- Opowiadanie: szubazdolka - Bajka na dobranoc

Bajka na dobranoc

Jak w tytule. Z prośbą o bezwzględną weryfikację.

Jeszcze uwaga: ostatecznie wróciłem do pierwotnej wersji z drobnymi mianami w zakończeniu.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Bajka na dobranoc

Porucznik Szczuk jeszcze raz ułożył równo papiery na biurku, splótł palce, puknął dłońmi w blat i wystrzelił:

– Nie ma już dla was miejsca w resorcie.

Siedzący naprzeciwko wysoki, szczupły oficer jakby w ogóle się tym nie przejął. Łagodny uśmiech wciąż opromieniał pociągłą, dokładnie ogoloną twarz. Zadbaną ręką poprawił bujne, włosy koloru ciemny blond i z gracją pociągnął łyczek herbaty. Na lśniącym czystością mundurze nie pojawiła się ani jedna zmarszczka.

– Towarzyszu poruczniku– zaczął powoli, hipnotyzującym głosem – jestem zupełnie przekonany, że sumiennie wypełniacie obowiązki, które w oparciu o żywotne potrzeby narodu, kładzie na was wszystkich partia i rząd. Każdy z nas ma na tym polu jakieś zadania do wykonania. Wiedzcie zatem, iż w przyszłym tygodniu mam do odbycia kilka spotkań z dziećmi przedszkolnymi, a to w celu kształtowania od najmłodszych lat świadomości obywatelskiej…

Szczuk, odkąd tutaj pracował, wysłuchał już wielu podobnych zdań i równie dużo musiał powiedzieć, jeśli w ogóle chciał mówić. Miał już serdecznie dosyć tego ideału milicjanta, z jego nienagannym światopoglądem, dobrym sercem, pomocną dłonią i niewzruszonymi zasadami. Jego cień, chodził za Szczukiem krok w krok, nie dając mu spokojnie pracować.

– …dlatego myślę, że biorąc pod uwagę wszystkie, podkreślam jeszcze raz, obiektywne okoliczności i potrzeby, możemy…

– Możecie spływać – porucznik przerwał, niemal wybuchając.

Oficer zaniemówił. Spojrzał zielonymi, czystymi oczami.

– Spływać? – powtórzył cicho i spuścił wzrok. Już przestał wierzyć, że to kiedykolwiek nastąpi. Jego wydający się wiecznym czas, skończył się. W ciszy gabinetu usłyszał szum fal i stukot odbijających się od siebie łodzi.– Do zachodniej przystani…

– A gdzie tam sobie chcecie– odrzekł triumfalnie porucznik i dodał, krzycząc– Nie ma was i nigdy nie było!

W tej chwili oficer dosłownie zniknął.

***

Major Złopek westchnął i po raz kolejny sięgnął do papierów. Nie mógł w to uwierzyć W ciągu zaledwie tygodnia liczba wykrytych przestępstw wzrosła z zera do ponad miliona! Nawet nie było komu nad tym zapanować, każdego dnia odchodzili z pracy jego najlepsi ludzie. A sam nie da przecież rady.

Podszedł do okna. Na dziedzińcu komendy panował ruch. W łagodnym świetle porannego słońca wynoszono z budynku jakieś skrzynki i kartony, po czym ładowano je do ustawionych w szeregu starów. W pewnym momencie z szerokich wrót wyłonili się dwaj barczyści faceci dźwigający lśniące bielą popiersie Lenina.

„No tak, demokracja – pomyślał – teraz ludziom wszystko wolno, pisać, myśleć i robić. Tylko jak to ogarnąć?”

Nagle zobaczył coś, o czym mu się nawet nie śniło. Był urzeczony. Nawet gdy dotarło do niego, że to tylko kolejny niesiony przez tragarza wielki plakat, wciąż nie mógł pozbyć się tego wzruszającego obrazu. Dalej widział malutkiego chłopczyka, prowadzonego za rękę przez uśmiechniętego, eleganckiego milicjanta.

Wszystko było dla niego jasne.

– Szczur! – krzyknął spod okna.

Obite suknem drzwi aż huknęły o boazerię, gdy do gabinetu wpadł zdyszany porucznik.

– Wiecie, że przestępczość rośnie?

– Tak jest, ob… panie majorze! – Szczuk otarł pot z okrągłej twarzy.

– Obywatele nie przestrzegają zasad naszego ustroju, nie ważne już jakiego – ciągnął major, podchodząc do biurka. – A to wszystko wynika z braku poszanowania dla jego stróżów. Nie notujecie?

Szczuk pospiesznie wyciągnął z kieszeni notes. Major usiadł i kontynuował:

– Zatem musimy wzmóc działania promujące zasady demokracji oraz nasz wizerunek. Zajmie się tym specjalna grupa. Mamy przecież specjalistę, tego kapitana, czy porucznika, już sam nie wiem. Tyle razy widziałem go w telewizji i zawsze mi się myli…

Porucznik zamarł. Przełknął ślinę, podrapał się po szyi i zaczął mówić:

– Eee, panie majorze…

– Słucham?

– Ten oficer, o którym pan mówi, już u nas nie pracuje. Został negatywnie zweryfikowany. Uznano go za ideał komunisty. Zresztą, już wyjechał. Z tego co wiemy, na Kubę…

Major zamyślił się i zaklął cicho, Następny…

– To znajdziecie kogoś innego! Macie na to trzy… jeden dzień!

„W końcu mamy już kapitalizm”– dodał w myślach.

***

Niebieski polonez z piskiem opon zajechał pod lśniący bielą budynek przedszkola. Niemal równocześnie na podwórko wybiegła spora grupka krzyczących radośnie dzieci. Naraz stanęły, widząc jak otwierają się drzwi i z auta wysiada postać wzięta prosto z ich bajki.

Przybysz minął je jednak i podszedł do zaparkowanych nieopodal w rzędzie samochodów. Z kieszonki munduru wyjął poszarpany bloczek i zaczął coś w nim gryzmolić. Przechodził tak od auta do auta, na szybie każdego zostawiając małą karteczkę.

Gdy skończył odwrócił się. Napotkał wzrok jednej z dziewczynek, szklisty od narastającego przerażenia. Nagle, z jej znieruchomiałych z ust wypadł na ziemię czerwony lizak.

Wprost ku niej skierował swoje pokraczne kroki. Zachichotał niczym dochodzący do wrzenia stary czajnik. Splunął na ziemię głośno charcząc i przewrócił kartkę w bloczku…

***

Major Złopek znów posępnie spoglądał przez okno. Tym razem tragarze mocowali się z bazaltowym popiersiem Dzierżyńskiego. Jemu też było ciężko, od całego stosu raportów leżących na stole. A do tego jeszcze ten chłopczyk.

Wciąż tu był. Wręcz tonął w wielkim fotelu. Czerwone, wielkie oczy miał pełne łez.

– To miał być milicjant, ten z bajki– chlipnął. – A przyjechał…– i znowu zawył.

Jego zeznanie dopełniało czarę goryczy. Od dwóch dni ze wszystkich posterunków spływały skargi na milicjantów. Zazwyczaj to samo: zakłócanie miru domowego, łamanie przepisów porządkowych i drogowych, niekulturalne zachowanie. A przede wszystkim wymuszanie mandatów. Opis sprawców też się powtarzał: wzrost bliżej nieokreślony, wiek około trzydziestu lat. U większości szerokie, rozlane twarze o wydatnych kościach policzkowych. Nieogoleni, dostrzegalne ubytki w uzębieniu.

– No i co na to powiecie, Szczur?– przerwał tok czarnych myśli.

– Albo się ktoś podszywa– zaczął porucznik, znowu się pocąc i stękając– albo to tylko wymysł.

– Wymysł?– spytał z naciskiem major. – Przecież mieliście się tym zająć, zatrudniliście kogoś?

– Noooo, taaak…– zmieszał się.– Właśnie ten, tego… Oto życiorysy…

Rzucił teczkę na biurko tak, że się otworzyła. Chłopczyk zupełnie przypadkiem zerknął do niej, podskoczył jak rażony prądem i krzyknął:

– To ten! To ten! Ogg…– wybuch płaczu stłumił dalsze słowa.

Major wziął papiery do ręki. Przyjrzał się uważnie zdjęciu, a potem skierował ciężki wzrok na Szczuka.

– No, Szczur. Jak to wyjaśnicie?

– No bo, ich było najłatwiej znaleźć. No i mało kosztują, a wie pan major, jak nam obcięli budżet.

– Natychmiast ich zwolnić!

– Za późno– westchnął porucznik.– Założyli już związek zawodowy…

Złopek chciał coś powiedzieć, ale tyko schował twarz w dłoniach. Trwał tak długo, aż w końcu podniósł zmęczony wzrok na porucznika.

– Taaak. Wychodzi na to, że w demokracji nie możemy już narzucać żadnego obrazu. Ludzie i tak będą myśleć co chcieli. Dlatego musimy zwiększyć działania. Roześlemy patrole i na każdym kroku musimy poprawiać swój wizerunek, sumiennie pilnując porządku. Tylko tak ich pokonamy. Musimy być bezwzględni. A zaczniemy od was, kapralu Szczu… Szczuk.

Podkomendny wyprężył się, skłonił głową i wyszedł. Major oparł się o poręcz i zwrócił wzrok na plakat z milicjantem, który kazał sobie powiesić. Namalowana na nim postać przywołała wspomnienia. Jednak nie z okresu służby, ale aż z dzieciństwa. Miał wtedy taką książkę z rysunkami wielu magicznych baśniowych postaci. I twarz, patrząca na niego z plakatu, przypominała mu właśnie kogoś stamtąd. Musiał się jednak upewnić.

– Chłopcze– zagadnął malca. Ten uspokoił się– Powiedz mi, proszę, kto to jest?

Chłopczyk spojrzał na plakat, uśmiechnął się i rzekł bez wahania:

– To elf, ten który pilnuje dobra od początku świata.

Major sięgnął teraz po zdjęcie, przyniesione przez Szczuka.

– A ten?

Malec wykrzywił się i odpowiedział:

– Ogr!

***

Chmury zakryły słońce i znów zanosiło się na deszcz. Kapral Szczuk patrolował mroczną, pustą uliczkę. Głos jego uderzających o bruk kroków odbijał się od ścian starych, odrapanych kamienic. Co chwilę słychać było krzyki i przekleństwa, od których aż drżały powybijane szyby.  Nic jednak nie mogło zagłuszyć potoku jego myśli.

„Oni wszyscy myślą, że to tak łatwo. Nikt nie wie jaka to odpowiedzialność. Utrzymać siebie, dzieci. I jeszcze się starać o dobry wizerunek, pfff…”

Kopnięty kamyczek poturlał się na sam środek ulicy.

„Komuna się skończyła. Jaki tu utrzymać porządek? Tu już nic nie da się ukryć tak jak wtedy i żaden parszywy, bzik, ryś, czy elf tego nie zmieni. Demokracja i kapitalizm”

Podniósł głowę. Na rogu uliczki, oparta o brudny mur siedziała staruszka i jadła bułkę. Przed nią, na chodniku, stał słoik pełen kwiatów.

„O właśnie, teraz wszyscy muszą działać na własną rękę. Nie ma żadnych zasad, a jedyny porządek…”

Zwolnił kroku. Ponownie przyjrzał się kwiatom i przeliczył je. Następnie skupił swój wzrok na staruszce. Przegryzła ostatni kęs i włożyła do kieszeni rękę z papierkiem. Ten jednak, porwany przez wiatr uleciał daleko w górę. Powiew był tak silny, że przewrócił słoik.

Kapral momentalnie przyspieszył. W rytm stukotu butów spływały mu do głowy kolejne paragrafy. Wyciągnął z kieszeni wymięty bloczek i długopis.

„Jedyny porządek, to swój własny– stwierdzil.– I jego trzeba pilnować”

Zrobił jeszcze dwa kroki, po czym wdepnął w kałużę. W zmąconej wodzie zobaczył, niską zgarbioną, niebieską postać

Zerknął za siebie. Stał tam ogr. Jego zaślinione usta drgały, wydobywając z siebie złowieszczy chichot. Szerokie, pałające chciwym spojrzeniem oczy jakby się pytały: „kto pierwszy”?

Kapral zerwał się przed siebie. Nagle poczuł ból w kostce i runął prosto w kałużę. Otrząsnął wodę z twarzy. Zobaczył, jak ogr biegnie w kierunku staruszki. Podniósł swoje ciało, ślizgając się w końcu złapał równowagę i ruszył. Nie miał jednak już szans dogonić przeciwnika, który pomimo swych krótkich nóg wręcz mknął.

„Nie może być, pierwszy, nie może”– zajęczał w myśli. Ścisnął mocniej bloczek, który cały czas trzymał w ręku. „Tu chodzi o porządek…”

Staruszka podniosła głowę. Zdało mu się, że uśmiecha się do zbliżającego się ogra w milicyjnym mundurze. Z zaufaniem wyciągnęła rękę do niego. Ten już wydzierał z bloczka mandat, by jej wręczyć.

„Muszę go wyprzedzić”– pomyślał, po czym wziął duży zamach i bloczek pofrunął w powietrzu. Patrzał, za nim, modląc się, by wylądował tam gdzie chce. Był już coraz bliżej staruszki i leciał wprost w jej dłoń, którą już prawie prawie dotykał ogr.

Trafił! Palce zacisnęły się na książeczce. Rozległ się zdziwiony krzyk.

Ogr odskoczył od staruszki. Jego ręka dymiła. Trzepał nią z całych sil, ale w mgnieniu oka cały stał się czerwony. Biegał po całym chodniku jak szalony, w końcu zawołał w kierunku kaprala:

– Ty mnie? Koledze? Milicjantowi?

Gdy tylko przebrzmiały te słowa, pyknęło i ogr zniknął. Kapral zbliżył się do miejsca, gdzie stał jego przeciwnik. Leżała tam czapka i nadpalony bloczek z wypisanym mandatem za nieprzestrzeganie porządku. Jego własny.

– Masz za swoje– rzekł po cichu.

Spojrzał na siebie. Mundur był cały ochlapany, a z łokci zwisały kawałki materiału. Dotknął bolącego nosa i na palcach dostrzegł krew.

“Tak się walczy o wizerunek”– podsumował.– “Czy naprawdę warto?”

Podszedł  do staruszki. Pochylił się i postawił przewrócony słoik. Bloczek już wcześniej schował do kieszeni. Chciał zapytać kobietę, jak się czuje. Podniósł głowę, otworzył usta i już ich nie zamknął.

Brudne kamienice zniknęły. Zamiast nich wzdłuż zadrzewionej, zielonej alei, ciągnął się szereg małych pałacyków. W ich lśniących ścianach odbijały się promienie słońca, górującego na lazurowym niebie. Pomiędzy budynkami biegały radosne dzieci i spacerowali uśmiechnięci, zadbani dorośli.

Odwrócił z powrotem wzrok. Przed sobą ujrzał piękną kobietę w bogato zdobionej sukni. Siedziała na tronie, a jej złote włosy zdobiła wysadzana diamentami korona.

– Uratowałeś mnie!- zawołała cieniutkim głosikiem. – Nie wpuściłeś do naszego bajecznego królestwa potworów!

Nie wiedział co powiedzieć. O takim idealnym świecie słyszał tylko w pogadankach.

– Ale… Przecież nie jestem elfem, a to oni zawsze bronili…

Skrzywiła się nagle.

– Pff. Dobrze, że już sobie poszli. Wpatrywali się tylko w te swoje gwiazdy i kazali podziwiać je innym, jakby tylko ich bajka była najlepsza, ich porządek– mrugnęła.

Kapral zawstydził się. Królewna dodała:

–Mi tam nigdy nie pasowało w czerwonym. A teraz każdy może tworzyć swoją bajkę.

Kapral westchnął i mruknął pod nosem”

– Z potworami, złymi milicjantami…

– …wróżkami i rycerzami. W końcu można wybierać…

–Tylko co?

– Dobro. Nie podoba ci się, mój książę?

Natychmiast podniósł głowę. Słońce odbiło się w jego szerokim uśmiechu.

“No no, książę. A to oznacza, że mogę być nawet… Piękna ta bajka” – skwitował Książę Szczuk i ryknął:

– Będę ci służył bezapelacyjnie, do samego końca! – rzekł radośnie.– Mojego, lub…

„Nie, to chyba nie ta bajka. Jak to było…” – przypomniał sobie wszystkie dobranocki i dokończył:

– Długo i szczęśliwie!

 

Koniec

Komentarze

Melduję, że przeczytałam :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cieszę się. Jak już napisałem, poczyniłem w tekście istotne zmiany. 

O rany, kiedy te zmiany wprowadzałeś? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Niestety, już dziś nawet po tym twoim drugim komentarzu. Wybacz, po prostu nie mogłem się oprzeć. Mam nadzieję, że zrozumiesz. 

Wrrr! 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zdecydowałem się usunąć wspomniane zmiany i pozostawić je tylko w zakończeniu. Może to Cię pocieszy:) Jeśli nie, poniosę wszelkie konsekwencje… tak jak porucznik Szczuk:)

Zgodnie z komentarzem w wątku konkursowym – do jutra masz czas na ewentualne poprawki. Zdecyduj się ostatecznie, jak ma tekst wyglądać :) Ja tu zajrzę ponownie najwcześniej pojutrze. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziwne to opowiadanie. Przeczytałam, ale jakoś nie umiem się w nim znaleźć. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałam, ale nie wiem o co tu chodzi. To nie moja bajka i nie moje dobranoc. :-(

 

Ła­god­ny uśmiech wciąż opro­mie­niał smu­kłą, do­kład­nie ogo­lo­ną twarz. – Smukła może być sylwetka, a twarz pociągła.

 

Za­dba­ną ręką po­pra­wił bujne, włosy ko­lo­ru ciem­ne­go blon­du… – Za­dba­ną ręką po­pra­wił bujne, włosy ko­lo­ru ciem­ny blon­d

 

– To­wa­rzy­szu Po­rucz­ni­ku– za­czął po­wo­li… – Brak spacji przed półpauzą. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

Dlaczego poruczniku napisano wielką literą?

 

Spoj­rzał swo­imi zie­lo­ny­mi, czy­sty­mi ocza­mi. – Zbędny zaimek. Czy mógł spojrzeć cudzymi oczami?

Nadużywasz zaimków.

 

bie­gną­cych mu na po­wi­ta­nie dzie­ci. Gdy go jed­nak zo­ba­czy­ły, sta­nę­ły jak wryte w zie­mię. Minął ich i pod­szedł do za­par­ko­wa­nych nie­opo­dal w rzę­dzie sa­mo­cho­dów. – Piszesz o dzieciach, więc: Minął je i pod­szedł

 

Za­chi­cho­tał ni­czym do­cho­dzą­cy do wrze­nia sta­re­go czaj­ni­ka. – Chyba miało być: Za­chi­cho­tał ni­czym do­cho­dzą­cy do wrze­nia sta­ry czaj­ni­k.

Z tego co wiem, czajnik nie wrze, wrze woda w czajniku.

 

wzrost bli­żej nie­okre­ślo­ny, wiek ok. 30 lat. – …wzrost bli­żej nie­okre­ślo­ny, wiek około trzydziestu lat.

Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy skrótów.

 

– Chłop­cze– za­gad­nął do malca. – Raczej: – Chłop­cze – za­gad­nął malca.

Zagadnąć można kogoś; do kogoś możemy zagadać.

 

– Przy­naj­mniej nie bolą już oczy czer­wo­ne­go od bla­sku… – Pewnie miało być: – Przy­naj­mniej nie bolą już oczy od czer­wo­ne­go bla­sku

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy: no cóż, mimo wszystko dziękuje za poświęcony czas i uwagi:) Fabuła widać też do przemyślenia. Znów mam nauczkę, że pośpiech w tym wypadku nie popłaca.

Mam nadzieję, że chociaż dzień będziesz miał miły:)

Spałam dobrze, a dzień z pewnością będzie dobrym dniem.

Jeśli uwagi przydały się, to bardzo się cieszę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Widzę wyraźną inspirację legendarnym plakatem, ale też i kilka innych. Czy to rzeczywiście jest bajka? Może i tak, ale końcówka bardziej zakrawała mi na absurd. Czy zamierzony? Nie wiem. Czytając, miałam wrażenie, że jestem gdzieś na granicy zrozumienia. I na tej granicy pozostałam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

śniąca: no właśnie, gdyby dobry morał (ale też główna treść, oczywiście), pewnie byś zrozumiała w większym stopniu, podobnie jak inni. Dlatego zakończenie zmieniałem kilka razy. Absurd był zamierzony, ale nie miał niszczyć przesłania.

Może jeszcze poprawię, po zakończeniu konkursu.

Pozdrawiam i dziękuję za uwagi.

Miks Psów i bajkowej aury to dość odważne i karkołomne połączenie. Rozumiem przekaz opowieści, ale te elfy, ogry i pałace to chyba nie są najtrafniejsze środki wyrazu ; P 

I po co to było?

syf.: no cóż, chciałem alegorycznie, jak w bajce. Teraz dopiero widzę, że można po prostu nie wyłapać znaczeń. Zresztą i tak nie zawarłem całego przekazu.

Ale dzięki za lekturę i uwagi!

Hmmm. Też nie bardzo zrozumiałam, o co tu chodzi. Na pewno zmiana ustrojowa, ale co jeszcze? Ile światów było w to zaangażowane?

W ciągu zaledwie tygodnia liczba wykrytych przestępstw wzrosła z zera do ponad miliona!

Ile osób trzeba było zatrudnić do samego napisania miliona krótkich, choćby jednostronicowych, raportów o zamknięciu śledztwa?

Babska logika rządzi!

Nie zrozumiałam :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka