- Opowiadanie: bemik - Czyste kartki

Czyste kartki

Miało być na Metro, ale się nie udało :-(

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Czyste kartki

 Powiedziałeś kiedyś, że uratował mnie kwiatek, który miałam wpięty w klapę kurtki. Róża. Nawet nie wiedziałam, że tak się nazywa. Wielu rzeczy nie wiedziałam, nie umiałam nadać im imienia. Nauczyłam się tego od ciebie.

Zawsze zastanawiałam się, dlaczego zabrałeś ze sobą takie nic. Wiem, raźniej we dwoje, ale z dzieckiem? No tak, nie stawiałam warunków ani żądań. Ale kiedy mnie znalazłeś, nie rokowałam nawet, że przeżyję. Byłam zawszona, brudna, śmierdząca wymiocinami i gównem. Ale zaryzykowałeś, bo wyglądało, że na kupie gnoju wyrósł kwiat.

Mamy też nie pamiętam. Dała mi tę różę i chyba ją nazwała, ale ja zapomniałam. Tak samo, jak jej twarz. Pamiętam tylko dłonie i piosenkę, którą śpiewała, także wtedy, gdy ledwie mogła wydusić z siebie głos. Jak to było? Czekaj, już wiem:

Lulajże Ewuniu, moja perełko,

Lulaj ulubione, me pieścidełko.

Lulajże Ewuniu, lulajże, lulaj

A ty ją matulu w płaczu utulaj.

Powiedziałeś, że tam było inne imię, znowu zapomniałam, ale przecież to nieważne, o jakim dziecku śpiewam, prawda? Najważniejsze jest, że to dziecko urodziło się i żyje. Kiwałeś wtedy głową i z uśmiechem mówiłeś, że rosnę na filozofa. Nawet nie wiedziałam, co to znaczy. Teraz też nie wiem, ale przynajmniej już się nie złoszczę. Nie mogę się na ciebie złościć, kiedy tak patrzysz. Znowu coś kombinujesz, chcesz mi coś powiedzieć, czegoś nauczyć, ale tak, żebym nie wiedziała, że to lekcja, prawda?

Zupełnie jak wtedy, gdy zaczynaliśmy z czytaniem. Podstępna bestia z ciebie. Że też chciało ci się ukrywać te karteczki. Wiem, wiem, inaczej bym nie zerknęła, a tak myślałam, że szukamy skarbu. Sraty taty. Tym skarbem była książka. Pamiętam to pierwsze słowo, które odcyfrowałam na pożółkłym ze starości strzępku papieru. Strach. Nauczyłeś mnie bać się, ale tak, żeby to uczucie prowadziło do czegoś dobrego. Nie paraliżowało, a dawało kopa do działania. Mówiłeś, zawsze jest jakieś wyjście. Gorsze lub lepsze, ale takie, które ja wymyślę, a nie jakiś bandzior.

Cholera, miałeś rację. Teraz też się boję.

Jak to czego?

Że zostanę sama.

Wiem, ale oni są inni niż ty. Nie chcą ze mną rozmawiać, chcą mi zabrać wszystko, co mam. Różę też. Powiedziałeś, że ma aksamitne płatki, a ja nie wiedziałam, co to aksamitne. Tak samo było, gdy przeczytałeś mi tamten wiersz. Nadal nie wiem, jak wygląda groszek, ale mogę sobie wyobrażać. Opisałeś mi wszystko, ale jak pojąć piękno czegoś, czego nigdy w życiu nie widziałeś? Za to refren zrozumiałam doskonale i nauczyłam się go na pamięć.

Takaś mała, a łzy takie ogromne

Takie ciężkie, że aż głowa się chyli

Opadają te łzy twoje w dół pionem

Tak najprościej ku głębokim dnom chwili*)

Wiedziałam, że kiedyś odejdziesz, ale myślałam, że to stanie się później.

Nie tak szybko, bo przecież cię potrzebuję.

Jak to do czego?

Kto mi wyjaśni, jak pachnie groszek?

 

***

 

Patrzyłem na Ewę i naprawdę było mi jej żal. Łzy płynęły po policzkach i wycierała je wierzchem dłoni, rozmazując brud i gluty.

– Ewa, umyj się! Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście!

– A jak wygląda ostatnie nieszczęście? – spytała nadąsana, ale posłusznie wstała.

Jakimś dziwnym trafem w toalecie ocalała część z sedesem. Mieliśmy go tylko do swojej dyspozycji, służył wyłącznie jako ujęcie wody pitnej. Nie wiem, jakim cudem, ale też nie zastanawiałem się nad tym zbytnio. Może działały jakieś pompy ciśnieniowe? Nigdy się na tym nie znałem.

Dziewczyna wróciła. Z umytą twarzą wyglądała jeszcze młodziej. Dałbym jej jakieś trzynaście lat, ale liczyła sobie co najmniej szesnaście. Kiedy ją znalazłem, miała chyba cztery. Leżała koło matki i nuciła kolędę. Nawet się zdziwiłem, dlaczego akurat Lulajże Jezuniu, ale kiedy wsłuchałem się dobrze, zrozumiałem, że ona mamrocze Ewuniu.

Zabrałem ją, choć ledwie żyła. Kobieta zmarła na jakąś chorobę, tego byłem pewien. Nie miała na ciele obrażeń, natomiast na pewno wymiotowała i robiła pod siebie, bo czułem to na odległość. Myślałem, że mała też padnie, ale dała radę. Jak ją nakarmiłem i zaaplikowałem aspirynę, moje lekarstwo na wszystko, którego kilkadziesiąt opakowań dostałem za wodę od jakiegoś desperata, odzyskała wigor. Pełno jej było wszędzie, aż czasem żałowałem, że ją zabrałem. Nie, chrzanię głupoty, nigdy nie pożałowałem.

Dzięki małej na nowo zapragnąłem żyć. Zabawny z niej dzieciak, ciągle o coś pytała. Nareszcie czułem się ważny i potrzebny. Wiedziałem, że im więcej jej przekażę, tym więcej mnie zostanie.

Zawsze byłem nieprzystosowany społecznie, aż dziw, że tu udało mi się przez tyle czasu przeżyć. Może dlatego, że nie wiedziałem, co się tak naprawdę wyrabia? Wszyscy chowali się do metra, to i ja zszedłem. I już tu zostałem. Bez niczego przydatnego dla innych. Pewnie dlatego pozwolili mi żyć. Jeden tomik wierszy nie był wystarczającym powodem. Na dodatek nie była to prawdziwa książka, tylko zeszyt z wklejonymi albo przepisanymi ręcznie utworami, które kiedyś zrobiły na mnie wrażenie.

Od razu na początku zabrali mi kurtkę i kartę kredytową. I tylko trochę obili twarz; ja się nie stawiałem, a oni jeszcze nie całkiem zatracili człowieczeństwo. To stało się później. Ale wtedy też już byłem inny. Zbyt wiele śmierci wokoło, zbyt wiele bestialstwa i bezmyślnego okrucieństwa, żeby zostać tym samym człowiekiem. Nauczyłem się schodzić im z drogi.

Właściwie to żyłem w pasie granicznym między dwiema grupami. Tolerowali mnie, bo nie stanowiłem zagrożenia. Parę razy pokazali, kto tu rządzi. Ci od Borysa byli zdecydowanie mniej niebezpieczni. Siedzieli na stacji Młociny, mieli ustaloną hierarchię. Był Borys, a potem długo, długo nic, a wreszcie Urzędnicy. Naprawdę, tak siebie nazywali. Może dlatego, że nie byli zwykłymi zbirami. Potrafili myśleć, a nie tylko brutalnie tłuc wszystko, co się rusza. Koło nich pętały się kobiety. Trzymały się tej grupy dobrowolnie. Przynależność określali zwyczajnie – jestem od Borysa. To wystarczyło za wszelkie tłumaczenia.

Przywódcą drugiej grupy był Władysław. Nie wiem, czy nazywał się tak naprawdę, czy ktoś wymyślił mu taką ksywkę, ale dużo i głośno gadał, zaciągając w dość charakterystyczny sposób. Jego klan nosił dumne miano Wolność i Swoboda, ale było tak tylko z nazwy. Władysław i trzech jego najbliższych współpracowników trzymali wszystkich za mordę. Kacper, Melchior i Baltazar mieli potężne karczycha i rozumki wielkości orzecha włoskiego, ale ich zaletą było to, że ślepo słuchali przywódcy. Na tych musiałem szczególnie uważać. Kaprys któregoś mógł kosztować mnie życie.

Trzymałem się bliżej Borysa. Często spałem w niewielkim oddaleniu od ich obozowiska. Pozwalali mi na to, bo kiedyś ostrzegłem ich przed napaścią. Przypadek, który udało mi się dobrze wykorzystać. Potwornie bolał mnie brzuch, pewnie zeżarłem coś zepsutego, choć tak po prawdzie to nie pamiętałem, kiedy miałem coś w gębie. Jakoś ludziom przestały się podobać moje usługi. Nie mówiłem? Miałem brzytwę i nożyczki, strzygłem i goliłem każdego, kto miał czym zapłacić. Nie wychodziło mi zbyt dobrze, właściwie sznyt był jeden – na łyso. Tak było najrozsądniej – mniej insektów. Sprzęt znalazłem w pobliżu rozszarpanego faceta. Nie wiem, co albo kto go tak potraktował, ale na wszelki wypadek nie zabawiłem długo w tamtym miejscu. To było w okolicach Śródmieścia. Tam podobno przez długi czas były wyjścia na zewnątrz. Dopiero później je zawalili. No więc brzuch mnie napierdzielał pewnie z głodu. Kucnąłem w jakieś wnęce i kiwałem się, bo miałem wrażenie, że wtedy mniej boli. I usłyszałem ich. Siedziałem cicho, dopóki mnie nie minęli. Potem przygotowałem się do ucieczki, ale pomyślałem, że mogę pomóc Borysowi. Niby zawsze wystawiali straże, ale ja dałbym im więcej czasu na przygotowanie obrony. Zanim dałem w długą, narobiłem takiego wrzasku, że chyba nawet umarłego poderwałbym z grobu. Zaplusowałem.

A potem znalazłem łazienkę. Wszystko zaczęło się od butów. Moje własne były w kiepskim stanie; nie stanowiły żadnego zagrożenia, w sensie, że ktoś zechce je ze mnie zedrzeć. To było pewnie jakiś rok po. Szukałem trupów, żeby zabrać im to, czego już nie potrzebowali, ale takich jak ja było wielu. Szedłem wzdłuż torów, gdy usłyszałem podniesione głosy, krzyki i śmiech. Wiedziałem, że idzie jakaś banda i że muszę się jak najszybciej ukryć. Rzuciłem się w bok i wlazłem na sam szczyt gruzowiska. Przylgnąłem płasko, żeby być jak najmniej widoczny i wcisnąłem się między kamienie. A wtedy poczułem, że wpadam gębą w coś miękkiego. Zemdliło mnie, ale wytrzymałem, bo bałem się, że odgłosy rzygania ściągną mi na łeb tych gości z dołu. Nie wytrzymałem tylko, jak jakiś robak próbował mi się wcisnąć do ust. Wyplułem go z obrzydzeniem, ale na szczęście tamci byli zbyt zajęci, żeby zwrócić uwagę. Kiedy oddalili się wystarczająco, zacząłem obszukiwać truchło. Natrafiłem na skórzane buty. Nawet się nie zastanawiałem, czy rozmiar jest odpowiedni – zawsze można wymienić. I kiedy prawie złapałem szczęście za nogi – dosłownie i w przenośni – jeden but wymsknął mi się i wpadł gdzieś w szczelinę. Kląłem na czym świat stoi, ale zaparłem się. Odrzucałem gruz, raniąc ręce i wkopywałem się coraz głębiej, aż wreszcie wpadłem w dziurę. Nie skręciłem karku, a tylko poobcierałem się i potłukłem. Za to nagroda była lepsza niż siedemdziesiąt siedem hurys dla muzułmanina. Chyba znajdowałem się w najnowszej części metra, której jeszcze nie zdążyli ukończyć. Pomieszczenie było prawdopodobnie przeznaczone tylko dla budowniczych, bo gdyby zostało naniesione na plany, nie miałbym czego tu szukać. Silniejsi zajęliby je przede mną. Najważniejsze, że była też woda. Ciurkała cieniutką strużką do muszli klozetowej. Miałem nadzieję, że jest nieskażona, z jakiegoś głębinowego ujęcia.

A potem znalazłem Ewę. No, może nie tak zaraz potem. Chyba za parę lat. Tak sądzę. Nauczyłem się już nie widzieć tych wszystkich słabszych ode mnie. Omijałem ich skrupulatnie. Wiedziałem, że dając kawałek suchara czy konserwę przedłużam im życie o dzień lub dwa, ale sam mogę na tym zakończyć swoje. Ją też bym ominął, ale śpiewała o Jezusie. W tym popierdolonym świecie, gdzie śmierdziało gównem i zgnilizną, gdzie wielu młodych ludzi nie wiedziało jak wygląda śnieg czy choinka, ona śpiewała kolędę. Zbliżyłem się i od razu wiedziałem, że stara nie żyje. Nie trzeba do tego kończyć akademii, wystarczy parę lat pod ziemią. A ta mała wtulała się w bok matki i szemrała sobie po cichutku, przebierając paluszkami po szkarłatnej róży, takiej, jaką dziewczyny przypinały do sukienek, idąc na bal maturalny.

– Kurwa! – zakląłem dość głośno, a dopiero potem rozejrzałem się, czy nie ma kogoś jeszcze w okolicy.

– A ja Ewunia! – Usłyszałem dziecięcy głosik i już wiedziałem, że jej nie zostawię. Zaśmiałem się, kiedy poprosiła, żebym powtórzył swoje imię.

– Grzegorz, Grzesiek – powiedziałem, ale ona pokręciła głową.

– Przedtem inaczej mówiłeś.

– Chodź. – Wziąłem ją na ręce, a ona spytała: – A mama?

– Mama tu zostanie. Zasnęła i nie może z nami iść.

Wtedy zaczęła płakać i wyrywać się, ale byłem silniejszy. Dałem jej kawałek suchara i obiecałem, że wrócimy, ale najpierw pójdziemy po wodę dla mamy. Jeszcze przez kilkanaście dni przypominała sobie matkę, potem coraz rzadziej, aż wreszcie całkiem zapomniała. No, prawie.

Sprawiało mi radość troszczenie się o to dziecko. Chroniłem ją jak mogłem. Chyba przez rok nie pozwoliłem Ewie wychodzić z naszej łazienki, ale potem zrozumiałem, że robię tym krzywdę dzieciakowi. Musiałem nauczyć ją, jak przeżyć w tym popapranym świecie. Dobrze że mieliśmy wodę. Sporo rzeczy mogłem za nią dostać, ale mogłem też zginąć. A teraz nareszcie znowu zapragnąłem żyć.

Sprzedawaliśmy wodę, niewiele, tyle tylko, żeby przeżyć i nie wzbudzać zainteresowania. Za konserwy i suchary. Wszyscy sądzili, że jestem szalony i wychodzę gdzieś na powierzchnię. Nie odważyłbym się. Słyszałem kiedyś, że tam żyją już tylko monstra; psy są wielkie jak konie i rzucają się na wszystko, co się rusza. Bajki? Może, ale wolałem nie ryzykować, tym bardziej że miałem Ewę.

Lubiłem organizować dla niej zabawy. Chciałem, żeby nauczyła się czytać, ale po co? Dla tego jednego zeszytu, który trzymałem koło posłania? Chyba tak. Bo w tym kajecie zgromadziłem wszystko, co dla mnie ważne. Tyle że działo się to w innych czasach. Teraz najważniejsze było, żeby przeżyć. Choć czasem sam zastanawiałem się, czy warto?

Poszukiwania skarbów sprawiły, że powoli poznawała litery i uczyła się, jak chodzić po metrze. Eksplorowała okolicę, wsłuchiwała się w odgłosy, dowiadywała się o zagrożeniach. Na pierwszej karteczce, którą odczytała, napisałem strach. To było najważniejsze uczucie. Żeby żyć i żeby przeżyć. Szybko pojmowała, czego od niej wymagam. Była inteligentna i sprytna, jak małe zwierzątko, które wie, że nie może polegać na sile. Zmieniła wady w zalety. Drobna i zwinna potrafiła ukryć się w okamgnieniu albo wdrapać na niedostępne dla innych zawalisko.

I wreszcie nauczyła się czytać. Wtedy siadywaliśmy razem i przy jakimś ogarku świecy najpierw sylabizowała, a potem coraz wprawniej recytowała wiersze. I co chwila zadawała pytania. A co to jest groszek? A jak pachnie? Czy jest ładny?

O matko, czasem naprawdę bywałem tym zmęczony. Aż kiedyś kupiłem za wodę kilka czystych kartek i ołówek. Wreszcie mogłem jej rysować, a nie tylko opowiadać kształty. Gorzej było z zapachami. Jedyny ładny aromat odnalazła w kawałku mydła lawendowego. Więc porównywaliśmy do tego – było albo ładniejsze, albo brzydsze. Potem jeszcze trafiła mi się fiolka z kawałkiem wanilii. Ten zapach ją zauroczył. Opowiadałem jej o świętach, choince i ciastach, a ona trzymała otwarty flakonik pod nosem i wąchała z zamkniętymi oczami. Powiedziała, że już wie, jak pachnie taki prawdziwy dom.

I wtedy zapragnąłem zrobić jej niespodziankę. Nie wiedziałem, kiedy ma urodziny, nie wiedziałem, kiedy są święta, bo nikt nie martwił się kalendarzem. Zresztą uznałem, że nie ma to większego znaczenia. Ale chciałem, żeby poznała to uczucie, kiedy dostajesz opakowaną pięknie paczkę, rozrywasz papier, a serce łomocze w oczekiwaniu na to, co się wyłoni.

Po kryjomu plotłem z drutów i drucików, sprężyn i sprężynek drzewko bożonarodzeniowe. Każdy ogarek odkładałem do puszki nieco wcześniej niż zwykle. Tak, żeby zostało jeszcze trochę palenia, kiedy przystroję nimi moją nietuzinkową choinkę. Z narażeniem życia szukałem kolorowych papierków, sreberek i innych drobiazgów, które mogłyby robić za ozdoby. A na koniec rozmyślałem nad prezentem. Chciałem jej podarować sukienkę, taką naprawdę dziewczęcą, najlepiej różową i z całą masą koronek, ale o tym mogłem tylko pomarzyć. Żebym nawet sprzedał hektolitr wody, ten towar był nieosiągalny.

 

***

 

W grupie Borysa zostało już tylko pięć bab. Na początku było ich znacznie więcej, ale wykruszały się. Zachodziły w ciążę jak niedożywione kotki, ale nie udawało się im przeżyć porodu. Dzieciom z reguły też. Zostały najsilniejsze kobiety. I jedna dziewczynka. Kiedy zachorowała, jej matka zaczepiła mnie o aspirynę. Na wymianę obiecała niezapisany pamiętnik, oprawiony w beżową imitację skóry. Dałbym jej lekarstwo i bez tego, przez wzgląd na dziecko, ale gdy pokazała książeczkę, od razu wiedziałem, że będzie idealnym prezentem dla mojej Ewuni.

Wymiany dokonaliśmy tego samego wieczora poza terytorium Borysa. Stary dureń! Tak się cieszyłem, że straciłem czujność.

– Dawaj to! – Jednocześnie usłyszałem i poczułem ciężką łapę Baltazara na ramieniu. Przez chwilę udawałem, że nie wiem, o co chodzi.

– Ale co?

– Książkę – ryknął i dodał mocy słowom przez walnięcie mnie w potylicę. Padłem na kolana, kątem oka zauważyłem jeszcze uciekającą kobietę.

– Królu złoty – pomyślałem – na co ci to? Przecież ty nawet nie umiesz czytać?

Chociaż nie wypowiedziałem swoich kąśliwych uwag na głos i tak dotkliwy kopniak w żebra sprawił, że odechciało mi się żartować. Przez chwilę nie mogłem złapać oddechu, a od bólu pociemniało mi w oczach.

– Stawiasz się?

– Gdzieżbym śmiał… – Na szczęście kaszel nie pozwolił mi mówić dalej, bo zapewne dostałbym kopa, tym razem prosto w zęby.

– To oddawaj książkę – polecił, stając nade mną w rozkroku. Nadepnął mnie stopą, zmuszając, żebym rozpłaszczył się na podłożu.

– To nie jest książka – próbowałem wyjaśnić ćwokowi. – To pamiętnik, na prezent. Taki notes, książka z niezapisanymi kartkami. Na nic ci się nie przyda.

– Ja też zrobię prezent. Władysław się ucieszy.

Szlag mnie trafił. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nigdy o nic nie walczyłem, bo zawsze wiedziałem, że w sumie stracę o wiele więcej niż zyskam. Tym razem jednak coś się we mnie zagotowało i nie pozwoliło zachować zwykłej strategii przetrwania. Udałem, że odwracam się na plecy, żeby wydobyć zza pazuchy notes, ale w dłoni już ściskałem kawał betonu. Chciałem znienacka przywalić mu w jaja, a potem poprawić w łeb. Ale nie zdążyłem. W końcu Baltazar całe życie nic innego nie robił, tylko walczył. Bólu, który przeszył mi klatkę piersiową, nie da się z niczym porównać. Zacisnąłem powieki, szykując się na powtórkę ciosu, ale nie nastąpiła. Coś się nade mną zakotłowało i poczułem lekkie szturchnięcie w bok.

– Żyjesz? – Usłyszałem obcy głos.

Nade mną stał Borys, a niedaleko leżał Baltazar, wciąż zaciskając w dłoni zaostrzony pręt zbrojeniowy. Pokiwałem tylko głową, bo nie mogłem wydobyć głosu.

– To spierdalaj stąd – powiedział ciepło. – Wyrównaliśmy rachunki.

 

* * *

 

– Jak to ma wyglądać? – pytała ciągle, ustawiając drucianą choinkę.

Tłumaczyłem, choć z każdym oddechem ubywało mi sił. Wreszcie zawiesiła wszystkie ozdoby i zapaliła świeczki.

– Jest cudnie – wyszeptała i spojrzała na mnie. Tylko się uśmiechnąłem, bo mówienie sprawiało mi ból.

Przywołałem ją gestem i wskazałem oczami, gdzie ma jeszcze szukać. Znalazła paczkę natychmiast.

– To dla mnie? – spytała jakby znowu była malutkim dzieckiem. Wyczułem drżenie jej głosu.

Przymknąłem powieki. Zrozumiała. Patrzyłem, jak najpierw podnosi paczuszkę do nosa i wącha. Znowu się uśmiechnąłem – wiedziałem, że tak będzie. Ale nie pachniała, przynajmniej nie tak, jak powinna. To nie te czasy. Kiedyś pewnie opakowałbym jej prezent ślicznym papierem w kwiatuszki, z aromatem róż albo goździków. Teraz miałem dla niej tylko szary papier pakowy, który też kosztował majątek.

– Dla Ewuni – przeczytała i przycisnęła na chwilę do piersi. – Dla mnie! Prawdziwy prezent!

Powoli rozwiązała sznureczek, zwinęła i odłożyła na półkę, jak ją uczyłem. Wszystko się może przydać. Potem delikatnie, żeby nie uszkodzić, odwinęła papier.

Patrzyłem na nią, nie odrywając wzroku, bo bałem się, że coś mnie ominie. Widziałem, jak łapie powietrze rozchylonymi wargami. W świetle choinki spostrzegłem nawet, że na jej twarz wypłynęły kolory, a w oczach zabłysły łzy.

 

***

 

– Ty, debilu – powiedziałam i poczułam, jak stalowa łapa strachu zaciska mi żołądek. – To dlatego umierasz? Warto było?

Czasem miałam wrażenie, że w tej rodzinie to ja jestem ta dorosła, bardziej przewidująca. Stąpałam ostrożnie po gruncie najeżonym pułapkami, podłościami, omijając wszelakie gówno, a on bujał gdzieś między wersami poematów, wciąż widząc we mnie to dziecko, które znalazł przy zwłokach matki.

– Nie, nie było. Lepiej ci teraz? – wycharczał.

Ten pieprzony Baltazar przebił mu płuco metalowym prętem. Na to aspiryna nie pomagała.

– Mogłeś mu to oddać! – krzyczałam i miałam ochotę obić mu tę parszywie uśmiechniętą gębę. – Żyłbyś wtedy.

– Każdy musi kiedyś umrzeć. Teraz jest dobry czas dla mnie.

– Żaden czas nie jest dobry, głupku! Co ja zrobię bez ciebie?

– Wszystko. Nauczyłem cię wszystkiego, już ci nie jestem potrzebny. Dasz sobie radę.

– Nie dam – wydukałam, bo poczułam się znowu jak mała dziewczynka.

– Przestań się mazgaić. Usiądź tu koło mnie i zaśpiewaj tę piosenkę – poprosił. – Będzie prawie jak w święta.

Usiadłam i chwyciłam jego dłoń. Ścisnął mi palce, dodając otuchy, więc zanuciłam:

Lulajże Grzesiuniu, moja perełko…

Śpiewałam w kółko tę samą piosenkę, świeczki na choince gasły jedna po drugiej i wreszcie jego ręka opadła bezwładnie na posłanie. Wtedy otworzyłam mój prezent i bezmyślnie wpatrzyłam się w czyste, niezapisane kartki. Najpierw wzruszyłam tylko ramionami, a potem pomyślałam, że on zawsze wiedział, co dla mnie dobre.

 

* * *

 

Łzy, jak na złość, utknęły gdzieś w gardle i nie chcą wypłynąć. Gdyby udało mi się wyrzucić je z siebie, byłoby łatwiej. Ale kto powiedział, że zawsze musi się udać? Tylko ty wierzyłeś, że gdzieś w tym poziemnym świecie jest miejsce na uczucia. Nie kłóciłam się o to, bo nie chciałam cię krzywdzić. Byłeś moim nauczycielem, prawie ojcem, ale to ja widziałam brudną rzeczywistość. Ty oglądałeś ją przez pryzmat tych swoich wierszy. Naiwniak. Myślałeś, że mi pomagasz. Nie słyszałam większych bzdur. Po co mi ta pieprzona wrażliwość, o której tyle gadałeś? Żeby bardziej bolały ciosy?

Chciałeś mnie ukształtować na swoje podobieństwo. Całe szczęście, że ci się nie udało, bo pewnie już bym nie żyła; wczoraj o mało nie wpadłam w łapy trzech króli. Ledwie udało mi się uciec. Sama nie przetrwam, pójdę do Borysa. Jestem młoda i zdrowa, chyba mu się nawet podobam. Poproszę o opiekę, ale o wodzie nie powiem od razu. Muszę mieć jakiegoś asa w rękawie. To często powtarzałeś.

Nie wiem, co zrobić z tym cholernym pamiętnikiem. Najchętniej bym go wyrzuciła, ale przecież to najdroższy prezent na świecie.

Może zacznę spisywać historię tego miejsca. Jeśli będzie warto, a jeśli nie, zostawię czyste kartki.

 

 

 

* Wiersz Andrzeja Trzebińskiego

Koniec

Komentarze

Strasznie smutne, ale w sumie taki byłby świat po wojnie atomowej.

Dziękuję za wizytę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Odrzucałem gruz, raniąc ręce i wkopywałam się coraz głębiej – no i się wkopałaś!

 

Od razu i bez bicia się przyznaję – nie znam Metra, więc nie patrzę przez pryzmat uniwersum.

Nie wiem, jakie miałaś zamiary, ale mnie opowieść wzruszyła, ścisnęła za serce i nawet wycisnęła łzę. Szalenie mi się spodobała taka strona post-apo – pełna ciepłych emocji, pielęgnowanych gdzieś na granicy chaosu i zwyrodnienia.

Cóż można napisać – bardzo mi się podobało.

 

Edycja.

Chciałam wstawić obrazek, który mi się skojarzył z tekstem, ale nie mam na dysku i muszę poszukać na płytach…

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, śniąca. Każdy widzi i przeżywa apokalipsę po swojemu.  Ja sobie tak to wyobraziłam, a Metra też nie czytałam – stoi u mnie na półce, podchodziłam parę razy, ale mi nie leży.

Dzięki za wyłapanie babola.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik napisała opowiadanie science fiction… Przeczytam w niedzielę i oczywiście napiszę komentarz. Pozdrawiam ciepło.

Dzięki Ryszardzie. Może nie całkiem SF, ale postapo. I uprzedzam Cię, mimo że to postapokalipsa, to i tak jest bemikowe wink

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O ile sobie przypominam, to czytałem już dwa Twoje opowiadania o charakterze “postapo”. Jedno pochwaliłem, a drugie skrytykowałem. To skrytykowane, zdaje się, otrzymało “piórko”. To było jeszcze na starym, dobrym portalu.

Kiedyś już czytałem :) Powtórzę opinię: miła, uczuciowa odmiana na polu postapo zdominowanym przez bohaterowanie i refleksje na temat cywilizacji.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dzięki Wicked, zdaje się właśnie, że to, co napisałeś, stało się gwoździem do trumny.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Znam to opowiadanko, znam i kibicowałem mu z całego serducha.

Smutne, ale tak fajnie smutne :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

smiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mi nadal smutno, że tekstu nie wzięli. Za mało akcji czy co? Ogólnie bardzo smutno-ładna, płynna opowiastka.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki, Tenszo. Ale jak widać za mało metra w metrze. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie znalazłam tego zdjęcia, które miałam początkowo na myśli, ale poniższe też obrazuje, to co sobie pomyślałam: samotny kwiat (Grzegorz) pośrodku pustyni. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, śniąca. Cieszę się, że moje opowiadanie właśnie takie wywołuje skojarzenia. To bardzo miłe.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mam wrażenie, że to czytałem, ale za cholerę nie wiem, jak to możliwe.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Możliwe, że czytałeś to na stronie Metra. :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nigdy na takową nie zaglądałem, więc to widocznie głupie déjà vu :)

 

A tekst dobry. Powiem to już dziś drugi raz, ale łatwiej przychodzi mi krytykować. Chwalenie… chwalenie, jakoś tak lakoniczniej :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Dzięki. Rozumiem Cię, choć ja mam odwrotnie – zawsze popadam w przesadę. To znaczy w chwaleniu. A krytykowanie jakoś tak bardziej lakonicznie. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pozwolę sobie napisać, że mi się podobało. Czyta się płynnie, bohaterowie są wiarygodni. Dobry tekst.

Pozdrawiam,

Pusia

Dziękuję Pusiu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, Bemik, dawno się tak nie wzruszyłam przy czytaniu krótkiego opowiadanka…

AIe uprzedzam Cię, mimo że to postapokalipsa, to i tak jest bemikowe wink

Jest bemikowe, bo jest nasączone emocjami, których nie sposób nie współodczuwać z bohaterami. I sami bohaterowie tacy żywi. Genialnie wykorzystałaś różnicę perspektyw – śmiało powiem, że to właśnie to zrobiło to opowiadanie. To i te drobne szczegóły, wspomnienia ze świata sprzed zagłady, ukryte w zapachach, w kształtach, które trudno opisać.

 

To, co mi trochę zazgrzytało to rozdźwięk pomiędzy początkiem tekstu, takim rzewnym i melancholijnym pożegnalnym monologiem Ewy, a jej zachowaniem przy choince – buntem, złością i rozpaczą. Ale może to nieistotne, bo jest tutaj miejsce na wiele różnych emocji.

 

A pójdę i nominuję. :)

Werweno, bardzo Ci dziękuję za taki piękny komentarz.

Odniosę się tylko do ostatniego akapitu. Wiesz, to był taki zamierzony manewr. Dopóki żył Grzegorz, trochę zmuszał  Ewę do innej perspektywy postrzegania świata. Kiedy zaczęło jego brakować, życie Ewy zostało zdominowane wartościami “przyziemnymi”: troską o przetrwanie, jedzenie, wodę, bezpieczeństwo.  Zginęła poezja, zamordowana przez prozę.

I dziękuję za nominację. smiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałem z zainteressowaniem. Problem życia w izolowanych grupach, odosobnionych i zamkniętych z powodu jakiejś katastrofy, podejmuje wielu autorów science fiction – np. Zajdel “Cylinder Wantroffa), Boruń (Zagubiona przyszłość), Bułyczow (Miasto na górze). Nie czytałem samego “Metra”. Sam piszę o takiej zamkniętej społeczności “Czas utracony”.

W opowiadaniu mamy fragment opisujący psychiczne przeżycia dwojga bohaterów, żyjących w podziemiach warszawskiego metra.Opowiadanie jest ciekawe, ale jak dla mnie, zbyt ponure. Niemniej, jak można sądzić po komentarzach, znalazło uznanie wśród czytelników. Pozdrowienia.

Wyjątkowy klimat oparty na pragnieniu normalności i rodzinnego ciepła. Podoba mi się też zakończenie; pokolenie wychowane w innych warunkach – inna perspektywa i odmienne postrzeganie. Ciekawa narracja. Przeczytałem z przyjemnością. Pozdrawiam. 

Jak zwykle świetne! :)

 

F.S

O dziwo miejscami dla mnie nieco zbyt rzewne, ale i tak bardzo dobre. Ot, przebiegłem wzrokiem niektóre sceny. Gdyby była to część jakiejś większej opowieści, taka emocjonalna, lecz otoczona brudem, który być może charakteryzuje Metro (nie wiem, nie czytałem, nie zamierzam) – taka wysepka w morzu bólu – zadziałałaby przypuszczam perfekcyjnie.

Jestem usatysfakcjonowany. Nawet trochę poruszony.

Brawo, Bemik.

Bardzo dobrze wykorzystane punkty widzenia.

A sama historia ładnie opisana i smutna :(

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Mili panowie, bardzo dziękuję za wizytę i w sumie pozytywne komentarze. Prawdę powiedziawszy, trochę obawiałam się wizyt męskiej części naszego forum, ale okazuje się, że niepotrzebnie.

Ryszardzie – ponure, bo wydaje mi się, że życie w czasach postapokaliptycznych miałoby mało radosnych akcentów.

Blackburnie – otóż to: inna perspektywa = inne podejście do świata.

 Foloinie – dziękuję.

Varg – dla mnie nagrodą jest już to, że przyznałeś się do wzruszenia (choć troszkę).

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O, Melu, wstrzeliłaś się, gdy pisałam odpowiedź panom. Dziękuję Ci bardzo.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemiku, co tu dużo mówić, kiedy już powiedziano chyba wszystko. Pozostaje mi tylko dołączyć do grona bardzo usatysfakcjonowanych czytelników i wyznać, że każdy centymetr Twojego Metra przeczytałam z ogromną przyjemnością.

Miał być klik, a był plusk.

Tak, wzruszyłam się.

Dziękuję Ci.

 

Ból, jaki prze­szył mi klat­kę pier­sio­wą, nie da się z ni­czym po­rów­nać. – Raczej: Bólu, który prze­szył mi klat­kę pier­sio­wą, nie da się z ni­czym po­rów­nać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ładniuchne.

Ignorancja to cnota.

Reg, dzięki Ci bardzo i za opinię, i za wyłapanie babola. Zaraz poprawiam.

Katastrof(ie), choć komentarz bardzo oszczędny w słowach, dziękuję za szósteczkę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo emocjonalny, kobiecy tekst. Aż dziw, że przepadł w konkursie. Może za spokojna narracja, za mało metrowego brudu, nie mam pojęcia czym kierowali się jurorzy.

Mi się podobało, fajny tekst bemik :)

 

Edit:  Po przemyśleniach postanowiłem również nominować do piórka :)

Kolejny dobry tekst w tym miesiącu. A to dopiero 9 :D

Czytałam i trzymałam kciuki. Dlaczego się nie udało – nie spekuluję, ale moim zdaniem to jest naprawdę niezły tekst. Może momentami zbyt emocjonalny jak na mój gust, ale nastrój, nieźle poprowadzona historia i motyw przewodni (czyli tytułowe kartki) to rekompensują.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Świetne opowiadanie, nie czytałem wcześniej nic z tego uniwersum, ale jeśli są tam takie teksty to chyba zaczne

Belhaju, dziękuję za słowa uznania i za nominację oczywiście też smiley

Mirabelko, czytałam kilka opowiadań wybranych do antologii – niestety, moje zupełnie odbiegało.

Sicario, dziękuję. Zerknij na stronę Metro2033, tam masz wszystkie opowiadania, również te nagrodzone.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Również trzymałem kciuki :( Moje zdanie na temat tekstu znasz. Myślę, że krótko i celnie podsumowuje je to co powyżej napisała Mirabell.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Dzięki, Krzysztofie. Cóż, nie wyszło w Metrze, ale cieszę się, że tutaj wielu osobom się podoba. To też sukces. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dawno tu nie zaglądałem i czułem się z tego powodu bardzo źle, a teraz wpadłem i… trafiłem na piekielnie dobry “wyciskacz łez”!! :)

Bajeczny tekst. Nieczęsto zdarza mi się trafić na tak poruszające  Post-Apo. Super!! :D

Kłaniam się nisko i dziękuję za wyrazy uznania.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się. Poza tym akurat jestem w trakcie czytania “Metra” i wg mnie opowiadanie dobrze pasuje do klimatu uniwersum. 

Ciekawy pomysł ze zmianą perspektywy z jednego bohatera na drugiego, choć przyznam, że trochę mnie to wybiło z rytmu czytania i spowodowało delikatny zgrzyt ;]. Oprócz tego wydaje mi się, że niektóre fragmenty są troszkę zbyt rozbudowane i i trudne do przebrnięcia, np. od słów: Od razu na początku zabrali mi kurtkę i kartę kredytową (…) do (…)chyba nawet umarłego poderwałbym z grobu. Zaplusowałem. Tym bardziej, że wydają mi się nieistotne dla tak zwięzłego utworu.

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

El Lobo Muymalo – dziękuję. 

Całkiem potężny fragment wydał Ci się niepotrzebny. Wiem, że mam tendencję do “przegadywania” (walczę z nią z mizernym skutkiem), ale akurat tutaj wydawało mi się to dość konieczne, aby wpisać się w klimat metra.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik i SF? Nieprawdopodobne…

Bardzo Bemikowe to Metro wyszło. Chyba jakaś specjalna linia. Serca? ;-)

Jak dla mnie – zbyt uczuciowe, ale nie przejmuj się tym marudzeniem.

Babska logika rządzi!

Jak widzisz, Finklo, to moje SF takie tylko z nazwy. Wyszło jak zwykle.

Dzięki za wizytę. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Sprawnie napisany tekst, tyle, że straszliwie łzawo-sentymentalny. Bohaterowie z innych czasów…

Pozdrówka.

Dzięki Roger za wizytę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Koncepcja dość otrzaskana: jest sobie ładna przyjaźń, żeby na końcu zrobiło się smutno. Jurystom zabrakło pewnie w opowiadaniu dodatkowej inwencji, twórczego wzbogacenia opisanych wydarzeń o coś niestandardowego, jakiegoś elementu zaskoczenia. Bo historyjka przebiega prostym i utartym szlakiem. Co jednak nie odbiera jej uroku.

A kompozycja zgrabna. Poza tym dobra jesteś, bemik, w te sentymentalne klocki i masz b. mocny warsztat. Cokolwiek by mówić, opowiadanie, jak większość Twoich, jest niewątpliwie ładne. Tak że piątka :)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dzięki, jeroh. Czasem żałuję, że warsztatowi nie dorównuje wyobraźnia sad

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

E tam, nie bądź taka skromna ;)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ładne, niezwykle plastyczne i melancholijne opowiadanie. Bardzo podobały mi się kreacje bohaterów – Ewa i Grzegorz budzili sympatię, udało Ci się sprawić, że naprawdę przejmowałam się ich losem. Mimo nagromadzenia emocji i sentymentalizmu mój poziom tolerancji dla łzawości nie został przekroczony, a to już sztuka:) No i zapada w człowieka – czytałam ze dwa tygodnie temu (na komórce i stąd brak wcześniejszego komentarza), a pamiętam ze szczegółami:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki, Alex, takie coś naprawdę miło usłyszeć.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się, bo jest świetnie napisane, dobrze też skonstruowałaś bohaterów z ich emocjami.

I normalnie skończyłabym na tym, ale tekst jest nominowany do piórka, a ja teraz, cholera, mam zadecydować, czy będę na tak czy na nie. I, Bemik, na razie nie wiem. Bo oprócz tego, co już napisałam, to jednak to opowiadanie należy to bardzo typowego postapo. Cały czas miałam nadzieję, że stanie się coś, co mnie zatrzyma, zmusi do zamyślenia czy chociażby zaskoczy. Nic takiego się nie stało. Więc chociaż lekturę uważam za jak najbardziej satysfakcjonującą, to nie wiem jeszcze, jak zagłosuję.

I tak bardzo dziękuję , obojętnie jaką podejmiesz decyzję przy piórku.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No właśnie takie bemikowe niby. Ale w ogóle nie wywołało we mnie emocji. Trochę się wkurzyłem na końcu, że Ewa taka cyniczna, ale chyba bardziej na Autorkę niż na Ewę. 

 

W pewnym momencie rzuciło mi się w oczy nadmierne spiętrzenie “a potem”. 

A ja przeczytałem i jestem prawie zadowolony. :-)

 

Prawie – bo bez umieszczenia wyraźnie w uniwersum Metro2033 czytelnik może zachodzić niepotrzebnie w głowę, co też stało się na powierzchni, że niedobitki schodziły pod ziemię. Jedno zdanie, parę słów o bombach, które spadły w ramach operacji “Grzybobranie” i już te bestie, o których wspominasz pod koniec, stają się jaśniejsze, podobnie jak ryzyko związane z wychodzeniem na powierzchnię. To jest zarzut do samodzielności opowiadania.

 

Językowo – świetnie. No, ale to bemik.

Postaci – zbudowane wiarygodnie. No, ale to bemik.

Kompozycja – ma ręce i nogi. No, ale to bemik.

Oryginalne? Nie. Jak dla mnie nie musi być oryginalne, jeśli dobrze opowiada jakąś ciekawą historię. 

 

Tu mamy do czynienia z Grzegorzem, człowiekiem-reliktem umierającego świata i Ewą, dzieckiem nowej, post-apokaliptycznej rzeczywistości. Grzegorz to ginący gatunek, podobnie jak rzeczywistość, w której wyrósł; stara się zachować resztki tego, co nazwalibyśmy “człowieczeństwem” i jak najlepiej – oprócz nauki przetrwania – przekazać je przypadkowo odnalezionemu dziecku. Temat samograj, opowiadanie spokojnie moim zdaniem można poszerzyć o kilka scen, które pogłębią transformację Ewy i same postaci. Nie jest to wprawdzie “Droga”, ale kierunek podobny i nieźle zrealizowany.

 

No właśnie. To jest jedna rzecz, która mnie cholernie uwierała, jak szyszka w sandale. Ewa rośnie i wychowuje się w nowej rzeczywistości, takiej przyziemnej, skupionej na przetrwaniu, walce o życie każdego dnia od nowa. Ewa – o, to imię nabiera znaczenia – wraca do źródeł, staje się znów po części zwierzęciem najpierw dbającym o pożywienie i bezpieczny nocleg, a dopiero potem o resztę. Jednocześnie Grzegorz stara się w niej rozbudzić potrzebę wyższych potrzeb: piękna, miłości, ciekawości świata… Nie bez sukcesów zresztą. W imię tej misji SPOILER oddaje życie i potem następuje gwałtowny przeskok do monologu Ewy. To, czego mi brakuje, to zbudowania jej postawy przez jej dzianie się, nie przez mówienie o sobie z taką samoświadomością. Nie wiem, czy to przez limit znaków, ale imo bardzo ciekawy temat tego konfliktu (’stare’ wartości vs. ‘nowe’, bardziej dzikie; co może ocaleć w dzieciach wychowywanych w postapokaliptycznych realiach?) po prostu zadrapałaś, tyle tylko by pokazać relację między dwójką bohaterów i zbudować smutny, pesymistyczny klimat – moim zdaniem jej rozgrzebanie, cierpliwsze i/lub bardziej detaliczne zbudowanie tego wątku nadałoby potężnego kopa obecnemu finałowi.

 

 

W ogólnym rozrachunku jestem na TAK.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tojestnieważne – dzięki za wizytę. Co do tego “potem” – cholercia, ja tak mam. Jak się zaprę na jakiś wyyraz, to jak szczenię srać. W ostatnim pisanym opowiadaniu trafiło mi się “chwilę” – 11 razy. Na szczęście sama się zorientowałam i pozmieniałam.

Rybo – wdzięcznam Ci wielce za taką opinię. Masz rację, przydałoby się pogłębić tę relację,  ale – jako że pisałam na Metro – obawiałam się, że zbytnia psycho(rybo)analiza nie będzie miała racji bytu. I niestety wyszło jak wyszło.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

To nie o samą relację mi chodziło, a proces dochodzenia Ewy do jej nastawienia, nieuchronność gruntownego przewartościowania wszystkiego, gdy żarcie i nocleg stanowią wyzwanie :-) To aż się prosi o bemik :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

(ACHTUNG! Komentarz może zawierać śladowe ilości spoilera)

 

 

Początek mnie zraził, bo mam już wyżej uszu lirycznego bełkotu i pseudofilozofii w Metrze (pozdrowienia z Rosji, a.d. 2034), a wywód Ewuni zdawał się zapowiadać wędrówkę prosto w te właśnie klimaty. I myślę sobie: nie, nie nie! Tu ma by akcja, ma się dziać, mają ginąć ludzie, metaliczny brzęk opadających łusek ma być jedyną muzyką podziemi, zło ma zwyciężać, a tym dobrym zmutowane krety powinny wyżerać oczy jądra i wątroby (bo to w końcu świat, w którym zło wygrało przez K.O.), a nie, że “Lulajże Jezuniu” i groszek. Po takim groszku dostaję niestrawności.

Na szczęście odbiłaś w inną, choć może jeszcze nie do końca pożądaną przeze mnie stronę (bo jednak – patrząc na całość przez pryzmat Metra – tekst pozostał jednak trochę zbyt ckliwy i… no tak, przegadany) i zaraz humor mi się poprawił. Przerzucenie całego ciężaru opowieści na Grześka, Ewie zostawiając tylko prolog i epilog (tudzież epitafium), było dobre. Nawet bardzo. Choć przy tym osobliwe, jeśli wziąć pod uwagę, że  to nie poeta poetyzował i rozbełtywał swoją część opowieści, tylko… odwrotnie. Niemniej opowieść Grześka, treściwa, klimatyczna, całkiem dobrze oddająca – moim zdaniem – specyfikę życia w świcie po świecie (przynajmniej jak na tak krótki tekst), mocno przypadła mi do gustu. Bardzo podobał mi się też dysonans między bohaterami i ich odbiorem świata oraz mocny, bolesny finał, do którego on doprowadził. Nie przekonuje mnie jednak to, że Ewa tak “nagle” okazuje się taka jaka jest. Nic w tekście wcześniej za tym nie przemawia, a jej “wstepniak” wręcz temu przeczy.

Z zarzutów, to jeszcze tyle, że jednak nie do końca “metrowate” to opowiadanie. Nie ma konkretnych odniesień do Uniwersum (co, kto, skąd, dlaczego? więc tekst praktycznie – o ironio – nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie), a akcję tak naprawdę równie dobrze można by przenieść w jakikolwiek inny zakątek postapokaliptycznego świata, podziemia są tu tylko dla zasady.

Opowiadanie napisane totalnie po bemikowemu, niby 20k znaków, a nie mam pojęcia, kiedy przez nie spłynąłem.

Podsumowując, jako tekst “metrowski” tekst do mnie nie przemawia, jako tekst “niemetrowski”… też nie, ale to tylko dlatego, że brakło kilku elementów (w grunice rzeczy niepotrzebnych, bo tekst miał być jednak “metrowski”), które mogłyby go usamodzielnić, pozwolić czytelnikowi się w nim odnaleźć, gdyby przypadkiem nie wiedział, gdzie zabłądził.

Historia, choć bardzo prosta, zupełnie bez “pier…” (no i: jaki kraj, takie metro^^), jednak porusza i ciekawi.

Bohaterowie trochę za bardzo pozamieniali się rolami, żeby być w pełni wiarygodnymi, ale tworzą parę tak niespójną, że ich opowieść musiała chwycić. Podobnie wykonanie – be.mi.kowy majstersztyk.

 

I kurna nie wiem, ale chyba jednak pozostanę na nie. Bo mam spory niedosyt.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

DZięki Cieniu bardzo. Strasznie zamotałeś z tą swoją opinią, ale chyba zrozumiałam, co chciałeś przekazać. smiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wtrącę tylko szybciutko, dlaczego zdecydowałam się być na tak. To z powodu tego końcowego akapitu i decyzji Ewy. Cała siła tego fragmentu spadła na mnie właściwie jakąś godzinę po przeczytaniu tekstu i wtedy już wiedziałam, że będę w głosowaniu na tak.

Dzięki Ocho.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo emocjonalny tekst, poruszył mnie. Ściana tekstu z początku nieco mnie zraziła, ale im dalej w las, tym było lepiej. Słów mi brak, żeby coś merytorycznego tu napisać, no. Kawał dobrego opowiadania. Uwielbiam teksty, w których nie dzieje się aż tak dużo, ale emocje, odczucia, wrażenia odgrywają pierwsze skrzypce. Dzięki za intensywne doznanie!

Pozdrawiam!

Dzięki MrBrightside, nawet nie wiesz, jak miło przeczytać taki komentarz, na dodatek do dość starego tekstu. Cieszę się, że trafiłam w Twój gust.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Och, serce się ścisnęło, cóż więcej mogę powiedzieć poza tym :(

Na początku uderzyła mnie niewdzięczność, nieczułość Ewy, ale kiedy wróciłam do tego fragmentu… Może jej miłość była zbyt wielka na to zniszczone miejsce? Może oprócz smutku i żalu czuła złość i gniew, że zostawił ją na tym okrutnym świecie samą? Nie wiem, może to tylko czcze myśli, ale chciałabym, żeby nawet w takich mrocznych czasach niektóre ludzkie serca pozostały czyste :)

Uczucia ludzi nie zależą od czasów, ale od samych ludzi.

Dziękuję, lenah za wizytę i komentarz.  Miło mi, że coś poruszyłam w Twoim sercu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Od razu mi się skojarzyło z The Last of Us. I paroma innymi historiami. Mężczyzna i dziewczynka w czasach postapo – oklepane. Ale zrobiłaś to po swojemu i to dodaje tekstowi uroku :) Co prawda jest dla mnie jednak trochę za ciepły jak na wydarzenia i realia. Takie wrażenie odniosłam, że ty po prostu za dobra dusza jesteś, za ładna, żeby to nie wkradło się w klimat. Mimo to (a może właśnie przez fakt, że takie to niestandardowe) lektura była satysfakcjonująca i przejmująca :)

 

Nigdy o nic nie walczyłem, bo zawsze wiedziałam, że w sumie stracę o wiele więcej niż zyskam.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki, Naz. I na tym właśnie polega problem. Nie jestem chyba w stanie napisać czegoś tak całkowicie odrażającego, bez jakiegoś światełka. Najgorsze jest to, że ja właściwie wiem, co i jak mogłabym napisać, żeby zmrozić cudzą duszę, tyle że przy okazji musiałabym zrobić to sobie. A tego nie chcę.  Strasznie przeżywam różne rzeczy – czasem wystarczy zajawka w TV albo zdanie w gazecie. 

Pamiętam historię o facecie, który zatłukł psa, zakopał go jeszcze żywego, a zwierzę po odkopaniu machało resztką sił ogonem na widok tego skurwysyna, co mu to zrobił. Nawet teraz płaczę. Więc, powiedz, jak pisać o czymś takim, by własna dusza nie krwawiła. Że potrafiłabym – sama w to nie wątpię. Ale się tego boję. Czasem próbuję pokazać zło, ale zawsze gdzieś pojawia się trochę tego “ciepełka”, o którym tak ładnie napisałaś.

Właśnie skończyłam taką złą powieść, teraz ją dopieszczam. Ciepełka trochę jest, ale raczej mało. Zobaczymy, czy coś się z tego wykluje. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, naprawdę nie rozumiem, dlaczego aż tak Ci bruździ to ciepełko. To jest wręcz Twój znak rozpoznawczy i czy z tego powodu należy rozważać go od razu w kwestii wady? “Czyste kartki” dałoby się napisać z bezdusznej, zimnej, wyrachowanej perspektywy – ale to już nie byłoby to. W takiej formie, w jakiej istnieje, uznaję je za jedno z najlepszych opowiadań, jakie czytałem na tym portalu jak dotąd i mówię to z pełnym przekonaniem. Więcej wiary w siebie! Jestem pewien, że powieść z autentycznym ciepełkiem, którym chciałabyś się podzielić z czytelnikami, odniosłaby większy sukces niż historia, w której silisz się na coś, w czym nie czujesz się dobrze, nawet jeśli chciałabyś się czuć.

Mam wrażenie, że pisałem już podobne komentarze pod Twoimi tekstami nieraz, ale poczułem potrzebę podzielić się tymi refleksjami raz jeszcze. :p

MrBrightside, lejesz miód na moje serce. Mam nadzieję, że masz rację, ale pewnie nieraz Ci już odpowiadałam, że chcę być też zła i okrutna.  Mam nadzieję, że udało mi się to w książce, o której pisałam Naz. A wtedy zobaczymy, jak się do tego odniesie wydawca – zlekceważy, jak historie z ciepełkiem, czy zaklaszcze w rączki, że tego właśnie było mu potrzeba.

Jestem ciekawa, jakie Ty odniósłbyś wrażenia. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Również jestem ciekaw owego połączenia grozy i ciepełka, bo efekt mógłby być naprawdę fenomenalny! Pozostaje mi więc trzymać kciuki za sukces wydawniczy i liczyć, że kiedyś dane mi będzie przeczytać taką historię Twojego pióra – jeśli nie powieść, to może chociaż opowiadanie. ;)

Już jakiś czas temu czytałam to opowiadanie, ale ciągle mam je w pamięci. A że komentarza nie zostawiłam to przybywam naprawić swoje zaniedbanie.

Historia, którą przedstawiłaś jest naprawdę piękna i wzruszająca. Sposób w jaki pokazałaś relację głównego bohatera z Ewą wywarł na mnie ogromne wrażenie. 

Gratulacje!

 

 

Nerisso, miło mi Cię gościć pod swoim opowiadaniem. I ogromnie się cieszę, że Ci się spodobało, a jeszcze bardziej z tego, że zostało w pamięci.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dobrze było przeczytać najpierw starsze, później nowsze opowiadanie. Tak, wyszlifowałaś narrację. Dobrze i krótko poprowadzona historia, przede wszystkim dobrze uszyta. Podwójna narracja pokazuje dwa różne spojrzenia na ten sam świat, dwa różne pomysły na przetrwanie w nim. “Dziadek”, który pamięta jak było, z “dzieciakiem”, znającym już tylko świat podziemia. Iskierka dobra i beznamiętny instynkt przetrwania idące w parze. Postapo nienachalne, raczej wypełniające historię.

Nie pasowało mi kilka pojedynczych słów, nie warto wspominać. Skróciłbym trochę opis, jak na początku radził sobie Grzesiek – wspominałem już, jeśli coś nie wnosi nic istotnego do fabuły – ciąć. Sentencję “radził sobie” mogłaś zamknąć w mniejszej ilości znaków, ale to także drobnostka.

Podsumowując, ciekawe i klimatyczne opowiadanie. Szablonowo zbudowane i wzorcowo poprowadzone, tak, jak wymaga się w druku. Podobało mi się, Bemiku.

Dzięki, Darconie. To było na konkurs Metra, ale nic nie ugrało. Okazało się za bardzo bemikowe. Nie udało się wpasować w wymagany klimat. Jednak cieszę się, że je napisała – to taka moja prywatna wizja ewolucji “po”. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Smutne. Nie chcę takich więcej. :(

Takie też muszą się pojawiać, żeby nie było zbyt monotonnie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka