- Opowiadanie: Tesseanor - Vitaelectronica

Vitaelectronica

Lubię zabijać a samo zabijanie przychodzi mi niezwykle łatwo, nie tylko technicznie, ale i psychicznie. Powiem więcej, sprawia mi to niezwykłą satysfakcję. Uwielbiam ten przypływ energii, który towarzyszy gdy zadanie jest już wykonane. Jestem od tego wprost uzależniony. Nie znam nikogo kto by pochwalił mnie za takie a nie inne podejście.  Inna sprawa, że nikomu o tym nigdy nie powiedziałem. Faktem jest, że nie pluję sobie w lustro a golę się bez zacięć. Tak, jestem płatnym zabójcą i lubię tę robotę.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Vitaelectronica

Lubię zabijać a samo zabijanie przychodzi mi niezwykle łatwo, nie tylko technicznie, ale i psychicznie. Powiem więcej, sprawia mi to niezwykłą satysfakcję. Uwielbiam ten przypływ energii, który towarzyszy gdy zadanie jest już wykonane. Jestem od tego wprost uzależniony. Nie znam nikogo kto by pochwalił mnie za takie a nie inne podejście.  Inna sprawa, że nikomu o tym nigdy nie powiedziałem. Faktem jest, że nie pluję sobie w lustro a golę się bez zacięć. Tak, jestem płatnym zabójcą i lubię tę robotę.

Na ogół kalendarz mam zawsze pełen zleceń, ale kiedy w kalendarzu jest pusto to chodzę rozdrażniony. Staję się nerwowy. Chodzę po domu z kąta w kąt, bijąc z nudów głową w ścianę. Podejrzewam, że to objaw odstawienny, brak adrenaliny we krwi zastępuję wtedy nikotyną, kofeiną a czasem banalnie po prostu wódą. Żeby się nie zapić na śmierć znalazłem sposób by nie oszaleć i ruszam w Polskę. Takie wypady traktuję jako formę treningu, aby nie wyjść z wprawy. Wczoraj rano spojrzałem w terminarz i się okazało, że następne zlecenie mam dopiero za tydzień. Otworzyłem mapę i wyszukałem miejscowość. Padło na Zduńską Wolę. Nigdy tam nie byłem a nazwa skojarzyła mi się z budowniczymi pieców, a piec, jak to piec, skojarzył mi się z przytulnym ciepłem. Nikt chyba nie zaprzeczy, że najprzytulniejsze ciepło, to ciepło leżącej obok kobiety. Uruchomiła się wyobraźnia. Lubię kobiety z interioru, są bardziej przystępne niż te wielkomiejskie. Spakowałem się i wieczorem byłem już na miejscu. Zalogowałem się w całkiem przytulnym hotelu. Jak na znane mi prowincjonalne standardy hotel był naprawdę czysty i nie śmierdziało. Zjadłem lekką kolacyjkę w restauracji na dole i ruszyłem na podbój.

Wyboru za wielkiego nie było. Wszędzie królowała gimbaza a co za tym idzie, to nie mój target. Nie zabijam nieletnich. Łaziłem po mieście w te i nazad i gdzie bym nie wszedł od progu atakowała mnie głośna popkulturowa muzyczna papka, której szczerze nienawidzę. Aż w końcu trafiłem, chyba tam gdzie chciałem. Pub nazywał się „Pod ciemną Gwiazdą”. Na wejściu zaskoczył mnie wystrój – boazeria. Miałem już wyjść, ale usłyszałem, o dziwo, muzykę a nie jakieś gówno warte elektroniczne garkotłuczenie. Postanowiłem zostać. Tam poznałem Ankę, siedziała sama przy barze i czytała gazetę. Zaintrygowała mnie, kto przychodzi do pubu czytać gazetę? Zagadałem do niej i jakoś tak wyszło, że została u mnie na noc. Mała, figlarna, lekko przy kości. Cały czas gadała a uśmiech nie znikał jej z twarzy. Śmiała się nie tylko ze swoich żartów ale też i z moich. Lubię takie kobiety a Anka nie dość, że miała proste rude włosy, z grzywką równo przyciętą do linii okularów, to jeszcze miała hipnotycznie zielone oczy. Dałem się uwieść, bo czemu miałbym się nie dać.

Kumple śmieją się z mojego gustu. Drwią przy każdej okazji, ale nic na to nie poradzę, że u uwielbiam „tłustawe śmieszki”. Lubię ten typ kobiecych kształtów, poza tym kobiety o takiej figurze mają w sobie najwięcej życia. Emanują wewnętrznym ciepłem. Dużo bardziej entuzjastycznie podchodzą do seksu niż te wychudzone chętne suki, rzemieślniczki bez finezji. Wszystkie te szczuplaste wygimnastykowane laski są ulepione jakby w jednym warsztacie. Rzadko czymkolwiek zaskakują. Normą jest perfekcyjny acz banalny seks bez żadnych niespodzianek. Natomiast te, które mi się podobają zawsze potrafią czymś zaskoczyć. Fakt, czasem są nieporadne w eksponowaniu swojego seksapilu, ale to pewnie wynika z braku pewności siebie. Są urocze w tej swojej niezdarności. Wolę artystki amatorki od profesjonalnych rzemieślniczek. Moi kumple, nie chciałbym ich obrażać, ale bzykają głównie swoje żony albo chodzą na kurwy. W pierwszym przypadku to nic innego jak zwykłe świniobicie a w drugim to strzał do zwierzyny u paśniku. Ja jestem myśliwym i wolę prawdziwe polowanie. Lubię zdobywać, ale też lubię być zdobywanym. Tak, pozwoliłem by Anka uważała mnie za swoje trofeum.

Leży teraz obok mnie. Bawi się moim sutkiem i coś tam mruczy pod nosem. Chrząknąłem, spojrzeliśmy sobie w oczy. Anka pocałowała mnie czule i zanurkowała pod kołdrą. Kiedy byłem gotów, ochoczo na mnie usiadła. Zafalowała całą swoją kobiecością. Zamknęła oczy. Aż mnie korciło, aby zrobić to teraz. Powstrzymam się. Zrobię to na pewno, ale nie dzisiaj. Mam przecież jeszcze tydzień wolnego. Szkoda byłoby nie skorzystać z uroków oferowanych mi przez tę radosną, ognistowłosą zduńskowolankę.

 

***

 

Pierwszy raz zabiłem gdy miałem coś około pięciu lat. Byłem chorowitym dzieckiem. Tydzień w przedszkolu, dwa tygodnie w domu. I tak w kółko. W czasie wakacji, kiedy nie chodziłem do przedszkola byłem zawsze zdrowy, ale i tak rodzice zawozili mnie na wieś do jednej, czy do drugiej babci. Nie było źle, babcie mnie rozpieszczały. Jednak jak tylko kończyły się wakacje, znów zaczynałem chorować, a to ospa, a to angina a to znów jakieś grypsko, a to urok, a to sraczka. Ciągle coś. Moja matula prowadzała mnie do różnych lekarzy, nic nie pomagało, ani antybiotyki, ani zioła, ani homeoterapia. Lekarze mówili, że taka już moja uroda, ale też stanowczo twierdzili, że na pewno z tego wyrosnę. Koniec końców matula zwolniła się z pracy, i została ze mną w domu. Nie posiadałem się ze szczęścia. Wtedy pierwszy raz w życiu świadomie odczułem co to znaczy być szczęśliwym człowiekiem. Niestety odcisnęło to się na całym moim życiu. Stałem się samotnikiem, stroniącym najpierw od rówieśników a potem od wszystkich ludzi. Nauczyłem się żyć swoim życiem. Stałem się, jak to mówiła jedna z moich pierwszych miłości „pieprzonym egoistą”. Nie miała racji, stałem się egotykiem.

Matula strasznie przeżywała, że musiała rzucić robotę. Brakowało jej kontaktu z ludźmi, tak więc co rusz w domu pojawiały się jej koleżanki. Całowały mnie na dzień dobry i na do widzenia. Przynosiły czekoladki, lizaki, cukierki a czasem nawet zabawki. Miło wspominam ten czas. Siadałem ciociom na kolanach i się wtulałem w ich bujne piersi. Lubiłem to, i do dziś tak mam, że wolę kobiety z większymi piersiami. A kobiety bardziej przy kości mają piersi na ogół większe niż te chude.

Jedna taka ciocia miała psa, niewielkiego kundelka, ale za to strasznie szczekającego. Bałem się go strasznie. Panicznie!

No i jednego razu ciocia przyniosła butelkę wina, potem przyszła druga ciocia z kolejną butelką i kolejna ciocia z następną butelką a na koniec tata wrócił z pracy i wyjął z barku butelkę, ale wódki. Dorośli zajęli się sobą a ja zostałem pozostawiony na pastwę pierdolonego skundlonego Czikiego.

Siedziałem na łóżku a ten kundel pilnował bym z niego nie zszedł. Pierdolony Cziki! W końcu zachciało mi się siku. Zszedłem a ten kundel ugryzł mnie a w zasadzie to tylko lekko szarpnął za spodnie. Nie wiem jak to się stało, ale chwilę później już nie żył. Nawet nie pisnął. Zrobiłem siku i położyłem się spać.

Obudzono mnie w środku nocy. Niewiele z tego pamiętam, ale ciocia pojechała taksówką z Czikim do weterynarza. Nawet sekcję zwłok zrobili. Stwierdzono atak serca.

Od tamtego wieczoru Ciocia od Czikiego, przestała mi już przynosić cukierki. I zamiast całusa na powitanie, to tylko pocierała energicznie dłonią po mojej głowie. Żałowałem bardzo, że nie była już dla mnie taka miła. Żałowałem, bo miała największe piersi ze wszystkich koleżanek matuli.

Od czasu śmierci tego kundla moja matka zauważyła, że stałem się silniejszy psychicznie i bardziej odporny na wszelkiego rodzaju wirusy. Jednym słowem stałem się okazem zdrowia.

 

***

 

Anka pracowała w sklepie ze zdrową żywnością. Miała obsesję na punkcie zdrowego odżywiania. Z tego co mówiła, to była ciągle na diecie. Za wszelka cenę chciała się odchudzić. Głupia, gdyby się odchudziła zanim ją poznałem nie miała by u mnie żadnych szans. Ale widać, sieczka fundowana przez komercyjne stacje telewizyjne i Internet, robi fajnym laskom wodę z mózgu. Nienawidzę globalnej popkultury!

Anka zadzwoniła i poprosiła mnie bym do niej podjechał, do sklepu. Miła była poprzedniej nocy, więc co mi szkodziło. Zajechałem i trochę się zawiodłem. Chciała się mną pochwalić koleżankom. Poczułem się trochę jak małpa w zoo. Koleżanki zlustrowały mnie od góry do dołu. Byłem na nią zły, ale tylko do czasu póki nie wsiedliśmy do samochodu. Od razu wzięła się do roboty. Poczułem się trochę niepewnie, bo w kontrakcie mam zapisane: „żadnych wykroczeń przeciw prawu”. Seks w miejscu publicznym jest wykroczeniem. Kiedy jej głowa, a w zasadzie usta pracowały między kierownicą a moim brzuchem, nerwowo rozglądałem się, czy czasem nie pojawi się niespodziewanie straż miejska lub policja. Nic takiego się nie stało. Anka skończyła, oblizała ponętnie usta i zapytała.

– Dobrze było?

– Przecież wiesz, po co pytasz?

– Ok. Teraz muszę już wracać do pracy. Wieczorem widzimy się u ciebie, czy…?

– Zdaję się na ciebie, zadzwoń.

Właśnie dlatego lubię kobiety z małych miast. Dają z siebie wszystko, bez kalkulacji co będzie. Oczywiście stereotyp jest zupełnie inny, ale praktyka pokazuje, że stereotypy nie zawsze dobrze opisują rzeczywistość

Anka zadzwoniła parę minut po dziewiętnastej. Spotkaliśmy się w śmierdzącej włoskiej knajpie. Jedzenie było dobre, ale ciuchy musiałem wietrzyć przez dwa dni. Nie wiem czemu właściciel nie zainwestuje z dobrą wentylację pomieszczeń. Byłoby dużo bardziej przyjemnie gdyby nie ten, wszystko oblepiający, smród. Tak, smród od przygotowywanego jedzenia.

Po kolacji za sugestią Anki pojechaliśmy za miasto. Była przygotowana na eskapadę. W plecaku miała kocyk ze wzorem w misie panda. Rozłożyła go i zaczęła snuć marzenia. Chciałaby wyrwać się w świat. Pytała mnie o plany, czy jest w nich miejsce dla niej. Kurwa! Znamy się nieco ponad dwadzieścia cztery godziny, a ta już snuje opowieści o wspólnym życiu. To jest ewidentnie wielki minus kobiet z interioru. Za szybko się zakochują i nie potrafią oddzielić miłości od zwykłego seksu.

Nie miałem sumienia powiedzieć jej, żeby sobie odpuściła. Związek na tydzień, może dwa, to wszystko na co mnie stać. Dałem jej nadzieję, a co tam, niech będzie szczęśliwa. Nie ukrywam, że liczyłem też na to, że dzięki temu jej zapał w uszczęśliwianiu mnie będzie jeszcze bardziej żarliwy. Nie pomyliłem się.

Wieczór znów zakończyliśmy u mnie w hotelu. Miałem nieodparte wrażenie, że Anka wolała bardziej zaprzyjaźnić się z moim penisem niż ze mną. Nie byłem zazdrosny.

 

***

 

W podstawówce konkurowałem z kolegami we wszystkim, w sporcie, nauce i o względy dziewcząt. Stałem często na przegranej pozycji bo oni byli albo z bogatych rodzin, albo przystojniejsi albo bardziej utalentowani. Jednak zawsze musiałem być najlepszy a najlepszy byłem w sporcie. Miałem taki atawistyczny rytuał, zawsze przed zawodami, nawet jak graliśmy tylko w kapselki, każdemu w duchu życzyłem żeby przegrał. Zawsze po dżentelmeńsku podawałem rękę i mówiłem na głos „Niech wygra lepszy!”. W myślach jednak życzyłem konkurentowi najgorszego. Zawsze wygrywałem o ile odprawiłem ten mój obrzęd. Przegrywałem gdy sobie odpuściłem albo zapomniałem. I tak było do matury, wtedy nastąpiła radykalna zmiana w moim postrzeganiu świata. Sam nie wiem jak, ale wszedłem na wyższy poziom.

Właśnie w dniu matury stało się coś, co zmieniło całe moje dotychczasowe życie. Najpierw pomyślałem, że zwariowałem, ale po dłuższym zastanowieniu uznałem, że jestem trochę jakby niezwykły.

W dniu matury, jak to jest w zwyczaju, założyłem garnitur, zakrawaciłem się i poszedłem do szkoły. Wychowawczyni, która od zawsze robiła mi pod górkę, stała w drzwiach i witała wszystkich, życząc powodzenia. Uścisnąłem jej dłoń i nawet skłoniłem się by ją ucałować (a co? – trzeba mieć klasę). Mówiąc „dziękuję” uśmiechnąłem się najbardziej neutralnie jak potrafiłem. Zaś w duchu wywrzeszczałem ”Bodaj byś zdechła suko!!!!” Nienawidziłem jej, bo ona nienawidziła moich długich włosów i głównie z tego powodu z chemii miałem tylko same tróje, nawet gdybym był noblistą to i tak umiałbym tylko na liche „trzy minus”, bo przecież długowłosi to debile.

Weszliśmy do sali gimnastycznej, otworzono kopertę z pytaniami, zaczęliśmy pisać i… moja wychowawczymi omdlała. Wezwano pogotowie, zrobiła się panika. „Kurwa, przegiąłem” to była moja pierwsza myśl, a druga „Chciałbym cofnąć czas”. I nagle błysk, zrobiło mi się ciemno przed oczami. Tym razem to chyba ja zemdlałem.

Obudziłem się w domu w swoim łóżku, na zegarku była szósta zero jeden. Panika. Matka weszła i powiedziała, żebym wstawał.

– Mareczku zrobiłam ci najpyszniejsze śniadanie. Dziś matura. Wstawaj!

Ale miałem sen. Pamiętałem wszystkie pytania, na wszelki wypadek sprawdziłem moją wiedzę i po dziarsko ruszyłem do szkoły. Wszystko szło według scenariusza ze snu, z tym, że powstrzymałem się od złorzeczenia tej małpie, co mnie tępiła za długie włosy. Otwarto koperty. Pytania były mi znane.

Maturę zdałem celująco. Wtedy pierwszy raz dotarło do mnie, że jestem paranormalny. Czułem moc. Byłem jej świadom. Nie potrafiłem wtedy jeszcze jej okiełznać, ale byłem pewien, że ją posiadam. Stałem się dorosły, nie tylko metrykalnie.

 

***

 

Anka zaprosiła mnie do siebie na kolację. Powiedzmy, że przypadkiem pojawili się jej rodzice. Kurwa! Właśnie przypadkiem byli w okolicy. Akurat! Pierdu, pierdu. Wytrzymałem góra siedem minut i zakomunikowałem, że na mnie już pora. Wtedy okazało się, że oni właściwie to też są już spóźnieni. Wyszliśmy razem. Byłem zły. Anka nie odzywała się. Telefon milczał. Brała mnie na przetrzymanie. Rzuciła marchewkę i liczyła, że się złapię. Nie to nie. Wyglądało na to, że noc spędzę sam. Ale gdyby tak było, to nie byłbym sobą. Zamówiłem sobie dziwkę. Czasem lubię być profesjonalnie obsłużony. Kiedy zostałem sam w pokoju Anka napisała mi SMSa: "Gniewasz się?" "Nie" "To czemu się nie odzywasz?" "Nie wiem"

Po godzinie znów napisała "Mogę przyjść?". Nie odpisałem, ale przyszła.

Zapukała, otworzyłem i Anka spojrzała mi w oczy.

– Zwiąż mnie.

Związałem, niektórym prośbom po prostu się nie odmawia.

– Uderz mnie, bo byłam niedobra.

Uderzyłem w twarz nie za mocno, ale i tak zrobiła piruet i padła na łóżko. W oczach miała mieszaninę nienawiści i pożądania. Wstała i hardo patrzyła mi w oczy.

– Byłam niegrzeczna.

Jednym zdecydowanym ruchem zdarłem z niej koszulę. Guziki niczym pociski karabinu maszynowego uderzyły o ścianę.

– Zerżnij mnie.

To nie była prośba, to był rozkaz. Wziąłem ją od tyłu. Pojęcie „wziąłem” w tym przypadku byłoby eufemizmem w czystej postaci. Tak naprawdę to ją zgwałciłem. Kiedy skończyłem a nasze oddechy się ustabilizowały, miałem ochotę ją zabić. Czułem zew, ale coś mnie jednak powstrzymało. Nie potrafiłem tego zdefiniować. Walczyłem z pokusą, przecież taka okazja, może się po raz kolejny nie zdarzyć. Ludzie mają w sobie najwięcej energii właśnie wtedy, kiedy siedzą w nich złe emocje. Nie wiem czemu do cholery, ale jakoś strasznie mi było jej żal. Rozwiązałem ją. W oczach Anki widziałem nienawiść walczącą o lepsze z błogością.

 Tego wieczora nie zamieniliśmy już ani słowa. Po godzinie milczenia wzięła moją bluzę, przewieszoną na krześle i wyszła. Na podłodze leżała jej podarta koszula. Podniosłem ją i wtuliłem w nią twarz. Pachniała konwaliami.

 

***

 

Kolejny raz świadomość posiadanej mocy objawiła się na pierwszym roku studiów. Byłem na etnografii. Fajny kierunek choć bez przyszłości. Żyłem marzeniami, że dzięki zdobytemu wykształceniu będę mógł podróżować po świecie. Niestety okazało się, że miałem jedynie przyjemność (powiedzmy) badać zwyczaje ludowe na Kurpiach. Jedyne, co przez całe studia dogłębnie zbadałem, to metody produkcji bimbru.

Studia, nie tylko etnografia, mają też ten plus, że spotyka się całkiem fajne dziewczyny. Raz poznałem taką jedną pół-Polkę pół-Chinkę i żeby jej zaimponować zaprosiłem ją na chińszczyznę. Teraz jak na to patrzę, to było trochę naiwne, ale właśnie dzięki temu banalnemu pomysłowi odkryłem wreszcie kim jestem.

Chiński bar był klasycznie tandetny. Śmierdziało orientalnym żarciem, jak wszędzie w chińskich jadłodajniach. Z głośników brzęczały chińskie melodie ludowe z prowincji Hubei. Jednym słowem normalna chińska knajpka.

Wszystko było tak, jak miało być, do czasu, póki do środka nie weszło siedmiu bandziorów, każdy w bejsbolem w ręce. Zaniemówiłem z wrażenia. Nie zdziwiłbym się aż tak bardzo, gdyby to były nasze polskie bandziory, ale to byli chinole. Zaczęli jazgotać po swojemu. Moja towarzyszka szepnęła mi na ucho bym się nie ruszał i nic nie robił.

Nie mogłem się powstrzymać, bardzo chciałem jej  zaimponować. Zareagowałem. Wywlekli mnie przed lokal i stłukli na kwaśne jabłko. Leżąc we krwi złapałem żółtka za kostkę i z całego serca życzyłem mu żeby zdechł. Wykrzyczałem to. Chinol padł na ziemię jak ścięty. Podszedł wtedy do niego kolejny bandzior, spojrzał na mnie i wyjął pistolet. Wymierzył we mnie. Wtedy kucharz z baru zaczął coś tam wykrzykiwać. Chwilę potem bandzior schował pistolet i pomógł mi wstać. Żałowałem, że zareagowałem. Na cholerę mi to było. Nastąpił błysk. I tak jak w dniu matury, omdlałem i nastąpiło cofnięcie w czasie.

Wchodziłem ponownie do chińskiej knajpki z dziewczyną. Kiedy weszli wymuszacze haraczy kucharz zaczął wrzeszczeć i pokazywać na mnie palcem. Łobuzy spojrzeli na mnie i wyszli. Dziewczyna, z którą byłem w ogóle na to nie zwróciła uwagi. Następnego dnia przyszedłem do baru sam i łamaną angielszczyzną (bo tylko taką znałem) pogadałem z kucharzem. Okazało się, że ponoć jestem timewalkerem, że zabieram ludziom energię i dzięki temu mogę cofać się w czasie. Nic z tego nie rozumiałem. Na szczęście wkrótce pojawił się właściciel baru znający polski. Wtedy dopiero zrozumiałem o czym gadał kucharz. Wyjaśnił mi całą filozofię vitaelektronów, znaną przez Europejczyków pod postacią aury. Chińczyk powiedział, że potrafię zbierać te vitaelektrony niczym magnes, że jestem kimś szczególnym i że ma dla mnie poważną propozycję. Fakt, była poważna i niezwykle ciekawa, szczególnie rzecz biorąc, że złożono ową propozycję biednemu studentowi etnografii.

Tydzień później siedziałem w samolocie. Leciałem do Tybetu. Na lotnisku przywitał mnie buddyjski mnich świetnie znający mój język ojczysty.

– Jak nie wiesz czego chcesz od życia, to dostajesz dokładnie to, czego nie chcesz. Proste. No, panie Mareczku, to czego chcesz?

Nic nie odpowiedziałem, bo nie wiedziałem.

Skoszarowano mnie w strasznie starym buddyjskim klasztorze i nauczono wszystkiego, co powinienem umieć. Po roku szkolenia stałem się kimś – Timewalkerem.

 

***

 

Anka czekała pod hotelem. Sama. Miała kwiecistą sukienkę. Była ewidentnie smutna.

– Dałam ci siebie całą. A ty co?

Nic nie mówiłem, bo wiedziałem czym jest gniew oceanu w wydaniu zakochanej kobiety, która w swym zaślepieniu jest głucha na wszelkie argumenty. Złapałem ją pod ramię, wsadziłem do samochodu i pojechaliśmy za miasto. Ładnie pachniała, chciałem się do niej dobrać, ale była niedotykalska. Nawet nie pytałem czemu, bo i tak bym nie zrozumiał wyjaśnień. Kiedy wracaliśmy zrobiła mi loda w czasie jazdy. Wysiadła nie odzywając się wcale. Nigdy nie zrozumiem kobiet. Nigdy!

 

***

 

Po stażu w Tybecie dostałem angaż. Jeździłem po świecie i załatwiałem niewygodnych bandziorów, polityków, niewiernych mężów, zazdrosne żony. Wystarczył tylko najmniejszy kontakt fizyczny by ściągnąć odpowiednią ilość vitaelektronów. Śmierć następowała w ciągu kilku dni. Z czasem uzależniłem się od posiadania namiaru vitaelektronów. Zabierałem je a potem wracałem się w czasie i poprawiałem rzeczywistość. Czasem szedłem do szpitala i oddawałem je potrzebującym, niczym honorowy krwiodawca.

Wiodło mi się całkiem nieźle. Moi tajemniczy pracodawcy płacili bardzo dobrze. Umiejętność przesuwania się w czasie wykorzystałem też kilka razy  tylko na własny użytek. Nie będę ukrywał, raz nawet wygrałem kumulację w totolotka.

Na wizytówce miałem mediator.

 

***

 

Anka zaprosiła mnie do siebie. Była szczęśliwa, ze wspólnie spędzonego wieczoru. Po kolacji położyliśmy się na kanapie i oglądaliśmy jakąś ckliwą komedię romantyczną. Potem się kochaliśmy. Teraz leżała bez ruchu, miała płytki oddech. Patrzyła się na mnie z bezsilnością. Pomyślałem sobie, że była całkiem fajna.

Zabrałem jej tyle vitaelektronów, że to co zostało wystarczy jej na jakieś dwie, trzy minuty życia. Z tego co zauważyłem jej zdolności reprodukcyjne vitaelektornów nie były zbyt wielkie.

Nie wiem czemu, ale przypomniało mi się, jak kiedyś załatwiłem jedną znaną panią polityk. Zostawiłem ją z zapasem vitaelektornów na jakieś czterdzieści minut a doliczając jej zdolności reprodukcyjne miała jakieś siedemdziesiąt trzy minuty życia. Zasłabła podczas przemówienia. Stwierdzono atak serca.

Anki nie udało mi się dokładnie zdiagnozować co do zdolności regeneracyjnych. Zobaczymy ile przeżyje. Jak tylko fiknie koziołka na drugą stronę cofnę się o godzinę. Może nawet zrobię sobie coś jakby karuzelę z czwartym wymiarem w roli głównej. Kiedyś zastanawiałem się, co się dzieje z linią czasu, w której zabijam ludzi, czy świat pędzi dalej, nie zwracając uwagi na tę małą anomalię, czy zawraca razem ze mną? Ot, czasem mam takie chwile słabości, teraz to nieważne.

Anka miała coraz płytszy oddech. Sprawdziłem puls. Zanikał. Mimo że polubiłem tę dziewczynę, to jednak nie miała szans z moim nałogiem. Zielone oczy Anki zgasły. Pocałowałem ją na do widzenia, mówiąc „Do zobaczenia za chwilę”.

 

***

 

Po zawrotce czasowej mam delikatne mdłości i światłowstręt, dlatego też zawsze odczekuję kilka minut z zamkniętymi oczami. Jednak tym razem było inaczej. Miałem koszmarne mdłości i byłem tak słaby, że nie miałem siły, aby rozchylić powieki.

– Chyba, kurwa, przesadziłam. Marek!!!

Ktoś uderzył mnie w twarz. Co jest grane? Gdzie jestem? Poniesiono mi lewą powiekę. Przez mgłę zobaczyłem znajomą twarz kobiety. Anka? Co tu się dzieje, do kurwy nędzy? Chciałem krzyknąć, ale nie potrafiłem. Byłem kompletnie sparaliżowany. Jak to możliwe?

– Poczekaj.

Położyła mi dłoń na czole. Niedowład minimalnie ustąpił. Dalej nie mogłem się ruszać, ale przynajmniej mogłem otworzyć oczy. Nade mną pochylała się Anka. Była naga. Tak powinno być. Na godzinę zanim ją pozbawiłem życia nie miała na sobie ubrań, czyli teoretycznie wszystko było zgodne z planem. Ale skąd ta drętwota całego ciała? Może się potknąłem i nieszczęśliwie upadłem?

– Jeżeli mnie słyszysz, mrugnij.

Mrugnąłem. Co tu się dzieje, do jasnej cholery? Coś musiało pójść nie tak. Będą kłopoty. Nie pomyliłem się.

– Rada Nadzorcza obserwowała cię od dawna. Złamałeś kodeks. A tego Rada nigdy nie puszcza płazem. Zabijać można tylko za zgodą Rady. Punkt piąty. Pamiętasz?

Kurwa mać, nie sądziłem, żeby to było możliwe, ale byłem inwigilowany. Że też im się chciało!

Anka otworzyła szafę, zaczęła się ubierać. W lustrze zamontowanym na wewnętrznej witrynie zobaczyłem siebie. Byłem cały pomarszczony, jakbym miał ze sto lat.

Kiedy już się ubrała, spojrzała na mnie z politowaniem.

– Chcesz wiedzieć co się stało?

Mrugnąłem.

– Przegiąłeś z tym zabijaniem na własną rękę. Od roku byłeś objęty procedurą nadzoru. Rada w zasadzie to już wydała na ciebie wyrok, ale żeby go ogłosić potrzebowała twardego dowodu. Dlatego też zaaranżowano ci tydzień potencjalnego urlopu. Zadbaliśmy byś dostał mapę w podprogowym komunikatem, że masz się udać do Zduńskiej Woli. Liczyliśmy, że połkniesz haczyk. Udało się – mądrość Rady jest niepomierna. Od miesiąca prowadziliśmy przygotowania. Wynajęliśmy mieszkanie, założyliśmy sklep, w którym się zatrudniłam i czekaliśmy. Wiesz jak trafiłeś do pubu, gdzie na ciebie czekałam? Pomogli mi koledzy z zespołu, którzy zapłacili didżejom i właścicielom knajp, by puszczali garkotłuczenie, którego tak nienawidzisz. W pubie, w którym na ciebie czekałem leciała muzyka którą uwielbiasz. Pamiętasz? Beatlesi. Jak tylko wszedłeś, to już nie miałeś szans. Ty jesteś zbieraczem vitaelektronów a ja zbieram vitaprotony. Twoje mają ładunek ujemny, moje mają dodatni. Przyciągnęłam cię. Gazeta była tylko zmyłką. Być może to był zbędny kamuflaż, ale… wolałam dmuchać na zimne. Wiesz… Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w obławie na błędnych timewalkerów. Hmmm… Jak już znalazłeś się w mojej pułapce cały czas cię prowokowałam abyś użył mocy. A ty nic. Nawet moi udawani rodzice nie zadziałali. Zaczęliśmy się zastanawiać czy aby na pewno zbłądziłeś. A jednak plan wypalił – uśmiechnęła się po szelmowsku.

Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Dałem się złapać na prowokację. Co za gnidziarze, żeby tak podchodzić swoich najlepszych pracowników?

– Zastanawiasz się pewnie dlaczego przegrałeś? Otóż, mój drogi Mareczku, vitaelektorny są na zewnątrz ciała a vitaprotony są wewnątrz. Ty tylko zaburzałeś równowagę energetyczną organizmu. Słabe, niewytrenowane jednostki nie potrafią sobie poradzić z takim nagłym zachwianiem energii i umierają.

Zacząłem intensywnie mrugać, prosząc o dalsze wyjaśnienia.

– Mareczku, byłeś tylko cynglem. Przeszedłeś tylko podstawowe szkolenie, nie było potrzeby byś umiał więcej. Natomiast ja jestem po kursie na poziomie zaawansowanym. Umiem panować nad oboma rodzajami energii.

Anka wyjęła telefon z torebki i wyszła do łazienki. Nie słyszałem co mówiła. Po powrocie umalowała usta, spojrzała w lustro a potem cmoknęła w moją stronę. To miał być całus? Wrzuciła telefon do torebki. Stanęła przy łóżku. Położyła dłonie na biodrach. Patrzyła na mnie z góry.

– W sumie to miły z ciebie facet. Nie byłeś takim ostatnim skurwysynem, jak mi cię opisano. Do tego jesteś całkiem niezły w te klocki. Dlatego też wyprosiłam u Rady zmianę wyroku. Na razie będziesz warzywem. Rada obiecała zapewnić ci jak najlepszą opiekę. Wybrano już nawet ośrodek.

Nie mogłem uwierzyć. Zacząłem intensywnie mrugać, tylko tyle mogłem zrobić.

– Procesy vitaprotoniki są odwracalne w przeciwieństwie do procesów vitaelektroniki. Być może Rada kiedyś cofnie decyzję.

Wyjęła znów telefon i zadzwoniła, chwilę później ktoś zapukał do drzwi. Weszło dwóch muskularnych mężczyzn. Gotów byłbym się założyć, że już ich gdzieś widziałem. Ubrali mnie i wsadzili na wózek inwalidzki, który stał na korytarzu.

– Mareczku, będę cię odwiedzać raz na jakiś czas, byś nie zapomniał, jaką wartość ma życie.

Pochyliła się nade mną i pocałowała w czoło.

– Do zobaczenia.

 

***

 

Rudowłosa pielęgniarka poprawiła koc siedzącemu na wózku inwalidzkim starcowi.

– Panie Timewalker dosyć werandowania. Już czas na partyjkę szachów z Napoleonem.

Koniec

Komentarze

 lubię tą robotę. – tę

hotel by naprawdę czysty – był

że wole kobiety z większymi piersiami. – wolę

obliznęła ponętnie usta – raczej oblizała

Wieczorem widzimy się u Ciebie, czy…? – ciebie

Anka zadzwoniła parę minut po 19. – po dziewiętnastej

2 dni – dwa dni

Znamy się nieco ponad 24 godziny – dwadzieścia cztery

albo lepiej utalentowani – raczej bardziej utalentowani

póki do środka nie weszło 7 bandziorów, – słownie liczba

– Dałem Ci siebie całą. A ty co? – ci

wygrałem kumulacje w totolotka. – kumulację

Teraz leży bez ruchu, miała płytki oddech – leżała – wszędzie masz czas przeszły, więc tutaj też powinien być

40 minut a doliczając jego zdolności reprodukcyjne miał jakieś 73 minuty życia. – obie liczby słownie

Nie wypisałam wszystkiego, bo za dużo by tego było.

Do tego szwankujące przecinki.

Pomysł był, choć nie nowy. Wykonanie trochę zawiodło. A końcówka? No cóż, wygląda na to, jakbyś przestraszył się własnego pomysłu i wszystko zakwestionował. Ten zabieg sprawił, że opowiadanie przestało być “prawdziwe”.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję za uwagi. Wszystkie słuszne i już poprawione. Dziękuję również za recenzję.

Fatalne zakończenie sprawiło, że opowiadanie zostało sprowadzone  do skróconego opisu etapów życia bohatera, odkrywającego moc i kilku relacji praktyk seksualnych. Dla mnie to stanowczo za mało.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Moi kum­ple śmie­ją się mo­je­go gustu. Drwią ze mnie. Nic nie po­ra­dzę, że po­cią­ga­ją mnie „tłu­sta­we śmiesz­ki”. – Nadmiar zaimków.

 

poza tym ko­bie­ty o ta­kiej fi­gu­rze ciała mają w sobie naj­wię­cej życia. – Masło maślane.

Za SJP: figura  3. «kształt ciała ludzkiego»

 

Tak, po­zwo­li­łem Ance stać się jej tro­feum. – Ze zdania wynika, że trofeum Anki stała się Anka.

Pewnie miało być: Tak, po­zwo­li­łem by Anka uważała mnie za swoje tro­feum.

 

uro­ków ofe­ro­wa­nych mi przez ra­do­sną… – …uro­ków ofe­ro­wa­nych mi przez ra­do­sną

 

byłem za­wsze zdro­wy, ale i tak ro­dzi­ce za­wsze za­wo­zi­li mnie na wieś… – Powtórzenie.

 

Do­ro­śli się za­ję­li się sobą … – Dwa grzybki w barszczyku.

 

ko­mer­cyj­ne sta­cje te­le­wi­zyj­ne i in­ter­net… – …ko­mer­cyj­ne sta­cje te­le­wi­zyj­ne i In­ter­net

 

Py­ta­ła się mnie moje plany… – Py­ta­ła mnie o plany…

Byli sami, czy mogła go pytać siebie i bohatera o własne plany?

 

Za­wsze wy­gry­wa­łem o ile od­czy­ni­łem ten mój ob­rzęd.Za­wsze wy­gry­wa­łem, o ile od­prawi­łem ten mój ob­rzęd.

Odczynianie jest zdejmowaniem uroku.

 

I tak było do ma­tu­ry, wtedy na­stą­pi­ła ra­dy­kal­na zmia­na w moim po­strze­ga­niu świa­ta. […] Wła­śnie w dniu ma­tu­ry stało się coś, co zmie­ni­ło całe moje po­strze­ga­nie świa­ta… – Czy to powtórzenie jest konieczne?

 

Naj­pierw po­my­śla­łem, że zwa­rio­wa­łem, ale po efek­tach uzna­łem, że je­stem tro­chę jakby nie­zwy­kły. – Po efektach czego?

 

Moja wy­cho­waw­czy­ni, która od za­wsze ro­bi­ła mi pod górkę przy­wi­ta­ła mnie z uśmie­chem na ustach, ży­cząc mi po­wo­dze­nia. – Nadmiar zaimków.

 

na ze­gar­ku była 6:01. – …na ze­gar­ku była szósta zero jeden.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

wie­dzę w za­kre­sie pytań ze snu. Wszyst­ko szło we­dług sce­na­riu­sza ze snu… – Powtórzenie.

 

po­wstrzy­ma­łem się ze zło­rze­cze­niem tej mał­pie… – …po­wstrzy­ma­łem się od zło­rze­cze­nia tej mał­pie

 

Wtedy pierw­szy raz re­al­nie po­czu­łem, że je­stem pa­ra­nor­mal­ny. Czu­łem moc. – Powtórzenie.

 

wzię­ła moja bluzę, le­żą­cą na krze­śle i wy­szła. Na pod­ło­dze le­ża­ła jej po­dar­ta ko­szu­la. – Powtórzenie.

 

Ko­lej­ny raz świa­do­mość po­sia­da­nej mocy do­świad­czy­łem na pierw­szym roku stu­diów.Ko­lej­ny raz świa­do­mości po­sia­da­nej mocy do­świad­czy­łem na pierw­szym roku stu­diów. Lub: Ko­lej­ny raz świa­do­mość po­sia­da­nej mocy objawiła się na pierw­szym roku stu­diów.

 

że po­zna­je się cał­kiem fajne dziew­czy­ny. Raz po­zna­łem taką jedną… – Powtórzenie.

 

Dziew­czy­na, którą byłem w ogóle na to nie zwró­ci­ła uwagi. – Kiedy Marek stał się dziewczyną? ;-)

Pewnie miało być: Dziew­czy­na, z którą byłem, w ogóle na to nie zwró­ci­ła uwagi.

 

Wy­ja­śnił mi całą fi­lo­zo­fię vi­ta­elek­tro­nów, zna­nych przez Eu­ro­pej­czy­ków pod po­sta­cią aury. – Piszesz o filozofii, więc: Wy­ja­śnił mi całą fi­lo­zo­fię vi­ta­elek­tro­nów, zna­ną Eu­ro­pej­czy­kom pod po­sta­cią aury.

 

Fakt, była po­waż­na i nie­zwy­kle cie­ka­wa, szcze­gól­nie rzecz bio­rąc, że zło­żo­no ową pro­po­zy­cję bied­ne­mu stu­den­to­wi et­no­gra­fii – Brak kropki na końcu zdania.

 

to co zo­sta­ło wy­star­czy jej na ja­kieś 2-3 mi­nu­ty życia. – …to co zo­sta­ło, wy­star­czy jej na ja­kieś dwie, trzy mi­nu­ty życia.

Liczebniki nadal zapisujemy słownie.

 

cofnę się w cza­sie. Może nawet zro­bię sobie coś jakby ka­ru­ze­lę czasu. Po­lu­bi­łem ją, ale ad­re­na­li­nę zwią­za­ną z za­bi­ja­niem i co­fa­niem się w cza­sie lubię bar­dziej. Kie­dyś za­sta­na­wia­łem się, co się dzie­je z linią czasu, w któ­rej za­bi­jam ludzi, czy czas toczy się dalej… – Powtórzenia.

 

Po­ca­ło­wa­łem ją na do­wi­dze­nia… – Po­ca­ło­wa­łem ją na do ­wi­dze­nia

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg, sprawiasz, że ślepcy odzyskują wzrok. :D

 

Co do zakończenia, masz racje, zastosowałem zbyt wielki skrót myślowy. Dopiszę jednak przedostatnią część, którą wielokrotnie usuwałem i wpisywałem. Błędem jednak było, że ostatecznie nie pojawiła się w ostatecznej wersji.

Jeśli udało mi się pomóc, bardzo się cieszę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dołożyłem przedostatnią część. Teraz wszystko powinno być absolutnie jasne.

Jestem bardzo rozczarowana. Zapowiadało się bardzo interesująco, główny bohater być może trochę oklepany z tą jego samotnością i społecznym nieprzystosowaniem, ale “sprzedałeś" go, Tesseanor, całkiem przyzwoicie.

Po vitaelektronach (nie wiem dlaczego, skojarzyły mi się z midichlorianami) opowiadanie zaczęło się rozjeżdżać, a zakończenie zarżnęło tekst na dobre. A szkoda, bo zapowiadało się bardzo dobrze.

Hmm... Dlaczego?

Drewian,

nie pierwszy raz słyszę, że jestem rzeźnikiem fajnych historyjek (kawały też często palę). Dziękuję, że mimo wszystko dotrwałaś do końca. W pas się kłaniam za te kilka ciepłych słów, zaś cierpką ocenę przyjmuję z pokorą.

A mnie się spodobało. Fakt, interpunkcja nadal szwankuje. Pomysł całkiem ciekawy, zwłaszcza to, że bohater dowiaduje się o niepełności szkolenia.

Właśnie w dniu matury stało się coś,

Matura to nie jeden dzień. Przynajmniej za moich czasów każdy pisemny był innego dnia.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka