
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Rozległ się kończący dogrywkę gwizdek, który pozwolił obu drużynom na odpoczynek. Trzeba było jeszcze wybrać wykonawców jedenastek.
-Dobra chłopaki. Daję wam wolną rękę w strzelaniu, tylko przypominam-przede wszystkim w światło bramki! – Trener Pick 2148 zachowywał pozory spokoju. Zdradzały go jednak kaskady potu, przez co wyglądał jak fontanna na czekoladę.
-Kto strzela? – Zapytałem robota zalanego smarem.
– Pierwszy strzela Dżins, potem Lucky, Master… – Kwarcowy mózg trenera działał na pełnych obrotach i wydawał dźwięki jakby jeż wpadł pod kosiarkę. – Potem niech próbuje Młody, no i ty 10.
Nie będę ukrywał, nienawidzę strzelać karnych, a na słowa trenera zareagowałem w myślach najgorszą wiązanką przekleństw, jakie udawało mi się w tej chwili przypomnieć. Jeszcze strzelam ostatni, co tylko potęgowało związany z tym stres. Nawet paznokcie zaczęły mi się pocić.
– Proszę państwa, co za emocje! – Zawył komentator. – Zacięta dogrywka nie rozstrzygnęła meczu finałowego Ligi Międzyplanetarnej! Jako że remis 2:2 nie premiuje żadnej z drużyn, czekamy niecierpliwie na rzuty karne. Obejrzyjmy skróty spotkania i przypomnijmy sobie najważniejsze dotąd wydarzenia na boisku…
Kiedy na telebimach pokazano moją bramkę z 14. minuty, uśmiechnąłem się mimowolnie. Minąć trzech obrońców Realu to nie przelewki, a ja dołożyłem jeszcze trafienie z przewrotki po dośrodkowaniu Mrówy. Pajęczyna z lewego okienka bramki została zerwana strzałem z dwunastu metrów. Jak dla mnie – gol życia! I to w finale. Piękne.
– 10, obudź się. Zaraz losowanie!
– OK.
Swoją drogą, sędzia raczej przeszkadzał na boisku. Dwa karne dla Realu były, co najmniej kontrowersyjne, a wywalenie Mrówy to jawny przejaw korupcji.
Na telebimach pokazano moją drugą, niesłychanie szczęśliwą bramkę wyrównującą wynik meczu, sędzia Fałl zaprosił nas na boisko. Moim kapitański obowiązkiem było wylosowanie stron. Uścisnęliśmy sobie ręce z Fredem. Sędzia podrzucił monetę, ja spojrzałem w oczy Freda, a on w moje. Pojedynek kolegów z piaskownicy zakończył sędzia ogłaszając, że Fred wybierze bramkę, na którą będziemy strzelać. Oczywiście wybrał tę, za którą siedzieli znienawidzeni przeze mnie kibice Realu Mars.
– Niech strzelają pierwsi! – Przekrzyczałem naszych dzielnych kibiców, podając sędziemu swój wybór. Zmierzyłem Freda wzrokiem i ruszyłem po miękkiej murawie stadionu imienia P.Dicka do swojej drużyny przekazać niefortunny wynik losowania.
– Żartujesz…
– Ale…
– Niestety tak.
– No to mamy…
Rozległ się gwizdek. Zwróciłem się do Dżinsa:
– Jak na treningu, jak na treningu…
– Wtedy na bramce stał Chudy i… – Dżins świetnie strzelał, ale niestety na treningach.
– Chudy może dzisiaj zostać bohaterem! Musisz w to wierzyć! – Próbowałem go zmotywować, ale psycholog ze mnie żaden.
Poza tym Chudy miał wzrost. Miał talent. Miał refleks. I ogromnego pecha.
– Chudy, piłka jest twoja. Nie daj się. – Pobłogosławiłem robota. – Dasz radę.
– Pierwszy strzelać będzie KING! z drużyny Realu Mars! – Zawył w swoim stylu komentator.
Wśród naszych kibiców wybuchła nagła epidemia bólu brzucha. Wszyscy jęknęli.
KING! strzelał dosłownie wszystkie karne bezbłędnie, na dodatek z obłędną siłą. Miał moc w nogach.
Kiwnąłem Chudemu żeby uciekał w drugą stronę. Przytaknął przełykając smar.
– Może… – Master był optymistą.
– Jedyne, co może obronić to własne kwarcowe życie… – szepnąłem.
Kiedy rozległ się gwizdek, Chudy odważnie poszybował w lewo, ale żaden bramkarz na świecie nie obroniłby tego strzału. KING! uderzył w poprzeczkę z taką mocą, że zostawił na niej zauważalne wgniecenie. Piłka zatrzeszczała w siatce, a Chudy na trawie.
– I goooooooool! – Komentator odchodził od zmysłów. – 1:0 dla Realu! A do piłki leżącej niewinnie na kropce oznaczającej jedenasty metr podchodzi Marek Nowik!
Dżins udawał, że nie ma w nim żadnych emocji. Szczerze mówiąc, mocno wątpiłem w to, że Marek pokona bramkarza Realu – Reda. Był to najbardziej ceniony robot-bramkarz we wszechświecie. Była to jedyna pozycja, na której mogły grać roboty. Nie trzeba chyba mówić, dlaczego ludzie sprzeciwiali się grze robotów w polu? Chyba nikt nie lubi kontaktu z naelektryzowaną kupą metalu, której temperatura nie schodzi poniżej 50 stopni Celsjusza. No i ostrych krawędzi nitów. Cudem tylko roboty nie niszczyły wzmocnionych specjalnie piłek.
Piłka nożna to gra dla ludzi.
– Gooool!
Dżins pokonał Reda i był remis. W następnej kolejce również obaj zawodnicy pokonali bramkarzy. Red chyba nie miał dobrego dnia.
Kiedy do strzału podchodził Master, który mógł wyrównać po celnym strzale Guchonika Kolosa, pomyślałem, że mam dosłownie przesrane jak karp w Wigilię.
Master kopnął piłkę idealnie tak jak powinien.
– Yeah! – Kibice Realu mieli co świętować. To, czego dokonał Red, broniąc ten strzał zasługiwało na pomnik.
Młody, przeknlął solidnie i splunął na murawę. Czekał na swoją kolej, ale wiedział, że te parę sekund działa na jego niekorzyść.
Nagle stadion ucichł. Wybuch radości w sektorze naszych kibiców zwrócił moją uwagę na Chudego. Robił właśnie salta po obronionym strzale.
– Cwaniak. – Mruknąłem.
Uśmiechnąłem się i poklepałem go po plecach. Brzmiało to jakby dwa kościotrupy kochały się na blaszanym dachu, podczas mojego treningu perkusji. Już całkiem nieźle mi szło, pomyślałem.
To był błąd. Przegapiłem strzał Młodego, który pechowo trafił w spojenie. Z zamyślenia wyrwał mnie trener.
– Wiesz, że wszystko zależy teraz od ciebie. – powiedział jeszcze przed tym jak Fred ośmieszył Chudego, strzelając z mocą z jaką zrobiłaby to moja matka.
Zapadła cisza.
Fred z ironicznym uśmieszkiem spojrzał na mnie i wskazał na lożę VIP-ów. Nie musiałem tam patrzeć, bo wiedziałem, o co mu chodzi. Stał tam Złoty Puchar. I moja żona.
Nie słyszałem już nic, adrenalina zalała wszystkie moje zmysły. Musiałem strzelić. Musiałem. Sędzia przyczepił się do ustawienia piłki, która leżała o 2 milimetry za blisko bramki. Poprawiłem i wykryłem u siebie Alzheimera.
Spojrzałem Redowi prosto w soczewki, rzuciłem okiem na trybuny i ujrzałem jedno puste miejsce. Wiedziałem, na kogo czekało. Jeden z ochroniarzy wskazał na lewy róg bramki. Ale ja już wybrałem.
Rozległ się dźwięk gwizdka, podciągnąłem niebieskie getry i oddałem strzał.
CyberBahdaj? ;)
Najpierw technicznie:
"-Kto strzela? - Zapytałem robota zalanego smarem." "Zapytałem" powinno być z małej litery. Poszukaj, bo jest jeszcze parę takich błędów. Polecam temat w Hyde Parku o dialogach.
W tekście literackim cyfry słownie, więc: czternastej minucie, dwa milimetry.
Wybacz, nie ocenię. Piłka nożna to definitywnie nie moja bajka. ;) Ale chyba ok.
Inni skomentują pewnie bardziej konstruktywnie.
dam 4/6 na zachętę, bo przyjemnie się czyta, ale o co tu chodzi to ja nie wiem.
(powinno być 3/6 ale pocące się paznokcie mnie ujęły :)
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Zanim przeczytam mała uwaga do pierwszego zdania: rozlec mógł się gwizd, nie gwizdek. Wszak to przedmiot, zaś rozlega się dźwięk, si?
No i przeczytałem. Nie dotarła do mnie puenta, niczego mi nie wyjaśniła. Ot, scenka taka, bez pieprznięcia na końcu. Chociaż jedną pozytywną rzecz trzeba o końcu powiedzieć: trzykrotnie w opowiadaniu rozlega się ów nieszczęsny, wspomniany gwizdek i dopiero w ostatnim zdaniu jest to dźwięk, który z owego gwizdka się wydobywa. Dobre i to. Dj Jajka ujęły pocące się paznokcie, które ewidentnie były efektem zamierzonym, mnie rozłożyła na łopatki kropka, wyznaczająca "jedenastkę" :D Kropka podwyższyła punktację do 4/6
Liczy się pomysł, a pomysł jest fajny. Początek też daje nadzieję na niezłą jazdę. Potem napięcie jakby opada, a szkoda, bo potencjał ten tekst miał duży. Środek opka, czyli sam opis strzelania karnych nie daje akcji należytego rozpędu – takiego, żebym chciał się tym delektować w nieskończoność. Zamiast sf mam niemal czystą relację z meczu piłkarskiego. Koniec opowiadania, według mnie, słabiutki. Czy wykrycie u siebie (ewentualnie u kogoś) choroby Alzheimera ma być komiczne? Jeśli tak, to ja tego żartu nie kupuję.
Najważniejsze jednak, że przytrzymałeś mnie przy lekturze do końca, a to już jest nie lada osiągnięcie. Za całokształt i na zachętę – 4.
...always look on the bright side of life ; )