- Opowiadanie: rethray - Targowica na Targu!

Targowica na Targu!

Oto jest, tekst tak żenujący, że aż oczy bolą, a mózg się lasuje. Życzę salw śmiechu i żywię nadzieję, że uda mi się porzucić grafomański styl na przyszłość. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Targowica na Targu!

TARGOWICA na TARGU

 

Bynajmniej bywał był już tam niekiedy Kajetan na targu. Rozejrzał się, poruszał się szybko i zamyślał się często. Był szybki i silny i wysoki i przystojny i piękny ten Kajetan. I jest nawet do dziś dzień. I dużo mówił i rzadko źle i często się dobrze poruszał po szybkiej nawieszchni. Był szybki. Zwali go wszędzie gdzie był i nie był nieczęsto DUUMSLAYER MARTINES. Bo jego tata przyjechał z południa meksyku razem z nim i rozmarzał się natenczas i ongiś z żoną – matką. Kajetan DUUMSLAYER MARTINEZ jest znany wszędzie i wyraża się jasno i jest pewien, że wie dużo i jest tak, że jak bynajmniej nie wie, to tak naprawdę wie i jak się poprosi to powie. A ludzie jednak się jednak zasłuchiwali, to i po dziś dzień tak słuchają. Natenczas. A było to tak. Tata Kajetana wyrzekł Kajetanowi w jutrzenkę dnia:

– Witaj bynajmniej Synu! – Powstrzymał syna ojciec.

– Musisz mi kupić pączki! – Wyszeptał na całe gardło tata Kajetana.

A ten mu na tymi słowy jednak odrzekł:

– Nie rozumiem. – Nie rozumiał był Kajetan.

– Mama nie zrobiła śniadania i głodu ci teraz w domu dostatek. – Wyjaśnił tata DUUMSLAYERA, bo matka nie zrobiła mu śniadania bo poniewarz nie mogła, bo bynajmniej od czterech lat nie żyła!

– No dobra, to jest poniżej tego ja robię codzień, ale dobra, przez wygląd na ojca i wogóle, ja Kajetan DUUMSLAYER MARTINEZ pójde po pączki.– Wyperswadował na głos Kajetan. Ojcu. Jak poszedł tak zrobił i teraz tu był, a targ roztaczał się ponad horyzont i potknął się, ale nie upadł, bo oparł się Kajetan o dąb. Wsiadł na motor i ruszył się kołami do przodu. Jak dojechał Wtem na miejsce to wysiadł z taksówki, gdzie już czekały konie. Kajetan sięgnął po blastery, bo na całej ulicy było zasłane ciałami bandytów co szybko szli do Kajetana. Martinez Kajetan był szedł jednak szybciej, bo był szybki. Niemożebnie szybki. Jak wiatr, albo lis o złotym poranku. Ruszyli. A bandyci zasłaniali uliczkę bo byli z zombii. Sięgną się Kajtean po blaster, a tam WTEM, tylko łuk! Taki fantasy z obraskami z runicznymi i cięciwą! A zwał się jego łuk Madagaskar! Siał postrach w zombi i uciekli. Szył on z łuku choć nie miał bełtów jakby go goniły demony!

– Nie dam wam nie kupić pączków! – Konspiracyjnie darł się na maksymalne gardło MARTINEZ DUUMSLAYER.

– Nie rozumiemy – Zakomenderowali Bandyci.

– Nie rozumiem. – Dodał Narrator.

Nagle z nieba posypało się na ostro deszczem. Wszędzie walały się sterty wody i kałóż. Wszystko to tonęło sobie pod trupami w ruchu i bandytami, których nie przeraziło nawet uciekanie w popłochu zombii. Uśmiechnął się i zamyślił się, a ruszał się pieruńsko szybko, to i pozabijał wszystkich w deszczu po pączki. Przy końcu nawet zaklął zamaszyście. Schował scyzoryk do pochwy, przetarł blaster i postanowił tym razem nie włanczyć procy w arsenał. Ostatni zombi się poddał i pokazał gdzie po pączki. Kajetan wsiadł do rykszy i wysiadł z samochodu będąc już na miejscu docelowym. Prawie był spotkał kolegę, ale jednak nie. Za to skoligacił się z dwiema osobami. Jedna osoba to była kobieta, a druga niekobieta. To był mężczyzna. Wysoki, ale nie tak wysoki jak Kajetan. A Kajetan był wyższy też niż ona. Nazywała się Inaczej niż Kajetan i Gorin, bo tak to się nazywał ten spotkany mężczyzna, bo nazywała się w obcym języku. Rebecca. Dogadywali się o tak:

– Witam! – Zawitał Kajetan

– No cześć – Zanuciła kobieta i od razu się spodobała Martinezowi.

A Gorin nic tylko odpowiedział:

– Jestem Gorin. Szukam jedzenia.

No i tak się poprzedstawiali:

– A Ja Kajetan – Wyłuszczył Kajetan.

– A ja nie jestem stąd i mówią na mnie Rebecca.– Ni stąd ni z owąd wypaliła chropowato Rebecca.

Okazało się, że wybrali się wszyscy po sprawunki żywieniowe. Na szczęście nikt nie kolidował bo ona po sałatę, Gorin po czekoladę, a Kajetan koniecznie po pączki, coby uczcić rocznicę śmierci matki. Postanowili połanczyć siły. Wsiedli na rowery napędzane smokami i po namyśle dotarli na miejsce. Zsiedli z kolejki górskiej i już byli w części żywieniowej targu, słynnej na całe miasta. Było jasno jak za dnia i gwarno jak na imprezie. Ludzie pokrzykiwali, poszturchując o pieniądze za wystawiony towar. Nikt nie płakał. Do czasu. Ludzie pohandlowali tu wszystkim co tylko znaleźli. Na ostatecznym miejscu okazało się, że jest ciemno, mokro, niewesoło. jasno, a golem strażniczy uśmiechał się od ucha do ucha, choć miał tylko jedno. Wpuścił ich do wnętrza straganu kupca żywieniowego bo ponieważ sława Kajetana już tam była. Bo Kajetan może nie znał się na handlu, ale za to znał się niemal z każdym i to osobiście. Okazało się, że bohaterowie zapomnieli pieniędzy, ale wtem wyszło na jaw, że zabili po drodze dużo zombii, a kramarz nie lubił tych paskudnych stworów to i zszedł z ceny, przyjmując za opłatę dobre słowo i urok osobisty Martinesa.

– A ma Pan sałatę?

– A mam!

– A ma Pan czekoladę Goplana?

– A… nie mam! Żartuję, mam!

Ryknęli śmiechem, bo żart był jak z cyrku dobry.

I wtedy nadszedł czas na Kajetanowy zakup:

– A pączki Pan ma?

I tu zamiast przeciągu zawitała groza wiatrem zza drzwi. Gruchnęło i huknęło w sercu DUUMSLEJERA, gdy sprzedawca żachnął się przez lewe ramię tymi słowy:

– Chłopcze powabny, nie mam niestety, bo ktoś już je kupił dziś rano.

– Motyla noga! – Wyszeptał opryskliwie Kajetanowy aparat mowy, jakby niezależnie od reszty mózgu.

– Jak wyglądał ów zakupowicz?

– Wysoki i silny jak ty. Gębę też miał jakby podobną, tyle, że duuuużo starszy, jak jeż od jeżyka bym rzekł. – By rzekł kramarz arcyżyczliwie.

– Pocieszy cię, że zostało mi jeszcze kilka bez sensu?

– Nie, nie lubię bez, potrzebuję pączków…

– Przykro mi, chłopcze.

Reszta już sobie poszłabo mieli co chcieli. Kajeten zresztą też choć on nie miał co chciał. Poszedł był on jednak ku ojcu metrem i na miejscu opuścił sterowiec w paskudnym jak dupa kaprawego goblina nastroju, coby wyznać ojcu historię swej porażki. No i wyznał. Ale okazało się szczęśliwie, że to ojciec Kajetanowy już rano był na targu i kupił pączki, tylko zapomniał. Pośmiali się z historii, bo była przednia, wtem posilili się pączkami i żyli długo i szczęśliwie, byle do pierwszego. Bynajmniej.

 

Kóniec

 

Koniec

Komentarze

Tekst jest tak żenujący, że aż oczy bolą, a mózg się lasuje :)

A na poważnie, jest tak strasznie na siłę grafomański, że aż…

Czy to jest sygnaturka?

Że aż dobry? :P. Sugerujesz, że LEKKO przegiąłem? ;) Żadnego uśmiechu nie było? No już, przyznaj się ;).

Bynajmniej, że tak zacznę jak Ty skończyłeś swoje dzieło, nie wysiliłeś się specjalnie Autorze, chcący zdobyczą zaszczytnego miana Grafomana móc się cieszyć. Nie powiódł się Twój manewr usiłowania rozśmieszenia czytelnika, no, w moim przypadku czytelniczki, starym i zużytym chwytem pisania o tym, że wyruszył motorem a wysiadł z taksówki, bo to nie jest wcale śmieszne, a nawet, nie boję się tego powiedzieć, myszką trąci poniekąd. Bardzo starą myszką i jeszcze tym bardziej, że manewr ten postanowiłeś wykorzystać do cna, czyli wielokrotnie. I choć widać, że bardzo Ci zależało na staraniu się, żeby wszystko było śmiesznie, to dla mnie za śmiesznie nie było, chociaż żałośnie też jeszcze nie. Może Twoje drugie opowiadanie będzie charakteryzować się bardziej wyrafinowaną i wesołą atmosferą i rozbawi czytelników do rozpuku. Bo teraz rozpuku nie było, niestety.

A po drugie niestety, to narobiłeś byczków i teraz się one pasą między wersami i wyrazami Twojej opowieści i wygląda to nieładnie, bo czerwone zygzaki wszystko zdradziły.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spotkała mnie wielka krzywda, gdyż muszę przyznać się do błędu. Co więcej, złej passy to jeszcze nie koniec, gdyż jednocześnie czuję się w obowiązku, aby przyznać ci rację. “Przefajowałem” i to ostro ;). Nawet ciężko się czyta mój tekst. Rzeczywiście spróbuję swych sił ponownie, grafomaństwa też trzeba się nauczyć ;). Dziękuję za komentarze. 

Poprę przedpiśców – zbyt na siłę grafomańskie. Jakby zdania powstawały nie dlatego, że coś wnoszą do historii, ale żeby wetknąć w nie jeszcze jedno “bynajmniej”. I te ortografy też nie przypadły do gustu.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka