- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Czekając na zmierzch

Czekając na zmierzch

To dość krótki tekst. Napisałam go już jakiś czas temu ale nie mogłam zdecydować, żeby go pokazać. Z góry przepraszam za wszelkie usterki techniczne, mam nadzieję, że nie ma w nim żadnych literówek. Bardzo liczę na komentarze i opinie.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Czekając na zmierzch

Czekając na zmierzch

– Wciąż czekasz?

– Chyba sama już nie wiem.

– Więc chodź ze mną.

– Dokąd? Tutaj nic nie ma.

– Nieprawda.

– Nie rozumiem.

– Więc zaufaj mi.

Zaufałam. Wędrowaliśmy przez wiele godzin. Wysoka trawa pochylała się poruszana wiatrem, a niebo nad naszymi głowami zasnuwały chmury. Wstawał dzień.

Zostawiliśmy za sobą innych ludzi. Ich głosy cichły, kiedy szliśmy przed siebie. Krok za krokiem, nie czując zmęczenia ani głodu. Jedynie ciepłe promienie słońca, które padały na nasze twarze.

Nie rozmawialiśmy, chyba po prostu powiedzieliśmy już wszystko, co musieliśmy. On szedł przodem, ja za nim. Żadne z nas nie obejrzało się do tyłu. Nie wiem nawet, o czym myślał, nie jestem pewna, czy ja o czymkolwiek myślałam. Patrzyłam jedynie na horyzont, na cienką linię oddzielającą niebo od ziemi. Ledwie kilka kroków przed nami. Jakby na wyciągnięcie ręki.

Aż w końcu zatrzymał się. Dookoła nas nie było nic. Błękitne niebo i wschodzące słońce. Gdzie tylko odwróciłam wzrok, widziałam stoki zielonej trawy. Łąki bez ścieżek, którymi szliśmy.

– Dlaczego tu jesteśmy? – zapytałam.

– Zaufaj mi… – powtórzył tylko i pochylił się.

Wyrwał kępę rośli i rzucił ją za siebie. Ukląkł, zaczął kopać. Po chwili wziął moją dłoń. Zanurzył ją w wilgotnej ziemi, zacisnął na czymś i spojrzał mi w oczy.

Wyciągnęłam rękę, wiatr głaskał lekko moje policzki. Spomiędzy palców, wysypywały się drobinki srebrnego piasku. Spadały w dół, rozbłyskując w świetle białymi iskrami.

– Co to jest?

– To moje marzenie – odpowiedział – powiedz mi, dlaczego nie mielibyśmy śnić naszych pragnień? Dlaczego jedynie wciąż czekamy. Na coś co może nigdy nie nadejść?

Czułam kształty poszczególnych kawałków skały.

– Chyba kiedyś mieliśmy nadzieję – odpowiedziałam.

Uśmiechnął się tylko i wyrwał kolejną roślinę. Wyciągał w dłoniach garście srebrnej ziemi i rozsypywał je na wietrze. Srebrne płatki wirowały w słońcu i unosiły się w górę.

– Po prostu śnij. Marz o czymś, co nigdy nie mogłoby się zdarzyć – wskazał ręką dookoła – to tylko nasz sen.

 

Więc marzyłam. Zostawiłam go i poszłam dalej. Kiedy poczułam podmuch wiatru, wyobraziłam sobie lecącego ptaka. Zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam jego skrzydła poruszały się już w powietrzu.

Śniłam dalej. Śniłam rzeczy o których kiedyś marzyłam, ludzi i zdarzenia, uczucia, kolory. A wszystko stawało się równie realne i prawdziwe. Nad moją głową wznosiło się ciągle błękitne niebo i wschodzące słońce. Zielona trawa porastała łąki bez ścieżek.

Aż w końcu, kiedy stworzyłam już wiele rzeczy, pomyślałam o sobie samej. Położyłam się i patrzyłam na chmury, dopóki pomiędzy białymi obłokami nie dostrzegłam szarych konturów naszego statku. Widziałam sale pełne śpiących. Mężczyzn i kobiet z maskami na twarzach, które pozwalały im śnić wspólny sen.

Przyglądałam im się, zastanawiałam, czy wciąż jeszcze mają nadzieję? Czy czekają na coś, co może nigdy nie nastąpić?

Na niebie pojawił się kolejny kształt, błękitny okrąg ponad linią horyzontu. Mogłam już dostrzec morza i kontynenty. Cel naszej drogi. We śnie wydawał się być tak blisko. Jakby na wyciągnięcie ręki od srebrnego globu.

Koniec

Komentarze

Nie moje klimaty, za bardzo "romantico teen" jeżeli chodzi o treść. Przerost formy nad treścią, ale dziewczynkom pewnie się spodoba ;)

W pierwszej chwili pomyślałam (złośliwie, przyznaję): fragment z pamiętnika nastolatki. Ale wiesz co? Nie jest źle, myślę, że masz potencjał. Metaforykę już opanowałaś :), zdania raczej poprawne, klimat tekstu tęskny acz przyjemny. Powinnaś poczytać o konstruowaniu fabuły. Opowiadanie to przede wszystkim jakaś historia, coś się dzieje. Powodzenia.

Ładnie napisane. Nie wiem, czy do końca zrozumiałam, o co w tym śnieniu chodzi.

Rzeczywiście to taki bardziej obrazek, niż historia, ale przyjemny i z potencjałem. Jedyne, czego trochę mi zabrakło, to jakiś dodatkowy wymiar, głębia, rys postaci albo ich relacji. Bez tego obrazek jest nieco płaski.

Ale pisz, pisz dalej, wierzę, że masz sporo ładnych opowiastek w zanadrzu :)

Bardzo emocjonalne. Aż przesadnie. Ale jest nieźle. Dodaj do swoich opowieści trochę surowych wydarzeń, które nie będą nasycone uczuciami, a trafisz do szerszego grona odbiorców. 

Mam wrażenie, że zostałam zaproszona do czyjegoś snu i, niestety, nie czuję się z tym dobrze, bo przeżycia i wrażenia bohaterów, szczególnie dziewczyny, są szalenie osobiste, a ja nie bardzo wiem, co tu robię… Czy tylko patrzę, czy już podglądam?

Choć opowiadanko jest napisane całkiem przyzwoicie, to znalazło się kilka usterek, ale mam nadzieję, że każdy Twój kolejny tekst będzie coraz lepszy. A na razie serdecznie gratuluję udanego debiutu. ;-)

Zdaje mi się, że Czekając na zmierzch to raczej fantasy, nie SF.

 

a niebo nad na­szy­mi gło­wa­mi za­snu­wa­ły chmu­ry. – Zbędne dookreślenie. Czy niebo może być w innym miejscu, nie nad głowami?

 

Je­dy­nie cie­płe pro­mie­nie słoń­ca, które pa­da­ły na nasze twa­rze. – Przed chwilą napisałaś, że niebo zasnuwały chmury.

 

Żadne z nas nie obej­rza­ło się do tyłu. – Masło maślane. Czy można obejrzeć się do przodu?

Proponuję: Żadne z nas nie obej­rza­ło się. Lub: Żadne z nas nie spojrzało do tyłu.

 

Błę­kit­ne niebo i wscho­dzą­ce słoń­ce. – Znowu brak konsekwencji – najpierw napisałaś, że niebo przykrywały chmury, po chwili, że promienie słońca grzeją twarze, a teraz, że słońce dopiero wstaje.

 

Gdzie tylko od­wró­ci­łam wzrok, wi­dzia­łam stoki zie­lo­nej trawy. – Raczej: Gdzie tylko zwró­ci­łam wzrok, wi­dzia­łam połacie zie­lo­nej trawy.

Nic nie wspominasz o choćby pagórkach, których stoki/ zbocza porastałaby trawa.

 

Wy­cią­gał w dło­niach gar­ście srebr­nej ziemi i roz­sy­py­wał je na wie­trze. – Raczej: Wy­cią­gał dło­ńmi gar­ście srebr­nej ziemi i roz­sy­py­wał na wie­trze. Lub: Wy­cią­gał gar­ście srebr­nej ziemi i roz­sy­py­wał na wie­trze.

Skoro wyciągał garście ziemi, to zrozumiałe, że czerpał ją dłońmi

Rozsypywał ziemię, nie garście.

 

Srebr­ne płat­ki wi­ro­wa­ły w słoń­cu i uno­si­ły się w górę. – Masło maślane. Czy coś może unosić się w dół?

Wystarczy: Srebr­ne płat­ki wi­ro­wa­ły w słoń­cu i uno­si­ły się.

Zastanawiam się, czego srebrne płatki wirowały?

Hymmm… zabrakło fabuły, napisane jest całkiem dobrze, a przynajmniej czyta się dobrze.

Scenka bez fabuły. Ona i on. Idą sobie. Nie bardzo wiadomo, dokąd i po co…

Ale zgadza się, że napisana całkiem ładnie.

Gorzej z fantastyką. Jeśli ten ostatni akapit oznacza, że bohaterowie są na Księżycu, to dlaczego na niebie nagle pojawia się Ziemia?

Wyrwał kępę rośli(n) i rzucił ją za siebie. – chyba tak miało być.

 

Dobrze jest, choć trochę monotonnie, jeśli chodzi o przemyślenia bohaterów. Przeczytałbym coś dłuższego, z jakąś akcją.

Napisane dosyć porządnie, ale jakoś do mnie nie trafiło – podobnie jak przedpiścom, zabrakło mi historii. Domyślam się, że ta scenka jako całość przedstawia tyle, ile miała przedstawiać, ale należę do czytelników, którzy nie tego szukają w opowiadaniach.

Nowa Fantastyka