
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Adam miał zwyczaj budzić się na chwilę przed pierwszym dźwiękiem budzika. Co rano, dokładnie o 5:29, zrywał się po czym niemal na oślep odnajdywał duży, płaski guzik wyłączający elektroniczny zegarek. Ten ranek nie znajdywał jednak miejsca obok tych dotkniętych owym zwyczajem. Adam obudził się piętnaście minut wcześniej, od razu przebudzony, wyspany i gotowy do rozpoczęcia dnia. Nie byle jakiego dnia. Zawieszony na kuchennej ścianie kalendarz był tego dowodem, dziś jest pierwszy dzień reszty mojego życia – pomyślał Adam wyciągając mleko z drzwi lodówki. W jego uszach zabrzmiało to iście hollywoodzko wywołując na ustach szczery uśmiech. Tego dnia miał zamknąć dużą transakcję z firmą budowlaną, którą starał się ugłaskać od dłuższego czasu. Na samą myśl robiło mu się niedobrze. Nalał mleka do miski pełnej płatków kukurydzianych, po chwili jednak zrezygnował ze śniadania. Miał wrażenie, jakby już się czegoś najadł a to coś za wszelką cenę chciało się wydostać. Jak co dzień, wziął prysznic, ogolił się. Z szafy wyciągnął najlepszy garnitur. Pięć minut spędził przed lustrem na oglądaniu się ze wszystkich możliwych kątów. Jest nieźle – powiedział sam do siebie. Zabrał teczkę z dokumentami, wrzucił ją na tylnie siedzenie dwunastoletniej Hondy Accord i przekręcił kluczyk. Po pierwszym zakręcie, stanowiącym jeszcze część wyjazdu z parkingu, stanął w korku. Wąż samochodów wydawał się nie mieć końca. Adam postanowił zorientować się w sytuacji. Wyszedł z auta i ruszył śladem miejskiej karawany. Na przedzie autobus zderzył się z tramwajem, kurwa jego mać – rzucił rozwścieczony na widok sytuacji. Świadomość zawalenia dziesięciu lat ciężkiej pracy, upokorzeń i nieprzespanych nocy wierciła teraz dziurę w świadomości chłopaka. Wszystko sprowadzało się do tego dnia, Adam wiedział o tym aż zbyt dobrze. Wiedział, że musi szukać objazdu. Przypomniał sobie, że kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji, idąc za tą myślą, postanowił ruszyć przez siódmą dzielnice. Mało kto wybierał tą trasę, większość ludzi zwyczajnie bała się złodziei i Cyganów zachodzących drogę i wyłudzających pieniądze, Adam jednak wychował się blisko „siódmej” i dobrze znał tamtejsze tereny. Jedynym problemem była długość trasy objazdowej. Objazd był co najmniej cztery razy dłuższy od standardowej drogi. Adam postanowił nie martwić się przepisami i niczym kierowca rajdowy mknął przez ledwo rozbudzone jeszcze miasto. Pot spływał mu po skroniach odznaczając piętno narastającego stresu. Kilkadziesiąt metrów w przód ulica przechodziła w skrzyżowanie. Czerwone światło widniało na zawieszonej nad asfaltem tarczy, na tarczy Hondy Accord numer 120. Adam rzucił okiem na nadjeżdżające z lewej i prawej strony samochody po czym przeciął skrzyżowanie. Czas na ułamek sekundy niemal zatrzymał się w miejscu, gdy po drugiej stronie skrzyżowania, na pasach, wzrok Adama spotkał się ze wzrokiem przechodnia. Pieszy cudem odsunął się w ostatnim momencie a auto niemal otarło o niego drzwiami. Samochód lekko podskoczył. Krople potu, płynące po skroniach Adama wydawały się teraz ścigać w drodze do kołnierzyka koszuli. Żyje – to pierwsze co pomyślał. Podziękował Bogu, z którym nie odbywał raczej częstych rozmów. Nagle dogoniła go myśl, samochód wyraźnie na czymś podskoczył, otarł zderzakiem. Pewnie coś leżało, ten człowiek wyglądał na bezdomnego, może to jego torba, którą pchał przed sobą, a może to coś innego– burza myśli atakowała Adama coraz to cięższymi nawałnicami. Po zaparkowaniu pod strzelistym, majestatycznym drapaczem chmur, wyszedł i dokładnie obejrzał karoserie samochodu. Nie było krwi. W końcu burza ustała, ugłaskana delikatnym, jednak zdecydowanym deszczem czystej logiki, który skutecznie zmył myśl o potrąceniu żywej istoty. Adam uspokoił się na dobre. Bez dłuższego zastanawiania, wziął teczkę i pobiegł ku drzwiom frontowym. Jadąc ogromną, szklaną windą, wróciło wspomnienie przechodnia. Wyglądał trochę na azjatę – pomyślał, analizując obraz oczami wyobraźni. Nie poświęcał mu jednak zbyt wiele uwagi, miał dużo ważniejsze sprawy na głowie.
– dzień dobry panie Adamie – miły, cienki głos sekretarki przywitał przybyłego na trzydzieste ósme piętro.
– cześć Lil, są już w środku?
– tak panie Adamie, już czekają ale proszę się nie martwić, Kari jest z nimi – Adam odetchnął, stanął przed drzwiami z matowego szkła, poprawił krawat i złapał za klamkę.
Spotkanie szło zadziwiająco dobrze, zaufanie Adama do swojej umiejętności adaptowania się w stresujących sytuacjach znów go nie zawiodło. Miał kilka potknięć, jednak zdołał obrócić je w inteligentny żart, co dodatkowo zaprocentowało w oczach szefostwa K.Y. Developments. Prezentacja chyliła się ku końcowy, gdy zdarzyła się rzecz dość niespodziewana. Adam zgiął się w pół na wzór boksera, który właśnie zmaga się z bardzo silnym prawym sierpowym. Zgubił oddech, oczy poczerwieniały a z ust powoli zaczęła toczyć się ślina. Chcąc uniknąć kompromitacji zabrał jedną rękę z brzucha i odpowiednim gestem przeprosił publiczność. Widząc wychodzącego Adama, Lil pośpiesznie odłożyła słuchawkę telefonu na docelowo przeznaczone jej miejsce. Szybko zorientowała się w sytuacji i odeskortowała cierpiącego na najbliższą kanapę. Wedle prośby, pobiegła po kubek z wodą. Gdy zniknęła za rogiem, Adam odchylił koszulę. To co pod nią znalazł nie należało do codziennych widoków. Coś przemieszczało się pod skórą, wgryzało i wydawało się szarpać wnętrzności. Właściciel okaleczanego ciała był pewien, że widzi głowę jakiegoś przedziwnego stworzenia wijącego się w szale. Halucynacje – pomyślał, próbując wychwycić ruszający się pod powłoką skórną obiekt. Wraz z dotknięciem podskórnego pasażera wszystkie wątpliwości zniknęły. Pasożyt był prawdziwy, w każdym razie w oczach właściciela. Adam opanował przerażenie i obawiając się okazania własnego obłędu z powrotem zakrył brzuch. Wypił wodę i przeniósł się do pokoju obok, bał się ponownego spotkania z negocjatorami. Gdy znów został sam, ponownie odchylił koszulę, tym razem nic tam nie znalazł. Miał wrażenie, że ból przeniósł się w głąb i szaleje teraz po jelitach. Drzwi pokoju otworzyły się. Stanęła w nich kobieta o dość masywnej posturze, na oko chwilę po trzydziestce. Ubrana była w szerokie, czarne spodnie zwężające się ku dołowi; luźną, elegancką bluzkę odsłaniającą ramiączka od stanika i ekskluzywne kozaki z wielką klamrą D&G. Mimo tuszy i futurystycznie wygolonych po bokach blond włosów wyglądała całkiem nieźle.
– dzieciaku, co ci jest? – rzuciła na wejściu Kari, nie ukrywając przy tym opiekuńczego tonu
– nie wiem Kari, napieprza mnie jak diabli, co z nimi?
– ugłaskałam ich, nie było to trudne po twoim występie – mówiąc to, uśmiechnęła się szeroko odsłaniając szereg zębów, miała taki zwyczaj gdy kogoś lubiła – przełożyłam ich na poniedziałek, myślisz, że dasz radę?
– jak tylko amputują mi bebechy, nie wiem co się dzieje, może to dlatego, że nic dzisiaj nie jadłem.
– wyglądasz raczej jakbyś miał zaraz urodzić, zabieram cię do szpitala
– nie trzeba – mówiąc to z ust Adama wytoczyła się ślina.
– jasne, dam mojemu najlepszemu sprzedawcy wykorkować na skórzanej kanapie za trzy tysiące, nie powiem, żeby taka strata mnie nie bolała, nie martw się, to prywatna klinika, zajmą się tobą z miejsca.
– niech będzie – zwyczajnie nie zgodziłby się na taki tok wydarzeń, czuł się głupio, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak będzie mu wstyd przed własną szefową przez kilka następnych miesięcy jednak ból był nie do zniesienia.
W porównaniu do Hondy Accord w wieku gimnazjalnym, młodziutki Mercedes klasy S robił wrażenie. Jak ktoś, kto jeździ takim samochodem, może zachowywać się tak zwyczajnie – pomyślał Adam, leżąc na tylniej kanapie limuzyny. Kari była jednym z dyrektorów generalnych, czyli ludzi, którzy w oczach Adama wyżej srali niż sięgał ich wzrok. Teraz wiozła go do kliniki własnym samochodem, tracąc przy tym własny czas, nie mógł wyjść z podziwu. Ból, który w pozycji leżącej na chwilę zmniejszył natężenie, teraz powrócił. Adam bił się z własnymi myślami, nie mógł uwierzyć w to co widział. Podskórna kreatura przemknęła w dół, przenosząc ból w okolice uda. Jękną przeraźliwie. Kari odwróciła się i widząc cierpienie podopiecznego znacznie przyśpieszyła rzucając przy tym serię przekleństw w stronę uczestników ruchu drogowego. Budynek w kształcie przeszklonej półkuli wyglądał trochę jak futurystyczne mrowisko, w którym na chwilę zawitała nowa, obca królowa. Dyrektor generalna niezwłocznie użyła swojej perswazji by zmobilizować znajdujące się w środku ciało medyczne. Po Adama wyjechało łóżko, został zabrany na natychmiastową diagnozę. Nie wiedział co ma powiedzieć, bał się, że szefowa uzna go za wariata, przyjechał tu w końcu z rozrywającym bólem brzucha, teraz natomiast ma wrażenie, że niewidzialna piła przechodzi mu przez nogę. Nie musiał nic mówić, nie mógł wytrzymać i w szale zacisnął ręce na prawym udzie. Kari, nie wpuszczona do pokoju pacjenta, czas oczekiwania postanowiła spędzić na przeznaczonej do tego kanapie. Jej myśli wciąż oscylowały w obrębie poniedziałkowego spotkania. Martwiła się o Adama, to oczywiste. Chcąc nie chcąc jednak bardziej martwił ją fakt niedobitej transakcji. Pierwszy krok w stronę wcześniejszej emerytury wydawał oddalać się wraz z minutami spędzonymi na welurowym siedzisku. Adam znał ich wszystkich, ufali mu. To on stanowił klucz do zakończenia transakcji, po której z barków Kari spaść miał ogromny ciężar obawy o przyszłość finansową. Drzwi pokoju uchyliły się a zza nich wyłoniła się sylwetka lekarza. W ręku trzymał teczkę i kilka wykresów, nie odrywał od nich wzroku mimo fizycznego przemieszczenia.
– Co z nim? – rzuciła Kari, chwilę po tym jak stanęła naprzeciw podstarzałego lekarza. Miała zwyczaj stawać przy kimś bardzo blisko, twarzą w twarz, gdy miała zamiar wyciągnąć z tej osoby konkretne informacje.
Doktor odsunął się delikatnie, przytykając się w tym akcie plecami do drzwi.
– mówiąc szczerze, nie wiemy – widząc mroźne spojrzenie rozmówczyni ciągną dalej – ciśnienie w normie, brak gorączki oraz innych oznak jakiejkolwiek walki. Organizmowi nic się nie dzieje, przynajmniej się nie skarży. Pacjent zwija się w bólach jednak fizycznie ból ten nie istnieje. Dostał dawkę paracetamolu, która uśpiłaby konia a zmian w zachowaniu nie widać.
– sugeruje pan, że Adam jest świrem? –lekarz poprawił okulary
– to nie moja dziedzina, proponuje zabrać go do specjalisty – mówiąc to, wcisnął materiały pod pachę, z kieszeni fartucha zręcznie wyciągną małą kartkę i długopis, zaczął pisać mrucząc coś pod nosem.
– wnioskuje, że nie zatrzymacie go tutaj na obserwacje?
– nie ma po co, pacjent jest zdrowy, choć przez chwile majaczył coś, wspomniał, że ktoś lub coś chodzi mu pod skórą – lekarz skończył zdanie rzucając w stronę rozmówczyni spojrzenie pełne obojętności.
Kari straciła częściowo nadzieję. Gdy zobaczyła Adama, coś zabolało ją w okolicach serca. W jego oczach dostrzegła nutę obłędu, kiedy ciężkim krokiem, zlany potem, pokonywał drogę ku wyjściu z sali. Rozległ się wrzask, mrowisko, mimo braku logiki w owym działaniu, znów ruszyło i skutecznie przetransportowało chorego do czarnej limuzyny. Jechali w ciszy. Kari spoglądała od czasu do czasu na tylnią kanapę. Kiedyś widziała podobne objawy. Było to za czasów licealnych gdy jedna z jej koleżanek najadła się leków na kaszel i popiła je wódką oczekując ciekawych efektów ubocznych. Wyglądało to bardzo podobnie z wyjątkiem wiader wymiocin w przypadku dziewczyny. Adam nie wyglądał na wariata, wyglądał całkiem przekonująco wijąc się w domniemanej agonii na kanapie mercedesa.
– jedziemy do mnie, nie zostawię cie bez opieki w tym posranym stanie – Adam nic nie odrzekł. Nie powiedział jak bardzo się cieszy, nie podziękował. Kilkugodzinny ból wgryzł się głęboko w twardą jak głaz psychikę chłopaka. Wiedział, jak bardzo potrzebuje teraz swojej szefowej. Oprócz rodziny mieszkającej daleko od miasta, nie miał nikogo. Cena za wygranie wyścigu szczurów – pomyślał. Nie chciał jednak zdradzać swoich uczuć. Kari mieszkała w „siódmej”. To przynajmniej zdołał wywnioskować Adam, gdy wspinał się po schodach starej kamienicy. Mieszkanie zdawało się tworzyć odrębną rzeczywistość, jeśli porównać je chociażby z klatką schodową, która ku niemu prowadziła. Kamienica przypominała jedną z tymczasowych baz wojskowych, w których żołnierze zatrzymywali się na chwilę, po czym przesuwali dalej razem z linią frontu. Mieszkanie urządzone było elegancko, nowocześnie, na styl minimalistyczny, momentami orientalny. Kari ułożyła Adama na kanapie dla gości. Patrzył on stamtąd, jak jego szefowa, natchnięta ostatnim promykiem nadziei, przemierza bezkresy Internetu w poszukiwaniu najlepszego specjalisty od problemów psychicznych. Nie odzywali się do siebie, Kari dlatego, że była zajęta, Adam natomiast nie wiedział jak powiedzieć jej o kreaturze buszującej w jego wnętrznościach. Słońce powoli schowało się za sąsiednim budynkiem wprowadzając do pokoju przyjemny półmrok. Nagle ból ustał.
– Kari – szepnął na odległość Adam. Gdy ta odwróciła się, przyłożył do ust palec na znak ciszy – Kari skrzywiła głowę w geście niezrozumienia – podejdź tu – ciągnął.
Gdy podeszła, Adam powoli podniósł koszulę. Z prawej strony, zaraz obok pępka, widoczny był zarys stworzenia. Kari odsunęła się, chciała podnieść głos, jednak Adam znów ją uciszył.
– śpi, zobacz – Obserwatorka nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wyglądało to jak małe stworzenie, wyraźnie widać było zarys grzbietu przechodzącego w coś na kształt głowy. Widoczne były nawet małe wypustki przypominające uszy. Całość poruszała się jednostajnie w rytmie spokojnego oddechu.
Resztę wieczoru rozmawiali szeptem. Kari zrobiła kilka zdjęć i wrzuciła na fora internetowe. Surfowała jeszcze długo w poszukiwaniu podobnych przypadków, takie też znalazła, lecz na ogół okazywały się być zwykłymi guzami. Gdy zobaczyła, że Adam zasnął na kanapie, sama poszła w jego ślady. Dwa dni.. gdzie jest Sherlock Holmes jak go potrzeba – wyszeptała do siebie, po chwili poprawiła – doktor House – z tymi słowami zapadła w sen. Obudził ją trzask drzwi. Po tym jak zorientowała się, że Adam zniknął, wrzuciła na siebie wczorajsze ubrania i ruszał w ślad za nim. Na szczęście szedł dość wolno.
– Adam, co się dzieje? – wykrzyczała zmartwiona – ten jednak zdawał się nie słuchać. – Adam, kurwa obudź się! – wykrzyczała ponownie, tym razem głośniej. Jedyną odpowiedzią jaką uzyskała był palec pokazujący coś na ulicy. Kari nic nie widziała, jednak Adam wyraźnie wpatrzony był w jakiś obiekt. Za chwile znów ruszył w jego ślady. Wytrzeszczone oczy śledziły niewidzialne „coś”, Kari nie wiedziała co zrobić. Była piąta rano, tak przynajmniej pokazywał zegarek Luis Vuitton na ręku właścicielki. Przed oczami Adama szedł mały piesek. Był półprzezroczysty a jego kontury wyznaczała lśniąca, jasna poświata. Machał ogonem i oglądając się raz na jakiś czas, szedł w wyznaczanym przez siebie kierunku. Kari w końcu poddała się i postanowiła podążać za obłędem. Po kilku minutach dotarli do szeregu sfatygowanych budynków. Zatrzymali się przed jednym z nich. Był bardzo zniszczony. W oknach brakowało szyb a z klatki schodowej, na ulicę, wydobywał się dziwaczny swąd. Stanęli przed obdrapanymi drewnianymi drzwiami, te natomiast otworzyły się jak na zawołanie z pierwszym krokiem postawionym na miejscu, w którym winna leżeć wycieraczka. W drzwiach ukazała się dziewczyna, która powitała gości zapraszającym gestem. Miała długie, czarne włosy, okrągłą twarz i azjatyckie rysy. Jej ubrania sugerowały przynależność do innej, specyficznej kultury. Kari nie była specem w tych sprawach, dla niej dziewczyna wyglądała na Indiankę. W środku panował półmrok. Wnętrze dekorowały osobliwe obrazy przedstawiające piaszczyste stepy i góry, na niektórych widniały grupy ludzi w towarzystwie namiotów, inne przedstawiały konkretnych osobników. Na ziemi stały najróżniejsze przyrządy, których pochodzenia przybysze nie byli w stanie określić, jedne przypominały garnki czy narzędzia, inne broń. Przechodząc przez wewnętrzny korytarz musieli uważać na śpiących domowników, którzy owinięci w zwierzęce skóry spali na podłodze mieszkania. Przybysze prowadzeni byli w stronę konkretnych drzwi. W oczach Adama okalająca je framuga jarzyła się ostrym, zapraszającym światłem. Przed wejściem, z ust dziewczyny o czarnych włosach padły tylko dwa słowa – piętnaście tysięcy. Kari o mało się nie zapomniała, jednak widząc Adama przytaknęła niechętnie. Chwile stali w bezruchu po czym podwładny spojrzał znacząco na swoją szefową. Po piętnastu minutach Kari wróciła z pieniędzmi. Dobrze, że mam platynową kartę – rzuciła w geście ironicznego żartu. Dziewczyna przyjęła pieniądze i otworzyła drzwi do tajemniczego pokoju. Pokazała przy tym, że wejść może tylko jedna osoba. W środku pokoju stał namiot, rozstawiony na planie okręgu u góry zakończony był wylotem co robiło wrażenie rodem z westernów. Skurzana konstrukcja zdawała się patrzeć ku sufitowi, w którym, dokładnie nad dziurą w górnej części namiotu widniał otwór w sklepieniu. Całość ułożenia powodowała, że światło słoneczne skutecznie pokonywało drogę do wnętrza konstrukcji. W oczach Adama namiot pokrywała świecąca poświata, przez którą przebijało dużo jaśniejsze światło znajdującej się w środku sylwetki. Gdy mężczyzna wyszedł na zewnątrz, Adam od razu go poznał.
– Nazywam się Naranchuu, wyleczę Cie – Na te słowa Adama opuściły siły. Pozwolił ułożyć się na rozciągniętym w namiocie kawałku zwierzęcej skóry i oddał się w ręce człowieka, którego o mały włos dzisiaj nie zabił. Obok niego, zaraz przy miejscu, w którym światło słoneczne łączyło się z podłogą, leżały najróżniejsze przedmioty – figurki, miski, noże i inne. One też świeciły z większym natężeniem, wydawały się coś mówić, poruszać się. Naranchuu otworzył drewnianą skrzynię i wyciągnął z niej skurzany bęben. Odpieczętował skórzany bukłak i łapczywie wypróżnił całą jego zawartość. W namiocie zaśmierdziało alkoholem. Adam był jeszcze przytomny gdy Naranchuu rozpoczynał swój taniec. Bęben bił jednostajnie, powoli. Towarzyszyła mu pieśń w obcym dla Adama języku, to jednak nie stanowiło przeszkody w rozumieniu jej słów. Nie mając już więcej sił, Adam zamknął oczy. Obudził się po drugiej stronie, towarzyszył mu głos Naranchuu. Było ciemno, mokro i bardzo przyjemnie. Nagle znienacka otworzyła się duża, jasna dziura, która z wielką siłą zaczęła zasysać wszystko dookoła. Adam zaczął spadać, krzyczał przy tym głośno. W końcu wylądował, znalazł się w pokoju szpitalnym, obok niego na łóżku spoczywała kobieta, rozpoznał w niej swoją matkę. Na rekach trzymała małe dziecko, uśmiechała się i mówiła coś w jego stronę. W jednej chwili obraz załamał się, mały Adam zaczął rosnąć a otoczenie zmieniało się wraz z nim. Przelatywał poprzez szkołę podstawową, liceum, studia, pierwszą pracę za kasą McDonalda i dalej. Obserwował siebie jak mknie przez życie, odczuwał każdy aspekt, każde uczucie, jego astralna forma przetwarzała tysiące obrazów, odczuć, sytuacji w ciągu zaledwie sekund. Nagle obraz zatrzymał się. Adam siedział na siedzeniu pasażera, po jego lewej stronie siedział on sam, jego obraz, wspomnienie. Spojrzał na siebie, potem w prawo na Naranchuu. Z tyłu odezwał się głos – gdzie patrzysz? – chwilę potem wszystko się zapadło, zapanowała ciemność. Adam spadał w dół, widział tylko półmrok aż nagle wpadł w wielką paszczę, która zacisnęła na nim mordercze zęby wywołując dotkliwy ból. Znów nastała ciemność, nadeszło to miłe, takie jak wcześniej uczucie ciepła. Po chwili ponownie wielkie światło zaatakowało świat spokoju i błogostanu. Tym razem Adam stał na pustyni. W oddali widział kilka namiotów. Widział ludzi, którzy krzyczeli do niego, spojrzał w dół i zdał sobie sprawę, że krzyczeli do leżących na ziemi psów. Nie chcieli wyjść na pustynię. Pod nogami Adama leżała suka i cztery szczeniaki. Trzy z nich się nie ruszały, były martwe, jeden żył. Adamowi ukazały się duchy, zrozumiał czemu ludzie nie chcieli wyjść po psa i jego matkę, pustynia to świat duchów niedostępny dla żywych. Naranchuu dobrze wykonywał swoje zadanie. Adam wziął w ręce dopiero co urodzone zwierze. Ciało zwierzęcia zostało na ziemi, duch je opuścił i podążył za astralnymi rękoma Adama. Obydwoje szli przez pustynię w stronę wołających ludzi. Duchy gromadziły się na około, próbowały ich zatrzymać, cofnąć, Naranchuu im nie pozwolił. Duch psa został doniesiony, Adam odwrócił się i zobaczył młodego szamana, który w ślad za nim odniósł ciało psa do wołających współplemieńców. Tak samo jak wcześniej czas przyśpieszył, Adam widział jak pies rośnie, bierze udział w rytuałach wraz ze starzejącym się szamanem. Widział bęben, przez który przelatują duchy w czasie seansu, widział duchy, które przelatują przez stojącego w namiocie psa. Dostrzegł, że niektóre duchy używają go jako łącznika z zaświatami, widział jak pies z nimi obcuje. Nagle znalazł się w mieście, w oddali jechał rozpędzony samochód, czas znów się zatrzymał, tym razem towarzyszył temu wielki strach i ból. Adam obudził się z transu cały spocony i przerażony. Naranchuu siedział obok i palił fajkę, obok niego leżał mały półprzezroczysty pies, po chwili został wciągnięty przez bęben i znikł. Z oczu Adama poleciały łzy. Podziękował szamanowi, ukłonił się, ten jednak siedział w bezruchu i powoli wypuszczał dym z ust odmawiając reakcji. Razem z Kari opuścili zniszczoną kamienicę. Adam się nie odzywał tylko wciąż uśmiechał.
– no powiedz w końcu, co ci było? Mam prawo wiedzieć, dałam za to piętnaście kawałków! – wykrzyczała, wpół zdezorientowana, wpół euforycznie szczęśliwa z cudownego uzdrowienia Kari. – Adam wciąż tylko się uśmiechał, po chwili odpowiedział– jedziemy na wycieczkę.
Na wstępie zajmę się stroną kosmetyczną. Tekst o wiele lepiej by się czytało, gdyby nie jednym zwartym klockiem, a tak wręcz mieni się w oczach.
Dialogi powinny zaczynać się wielką literą. Mom zdaniem brzmią też sztucznie.
Największy zarzut skieruję odnośnie stylu. W niektórych momentach wręcz razi. Żeby nie być gołosłownym:
"Prezentacja chyliła się ku końcowy, gdy zdarzyła się rzecz dość niespodziewana. Adam zgiął się w pół na wzór boksera, który właśnie zmaga się z bardzo silnym prawym sierpowym." - bokser zazwyczaj zmaga się z takim ciosem na deskach ;) poza tym prawy sierpowy z definicji jest ciosem w głowę a nie w brzuch.
"odłożyła słuchawkę telefonu na docelowo przeznaczone jej miejsce" - po prostu odłożyła słuchawkę.
Jeśli chodzi o samą fabułę, to zupełnie mnie nie przekonuje. Relacja Adama w ogóle nie wskazuje, żeby był przerażony. Reaguje zupełnie bez emocji.
Zachowanie pozostałych postaci jest moim zdaniem nienaturalne - im dalej końca tym bardziej.
Przed autorem dużo pracy.
Dzieki za koment. Faktycznie patrzy się na to jak na betonowy koloc, następnym razem wezmę to pod uwagę.
Co do reszty to utwierdziłeś mnie we własnych spostrzeżeniach za co Ci dziękuje, dobrze jest czasem zejść na ziemię ;]