- Opowiadanie: Fumiko Ijiri - Botfly

Botfly

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Botfly

Fadora otarł krwawą łzę spływającą po policzku. Właściwie ciężko było stwierdzić, czy łza spływała akurat po jego policzku. Właściwie to on nie miał policzków. Raczej coś na kształt błon, rozciągających się od kości okalających oczodoły, aż po trójkątną żuchwę. Błony te do pewnego stopnia zakrywały rząd długich, szpiczastych kłów. Fadora jako jedna z niewielu istot na tym świecie potrafił otworzyć paszczę tak szeroko, że niemal wywracał własną głowę na drugą stronę. Gdyby nie silna struktura kostna, najprostszym sposobem unicestwienia go byłoby przebicie jego podniebienia, za którym znajdował się podłużny mózg, sięgający od płata czołowego, przez tył głowy, spływając pod pancerzem na karku aż do połowy długości pleców.

 

Oczodoły zawsze lekko krwawiły, kiedy przebywał na powierzchni ziemi. Nie były przyzwyczajone do jasności i suchości powietrza. Pozbawione powiek nie były chronione przed wysychaniem tak, jak oczy ludzi. Mimo to przebywał tu całkiem często. Miał ku temu dobry powód, a przynajmniej taką miał nadzieję. Z tego powodu właśnie teraz płakał, chociaż celniejszym byłoby powiedzieć, że próbował płakać. Chciał pokazać, że nie ma złych zamiarów. Pomyślał, że ukazując, iż czuje się zraniony tym, że Doris może się go bać, przekaże, że posiada ludzkie odruchy i jakieś ludzkie morale. Brzmiało to dla niego całkiem logicznie, ale nadal nie wiedział, czy dobrze postępuje. W końcu ludzka logika nieco się różniła od jego.

 

Doris patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. W jej krtani zamarł krzyk. Jej palce drgały lekko. Pachniała, jakby chciała uciec. Trochę go to podniecało, ale bardziej przejmował się tym, żeby nie dostała przy nim zawału. Wtedy musiałby ją zjeść, a tak nie należało jej traktować, o nie. Zjadał tylko swoje ofiary i przeciwników, Doris nie była ani jednym, ani drugim. Była czymś zupełnie innym.

 

Stali naprzeciw siebie, lustrując się oczami. Gdy pierwszy szok minął, co nastąpiło po około trzydziestu minutach, Doris odważyła się zerknąć poniżej czarnych źrenic obejmujących całe oczy Fadory. Czerwone tęczówki śmigały od jego oczu do poniżej znajdujących się zębów i z powrotem do oczu przez jakiś kwadrans. Próbował ściągnąć błony, żeby przesłaniały całe uzębienie, ale raczej kiepsko mu to wyszło. Irytowało go to, ale starał się nie ponieść emocjom i stać zupełnie bez ruchu. Biała, naga postać kobiety przed nim nie rozluźniła się ani na chwilę, nie wypadało więc, by on sam to robił. Mogła to odczytać jako atak, albo akt zniewagi i braku respektu, a przecież szanował ją bardziej niż samego siebie.

 

Nagle cofnęła się pod ścianę. Odruchowo wykonał krok w przód i oczywiście znalazł się o wiele bliżej niej, niż to sobie zaplanował. Jeden jego krok można było spokojnie przeliczyć na trzy ludzkie kroki, kiedy szedł w wyprostowanej pozycji. Na wszystkich sześciu poruszał się jednak znacznie szybciej.

 

Całą siłą woli skupił się na tym, by jej przez przypadek nie zabić. Instynkty podpowiadały mu, by rzucić się na odróżniające się na tle zielonej łazienki, pachnące strachem i uciekające stworzenie, ale w głębi serca wiedział, że jeśli to zrobi, będzie musiał sam się potem zabić. W głębi serca… Prawa błona drgnęła mu odruchowo, gdy o tym pomyśla ł. Nie posiadał fizycznego serca, takiego jak ludzie. Cały jego organizm był labiryntem mięśni pełniących funkcję serca. To w głowie, w mózgu zrodziła się ta myśl, by jej nie ranić. Doris była dla niego ważna, nie jako pożywienie. Dla niej był nawet gotów spędzić w tej łazience kilka dekad, aż się do niego przyzwyczai i przestanie się go bać. Wbrew logicznemu myśleniu, że nie warto konwersować z czymś, co się ciebie boi. Znał ją lepiej, niż mogłaby się tego spodziewać, dlatego wiedział, że warto poczekać.

 

Problemem było tylko to, że przybliżając się do niej musiał ją nieźle wystraszyć, w efekcie czego osunęła się po ścianie na podłodze i nagle jej oddech wyrównał się, serce zwolniło rytm, a mięśnie zwiotczały. W pierwszej chwili trochę go to ucieszyło, sądził bowiem, że może już się do niego przyzwyczaiła. Obawiał się, że potrwa to nieco dłużej, jednak gdy lekko szturchnął ją wierzchem jednego z trzech, wielkich pazurów lewej łapy odkrył, że samica człowieka po prostu zemdlała. Uznał to za nieznośną ludzką czynność, którą ten gatunek wykonywał w najbardziej nieodpowiednich momentach, tracąc przy okazji największe uciechy życia. Z drugiej strony jednak co innego było uznawane za uciechę przez ludzi, a co innego w jego wypadku. Dla niego najważniejsze było, żeby nie było mu nudno, niezależnie od tego, co się działo. Kiedy coś robił lub coś się działo uznawał to za świetną zabawę. Gdyby coś go zgwałciło podziękowałby za nowe doświadczenie i zabicie czasu. Wiedział, że człowiek by tak nie zareagował. Tyle tylko, że człowiek nie miał przed i za sobą kilkuset lat podziemnej wędrówki.

 

Zrezygnowany ugiął nogi, zwinął skrzydła pod siebie i usiadł wygodnie pod przeciwległą ścianą, uważając, by nie podrapać Doris pazurami w tylnych łapach. Nie sądził, by miało mu się nudzić do czasu, gdy kobieta raczy się obudzić. Obserwowanie jej było fascynującym zajęciem.

 

Wiedział, że nie była jedynym w swoim rodzaju przedstawicielem ludzi uszkodzonych w ten sposób. Nie była jedynym „albinosem". Nie wiedział do końca co to słowo oznaczało, ale określano nim tych, którzy nie posiadali żadnego barwnika w ciele, prócz czerwonej krwi. Trochę przypominała mu jego matkę. Prawdopodobnie dlatego tak się nią zainteresował. Kiedy ją znalazł, nie czuł potrzeby, by wyruszyć w świat i odnaleźć inne, podobne istoty, żeby móc je porównać i wybrać tą najlepszą. Wbrew zakodowanemu instynktowi postanowił postudiować ten jeden okaz. Poznać go od podstaw. Było to może trochę ludzkie z jego strony, ale był z tego dumny. Wierzył, że może w ten sposób uda mu się utrzymać ją przy życiu nieco dłużej.

 

Obserwował Doris przez ostatnie dwadzieścia lat. Wiedział, że nie pozostało jej już zbyt wiele lat życia, a z dnia na dzień jej ciało stawało się coraz słabsze. Nie miała dzieci, bo nie miała partnera, co nieco ułatwiało sprawę. Nie musiałby z nikim o nią walczyć. Poza nią samą, oczywiście. Tak czy siak, wygrałby z całą pewnością, pozostawała jedynie kwestia tego, czy by ją pożarł, czy nie. W sensie: gdyby się nie poddała i walczyła do końca, nie miałby wyboru. Więc teraz wszystko zależało od piękności leżącej w pokracznej pozycji na podłodze łazienki. Życie obojga leżało w jej rękach, a nie miała o tym zielonego pojęcia.

 

W grę wchodziły silne emocje. Jedyne, które Fadora w mniej lub bardziej prawidłowy sposób pojmował. Strach, miłość i instynkt przetrwania. To ostatnie nie było oczywiście żadną emocją, ale gdyby uprościć dwie pozostałe i przedstawić na przykładzie zwierząt, to właściwie wszystko kręciło się wokół instynktu. Wierzył, że kiedy Doris się do niego przyzwyczai i strach minie, odda się mu bez większych problemów. Przezwyciężenie tak ogromnego strachu, jaki budził w niej jego obrzydliwy wygląd, musiało skutkować jedynie w zrodzenie się między nimi silnej więzi, którą potrafił określić jedynie jako miłość. Brzmiało to dość logicznie.

 

Serce Doris zabiło szybciej. Podniosła głowę. Jej mięśnie powoli napięły się, co usłyszał wyraźnie. Dźwięk ten przypominał pociąg jadący w oddali.

 

Kobieta niepewnie zerknęła w jego kierunku i zamarła w bezruchu. Podciągnął nogi jeszcze bardziej pod siebie, na wypadek, gdyby miała wykonać kolejny gwałtowny ruch.

 

– Czym jesteś? – zapytała cicho, słabym, aksamitnym głosem, przepełnionym strachem i wątpliwościami względem tego, czy czasem nie zbzikowała. Miał ochotę się uśmiechnąć, ale wątpił, by miało to poprawić jego sytuację.

 

Nie opanował jeszcze mowy ludzkiej. Potrafił wydawać różne dźwięki, ale żaden nie przypominał ich słów. Rozumiał jednak, co mówią, poprzez tłumaczenie sobie tego, jak się poruszają, jak patrzą i jak pachną, a także jakie dźwięki wydają. Po stu latach studiowania ich już raczej się nie mylił. Co więcej, nauczył się pisać i czytać. Zabrał nawet ze sobą kilka kartek papieru, na wszelki wypadek. Wyciągnął je teraz spod pancerza i położył na podłodze. Pazurem przebił miękką skórę na nodze i zabrał się za pisanie. Minęła dobra chwila, nim powoli, delikatnie przesunął kartkę w stronę Doris, po czym cofnął łapę. Kobieta przyjrzała się koślawemu pismu. Zmarszczyła brwi, podniosła kartkę i zaczęła czytać.

 

– Fadora? – zdziwiła się – Brzmi jak żeńskie imię.

 

Powstrzymał kolejny uśmiech. Doris była idealna. Jej logika nie odbiegała tak bardzo od jego norm, jak się tego obawiał. To wyglądało na całkiem dobry początek owocnej przyjaźni. Gdzieś w głębi ciała Fadory, w skomplikowanym układzie narządów wewnętrznych rozpoczęła się produkcja uśpionych, ale mimo to bardzo niebezpiecznych larw.

 

~

Przecierpiałam kilka ostatnich tygodni na totalnym braku weny i przymusowym pisaniu o myśli przewodniej "żeby tylko coś napisać". Ten tekst zdrowo się mija z celem, jaki posiadał, gdy zaczynałam go pisać. Właściwie to całkiem niezdrowo się z nim mija, ale myślę, że jako trening pobudzający ośrodek tworzenia w mózgu nie jest aż tak źle. Proszę o konstruktywną krytykę.

Botfly= z angielskiego (bo uznałam, że lepiej brzmi, niż:…) "Gzowate, gzy (Oestridae) – rodzina owadów z rzędu muchówek. Znanych obecnie jest około 1500 gatunków.Larwy gzów są pasożytami zwierząt. Pasożytują w drogach oddechowych, skórze lub zatokach ssaków. Powodują ciężkie schorzenia mogące prowadzić nawet do śmierci zwierzęcia". Definicja zaczerpnięta z wikipedii oczywiście. Mnie wystarczy tylko sam fakt, że jest to insekt, plus obrazki znalezione na internecie. Kurczę, to było długie -słowo od autora-.

Koniec

Komentarze

Plus za L w avatarze ;)

Rany, poczepiam się, ostatnio mam na to wenę ;P
od płatu czołowego -  płata? Nie byłam dobra z polskiego, ale to płatu mi nie brzmi.
Nie były przyzwyczajone do jasności i suchości powietrza.- Wiem, że nie chodziło, że powietrze jest jasne, ale tak to trochę brzmi.
Gdy pierwszy szok minął, co nastąpiło po około trzydziestu minutach - długi ten szok, tak stali i się na siebie gapili przez pół godziny?
Jej życie i jego leżało w jej rękach - wywal te zaimki. Nie wiem: Życie obojga leżało w rękach kobiety/jej rękach/...
Plus troszkę powtórzeń i niezbyt fortunne niektóre zdania. Moim skromnym zdaniem laika.

Ogólnie... tekst ma coś w sobie, ale nie mogę tego ugryźć. Więc nie oceniam.
Pozdro.

A mnie się podoba, takie fajne potraktowanie tematu od strony, powiedzmy sobie szczerze, obcego. Lekko się czyta no i wredne zakończenie - to lubimy!
ode mnie 5/6

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Toć ja nie mówię, że mi się nie podoba.

Dzięki za ocenę :)
RheiDaoVan: poprawiłam ten nieszczęsny płat i "jej życie i jego", ale przy trzydziestominutowym szoku będę się upierać, a w kwestii jasności i suchości powietrza nie mam niestety w tej chwili czasu ani pomysłu na innowacje. Zostało mi jeszcze jakieś dziesięć godzin do deadline edycji tekstu, może coś mi wpadnie do głowy po drodze.
Dziękuję za wszystkie komentarze i pozdrawiam :) 

Nie no ok, pewnie jakbym zobaczyła obcego też by mnie wmurowało na dłuższą chwilę ;)

Bez paniki, jeśli ktoś chce poprawić tekst po tym czasie to niech się odzywa, nie jesteśmy przecież bez serca ;)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

"Pazurami w tylnych łapach" - nie łatwiej "pazurami tylnych łap"?
Poza drobiazgami dotyczącymi stylistyki uwag brak, ciekawy pomysł:)

Ciekawe przedstawienie obcej perspektywy. Zakończenie radośnie okrutne. ;)

Dobry styl - jak dla mnie 5

Mam tylko jedna uwagę:

"Stali naprzeciw siebie, lustrując się oczami" - wydaje mi się, że poprawniej byłoby "lustrując się wzrokiem".

Dziękuję za sugestie i oceny :)
jeśli tych pierwszych jeszcze trochę się uzbiera to zastosuję się do rady didżeja. 

Błędy już inni wymieli, więc ja nie będę już mieszał.
Daję 5 zgodnie z powyższymi uzasadnieniami :P
I bez kitu to jest L - wcześniej nie załapałem :D
Pozdro.

L for the win. Na dobrą sprawę, jeśli się nie mylę, mój avatar to chyba jest akurat jedyny panel w całej mandze, na którym mój ukochany się uśmiecha.
Dziękuję za ocenę :) 

A dlaczego mają się lustrować? W ramach nadpodatności na propagandę IGN? Pardon --- IPN... Mogą się staromodnie mierzyć wzrokiem, przyglądać się...
Niezłe! Opowiadanie oczywiście.

Dziękuję :) z tym lustrowaniem to jakoś tak wypadło, byli w końcu w łazience.

Podobało mi się, dlatego zostawiam komentarz :)

Nowa Fantastyka