- Opowiadanie: skrzatowy - Jeż na gryfie

Jeż na gryfie

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Jeż na gryfie

 

 

– Janioł ! Janioł przyleciał ! – krzyczał mały Jaśko, syn kowala, który właśnie wbiegł na główną i jedyną ulicę Jeżowa.

Jego stopy, odziane w rozlatujące się buty, rozdeptywały wczesnowiosenne błoto, pokrywające drogę prowadzącą prosto do dworu rodziny Jeży, do której to należała cała, bliższa i dalsza okolica. Drogę zastąpiła mu jednak jego matula i wytrenowanym ruchem, zdzieliła malca w ucho.

– Anioł się mówi, ty skaranie boskie! – jazgotała Hanka, żona kowala i z wyjątkową szybkością, chwyciła za poły kamizelki, sprytnie próbującego ją ominąć syna. – Gdzie leziesz? No gdzie leziesz?

– Do pana wielmożnego Jeża, z wiadomością! – powiedział płaczliwym głosem Jaśko i uwolniwszy ręce z objęć wełnianej kamizelki, biegł dalej, wraz z towarzyszącym temu odgłosem, chlupiącej pod stopami ziemi.

– Czekaj! Mówię czekaj! – Tym razem Hanka rozdarła się tak, że zabrakło jej powietrza w płucach i złapała ją niespodziewana chrypa. – Ubierz kamizelkę, kocmołuchu! Chcesz iść na dwór, tylko w tej upapranej koszuli?

Jaśko przystanął i cały czas podejrzewając podstęp, wyciągnął rękę, czekając aż matka zbliży się do niego z utraconą częścią garderoby.

Kowalowa pomogła synowi w ponownym ubraniu się, po czym splunęła na spracowaną dłoń i przygładziła swojemu pierworodnemu, rozchodzące się na wszystkie strony blond włosy oraz starła brud z jego pucułowatych policzków. Westchnęła głęboko, zrezygnowana aparycją swojego dziecka i pchnęła go lekko w kierunku zabudowań dworu, które majaczyły w porannej mgle.

***

Henryk Jeż, herbu Złamane Pióro, szedł wąską, leśną ścieżką, dzierżąc wspaniale utrzymany miecz dwuręczny. Towarzyszyła mu dwójka starszych synów uzbrojonych w szable, dwóch nadwornych myśliwych niosących kusze oraz czterech stajennych, trzech psiarczyków i jeden kucharz – wszyscy uzbrojeni w siekiery. Henryk krok miał dziarski, pamiętający jeszcze czasy służby wojskowej. Chociaż tu i ówdzie ciało miał już zaokrąglone, swoją posturą, pan nad Jeżowem, robił niemałe wrażenie, a poorana bliznami twarz tylko zwiększała jego autorytet.

Kiedy grupa zbrojnych wkroczyła na polanę, czekał na nich młody skrzydlaty husarz wraz ze swoim gryfem. Mężczyzna stał w pozycji bojowej, odziany w zbroję i szyszak. W jednej ręce, pewnie dźwigał szablę, a w drugiej zakrwawiony nadziak. Jego gryf miał śnieżnobiałe umaszczenie i również przygotowany był do walki, wyginając ciało i wydając pisk, który przyprawiał przybyłych o ciarki na całym ciele.

– Kto zacz w moim lesie wylądował i po mnie posłał? – Pan na włościach, zwrócił się stanowczo do husarza.

– Jestem Stanisław Gwiazdomorski, herbu Biały Lis. – odpowiedział z wysiłkiem młody żołnierz. – Kurier husarski, skrzydlatej chorągwi husarskiej koronnej, pod rozkazami samego, Jaśnie Panującego Króla Zygmunta. Czy i ja mam sprawę ze szlachcicem?

– Henryk Jeż, herbu Złamane Pióro, rotmistrz chorągwi pancernej w stanie spoczynku. A to moi synowie: Jaromir i Kazimierz. Widzę, żeś mości panie, człowiekiem samego króla, więc gościny i pomocy odmówić nie mogę, a Bóg mi świadkiem, nigdy bym nie próbował.

Gwiazdomorski opuścił broń, a towarzyszący mu gryf rozluźnił swoje twarde niczym stal mięśnie.

– W takim razie z człowiekiem honoru mam do czynienia. – Husarz skłonił głowę, a broń umieścił przy pasie swojej zbroi. – Podróżuję z wiadomościami przeznaczonymi do samego króla. Niestety wytresowane przez Szwedów gryfy depczą mi po piętach i już stoczyłem z nimi kilka powietrznych potyczek. Dalej jednak polecieć rady nie damy. Ważka, ma zbyt wielkie rany, a mi również się nieźle oberwało.

Zebrani dopiero teraz zauważyli, że zbroja husarza jest cała brunatna, a futro jego gryfa pokrywają szkarłatne pręgi krwi. Zbroja żołnierza była pełna zarysowań i wgnieceń, podobnie jak, wykonane z lekkiej blachy, pancerze dolne i przednie, pokrywające futro i pióra, jego latającego towarzysza.

– Dajcie im wody! – rozkazał stary szlachcic.

Ku husarzowi skoczył, starszy z synów – Jaromir i poczęstował go wodą z osobistego bukłaka.

– Gryfa napoimy w naszych stajniach. Jeśli ruszymy zaraz, będziemy na miejscu zanim w kuchni skończą krzątać się przy obiedzie. Konie czekają niedaleko, przy wejściu do lasu. – powiedział najstarszy Jeż.– Pytanie tylko, mości panie, czy wy dacie radę? Jeśli nie, zaraz przodem puszczę stajennych, i w mig wrócą z powozem, na którym i gryfa umieścimy.

– Ja i Ważka, gorsze już rany miewaliśmy. Widziałem dwór z powietrza i na taką drogę starczy nam jeszcze krzepy. W takiej sile, szwedzkie demony, nie ośmielą się nas teraz zaatakować, za dużo sił straciły podczas ostatniej potyczki ze mną. Bądźcie jednak czujni panowie, na pewno uważnie obserwują okolicę i jeżeli zbytnio oddalimy się na południe, znowu zaatakują, choćby i miały przypłacić to swoim życiem. Będę również potrzebował pomocy waszego medyka. Te szwedzkie gryfy mają zatrute pazury przez wymyślne trucizny i jak człowiek nie wie jak się leczyć, ducha może nawet wyzionąć.

– Te psubraty. – zaklął jeden z łowców i siarczyście splunął. 

– Mówiłeś panie, – odezwał się milczący dotychczas Kazimierz– że zaatakowały Cię tresowane gryfy. Czy to oznacza, że i szwedzcy żołnierze mogą gdzieś tu być w pobliżu?

– Cichaj młody i nie pleć głupot. – Henryk zrobił znak krzyża. – Toż to nie do pomyślenia.

Widać było, że husarz zbiera siły, aby odpowiedzieć.

– W tej sprawie nic się nie zmieniło od czasów naszych przodków. My Słowianie mamy więź we krwi z tymi wspaniałymi zwierzętami. Tych bękartów więcej spada, niż bezpiecznie ląduje na ziemi, cały czas jeszcze utrzymując się na gryfich grzbietach. Od szwedzkiego jeźdźca gryfów, lepiej latają tylko ich matki, żony i córki. – Husarz spróbował się zaśmiać, ale okazało się to bardzo bolesnym wyzwaniem. – Mają za to talent do innego rodzaju tresury i szkolą gryfy od samego niemowlęcia, robiąc z nich psy myśliwskie. Cztery takie tropiące gryfy, próbują dopaść mnie już od dwóch dni. Wcześniej myślałem, że dam radę, ale dzisiejszego ranka zaskoczyły nas w szczerym polu i cudem żem dotarł do waszego lasu.

Droga do dworu zajęła im znacznie więcej czasu niż to planowali, gdyż Gwiazdomorski poruszał się bardzo powoli i cały czas był podtrzymywany przez dwóch stajennych. Z każdym wykonanym krokiem, wykrzywiał twarz w grymasie bólu, uparł się jednak, że będzie szedł na nogach i prowadził za uzdę swojego skrzydlatego towarzysza, który cały czas zdawał się być bardzo niespokojny.

Widok zabudowań, nad którymi wesoło tańczył ogień wydobywający się z kominów, wyraźnie dodał gościom otuchy. W powietrzu czuć było wiosnę, której zapach wymieszał się z wonią gotowanego bigosu. Z oddali dobiegały odgłosy kuźni, baraszkujących dzieci i upominających je kobiet. Miarowo terkotały wozy, gdakały kury, a psy poszczekiwały na powitanie. Wszystko tu było takie spokojne i nieskażone wojenną zawieruchą.

W tym samym jednak momencie, na ziemi pojawił się cień gryfa, zbliżającego się z ogromną prędkością w stronę kolumny zbrojnych. Ważka poruszył uszami i ponownie naprężył swoje ciało, tak mocno, że krew małymi strumyczkami zaczęła płynąc z jego ran. Gwiazdomorski chwycił za szablę, lecz ze zdziwieniem stwierdził, że stajenni i łowcy radośnie machają do nadlatującego stworzenia. Najstarszy z Jeży natomiast, groźne potrząsał zaciśniętą w pięść dłonią, w stronę zaczynającego nad nimi kołować, skrzydlatego jeźdźca siedzącego na biało-rudym gryfie.

– Wybacz panie tę chwilę nerwowości, to tylko mój najmłodszy syn. Hultaj jest z niego i nikogo nie słucha. – powiedział Jeż, a następnie zwinął dłonie w prowizoryczną tubę i krzyknął w górę – Mów gdzie byłeś! Jeżeli znowu u dzikich gryfów, to uwierz mi, będziesz bardzo tego żałował!

Obserwująca zaistniałe wydarzenia, pozostała grupa mieszkańców Jeżowa, wybuchnęła gromkim śmiechem, którego nie były w stanie przerwać nawet liczne groźby wypowiadane przez najważniejszego w okolicy szlachcica. Tymczasem jeździec na gryfie, wzbił się wysoko w powietrze, po czym z impetem runął w stronę dworskich zabudowań. Na wysokości kominów, latająca dwójka, bez najmniejszych problemów, przeszła w lot poziomy i z gracją wylądowała przed rozległymi stajniami.

***

– Jak wojna? Jakieś nowe wieści? – zapytał gospodarz, kiedy już wygodnie rozgościli się na ławach w głównej izbie. – Opowiadajże przyjacielu. Z pierwszej linii walk do nas przyleciałeś, musisz mieć najlepsze wiadomości.

– Wieści są dobre. – Stanisław pociągnął łyk miodu, który przed nim postawiono.– Książę Karol już wie, że nic mu do Inflant.

– Dobrze! – Jeż uderzył swoim kuflem w blat długiego stołu tak mocno, że zatrzęsły się ściany.

Wejście do izby, na mgnienie oka, przysłonił cień czmychającej sylwetki. Nie uszło to jednak uwadze staremu wojakowi.

– Ha! – ryknął Henryk. – Widziałem cię! Chodź no tu do ojca!

Stanisław Gwiazdomorski z zainteresowaniem wyczekiwał, aby zobaczyć najmłodszego z Jeży. Umiejętności latania na gryfie, jakie zaprezentował ten chłopak, godne były podziwu. Niejeden skrzydlaty husarz nie potrafił tak manewrować swoim zwierzęciem i niejeden gryf nie miał tak mocnych mięśni, aby podołać takim manewrom.

Tymczasem wejście do pomieszczenia wionęło pustką, rozpraszaną jedynie przez gwar licznych o tej porze dnia domowników.

Hm! – odchrząknął gospodarz.

Do izby wszedł chłopak o mizernej budowie, smutnych zielonych oczach i na szybko przylizanych włosach. Przygarbiona sylwetka nowoprzybyłego, jeszcze bardziej uwidoczniła się, gdyż chłopak jakby skurczył się w sobie, wystraszony srogim wzrokiem ojca.

– To twój imiennik, mości panie, mój syn Stanisław. Najlepszy dowód, że Bóg rozdaje po równo. Słabowity on i w dodatku niemowa. Czasem myślę również, że nie do końca zdrowy on jest i na umyśle. Inna sprawa, co już mój szanowny gość widział na własne oczy, jeździec gryfów jest z niego światowej klasy. Oj, gdyby nie to słabowite ciało, dałbym go ja do huzarów, dałbym. I mieliby oni z niego powód do zadowolenia.

Staszek Jeż skinął głową i najwyraźniej chciał już wyjść.

– Gdzie idziesz? Siadaj tu. Męskim rozmowom będziesz się przysłuchiwał, w końcu masz już siedemnaście wiosen.

Na te słowa, z ociąganiem i niemalże kobiecą nieśmiałością, młodzian usiadł na skraju ławy, w bezpiecznej odległości od wielkich, niczym pnie drzew, rąk ojca.

– Z chłopakiem poradzić sobie nie mogę. Do dzikich gryfów cały czas lata. Zrobią mu one kiedyś w końcu szkodę, albo i nawet pozbawią życia.

– Macie tu dzikie gryfy? – zaciekawił się skrzydlaty husarz.

– A jakże, pewnie, że mamy. O rzut kamienia stąd, w lesie jest uroczysko, na którego końcu jest kamienne wzgórze, a tam stado, będzie ze dwadzieścia, dzikich gryfów.

– Szczerze, jeśli to cała prawda, to pierwszy raz słyszę, aby te dzikie bestie zaakceptowały obecność jakiegokolwiek człowieka. Prawdę mówicie? – Królewski kurier zwrócił się do chłopaka.

Stanisław Jeż pokiwał nieśmiało głową.

– Prawda, jakem z Jeży, którzy jeszcze królowi Władysławowi pomocą służyli, kiedy z Krakowa uciekać musiał. Ten jego gryf, jakże mu tam …Grom, to też z dzikich pochodzi i z gniazda był wyrzucony. A teraz, najlepszy kompan rodzinki co go nie chciała, razem z moim najmłodszym. 

Rozmowę przerwało, pojawienie się Jaromira i Kazimierza, których wyraźnie zdumiał widok siedzącego przy stole młodszego brata, wiercącego się jak gdyby posadził zadek na gorącym piecu.

– Gryf panie opatrzony. – powiedział Kazimierz.– Rany nie były głębokie. Daliśmy mu też wody i trochę mięsiwa. Zjadł ze smakiem. Kiedy tylko będziecie chcieli panie, zaprowadzę was do stajni.

– Posłałem po medyka, jak kazałeś ojcze. – Jaromir nalał sobie kubek miodu. – W trójkę go szukają, więc pewnie przybędzie niedługo. Obiad już też gotowy, więc pozwoliłem podawać.

Skromna uczta, ciągnęła się Gwiazdomorskiemu w nieskończoność. Rany dokuczały tak bardzo, że nie czuł nawet głodu, chociaż prawdziwej strawy nie miał w ustach, już od kilku dni. Nie mógł jednak okazać braku szacunku dla swoich gospodarzy. Z wielką również ciekawością przyglądał się najmłodszemu z Jeży, który wyraźnie nieswojo czuł się pośród zgromadzonych w izbie mężczyzn. Wkrótce, na obiedzie pojawił się również ksiądz proboszcz i wyczekiwany medyk, dzięki któremu pojawiła się doskonała okazja, aby husarz mógł w końcu odejść od stołu.

Lekarz okazał się być kompetentnym i pojętnym człowiekiem. Sprawnie poprawił opatrunki, które husarz założył sobie z pomocą pana domu oraz w mig przygotował, wedle wskazań Gwiazdomorskiego, wywar na szwedzkie trucizny. Królewski kurier poczuł się wkrótce tak dobrze, że późnym popołudniem sam zmienił opatrunki Ważce i wtarł mu specjalne maści na zadrapania zatrutych pazurów. Wieczorem, słabość jednak powróciła i za nakazem medyka, ukojony grzanym winem, zapadł w niespokojny sen.

W środku nocy, do rannego husarza, zawezwano Henryka. Na krótko przed świtem, nad Jeżowem, rozległ się przeraźliwy ryk. To gryf rozpaczał, w nadprzyrodzony sposób wyczuwszy, śmierć swojego pana.

***

Słońce zdążyło już na dobre usadowić się nad horyzontem, kiedy Staszek Jeż stawił się przed swoim ojcem, który w milczeniu siedział na małej ławce, niedaleko głównego wejścia do dworu.

– Możem i jest naiwny, ale zdaje mi się, żeś jest bardziej sprytny niż nieporadny. – zaczął rozmowę szlachcic – Udajesz bojaźliwego, ale latać na gryfie, jakby cię diabli gonili, nie boisz się wcale. W tym twierdzeniu przekonał mnie, świętej pamięci gość nasz nieodżałowany, który tej nocy, na skutek ran odniesionych w służbie miłościwie nam panującego, wyzionął swojego bohaterskiego ducha.

Stanisław milczał, bo nie wiedział co powiedzieć, a nawet gdyby jakaś mądra myśl zaświtała mu w głowie i tak mógłby się nią podzielić, jedynie za pomocą serii pochrząkiwań.

– Polecisz do króla, na zamek do Krakowa.-kontynuował ojciec do syna.– Tu masz wiadomość, którą nasz drogi Gwiazdomorski miał dostarczyć, tylko patrzaj, żeby pieczęci nie uszkodzić. Tu masz medalion kurierów, żeby nikt przeszkód ci nie robił w dostarczeniu wiadomości. A tutaj list, sobie schowaj, w którym poświadczam wszystko, co zaszło tu wczoraj, opatrzony podpisami: moim i królewskiego kuriera. Jak rozumiesz, to kiwnij głową, tylko tak jakoś pewnie, żebym wiedział, że zrozumiałeś.

Młodzieniec pokiwał głową, zdawać by się mogło, że całkiem pewnie i wyjątkowo energicznie. Jak gdyby wiadomość o lataniu, dodała mu również odwagi i przed samym ojcem.

***

Dzień chylił się już ku końcowi, gdy Stanisław Jeż skończył przygotowywać się do podróży. Zabezpieczył wszystkie dokumenty w skórzanej sakwie na piersiach, sam natomiast ubrał wełniane, brązowe spodnie ze srebrnymi galonami, granatowy żupan i czarną delię z pięknym skórkowym kołnierzem. Pomimo usilnych starań ojca nie założył żadnej zbroi, nie pozwolił również okuć w nią Groma. Wiedział, że dzisiejszej nocy liczyć się będzie szybkość, która mogłaby zostać znacznie ograniczona, poprzez dodatkowe kilogramy. Młody jeździec gryfów uzbroił się w krótki i lekki sztylet, który z resztą wziął jedynie dopiero po usilnych namowach starszych braci. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wrogie gryfy są cały czas w okolicy i z ukrycia obserwują swój cel. Gwiazdomorski, na chwilę przed śmiercią ostrzegał, że z całą pewnością zaatakują pierwszego jeźdźca, czy to konnego, czy też skrzydlatego, jeśli tylko takowy opuści pewien wyznaczony obszar, który szwedzkie gryfy nauczone są określać, dzięki długiej i surowej tresurze. Świeżo upieczony królewski kurier miał tylko nadzieję, że noc da mu wystarczającą przewagę, aby zdołał im uciec.

Grom wzbił się powietrze, kiedy tylko Staszek stwierdził, że potrafi rozpoznać drogę dzięki gwiazdom, które tej nocy, otoczyły nieboskłon, gęstą pajęczyną jaskrawych punktów. Na początku wzbijali się tylko pionowo, a młody Jeż uważnie lustrował okolicę, skąpaną w świetle księżyca. Z ziemi dochodziły odgłosy, powoli zapadającego w sen dworu i pobliskiej wioski, poza tym natura jakby zamarła w oczekiwaniu. W rzeczywistości jednak, w dole, uzbrojeni mężczyźni czekali na dalszy rozwój wydarzeń, chociaż za bardzo nie wiedział, jak mieliby mu pomóc, bo przecież ewentualna walka może rozstrzygnąć się wysoko na ziemią, lub też bardzo daleko stąd. Młody jeździec spojrzał jeszcze w kierunku okien, gdzie w sypialni, przy oknie, siedziała jego matula, wycierając czerwone od łez oczy.

Stanisław spiął lejce gryfa i ruszył na południe wiedząc, że jeżeli tylko zdoła, nie powinien się zatrzymywać, aż do samego zamku królewskiego. Powoli nabierali prędkości, a kwietniowy wiatr nieubłaganie smagał ich ciała zimnymi podmuchami. Nie uleciał więcej jak kilka mórg pola od swojej ojcowizny, kiedy wrogie gryfy pojawiły się w zasięgu jego wzroku.

Skrzydlaty jeździec ze strachem stwierdził, że nie lecą one jednak, jak zakładał, w zbitej gromadzie, ale atakują go z czterech różnych stron. Wraz z Gromem obniżyli lot, a Stanisław gorączkowo szukał najbardziej dogodnej luki, która pozwoliłaby mu przebić się na wolną przestrzeń i zmusić goniące go zwierzęta, aby zaczęły prowadzić pościg w zbitej grupie. Jednakże gryfy dobrze odczytały jego zamiary i również obniżyły lot, przy okazji wyhamowując i uważnie obserwując każdy ruch przeciwnika. Droga ucieczki była tylko jedna.

Młody jeździec i jego gryf wzbili się z impetem w górę, lecz na nic się to zdało, gdyż wrogie gryfy zrobiły to samo i wkrótce otoczyły uciekinierów, w dodatku niebezpiecznie się przybliżając.

Z oddali dały się słyszeć bojowe okrzyki, gdy od strony dworu nadciągało wsparcie. Byli jednak za wysoko, aby skuteczny mógł okazać się strzał z kuszy lub pistoletu. Tymczasem gryfy zaatakowały. Dla biegnących przez pole mężczyzn rozgrywająca się na tle nocnego nieba scena, przypominała widok czarnego jak smoła demona, który atakowany przez cztery, również diabelsko czarne demony, wykonuje iście opętańczy taniec, wykręcając ciało w nieprawdopodobnej liczbie powietrznych korkociągów, beczek, pętli, przewrotów, zwrotów, ślizgów i lotów nurkujących.

Stanisław nie czuł już strachu, był jednością wraz ze swoim skrzydlatym towarzyszem. Dzięki skomplikowanemu językowi, wyuczonych przez lata, gestów i ruchów, idealnie wchodzili we wszystkie manewry i unikali, często niemal o włos, zabójczych pazurów, polujących na nich stworzeń.

Powoli dawało się odczuć, że Grom traci siły, podobnie zresztą do jego skrzydlatych rywali, tyle, że wrogie mieli przewagę liczebną. Skrzydlaty jeździec zrozumiał, że jeżeli szybko czegoś nie wymyśli, oboje będą zgubieni.

I wtedy wszystko stało się jasne. Staszek, aż nie mógł uwierzyć, że nie wpadł na rozwiązanie, zanim jeszcze wzbił się, tej nocy, w przestworza.

Ostatkiem sił, niczym wystrzeleni z procy, wzbili się w kierunku rozgwieżdżonego nieba. Gryf i człowiek, któremu zwierzę bezgranicznie ufało, połączeni nieprzeniknioną więzią od najmłodszych lat, przedzierali się przez lodowate powietrze, prąc wyżej i wyżej. A zaraz za nimi, krwiożercze bestie, mające tylko jeden cel: schwytać i zabić.

Nagle, Grom złożył po sobie skrzydła, i w jednym momencie, nocne niebo zmieniło się dla dwójki śmiałków w śmiertelnie szybko się przybliżającą ziemię. Staszek zmienił lot na poziomy, dopiero na wysokości stojącego, słusznego wzrostu człowieka. Ten manewr wykonywali dla zabawy już tysiące razy, tym razem być może, uratuje im życie. Ścigające ich gryfy nie były nawykłe do podobnych zwrotów, przez co dwa z nich już wcześniej wyrównały lot, dwa pozostałe natomiast, z impetem uderzyły o ziemię.

Stanisław Jeż nie miał czasu napawać się zwycięstwem, gdyż wiedział, że za chwilę pościg będzie kontynuowany. Zyskał jednak czas, który był na wagę złota.

Lecieli prosto w stronę spowitego mrokiem lasu i znajdującego się tam uroczyska. Gdy tylko zanurzyli się w gęstwinie, zmniejszyli prędkość lotu do minimum. Szybkie poruszanie się pośród licznych drzew było niemożliwe. Wkrótce dały się słyszeć odgłosy łamanych gałęzi – to niestrudzony pościg również wleciał do lasu. Staszek wiedział, że teraz nie może spanikować i musi utrzymać spokojne i bezpieczne tępo. Jego wrogowie i tak nie będą w stanie poruszać się szybciej, a jeżeli spróbują, to tym lepiej dla niego.  

Grom ostrożnie poruszał skrzydłami pomiędzy drzewami, dobrze znana okolica, w nocy wydawała się całkowicie obca i pełna zaskakujących szczegółów. Stanisławowi zdawało się, że niemalże czuje na sobie oddech, próbujących schwytać ich gryfów. Coraz częściej oglądał się przez ramię i z przerażeniem stwierdzał, że spragnione krwi zwierzęta są coraz bliżej.

W końcu wyłoniła się ciemna sylwetka skalnego uroczyska. Jeż skierował Groma w górę i zakreślił pętlę ponad skałami. Towarzyszyło im znajome skrzeczenie dzikich gryfów, wyrwanych ze snu nagłym pojawieniem się gości. Nad uroczysko nadleciały również wytresowane przez Szwedów skrzydlate zwierzęta. I wtedy się zaczęło.

Jeden za drugim, dzikie gryfy wzbijały się w powietrze. Wrogie zwierzęta rzuciły się do ucieczki, wylatując w panice ponad korony drzew. Wkrótce jednak, nad zaoranymi polami, zostały okrążone i dosłownie rozrywane na strzępy. Pozbawione sprawnych skrzydeł, spadały na ziemię, by tam prowadzić żałosne próby poderwania się do lotu. Dzikie gryfy krążyły wokół swoich ofiar i co kilka uderzeń skrzydeł, jeden z nich atakował szamoczące się na ziemi, zakrwawione stworzenia. W końcu walka ustała, a zwycięskie gryfy, które nigdy nie zjadają swoich, upewniwszy się, że ich rywale nie żyją, zawróciły z głośnym wrzaskiem, do swojego legowiska.

Na miejsce , gdzie leżały nieruchome cielska potężnych zwierząt, dotarli zbrojni z dworu w Jeżowie. Nie było nawet sensu marnować siły na zmasakrowane, bezkształtne miazgi skóry, kości, piór i mięśni. Walka była zakończona, a w powietrzu zapanował spokój. Kilka wiorst dalej dał się słyszeć miarowy odgłos poruszających się skrzydeł. Na niebie widniały złączone sylwetki Stanisława i Groma. Młody jeździec wyciągnął przed siebie rękę, a następnie dotknął nią delię na wysokości serca. Grom podniósł przednie łapy w górę, potem obniżył lot, równocześnie zmieniając kierunek lotu, by ostatecznie wzbić się gwałtownie w górę i wyrównując lot, ruszyć z zawrotną szybkością w stronę Krakowa.

– No, widzicie moi panowie. Nie masz skrzydlatego jeźdźca nad Jeża na gryfie. – po-wiedział Henryk cichym głosem, bardziej do siebie niż do towarzyszących mu wojaków, wpatrując się z dumą w nocne niebo.

 

Koniec

Komentarze

Niestety, nie porwał mnie jeżowy lot na gryfie. Opowiadanie wymaga solidnego dopracowania.

Jeśli chodzi o technikalia, to przede wszystkim wyjątkowo zagadkowa jest dla mnie zastosowana przez Ciebie interpunkcja. Przecinki pojawiają się w zaskakujących miejscach, na przykład oddzielasz nimi niepotrzebnie podmiot od pozostałej części zdania. Z kolei nie stosujesz ich przy wołaczach.

Kolejna rzecz to nadmiar zaimków “swoje”, “swojego” itp. Często można je spokojnie pominąć, bo już z kontekstu wynika do kogo przynależy dana rzecz (przykłady znajdziesz poniżej).

Warto też przejrzeć opowiadanie pod kątem zawartych w tekście informacji. Nie o wszystkim musisz pisać szczegółowo – na przykład zupełnie niepotrzebnie wymieniasz kto konkretnie towarzyszył szlachcicowi w wyprawie do lasu, wystarczyło wspomnieć że byli z nim synowie i orszak – zwłaszcza, że postaci te nie odegrały istotnej roli.

Dopracować można by również kompozycję. Czytając odnosiłam wrażenie, że opowiadanie strasznie długo się rozkręca, a na początku nie dzieje się nic, co mogłoby mnie wciągnąć czy zaintrygować. Zabrakło też wyrazistych, ciekawych postaci, których losami mogłabym się przejąć. Z kolei to, co prawdopodobnie miało być najistotniejsze – czyli lot młodego Jeża – zostało opisane zbyt pobieżnie, za mało plastycznie. 

Natomiast plusem jest na pewno podjęcie próby zbudowania alternatywnego świata, gdzie istotna rolę odgrywają gryfy. Jakoś mi się to wszystko skojarzyło z “Jak wytresować smoka” tak na marginesie ;) Fajnie, że bohaterowie napomykają o dzikich gryfach, a następnie ten element fabuły konsekwentnie wykorzystujesz. 

 

Poniżej przykłady niektórych niedociągnięć:

 

 

krzyczał mały Jaśko, syn kowala, który właśnie wbiegł na główną i jedyną ulicę Jeżowa.

 

Z tego zdania wynika, że to kowal wybiegł na ulicę.

 

Westchnęła głęboko, zrezygnowana aparycją swojego dziecka i pchnęła go lekko w kierunku zabudowań dworu, które majaczyły w porannej mgle.

 

Nie jestem pewna czy można być zrezygnowanym aparycją, niezgrabnie brzmi ten zwrot.

Piszesz o dziecku, powinieneś w takim razie użyć zaimka “je”

 

Jego gryf miał śnieżnobiałe umaszczenie i również przygotowany był do walki, wyginając ciało i wydając pisk, który przyprawiał przybyłych o ciarki na całym ciele.

 

Powtórzenie

 

Gwiazdomorski opuścił broń, a towarzyszący mu gryf rozluźnił swoje twarde niczym stal mięśnie.

 

Nie mógłby rozluźnić nie swoich mięśni, zbędny zaimek.

 

Husarz skłonił głowę, a broń umieścił przy pasie swojej zbroi.

 

Podobnie jak wyżej, co więcej tutaj nawet nie trzeba wspominać o zbroi, wystarczy, że  przy pasie.

 

Ważka[-,] ma zbyt wielkie rany, a mi również się nieźle oberwało.

 

Zaznaczony przecinek do wywalenia.

 

Zebrani dopiero teraz zauważyli, że zbroja husarza jest cała brunatna, a futro jego gryfa pokrywają szkarłatne pręgi krwi. Zbroja żołnierza była pełna zarysowań i wgnieceń, podobnie jak, wykonane z lekkiej blachy, pancerze dolne i przednie, pokrywające futro i pióra, jego latającego towarzysza.

 

Tu się kłania logika i wiarygodność. Naprawdę nie zauważyli tego wcześniej? Tyle krwi i uszkodzeń?

 

Od szwedzkiego jeźdźca gryfów, lepiej latają tylko ich matki, żony i córki.

 

Tu nie powinno być “gorzej?” Z poprzedzającego to zdanie opisu wynika, że od Szwedów każdy lata lepiej :P

 

Ważka poruszył uszami i ponownie naprężył swoje ciało

 

Tymczasem jeździec na gryfie[-,] wzbił się wysoko w powietrze,

 

Tymczasem wejście do pomieszczenia wionęło pustką, rozpraszaną jedynie przez gwar licznych o tej porze dnia domowników.

 

Nie skleja się to zdanie, imo.

 

Rozmowę przerwało[-,] pojawienie się Jaromira i Kazimierza

 

– Gryf[+,] panie[+,]  opatrzony.

 

– Posłałem po medyka, jak kazałeś[+,]  ojcze.

 

Wkrótce, na obiedzie pojawił się również ksiądz proboszcz i wyczekiwany medyk, dzięki któremu pojawiła się doskonała okazja, aby husarz mógł w końcu odejść od stołu.

 

Powtórzenia.

Lektura opowiadania byłaby znacznie przyjemniejsza, gdyby wykonanie nie pozostawiało tak wiele do życzenia. Oburącz podpisuję się pod wszystkimi uwagami Werweny i od siebie dorzucam jeszcze garść wyłowionych usterek.

 

– Ja­nioł ! Ja­nioł przy­le­ciał ! – Zbędne spacje przed wykrzyknikami.

 

Ubierz ka­mi­zel­kę, koc­mo­łu­chu!Włóż ka­mi­zel­kę, koc­mo­łu­chu!

Choć rozumiem, że Hanka mogła wyrażać się niezbyt poprawnie.

 

Chcesz iść na dwór, tylko w tej upa­pra­nej ko­szu­li? – Raczej: Chcesz iść do dworu, tylko w tej upa­pra­nej ko­szu­li?

 

przy­gła­dzi­ła swo­je­mu pier­wo­rod­ne­mu, roz­cho­dzą­ce się na wszyst­kie stro­ny blond włosy… – Raczej: …przy­gła­dzi­ła swo­je­mu pier­wo­rod­ne­mu, sterczące na wszyst­kie stro­ny blond włosy

 

Hen­ryk krok miał dziar­ski, pa­mię­ta­ją­cy jesz­cze czasy służ­by woj­sko­wej. – Krok Henryka pamiętał czasy służby wojskowej?

 

swoją po­stu­rą, pan nad Je­żo­wem, robił nie­ma­łe wra­że­nie… – …swoją po­stu­rą, pan na Je­żo­wie, robił nie­ma­łe wra­że­nie

 

Konie cze­ka­ją nie­da­le­ko, przy wej­ściu do lasu. – po­wie­dział naj­star­szy Jeż. – W którym miejscu znajduje się wejście do lasu?

Zbędna kropka po wypowiedzi. Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Proponuję: Konie cze­ka­ją nie­da­le­ko, na skraju lasu – po­wie­dział naj­star­szy Jeż.

 

po­wie­dział naj­star­szy Jeż.– Py­ta­nie tylko… – Brak spacji przed półpauzą.

 

W ta­kiej sile, szwedz­kie de­mo­ny, nie ośmie­lą się nas teraz za­ata­ko­wać… – Ze zdania wynika, że Gwiazdomorski mówi o sile szwedzkich demonów.

Może: Gdy jesteśmy w takiej sile, szwedz­kie de­mo­ny nie ośmie­lą się teraz za­ata­ko­wać

 

– Mó­wi­łeś panie, – ode­zwał się… – Przed półpauzą nie stawiamy przecinka.

 

ode­zwał się mil­czą­cy do­tych­czas Ka­zi­mierz– że za­ata­ko­wa­ły Cię tre­so­wa­ne gryfy. – Brak spacji przed półpauzą.

Zaimki piszemy wielką literą kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Tych bę­kar­tów wię­cej spada, niż bez­piecz­nie lą­du­je na ziemi… – Raczej: Tamtych bę­kar­tów wię­cej spada, niż bez­piecz­nie lą­du­je na ziemi

 

Widok za­bu­do­wań, nad któ­ry­mi we­so­ło tań­czył ogień wy­do­by­wa­ją­cy się z ko­mi­nów… – Czym palono w dworskich piecach, że z kominów buchał ogień? ;-)

Pewnie miało być: Widok za­bu­do­wań, nad któ­ry­mi we­so­ło tań­czył dym, wy­do­by­wa­ją­cy się z ko­mi­nów

 

krew ma­ły­mi stru­mycz­ka­mi za­czę­ła pły­nąc z jego ran. – Literówka.

 

Naj­star­szy z Jeży na­to­miast, groź­ne po­trzą­sał… – Literówka.

 

Tym­cza­sem jeź­dziec na gry­fie, wzbił się wy­so­ko w po­wie­trze… – Masło maślane. Czy mógł się wzbić i nie być w powietrzu?

 

Tym­cza­sem wej­ście do po­miesz­cze­nia wio­nę­ło pust­ką, roz­pra­sza­ną je­dy­nie przez gwar… – Gwar może rozpraszać cisze, ale nie pustkę. 

 

w lesie jest uro­czy­sko, na któ­re­go końcu jest ka­mien­ne wzgó­rze… – Powtórzenie.

 

Nie mógł jed­nak oka­zać braku sza­cun­ku dla swo­ich go­spo­da­rzy. Nie mógł jed­nak oka­zać braku sza­cun­ku swoim gospodarzom.

Szacunek okazujemy komuś, nie dla kogoś.

 

– Po­le­cisz do króla, na zamek do Kra­ko­wa.-kon­ty­nu­ował oj­ciec do syna. – Można kontynuować wypowiedź, można mówić do kogoś, ale nie można kontynuować do kogoś.

Wystarczy: – Po­le­cisz do króla, na zamek, do Kra­ko­wa – kon­ty­nu­ował oj­ciec.

 

Za­bez­pie­czył wszyst­kie do­ku­men­ty w skó­rza­nej sa­kwie na pier­siach… – Miał sakwę na piersiach? Jak kangur? ;-)

 

sam na­to­miast ubrał weł­nia­ne, brą­zo­we spodnie ze srebr­ny­mi ga­lo­na­mi, gra­na­to­wy żupan i czar­ną delię z pięk­nym skór­ko­wym koł­nie­rzem. – W co ubrał spodnie, żupan i delię?

Ubranie można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nie, odziać się, ale ubrania nie można ubrać!

Za ubieranie ubrań powinieneś trzy godziny klęczeć na grochu, twarzą do ściany, z rękami w górze!

Proponuję: …sam na­to­miast przywdział weł­nia­ne, brą­zo­we spodnie ze srebr­ny­mi ga­lo­na­mi, gra­na­to­wy żupan i czar­ną delię z pięk­nym skór­ko­wym koł­nie­rzem.

 

który z resz­tą wziął je­dy­nie do­pie­ro po usil­nych na­mo­wach star­szych braci. – …który zresz­tą wziął do­pie­ro po usil­nych na­mo­wach star­szych braci.

 

dzię­ki gwiaz­dom, które tej nocy, oto­czy­ły nie­bo­skłon… – Nie wydaje mi się, by gwiazdy mogły otoczyć nieboskłon.

Proponuję: …dzię­ki gwiaz­dom, które tej nocy, pokryły nie­bo­skłon

 

Sta­ni­sław spiął lejce gryfa… – Można spiąć konia, tu gryfa, ostrogami, ale chyba nie lejcami ani wodzami.

Lejce służą do kierowania zaprzęgiem. Jeździec używa wodzy.

 

Nie ule­ciał wię­cej jak kilka mórg pola od swo­jej oj­co­wi­zny… – Morga jest miarą powierzchni, nie odległości.

 

Młody jeź­dziec i jego gryf wzbi­li się z im­pe­tem w górę… – Masło maślane. Czy mogli wzbić się w dół?

 

Po­wo­li da­wa­ło się od­czuć, że Grom traci siły, po­dob­nie zresz­tą do jego skrzy­dla­tych ry­wa­li, tyle, że wro­gie mieli prze­wa­gę li­czeb­ną. – Raczej: Po­wo­li da­wa­ło się od­czuć, że Grom traci siły, po­dob­nie zresz­tą jak jego skrzydlaci rywale, tyle że wro­gowie mieli prze­wa­gę li­czeb­ną.

 

Skrzy­dla­ty jeź­dziec zro­zu­miał, że je­że­li szyb­ko cze­goś nie wy­my­śli, oboje będą zgu­bie­ni. – Chłopiec i gryf są rodzaju męskiego, więc: …je­że­li szyb­ko cze­goś nie wy­my­śli, obaj będą zgu­bie­ni.

 

zanim jesz­cze wzbił się, tej nocy, w prze­stwo­rza. Ostat­kiem sił, ni­czym wy­strze­le­ni z procy, wzbi­li się… – Powtórzenie.

 

oko­li­ca, w nocy wy­da­wa­ła się cał­ko­wi­cie obca i pełna za­ska­ku­ją­cych szcze­gó­łów. Sta­ni­sła­wo­wi zda­wa­ło się… – Powtórzenie.

 

potem ob­ni­żył lot, rów­no­cze­śnie zmie­nia­jąc kie­ru­nek lotu, by osta­tecz­nie wzbić się gwał­tow­nie w górę i wy­rów­nu­jąc lot, ru­szyć z za­wrot­ną szyb­ko­ścią w stro­nę Kra­ko­wa. – Powtórzenia.

 

po-wie­dział Hen­ryk ci­chym gło­sem… – Zbędny dywiz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziewczyny zwróciły już uwagę na istotne elementy warsztatu pisarskiego. Ze swojej strony chciałbym zwrócić uwagę na nieco inny aspekt tekstu. Fajnie, że jesteś kreatywnym autorem i łączysz elementy fantastyczne z ciekawym okresem polskiej historii. Oczywiście opowiadanie fantastyczne to nie praca naukowa z dziedziny historii. Na wiele rzeczy można przymknąć oko i dać autorowi więcej swobody. Z drugiej strony, ponieważ elementy historyczne odgrywają u Ciebie dużą rolę, pozwolę sobie na wyrażenie opinii.

Książę Karol i król Zygmunt wskazują na przełom XVI i XVII wieku jako czas akcji. Kusze i miecze dwuręczne nie były wtedy modne ;). Wiorsta to rosyjska miara długości, która pojawiła się w Polsce pod zaborami. Właściwsze byłyby mile i staje. Najstraszniejsze, że raz napisałeś “dać syna do huzarów”, choć każdy zapalony pasjonat polskiej kawalerii z wypiekami na twarzy podkreślać będzie, że husarz i huzar to nie synonimy. Sieć stacji paliw “Huzar” nie może być tu argumentem ;). 

Może to drobnostki (oprócz przywołanego przykładu, konsekwentnie pisałeś o husarzach : )), ale dla mnie zgrzytało. Na koniec dodam, że zamiast “my Słowianie” pasowałoby lepiej “my Sarmaci” :). Chętnie posłucham twoich argumentów na temat historii, jeśli się ze mną nie zgadzasz. W każdym razie zachęcam do lektury książek historycznych na temat złotego i srebrnego wieku polskiej historii, to naprawdę fascynująca epoka. Myślę, że nie muszę Cię o tym przekonywać, skoro zdecydowałeś się pisać na taki temat :).

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Fajny pomysł na gryfy jako powszechnie występujące i wykorzystywane stworzenia. Ale historia nie porywa, a dla mnie zakończenie było dość przewidywalne.

Interpunkcja nadal kuleje.

Twoi bohaterowie na pewno używali kilogramów?

sam natomiast ubrał wełniane, brązowe spodnie ze srebrnymi galonami,

Ubrań się nie ubiera, tylko się je zakłada.

bezpieczne tępo

Jasne, bo ostre to zawsze jakieś zagrożenie. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka