- Opowiadanie: fajdros - Fajdros

Fajdros

Pisanie tego sprawiło mi ogromną przyjemność. Życzę Wszystkim równie przyjemnej lektury.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

gary_joiner

Oceny

Fajdros

Kiedy tak stali w objęciu, złożył na jej ustach delikatny i długi pocałunek. Starając się go oddać przekręciła głowę w bok. I w ten sposób jej spojrzenie spotkało się z moim.

W następnej chwili zorientowałem się, że on także na mnie patrzy. Unikając ich wzroku zauważyłem oświetlony budynek po drugiej stronie stawu. Chcąc odwrócić ich uwagę wypaliłem:

– Czy wiedzą państwo, co odbywa się w tamtej kordegardzie?

Chłopak spojrzał we wskazanym kierunku:

– Niestety nie.

Odszedłem mając nadzieję, że wyszło tak, jakbym rzeczywiście chciał ich o to zapytać. Szybko dotarłem do przystanku, ale dopiero kiedy podjechał tramwaj zorientowałem się, że stoję na wysokości wagonu dla niemców. Słysząc dzwonek zamykających się drzwi podbiegłem do wagonu wspólnego.

* * *

Młody uniósł głowę znad książki.

– Co dziś robiłeś w pracy, tato? – zapytał szyderczo – Starożytni myśleli, że jak człowiek pozna alfabet to straci pamięć, wiesz? – dodał jednym tchem nie czekając na odpowiedź.

– Wiem. Też to kiedyś czytałem. „…zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz…” – odpowiedziałem, a w stronę żony rzuciłem rozżalonym tonem – Kochanie, Platon to dla niego chyba za wiele.

– Dzisiaj znowu cię zatrzymali dłużej? – usłyszałem zamiast wyjaśnienia.

– Wyobraź sobie, że wróciłem w… Łazienkach. Musiałem później sam doczłapać się do tramwaju – powiedziałem po chwili.

– Przecież miało wyniemczać cię pod domem od razu po pracy – a po zastanowieniu dodała – A może to jakiś bonus, w ramach którego zgodziłeś się na optymalizację trasy powrotów?

– Sprawdzę to jutro – ubiegłem jej prośbę.

* * *

Zasypiając, widziałem pytające spojrzenie dziewczyny.

Obudziłem się na godzinę przed budzikiem. Nie było sensu dosypiać, więc zdecydowałem się na jogging. Przy okazji uruchomiłem znaleziony niedawno plugin ściągający na moją mapę opisy POI z wiki. W ten sposób, okrążając ten mały osiedlowy trawnik dowiedziałem się, że depczę po prastarym grodzisku. Artykuł opatrzony był ciekawymi linkami, więc wrzuciłem auto i oddałem się lekturze.

Autopilot wyłączył się przed domem. Znałem już to uczucie, w którym dominowała chęć włączenia go ponownie. Tym bardziej, że teraz przede mną przyśniadaniowa rozmowa z rodziną. „W zasadzie” – pomyślałem – „gdyby zindeksować ich po statusach i do tego tematycznie jakieś wolne lektury i trochę wikinewsów, to mógłbym i tę rozmowę wrzucić na auto.”

Niestety, póki co takie aplikacje wymagają nadal ręcznego sternika. U nas w firmie na przykład, do każdych kilku stażystów podłączony jest na czuwaju nadzorca, mimo że wszystkie rozmowy prowadzone są ściśle według dotartych w boju skryptów. Owszem, ich wszczepy teoretycznie same czerpią z firmowej bazy wiedzy, ale nadal zdarzają się wpadki wynikające głównie z bałaganu, w jakim ona wygląda po skopiowaniu z przedwszczepowego oprogramowania. W takich wypadkach, nadzorca musi przejąć bezpośrednią kontrolę.

Napisanie podobnej aplikacji dla pogaduszki z żoną nie jest zatem generalnie niemożliwe. Ale bez chmury chętnych do zastąpienia mnie w tej rozmowie musiałbym sam reagować na potknięcia algorytmu, co generalnie mija się z celem. „Pozostanę więc na razie przy tradycyjnym, losowym 'tak, kochanie' – 'nie, kochanie'” – zdecydowałem.

* * *

Ponieważ zgłoszenie błędu wysłałem już wczoraj, firma zdalnie zablokowała swój soft i nawigację. Jechałem zatem znowu wspólnym, przez co zauważyłem, że u niemców zrobiło się jeszcze bardziej tłoczno. Cóż, coraz więcej firm oszczędza przez podłączenie pracowników do bazy wiedzy i szybkie zniemczanie ich do stanu, który dotychczas wymagał kilku lat stażu i szkoleń. Gotowe profile zawodowe wymagają w zasadzie tylko kompatybilnych wszczepów, co pozwala znacząco obniżyć oczekiwania wobec planktonu na śmieciówkach. Niestety, otwarte połączenie z bazą czyni niemców atrakcyjnym celem dla doliniarzy, wobec czego miasto wprowadziło te specjalne wagony.

Nagle, stojący obok mnie facet zakrzyknął:

– Ludzie, a co to za garnek dziurawy?

Podążyłem za jego wzrokiem i moim oczom ukazał się narodowy w pełnej krasie. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać:

– Obliczaj się pan ze słowamy. O narodowem stadionie pan w publicznem miejscu uskuteczniasz.

– U nas w Rembertowie taki sam stoi, tylko mniej dziurawy.

Zgodziłem się w duchu z przyjezdnym, bo stadion dawno już wyszedł z użytku, a miasto nie kwapiło się go remontować. Większość budżetu szła na robienie coraz to nowych API do BIPów.

Nagle do rozmowy włączył się trzeci pasażer:

– Szanowny pan jak widzę przyjezdny, a znakiem tego bez salonowego obeznania towarzyskie rozmowe rozpoczyna. Nie pchaj się pan w środek miasta ze swojem orlikiem, bo jak trafisz pan na kogo mniej spokojnego, to facjatę panu szanownemu pokiereszują. A ja, jako warszawiak z dziada pradziada z wielką przyjemnością objaśnię obcokrajowca.

To mówiąc przysunął się do przyjezdnego.

– Tu widzisz pan już przed wojną plastykowe palme dla fantazji społeczeństwa postawili, żeby różne szuwaksy i beduiny czuli się jak u mamy. – doszło do moich uszu, gdy byliśmy już po właściwej stronie Wisły.

Zanim dotoczyliśmy się do placu hipstera, panowie byli w tak bliskiej komitywie, że nagle warszawiak „w trosce o towarzyskie wykształcenie przyjezdnego rodaka, a także samo o zdrowotność” udostępnił mu kilka wiadomości o „Stolycy”.

Nie mogłem uwierzyć, że na własne oczy widzę „dane po warszawsku” – przekręt opisywany już przecież wielokrotnie. A ja trafiłem jeszcze na artystę, który specjalnie po to zainstalował sobie warszawską gwarę. „Frajer”, pomyślałem o przyjezdnym, którego awatar wyszedł po pliki, choć ja wyraźnie czułem roztaczaną przez nie woń od dawna niemytego lumpa. Nagle jednak przyspieszył, przeskoczył je, i wszedł głęboko w prywatność warszawiaka. Chwilę potem, już w towarzystwie swego pana wyskoczył na zakręcie z tramwaju i ile sił w nogach znikł w najbliższej bramie trzymając pod pachą portfel myśliwego, który okazał się ofiarą.

Twarz warszawiaka zastygła w zadumie. „Oblicza straty” – uznałem. To był paskudny błąd, bo stracił cenne sekundy pościgu. Kiedy wreszcie puścił się w pogoń za doliniarzem, warczał:

– Ty fetniaku w ząbek czesany… już ja ci pokażę starego warszawiaka na dziedzica z prowincji nabierać!

„Ciekawe, co zwinął”, pomyślałem, „pewnie wspomnienia z ksiutów na Młocinach…” Przecież od dawna każdy, kto miał głowę otwartą na cokolwiek wartościowego jeździł wagonem dla niemców.

* * *

Firmowy bibliotekarz wyglądał tak, jakby wyniemczył się dokładnie wtedy, kiedy wszedłem do jego kanciapy.

– Znam kung-fu – powiedział.

– Szkoda, że przy twoim sadle dostaniesz zawału zaraz po uruchomieniu tej wtyczki.

– Oj tam. Nie dalej jak wczoraj na targach w Poznaniu prezentowali prototyp nano, które uniesie i te moje 120 kilo.

– Nie wiem ile musieliby mi zapłacić, żebym dał sobie coś jeszcze wszczepić.

Spojrzał na mnie szyderczo – Wiesz, niedługo wystarczy może, że cię po prostu nie zwolnią.

Baardzo śmieszne. A jak tam moja sprawa? – uznałem, że czas skierować rozmowę na właściwe tory.

Spoważniał i dał mi do podpisania gotowe oświadczenie, że w związku ze zgłoszonym incydentem nie nastąpiły żadne przebłyski pamięci z czasu pracy, a moja odpowiedzialność za ujawnienie firmowego IP może być realizowana niezależnie i powyżej mojej polisy. Dyskutowanie z nim o tym było bez sensu, więc spytałem, czy wie co się popsuło.

– W logach nie ma nic nadzwyczajnego. System po pracy nawiguje cię do domu i wyniemcza pod drzwiami. Sam zresztą zobacz.

Spojrzałem na logi, a potem podłączyłem się do miejskiego monitoringu. Pierwsze moje nagranie z wczorajszego wieczora pochodziło z kamery w Łazienkach.

– Rzuć okiem na godzinę – powiedziałem. Pokrywała się z godziną wyniemczenia w firmowych logach.

Zaczął to sprawdzać, a ja tymczasem z ciekawości obejrzałem nagranie. Zobaczyłem siebie wskazującego na oświetlony budynek. Ale tam, gdzie zapamiętałem stojących nastolatków była pusta przestrzeń.

– Muszę to wysłać do helpdesku. – wyrwał mnie z zamyślenia bibliotekarz – Idź na razie do domu – dodał układając się do ponownego zniemczenia.

Miałem już wyjść, kiedy zauważyłem, że nie domknął portu, przez który przesłałem mu nagranie. Zacząłem zaglądać do środka i zanim się spostrzegłem, stałem w ciemnym pokoju jakiejś kamiennej wieży. Dookoła wisiały półki uginające się od opasłych tomów. Jedyne światło dawała tylko mała świeczka stojąca na drewnianym pulpicie, przy którym siedział bibliotekarz.

Pomieszczenie przenikał zapach pleśni. Powstrzymując kichanie wziąłem do ręki manuskrypt leżący na wierzchu ogromnej sterty na podłodze. Był to zrzut pamięci jakiegoś zniemczonego listonosza. Mapka z zaznaczonymi złymi psami i dopiskiem „listy dla Pani Kwiatkowskiej zostawiać u sąsiadki pod siódemką”.

– Jak już tu wlazłeś, to przynajmniej mi pomóż – powiedział bibliotekarz, nie odwracając się. – Dawaj mi wszystko, co się nada do firmowej bazy.

Podałem mu pergamin, z którego skwapliwie wynotował wszystkie szczegóły. Kolejny zawierał jednak jakieś plany wędkowania w sobotę.

– Jak mu to odesłać? – zapytałem.

– Zwariowałeś? Nie zamierzam polecieć jak się okaże, że firma mogłaby to jakoś wykorzystać, a on z tym sobie będzie chodził po mieście. Zresztą, zarząd dawno zdecydował ssać z niemców wszystko tylko w jedną stronę. Podobno jakiś prawnik napisał im taką opinię, że czas pracy to czas pracy i koniec. Choć ja myślę, że koleś po prostu nie wiedział jak w umowie bezpiecznie odróżnić przetwarzane w czasie pracy firmowe IP od prywatnych myśli pracowników.

Pokazał mi stojącą nieopodal, wielką dębową skrzynię.

– Takie pierdoły wrzucamy tutaj i przywracamy im w czasie pracy, odkąd okazało się, że bez nich pracują gorzej.

Rozejrzałem się po bibliotece. Oznaczenia na zdobiących ściany tomach wskazywały, że tam drzemie IP zebrane przez białe kołnierzyki. To mnie zaskoczyło, bo nie wiedziałem, że technologia pozwala już robić profile zawodowe bardziej zaawansowane niż doręczyciele, komiwojażerowie i inni sprzedawcy. Teraz zrozumiałem, dlaczego na tajne komplety z młodym żona znajduje tylko jakieś starocie. Zniemczanie kolejnych zawodów pociągało za sobą zniemczanie kolejnych podręczników. „Ciekawe, czy zrobili już mój profil?” – pomyślałem. Rozważania o nieśmiertelnym życiu w niemcach, których firma zatrudni na moje miejsce odłożyłem na potem.

Na kolejnym arkuszu była podróż służbowa jakiejś pary biurowych kochanków. Kolejne negocjacje przerywane pocałunkami w czasie lunchu i zakończone wspólną nocą w jego hotelowym pokoju. Zasnęła owinięta w koszulę, w której wcześniej wykłócał się o lepsze stawki dla firmy.

Upewniłem się, że bibliotekarz nie patrzy i schowałem pergamin do rękawa swojego mnisiego habitu. Szybko posortowałem resztę i nie czekając na podziękowania wyniemczyłem się. Zaraz potem kazałem wszczepowi odnaleźć tę parę i przesłałem im ich wspomnienie przez anonimowe proxy. Przez chwilę czułem nawet, że spełniłem dobry uczynek.

* * *

Poszedłem na przystanek w kierunku domu. Czekałem, a wszczep włączył jakiś wygaszacz. Ocknąłem się dopiero jak usiadłem w tramwaju, kiedy po drugiej stronie ulicy zobaczyłem ją.

Nie zmieniła się ani trochę. Może to kwestia odległości, a może tego, że tramwaj szybko ruszył i miałem tylko chwilę, aby się jej przyjrzeć. Ale spojrzenie miała na pewno takie samo, choć minęło już tyle lat odkąd ją ostatnio widziałem. Znałem je dokładnie. Z Łazienek i z tych wszystkich innych miejsc moich ostatnich dziwnych wyniemczeń. „Powrotów do wspomnień”, przeszło mi przez myśl.

Patrzyła na mnie. Uśmiechnęliśmy się do siebie.

Tramwaj przyspieszał.

* * *

Przyjechałem do pustego o tej porze domu. Wszczep przypomniał mi, że w ramach tajnych kompletów mieliśmy pokazać młodemu jak działają tradycyjne terminale – już dawno miałem odkurzyć ten, którego kiedyś używała żona.

Kiedy go włączyłem, zaczął ściągać jakieś aktualizacje. Czekając aż skończy klikałem w zapisane na nim rodzinne zdjęcia. Z rozpędu otworzyłem też jakiś leżący między nimi plik tekstowy, a mój wszczep od razu wybrał z niego jedno zdanie, które zaczęło pulsować w mojej głowie.

„Nie pamiętam naszego pierwszego pocałunku.”

* * *

Ocknąłem się, gdy usłyszałem nagle wesoły głos młodego za sobą.

– Czyli naprawdę chcecie mnie uczyć z tego złomu? – powiedział patrząc na mnie gapiącego się w terminal z otwartym pamiętnikiem żony.

Zamknąłem ekran i wypuściłem powietrze z płuc.

– Nie. Nie chcemy. Porozmawiam o tym dziś z mamą. – i zanim młody zdążył zniknąć w swoim pokoju rzuciłem za nim – A co było w szkole?

Dowcip równie głupi jak jego pytanie o moją pracę. Mechanizm ochrony IP wydawców blokował przecież uczniom pamięć. Szkoła wydawała klucze tylko pracodawcom, a obecnie coraz częściej pośrednikom takim jak dostawcy profili.

Poszedłem do kuchni, dokąd po chwili dotarł też młody, zwabiony zapachem przygotowywanych przeze mnie kanapek. Przysiadł się do mnie i przez chwilę żuliśmy w milczeniu. Ni stąd ni zowąd, zapytał:

– Tato, a jak poznałeś mamę?

Uśmiechnąłem się. Ostatnio odpowiadałem mu na to pytanie kilka razy. Dopiero po chwili zrozumiałem, o co chodzi.

– Eee… jeżeli jakaś dziewczyna ci się podoba, to może najpierw po prostu zaproś ją do kina czy coś…

Młody nie był jednak zainteresowany moimi radami.

– Chłopaki instalują sobie teraz taką aplikację, popatrz. Każdy wrzuca swoje podrywy, z których robią gotowe profile. Patrz, dla nowych użytkowników pierwsze trzy są za darmo. Można też kupować za punkty.

Byłem ciekaw, czy zgadłem za co aplikacja przyznawała te punkty, ale znacznie bardziej zainteresowało mnie coś innego. Wszedłem w opis trochę głębiej. Nie za głęboko, choć głębiej było coś jeszcze, zasłonięte niestety dla niezalogowanych uśmiechającym się amorkiem.

– Tato, słuchasz mnie w ogóle?

– Słucham. Czytam regulamin. – Była to standardowa polityka prywatności. Baza profili i podrywy zrobione na Amora(TM) to chronione IP producenta.

– Tato – powiedział z lekkim drżeniem w głosie, co wziąłem za obawę przed tym cyrografem. Ale szybko okazało się, że niepotrzebnie.

– Tato… ja tak bardzo chciałbym mieć wreszcie jakąś dziewczynę…

Wiedziałem, że faktycznie bardzo tego chce. Moje myśli powędrowały jednak w innym kierunku. Znów zobaczyłem jej spojrzenie, a usłużny wszczep wyświetlił mi jej imię. Odwróciłem się w stronę drzwi, do których narysował mi ścieżkę kolorem tego imienia. Przez okna widziałem jak ta ścieżka biegnie w kierunku najbliższego przystanku tramwajowego w stronę Warszawy.

– Taaatoo!

No tak. Pytanie o autoryzację Amora we wszczepie młodego migało mi przed oczyma. Odwróciłem się od okna i obdarzyłem go wielkim uśmiechem.

– Nie potrzebujesz tej aplikacji, bo masz już wszystko, co potrzeba, żeby właściwa dziewczyna cię pokochała. I coś mi mówi, że ją zapamiętasz nawet jak poderwiesz ją na tego Amora.

Młody patrzył na mnie zdziwiony.

Kliknąłem yes.

 

Przypisy

1. Scena w tramwaju zapożyczona dość wiernie z „Pomniki Warszawy” i „Rozmowa prywatna” S. Wiecheckiego

2. Platon, Fajdros, tłum. W. Witwicki

3. niemiec – starosłowiańskie: „ten kto nie ma zdolności mówienia”

Koniec

Komentarze

zgniła Warszawa przyszłości, pomysł z autopilotem, kilka lat stażu na niemca, plankton na śmieciówkach, doliniarz na łowach w tramwaju z Pragi do centrum – klikam yes ;)

Skąd wiesz, że dzisiaj nie minąłeś się z powołaniem?

yes

Przeczytane! Coś więcej postaram się napisać w komentarzu już po zakończeniu konkursu.

na emeryturze

Przesympatycznie przedstawiony warszawski koloryt (Wiechecki = Wiech?) w świecie oniemiałych od wirtuala korpoludkow. Problem przekwalifikowania zawodowego rozwiązany raz na zawsze :-) Ogromny plus za poprawne użycie i przetworzenie "Niemca".

Fabuła, odnoszę wrażenie, praktycznie nie istnieje, wszystko skupia się na prezentacji świata. A szkoda.

Generalnie, dla mnie, w końcowym rozrachunku całość wychodzi na maly plus

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No i mnie załatwiłeś. W Warszawie byłem raz, przelotem, piętnaście lat temu i w dodatku po pijaku. Z dokonaniami antycznych myślicieli miałem niewiele większą i niewiele rozumniejszą styczność. Jestem pewien, że przegapiłem masę odwołań i smaczków przeznaczonych dla kompetentnego czytelnika. Być może nawet opacznie pojąłem sens całej opowieści. Powinienem pewnie zgrzytać zębami w ubolewaniu nad własną ignorancją, ale tak pochłonęła mnie lektura, że nie znalazłem na to czasu.

“Fajdros“ jest bardzo sprytnie i atrakcyjnie skomponowany: z jednej strony swojski, z drugiej obcy. Gwara miesza się z technicznym żargonem, a zwykłe ludzkie pragnienia, dążenia, słabostki i lęki zostały wyeksponowane na tle cyberpunkowych motywów. Czyta się to dobrze, a koktajl wątków i wydarzeń oszałamia, być może nawet zbyt mocno, bo jedyne czego jestem pewien o fabule to tego, że traktowała ona o miłości i automatyzacji.

Zgrzytnęła trochę scena z bibliotekarzem, który trochę zbyt łatwo umożliwia głównemu bohaterowi dostęp do wrażliwych danych. Jasne, nie takie rzeczy robiło się dla kolegów w korpo, ale nie w przypadku, kiedy prawie wszystko jest logowane. Wydała się przez to wpisana trochę na siłę.

Koniec końców: opowiadanie bardzo mi się podobało, choć nie mam pojęcia, czy gdybym w pełni zrozumiał o co w nim chodziło, to podobało mi się bardziej czy mniej. Aż chyba z tego wszystkiego sięgnę po coś Platona, podobno na naukę nigdy nie jest za późno.

na emeryturze

Przede wszystkim jestem niezmiernie zaskoczony. Pozytywnie. Nie spodziewałem się tak ciepłego przyjęcia mojego literackiego debiutu. Moje ego chyba najbardziej połechtało to, że pomimo różnych “przeintelektualizowanych” wstawek da się to czytać bez znajomości wszystkich odwołań. Osobiście tak właśnie rozumiem wielką sztukę – specjalista zagłębi się w niezliczone nawiązania, a laika zachwyci po prostu piękno dzieła. Jeżeli udało m się choć trochę zbliżyć do tego ideału (i to za pierwszym razem) to siadam pisać dalej. Jak tylko ochłonę.

Więc dajcie znać jeżeli Was opacznie zrozumiałem :)

 

@sphynx – Warszawa może i zgniła, ale przyszłość niedaleka. W każdym razie jeżeli chodzi o pomysły wydobywania wiedzy z pracowników, bo to dzieje się już teraz i to nie tylko z pracowników – ot chociażby od użytkowników różnych serwisów i aplikacji.

 

@PsychoFish – faktycznie, wyszło mi mało akcji a więcej prezentacji. Jest i tak lepiej niż w pierwotnej wersji, w której były przegadane opisy tych wszystkich profili zawodowych, co w końcu udało mi się jakoś wpleść w działania postaci. Bardzo mi w tym pomógł limit znaków – musiałem do niego przyciąć znacznie dłuższy tekst. Ale z drugiej strony chodziło mi nie tyle o jakąś akcję, co bardziej o przedstawienie procesu myślowego bohatera, który stopniowo sobie coś uświadamia.

 

@gary_joiner – scena z bibliotekarzem (jej druga część) powstała rzutem na taśmę tuż przed terminem konkursu a limit znaków utrudnił mi rozbudowanie jego poufałości czy przyjaźni z głównym bohaterem, co mogłoby być wytłumaczeniem dla udostępnienia danych. Potrzebowałem po prostu szybko jakiegoś nośnika dla przekazania tego pomysłu o wyciąganiu danych z pracowników, a skoro już wpakowałem się w narrację w pierwszej osobie, to musiało to być z udziałem głównego bohatera… itd. Myślałem jeszcze o tym, aby on po wyniemczeniu z bibliotekarza o wszystkim zapomniał, co może bardziej by to uwiarygodniło, ale w końcu uznałem, że to nie musi być 100% spójne. Następnym razem :)

Wrzuciłeś mnie, Autorze, w tak obcy świat, że nawet nie wiem, jak ten tekst ocenić. Nie znam Warszawy, nie rozumiem gwary, którą chyba się posłużyłeś, a i cyberpunkiem nie miałem zbyt wiele do czynienia. Było kilka ciekawych światotwórczych pomysłów, które pojąłem, ale zgadzam się z Psycho, że przydałoby się więcej fabuły. Jak na debiut przyzwoicie, może nawet dobrze, ale jak już napisałem, trudno mi ocenić.

Czy moglibyście napisać, co konkretnie macie na myśli pisząc “więcej fabuły”?

Po prostu ekspozycji świata jest tu zdecydowanie więcej niż samej historii, warto wyrównać te proporcje. 

Bardzo spodobał mi się pomysł pożenienia cyberpanku z Wiechem. Nietypowe zestawienie, ożywcze w swojej nowości.

Zgadzam się z Psycho, że fabuła cienka.

Trafiają Ci się błędy w zapisie dialogów.

– Oj tam. Nie dalej jak wczoraj na targach w Poznaniu prezentowali prototyp nano, które uniesie i te moje 120 kilo.

Liczby w beletrystyce raczej słownie, a w dialogach to już obowiązkowo.

Babska logika rządzi!

Warszawskiego klimatu łyknąłem przez parę lat, nie jest mi obcy, tak samo jak korpo, ale nie wiem czy do końca zrozumiałem opowiadanie. Być może, jak to wspomniano wcześniej, przez mocno osłabioną fabułę. Zgadzam się również, że są nie wykorzystane wątki, vide bibliotekarz.

Także, ten, tego sam nie wiem.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Widzę, że dość często po lekturze macie poczucie niezrozumienia. Ale nikt chyba nie napisał, co jednak zrozumiał – a to pewnie byłoby pomocne…

 

Tymczasem czekam na kolejne odwiedziny Muzy.

Mnie opowiadanie nie urzekło. Pewnie dlatego, że nie do końca pojęłam, o co w nim chodzi.

Z pewną rezerwą podchodzę też do wykorzystania słownika Wiecha – niby to warszawskie i poniekąd na miejscu, jednakowoż, jakby już nie ten czas.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka