- Opowiadanie: Wicked G - Zorza

Zorza

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Zorza

 Mroźne powietrze kłuło w gardło. Zatkany nos. Spierzchnięte usta. Lecz to nie przeszkadzało cieszyć się zimową ciszą. Wszelkie życie śniło, tylko on jeden nie marzył o cieplejszych dniach. Lubił chłód i samotność. Sam nie wiedział dlaczego. Może przez nie łatwiej było mu się skupić.

Potrzebował, niczym tlenu, tych codziennych spacerów do niewielkiego lasku za miastem. Chyba tylko dzięki nim nie miał ochoty cisnąć w kąt liczydła, pióra i stosu kartek z obliczeniami. Praca celnika nie należała do szczególnie ekscytujących, lecz zapewniała strawę i dach nad głową. Więcej nie było mu potrzeba. Poświęcił wiele, żeby znaleźć się w tym miejscu. W końcu udowodnił swoją wartość, mimo że mógł żyć łatwiej, nie dźwigać żadnego ciężaru na barkach.

Czas wracać. Narażanie się na przeziębienie to niezbyt mądre posunięcie. Wziął głęboki oddech i zaczął kroczyć w przeciwną stronę. Po kilkunastu minutach marszu wśród oprószonych śniegiem świerków dotarł do miasta Klaegrar, w którym mieszkał od paru lat.

Południe oznaczało tłumy ludzi przeciskających się przez wąskie uliczki. Tu ktoś kupował solone mięso na targu, tam posłaniec pędził z zapieczętowanym listem, gdzie indziej grajek grał na flecie. Wszyscy zaaferowani, lecz przynajmniej prawdziwie. To nie teatr i farsa, które towarzyszyły celnikowi Refaetowi w młodzieńczych latach. Jedni ludzie kłaniali mu się z uśmiechem na ustach, inni rzucali pogardliwe spojrzenia, w zależności od tego, z jakiej strony go poznali. Żadnego słodzenia wymuszonego strachem. Zero fałszu. Albo tylko znikome ilości. Zwyczajni plebejusze też pogrywali w gierki, też pociągali za sznurki zza kurtyny. Ale nie w takim stopniu jak wielcy tego świata. Refaet radował się w duchu za każdym razem, gdy przypomniał sobie, że nie jest już otoczony nimi zewsząd. Starego mera Klaegrar i kilku urzędników, przed którymi był odpowiedzialny za swoją pracę, dało się jeszcze jakoś znieść.

Spojrzał w górę. Wysoko na niebie tańczyły smugi kolorowego światła, nieco przysłonięte dymem z kominów. Zielone, czerwone i fioletowe wstęgi zdawały się wić bezładnie, lecz gdy człowiek przypatrywał się im dłużej, układały się w słowa i symbole. Wierzono, że to znaki od Boga. Czasami wśród zórz pojawiał się i On sam, pod postacią sześcioskrzydłego ptaka. To przydarzyło się Rafaetowi tamtego dnia. Podobno taka epifania była zwiastunem nadchodzących zmian. Celnik doświadczył jej wcześniej, ten jeden jedyny raz. W głębi duszy miał nadzieję, że wola Najwyższego zawiedzie go w dobre miejsce. Chociaż jeszcze bardziej chciał, żeby wszystko pozostało tak jak jest teraz.

Skręcił w wąską uliczkę i skierował się do kamienicy znajdującej się na jej końcu. Wsunął mosiężny klucz do zamka i obrócił go, po czym wszedł do środka. Na klatce schodowej było cieplej niż na zewnątrz, ale wciąż daleko do przyjemnej temperatury pokojowej. Refaet wbiegł na poddasze i czym prędzej wstąpił do mieszkania. Mimo rękawiczek na dłoniach już prawie nie czuł palców. Może powinien nieco skrócić swoje zimowe wypady na łono natury.

Zdjął buty i płaszcz, a następnie zabrał się za rozpalanie w kominku. Gdy celnik starannie układał szczapki drewna, nagle ktoś ot tak po prostu wyszedł z sypialni. Należy przy tym wspomnieć, że Refaet żył sam i nikt inny nie miał dostępu do jego lokum.

– Co ty tu robisz?! – krzyknął wystraszony poborca podatkowy. – Kim jesteś?!

Intruz był kobietą. Młodą, o gładkiej i okrągłej twarzy oraz ochrowych oczach. Ubraną w luźną tunikę z futrzanymi obwódkami na ramionach i nabite ćwiekami spodnie.

– Niosę ci miłość – odpowiedziała nieznajoma, podchodząc do Refaeta. Ten, nieco przerażony, tkwił w bezruchu, klęcząc przed paleniskiem. Niewiasta położyła dłoń na jego głowie, lecz dalej nie reagował, zupełnie jakby go sparaliżowało. Poczuł jak po jego ciele rozchodzi się przyjemne mrowienie. Powoli tracił kontrolę nad swoimi myślami, ukierunkowanymi w tym momencie wyłącznie na jedną rzecz – przyjemność, której źródło znajdowało się tuż przed nim… Spełnienie wynikające z akceptacji, szacunku, końca samotności. Wiedział, że aby je osiągnąć, musi się poddać.

 

*

 

Leżał na skórze jakiegoś zwierzęcia, miał też płachtę takowej nad głową. Domyślał się, że znajduje się w namiocie, gdzieś daleko poza Klaegrar. W pamięci miał świeże, lecz rozmazane wspomnienia wędrówki, potem ogniska i układania się do snu, a wszystko podszyte szczęściem, jakiego nie było dane mu odczuć od lat.

Mimo wszystko bał się, gdyż przewidywał, do czego wszystko to doprowadzi. Spojrzał na puste posłanie obok siebie, po czym wyszedł na zewnątrz. Szlak biegnący wzdłuż lasu, w oddali wysokie góry. Rozejrzawszy się po okolicy był niemal pewny, że zmierzają na wschód, choć tę myśl mógł mu podsunąć paranoiczny strach. Brakowało tylko tej, która go porwała. Czy może raczej nakłoniła do opuszczenia miasta? Nie było jej w zasięgu wzroku. Próbować ucieczki? Refaet wiedział, że musi to uczynić, żeby życie na powrót nie stało się piekłem. Lecz w głębi duszy pragnął czegoś innego. Znowu ujrzeć tę piękną sylwetkę, tak jak teraz wyłaniającą się spośród ośnieżonych sosen.

– Proszę, proszę, już wstałeś – powiedziała cicho. – Myślałam, że będę musiała cię stamtąd wyciągać. Zbieraj się, przed nami jeszcze kawał drogi.

– Jak mnie znalazłaś, Derrane? – Umysł celnika nagle rozjaśnił się i przypomniał sobie tożsamość kobiety.

– Słyszałam, jak woła twoje serce – odrzekła zalotnie.

– Kłamiesz. Już wyparłem się przeszłości – zarzekał się Refaet.

– Jesteś pewien? – Derrane podeszła do poborcy podatkowego i delikatnie musnęła jego policzek wewnętrzną częścią dłoni. – Czuję, jak to wypełnia cię radością. Tego pożądasz.

– Nie… – Refaetowi zadrżała szczęka. – Tak.

– Spokojnie. Twe pragnienia zostaną zaspokojone już na zawsze, lecz musisz wrócić do rodzinnego domu.

– Nigdy, przenigdy moja noga nie postanie w Lodowej Grani, ani w jakiejkolwiek innej części Hugaru. – Refaet odtrącił ramię kobiety i cofnął się o kilka kroków. – To nie jest mój dom. Nie pasuję tam, jestem zbyt przeciętny, zbyt mały, żeby się odnaleźć wśród blichtru i przepychu.

– Twój ojciec umiera. – szepnęła cicho.

– Nie obchodzi mnie to – wyznał celnik.

– A to cię obchodzi. – Derrane raptownie skróciła dystans i objęła Refaeta, uściskając go mocno. Ten nie mógł już się dłużej opierać, choć wiedział, że ta zachcianka jest sztuczna, oddzielona od tego, kim chciał być naprawdę…

Na chwilę oboje zamilkli.

– W porządku, pójdę – Niemal wydyszał. Serce znów biło szybciej i krew pulsowała w głowie. Uczucie tak piękne, chciał oddać wszystko, byleby tylko trwało wiecznie.

Rozłączyli się, i na moment wszystko pogrążyło się w chłodzie, lecz coś pchnęło Refaeta do wypełnienia woli Derrane. Wpełzł z powrotem do namiotu, zwinął skórę i schował do tobołka. Gdy to uczynił, kobieta złożyła prowizoryczne schronienie i przytroczyła je do plecaka. Wyciągnęła z kieszeni paski suszonego mięsa, wzięła trochę dla siebie, a resztą poczęstowała celnika. Chwycili się za ręce i ruszyli na wschód.

Cała natura zdawała się być teraz zupełnie inna dla Refaeta. Już nie zimna i uspakajająca, lecz spowita jakąś wzniosłą atmosferą. Pierzaste chmury rozpierzchły się po całym niebie, nie zdołały przyćmić słońca. Otoczenie skrzyło się w pięknym, śnieżnym blasku. Przed nimi tylko las i wycięta w nim droga przykryta białym puchem. Kroczyli raźnie, powoli przybliżając nieuchronny los, przed którym chciał uciec skromny poborca podatkowy.

– Czy całą drogę będziemy szli pieszo? – zapytał, licząc na to, że nie ujrzy rodzinnego domu jeszcze przez jakiś czas.

– Oszalałeś? – Derrane uśmiechnęła się złośliwie. – W wiosce Hafra czekają na nas sanie zaprzężone w konie. Powinniśmy być w Lodowej Grani za trzy dni.

– Dlaczego ten przeklęty starzec nie mógł pogodzić się z tym, że zniknąłem? – Zastanawiał się Refaet. – Tak ciężko było mu przełknąć fakt, że jego ród utraci władzę nad Hugarem?

– Nic nie rozumiesz – rozczarowana Derrane pokręciła głową. – Musisz zmienić nastawienie, jeżeli chcesz zostać dobrym władcą. Tu chodzi o karty historii, o hymny pochwalne, które będą śpiewać przyszłe pokolenia. Myślisz, że miło odejść z tego świata z myślą, że to, co budowałeś przez lata, legnie w gruzach, bo twojemu jedynemu synowi odwidziało się życie księcia i uciekł z kraju?

– A czy ktoś kiedykolwiek pomyślał o tym, co ja czuję?! – Celnikowi przez moment zrobiło się mniej przyjemnie. Ciepło radości zastąpił płomień gniewu. – Ciągle słyszałem tylko: uśmiechaj się, znaj dobre maniery, zbieraj pochwały, korzystaj z luksusów, ucz się rządzić. A co z tymi wszystkimi biednymi ludźmi, którzy na nas harują! Dwór traktuje je jak marionetki!

– Jako władca miałbyś okazje to zmienić. Zastanawiałeś się nad tym? Nie możesz uciec przed tym, co jest ci wyznaczone przez Boga. Poza tym to nie tak, że król nie szanuje twojej woli. Myślisz, że nie wiedział, gdzie przebywasz? Gdyby chciał, ściągnąłby cię do Lodowej Grani zanim byś się obejrzał. Pozwolił, żebyś trochę odpoczął, żył po swojemu. W ukryciu czuwali nad tobą jego słudzy. Liczył, że w końcu zmienisz zdanie i wrócisz. Lecz teraz, gdy zachorował, nie może ryzykować pozostawienia stolicy bez dziedzica.

– I przysłał ciebie, bo wiedział, że mnie przekonasz – dodał Refaet. Derrane ścisnęła jego dłoń jeszcze mocniej. – Dlaczego jesteś mu posłuszna? Chodź, zbuntuj się i ucieknijmy gdzieś daleko, do ciepłych krain. Kupimy piękny dom, pobierzemy się, urodzisz mi dzieci.

– Nie mogę zdradzić króla Rahrasa, zawdzięczam mu życie – powiedziała stanowczo Derrane. – Nie rozumiem, czego się boisz. Możemy mieć to samo, a nawet więcej w Lodowej Grani. Wystarczy, że weźmiesz na siebie brzemię władcy. To nietrudno, wiesz przecież, jak zarządzać majątkiem, będziesz miał doradców na pęczki…

– Ale to wbrew mej naturze! – Refaet znów się zdenerwował. Serce rozdarte, raz wściekłe, raz zakochane. – Sumienie paliłoby mnie za to, że nie kalam rąk pracą, a żyję w lepszych warunkach niż ci, którzy codziennie harują od rana do wieczora. Ludziom nie są potrzebni lordowie w purpurach. Sami doskonale sobą zarządzają. Mylisz się Derrane, niczego nie zmienię. Gdybym tylko zaczął przeprowadzać reformy, spróbował dać narodowi możliwość wyboru, natychmiast zostałbym odsunięty od tronu przez możnych. Mój powrót jest bez sensu. Nie mogę wyrzec się swojej osobowości. Nawet dla ciebie, Derrane. Już raz się oparłem, gdy uciekłem ze stolicy. Prawie o tobie zapomniałem przez te lata…

– Teraz już nie zapomnisz. – Kobieta objęła go i zasypała delikatnymi pocałunkami. Wszystko inne przestało mieć znaczenie. Ona była całym światem. Choćby jego dusza miała obumrzeć w pogardzie do samej siebie, choćby jego ciało miało pokryć się tłuszczem i zgnuśnieć w pałacu, będzie z nią, będzie z nią do końca życia.

Po chwili przestali się pieścić i ruszyli na wschód, byleby tylko jak najprędzej dotrzeć do Lodowej Grani.

 

*

 

Kolejna noc spędzona w skórzanym namiocie była przyjemna dla Refaeta wyłącznie ze względu na towarzystwo ukochanej. Na łóżku w Klaegrar spało się znacznie wygodniej.

Nie pamiętał zbyt wiele od momentu, gdy Derrane go pocałowała. Tylko szczęście. I że wieczorem nalegał na to, by ze sobą współżyli, lecz Derrane odmówiła, powołując się na tradycję. Każda szanująca się kobieta powinna była zachować dziewictwo do momentu zaślubin. Poza tym to skłaniało Refaeta do nieociągania się przy wędrówce.

Zjedli razem śniadanie, wypili herbatę z igliwia i ruszyli w drogę. Celnik znów czuł się nieswojo, mimo iż Derrane była tuż przy nim. Ta miłość, to pragnienie było nieludzkie, opętywało umysł i wypierało wszelkie inne myśli.

Nie chciał, nie mógł, nienawidził. Znów wpadał w ten brud arystokracji, wlatywał w plątaninę intryg niczym mucha w sieć pająka. W imię czego? Pożądania wobec jednej kobiety. Na świecie przecież były setki innych… A dla Derrane znów przyłoży rękę do złego.

Pamiętał te nabożeństwa, słowa kapłanów mówiących o pokorze i cichości serca, skromności. Kierowane do plebsu, by kształtować postawę poddaństwa, przypadkiem utkwiły w głowie młodego księcia, który znienawidził się za to, że nie może pomóc biedniejszym od siebie, i raz na zawsze przestał chcieć być królem. Sześcioskrzydłego ptaka, który zawisł nad niebem stolicy.

Krok za krokiem, coraz dalej na wschód. Gdy słońce osiągnęło zenit, przekroczyli granicę między Fynwaskimi Marchiami a Hugarem. Tylko minęli kamienny słup, a Refaet przeraził się, jak gdyby spojrzał śmierci w oczy.

– Przed zmrokiem powinniśmy dotrzeć do Hafry – rzekła Derrane. – Już niedługo, mój kochany.

Celnik nic nie odpowiedział, tylko delikatnie się uśmiechnął. Bagaż ważył dużo, nawet przyzwyczajone do długich spacerów nogi powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Próbował nie skupiać się na tym co będzie, cieszyć się chwilą, piękną pogodą i towarzystwem kobiety, którą kochał od wczesnej młodości. Lecz przez głowę przemknęła mu myśl, której bał się od zawsze. A jeśli to tylko iluzja?

– Proszę, zabij mnie. Pozwól mi umrzeć.

Derrane upadła na ziemię. Z ust leciała jej krew. Mamrotała coś zupełnie odmienionym głosem.

– Co ci się stało? – Refaet wyciągnął z kieszeni chustkę i otarł jej twarz. – Derrane? Derrane!

– Nie jestem Derrane… Oni… Prawie prawie unicestwili mego ducha…

– Pomocy! – krzyknął celnik.

Odpowiedziało tylko echo. Był kompletnie sam. Nie wiedział, co zrobić. Próbował podnieść kobietę, lecz ta z powrotem osunęła się na śnieg. Zamknęła powieki i zaczęła coś szeptać. Modliła się.

– Panie, zlituj się nade mną. O święty Huaibonie, wybaw mnie od złego…

Refaet również zaczął wzywać Boga. Błagał go, by uratował jego ukochaną. Pogrążał się w rozpaczy, gdy czuł, jak jej puls słabnie. Stracił już wszelką nadzieję. Spojrzał w niebo. I oto nadleciał sześcioskrzydły ptak. Jego ciało zbudowane z smug światła zajaśniało granatem i zielenią nad dwójką podróżników. Przez chwilę krążył w powietrzu, po czym wylądował tuż przy nich. Na twarzy niewiasty pojawił się uśmiech. Przestała oddychać. Z ust Refaeta wyrwało się głośne „nie”.

– Przybyłem tu po duszę mojej córki. Powinna była spocząć we Mnie już dawno temu.

– Dlaczego? – spytał przez łzy Refaet.

– Żyłeś w kłamstwie, synu. Derrane nigdy nie istniała – wytłumaczył mu Huaibon. – Ta kobieta nazywała się Fairi. Była córką jednego z prowincjonalnych lordów. Gdy miała trzynaście lat, spadła z konia i prawie zginęła. Rodzice zgodzili się oddać ją w ręce dworskich magów, którzy uratowali ją, lecz jednocześnie uczynili z niej lalkę w rękach króla, która miała zawładnąć twoim sercem. To nie była miłość, lecz urok. Magia jednak jest zawodna, i nie może zatrzymać wołania człowieka o wybawienie.

– Dlaczego? – powtórzył rozżalony celnik. – Dlaczego na to pozwoliłeś?

– Niezbadane są koleje losu – odrzekł Bóg. – Swymi decyzjami niejednokrotnie sprowadzacie na siebie cierpienie, lecz nie mogę wam w tym przeszkodzić. Nie stworzyłem marionetek.

– Proszę cię, zabierz mnie z tego świata! Ja nie mam siły już tak żyć!

– W takim razie odbierz sobie tchnienie. Albo wstań z upadku i walcz o prawdę, o to w co wierzysz.

Ciało Fairi obróciło się w popiół, który został wchłonięty przez Huaibona. Ptak odleciał bez słowa, zostawiając Refaeta samego pośród głuszy.

 

*

 

Stał na szafocie, czekając na kata. Nie bał się. To nic niezwykłego. Kiedyś już przecież spotkał Boga.

– Refaet Sagamarr – rozpoczął kat. – Skazany na śmierć za grabież skarbu państwa i spisek przeciwko Radzie Lordów.

Wściekły tłum protestował.

– Oszczercy!

– Oddajcie nam naszego króla!

– Zapłacicie za to!

Refaet wiedział, że postąpił słusznie, reformując kraj. Działał uczciwe, starając się dać ludziom nadzieję na lepsze jutro. Nie spodobało się to możnym, którzy nie chcieli dzielić się władzą, ani tym bardziej pieniędzmi z pospólstwem. Tak jak przypuszczał, zrobili wszystko, żeby się go pozbyć. Z całym narodem jednak nie uda im się wygrać.

Spojrzał w niebo. Z kolorowych zórz wyłonił się Huaibon, równie piękny jak wtedy, gdy na drodze prowadzącej do Hafry pozbawił go wszelkiej iluzji.

Mojej ukochanej iluzji…

Koniec

Komentarze

Przeczytałam i faktycznie nie wiem, co o tym myśleć. 

Masz sporo zwrotów akcji, niespodzianek w tekście, nie brakuje miłości, ale… Dla mnie wyszedł z tego taki trochę moralitet. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dla mnie wyszedł z tego taki trochę moralitet.

Czyli standard :D

 

Dzięki za przeczytanie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Po­trze­bo­wał tych co­dzien­nych spa­ce­rów do nie­wiel­kie­go lasku za mia­stem ni­czym tlenu. Chyba tylko dzię­ki nim nie miał ocho­ty ci­snąć li­czy­dłem, pió­rem i sto­sa­mi kar­tek z ob­li­cze­nia­mi w kąt. Praca cel­ni­ka nie na­le­ża­ła do szcze­gól­nie eks­cy­tu­ją­cych, lecz dzię­ki niej miał za­pew­nio­ną stra­wę i dach nad głową.

Powtórzenia.

 

Ciągle słyszałem tylko: uśmiechaj się, znaj dobrych manier, zbieraj pochwały, korzystaj z luksusów, ucz się rządzić.

Czy tu się coś nie rozjechało?

 

Nie wiem co mi tu nie grało, bo nie do końca potrafię to określić i nazwać. Niby jest wszystko, co powinno sprawiać, że opowiadanie powinno wciągać i zadowalać, ale jednak nie całkiem tak jest. I mnie rzuca się w oczy moralizatorstwo, takie wprost. Więc może to to? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Świat ledwie nakreśliłeś, a wydaję się być ciekawy i godny rozwinięcia.

Losy bohatera, jego rozważania brzmią trochę młodzieńczo, końcowa scena w moim mniemaniu nawiązuje do Jezusa. Ogólnie sporo symboliki jak zawsze u Ciebie.

W scenie ze śmiercią-zniknięciem Derrane było trochę za mało mięsa.

Mam podobnie jak dziewczyny, czytało się nieźle, ale czuć niedosyt.

Dzięki za przeczytanie i komentarze :D Błędy poprawiłem.

Może powinienem był zostać kaznodzieją?

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Może powinienem był zostać kaznodzieją?

Hmmm….

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Coś w tym jest :)

Ogólnie lubisz konfrontować bohaterów z Bogami, w taki czy inny sposób.

Było coś takiego chyba w betowanym przeze mnie opowiadaniu ze świata Euijin.

 

Napisane poprawnie, lecz początek nużący.
Uwiedzenie przez Derran i jej wątek ok.
Nie przekonuje mnie relacja bohater – ​Bóg i motywacja bohatera do działania (takiego, jak w opowiadaniu)  spowodowana widokiem i rozmową z Bogiem.
 
 

Ignorancja to cnota.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Katastrofie.

 

Nie przekonuje mnie relacja bohater – ​Bóg i motywacja bohatera do działania (takiego, jak w opowiadaniu)  spowodowana widokiem i rozmową z Bogiem.

Nagła zmiana w zachowaniu po epifanii to raczej klasyka w literaturze… Może ująłem to zbyt płytko.

 

Ogólnie lubisz konfrontować bohaterów z Bogami, w taki czy inny sposób.

Na 39 tekstów, które tutaj wrzuciłem, w 12 Bogowie odgrywają główną lub znaczącą rolę. Prawie 1/3,  to dosyć spory odsetek.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ciekawe. Akcja jest, bohater pierwsza klasa :). Podobało mi się i jakoś nie czuję niedosytu.

F.S

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Foloinie!

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam, ale większego wrażenia opowiadanie na mnie nie zrobiło. Trochę za dużo kawy wyłożonej na ławę.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Po­trze­bo­wał tych co­dzien­nych spa­ce­rów do nie­wiel­kie­go lasku za mia­stem ni­czym tlenu. – Co to znaczy, że miasto było niczym tlenu?

Proponuję: Po­trze­bo­wał, niczym tlenu, tych co­dzien­nych spa­ce­rów do nie­wiel­kie­go lasku za mia­stem.

 

Chyba tylko dzię­ki nim nie miał ocho­ty ci­snąć li­czy­dłem, pió­rem i sto­sa­mi kar­tek z ob­li­cze­nia­mi w kąt. – Co to są kartki z obliczeniami w kąt?

Proponuję: Chyba tylko dzię­ki nim nie miał ocho­ty ci­snąć w kąt li­czy­dła, pió­ra i sto­su kar­tek z ob­li­cze­nia­mi.

 

Spoj­rzał na puste po­sła­nie obok niego, po czym wy­szedł na ze­wnątrz. Spoj­rzał na puste po­sła­nie obok siebie, po czym wy­szedł na ze­wnątrz.

 

Dla­cze­go ten prze­klę­ty sta­rzec nie mógł po­go­dzić się z tym, że znik­ną­łem? – za­sta­na­wiał się Re­fa­et. – …Za­sta­na­wiał się Re­fa­et.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

To nie trud­no, wiesz prze­cież… – To nietrud­no, wiesz prze­cież

 

Gdy słoń­ce się­gnę­ło zenit, prze­kro­czy­li gra­ni­cę… – Gdy słoń­ce się­gnę­ło zenitu, prze­kro­czy­li gra­ni­cę… Lub: Gdy słoń­ce osiągnę­ło zenit, prze­kro­czy­li gra­ni­cę

 

Sta­rał się nie sku­piać się na tym co bę­dzie, cie­szyć się chwi­lą, piek­ną po­go­dą… – Literówka.

Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

– Pro­szę, zabij mnie. – Zamiast dywizu powinna być półpauza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Reg. Błędy poprawiłem :)

 

Trochę za dużo kawy wyłożonej na ławę.

Tekst przedawkował kofeinę i potrzebuje klonazepamu na drgawki :)

 

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Odniosłam wrażenie, że niektóre opisy były zbyt szczegółowe, a przez to tekst zrobił się niepotrzebnie napompowany. Ale mogę się mylić. Dużo symboliki, to prawda. Lodowy Gród bardzo mocno kojarzył mi się z Grzędowiczem. Tak miało być?

Ciało Fairi obróciło się w popiół, który wchłonął Huaibon.

Z konstrukcji zdania nie wynika, co wchłonęło co.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za przeczytanie i komentarz! Błąd poprawiłem.

Grzędowicza nie czytałem, pewnie zobaczyłem tytuł gdzieś na półce w księgarni i utkwił mi w podświadomości. Zmieniłem nazwę na “Lodowa Grań”, taki zamysł miałem na początku i nawet raz użyłem tej nazwy, a potem coś mi się ubzdurało i zamieniłem na “Lodowy Gród”.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka