- Opowiadanie: Ceterari - Żywi

Żywi

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Żywi

Ludzie widzący zmarłych nie są niczym niezwykłym. Słychać o nich tak często, istnieje o nich tyle filmów, książek i opowieści, że jestem całkowicie pewien, iż mają założony klub i spotykają się w każdy czwartek przy herbatce, by poopowiadać sobie o swoich ulubionych chodzących trupach.

Pierwszy raz zobaczyłem Żywych, kiedy miałem pięć lat. Działo się to latem. Zauważyłem coś przez boczną szybę samochodu, w drodze do jednego z tych zatłoczonych nadmorskich kurortów. Kurortu jako takiego nie pamiętam, jednak na polu, niedaleko rzeki, zauważyłem dziwnych ludzi. Dlaczego dziwnych? Mój umysł pięciolatka tego akurat nie umiał wytłumaczyć, zdawałem sobie chyba po prostu sprawę, że teraz ludzie się tak nie ubierają.

Musiało minąć jeszcze kilka lat, nim doszedłem do wniosku, że może po prostu oszalałem. Prawdopodobnie dosyć poważnie przyczyniło się do tego dwóch wojów z oszczepami, przechodzących przez półki w sklepie spożywczym. W moim prywatnym rankingu dziwności Żywych zdobyli palmę pierwszeństwa.

Z drugiej strony, dopóki zachowywałem to w tajemnicy i nikt przez to nie cierpiał, nie było problemu. Pod koniec liceum nie wątpiłem już, że widzę przeszłość. Nie bardziej dziwne, niż opowiadanie o UFO, prawda? Mógłbym założyć własną religię, odkąd Latający Potwór Spaghetti przeszedł w tej samej konkurencji.

W gruncie rzeczy mogłem to także wykorzystać i zostać pisarzem. Albo archeologiem.

 

***

 

Chyba popełniłem błąd – pomyślałem, kiedy o czwartej nad ranem zadzwonił budzik.

Pobudka teoretycznie była o wpół do siódmej, ale w tym czasie musiałem dotrzeć na wykop, zobaczyć co mam do zobaczenia i wrócić, najlepiej tak, by nie spóźnić się na śniadanie. Ominę jeszcze jedno i niechybnie umrę z głodu.

Jęcząc w duchu i narzekając na świat jako taki, wciągnąłem drugą nogawkę spodni i wyczołgałem się z namiotu. Sweter założyłem już w biegu. Dzisiejsze wydarzenie miało rozpocząć się o świcie, a nie mogłem spóźnić się przecież na pogrzeb. Po pierwsze, bo z zasady nieładnie jest spóźniać się na pogrzeby. Jednak ważniejszym powodem był fakt, że ten konkretny odbył się kilkanaście wieków temu.

W tym momencie chciałbym wyprowadzić z błędu wszystkich, którzy uważali, że mając pięć lat odkryłem sposób na życie, wygrałem los na loterii czy odkryłem tajemnicę istnienia wszechświata. Ani też, że nagle, ni z tego, ni z owego zacząłem wszędzie widzieć Żywych, którzy byli moimi wujkami i cioteczkami, stali przy mojej ławce i dyktowali mi poprawne odpowiedzi z niewidzialnych książek trzymanych w niewidzialnych – dla większości ludzi na świecie – dłoniach.

Musiałem przejść przez katorgę szkolnictwa, dramatyczne z mojego punktu widzenia lekcje chemii czy niemieckiego (tak, ten przedmiot nie był moim przyjacielem. Moja nauczycielka zresztą myślała dokładnie to samo. Nienawidziliśmy się we trójkę z całą pasją, na jaką było nas stać – ja, nauczycielka i stojący między nami język), maturę, do której jak wszyscy uczyłem się za mało, a jednak jakimś cudem realizując swój pokręcony plan, wylądowałem na archeologii. Nie widywałem Żywych zbyt często w ciągu swojego życia. Mogę ze spokojem przysiąc, że zdarzało mi się nawet o nich zapominać. Natomiast już na studiach natknąłem się na nich trzy albo cztery razy. Tego czwartego nie jestem pewien, może w lasach na południu nadal czają się śląscy partyzanci.

Muszę jednak przyznać, że miejsca, w których w ostatnim tygodniu przeprowadzaliśmy naukowe badania, polegające na odkopywaniu zgubionej butelki lub przysypiającego kolegi, na którego właśnie osypał się fragment kilkumetrowej hałdy piachu, były odwiedzane przez Żywych częściej. Może akurat łaziliśmy między ich chałupami, choć dzieliła nas przestrzeń kilkuset lat. Zresztą nikomu to specjalnie nie przeszkadzało, my nie widzieliśmy ich (z moim skromnym wyjątkiem), a oni nas.

Skąd wiedziałem o pogrzebie? No cóż, przez ostatnich kilka dni trudno było mi się skupić nawet na machaniu łopatą, bo Żywi włazili mi bez przerwy w paradę. Widziałem, jak szykowali się do tego pogrzebu. Dzięki niebiosom, nie czułem zapachu, a i ze zwłokami łaskawie nie latali po całej wiosce. Zbudowali już stos, pogrzeb musiał się odbyć na dniach. Wywnioskowanie, że będzie to o wschodzie lub zachodzie słońca, wiązało się już z obranym przeze mnie zawodem. Rytuały miały to do siebie, że były symboliczne. Właśnie dlatego były rytuałami.

Usiadłem spokojnie w krzakach, z otwartym notatnikiem. Miałem jedyną szansę, by zobaczyć całą uroczystość i miejsce pochówku, którego bezskutecznie szukaliśmy. Spadli mi po prostu z nieba – za tydzień musieliśmy wyjechać, a chciałem udowodnić, że znam się na tym, co robię. Nawet jeśli nie do końca była to prawda, to w końcu każdy, nawet pies, powinien mieć swój wielki dzień.

Wykop o świcie wydawał się całkiem pusty, jeśli nie liczyć nieco skołowanego szerszenia. Prawdopodobnie zatruł się wczorajszym serem z naszych kanapek – pomyślałem mściwie. No dobrze, człowieku, skup się – zganiłem się w myślach i wlepiłem wzrok w rozkopane cmentarzysko. Musiałem jeszcze trochę poczekać, zanim w końcu coś zaczęło się dziać. W hałdach powoli pojawiły się wizje niewielkich półziemianek, z tyłu, gdzie zwykle jadaliśmy, wyskoczyła nieco gwałtownie dziwaczna słupowa konstrukcja, a przez największy wykop zaczęli spokojnie iść ludzie. Fakt, że część drogi przebyli w powietrzu, jakoś im nie przeszkadzał. To właśnie byli Żywi; wizje ludzi z przeszłości. Czasami dochodziły do tego również chałupy i niewielkie fragmenty otoczenia, w którym żyli. Nikt im nie przeszkadzał i oni nie zwracali na nikogo uwagi; byli jak echo, powracające z mroków historii.

Tak przynajmniej wtedy myślałem.

Zerknąłem na zegarek, kiedy obecnego już w popielnicy nieboszczyka (dziwaczna konstrukcja słupowa właśnie dogasała przy ziemi) zabrali w jego ostatnią drogę. Warto byłoby zajrzeć, czy coś nie zostało w palenisku – pomyślałem od niechcenia. Niewielka grupka z glinianymi kubkami i czymś, co spowodowało, że mój żołądek się obudził, dotarła na wzgórze, które już zaczęliśmy mierzyć. Wtedy jakieś zamieszanie odwróciło moją uwagę od kwestii spożywczych. Coś, co mi umknęło, spowodowało szarpaninę na przedzie. Nagle popielnica upadła z hukiem i nieboszczyk rozwiał się na wietrze. Błysnął brązowy nóż.

Zerwałem się, krzyk uwiązł mi w gardle, kiedy przypomniałem sobie, że jestem bardziej bezsilny niż widz przed telewizorem.

Nieoczekiwane zabójstwo młodej kobiety spowodowało, że opadły mi ręce. Choćby dlatego, że nie mogłem nic zrobić. Poza tym patrzenie, jak kogoś mordują, nie najlepiej działa na ludzką psychikę, o ile nie dzieje się to w Kryminalnych Zagadkach lub innym serialu sensacyjnym z obowiązkowym trupem na początku każdego odcinka. Żywi zniknęli, a ja zupełnie straciłem apetyt.

Rozgoryczony schowałem notes i opuściłem miejsce przestępstwa. Nawet nie wiedziałem, co się wydarzyło. Że też musieli rozwiązywać swoje problemy w tak drastyczny sposób i akurat na pogrzebie, który obserwowałem. Ten dzień zaczął się kiepsko, a nie będzie wcale lepiej, kiedy będę musiał stać na łopacie w czterdziestostopniowym upale. Pomijając ten drobny szczegół, że nie dowiedziałem się, gdzie podziali się Żywi z urną. Zostawili szczątki tam, gdzie upadły, czy pozbierali i poszli dalej?

Moje wiekopomne odkrycie wziął i trafił przysłowiowy szlag.

Przez kolejnych kilka dni nie znaleźliśmy niczego godnego uwagi. Tydzień później wróciliśmy do domu, a ja wkrótce zapomniałem o pogrzebie. Miałem mnóstwo innych spraw na głowie. Tym razem nie okazałem się bohaterem ratującym kulę ziemską przed zagładą. Z ulgą stwierdzam, że takie rzeczy zdarzają się tylko i wyłącznie w amerykańskich filmach.

 

***

 

Wiązałem z tym spotkaniem wielkie nadzieje. Rysowała się przede mną kolorowa i magiczna przyszłość, której częścią były wielkie zielone oczy. Oczywiście, nie wspominając o całej reszcie. Wybraliśmy się na spacer dalej niż zwykle, tak, żeby na pewno nie spotkać żadnych ludzi. Prawda, ludzi tam nie było, jednak…

Ledwo powstrzymałem się, żeby nie zacząć przeklinać, kiedy prawie wleźliśmy na fragmenty jakiegoś rozbitego germańskiego (naprawdę, czasami po prostu chciałbym tego nie wiedzieć. Masz na sobie zapinkę taką i taką, więc mogę cię spokojnie datować na…) oddziału. Możesz ich po prostu zignorować – zganiłem siebie. – Rozluźnij się i zajmij przyjemniejszą częścią wieczoru.

Uśmiechnąłem się. Mina mi zrzedła chwilę później, kiedy te germańskie paskudy zaczęły mnie swobodnie dopingować. Nie, nie jestem geniuszem, nie znam ich mowy, jednak w niektórych sprawach mężczyźni mogą porozumieć się w każdym języku. Zupełnie, jakby wrzeszczeli wielkimi, podkreślonymi literami. To był koniec romantycznego wieczoru. Kompletnie straciłem ochotę na cokolwiek, może poza napiciem się, kiedy zrozumiałem, że nie tylko ja widzę ich. Z jakiegoś powodu, prawdopodobnie od niedawna, oni zaczęli również widzieć mnie.

– Wiesz, źle się czuję – mruknąłem, ciągnąc zielonooką za rękę. – Wracajmy do miasta.

Za sobą usłyszałem buczenie wielu gardeł. Wcale nie poczułem się przez to lepiej.

 

***

 

Chciałbym powiedzieć, że to nie była moja wina. Że wyciągnąłem wnioski z danej mi lekcji i postarałem się więcej nie dopuścić do takiej sytuacji i podobnego spotkania.

Chciałbym, ale wytrzymałem niecały tydzień i już pojechałem, by znaleźć jakichś Żywych. Tym razem z premedytacją i tylko po to, by potwierdzić moje najnowsze przypuszczenia i nawiązać z nimi kontakt. Czy będę mógł tylko ich zobaczyć, czy może uda mi się ich dotknąć? Czy uda nam się porozumieć? A jeśli tak, jako kogo mnie potraktują? Wroga? Przyjaciela?

Boga?

 

***

 

Wśród rozległych, zielonych pól, nie tak daleko od asfaltowej drogi, znalazłem całą ich wioskę.

Zauważyli mnie później niż ja ich, prawdopodobnie dlatego, że mnie nie szukali. Zresztą nie miałem pewności, że mnie zobaczą, nie mogłem stawiać tak szalonej hipotezy na podstawie jednego niefortunnego spotkania z dzikimi chłopcami z lasu.

Lecz kiedy mnie zobaczyli i stwierdzili, że ja także ich widzę, na ich twarzach wcale nie odmalowało się zdziwienie. Może i mnie nie szukali, ale najwyraźniej czekali na mnie, lub kogoś takiego jak ja.

Postanowiłem zostać w miejscu i zobaczyć, co będzie się działo. Zawsze mogę salwować się ucieczką, podpowiadał mi instynkt, bo w tej sytuacji zdrowy rozsądek i tak niewiele miał już do powiedzenia. Przez pewien czas stali i patrzyli na mnie, niektórzy nie wypuszczając dzbanów i narzędzi z rąk. W końcu w tylnych szeregach podjęli jakąś decyzję, bo w moją stronę została wypchnięta opalona na brąz, niewysoka, ale ładna dziewczyna. Przyłożyła dłoń do ust, popatrzyła na mnie, po czym odwróciła głowę. Ktoś z tyłu pogonił ją, więc w końcu pełna wahania ruszyła w moim kierunku.

Stanęła kilka kroków przede mną, opuściła dłoń, którą cały czas trzymała przy ustach, i zagryzła wargę. Niespodzianie opadła na jedno kolano i opuściła głowę.

– Jesteśmy Ludem Sid, niech bogowie nad tobą czuwają – powiedziała z wyraźnym akcentem, jednak językiem, który bez problemu zrozumiałem. Oszołomiony, stałem i gapiłem się na nią. Spodziewałem się różnych rzeczy, ale na pewno nie tego.

Podniosła głowę i najwidoczniej odczytała na mojej twarzy wyraźną rozterkę oraz zdumienie.

– Osłuchaliśmy się waszego języka, mieszkamy tu od pokoleń – dodała.

– W… wstań, proszę – to jedyne, co byłem w stanie w tym momencie powiedzieć.

Posłusznie podniosła się z ziemi.

– Będę twoją eckhne.

– Ek… to znaczy czymś w rodzaju przewodniczki? Zaraz, często spotykacie takich ludzi jak ja?

Na jej twarzy pojawił się krótki uśmiech, błysnęły małe zęby.

– Tak, przewodniczką. Nie, ale słyszałam od mego ojca, że tacy jak ty się zdarzają. Nigdy nie myślałam, że spotka mnie taki zaszczyt.

Wyciągnęła w moją stronę rękę.

– Proszę, chodź za mną. Niedługo zajdzie Czerwony Pan – głową wskazała na wieczorne niebo – nie możemy wtedy opuszczać wioski.

Odruchowo sięgnąłem w kierunku jej dłoni, całkowicie oczarowany egzotycznością tak spotkania, jak i całego tego zdarzenia. Zamarłem, kiedy moja dłoń przeleciała na wylot przez jej palce.

Szybko przyłożyła ją z powrotem do ust, spojrzała na mnie oczami, w których kryło się rozczarowanie i smutek.

– To Czerwony Pan – zamruczała cicho – kiedy nadejdzie świt, wszystko się zmieni.

Spuściła wzrok, po czym popatrzyła na mnie. Tym razem w jej wzroku zobaczyłem coś zupełnie innego. Obietnicę. Jakby na potwierdzenie powiedziała:

– Zostań do rana, upraszam cię. Wtedy będzie inaczej – przerwała i dodała ciszej. – Chcę cię dotknąć.

Zaschło mi w ustach. Jej jasne włosy w kontakcie z promieniami zachodzącego słońca płonęły czerwienią.

– Zostanę.

 

***

 

Przyjęli mnie co najmniej jak króla, choć nie mogłem dotknąć nawet kawałka złamanej ceramiki, przynajmniej dopóki nie przeminęła noc. W każdym razie tak właśnie twierdzili.

Obok ich ogniska rozpaliłem własne, które może nie było nadzwyczajne i wyjęte z innej rzeczywistości, ale przynajmniej grzało. Patrzyłem, jak szykują i jedzą okrągłe placki, przypominające trochę naleśniki. W wielkiej chuście zawieszonej na ścianie jednej z lepianek spało dziecko, w świetle ognia widziałem zwisającą rączkę z zaciśniętymi palcami. Żyli tu, śmiali się i najwyraźniej radzili sobie całkiem dobrze, zupełnie nie przejmując się tym, że obok nich istnieje świat pełen betonowych budynków, długich autostrad czy supermarketów wypełnionych po sufit jedzeniem. Prawdopodobnie nawet nie zdawali sobie sprawy z ich istnienia, choć na pewno mieli pośredni kontakt z ludźmi. Nie wszyscy używali mowy, którą byłem w stanie zrozumieć, większość porozumiewała się ostrym, a jednocześnie dźwięcznym językiem, w którym słowa składały się z niewyobrażalnej ilości następujących po sobie spółgłosek.

Przez cały ten czas eckhne, której imienia nie byłem w stanie zapamiętać, a co dopiero wypowiedzieć, siedziała obok i mruczała do mnie w ich języku. Wcale mi to nie przeszkadzało, czułem się jak na wycieczce do bajkowej krainy.

Tak przynajmniej myślałem, dopóki przez tłum nie przedarł się długowłosy, odziany w wytarte skóry starzec. Zarzęził, przewrócił oczami, po czym rzucił się w moją stronę.

Jakoś nie pomyślałem wtedy, że jest jednym z nich i niezależnie od zamiarów, jakie miał w stosunku do mojej osoby, i tak przeleciałby przeze mnie na wylot. Nie, jedyne o czym wtedy myślałem, to ucieczka. Zanim zdążyłem się zerwać i wziąć nogi za pas, kilku mężczyzn z wioski złapało go i zaciągnęło w ciemność. Przez krótką chwilę rozlegało się jeszcze jego wycie, po czym wszystko ucichło.

Przełknąłem ślinę, opadając na piasek. Ciemność wcale nie wydawała się już taka otulająca i bezpieczna. A pomysł zostawania tutaj nagle zaczął wymagać ponownego rozpatrzenia i to w trybie natychmiastowym.

– Przepraszam, błagam o wybaczenie – rozległo się na wysokości mojego ramienia. Jasnowłosa przewodniczka przeszła na zrozumiały dla mnie język. – Ulituj się nad biedakiem, któremu pozwalamy żyć. To szaleniec, duchy odebrały mu mowę i rozum. Jest stary i niedołężny, ale stanowi część naszej społeczności. Jest dla nas bardzo ważny – przerwała na chwilę. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo.

Popatrzyłem na nią poruszony. Tyle współczucia i dobroci w tych pięknych oczach…

Westchnąłem, spoglądając na nocne niebo.

– Mógłbym zostać w tym momencie na zawsze, jest tak magiczny.

Uśmiechnęła się do mnie promiennie, jej oczy odbijały czerwień ognia z paleniska.

– Idź spać, będę czuwać przy tobie do świtu.

– No co ty – ziewnąłem – wcale nie chcę spać. Poza tym nie będę marnować czasu, który tutaj spędzam.

– Nie marnujesz. Jeszcze zdążymy ze sobą pobyć, obiecuję.

– Trzymam cię za słowo – powiedziałem, po czym w końcu ułożyłem się wygodnie na jednym z postrzępionych, nadal iluzyjnych koców.

 

***

 

Obudził mnie czyjś oddech na szyi.

– Nie, jeszcze trochę, cały dzień na wykopie, pięć minut – zamamrotałem w odruchu obronnym.

Narastający rozgardiasz nie pozwolił mi jednak zasnąć, choć nie byłem do końca pewien, czy nie śnię, bo mimo usilnych prób podsłuchania, czy może nie pada i nie muszę wstawać, nie byłem w stanie zrozumieć ani jednego słowa. W końcu otworzyłem jedno oko.

Zszokowany usiadłem, przypominając sobie wczorajszy dzień. Słońce na niebie wskazywało, że jest koło ósmej, może dziewiątej rano.

– O rany – wyrwało mi się. Poczułem na plecach delikatny dotyk.

– Eckhne! – Odwróciłem się gwałtownie, uśmiechając się od ucha do ucha.

Siedziała naprzeciwko, ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywała się we mnie intensywnie. Wyciągnęła rękę i jeszcze raz, jakby się upewniając, nacisnęła mi mocno ramię. Zabolało.

 

***

 

– Dopełniło się – oświadczyła głośno, po czym wstała i nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem więcej, ruszyła w kierunku zabudowań.

– Hej, poczekaj! – Zerwałem się i pobiegłem za nią. Jednak za chałupą, zamiast natknąć się na śliczną, jasnowłosą dziewczynę, wpadłem na starca, który rzucił się na mnie wczorajszego wieczora. Spojrzał na mnie z poziomu ziemi, podwinął nogi bardziej pod siebie. Na jego wychudzonej szyi zauważyłem metalowy wisiorek, przypominający nurka z podwójną butlą na plecach.

Spuścił wzrok, po czym wrócił do dłubania palcem w suchej glinie.

„Uciekaj” – głosił wydrapany przez niego napis.

Przełknąłem ślinę. Z jakiegoś powodu przestało mi się tu podobać. Rozejrzałem się po okolicy. Wszyscy, tak przyjaźnie wczoraj nastawieni, przestali zwracać na mnie uwagę. Życie toczyło się tutaj normalnym trybem. Odruchowo zapatrzyłem się na mężczyznę ze współczesnym, srebrnym łańcuszkiem, dłubiącego nadal w ziemi. Kiedy skończył, jestem pewien, że pobladłem.

Zerwałem się do biegu, nie żegnając się z nikim, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Jeśli miałem ze sobą jakąś torbę, zupełnie o niej zapomniałem. Nikt mnie nie zatrzymywał. Nikt za mną nie zawołał.

Dopadłem do samochodu, szukając po kieszeniach kluczyków. Szarpnąłem za klamkę.

Nie, nie szarpnąłem. Moja dłoń nawet nie zahaczyła o zimny, czarny plastik. Zrobiło mi się niedobrze. Niemożliwe. Obejrzałem się za siebie, jednak nikt mnie nie gonił. Wioska Żywych nadal tkwiła na horyzoncie, otoczona przez zielono-żółte pola.

Kiedy usłyszałem nadjeżdżający samochód, nie zastanawiałem się długo. Do diabła, jeśli nie w ten, to w inny sposób wydostanę się z tej krainy szaleństwa.

Wypadłem na jezdnię i zacząłem machać w stronę nadjeżdżającego samochodu. Kierowca gadał przez telefon i najzwyczajniej w świecie mnie nie zauważył. Zacząłem wrzeszczeć, żeby się zatrzymał i zanim się zorientowałem, był już blisko, za blisko, bym zdążył uskoczyć. A może nie chciałem uskoczyć, tylko za wszelką cenę przekonać się, że jestem tak samo cholernie realny jak ten samochód. Zamarłem i zamknąłem oczy. Przynajmniej mnie znajdą, nie zniknę nagle w środku niczego, zostawiając po sobie tylko auto.

Nie poczułem bólu. Nie poczułem nic. Samochód przejechał przeze mnie, z wciąż paplającym przez telefon kierowcą.

Opadłem na asfalt i powoli, bezsilnie zwinąłem się w kłębek.

 

***

 

Nie wróciłem do miasta.

Nie wróciłem też do Żywych, czy też ludzi Sid, jak sami się nazywali. Ta podwójna nazwa to prawie jak z Eskimosami, taka zabawna dygresja. Nie żeby chciało mi się śmiać.

W każdym razie nie wróciłem od razu.

Przez kilka dni błąkałem się po polach, próbowałem zaczepiać wieśniaków, włazić na traktory, a potem po prostu poruszać przedmiotami. Byłem bardziej bezużyteczny niż poltergeist z kompletnym brakiem talentu. Nie potrafiłem zmusić świeczki w oknie do zgaśnięcia, żaden głupi kundel nie wyczuł mojej obecności, nawet kiedy skakałem wokół niego.

Po kilku dniach byłem prawie nieprzytomny z pragnienia i głodu. Właściwie powinienem już dawno nie żyć, ale z jakiegoś powodu po utracie ciała nadal doskwierały mi ludzkie potrzeby, jednak nie tak intensywnie, jak normalnie powinny.

W końcu poddałem się. Ruszyłem do wioski Żywych.

Czekali na mnie. Niezbyt zniecierpliwieni, ale wiedzieli, kiedy się pojawię. Pod jedną z lepianek siedział starzec, z pomarszczonymi dłońmi splecionymi na głowie i twarzą schowaną między kolanami. Co jakiś czas wstrząsały nim drgawki.

Na przedzie niewielkiej grupy ludzi stała jasnowłosa dziewczyna. Wyciągnęła przed siebie czarkę z wodą. W pierwszym odruchu chciałem ją wytrącić z jej rąk. O, teraz mogłem to zrobić, byli tak samo realni jak ja, tylko że w sumie nic, co tu było, nie istniało naprawdę.

A potem chwyciłem naczynie i chciwie wypiłem jego zawartość.

– Eckhne, tak? – wyszeptałem. – Co dokładnie oznacza to słowo, bo rozumiem, że nie przewodnika?

Uśmiechnęła się.

– Strażnika. Tego, który nie może pozwolić odejść.

Popatrzyłem na skulonego starca. Zamarłem, kiedy zrozumiałem, że prowadzili ten proceder od lat i dobrze sobie zdawali sprawę z tego, co czynią.

– D… dlaczego?

– Tacy jak wy przynoszą szczęście naszemu ludowi – powiedziała dźwięcznie eckhne, przekrzywiając głowę. – Kiedy jedno z waszego ludu tu jest, nie nawiedzają nas tragedie, plony zawsze są obfite i bogate, a lata nie płyną.

– Co? Jak to? Ściągnęliście tego starca…

– Kiedyś był młody i piękny, taki jak ty – powiedziała dziewczyna. – Całą noc śpiewał i opowiadał legendy o wielkiej słonej wodzie daleko na północy. Ale jego dni… szkoda, pamiętam go zupełnie innego.

– Pamiętasz? To znaczy…

– Lata tu nie płyną. My się nie starzejemy, kiedy któreś z was jest między nami.

– Zawsze wracają – odezwał się mężczyzna z założonymi na piersi rękoma. Miał krótkie, czarne włosy i brwi, nadające jego twarzy zawzięty wyraz. – Idą do swoich wielkich miast, po czym odkrywają, że klucz nie wchodzi w zamek, nie mogą dotknąć ukochanej osoby i wszyscy ich szukają. Czasami ich nie szukają, ale oni zawsze tu wracają, szalejący z rozpaczy, z samotności, z głodu. Nawet jeśli odejdziesz, wrócisz.

Poczułem, że zaciskam pięści. A więc takich jak ja, którzy widzą Żywych, jest więcej. Czy oni to sprawiali, czy był to nasz talent (choć przekleństwo jest chyba lepszym określeniem), stało się już nieistotne. Natomiast Żywi, a przynajmniej lud Sid, polowali na nas, zatrzymywali nas na noc i kiedy wschodziło słońce… ten mechanizm był dziwny, niezrozumiały, jednak nie bardziej, niż cała sytuacja.

– A to dziecko? – przypomniałem sobie nagle tobołek, który wisiał na ścianie, kiedy się pojawiłem.

– Jedyne dziecko tutaj, opiekujemy się nim na zmianę. Nie rośnie.

No tak, nawet jeśli teoretycznie mogli się rozmnażać, żadne z nich się nie starzało. Nigdy. Nawet nienarodzone dzieci.

Odetchnąłem głęboko kilka razy. Musi istnieć jakiś sposób, żeby to odwrócić, a dowiem się jaki, tylko zostając na miejscu.

Jeszcze przez chwilę stałem w milczeniu.

– Jak szybko będę się starzeć? – postanowiłem się jeszcze dowiedzieć.

– Tak jak działoby się to normalnie.

To dosyć czasu – pomyślałem, jednocześnie kiwając głową i siadając. Całe życie, by powrócić do życia. Musi istnieć jakiś sposób. A jeśli go nie ma, to go stworzę.

– Dobrze – odezwałem się głucho. Starzec pod chatą powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu. – Niech będzie, ludu Sid.

 

Koniec

Komentarze

Zaczyna się bardzo ciekawie. Ale muszę przerwać, dokończę wieczorem. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ciekawa i dobrze rozpisana koncepcja. Jedynie czasem niektóre konstrukcje, wynikające z przyjętej formuły narracji, mi nie leżały, zwłaszcza bezpośrednie zwracanie się do odbiorcy, tłumaczące co i jak (pewnie ma to nawet swoją, specjalistyczną nazwę). Ale to raczej nie zarzut. Ot, subiektywne odczucie.

 

Dwie sprawy:

…wygrałem los na loterii czy odkryłem tajemnicę istnienia wszechświata. Ani też, że nagle, ni z tego, ni z owego zacząłem wszędzie widzieć Żywych…

Nie powinno być “albo”?

– Mógłbym zostać w tym momencie na zawsze, jest tak magiczny.

Czy powyższe to aby na pewno wypowiadane przez bohatera kwestia?

Czy to jest sygnaturka?

Bardzo mi się spodobało spotkanie z germańskimi paskudami. Uśmiechnęłam się w tym momencie szeroko, oczyma wyobraźni widząc tę scenę :)

Nie tylko zaczęło się ciekawie, ale też tak było do samego końca. I aż się prosi o dalszą część, bo zżera człowieka ciekawość – udało mu się, czy skończył jak niby-szalony starzec?

Świetny pomysł i wykonanie.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mam wrażenie, iż coś podobnego czytałem, w każdym razie nie zaskoczyło.

Napisane przyzwoicie, aczkolwiek główny bohater jest nijaki – co można o nim powiedzieć, czy ma “duszę”?

Ignorancja to cnota.

UWAGA, JAK ZWYKE BĘDĘ SPOJLEROWAŁ!!!

 

Fajny tekst, niby lekki i przyjemny, a przecież traktujący o raczej mało zabawnych rzeczach. Bo to chyba raczej nieprzyjemne, zostać żywym portretem Doriana Greya dla całego plemienia. Przeczytałem z zainteresowaniem.

Aha, a ten widmowy pogrzeb na początku, to nie taka klamerka? Znaczy – chowają dziada – poprzednika, a nieszczęsny bohater widzi poniekąd sam siebie, gdy w przypływie i porywie morduje przewodniczkę? Hę?

Ech, pewnie znowu nadinterpretuję. 

 

A, i jeszcze jedno. Jakoś nie bardzo mogę pojąć, że jakieś plemię, szczep czy inna kultura pucharów lejkowatych, żyła tak sobie spokojnie przez setki lat w swoim własnym świecie, w spokoju, zdrowiu, dostatku i wiecznej młodości i nikomu nie przyszło do głowy, żeby namieszać. Bo jedyną rzeczą, jaką na pewno zrobi człowiek, który trafił do raju jest to, że ów raj rozpieprzy. Chocby po to, by zobaczyć, czy w piekle nie jest aby ciekawiej. 

 

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Podobało mi się. Lubię pesymistyczne zakończenia.

 

Dobrze napisany tekst. Fajny pomysł, zakończenie też mi się podobało, chociaż mam wrażenie że bohater trochę za szybko poddał się woli ludu Sid.

Gdybym mógł kliknąłbym bibliotekę :)

Bo ja wiem, czy tak szybko się poddał? Raczej przyczaił się, pozornie się poddał, bo już od startu myśli nad ucieczką, ale taką prawdziwszą niż bieg na oślep. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jest świadomy swojej ciężkiej sytuacji.

W każdym razie otwarte zakończenie dobrze wpływa na mój odbiór tego opowiadania :)

Czekajta, po kolei.

 

Wszystkim bardzo dziękuję za wizytę!

Nie, to nie klamerka, tylko nadinterpretacja, ale też ciekawy punkt widzenia.

Owszem, też uważam, że się przyczaił, a nie poddał.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Trochę zbyt przewidywalne dla mnie. I nie przepadam za głupimi bohaterami, a od momentu, kiedy ów zobaczył szalejącego starca powinien brać nogi za pas. W sumie to pierwsza połowa mi się zdecydowanie podobała – humor, lekkie pióro, jakaś tajemnica w tle (choć nazewnictwo trochę nijakie).

Scena z żołnierzami zdecydowanie najfajniejsza ;) A finał totalnie mnie zawiódł – nie mam nic przeciwko bardziej pesymistycznym zakończeniom, ale naprawdę nie lubię, gdy bohaterowie idą jak cielęta do uboju, a ja z boku “patrzę” na kolejne w oczywisty sposób głupie decyzje, które podejmują.

I jestem pewna, że ktoś tak naiwny skończy jako szalony starzec.

W sumie brakuje mi też przeznaczenia sceny z pogrzebem. Miałam nadzieję, że za tym się coś ciekawego kryje. A tu taka tam wstawka bez większego celu.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Czytało się całkiem miło, bo opowiadanie jest napisane bardzo przyzwoicie.

A że historia należy do gatunku tyleż lekkich, co mało możliwych, nie zastanawiałam się zbytnio, czy bohater, wycofując się w porę,  mógł zapobiec temu co się wydarzyło, ani czy sprawy mogły potoczyć się inaczej. Innymi słowy, przyjęłam Żywych z całym dobrodziejstwem inwentarza. ;-)

 

Uśmiech­ną­łem się. Uśmiech mi zrzedł chwi­lę póź­niej… – Wydaje mi się, że zrzednąć może komuś mina. Do tej pory nie słyszałam o rzednącym uśmiechu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czuję się zaniepokojona krótkością twego komentarza, o bogini. Zwykle zajmuje pół strony i wytyka setki małych, a jakże uciążliwych błędów ;)

Dzięki za przyjęcie wraz z inwentarzem :D. Idę poprawiać rzednące uśmiechy.

 

Tensza, no ten pogrzeb był w sumie wprowadzający, więc trudno mi go uznać za wstawkę… Ale uznaję, że mógł prowadzić do czegoś jeszcze.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Oddal od siebie niepokoje, Ceterari, wszak powiedziałam, że opowiadanie naprawdę jest napisane bardzo przyzwoicie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tensza, no ten pogrzeb był w sumie wprowadzający, więc trudno mi go uznać za wstawkę… Ale uznaję, że mógł prowadzić do czegoś jeszcze.

To znaczy, rozumiem zadanie pogrzebu w tej formie, ale przyznam, że bardzo mnie ta scena zaintrygowała i po prostu liczyłam, że kryje się za nią coś więcej ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Fajnie się czytało, pomysł przedni :)

Wszystko mi zagrało. Bardzo dobry tekst.

F.S

Sicario, Foloin dzięki :)

 

PS. Niby wszystko z tym tekstem okej, ale mam coraz większą pewność. że jednak z jakiegoś powodu jest kiepski, bo nie ma nawet szans na bibliotekę… :(

Ech, życie.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Dodam go do polecanek, może ktoś jeszcze kliknie bo tekst na to zasługuje :)

germańskiego (naprawdę, czasami po prostu chciałbym tego nie wiedzieć. Masz na sobie zapinkę taką i taką, więc mogę cię spokojnie datować na…) oddziału

Ostatnie słowo wrzuciłbym przed nawias, może nawet przed przymiotnik; zgubiłem się w tym miejscu, nie mogąc się doczekać rzeczownika.

Hm. Nie do końca mi się podobało. O ile napisane porządnie, to jednak tekst nie zawsze mi “płynął”. To subiektywna opinia i możesz z nią zrobić, co chcesz :) Początkowo chciałem wskazać kilka przykładowych zgrzytów, ale skoro wszystkim się podoba…

…to może tylko jeden, nie jakiś najgorszy, po prostu pierwszy z brzegu:

doskwierały mi ludzkie potrzeby, jednak nie tak intensywnie, jak normalnie powinny.

To “normalnie” wydało mi się tu psujące rytm. Bez niego zdanie znaczyłoby przecież to samo.

Wydało mi się też, że kilka elementów było niepotrzebnych. O ile Germanie mają jasną funkcję, to już ten pogrzeb jest zarysowany tak, jakby była w nim jakaś tajemnica – może po prostu zbyt szczegółowo, może te słowa, że “wkrótce zapomniałem o pogrzebie” sugerują, że jeszcze sobie przypomni? A tajemnicy nie ma i zostawia to uczucie niedosytu.

Pomysł ciekawy, fabuła nawet jest, choć lekko niezgrabna, dialogi odrobinę sztywne. Bardzo porządnie napisane, warsztat poprawny.

Oceniam na cztery z minusem.

 

Ciekawy tekst, spodobał mi się. Idea przenoszenia w czasie nienowa, ale w połączeniu z archeologią i wyzyskiem daje interesujące rezultaty.

Czy Sid mają coś wspólnego z Sidhe?

A co do Biblioteki… Ja zaraz kliknę, ale ostatnio tekstom trudno wyjść z poczekalni.

Babska logika rządzi!

No teraz ma kroczek bliżej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg <3

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

No tak – do Reg to z serduszkiem, a na mój komentarz w ogóle nie odpowiedziałaś. Foch! ;-)

Babska logika rządzi!

OMG, Finkla, wybacz! Dla Ciebie mam trzy! <3 <3 <3

 

Co do Sidhe – nawet, jeśli miało, to teraz niestety nie pamiętam… ale skądś nazwę wyciągnęłam, nie jest moja.

(Ale kojarzy mi się z Sidem Viciousem :D)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Mnie te emotikony, bardziej niż z serduszkami, kojarzą się z gałkami lodów w rożkach. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cet: No!

Reg, podoba mi się pomysł z lodami. Ale aż sześć gałek późnym wieczorem? Hmmm, zdrowe to by to nie było… ;-) Zapakuję do zamrażalnika. ;-)

Babska logika rządzi!

Niewykluczone, że kulek jest dziewięć – ta pierwsza jest całkiem w środku i nie widać jej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mmm. Lodzik-niespodzianka? ;-q

Babska logika rządzi!

Otóż to! ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Dziewięć kulek dla Finkli” i teraz się tłumacz ;P

 

Reg, nie lubisz lodów? Przy takiej pogodzie? :D

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Lubię lody owocowe, ale jeśli mogę, rzedkładam nad nie sorbety. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Okej, 9 kulek dla Finkli, sorbet dla Reg. Jeszcze jakieś zamówienia? :D

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Może jeszcze komuś damy z automatu… ;-)

Babska logika rządzi!

Och, nie, dziękuję, to już nadto. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To normalne, że jak opowiadanie trafi do biblioteki, ląduje dopiero na 6 stronie? :D

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Na szóstej stronie czego? Jeśli klikniesz na “opowiadania => biblioteka”, to domyślnie posortuje Ci teksty po dacie. A że tekst sprzed ponad roku, to cudów nie ma. Ale możesz sobie posortować według “czas głosu”, a wtedy – ta-dam! – jesteś na pierwszym miejscu. Przez jakiś czas.

Babska logika rządzi!

No tak, ale w bibliotece jest od dzisiaj, a nie od roku. Więc trochę bez sensu jest to zrobione, jako, że jedne teksty trafiają do biblio po tygodniu, a inne po np. dwóch miesiącach. no ale, ja się nie znam. Po prostu wydało mi się to dziwne.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Cet, możesz sobie sortować teksty, jak lubisz. Jeśli chcesz, choćby i liczbą głosów. To, o czym piszesz, to sortowanie po “czas głosu” – wtedy widać, w jakiej kolejności teksty trafiały do Biblioteki. Ale domyślnie jest po dacie publikacji.

Babska logika rządzi!

Finn, wszystko to rozumiem, ale jest różnica między “ja sobie posortuję” a “wyświetla się na stronie”, tylko o to mi chodzi :)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Przeczytałam z zainteresowaniem. Fajne opowiadanie :)

Przynoszę radość :)

Dzięki! :D

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Misiowi koncepcja przypadła. Wykonanie też. Ciekawy jest dalszego ciągu. Poleciłby do biblio ale nie potrafi ‘merytorycznie’ uzasadniać. Po prostu podoba mu się albo nie.

Misiu, opowiadanie Ceterari już jest w Bibliotece. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg

Dziękuję Ci za miłą wiadomość o tym tekście.

 

Miś chwilę wcześniej dowiedział się z wątku Nominacje do biblioteki od Użytkownika, jak ma rozpoznawać czy opko już jest w bibliotece. Będzie pamiętał :)

 

Nowa Fantastyka