- Opowiadanie: ślimak - Fortissimo

Fortissimo

Przedstawiam mój spontaniczny debiut na forum NF – efekt słuchania punk cabaretu i rozpatrywania konkursowego hasła przez pryzmat podstarzałych punków z siwymi irokezami. Cyberpunk cabaret był nieunikniony.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Fortissimo

Tarantella; 2043

 

Wchodzę w krąg złotego światła rzucanego przez reflektor i zaczynam tańczyć. Rytm podają mi wprost do wszczepu, ale to dźwięki fortepianu kierują moim ciałem.

Nie wiem, co widzą nasi dzisiejsi goście; mogą zobaczyć we mnie, co tylko zechcą. Międzywojenną rewię. Orientalny kicz. Mokry połysk lateksu. Mogą do woli czerpać z kolekcji skórek, jaką wgrali właściciele klubu. Ale wciąż będą patrzeć na mnie. Na mnie, na moją własną skórę, na której widnieją tylko oznaczenia ułatwiające animowanie wirtualnej rzeczywistości, neutralny trykot i siatka blizn oplatająca czaszkę.

Klienci nie lubią patrzeć na moją głowę. 

Na krawędzi umysłu czuję ukłucia niezgody. Mimo to, tańczę dalej. Udaję, że zsuwam z siebie ubranie i podchodzę bliżej stolików. Gnę się do dźwięków muzyki. Prowadzą mnie spojrzenia, ale tańczę tylko dla siebie. Czuję się żywa. Nieważne, w czyim ciele.

Już wcześniej upatrzyłam sobie jednego widza; to nieznany mi mężczyzna z zalążkiem piwnego brzucha i o złotawej, sztucznej karnacji. Na twarz wystąpiły mu wypieki. Uśmiecham się do niego i wężowym ruchem przysiadam na skraju jego stolika. Niezgoda w mej głowie przeradza się w palący bunt.

Mężczyzna dotyka moich warg palcami zanurzonymi w alkoholu. Zlizuję krople i pozwalam mu dotknąć szyi, poczuć twardość grdyki. Jego ręka zsuwa się niżej.

Wtedy on w mojej głowie nie wytrzymuje i odpycha klienta.

– Tarantella! – syczy prosto w mój wszczep Sara. W ślad za przyganą posyła impuls elektryczny, który odrzuca mnie od stolika. Zgrywam ten ruch z agresywnym staccato pianisty i, odprowadzana tęsknym spojrzeniem, zrzucam na podłogę resztę wyimaginowanego stroju. Za lekkością moich kroków kryje się potężny wysiłek – on, gdy choć na chwilę zyskał kontrolę nad naszym ciałem, nie chce jej zupełnie stracić i próbuje mi się przeciwstawić.

Po pokazie Sara wpada do mojej garderoby. Wciąż ma na sobie mimetop, a wokół szyi – ogromne słuchawki. Też poszła pod skalpel, ale traktuje je jak biżuterię.

– Co to miało znaczyć?!

Poprawiam szlafrok i wzruszam ramionami.

– To nie ja. To on. Wiesz, jak jest.

– To go ogarnij! – Złość postarza Sarę o dekadę w ciągu jednej minuty.

Wiem, że jej zdaniem zbyt wiele uchodzi mi na sucho. Nie dość, że tańczę tylko do wybranych przez siebie kawałków, to jeszcze cały personel musi znosić fochy tamtego.

– Klient pchał się z łapami. Myślałam, że jesteśmy burleską, nie burdelem.

Po minie Sary wnioskuję, że dla niej nie ma różnicy.

– Weź go pilnuj – rzuca na odchodnym. – Jesteś dobra, ale nie na tyle, żebyśmy chcieli użerać się z twoją gorszą połówką. I kup wreszcie jakąś porządną perukę, zanim wszystkich odstraszysz.

Wkładam słuchawki w uszy. Uśmiecham się do swojego odbicia. Moje ciało jest dużo starsze ode mnie, ale i tak uważam, że jest piękne.

 

On; 2038

 

– Jak to: moje ubezpieczenie medyczne tego nie obejmuje?

Awatar recepcjonisty, Hindus o idealnie regularnych rysach, ma przyklejony do warg przepraszający uśmiech.

– Obawiam się, że nie wykupił pan pakietu na wypadek sytuacji skrajnych. – Na ekranie wyświetla się cena, na widok której miękną mi nogi. – Choć, nawet gdyby pan je miał, decyzję o kolejnym zabiegu musieliby podjąć psychiatrzy…

Odrzucam grzywę czarnych włosów na bok, odsłaniając wygolone pół czaszki. Skórę przecina kilka świeżych blizn.

– Co?!

Hindus rozkłada dłonie.

– Jeśli mówi pan prawdę, jeśli wszczep wpływa na pana osobowość, nie możemy mieć pewności, że podejmuje pan tę decyzję świadomie.

Mam ochotę walić głową w nieskazitelnie czyste biurko, które nas dzieli.

– Ze mną wszystko w porządku. Tylko ją zabierzcie. Po prostu ją stąd weźcie, dobrze? Lekarze spieprzyli sprawę, nie mogą tego wszczepu… odszczepić? Odczepić? Co się z tym w ogóle, kurwa, robi?

Mój język nie budzi żadnej reakcji. Awatar siedzi jednakowo uśmiechnięty na tle wirującego logo kliniki.

– Obawiam się, że to nie tak proste. Poza tym, o ile pamiętam, dobrowolnie poddał się pan procedurze, której skuteczność i bezpieczeństwo wciąż są dyskusyjne…

Wyciąga przede mną hologramową kopię umowy. Nie sądzi chyba, że to przeczytałem. Nie wytrzymuję i wyrywam mu kartkę, próbując podrzeć ją na kawałki. Na biurko spada milion miniaturowych kopii mojego podpisu.

 

#

 

Czy ktokolwiek, kiedykolwiek czyta warunki korzystania z urządzeń i oprogramowania?

Ja nie. Ja chciałem tylko nową zabawkę, muzykę wlewającą się do głowy i drugoplanową rolę w nadchodzącej rewolucji.

Ulice wrzały. Po zawłaszczeniu mediów strumieniowych przez korporacje, nielegalnych podpięciach grożących dzieciakom usmażeniem i zabawach agencji rządowych z naszą prywatnością, w końcu pojawiło się coś nowego. Wiedzieliśmy, że wszczepy będą mieć wbudowane programy szpiegujące, ale i tak towarzyszyło nam poczucie, że w wyścigu zbrojeń chwilowo nasze jest na wierzchu. Wolna informacja. Nieustanny flow. Byliśmy pijani obrazkami i dźwiękami, które mogły bombardować nasz mózg.

Ja dodatkowo byłem też pozerem, i wcale nie mam tu na myśli zlepionego kurzym białkiem irokeza czy spodni w kratę, własnoręcznie przetartych na kolanach za pomocą tępego scyzoryka. Po prostu nie bardzo miałem co dorzucić do tej wspaniałej rewolucji. Moje talenty ograniczały się do znajdowania drogi do legowiska bez względu na stopień upojenia. Zebrałem kasę – nigdy się tyle nie nakradłem – i złożyłem zamówienie na sprzęt, który podkręci korę słuchową i ruchową. Jedno wejście do kory przedczołowej, żeby zrobić użytek z mojej impulsywności. Nikt nie zająknął się ani słowem o możliwych zagrożeniach.

Z pierwszymi komplikacjami się liczyłem – obrzęk mózgu, później pęknięta tętniczka, kilka dni leżenia bez przytomności. Gdy się z tego wylizałem, pojawiła się Tarantella.

Była kompulsją. Inaczej nie umiem jej nazwać. Wykwitła z moich cech i nadpisała się jak program na osobowości. Na początku nie byłem jej nawet świadom, odczytywałem jej impulsy jako własne, aż wdarła się w moje ruchy i pokierowała moją durną brawurą w zupełnie inną stronę.

Może dlatego najpierw ją przeoczyłem, że byliśmy – jesteśmy – w gruncie rzeczy tak podobni? Równie odważni i głupi, gotowi ryzykować wszystkim dla tych kilku sekund bezwładności, które mogliśmy zyskać. Potrzebowaliśmy uwagi innych jak powietrza. Z tym, że Tarantella dostała w prezencie od lekarzy niesamowity muzyczny słuch, który postanowiła wykorzystać. W mojej skórze.

Nie wiem, czy jest coś bardziej obrzydliwego, niż obserwowanie własnego ciała, które porusza się wbrew twojej woli. Które odsłania się przed ludźmi, którym nie masz ochoty się pokazywać. Które pozwala się dotykać obcym rękom, nadstawia się, dopasowuje do lepkich dłoni, gdy ty chcesz uciec jak najdalej od tego dotyku. Ciało przestaje być twoje. Staje się towarem. Oglądasz je tak, jak inni: widzisz tylko długie ramiona i ruch płynący przez kolejne partie mięśni.

Nie mogłem uciec od Tarantelli, ale chciałem chociaż ukryć moją podwójność przed znajomymi. Ale ktoś kiedyś musiał trafić na jej występ w kabarecie. Dense Macabre. Żałosne miejsce, w którym podstarzali programiści mogą udawać, że poprzednie stulecie nigdy się nie skończyło, a dziewczęta i chłopcy wiją się tuż przed nimi. Ja wstydziłbym się przyznać, że zajrzałem do takiej nory. Ale Łysy mnie wsypał i zanim się zorientowałem, o Tarantelli wiedziała cała moja ukochana żulernia. Straciłem wtedy kilku znajomych i jeden ząb. Niewielką pociechą było to, że mojemu przeciwnikowi chirurg wyjmował później kawałki szkła z brzucha.

Z Tarantellą nie dało się wygrać. Nie postrzegała tego, co robi, jako agresji wobec mnie; ona tylko robiła ze swoim ciałem to, na co miała ochotę. A chciała tańczyć do tej prehistorycznej muzyki. Musiałem jej przyznać, że celebruje nasze wspólne mięcho, które ja głównie trułem alkoholem i prochami. Tylko dlaczego, do cholery, musiała robić to na oczach innych?!

Nigdy mnie nie słuchała. A ja byłem coraz bardziej zdeterminowany.

 

#

 

– Czy na pewno tego chcesz? – Pielęgniarz bawi się maską do anestezji, unikając mojego wzroku. W zasadzie nie jest nawet pielęgniarzem, tylko studentem na praktykach, do czego przyznał mi się w ciągu pierwszych minut rozmowy.

Zbieram w sobie całą godność, jaka została mi po przebraniu się w szpitalny fartuszek i położeniu na wielkiej metalowej tacy. Staram się nie zauważać żółtawych zacieków na kafelkach ani tego, że żarówka w lampie mruga, wieszcząc rychłe przepalenie. Oto, gdzie zaprowadziło mnie oszczędzanie. Ale jakbym się teraz wycofał, to przepadłaby zaliczka, za którą sępiłem przez miesiąc. Więc wyrywam dzieciakowi tę maskę i mówię:

– Przestań się cykać.

Student ociera pot z pobladłej twarzy i rozpoczyna procedurę. Po minucie odpływam. On, rzecz jasna, nie ma tej przyjemności.

 

#

 

Pobudka. Żulenie. Podłe kliniki od przeszczepów tęczówek i aborcji w trzecim trymestrze. Narkoza. Pobudka z kolejną blizną na głowie. Ciało podnoszące się ze szpitalnego łóżka z taneczną gracją. Tarantella zawsze jest ze mną.

 

Tarantella; 2053

 

Schodzę ze sceny zdyszana. Cholerna peruka przesiąknęła potem i drapie, znów będę mieć wysypkę, ale nowego menedżera to nie obchodzi. “Nie będziemy się bawić w animowanie twoich włosów.” Na wieść o jego decyzji Sara uśmiechnęła się tylko, jakby chciała powiedzieć: “A nie mówiłam?”. Jeszcze na schodach zrzucam z głowy kasztanowe paskudztwo i powstrzymuję się, by nie zacząć drapać zaognionych blizn.

Mimo to, występ uważam za udany. Na wspomnienie choreografii splatającej się z głębokim basem, drżenia bioder w rytm perkusji i szybkiego finału niemal mam ochotę wrócić prosto na scenę. Niemal, bo jednak zmęczenie przeważa. Przyciskam butelkę zimnej wody do policzka.

Bez pośpiechu zmywam z twarzy puder i odklejam z ramion i nóg znaczniki. Trykot lepi się do ciała. Z czasem stał się coraz bardziej zakrywający, mimo postępu technologii.

Kończę się ubierać, zalana falą ulgi tamtego w mojej głowie, gdy słyszę brzęczyk nadchodzącej wiadomości.

“W moim gabinecie, ASAP.” W drodze do menedżera zatrzymuję się na zapleczu po kieliszek szampana, który opróżniam jednym haustem. Świętuję. Każde włókno mojego jestestwa rwie się do tańca.

 

#

 

Menedżer pyka e-papierosa, który cuchnie jak wędzarnia.

– Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale twój kontrakt wkrótce wygaśnie.

No pewnie, że nie zdaję sobie sprawy. Nigdy nie byłam dobra w myśleniu o przyszłości. Będę improwizować. Pokazuję w uśmiechu idealne, zrobione za pieniądze klubu zęby.

– Co za problem, żeby go odnowić?

– No właśnie. – Wypuszcza z płuc błękitnawą parę. – Wybacz, Tarantella, ale czas nie działa na twoją korzyść i… drugą Ditą Von Teese to ty nie jesteś.

Spoglądam na obwisłą skórę moich ramion. Przyciskam je do boków, chowając blizny. Moje ciało, moja świątynia, raz po raz pada ofiarą imprez.

Menedżer litościwie udaje, że nie słyszał wymamrotanego przeze mnie przekleństwa.

– Świetnie tańczysz – próbuje mnie pocieszyć. – Ale nasza animacja nie nadąża za tym, co musielibyśmy poprawić… więc sama rozumiesz… to był twój ostatni występ.

Zaciskam zęby. Nie poddałam się jeszcze.

– Fortepian – wyrzucam z siebie. – Dajcie mi fortepian.

 

#

 

Niebo już blednie, gdy zamykamy klub, a ja siadam do fortepianu. Nie myślę o tym, że zaraz wywalą Sarę, a ja zajmę jej miejsce. Liczy się tylko muzyka, która we mnie rozbrzmiewa.

Pod klapą z lakierowanego hebanu nie ma klawiszy ani strun, tylko srebrzyste nitki światła. Gdy zbliżam do nich palce, rozlega się dźwięk. Uderzam w G-dur. Zwycięski akord rozbłyska w niciach i rozpływa się na nich. Mam wrażenie, że biegnie też poprzez moje nerwy. Gram głośno, coraz głośniej, w improwizacji rozpalam widmowe struny do białości.

Zostaję przyjęta na okres próbny. Stawiają mi jeden warunek: mam trzymać się kabaretowych szlagierów.

 

On; teraz

 

Odstawiam szklankę sikacza na obudowę keyboardu. Szkło niemal podskakuje na początku każdego taktu. Tylko czekać, aż się rozleje. Gram dalej.

Sara przewiesza się przez podstawkę na nuty.

– Z kim rozmawiam?

– Z królową, kurwa, brytyjską. – Nie przerywam melodii.

Parska śmiechem, w którym słychać wieloletnią palaczkę. I to żadnych e-gówien. Bez pytania częstuje się moim piwem.

– Czyli zupełnie ci odbiło.

– To już wcześniej.

– I czy to pudło musi tak rzęzić?

Odrywam palce od klawiszy. Sara wzdycha ostentacyjnie.

– Chciałem je stuningować.

– Mówi się “nastroić”. I nie, kompletnie ci nie wyszło.

Dostawia sobie krzesło. Nasza wyśniona rewolucja nie obeszła się z nami łaskawie. Pod przerzedzonymi włosami Sary widzę blaszki zastępujące kość. Jej dekolt zdobią dzioby po jakiejś zmutowanej ospie. Razem stanowimy obraz nędzy i rozpaczy, ja z moimi sznytami i ona w przyciasnych ciuchach nastolatki.

– Czy ona nas słyszy? – pyta w końcu.

– Może. Nie wiem. Może śpi. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek śpi.

Ignoruję pytające spojrzenie Sary.

– Ale słyszałam, że grasz. Myślałam…

– …że jestem kompletnym beztalenciem? Czegoś się chyba od niej nauczyłem.

 

#

 

Nauczyłem się jej nawyków i upodobań. Nauczyłem się, że kocha fortepian ze względu na jego brzmienie, ale też dlatego, że jest wyczulona na dźwięki o wysokiej częstotliwości. Najpierw tego nie zauważałem – że wybieram inną drogę, jeśli skądś dobiega wizg młota pneumatycznego, że przebywanie w pobliżu lotnisk przyprawia mnie o migreny, że przestałem wychodzić z domu bez dźwiękoszczelnych słuchawek. Że śpię z zatyczkami w uszach. Zrobiła ze mnie cholerną księżniczkę na ziarnku grochu.

Poskładanie tego zajęło mi dużo czasu, spędzanego głównie na zapijaniu niechcianej obecności w głowie i na kolejnych lipnych operacjach, ale w końcu mi się udało. Nie wiem, co wywołało tę dysfunkcję: pierwszy zabieg, następne, czy używki, które w siebie wlewałem. Ale liczy się tylko to, że znalazłem słaby punkt Tarantelli.

Potem kupiłem keyboard i wprowadziłem w nim kilka zmian.

Zamykam drzwi i wyrzucam z kieszeni zatyczki do uszu. Za nimi lecą słuchawki. Na wszelki wypadek kruszę je pod glanem. Dopiero wówczas siadam do instrumentu.

Dźwięk, który z niego wydobywam, rozrywa powietrze. Wwierca się w moją czaszkę i iskrzy na elektrodach wszczepów. Gram dalej, choć pot zalewa mi oczy, a palce drżą w epileptycznym przykurczu. I znów. Głośno. Głośniej. Najgłośniej. Tarantella krzyczy moimi ustami. Krzyczymy oboje. Ktoś dobija się do drzwi. Po mojej szyi i ramionach cieknie krew. Zmuszam się, by całym ciałem rzucić się na klawisze, wyciskając z nich kakofonię skrojoną pod burzenie Jerycha. Spadam w wyjącą, wściekłą czerwień.

Budzę się głuchy. Poruszam wargami, czuję, jak drży krtań, ale nic nie słyszę. W oddali dzwoni dalekie echo mojej kociej muzyki, ale to tylko wspomnienie. Lewą rękę mam bezwładną i ciężką jak kłoda. Prawą ostrożnie dotykam skroni. Jest rozpalona i mokra od krwi. Wygrałem.

Nigdzie jej nie ma.

Koniec

Komentarze

yes

Przeczytane – z dużą przyjemnością. O bardziej rozbudowaną relację własnych wrażeń pokuszę się po zakończeniu konkursu.

na emeryturze

Niezły pomysł i takież wykonanie. A choć to zupełnie nie moje klimaty, to muszę powiedzieć, że czytało się całkiem nieźle, bez najmniejszej przykrości.

 

Ale ktoś kie­dyś mu­siał tra­fić na jej wy­stęp w ka­ba­re­cie. Dense Ma­ca­bre.  – Danse Ma­ca­bre.  

 

Że śpię w za­tycz­kach do uszu.Że śpię z za­tycz­kami w uszach.

 

Za­krę­cam drzwi na klucz i wy­rzu­cam z kie­sze­ni za­tycz­ki do uszu. – Co to znaczy zakręcić drzwi na klucz?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem niezłe!

Indukowana schizofrenia? Przeprogramowywanie mózgu w kierunku chorób psychicznych? Bardzo ciekawe poruszyłaś zagadnienia. Wciągająca fabuła, udany finał, wykonanie nie perfekcyjne, ale porządne, bez większych zgrzytów.

Dobry tekst.

Dzięki, regulatorzy, za tak uważną lekturę!

Dense Macabre jest akurat celowe – chodziło mi zarówno o taniec, jak i gęstą makabrę, choć teraz widzę, że ta gra słów może być bardzo nieprzejrzysta. Co do pozostałych błędów, cóż, są błędami. Czy poprawianie ich w trakcie konkursu jest dopuszczalne, czy podchodzi to już pod betę?

 

varg – również dziękuję. Nie myślałam w trakcie pisania o chorobach psychicznych (schizofrenia nie ma nic wspólnego z osobowością wieloraką, a status osobowości wielorakiej jako zaburzenia jest dyskusyjny), chociaż to ciekawy trop. Kierowałam się raczej poglądem na świadomość i osobowość wyłaniające się w procesie integracji danych przez mózg. A skoro ustrojstwo mojego pechowego bohatera miało dojścia do kory zmysłowej i ruchowej oraz przedczołowej (głównego ośrodka decyzyjnego i siedziby osobowości), to uznałam, że to wystarczy, by we wszczepie powstała jakaś proto-postać, modyfikująca następnie otaczającą wszczep tkankę mózgową. Co nie jest takie niemożliwe: podobne zjawisko obserwuje się u pacjentów, którym wszczepiono interfejs mózg-komputer bezpośrednio na korę – ta rozwija się, tworząc coś na kształt ośrodka do zawiadywania interfejsem.

Tyle moich założeń, choć to oczywiście fajne, że tekst działa i przy innych odczytaniach. :)

Co do pozostałych błędów, cóż, są błędami. Czy poprawianie ich w trakcie konkursu jest dopuszczalne, czy podchodzi to już pod betę?

Błędy można poprawiać do woli – byle robić to w sposób otwarty, a nie w skrytości bety. Dopuszczam też możliwość wprowadzania lekkich zmian w tekście (byleby nie wywracać fabuły do góry nogami), ale prosiłbym o zaznaczenie faktu wprowadzenia zmian w komentarzu ( staram się czytać opowiadania konkursowe na bieżąco, więc istnieje ryzyko, że przegapię poprawki).

 

Co nie jest takie niemożliwe: podobne zjawisko obserwuje się u pacjentów, którym wszczepiono interfejs mózg-komputer bezpośrednio na korę – ta rozwija się, tworząc coś na kształt ośrodka do zawiadywania interfejsem.

Brzmi wściekle interesująco. Istnieją jakieś ogólnodostępne materiały na ten temat? Nie miałabyś przypadkiem pod ręką jakiegoś linka, czy tytułu artykułu?

na emeryturze

Cieszę się, jeśli w czymkolwiek pomogłam. ;-)

Czytając, odniosłam wrażenie, że Dense Macabre jest nazwą kabaretu, w którym występuje dziewczyna. Jeśli nie, powinno być napisane: Dense macabre.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytało się całkiem przyjemnie, ciekawy pomysł na “pozbycie się” Tarantelli.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dobry pomysł i wykonanie.

Fabularnie ok.

Zabrakło mi walki (wewnętrznej) i cierpienia (umierania Taran). 

I w sumie kończy się pozytywnie – wygrał ten, który powinien (choć to nie jest zarzut).

 

EDIT:

zadziwiające (dla mnie), iż autorem jest kobieta.

Ignorancja to cnota.

gary_joiner – to jest wściekle interesujące! :) Zresztą sporo badaczy zajmujących się interfejsami mózg-komputer próbuje wykorzystać ten efekt, kierując stymulację na odbudowywanie tkanki (z różnymi rezultatami). Jeśli chodzi o teksty – znam 3 polskojęzyczne i przystępne opracowania naukowe (w tym 2 o terapiach), mogę podesłać. Poza tym tekst Lebedeva i Nicolelisa (”Brain-machine interfaces: past, present and future”) z 2006 roku to całkiem dobry punkt wyjścia, a Kennedy i Bakay relacjonują case studies, gdzie obserwowano rozwój obsługi interfejsu u pacjentów przez wiele miesięcy po zabiegu. 

 

KatastrofVII – dlaczego zadziwiające?

Bo jest mrocznie, przekonująco i bez bzdetów.

Ignorancja to cnota.

To muszę zapytać – czytałeś jakieś autorki sf/fantasy? Albo w ogóle pisarki po Orzeszkowej?

yep, zawsze zawód.

EDIT: i nie jestem seksistą imo.

 

Ignorancja to cnota.

@ślimak

 

Dzięki za info! Zgodnie ze wskazówką zacznę od Lebedeva i Nicolelisa i zobaczę dokąd mnie poprowadzą kręte ścieżki Internetu poprowadzą (oraz ile będę w stanie z tego zrozumieć).

na emeryturze

KatastrofVII – bez względu na to co o sobie myślisz, rzuciłeś strasznie seksistowski tekst. Smutno, że masz pecha do pisarek. Ale to nie znaczy jeszcze, że kobiety tworzą hive mind i piszą tak samo. Na odtrutkę polecam Kij Johnson, NK Jemisin, opowiadania Elizabeth Bear, Jo Walton, Johannę Sinisalo, Pat Cadigan (skoro jesteśmy przy cyberpunku) i genialną Ann Leckie. Tak na początek.

 

gary_joiner – miłej lektury!

Zainteresowałaś mnie przekonaniem o przewadze sera nad kiełbasą. Spróbuję z losowymi 3 z ww, oby było warto, bo jak nie..

 

 

Ignorancja to cnota.

Jo Walton – Wśród obcych – kobiece (wg ww. kategorii) jak nic. Buu.

Dla mnie nieczytalne.

Przebrnąłem przez pierwsze 5 stron, jakiś fragment o Heinlenie (o niczym, poza tym że nie-faszystowski)

A ten fragment mnie rozbawił:

Próbowała mnie uderzyć, a wtedy uprzytomniłam sobie, że patrzę na nią z góry. Byłam wyższa. Pchnęłam ją, posiłkując się impetem jej własnego ruchu oraz energią obrotu świata pod nami…..

 

Ignorancja to cnota.

KatastrofVII – nie wiem, gdzie widzisz przewagę sera nad kiełbasą. Po prostu nie chcę dostawać takich “pochwał z backhandu”, które obrażają połowę ziemskiej populacji i tradycji literackiej. Jeśli własny gust przeszkadza ci w widzeniu walorów tekstu i uzależniasz styl pisarski od płci, to nie mamy o czym rozmawiać. Osobiście nie lubię Hemingwaya i Austen, co nie przeszkadza mi w rozumieniu i docenianiu literackiej wagi tekstów obojga tych autorów – a to, że nie trafiają w mój gust, nie wynika z ich (ani mojej) płci. I nie muszę przy tym obrażać ludzi, których styl i wrażliwość są odmienne od moich. To serio jest proste.

Więc dzięki, ale nie, nie mam ochoty na seksistowskie i obraźliwe komcie pod moim tekstem. Bądź tak miły i uszanuj to.

 

 

 

Zdecydowanie podoba mi się gra motywem Jekylla i Hyde’a w tym tekście i fakt, że uzycie tego motywu jest “nieklasyczne”, odchodzi od prostej oceny, że jedna z postaci jest dobra, druga – zła. 

ninedin.home.blog

Cóż, nie zrozumieliśmy się.

Uważam, iż kobiety piszą inaczej. Ich pisanina to ser, a męska to kiełbasa. Ja wolę kiełbasę.

Nie ma seksizmu w tym stwierdzeniu, nie ma w stwierdzeniu, iż kobiety nie piszą: mrocznie, przekonująco i bez bzdetów. Nasze różnice psychologiczne i społeczne powodują różnice w pisaniu i odbiorze. Nie uważam, że mężczyźni są lepsi, ale uważam iż piszą to co mnie mężczyźnie podoba się bardziej.

Mrocznie: gdzie fabuła nie daje nadziei na lepsze jutro/zakończenie/poprawę losów bohatera

Przekonująco: mnie przekonuje coś innego niż Ciebie, zapewne

Bez bzdetów: bez zbędnych emocji i szczegółów – tylko to co ważne, nie tylko w doborze zdań ale w całej fabule.

Jednakże jeżeli za seksizm uważasz pogląd, iż nie jesteśmy tacy sami, piszemy inaczej i inne rzeczy nam się podobają – to jestem seksistą.

Ignorancja to cnota.

KatastrofVII – nie mogę się zgodzić z podziałem na literaturę męską i kobiecą. Uważam, że jest krótkowzroczny i niesłychanie ograniczający; po pierwsze, zupełnie wykreśla z równania osoby transpłciowe czy postrzegające siebie jako agender lub genderqueer. Po drugie, taki podział sugeruje, że doświadczenia połowy ludzkości są trudne do pojęcia (lub niezrozumiałe) dla tej drugiej połowy, podczas gdy siła literatury tkwi właśnie w przedstawianiu historii, których nie jesteśmy sami w stanie przeżyć, i dawaniu nam szansy na empatyzowanie. A po trzecie… cóż, zupełnie nie przystaje do tego, co czytałam.

Uważam, że dużo ważniejsze niż płeć autora są gatunek czy rodzaj opowiadanej historii, a dopry pisarz dostosuje swój język i ton do wrażenia, które chce osiągnąć. Zabawne, że w przypadku Jo Walton trafiłeś na “Wśród obcych” będące fabularyzowanym esejem o historii sf – gdybyś sięgnął po “Małą zmianę”, ponure political fiction o II wojnie światowej, Twoje wrażenia mogłyby być zupełnie inne. Susanna Clarke, Naomi Novik i Mary Robinette Kowal wszystkie piszą fantastykę osadzoną w czasach regencji – jedna pisze historyczne fantasy stylizowane na powieści z tamtego okresu, druga wojenną przygodówkę ze smokami, a trzecia dworskie romanse. Trudno uznać, by płeć była wyznacznikiem ich stylu czy tematyki. Anecie Jadowskiej dużo bliżej do Bena Aaronovitcha niż do Anny Kańtoch, choć zgodnie z Twoją logiką powinno być na odwrót. I jakoś trudno mi wrzucać Michela Fabera i Neila Gaimana do jednego worka, gdy jeden napisał religijne sf pierwszego kontaktu z wątkiem romansowym, a drugi tworzy własną mitologię. Dużo więcej sensu ma zestawianie Gaimana z Catherynne M. Valente.

Kobiety potrafią pisać mroczną, ciężką fikcję. Mężczyźni potrafią pisać “z bzdetami” (skoro wartościujesz w ten sposób wszystkie elementy tekstu, które nie są dla Ciebie ważne).

Uznawanie, że się różnimy, nie jest seksizmem. Ale przyjmowanie, że różnice płciowe są ważniejsze niż indywidualne doświadczenie i osobowość jednostki, że z racji płci ktoś będzie pisać tak czy siak, i że literatura pisana przez kobiety z definicji Ci się nie spodoba – to jest seksizm i stereotypizacja.

Ciekawe, co by się stało, gdybym napisała, że space opera jakiegoś pisarza jest niezła jak na pisaną przez faceta, bo czytałam paru innych i wszystkie były pisane na jedno kopyto i bez grama dobrej charakteryzacji. Nikt by tego nie potraktował poważnie. A jednak w przypadku pisarek ten argument nagle staje się magicznie walidą. Wow.

 

Przeczytałam. W trakcie lektury nie wpadło mi w oko nic do wynotowania ; ) Klimaty nie moje, więc na kolana nie padłam, ale generalnie czytało się dobrze i gładko. Tekst jest dobrze wyważony – gdyby był dłuższy, pewnie poczułabym się w końcu znużona, a tu nie ma ani słowa ponad te, które są potrzebne.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

ślimak

Nie musisz się godzić na coś co istnieje.

Ad.1. Wyjątki zawsze istnieją – co nie znaczy, iż reguła jest błędna, zresztą nawet Twoje opowiadanie oceniłem jako odbiegające od reguły.

Ad.2 Nie napisałem, iż są trudne do pojęcia czy niezrozumiałe, i bynajmniej tak nie twierdzę.

Ad.3. I tu się nie zgadzamy.

Co do recenzji dzieł – nie potrzebuję jej.

Gatunek ma znaczenie, jak i rodzaj historii – aczkolwiek nie zmienia płci piszącego i odbiorcy.

Nadinterpretujesz moje stanowisko w pasujące Tobie utwory.

Ewolucyjnie pozostajemy tacy sami, a ostatnie sto lat trochę zmieniło społecznie. Czy zmieniło wszystko – wątpię bardzo.

Nigdzie nie napisałem, iż różnice płciowe są ważniejsze od doświadczenia i osobowości. Uważam, iż osobowość nie stanowi odrębnej cechy od płci, a jest przez nią kształtowana (różnice fizyczne + społeczne), uważam, iż doświadczenie jest zależne od płci (posiadamy odmienny sposób postrzegania i oceny nawet tych samych zdarzeń), m.in ze względu na płeć.

Ww. powoduje, iż z reguły tak jest (nie podoba się) – co wynika z doświadczenia/osobowości/płci jednocześnie.

Seksizm – ba, jestem mniejszym seksistą niż Ty. 

Twierdzisz, iż nie mogę (z góry) oceniać utworów kobiet gorzej niż mężczyzn (ze względu na inny charakterystyczny sposób pisania i moje potrzeby). A ja nie mam nic przeciwko negatywnym opiniom o działalności (twórczej i innej) mężczyzn. Nie zauważasz także jakoś, iż Twoje opowiadanie oceniłem na 5, jeszcze przed rozpoczęciem dyskusji.

Ot, feminizm – jesteśmy równi, w zasadzie tacy sami, a jedyne różnice wyznacza osobowość (magiczna) i doświadczenie (równie magiczne). A skąd się biorą? O, taki przypadek. (Ironia zamierzona).

Stereopizacja – nazywam to generalizacją lub regułą.

Space opera pisana przez faceta – gatunek literacki nie jest przypisany do płci. To jest stereotyp, dopiero.

 

 

 

Ignorancja to cnota.

Bardzo przyjemna lektura. Porwał mnie klimat, zaintrygowała fabuła i pomysł. Wykonanie na bardzo dobrym poziomie. Zasugeruję tylko, abyś zwróciła uwagę na zaimki dzierżawcze – często są zbędne, bo dookreślają przynależność, która wynika z kontekstu a ponadto generują powtórzenia. Przykłady poniżej:

 

Mężczyzna dotyka moich warg palcami zanurzonymi w alkoholu. Zlizuję krople i pozwalam mu dotknąć mojej szyi, poczuć twardość grdyki. 

 

Wciąż ma na sobie mimetop, a wokół szyi – swoje ogromne słuchawki.

 

Poruszam wargami, czuję, jak drży moja krtań, ale nic nie słyszę. W oddali dzwoni dalekie echo mojej kociej muzyki, ale to tylko wspomnienie.

Wielkie dzięki, Werweno! I za pochwały, i za uwagi. Pozbyłam się kilku zaimków dzierżawczych, inne zostawiłam – zależało mi na zachowaniu potocznego języka i nie zawsze hiperpoprawnych fraz.

 

Na potrzeby konkursu – melduję, że wprowadziłam drobne poprawki, jak radziły regulatorzyWerwena. Tekst, w odróżnieniu od jego bohatera, obył się bez drastycznych zabiegów. ;)

 

KatastrofVII – albo nie zrozumiałeś tego, co napisałam, albo w ogóle tego nie czytałeś. Generalizowanie i tworzenie “reguł” na podstawie własnego doświadczenia wciąż jest stereotypizacją. Szczęśliwie nauka ma rozdział płci od budowy mózgu/osobowości i percepcji nieźle ogarnięty. Seksistowski tekst wciąż jest seksistowski, a rzekoma pochwała wciąż ma obraźliwe opakowanie. Nie, dzięki. Nuży mnie udawanie, że sytuacja, gdy ja argumentuję, a Ty mylisz anecdata z argumentem, jest wartościową dyskusją.

W przypadku “Fortissimo” można dyskutować o wielu rzeczach – o uprzedmiotowieniu bohatera, o dystopijnym państwie, wreszcie o tym, czy Tarantella jest “zła”. O tym bym chętnie rozmawiała. Ale nie, moja płeć okazała się ważniejsza. I zostałam przystawiona do negatywnego – i silnie wartościującego – stereotypu “nieprzekonujące, niemroczne, z bzdetami”. Z czego wyszłam obronną ręką, co zaklasyfikowało mnie jako wyjątek. Jestem pewna, że gdybym skłamała na temat swojej płci w profilu, podszedłbyś do tego tekstu inaczej. Nie byłby “dobry jak na faceta”. Byłby po prostu dobry lub nie. A gdyby był zły – nie wysnułbyś wniosku, że faceci piszą nieprzekonująco.

Otóż nie, nie jestem wyjątkiem. Jestem nie mniej i nie bardziej wyjątkowa niż każdy inny. Jeśli twierdzisz, że moje pisanie jest wyjątkowe na tle literatury pisanej przez kobiety, to cóż, najwyraźniej nie wiesz, jak wygląda proza gatunkowa autorstwa kobiet. Tym bardziej, że we wcześniejszych komentarzach celowo powoływałam się na popularne, nagradzane i tłumaczone na polski pisarki, które wypadałoby znać, jeśli chce się mówić o regułach w “kobiecym” SF/F. Twoja reguła jest kompletnie odklejona od rzeczywistości. Wystarczy poczytać teksty różnych kobiet, może więcej niż 5 stron, żeby się o tym przekonać.

Zabawne, że kiedy odświeżałam konto na NF, parę tygodni temu, zirytowałam się, że muszę zaznaczać jakąś płeć. Moim pierwszym odruchem było: nie chcę być postrzegana poprzez stereotyp kobiety, jako jakiś mityczny stwór, który strzela fochy, pisze tylko romanse i nie wie, co to spalony. Po czym pomyślałam: bez przesady, mamy XXI wiek, nikt chyba nie będzie rozważał, czy moje teksty są dobre “jak na kobietę”?

No więc jednak. Nie dziękuję.

Mam nadzieję, że spełnisz moją prośbę i nie będziesz kontynuował tej “dyskusji”. W komentarzach pod opowiadaniem chcę rozmawiać o tekście, nie o tym, jak ktoś nie czytający pisarek wyobraża sobie kobiecą literaturę i jak wypadam na tle tych wyobrażeń.

 

Cześć!

 

Spróbuję zamknąć moją czytelniczą satysfakcję w pigułce, bo trochę już późno i kusi mnie łóżko. Pomysł – elegancki. Wykonanie – bardzo dobre. Warsztat – świetnie. Klimat – bardzo bardzo (burleska to świetne słowo, robi całą oprawę tekstu). Wizja starego punka robiącego e-striptiz w jakimś zadymionym quasi-burdelu przed innymi kolesiami – Łe! (czyli tak, jak ma być).

Tylko zakończenie jakieś takie… oderwane. Mocne, ale od czapy, tekst sobie płynie, płynie, i płynie i nagle finał, który – jak dla mnie – jest na tyle słabo powiązany z całością, że równie dobrze mógłby pasować (czy raczej: nie pasować) do jakiejkolwiek innej treści. Nie zgrało się to.

Niemniej, przyjemność z lektury miałem nielichą, co jest pochwałą tym większą, im bardziej uświadamiam sobie (a teraz i Tobie), że mnie wcale nie kręcą takie klimaty.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ilość “argumentów” w stosunku do mnie spora.

Spełniam i kończę.

 

Ignorancja to cnota.

Dzięki, Cieniu! Cieszę się, że się podobało, tym bardziej, jeśli zwykle się nie podoba. ;) I że poszczególne elementy zagrały tak, jak trzeba.

Co do zakończenia – chciałam nawiązać do Jekylla i Hyde’a (co przewija się przez cały tekst, ale w końcówce miało być najwyraźniejsze – choć pozwoliłam to sobie złagodzić w porównaniu z samobójstwem w pierwowzorze). Starałam się też rzucać nawiązania do fortepianu i jego dźwięków, zatyczek do uszu itp., choć rozumiem, że to mogło nie wypaść dość przejrzyście. Mam natomiast pytanie – jak Ty widziałbyś zakończenie, do czego Twoim zdaniem tekst zmierzał?

Udane opowiadanie. Przeczytałem z przyjemnością. Gratuluję. B.

BArdzo ciekawe opowiadanie, z punkowym sznytem ‘no future’ i interesującym probleme indukowanej schizofrenii.

 

Podoba mi się ładne wprowadzenie od strony “nowej” osobowości oraz konflikt, zbudowany na wewnętrznej walce o swoistą jedność ze swoim ciałem, posiadanie swojego mięcha na wyłączność.

 

Wciągnęło mnie na tyle, że nie zwracałem uwagi na ewentualne usterki. A że cyberpunka bardzo lubię, zwłaszcza w takiej odsłonie psychologicznego mini-dramatu zamiast łubudubu i brzęku łusek o beton, oceniam tekst wysoko :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wciągające i klimatyczne opowiadanie, oparte na ciekawym pomyśle i konflikcie dwójki równie “żywych” bohaterów. Przeczytałam z przyjemnością.

Mam nadzieję, że wstawiłaś fragment reprezentacyjny, bo lecisz do Biblioteki:)

Edit: Nie wstawiłaś. No i brak newsa na głównej. Smuteczek

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Bardzo dziekuje za mile komentarze i za wyroznienie, jakim jest Biblioteka! :) Nie spodziewalam sie zupelnie i nie przyszlo mi nawet do glowy wybierac reprezentatywnego fragmentu. :D

Co do indukowanej schizofrenii – tu jednak bede bronic odrozniania schizofrenii od innych zaburzen i domniemanego zaburzenia, jakim jest osobowosc wieloraka. Schizofrenicy nie musza miec “dodatkowych” osobowosci. To tak dla uporzadkowania. :) Sama widze Tarantelle raczej jako id bohatera, jesli mam jej nadac jakas latke, choc zawsze ciesza mnie interpretacje czytelnikow. 

Tak czy owak – raz jeszcze serdeczne dzieki! Czuje sie tak zmotywowana do pisania. 

 

ślimak, z dala od swojego komputera i polskich znakow diakrytycznych

Oczarował mnie ten tekst, więc ograniczę się do dość krótkiego komentarza ( wyzłośliwiać mogę się stronami, słodzić już niekoniecznie).

Aż głupio się przyznać, ale podoba mi się tu prawie wszystko. I bohaterowie określeni na tyle wyraziście i wyczerpująco, że nie do końca wiadomo, któremu z nich kibicować. I z lekka poszarpana, obfitująca w nagłe przeskoki narracyjne, struktura opowiadania, dobrze komponująca się z jego treścią i pozbawiona zbędnych elementów. I słodko-gorzki finał. I wiarygodność świata przedstawionego. I tak dalej, i tym podobne.

Może i motywacja głównego bohatera do sprawienia sobie implantów trąci stereotypem i została potraktowana trochę po łebkach, a sposób zdobycia środków na operacje chirurgiczne ( crowdfunding, jeżeli dobrze zrozumiałem) jest raczej niewiarygodny. Może i sposób manifestacji Tarantelli jest trochę zbyt teatralny, a różnice między nią – uosobieniem chęci życia, a nim – siedliskiem autodestruktywnych popędów, trochę zbyt jaskrawe. Może Sara pozastała zbyt tajemnicza. Może, ale nijak nie przeszkadzało mi to w lekturze.

na emeryturze

Wielkie dzięki – strasznie się cieszę, że poszczególne elementy tekstu zadziałały zgodnie z moimi intencjami. Teraz parę rzeczy rozwiązałabym inaczej (np. crowdfunding, który widziałam jako internetową wersję ulicznego sępienia), ale widać musiałam to przemyśleć po lekturze komentarzy. Raz jeszcze dziękuję – za hasło, które uruchomiło mi tekst w dosłownie godzinę, i świetne wyzwanie.

Opowiadanie jak opowiadanie, ale ta dyskusja o seksizmie świetna :D Dałabym 6 Ślimak (jak się odmienia żeńska forma tego pseudonimu?)!

No dobra, opowiadanie też dobre ;)

:D dzięki! Odmienianie ślimaka zgodnie z tym, co słownik nakazuje, jest jak najbardziej ok!

Ślimaczyca? Ślimaczka? :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

A do mnie tekst nie przemówił. I w sumie to nie wiem dlaczego, bo napisany jest dobrze. W sumie los bohatera/bohaterki jest dla mnie obojętny, nie mam pytań, przemyśleń, które spowodowałyby, że zapamiętam to opowiadanie. 

Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadanie jednak zagra też i dla mnie :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Kobieta i ślimak? Czyżby Ilona aka Kobieta-Ślimak?

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ślimobieta!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

"Ślimak" wystarczy. :D i choć z Iloną mylą mnie często, niestety nie miałam okazji poznać innych fandomowych ślimaków.

Bardzo fajny, bo oryginalny, pomysł na cyberpunka. Podobało się.

dzieciakach ryzykujących nielegalne podpięcia usmażeniem się na drutach

Zgrzyta mi ten fragment. Chyba miał znaczyć, że “dzieciaki, podpinając się, ryzykują usmażenie”, ale jakoś nie wynika mi to ze zdania.

A ślimaki nie są czasem hermafrodytami? ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo! Co do wskazanego przez Ciebie zdania – sama się z nim długo borykałam, mnie też zgrzyta i wciąż myślę, jak to przepisać.

I owszem, dlatego też drażniło mnie, że z taką ksywą muszę się binarnie określić na forum ;)

Podpięte nielegalnie dzieciaki ryzykujące usmażenie na drutach?

Dzieciaki, które, podpinając się nielegalnie, ryzykowały usmażenie?

Nielegalne podpięcia grożące dzieciakom usmażeniem?

Kombinacji mnóstwo…

Babska logika rządzi!

Dzięki, zakotwiczyłam się na strukturze tego zdania (”Po tym, tamtym i owym”), ale chyba udało mi się to wygładzić.

Przy okazji poprawiłam też nieszczęsny crowdfunding, bo nie dawał mi spokoju.

Przeczytałem. Gdybym napisał, że opowiadanie mi się podobało, byłbym nieszczery. Nie rozumiem, co w tekście robi archaiczna żarówka, królowa brytyjska i glany w kreowanym przez autorkę świecie. Pozdrawiam.

Dzięki za szczery komentarz. Co do żarówki, królowej i glanów – w czym przeszkadzają?

O ile zrozumiałem opowiadanie, fabuła dotyczy dalekiej przyszłości. Stąd moje wątpliwości. Ale może jestem zbyt tępy i nie zrozumiałem wyrafinowanego zamysłu autorki. Pozdrawiam serdecznie, z nadzieją, że opowiadanie następne będę mógł pochwalić, a przynajmniej w pełni zrozumieć.

Hm, celowałam raczej w bliższą przyszłość (stąd daty w tekście – od 2038 do 2053; przyjęłam, że ostatnia scena przypada na późne lata pięćdziesiąte bieżącego stulecia), ale przede wszystkim w przyszłość szalenie nostalgiczną i żyjącą przekonaniem, że kiedyś było łatwiej i lepiej. Jeśli to nie było wyraźne – dobrze wiedzieć.

Pozdrawiam również!

Autorko.

Przeczytałem tekst jeszcze raz. Chyba go nieco skróciłaś. Po drugim czytaniu opowiadanie trochę mi się spodobało. Wybacz, ale te dystopie w fantastyce działają na mnie przygnębiająco, gdy w realu dzieje się wystarczająco dużo złego. Ten pesymistyczny obraz przyszłości w utworach jest tak dominujący, że nie chce się otwierać nowych powieści. Ale pióro masz nienajgorsze. Pozdrawiam świątecznie.Ryszard Machowski.

Fajne opko, ale czegoś mi tu brakuje. Czytając początek ostatniej sceny, byłem pewien, że opowiadanie ma jeszcze co najmniej dwie strony… Odnoszę wrażenie, że tekst został mocno skrócony ze względu na konkurs.

Mimo to, podobało mi się :) Nachodzą mnie skojarzenia z Paradoksem Bliźniąt, ale – jako że Fortissimo było napisane wcześniej – nie mogę się tu do niczego przyczepić.

Precz z sygnaturkami.

Fajne. Wszystko gra, tylko w końcówce wdarły się fałszywe nuty. Taki finał ma sens, ale wydaje się trochę słabo rozegrany. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fajny pomysł, niezłe wykonanie. Oryginalna i klimatyczna wizja, chociaż na cyberpunku to ja się nie znam :D

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Nowa Fantastyka