- Opowiadanie: mirekson11 - Zachcianki w porze obiadowej

Zachcianki w porze obiadowej

BETOWALI: SKULL I ZALTH

SERDECZNE DZIĘKI!

Oceny

Zachcianki w porze obiadowej

 Fragment powieści “Królestwo Niebieskie“

Rozdział VII

Miejsce akcji: piekło

 

Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna przechadzał się po wyłożonym boazerią salonie. Kroki słychać było nawet w jadalni, gdzie wylękniona służba chowała się przed wzrokiem pana. Najdrobniejszy nawet ruch mógłby go jeszcze bardziej zezłościć, dlatego starali się nie ujawniać swojego istnienia – taktykę trwania w bezruchu dopracowywali przez lata doświadczeń, a dojrzeli do niej po tym, jak wzburzony Friderico zdzielił dwoje z nich łopatą za to, że byli w pobliżu, że ośmielili się oddychać.

Przekleństwa niosły się do pomieszczeń przy salonie, gdzie ludzie drżeli na myśl, że mężczyzna w każdej chwili mógłby znaleźć ich w zasięgu wzroku i uczynić na co tylko miał kaprys.

Zatem co tak wzburzyło Friderica Batutę, że ciskał „kurwami” na prawo i lewo?

– Ten przeklęty Gargalon już tu się nie zjawi. Idiota, dosłownie, idiota! Gdybym go teraz widział, przekręciłbym mu łebsko, o tak! – W powietrzu nakreślił łuk, jakby imitował uderzenie mieczem. Ciężko dysząc oprzytomniał, zdając sobie sprawę, że od kilkunastu minut chodzi w kółko, a w salonie nie ma nikogo poza nim. Krzykiem nakazał przybyć lokajowi i doradcy, Euzebiuszowi Onieginowi. Minęło kilka sekund, a przelęknięci do szpiku kości mężczyźni stali przed swym panem gotowi do usług.

– Coście tacy wystrachani, co? Nic wam nie zrobię… Dziś nie mam ochoty na bójki, ech! Domyślacie się po co was przywołałem?

Euzebiusz Oniegin, wierny sługa Friderica, odpowiedział na pytanie:

– Królu, władco najjaśniejszy, szukałeś nas, aby wywiedzieć się czegoś o Gargalonie. Sami trapimy się tym, że nie wrócił na czas. Podejrzewam, że napotkał po drodze jakieś trudności, lecz nie mam pojęcia jakie.

– Dobre sobie! Ha! – Friderico znów wykonał ruch w powietrzu, naśladując uderzenie mieczem. – Wiecie co zrobię, kiedy stawi się przed moim tronem?

– Tak. Wiemy.

– To dobrze, że wiecie. Ale przejdźmy do szczegółów. Jestem już… moja cierpliwość się kończy. Eh… Zwołajcie wojsko, które ma udać się na południe, do granic piekieł, dokładnie w stronę Zarabajath, bo tam, jak domyślam się, powinni znajdować się teraz Ankir i Marley. Powiedziała mi to kryształowa kula. Dobrze, że zasięgnąłem rady Barzuma. Sama myśl o moim przywileju i dobrej znajomości z Królem piekła napawa mnie radością, ach! Na samą myśl przechodzą mi nerwy. Ale kiedy znów myślę o Gargalonie, o tym, że mnie zawiódł, serce zaczyna mi mocnej bić. A więc ruszajcie, już! Już was nie ma. Macie przywieźć tych ludzi żywych. Całą piątkę.

– Panie, jeszcze jedno pytanie – odezwał się tłusty, szeroki w barkach, prawie łysy mężczyzna, człowiek, który przed sześcioma laty został przyjęty na stanowisko lokaja. – Jeśli można spytać…

– Pytaj, a nie gadaj! – wzburzył się Friderico, a znerwicowanemu lokajowi wydawało się, że trzęsie się ziemia. – Mów szybciej, bo wyrzucę cię ze stanowiska. Chyba zależy ci na robocie, co? Już zapomniałeś jak się żyło na bagnach?

– Nie, panie. Nie zapomniałem. – Mimowolnie drgnęła mu ręka. Z twarzy można było wyczytać, że próbuje opanować emocje. Niestety z marnym rezultatem.

– Mów, do jasnej cholery!

– Ile ludzi mamy pos– posłać, p– panie?

– Dwudziestu. – Wyprostował się Friderico. Mężnie wypinając klatkę piersiową przyjął władczą, despotyczną postawę. Ruchem ręki nakazał, aby poddani zniknęli mu sprzed oczu.

– Tylko wyślijcie ich zaraz, już, teraz! Tak, abym najpóźniej za dwie doby mógł spotkać się oko w oko z Ankirem.

– Tak jest, panie! – Posłusznie odparli obaj w jeden chwili. Zniknęli za ścianą, nieumyślnie zostawiając lekko uchylone drzwi.

– Ten lokaj to głupiec, zupełnie jak Gargalon – mówił do siebie głośno Friderico. Postępował w taki sposób tylko wówczas, kiedy nie potrafił uwolnić się od złości, czyli bardzo często. – Powinienem go zwolnić. Kurwa mać, nie wiem po co ja go tu trzymam. Na jego miejsce mam dużo lepszych kandydatów.

Stanął przed ścianą, na której wisiał wielki gobelin, długi na jakieś osiem metrów, wysoki na trzy. Tkanina ścienna przedstawiała motyw biblijny, scenę, w której trzej mędrcy oddają pokłon dzieciątku Jezus. Nad ich głowami świeciła gwiazda betlejemska. Zupełnie jak dziś, pomyślał wpatrzony w tkaninę Friderico, moja świta będzie się kierować właśnie takim światłem betlejemskim, tylko że nasz drogowskaz nazwiemy gwiazdą Zarabajath, bo tam moi ludzie dopadną parszywą drużynę popaprańców, Ankira i całą resztę. Friderico aż drgnął na myśl, że chłopak może być tak ważnym wybrańcem dziejów, jakim był Jezus. Nad młodzieńcem z czyśćca też unosił się ogień przeznaczenia…

Zamyślony Batuta nie zauważył, kiedy do salonu weszła jego małżonka, Evebereth. Była piękną kobietą. Jej złociste blond włosy opadały falami do bioder, oczy świeciły jak ogniki, a zmysłowe usta niemal zawsze miały tę samą, intensywną różaną barwę.

– Kochany, słyszałam, że zdecydowałeś się wysłać świtę na południe, za granice piekieł. Czy to prawda? – Celowo ubrała swoje pytanie w długie zdanie, bowiem chciała wyrwać męża z zamyślenia, w jakim tkwił. Na dźwięk delikatnego głosu odwrócił głowę od gobelinu i ruszył ku małżonce.

– Zaczynasz interesować się polityką? Już ci mówiłem, że to nie dla ciebie – odparł sucho, beznamiętnie. Kobieta przyzwyczaiła się już do rezerwy, z jaką podchodził do niej Friderico i przyznawała się przyjaciółkom, mówiąc otwarcie, że woli męża zdystansowanego, niż męża zakochanego, bo nie potrafiłaby poradzić sobie z tyranem Batutą, gdyby w stosunku do niej zachowywał się ofensywnie, jak ślepo zakochany sztubak. Wolała, kiedy zwracał się doń bez emocji, nieczule, a agresywne zachowania, jakich dopuszczał się w ich wspólnym łożu już następnego dnia szły w zapomnienie. Lata doświadczeń nauczyły ją błyskawicznego wybaczania, gier aktorskich, zamrażania emocji i puszczania złego w niepamięć.

– Kochanie, jestem po prostu ciekawa, co stanie się z naszym przeznaczeniem. Dobrze wiem, po co ci ten młodzieniec, ten n a z n a c z o n y.  Chcesz stać się Bogiem, zrzucić z tronu Demiurga. I oby ci się to udało.

– I dobrze. Tak ma być. – To rzekłszy, podszedł do długiego, dębowego stołu. Ze skórzanej teczki wydobył sakiewkę i rzucił ją na stół. Wylądowało jeszcze lustro, na które Friderico wysypał kilka gram białego proszku.

– Znów to robisz, proszę cię, kochanie! – powiedziała zatroskana żona. – Tylko nie w mojej obecności, już o tym rozmawialiśmy, obiecałeś, że ograniczysz ten syf. Szkodzisz sobie.

– Lubię detaminę i nie zamierzam z niej rezygnować tylko dlatego, że nie lubisz patrzeć jak niszczę sobie zdrowie. W każdej chwili możesz opuścić to miejsce. Nikt cię tutaj nie trzyma.

– Ale…

– Możesz wyjść. Zawołam cię, kiedy przyjdzie mi ochota na seks. Na razie potrzebuję spokoju i przestrzeni, żeby mózg zaczął nadawać na innych falach i mógł wejść w nowy stan… – Tutaj zrobił pauzę, podczas której nachylił się nad lustrem i wciągnął do prawej przegrody nosowej porcję narkotyku. W przypływie podniecenia wstał, ocierając łzy. Przypomniał małżonce, aby natychmiast opuściła salon.

– Jak chcesz… – mruknęła półgębkiem, po czym zniknęła za drzwiami.

Friderico znów zasiadł do uczty. Wiszący nad stołem zegar właśnie wybił pierwszą, a była to pora obiadowa.

 

Koniec

Komentarze

Mireksonie, opublikowałeś maleńki fragment VII rozdziału powieści, której, jak podejrzewam, nikt tu nie zna. Czego oczekujesz od ewentualnych czytelników?

 

Wo­la­ła, kiedy zwra­cał się doń bez emo­cji… – Wo­la­ła, kiedy zwra­cał się do niej bez emo­cji

Za SJP: doń «do niego»

 

Wy­lą­do­wa­ło jesz­cze lu­stro, na które Fri­de­ri­co wy­sy­pał kilka gram bia­łe­go prosz­ku. – …wy­sy­pał kilka gramów bia­łe­go prosz­ku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczekuję jednej rzeczy. Niech ktoś wypowie się na temat mojego języka i stylu. W sumie, tyle.

Bardzo mi przykro, Mireksonie, ale nie mogę spełnić Twoich oczekiwań.

Przeczytałam zaledwie mały urywek bez początku i bez końca, nie znam postaci, w dodatku nie mam zupełnie pojęcia, o co tu chodzi. Wybacz, ale w tej sytuacji nie potrafię ocenić ani języka, ani stylu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wypada mi powtórzyć po Regulatorce. Trudno coś więcej napisać, może jedynie, że czyta się płynnie, językowo jest przyzwoicie.

Nowa Fantastyka