrócić. Wziął do ręki szmatkę, pogniótł i zatkał nią usta, by zagłuszyć kasłanie. Z każdym kolejnym kaszlnięciem, jego brzuchem targały zgniatające skurcze, a płuca zdawały się odrywać od pleców. Suszyło go, a cierpki posmak żółci piekł w dziąsła. Mimo że oczy mimowolnie naszły mu łzami, nie pozwolił sobie na płacz. Schował zakrwawioną ścierkę, zebrał się z ziemi i wciąż wstrząsany lekkimi konwulsjami, nachylił nad łóżeczkiem.

– Cześć Lubek, synku. – Mężczyzna wytarł usta rękawem i trącił grzechotkę, wywołując uśmiech na twarzy chłopca. – Wiem, że pewnie nie zapamiętasz ani jednego słowa z tego co ci teraz powiem. Ale mam wrażenie, że jestem ci to winien. Wyłożenie prawdy w twarz, jak facet facetowi. Szykuje się powstanie, wiesz? Ale cichutko, nie mów mamie, sam jej to muszę przekazać.

Dziecko patrzyło na niego lekko rozbawionym, lekko zdziwionym wzrokiem.

– Tatuś spróbuje nas stąd wydostać, uwolnić. Mamy plan. Wreszcie nadarzyła się okazja, żeby zacząć działać. Ale to prawie niemożliwe do wykonania. Nawet jeśli nam się uda, może zrobić się niebezpiecznie dla was. Jeżeli coś się wydarzy, mam nadzieję, że mi wybaczysz, że zrozumiesz. Pamiętaj synu, jesteś wolnym człowiekiem i nigdy nie rezygnuj z domagania się tego prawa.

Podniósł chłopca, stanął na baczność i zanucił.

– Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy…

Wiatr targnął mocniej błoniastą ścianą. Blizbor obrócił się i zaklął pod nosem.

– Ty bydlaku – szepnęła Mszczuja, stojąc w drzwiach. – Ty bezczelna świnio.

– Kochanie – zaczął, kładąc synka z powrotem w łóżeczku.

– Chcesz nas zostawić, tak? Teraz ci się zebrało na bohaterskie czyny?

Blizbor spróbował do niej podejść, ale kobieta zamachnęła się ostrzegawczo plastikowym nożem. Górnik uniósł ręce i wycofał się.

– Co słyszałaś?

– Wszystko, przyszłam, bo usłyszałam jak kaszlesz, ale akurat ci przeszło i pochyliłeś się nad Lubkiem. Chcesz go zostawić na pastwę tych kosmicznych drani. Mało czaszek wisi w kopalni? Mało kości widziałeś tych, którzy próbowali uciec?

– Nie rozumiesz, tym razem to co innego. Polski minister przylatuje. Gdy usłyszy o naszym losie, na pewno nam pomoże.

Mszczuja wycelowała w niego nożem.

– Oczywiście, że nie rozumiem! Myślisz, że jesteś pierwszy taki waleczny? Pierwszy, gotowy umrzeć? Od wieków, to my kobiety musimy patrzeć jak odchodzicie walczyć o swój honor, dumę. Zostawiacie nas, z dzieckiem przy piersi, piętką suchego chleba i myślicie, że jesteście bohaterami.

– Nie chodzi o honor czy dumę, dobrze o tym wiesz – tłumaczył.

– A o co? O co chodzi?

Blizbor nie wytrzymał.

– O wolność, do kurwy nędzy! Myślisz, że jesteśmy nietykalni? Bezpieczni? Mało razy słyszałaś wrzaski i jęki innych więźniów, których w środku nocy wydłubywali z łóżek? Mało razy?!

Lubomir zaczął płakać.

– Nie widzisz tego, Mszczuja?! Nie widzisz jak żyjemy?! Czy to w ogóle można nazwać życiem? To jest gułag! Mieszkamy w przyczepionej do skały celi. Harujemy jak woły praktycznie za darmo. Nic nie mamy!

Płacz dziecka ostudził kobietę, podeszła i wzięła je na ręce. Pobujała chwilę, by je uspokoić i odwróciła się do męża, z wyrazem pogardy na twarzy.

– Ja i Lubek, to dla ciebie nic?

Mężczyzna przyglądał jej się nie wierząc w to, co słyszy. Nie spodziewał się, że będzie taka niewyrozumiała. Podszedł do zlewu, sięgnął po zakrwawioną szmatkę i pokazał kobiecie.

– Umieram, Mszczuja! Wiele więcej nie mogę dla was zrobić. Każdego dnia czuję się słabszy, momentami tracę pamięć, idę tunelem i nie wiem skąd się tam wziąłem. Od dwunastu lat wydobywam uran, pluton i inne radioaktywne gówna dla tych skurwysynów. Chyba nie spodziewałaś się, wychodząc za mnie, że oboje dożyjemy szczęśliwie siedemdziesiątki i wspólnie odchowamy wnuki, co?

Żona nie patrzyła na niego. Bujała w ramionach synka i szlochała cicho.

– Nie wiem, co myślałam. Chciałam namiastki normalności, zwykłego życia.

– Wiesz, że to niemożliwe. Nie w takim warunkach. Nie w niewoli. – Blizbor starał się mówić ciszej, żeby nie przestraszyć syna.

– Jesteś takim egoistą! Myślisz, że nie wiem o twoich płucach? Charczysz całe noce, upychasz zakrwawione szmaty po kątach. Wydaje ci się, że jako jedyny cierpisz? Jako jedyny odczuwasz skutki tego gówna, wokół którego mieszkamy?

Blizbor stał jak wryty. Teraz on nie rozumiał. Kobieta ułożyła dziecko z powrotem w łóżeczku, zdjęła koszulę i odwróciła się do niego, prezentując dorodny, piegowaty biust. Podeszła, sięgnęła po jego dłoń i ułożyła na lewej piersi.

– Co robisz? – zapytał, zdezorientowany.

Mszczuja milczała. Prowadziła jego palce po swojej skórze, pod pierś i zatrzymała po jej zewnętrznej stronie. Serce Blizbora dudniło jak szalone. Pod opuszkami palców wyczuł twardy kształt. Guza, który wywrócił jego świat do góry nogami.

 

III

Kilof, młot i łopata

 

– Blizbor, słuchasz mnie? Coś taki zakręcony dzisiaj? – zapytał Baryła i klepnął go w plecy.

Mężczyzna wciąż nie otrząsnął się po wydarzeniach ubiegłego wieczora.

– Wszystko w porządku. Źle spałem.

– To lepiej, żebyś dzisiaj wyspał się porządnie. Jutro o ósmej rano powstanie.

Górnik ocknął się jak z transu i rzucił za odchodzącym kolegą.

– Jak jutro? Mówiłeś, że za kilka dni. Miało być w piątek.

Baryła wzruszył ramionami.

– Ponoć zmienili termin wizytacji. Im szybciej będzie po wszystkim, tym lepiej.

Blizbor złapał go za grube ramię i szepnął do ucha.

– To wszystko? Żadnych instrukcji? Żadnego planu? Jak ty to sobie, kurwa, wyobrażasz?

– A po co ci plan? Chłopaki rozłożą broń przy strażnikach. O ósmej chwytasz co ci wpadnie w rękę i tłuczesz gnoja, aż wyzionie ducha.

– Jaką broń? Skąd wziąłeś…

– Nie no, chodzi o młoty, łopaty, kilofy, narzędzia, ale broń lepiej brzmi.

Mężczyzna popukał się palcem w głowę.

– Chcecie, kurwa, wyskoczyć ze szpadlami na pozaziemską cywilizację?

– Kosmici czy nie, z łbem rozbitym na miąższ, nawet laser im gówno da. A potem to już z górki, będziemy ich pruć ze zdobycznej.

Baryła strząsnął z siebie jego rękę i odmaszerował w głąb kopalni, pogwizdując hymn pod nosem. Blizbor niepewnym krokiem ruszył w stronę wyjścia, do strażnika, który potwierdzał zakończony dzień roboczy oraz wydawał rację żywnościową.

– Numer więźnia – ryknął niski, wątły jegomość w żółtym mundurze i zajrzał do smartfona. Mówił po polsku, choć z akcentem przypominającym francuski. Lekko skośne oczy i brak nosa nadawały mu komiczną, lecz niepokojącą aparycję. Na łysej głowie zatknięty miał czarny beret, wyszyty dookoła obco wyglądającymi runami.

– Trzy, cztery, siedem, Cebula czwarta – odpowiedział, mierząc wzrokiem strażnika, wypatrując słabych punktów.

– A, widzę, widzę – Kosmita potakiwał głową. – Kategoria C, racja minimalna.

Strażnik wręczył mu pakunek wielkości pięści, w brzuchu Blizbora zaburczało drapieżnie.

– Minimalna? Głodujemy nawet na średniej!

Kosmita pogroził mu telefonem.

– Zamknij mordę, psie! Bo ci zrobię z mózgu budyń.

– Proszę, mam malutkiego synka…

– To se go zeżryj i mi nie zawracaj dupy.

 

***

Resztę dnia Blizbor spędził w łóżku, wiercąc wzrokiem dziurę w suficie. Kłykcie zbielały mu już od zaciskania pięści. Wiedział na kim wyładuje swoją frustrację z rana. Po czyim trupie przejdzie, by wcielić się w rolę powstańca. Wciąż nie wiedział jednak, jak pożegnać się z żoną. Co powiedzieć? Jak to powiedzieć? Może nic nie mówić i zmyć się o brzasku? Czy zostawić list? Notkę? Nic?

– Posuń się – powiedziała Mszczuja, kładąc się obok niego, z małym Lubomirem.

Próbuje mnie wziąć na litość, pomyślał.

– Powinieneś się wyspać, jutro wielki dzień – mruknęła, z chłopcem uczepionym jej palców.

– Co?

– Powstanie.

Oniemiały Blizbor podniósł się na łokciach i spojrzał na nią.

– Skąd wiesz?

– My kobiety, też rozmawiamy – powiedziała i wyciągnęła z kieszeni dwie biało-czerwone opaski na ramię.

– Zwariowałaś?! To symbol narodowy! Jeżeli któraś z kamer to dojrzy, jesteśmy martwi.

Mszczuja nachyliła się do niego, pocałowała go namiętnie w usta i wsunęła  opaskę na rękaw.

– Już jesteśmy martwi – szepnęła i założyła swoją. – Idę z tobą.

– Zwariowałaś? – odparł, odruchowo. – A Lubek? Chcesz go tu zostawić samego?

Kobieta, w ciszy, patrzyła na męża bystrymi, zielonymi oczami, a on nie mógł odgadnąć, co kryło się w jej głowie.

– Fredra, dwa piętra nad nami, ma dwóch synów w podobnym wieku. Wiele razy dzieliłam się z nią naszym jedzeniem, nie odmówi mi. Zaopiekuje się nim.

Blizbor chwycił ją mocno za ramię, wżynając palce w ciało żony.

– Chcesz oddać naszego synka do adopcji? – wycedził przez zęby.

Spróbowała mu się wyrwać, łzy nabiegły jej do oczu.

– To boli! Puść!

Puścił. Mszczuja rozmasowała rękę.

– Mam tego guza już od kilku miesięcy, nie wiem ile mi zostało. Rok? Miesiąc? Tydzień? A co, jeśli któregoś poranka się nie obudzę? Strażnicy wejdą tu, znajdą moje zwłoki i myślisz, że co z nim zrobią? – Poprawiła chłopcu ubranko. – Odchowają go? Nakarmią? Ubiorą? Wykształcą?

Mężczyzna opadł na poduszkę, zrezygnowany i pokonany. Miała rację, miała świętą rację.

 

IV

Lot latawcem

 

Baryła nie przesadzał, pomyślał Blizbor, z trudem wyciągając kilof z rozbitej czaszki, cwanego dzień wcześniej, strażnika. Faktycznie, z rozbitym łbem, nawet laser mu gówno dał. Szkoda tylko, że mi również. Obrócił w rękach nowoczesny smartfon, za Chiny Ludowe nie wiedząc, jak z niego skorzystać. Jedyne co potrafił odczytać, to godzina – dwie minuty po ósmej. Mszczuja nawet nie spojrzała na zwłoki strażnika. Pomknęła wraz z innymi kobietami, zebrać resztę narzędzi. Ruszył za nimi, nerwowo spoglądając za siebie. Póki co, działali zgodnie z planem, niepostrzeżenie. A przynajmniej taką miał nadzieję.

– Wiecie jak to obsługiwać? – Blizbor rzucił za zakrętem, do kilku górników, tłukących truchło strażnika łopatami.

Każdy z nich miał na ramieniu opaskę w polskich barwach. Okazało się, że była to szersza inicjatywa. Taka, którą jak najbardziej popierał.

– Ni chuja – mruknął Baryła, naciskając na ekran i próbując różnych kombinacji pociągnięć palcem.

Wysoka blondynka wyrwała mu smartfon i kucnęła przy zwłokach kosmity.

– Pewnie działa na odcisk palca – powiedziała i chwyciła smukłą dłoń strażnika.

– Patrzta jaka pomysłowa – rzucił Baryła.

Kobieta przyłożyła chłodny już palec kosmity do ekranu telefonu i wrzasnęła z bólu. Czerwony laser błysnął oślepiającym światłem. Smartfon upadł na kamienne podłoże wraz z palcem wskazującym blondynki.

– O chuj! – zaklął pod nosem Blizbor. – Pomóżcie jej ktoś!

Baryła wymierzył martwemu obcemu solidnego kopniaka, po czym rozejrzał się w panice. Przeraźliwie głośny dźwięk syreny wypełnił wnętrze góry, niemal rozrywając rebeliantom bębenki uszne.

– To by było na tyle, jeśli chodzi o dyskrecję – mruknął jeden z górników. – Biegiem! Do przystani! Musimy tam dotrzeć przed pierwszym Latawcem, jeśli mamy jakiś przejąć!

Kroki i ponaglania kilkunastu powstańców tonęły w przeraźliwym jazgocie alarmu. Blizbor złapał Mszczuję za rękę. Biegli razem, modląc się o to, by reszcie udało się przejąć pozostałe kopalnie.

– Tam, do windy, szybko! – ryknał Baryła. Jego głos na niewiele się zdał, jednak wymachiwanie łapami nadrobiło nieefektywną komunikację werbalną.

Z trudem zmieścili się w ciasnej, blaszanej klatce, przymknęli drzwiczki i przez szpary obserwowali wejście do tunelu. Zdyszani, wzajemnie zatykali sobie rękawami buzie, by ukryć parę buchającą z ust. Sekundy mijały jak godziny, nie wiedzieli co dzieje się na zewnątrz, ani wewnątrz kopalni. Syrena wyła nieprzerwanie.

Nagle, jak duchy, w górze pojawili się strażnicy. Liczny oddział przebiegł tuż przed nimi i zniknął za zakrętem. Nikt w windzie nie odważył się jednak ruszyć, czekali. Pierwszy do przodu wypuścił się Baryła. Podszedł do ujścia tunelu i zajrzał do środka.

– Czysto – rzucił na wiatr i przywołał resztę gestem dłoni.

Z kilofami, łopatami i młotami w rękach, ruszyli biegiem do przystani.

– Słyszycie? – rzuciła Mszczuja.

– Ale co?

– Właśnie nic, syrena ustała.

Blizbor kiwnął głową, jednak w uszach wciąż piszczało mu lekko. Widzieli już unoszący się przy grani Latawiec. Przycupniętą na skale, niczym smok, polimerową konstrukcję przypominającą mieszkalne Cebule, jednak bardziej mroczną. Z czarnymi, podartymi żaglami powiewającymi z tyłu i urządzeniami przypominającymi karabiny po bokach. Przyspieszyli kroku. Gdy Blizbor wpadł do pojazdu, kilku mężczyzn już wybijało kolonizację z głowy piszczącemu pilotowi. Drugi nie żył.

– Nie! – krzyknął. – Zostawcie go! Chyba, że umiecie tym sterować.

Powstańcy zaprzestali samosądu na ledwo dychającym kosmicie. Mszczuja pomogła mężowi posadzić go z powrotem w fotelu i przypiąć pasami. Baryła jednak, nie ufając oprawcy, stał za nim, trzymając szpadel niczym pałkarz kij bejsbolowy, tuż przed zagraniem miotacza.

– Leć tym do centrali – rzucił siwy górnik. – Bo pożałujesz.

Kosmita poszukał w ustach czegoś językiem, po czym wypluł ząb na migający kolorowymi światłami kokpit.

– Pierdol się.

– Yh, ty, kurwa, mendo. – Starzec zamachnął się, jednak ktoś go powstrzymał.

– Posłuchaj. – Blizbor nachylił się nad pilotem. – Możesz z tego jeszcze wyjść żywy, jeżeli dotrzemy tam…

– Wy z tego nie wyjdziecie żywi – mruknął i zgiął się w pół, uciskając żebra. – Zdechniecie w męczarniach, wy psy!

Baryła rzucił kilof na ziemię i chwycił kosmitę za dłoń.

– Psy? – zapytał, unosząc ręce do ust. – Męczarnie?

Gruby mężczyzna uśmiechnął się złowieszczo i zatopił zęby w palcu kosmity. Odgłos pękającej kości wywołał odruch wymiotny u jednej z kobiet.

– Hał, hał, skurwysynu – wycedził Baryła, krew lała mu się po brodzie.

Pilot przytulił kikut do piersi i zaczął płakać. Gdyby nie fakt, że był żołnierzem armii, która pozamykała ich rodziny w obozach koncentracyjnych i zesłała na roboty przy rakotwórczych minerałach, u niektórych powstańców mogłoby to wzbudzić litość.

– Leć do Centrali – syknął Blizbor, ściskając go za kark.

Pilot bez słowa, jedną ręką, wklepał kod złożony z podobnych runów do tych, które strażnicy mieli na czapkach. Latawiec zaczął dryfować, wzdłuż innych gór, zmierzając wprost do swej bliźniaczej, choć większej wersji.

– Co z innymi? – zapytała jakaś kobieta. – Tylko my lecimy.

Baryła wyjrzał przez błonę i zaklął. Pozostałe kopalnie wydawały się nienaruszone, frunęli od tyłu, nie widzieli co dzieje się w Cebulach mieszkalnych.

– Tam! Są inni!

Blizbor dojrzał grupę powstańców, z opaskami na ramionach machającą do nich z pustej przystani jednej z gór.

– Lećmy po nich – krzyknęła Mszczuja.

– Nie – odparł gruby prowodyr. – Nie ma czasu. Zjebali sprawę, nie poczekali na Latawiec.

– A pilot? Nie może wysłać jednego pojazdu do nich? – zapytała.

Jej mąż posmyrał kark kosmity młotem.

– Na pewno może i zaraz to zrobi. Tylko żadnych sztuczek.

Obcy spojrzał na niego gniewnie, ale wklepał coś w swoim smartfonie, a Latawiec znajdujący się najbliżej uwięzionej grupy, ruszył w ich stronę.

– Grzeczny śmieć – podsumował Baryła i poklepał go po głowie.

– Jak to działa? – zapytał Blizbor, pokazując mu podobne urządzenie. – Ten laser w telefonie? Jak go aktywować?

– Zwykła aplikacja, ale go nie uruchomisz. Jest spersonalizowany tylko i wyłącznie dla jego właściciela.

Mężczyzna obrócił rzecz w dłoni i wsunął z powrotem do kieszeni. Pokonali już prawie połowę odległości do centrali, gdy nagle Latawcem coś wstrząsnęło.

– Kurwa mać! – krzyknął Baryła. – Strzelają do nas, chyba z naszej kopalni. To ci strażnicy, co żeśmy ich wyruchali na statek.

Blizbor ponownie zwrócił się do pilota.

– Gdy wsiadaliśmy, zauważyłem na zewnątrz coś przypominającego karabiny. Zakładam, że można z nich strzelać?

Kosmita kiwnął głową, ale odrzekł.

– Nie będę strzelał do swoich.

– Rozumiem. Ale gdybyś jednak się zdecydował, co trzeba byłoby wpisać?

– Nic, mamy wgrany program autostrzelecki, wystarczy nacisnąć ten guzik… Stój!

Blizbor z całej siły nadusił czerwony przycisk, a wśród powstańców uniosły się podekscytowane krzyki. Z broni na pojeździe wystrzeliło kilka salw laserowych promieni, zmuszając strażników do odwrotu w głąb szybu.

– Oj, chciałbym zobaczyć jak rozprawia się z wami marszałek, oj, chciałbym.

– Jak się pospieszysz i nic nie odwalisz, to może będziesz miał szansę.

Drugi Latawiec, z kolejną grupą rebeliantów dryfował powoli w ich stronę, niosąc wsparcie dające nadzieję na sukces. Mszczuja podeszła i przytuliła się do męża.

– Robimy to dla Lubka – szepnęła, ściskając mocno kurtkę na jego plecach. – Dla naszego małego synka.

Zdziwiło ich to, że udało im się przybić do przystani w centrali, bez alarmowania jakiejkolwiek straży. Prawdopodobnie wszyscy rozlecieli się do pozostałych kopalń, pomyślał Blizbor i poprawił opaskę na ramieniu.

– Baryła! Co ty robisz?! – krzyknęła starsza kobieta.

Za późno. Łopata potężnego mężczyzny śmignęła w powietrzu oddzielając głowę pilota od torsu.

– Obiecałem, że mu darujemy życie, do chuja pana! – syknął przez zęby Blizbor.

– No i darowałeś, a ja mu je zabrałem – odrzekł niedbale. – Nie mógłbym spojrzeć w oczy komuś, komu odgryzłem palec. Tfu!

Gdy załogi obu pojazdów wysiadły na szerokiej przystani, drzwi centrali otworzyły się, a ze środka wybiegło grubo ponad stu uzbrojonych po zęby żołnierzy.

– Stać! Rzucić broń!

Kilofy, łopaty i młoty opadły na podłogę wielkiego Latawca. Zrezygnowani powstańcy spojrzeli po sobie i unieśli ręce nad głowę.

 

V

Jeszcze Polska nie zginęła

 

Blizbor czuł rozbawienie będąc prowadzonym przez strażnika, mimo dotyku zimnej lufy na karku. Nie wiedział, czemu. Przecież właśnie cały, misterny plan legł w gruzach i prawdopodobnie prowadzono ich na rzeź. Zrzucił to na euforię powstańczą i szok pourazowy wywołany drastycznymi obrazami dnia dzisiejszego.

– Polskie psy! – rzucił jeden z kosmitów.

– Karaluchy! – dorzucił kolejny.

Baryła ugryzł się w język, za co wszyscy byli mu bardzo wdzięczni. Pędzili ich krętymi korytarzami niczym bydło. Wewnątrz, Latawiec wydawał się o niebo większy niż z zewnątrz. Doszli w końcu do ciężkich, pancernych drzwi. Więźniów ustawiono w szeregu. Na płaskim ekranie na ścianie pojawiła się twarz, inna niż te kosmitów. Bardziej ludzka, ziemska, jednak dziwnie demoniczna. Wywoływała wrażenie człowieka bezwzględnego i nie do końca przy zdrowych zmysłach. Jednak gdy się odezwała, jej głos koił, niczym muśnięcie morskiej piany na rozgrzanych, słonecznym blaskiem plecach.

– Każcie intrygantom rebelii wystąpić.

Jeden ze strażników machnął ręką.

– Słyszeliście?!

Baryła uniósł wysoko głowę i zrobił krok naprzód. Za nim Roman, przybyły drugim latawcem, informator oraz oryginalny pomysłodawca powstania. Blizbor chwycił żonę za rękę, pociągnął do przodu i szepnął.

– I tak jesteśmy martwi.

Reszta została na miejscu.

– Wpuśćcie ich, jestem ciekawy – rzekł mężczyzna z ekranu. – Resztę zutylizujcie.

– Tak jest, panie marszałku – odparł kosmita.

– Nie! – ryknął Baryła, wyrywając się kilku strażnikom targającym go do dalszego pomieszczenia.

Mszczuja wydała z siebie dziki okrzyk, a mężczyźni w szeregu zaczęli zasłaniać kobiety własnym ciałem. Drzwi zaczęły się za nimi zamykać. Zanim zatrzasnęły się na dobre, wyciszając wszystko, zabrana dalej czwórka usłyszała kilka patriotycznych okrzyków kompanów, a potem strzały. Całe mnóstwo.

– Co my tu mamy? – zapytał facet z ekranu, rozwalony niczym król w dużym fotelu na końcu, suto zastawionego, stołu.

– Ty skurwysynu! – syknęła Mszczuja i splunęła w jego kierunku. Jednak z zaschniętych ust kobiety wydobyło się tylko trochę piany.

– Oho, proszę, rekinek ma ząbki – odrzekł, krzywiąc się. – Ach, co za brak manier, moja godność, marszałek Mirren Ch’Lihmieh.

– Wiemy – mruknął ponuro Baryła.

Blizbor nie wiedział czy ma większy apetyt na życie kosmity czy na to wspaniale pachnące jedzenie.

– Wybaczcie mi mój polski, moi drodzy, dopiero niedawno podjąłem się nauki – odparł kosmita. – Ale dość o mnie! Zaciekawi was pewnie persona mojego gościa.

Wskazał potężnie zbudowaną ręką, niewysokiego jegomościa w garniturze, raczącego się filiżanką, wnioskując po obłoku pary, gorącego napoju.

– Panie ministrze! – krzyknął Roman. – Panie ministrze, błagamy pana. Nie jesteśmy jakimiś dzikusami. Jesteśmy więźniami! To jest obóz koncentracyjny!

Polski polityk nie spuszczał z niego małych, świńskich oczek, siorbiąc ciecz drobnymi łyczkami. Marszałek za to, zaniósł się histerycznym śmiechem, po czym zaintonował dziecięcym, skarżącym się głosem.

– Panie miniśtsie, panie miniśtsie! Haha! I jeszcze te szmatki na rękach. Eh, jakie to słodkie.

Minister spuścił wzrok.

– Naprawdę myśleliście, że wasz rząd nie wie, co tu się dzieje? Jakie są realia? – Mirren Ch’Lihmieh wstał i przeszedł się po pomieszczeniu. Dopiero teraz uzmysłowili sobie gigantyzm marszałka. – Nie miejcie do nas pretensji, ani do swoich polityków.

Podniósł ze stołu kurczęcą nogę, wygryzł spory kęs i kontynuował z pełnymi ustami.

– To nic osobistego, to biznes. – Potarł palcami. – Pieniądze. Ot co, zawsze chodzi o pieniądze. My potrzebujemy radioaktywnych złóż, wy potrzebujecie środków. My nie mamy złóż, wy macie, lecz nie posiadacie odpowiednich technologii, by ogołocić góry do zera. My nie każemy grzebać naszym ludziom w radioaktywnych skałach. Wy z kolei, jesteście w stanie dostarczyć nam tanią siłę roboczą. Jest to więc sytuacja win-win dla każdego. To znaczy, oprócz was – powiedział, wzruszył ramionami i rzucił w kąt, obgryzioną do połowy kość.

Droczy się z nami, pomyślał Blizbor, czując jak żołądek skręca mu się w precel. Wie jak głodni wszyscy jesteśmy. Marszałek oblizując gorliwie palce, wrócił na swoje miejsce. Kiedy się do nich odwrócił trzymał w rękach spory czytnik.

– Jedno mnie ciekawi. Może znajdziecie moje pytanie rozsądnym i na nie odpowiecie – rzekł, po czym zwrócił się do polskiego ministra. – Wybacz, mogę uronić jedno lub dwa niepochlebne słowa o twoim narodzie.

Polityk uniósł filiżankę w geście przyzwolenia i toastu. Kosmita odchrząknął i zaczął czytać.

– Tysiąc osiemset trzydziesty pierwszy, Powstanie Listopadowe, kilkadziesiąt tysięcy ofiar. Tysiąc osiemset sześćdziesiąty czwarty, Powstanie Styczniowe, to samo, sromotna klęska. Ostatnie większe, niecałe dwa wieki temu, w Warszawie, również blamaż – marszałek Mirren Ch’Lihmieh wyszczerzył zaskakująco małe, dziecięce zęby i rzucił czytnik w jedzenie na stole. – Historia się z was śmieje, cała galaktyka z was szydzi. Nieposłuszne psy, nie znające swojego miejsca. Oj, polaczki, po co wam to? Kiedy wy się nauczycie siedzieć cicho i robić co wam każą?

Paniczny chichot wydobył się z ust Blizbora. Wyraz twarzy marszałka zmienił się z drwiny w gniew. Nie przywykł do bycia obiektem kpin. Wyrwał smartfona jednemu ze strażników i wymierzył w powstańca. Zbliżył się i przyłożył mu urządzenie do czoła, dysząc ciężko.

– Jeżeli spróbujemy odzyskać wolność sto razy – wypluł Blizbor, charcząc krwią – jeżeli sto razy nam się nie uda, polegniemy i się poddamy, przestaniemy walczyć, to czy kiedykolwiek będziemy wolni?

Jeden ze strażników nagle jęknął i złapał się za przyrodzenie. Nie zdążył powstrzymać Mszczui, która rzuciła się do przodu, porwała ze stołu nóż i przytknęła polskiemu ministrowi górnictwa do gardła, zanim ten zdążył odstawić filiżankę na blat.

– Nie zrób nic głupiego dziwko – syknął marszałek. – Jeden ruch mojego kciuka, a twój kochaś, tak widziałem jak trzymaliście się za ręce przed drzwiami, będzie miał z mózgu galaretkę.

Strażnicy nie wiedzieli co zrobić. Spojrzenia małżonków spotkały się. Mężczyzna chwilę się wahał, ale kiwnął głową.

– Nic wam to nie da, i tak wyjdziecie stąd martwi – warknął gigant.

– Błąd – stęknął Blizbor. – My tu weszliśmy martwi.

– Wytłumaczcie się z tego polskiemu rządowi – prychnęła Mszczuja i ugodziła ministra kilkukrotnie w szyję, rozbryzgując krew na kaczkę w miodzie. – A historia niech się z nas śmieje.

 

Koniec

Komentarze

Jeszcze nie czytałem (oczywiście przeczytam), ale od pierwszego spojrzenia przeszkadza mi nieco tytuł. Cóż z tego, że początek w obcym języku skoro jest to dwukrotnie powtórzona ta sama fraza.

Czy to jest sygnaturka?

Też dopiero biorę się za czytanie, ale z góry proszę komentujących o nie wypisywanie ukrytych w tekście smaczków, żeby nie psuć innym zabawy :P

 

***

 

Bardzo dobrze napisana, poruszająca, ale nie w banalny sposób. Postacie są proste, ale przez to łatwo się z nimi utożsamić, poza tym dobrze je nakreśliłeś. Styl bardzo mi się kojarzył z literaturą obozową, taki surowy i dosadny, ale to ważne, bo to tworzy klimat.

Jeżeli coś mi psuje ogólne wrażenie, to brak budowania napięcia przed powstaniem. Wiem, że tak na prawdę sama walka nie była najważniejsza, to nie jest opowiadanie o kosmicznych bataliach, ale o ludziach. Ale mimo wszystko zupełnie mnie nie zaangażowała, chociaż mogła być na prawdę dramatyczna. Miałem wrażenie, jakby ucięto kawałek, tak jakoś nagle wskakujemy w środek walk. 

Druga rzecz to zakończenie, które było dosyć przewidywalne (poza ostatnim aktem odwagi). Niestety całe opowiadanie jest okrutnie prawdziwe i co przerażające jest sporo podobieństw i do czasów najnowszych.

Kolejna rzecz, której w sumie nie traktuje jako minus to gatunek – autentycznie przeszkadzały mi elementy sci-fi, były nijakie, banalne. Historia wiele by nie straciła, gdyby ich nie było.

Wahałem się między oceną 4 a 5 (6 pozwolę sobie zarezerwować dla opowiadań absolutnie perfekcyjnych). W każdym razie przypomniałem sobie o ukrytych smaczkach, które pewnie będę rozgryzać jeszcze przez tydzień.  Ze względu na to daję 5.

To było bardzo dobre opowiadanie, świetnie skonstruowane i niebanalne, jak dla mnie mogło być trochę dłuższe.

 

EDIT: jeszcze tylko dodam, że bardzo trafiony tytuł. Dopiero sobie o nim przypomniałem i zacząłem go analizować. Daje do myślenia.

Ganqou

Cieszę się, dzięki. Opowiadania z limitami zawsze sporo tracą, trzeba podjąć trudne decyzje, ale tutaj wyjątkowo nie musiałem ciąć. Co do sci-fi i tego, że historia bez niego by dużo nie straciła to dla mnie po części komplement. Tego staram się nauczyć od Martina, żeby po wyjęciu smoków, kosmitów i magii, historia wciąż miała sens. Prawdziwych koneserów fantastyki niestety taka opcja nie zawsze zadowoli. Co do tytułu, cóż, okoliczności wybrania go to historia godna biesiady przy ognisku z wyciem wilków w tle.

kchrobak

Rozumiem co masz na myśli. Ale przemyślałem różne warianty i ten wydałby mi się najbardziej intrygujący, a i nieprzypadkowy. Wybacz.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Co do Martina, problem polega na tym, że elementy fantastyczne wzbogacają świat “Gry o tron”, czynią go ciekawszym. Nie wspomniałem o postaci marszałka (zapomniałem), ale ta postać niemal zrujnowała dla mnie całą powagę. Jeśli byłby faktycznie ciekawy i oryginalny, to mógł wnieść na prawdę sporo. Ale może to tylko ja, bo ta postać kojarzyła mi się z diabolicznym M. Bisonem z filmowej wersji Street Fightera (’OF COURSE!”- https://www.youtube.com/watch?v=1W7c8QghPxk ). Ale to już trochę czepialstwo z mojej strony.

Ganqou

Filmu nie widziałem, podobieństwa nie szukałem, ale skoro je znalazłeś to coś jest na rzeczy. Co do Martina, jak zaznaczyłem, dopiero się uczę ;)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

 

Historia się z was śmieje, cała galaktyka z was szydzi – to i podobne zdania, przesada, patriotyczno-martyrologiczny bełkot.

Sam przebieg rewolucji przekonujący, postaci bohaterów również.

Wygląda na poważny zamysł, a widzę momentami groteskę. Jest i smutno i śmiesznie i krwawo.

 

 

 

Ignorancja to cnota.

Katastrof VII

Dzięki za przeczytanie. Ta martyrologiczność i groteska pojawiają się w prawie każdym z moich tekstów. Już sam nie wiem czy z nimi walczyć czy przyjąć do wiadomości, że są nieodzowną częścią mojej twórczości. A jeśli chodzi o te dwa, podobne zdania. Pierwsza część to bardziej ironia, druga – fakt. Myślę, że każde z nich coś wnosi :)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Przeczytałem!

 

Dziękuję za udziału w konkursie! 

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Czytało się całkiem nieźle, jednak nie mogę mówić o pełnej satysfakcji.

Chyba nigdy nie zrozumiem dlaczego buntownicy wywołują powstanie, choć nie są do niego należycie przygotowani. Inna sprawa, czy kiedykolwiek byliby gotowi. Bo narzędzia górnicze i biało-czerwone opaski na rękawach, to chyba trochę za mało, by myśleć o pozytywnych skutkach zrywu.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Dlaczego Cebule są napisane wielką literą?

 

Coś kuło go w po­ty­li­cy… – Czy to coś zachowywało się jak kowal, kujący żelazo?

Pewnie miało być: Coś kłuło go w po­ty­li­cy

 

Także daj­cie cho­ciaż Ba­ry­le do­koń­czyć.Tak że daj­cie cho­ciaż Ba­ry­le do­koń­czyć.

 

męż­czy­zna po­chy­lił się nad bla­sza­nym zle­wem i od­charchnął fleg­mę. – …męż­czy­zna po­chy­lił się nad bla­sza­nym zle­wem i od­charknął fleg­mę.

 

Zo­sta­wia­cie nas, z dziec­kiem przy pier­si, suchą pięt­ką od chle­ba… – Zo­sta­wia­cie nas, z dziec­kiem przy pier­si, pięt­ką suchego chle­ba

 

Ba­ry­ła strzą­snął z sie­bie jego rękę i od­ma­sze­ro­wał wgłąb ko­pal­ni… – Ba­ry­ła strzą­snął z sie­bie jego rękę i od­ma­sze­ro­wał w głąb ko­pal­ni

 

wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni dwie bia­ło­czer­wo­ne opa­ski na ramię. …wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni dwie bia­ło­-czer­wo­ne opa­ski na ramię.

 

po­ca­ło­wa­ła go na­mięt­nie w usta i wsu­nę­ła  flagę na rękaw. – Opaska na ramię nie jest flagą.

 

Każdy z nich miał na ra­mie­niu opa­skę z pol­ską flagą. – Raczej: Każdy z nich miał na ra­mie­niu opa­skę w polskich barwach.

 

Jego głos na nie­wie­le się zdał, jed­nak wy­ma­chi­wa­nie ła­pa­mi nad­ro­bi­ło za nie­efek­tyw­ną ko­mu­ni­ka­cję wer­bal­ną.Jego głos na nie­wie­le się zdał, jed­nak wy­ma­chi­wa­nie ła­pa­mi nad­ro­bi­ło nie­efek­tyw­ną ko­mu­ni­ka­cję wer­bal­ną.

 

Z ki­lo­fa­mi, ło­pa­ta­mi i mło­ta­mi w ręku, ru­szy­li bie­giem do przy­sta­ni.Z ki­lo­fa­mi, ło­pa­ta­mi i mło­ta­mi w rękach, ru­szy­li bie­giem do przy­sta­ni.

Chyba że trzymali wszystko w jednej ręce.

 

u nie­któ­rych po­wstań­ców mó­gło­by to wzbu­dzić li­tość. – Literówka.

 

zmu­sza­jąc straż­ni­ków do od­wro­tu wgłąb szybu. – …zmu­sza­jąc straż­ni­ków do od­wro­tu w głąb szybu.

 

po­my­ślał Bli­zbor i po­pra­wił flagę na ra­mie­niu. – …po­my­ślał Bli­zbor i po­pra­wił opaskę na ra­mie­niu.

 

z środ­ka wy­bie­gło grubo ponad stu uzbro­jo­nych po zęby żoł­nie­rzy. – …ze środ­ka wy­bie­gło grubo ponad stu uzbro­jo­nych po zęby żoł­nie­rzy.

 

Biło od niej wra­że­nie czło­wie­ka bez­względ­ne­go… – Wrażenie nie bije od twarzy, ale patrząc na czyjąś twarz, można doznać wrażenia.

 

Jed­nak gdy się ode­zwał, jego głos koił… – Cały czas piszesz o twarzy, więc: Jed­nak gdy się ode­zwała, jej głos koił

 

– Każ­cie in­try­gan­tom re­be­lii wy­stą­pić. – Pewnie miało być: – Każ­cie prowodyrom re­be­lii wy­stą­pić.

 

Ah, co za brak ma­nier… – Ach, co za brak ma­nier

 

ra­czą­ce­go się fi­li­żan­ką, wnio­sku­jąc po ob­ło­ku pary, go­rą­ce­go trun­ku. – …ra­czą­ce­go się fi­li­żan­ką, wnio­sku­jąc po ob­ło­ku pary, go­rą­ce­go napoju.

Trunek to napój alkoholowy. Nie wydaje mi się, by trunek był pity z filiżanek.

 

wy­szcze­rzył za­ska­ku­ją­co małe, dzię­cię­ce zęby… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Jak zwykle niezawodna w wyłapaniu baboli, dziękuję :) Co do braku broni, przygotowań – nadarzyła się okazja, a chcącemu nie dzieje się krzywda. Cebule i Latawce pisałem z dużej, jako nazwy własne.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Cieszę się, że możesz sobie odbabolić. ;-)

I dziękuję za wyjaśnienia. Latawce też mnie zastanowiły, ale zapomniałam zapytać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, tak więc: kopiuj → wklej. Cały czas się czerwienię i zachodzę w głowę, o co kaman. ;-)

 

O opowiadaniu… Francusko brzmiący akcent, głodowe racje, układy polityków z obcymi, zryw wolnościowy… Ciekawe, bardzo ciekawe, i takie… aktualne. Dobrze napisane, utrzymywało uwagę, ogólnie przyjemna lektura. Jestem kontent. Powodzenia w konkursie. Pozdrawiam.

Blackburn

Kłaniam się nisko.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Gryzie mnie to i nie mogę się powstrzymać przed zapytaniem o to:

nie przyniesie nam nic innego jak srom i śmierć.

Najpierw pomyślałam o slangu miejsko-ulicznym, więc ok, można by to przyjąć. Jednak w kontekście kolejnych zdań wychodzi mi, że chyba jednak chodziło Ci o wstyd, czyli sromotę. Mylę się?

 

Poza tym czytało mi się całkiem dobrze. Mimo że w sumie przy obranej tematyce wiadomo było z grubsza, jak się całość skończy, to nie mogę narzekać, ze było nudno. Było ciekawie.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

śniąca

Jak najbardziej, sromem posłużyłem się jako synonimem wstydu. Wyraz ten niesamowicie mi pasował do postaci, która go wypowiedziała. Cieszę się, że cię nie zanudziłem. Z motywem zrywu jest jak z filmami o Rockym, rezultatu końcowego się spodziewasz, ale nie powstrzymuje cię to przed dopingiem. :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Świetne story. Konsekwentnie, od początku do końca, na patriotyczną nutę. Warsztat godny pozazdroszczenia. Znakomite zamknięcie historii – przegrać tak, by zwyciężyć. Piękne. Zżyłem się z postaciami – wyraziste, prawdziwe, no po prostu ludzkie.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nazgul

Dzięki, cieszę się, że dla ciebie zagrało.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Udało mi się w końcu przeczytać, nie dlatego “w końcu”, że słabe, lecz z powodu napiętego tygodnia. Ale nadal podtrzymuję moją pierwszą uwagę, że tłumaczenie tytułu w tytule jest zbędne. Z dużą dozą prawdopodobieństwa (graniczącą z pewnością) można założyć, że większość z tu obecnych zrozumie łacińską sentencję, a nawet jeśli nie, to jest w stanie bez problemu odnaleźć jej znaczenie.

Jeszcze jedna uwaga – zmiany chorobowe u bohaterów – uważam, że to jest trochę pójście na skróty. Podobnie jak katorżnicze warunki. Oczywiście nie wiem tego, ale wydaje mi się, że podejmowanie decyzji heroicznych będąc “jedną noga w grobie” jest łatwiejsze niż w sytuacji, w której mamy coś do stracenia. Choćby to było skromne, lecz bezpieczne życie.

Poza tym (a właściwie nawet z tymi mankamentami) podobało mi się ponadprzeciętnie. I mimo przewidywalności niektórych rozwiązań i sytuacji nie czułem najmniejszego dyskomfortu. Historia jest dobrze napisana i kończy się tak, jak powinna się kończyć.

Co do uwagi katastrofa: “patriotyczno-martyrologiczny bełkot”. Zgadza się, a jak miałoby być? Jestem pewien, że większość bojowników podobnych, przegranych spraw wyabstrahowuje swe poczynania i siebie samych z pragmatycznego podejścia do sprawy. I nie stosuje analizy SWAT. Podobnie ma się sprawa z oprawcami, którzy będąc górą, mają tendencję do poniżania i deprecjonowania osiągnięć oraz motywacji pokonanych.

Bohaterowie pełnokrwiści, z prawdziwie ludzkimi odruchami i mankamentami. Mam na myśli Polaków. O kosmitach się nie wypowiem, bo nie mam wzorca, ale francuski akcent mi pasuje.

 

 

 

Czy to jest sygnaturka?

kchrobak

Dziękuję, że dałeś radę przemóc się z tytułem i obiektywnie przyjrzeć treści. Co do zmian chorobowych i pójścia na skróty, wiesz co, to jest bardzo życiowe. Bo często jest się na równi pochyłej w dół, nie zawsze sobie z tego zdając sprawę i potrzeba wtedy jednej, naprawdę małej decyzji, żeby odwrócić swój los o 180 stopni. Mówię, czerpiąc z własnego doświadczenia. Właśnie te, często przypadkowe wybory decydują na dłuższą metę o tym jak potoczy się nasze życie. Tak samo było w przypadku bohaterów, nadarzyła się okazja, lekkie pchnięcie ich w kierunku, w którym podświadomie od dawna zmierzali. 

PS. Chodziło ci zapewne o analizę SWOT :D Bo SWAT to tacy antyterroryści :D

Pozdrawiam!

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Też się cieszę, że mi się udało ;) I zgadzam się z tym, co powyżej napisałeś. Bardzo prawdziwe i życiowo wiarygodne to było. Z tą drogą na skróty chodziło mi o to, że ciekawy byłbym tej historii, a może nawet bardziej samych bohaterów, rzuconych na “głębsza wodę”. Ale czy to zarzut?

Z tym SWATem/SWOTem oczywiście masz rację. Choć jakby się tak głębiej zapuścić w analizę to trzeba przyznać, że i broń i taktykę powstańcy też mieli specjalne ;)

Czy to jest sygnaturka?

Nie interesuje mnie czy was będą przypalać tymi swoimi laserami czy grozić gwałtem męskim. ← przecinki zgubione

 

To o czym tu mówimy panowie, to zdrada i za samą tę rozmowę możemy stracić łby albo i gorzej. → to, to, tu, tę, trututu

 

Drewniane panele trzeszczały cicho pod stopami, a przezroczyste błony na ścianach falowały lekko, targane podmuchami górskiego wiatru. Zdejmując buty, omiótł wzrokiem pozostałość ← można się domyślić, że wracamy do bohatera, niemniej zmieniłeś podmiot na panele i błony, a potem nie wróciłeś oficjalnie do postaci.

 

Polski minister przylatuje, gdy się dowie o naszym losie, na pewno nam pomoże. → przylatuje [kropka]

 

a on nie mógł odgadnąć(,) co kryło się w jej głowie.

 

za Chiny Ludowe nie wiedząc(,) jak z niego skorzystać.

 

Blizbor czuł rozbawienie będąc prowadzonym przez strażnika, mimo dotyku zimnej lufy na karku. Nie wiedział(,) czemu. Przecież właśnie ich misterny plan legł w gruzach i prawdopodobnie byli prowadzeni na rzeź.

 

 

Smutne Polaki – Cebulaki, trafne nawiązania. Bardzo dobrze napisane. Chyba najlepiej, jeśli chodzi o język. Niemniej przygnębiająca ta metafora i nie czerpałam z lektury przyjemności (poza językową). Ja i tak mam charakter umartwiacza, smutnej patriotki, ale żeby tak jeszcze człowieka dobijać… ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bardzo polskopowstańczy tekst. Jednocześnie podniosły i ponury. Końcówka interesująca.

W pewnym momencie się zagubiłam – miałam problem z ustaleniem, o co i na kogo rozgniewał się marszałek.

Przecinkologia nadal Ci kuleje.

– O jchuj! – zaklął pod nosem Blizbor.

Nietypowo zaklął.

Babska logika rządzi!

c21h23no5.enazet

Merci za polerkę. No niestety, ten tekst dokładnie taki miał być. Przykro, że aż tak cię znokdałnował, ale chociaż moje storytellingowe ego jest usatysfakcjonowane, widząc, że osiągam zamierzony efekt psychologiczny u czytelnika. Na przyszłość będę tagował #niedlasmutasów :D Pozdro!

Finkla

 Dziękóweczka i z góry zapowiadam poprawę. Mam to po mamie, przecinki stawiam tam, gdzie kończy mi się myśl :D Ale spokojnie, baby steps, baby steps…

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Jestem coraz bardziej przekonany, że jakość prac konkursowych ucierpiała z powodu krótkiego terminu. Wszystkie teksty, które do tej pory przeczytałem, wyglądają na niedopracowane.

 

Widzę, że nawiązanie do drugiego obrazka było dość luźne. Nawiązanie do pierwszego nieco bardziej oryginalne niż w przypadku tekstu Cienia i Reinee. 

 

Tekst nieszczególnie mi się podobał. Napisany jest płynnie, ale to takie wymaganie minimum. Konstrukcja fabuły dość prosta. Ludzie pod ścianą – desperacki krok – wstępny sukces – problemy –konfrontacja z Wielkim Złym. Bohaterowie przynajmniej nieco bardziej plastyczni i lepiej narysowani niż u konkurencji, natomiast ich motywacje, sposób myślenia raczej papierowy, do tego zideologizowany. 

Nie umiem nazwać tej cechy języka, którym się posługujesz, ale trąci mi to trochę YA i przesadną pewnością siebie – jednak jako amator, brak mi narzędzi opisu.

 

Mógłbym też czepnąć się warstwy ideologicznej  – chcącemu nie dzieje się krzywda to przecież ulubione usprawiedliwienie dla zwolenników nieograniczonego dostępu do broni i zabijania złodziei. Dalej mamy końcówkę i wszechobecny mem apoteozy śmierci za ojczyznę nawet, gdy nie ma praktycznego znaczenia. To do mnie nie trafia, ale też nie wpływa bardzo na moją ocenę.

tojestniewazne

Dzięki za uważne przeczytanie i pozwól, że odpowiem ci na każdy z twoich akapitów z osobna:

1. Prawda.

2. Nawiązanie do pierwszego obrazka (Tatry) było bardziej oczywiste, namacalne. Natomiast co do drugiego (Łysego) poszedłem w symbolikę. Jeśli się przyjrzysz obrazkowi i detalom na nim, można wręcz go odebrać jako spoiler do całego opowiadania. Chciałem zaszaleć, ale z zachowaniem równowagi, by ci szukający dosłowności w odniesieniu do obrazków i ci, łaknący ukrytych sensów, byli zadowoleni.

3. Co do języka i YA, prawda, ale to bardziej dostosowanie się do grupy docelowej portalu jak i rynku fantastycznego. Bo wiem, że zagląda tutaj dość szeroko rozpięta gama wiekowa.

4. Konkurs zbliża się do końca, może czas troszkę rozjaśnić pewne kwestie. Masz trzy, główne strony konfliktu: Polski rząd, obcą cywilizację i Polaków w gułagu. Tytuł opisuje działania i ich konsekwencje dla każdej z grup. O ile poglądy o których mówisz można wpisać w tę sentencję, o tyle nie mają odniesienia do tekstu. Chodzi o działania, które niosą ze sobą ryzyko, jednak podmiot bierze na siebie odpowiedzialność, ceniąc sobie bardziej domniemany zysk niż ewentualne konsekwencje. 

Śmierć bez znaczenia? Tak myślałem, pisząc to opowiadanie i udostępniając je polskiej publiczności, że końcowe wydarzenia zostaną lekko niezrozumiane. Ponieważ, w ostatnich latach, śmierć głów państwa w naszym kraju jest niemal lekceważona. I nie chodzi tu o orientacje polityczne, lecz sam fakt tajemniczych okoliczności różnych zdarzeń. Ale w poprawnie funkcjonującym państwie, jeżeli ważny polityk wyjeżdża, jako poseł, negocjować warunki umowy z drugą stroną, nie ma prawa mu spaść włos z głowy. Owszem, korupcja czy chęć podtrzymania korzystnych ustaleń biznesowych mogą prowadzić do zatuszowania przykrych wydarzeń.  Ale chciałbym wierzyć, że czasy w których z naszym państwem będą się liczyć na świecie, powróciły w okresie, w którym rozgrywają się wydarzenia opowiedziane. Jest mowa o tym, że władza zdaje sobie sprawę z ponurego losu obozowiczów, jednak nie ma mowy o opinii publicznej. Jest to dużo bardziej skomplikowana politycznie kwestia niż na pierwszy rzut oka można założyć. Także, biorąc to pod uwagę, zastanów się czy ta śmierć nie miała praktycznego znaczenia.

 

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Przeczytałam i mam zagwozdkę. Bo fabuła jest przewidywalna do bólu, a patetyczne przemowy bohaterów wywoływały u mnie niekontrolowaną chęć przewracania oczami. Natomiast pomysł i polskie motywy – bardziej lub mniej widoczne – super. I nawet ten narodowopowstańczy sztafaż, patos towarzyszący – tym razem – nawiązaniom do historii mi nie przeszkadzał, pasował tu.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Teks napisany dobrze, czyta się przyjemnie, koncept w sumie ciekawy, ale… nie kupuję tego obrazka. To znaczy o ile sytuacja, w której Polak Polakowi Polakiem generalnie jeszcze jakoś chce mi się pomieścić jako koncept dopuszczalny – wszak rządy marionetkowe na usługach obcych mocarstw, swoją pod-polityką siejące terror wśród własnych obywateli albo po prostu przymykające na ten terror oczy, już nam się zdarzały. Nie rozumiem jednak, dlaczego w takim razie śmierć ministra ma cokolwiek komukolwiek dawać do myślenia? Jaka w tym symbolika, jakie to może mieć znaczenie? Jeśli rząd faktycznie wie, co się dzieje i zgadza się na to, to wyłącznie dlatego, że nie ma nic do gadania. Siedzą cicho i cieszą się, że sami nie muszą rozkopywać Tatr. W każdym innym wypadku taka wizja jest nie do przyjęcia i ogarnięcia, nawet jako przyczajona satyra i ukryta aluzja, że blok-ekipa z Wiejskiej ma nas absolutnie, całkowicie i bezwzględnie za bezwartościowe mięcho.

“Naród – robactwem, Ojczyzna jest niczym

Bo oprócz nas, nic się nie liczy!”

 

Jeszcze bardziej jednak nie kupuję w tym wszystkim motywu działania kosmitów. Po co układać się z psami i traktować je, choćby pozornie, jako równorzędnych partnerów, skoro – wnosząc po przewadze militarnej okupanta – bez problemu mogliby wszystkie zagonić do budy i wytresować po swojemu? Inna rzecz, że jak na tak rozwiniętą cywilizację, są wyjątkowo głupi i nieporadni. Już sam fakt, jak traktują więźniów – głodowe racje, harówa ponad siły, totalnie zero socjalu – zupełnie mija się z ich celem nadrzędnym: wydobywaniem surowca. Gdyby chodziło tylko o gnębienie i próbę oficjalnie cywilizacyjnego wyniszczenia wroga – jak w gułagach czy obozach koncentracyjnych – przy okazji wykorzystując go do swoich celów, to bym słowa nie powiedział. Ale w tekście wyraźnie stoi, że im chodzi przede wszystkim o złoża, więc zsyłanie do kopalni osłabionych, wygłodzonych i na wpół żywych ludzi, którzy w żadnym razie nie dostają porcji żywnościowych umożliwiających przeżycie dłużej niż kilka tygodni, to strzał w stopę, bo efektywność kopalni musi być w każdym razie minimalna, a nakłady czasu, kłopotów i pieniędzy na kolejne zsyłki kolejnych niewolników z pewnością muszą być większe, niż koszt porządniejszych posiłków dla górników i zapewnienia im jakiegoś przynajmniej przyzwoitego socjalu. Wydajność większa, kłopotów z więźniami mniej, PR lepsze. Wtedy, nawet jeżeli nie wszystkie strony byłby WIN-WIN, to przynajmniej ta jedna nie miałaby poczucia, że jest totalnie LOSE. Generalnie, gryzie się to wszystko trochę.

Brakło mi też odniesienia do sytuacji międzynarodowej, bo odniosłem delikatne wrażenie, że Kosmity najechali nie całą Ziemię, a tylko Polskę – wszystko dlatego, że rewolucjoniści wykazują się patriotyzmem wyłącznie lokalnym: “Jeszcze Polska…”, więc cierpią wyłącznie jako Polacy, a nie ludzie w ogóle. I takie to trochę dziwne.

Niemniej klimat powstańczy, nastroje patriotyczne i duch narodu – wiecznie żywy straceniec – oddane bardzo dobrze.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Mirabell

Taka stylizacja :D Dzięki.

Cień Burzy

Rozumiem co masz na myśli, pisząc o nieścisłościach w ujęciu międzynarodowym czy o motywach i działaniach kosmitów. Jednak w przypadkach gdzie jest sporo do opowiedzenia i limit, musisz zaufać, że większy obrazek jest zaplanowany, ale nie zawsze da się go w pełni ukazać. Gdy musisz wybierać co zaakcentujesz bardziej, losy ludzi czy specyfikę sytuacji i okoliczności, dla mnie wybór jest prosty. Jak można wywnioskować z tekstu, technologie górnicze kosmici mają mocarne, jednak bojowe nie do końca. Troszkę bajerów w smartfonie i karabiny na Latawcach to nic, z czym kilka odrzutowców nie dałoby sobie rady. Umowa z polskim rządem jest zawarta bez gróźb czy szantażu. Naprawdę sądzisz, że politycy podobni mentalnością od obecnych, mieli problem z poświęceniem tysiąca osób dla mega zysków? Zastanawiasz się czy tylko Tatry obdzierają. Nie, ale jeśli to samo dzieje się w Alpach to sądzę, że Austriacy czy Włosi korzystają z uchodźców. Istnieje tylko duch patriotyzmu narodowego, ponieważ obozowicze są odcięci od świata, od mediów, żyją w przekonaniu, że to inwazja i są więźniami. A jak się okazuje, ,,zostali sprzedani’’. Jeśli chodzi o coraz gorsze warunki, to polecam sobie odpalić Tatry/Karkonosze w google grafika, a potem spojrzeć na obrazek konkursowy. Za dużo do obdarcia to już tam nie pozostało. Blizbor odbierając racje żywnościowe zauważył, że dostał mniejszą rację niż wcześniej. Oznacza to, że warunki w obozie ulegają stałemu pogorszeniu z biegiem czasu, gdy zostaje coraz mniej pracy. Domyślam się jednak, że w umowie zawartej między kosmitami, a rządem jest mowa o tym, by obozowicze nigdy stamtąd nie wyszli. Chodzi o utrzymanie tego w tajemnicy, nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Podobało mi się, choć gdyby nie limit znaków podejrzewam, że wyszłoby jeszcze lepiej. Można by dokładnie oddać realia. Bohaterowie oddani nieźle, da się im kibicować. Samo powstanie wciągające i dość emocjonujące (ale i bez przesady :P), choć zgodzę się, że trochę na łapu-capu. Ilustracja pierwszego obrazka w tekście lepiej niż dobra, drugiej nie odnotowałem, ale może nie pojąłem. Od strony technicznej brakuje trochę przecinków.

poczuł znajome uczucie

niepotrzebne powtórzenie

pozaziemską cywilizację

Nie pasowało mi to sformułowanie do kogoś, kto wcześniej mówi o “osranym halnym“. Do tego czasu powstańcy mieliby już jakiegoś “moskala”, “szkopa” czy na cokolwiek by im inwencja pozwoliła.

Kosmita kiwnął głową, ale odrzekł.

lepszy byłby dwukropek zamiast kropki.

rozlecieli się do pozostałych kopalń,

Inne znaczenie rozlecenia jest dominujące, przez co to zdanie jest nieprzyjemne w czytaniu.

cały, misterny plan

zbędny przecinek

rozgrzanych, słonecznym blaskiem plecach.

j.w.

za to, zaniósł się histerycznym śmiechem

j.w.

Mam mieszane uczucia. Mniej więcej do połowy czytało się dość dobrze, potem liczba stylistycznych potknięć rośnie (dałem sobie spokój z listowaniem, bo i też nie jestem mistrzem słowa). O ile dużym plusem jest najbardziej z opowiadań konkursowych rozbudowana historia, o tyle jest ona dla mnie socjologicznie nieprzekonująca, nawet uwzględniając Twoje wytłumaczenie.

Najbardziej raziło mnie to, co Cienia – co Obcych obchodzi Polska, co ich obchodzą rządy, co ich obchodzą kraje, narody, granice, cokolwiek? Jeśli Obcy, w przekonaniu więźniów, mają taką siłę, by trzymać w szachu Rosję, to… ekhm… Po takim deszczu nie rosną narodowe grzyby. Może by i mogły w jakimś pokrętnym układzie – jeśli latami obrażasz czyjeś pochodzenie, naturalnym jest, że postawa nacjonalistyczno-ojczyźniana się kondensuje – tylko ja nie kupuję tego niefrasobliwego stosunku najeźdźców do więźniów i potem nic już mi się nie klei.

Teoretycznie każde społeczeństwo może popaść w absurd, pod absurdalnym przewodnictwem, tylko nie odniosłem wrażenia, że Twoje opowiadanie chce być absurdalne, tudzież podkreślać takąż cechę wydarzeń. Podchodząc do niego “na poważnie”, dość naiwnie to wszystko brzmi. Jak marzenie o niedostępnym bohaterstwie. Jak szalony sen głównego bohatera, śpiącego z obrazem Piłsudskiego pod poduszką. Może gdybyś dodał takie elementy, miałoby to wszystko intrygujący sens.

Zestawienie pojęcia narodu z inwazją pozaziemskiej cywilizacji jest tyle odważne, co bardzo trudne do przekonującego wykonania. Moim zdaniem nie wyszło. Bunt – jasne. Biało-czerwone barwy? Niepojęte. Jakby bunt w teksańskim więzieniu wzniecić pod flagą Meksyku.

Niemniej pierwsze trzy części wciągnęły mnie i czytałem z przyjemnością. Potem poziom nieco spadł, ale ogólnie rzecz biorąc opowiadanie jest całkiem ciekawe.

varg

Dzięki za korekty, poprawię w wolnej chwili. Co do naiwności, cóż, stworzyłem w swojej wyobraźni taką, a nie inną rzeczywistość, możesz ją kupić lub nie. Miałem ochotę wyboksować na klawiaturze coś patriotycznego, trochę poaluzjować, zmusić do refleksji. Tak czy siak, jestem dumny z tego tekstu, bo był trudny do napisania.

 

PS. A tu jeszcze nutka w klimacie: https://www.youtube.com/watch?v=22LcHyGV3RY

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Nowa Fantastyka