- Opowiadanie: SHADZIOWATY - Lew idąc zaciera ogonem ślady swych łap, lecz czym zatrzeć ślady ogona?

Lew idąc zaciera ogonem ślady swych łap, lecz czym zatrzeć ślady ogona?

Taki fantastyczny spaghetti western. Tro­chę fan­ta­sy, tro­chę we­stern, tro­chę kry­mi­nał. Wszel­kie uwagi mile wi­dzia­ne, ale nie ocze­kuj­cie we­so­łej lek­tu­ry. Ra­czej po­nu­rej, choć z mo­ra­łem, też po­nu­rym.

Tym razem po­sta­no­wi­łem na­pi­sać głów­ne po­sta­cie jak role, dla okre­ślo­nych z góry ak­to­rów. I tak:
Bu­ster Sugar – Chri­stian Bale.
Clay – Du­stin Clare.
Buck – Woody Har­rel­son.

#INFO DLA TYCH, KTÓRZY JUŻ PRZECZYTALI
Zgodnie z ustawą Śniącej o przyzwoleniu na podłubanie jeszcze w tekście, podłubałem. Podrasowałem niektóre dialogi, a zakończenie ( 8 akt) powinno być teraz bardziej logiczne i ciekawsze.
#datadodaniailiczbaznakowtonieprzypadek

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lew idąc zaciera ogonem ślady swych łap, lecz czym zatrzeć ślady ogona?

1

Prze­raź­li­wy krzyk na ze­wnątrz po­de­rwał ślę­czą­ce­go nad pa­pie­ra­mi sze­ry­fa. Bu­ster Sugar nie­wie­le my­śląc, chwy­cił strzel­bę opar­tą o krze­sło, prze­sko­czył nad sto­łem i wy­padł z biura. Na je­dy­nej ulicy Milk­town do­strzegł sza­mo­ta­ni­nę kilku koni i zgiełk ludzi. Rzu­cił się bie­giem w ich stro­nę, ła­du­jąc na­bo­je do du­bel­tów­ki. Wy­strze­lił z hu­kiem, a kilka głów ob­ró­ci­ło się w jego stro­nę.

– Ochu­je­li­ście?! – wy­darł się, wpa­da­jąc w tłum i prze­py­cha­jąc się do jego cen­trum.

Za­mu­ro­wa­ło go, gdy zo­ba­czył do czego miesz­kań­cy mia­stecz­ka tak wi­wa­to­wa­li. Młody In­dia­nin, roz­pię­ty na li­nach mię­dzy czte­re­ma końmi, po­ga­nia­ny­mi przez bandę Bucka, ję­czał roz­pacz­li­wie.

– Co to ma zna­czyć? Roz­wiąż­cie go – wy­ce­dził przez zęby i prze­ciął nożem jedną z lin, przy­wią­za­ną do nogi chło­pa­ka. Tłum ucichł, a kilku męż­czyzn roz­plą­ta­ło więzy.

Krót­ko ostrzy­żo­ny, rudy męż­czy­zna wy­szedł mu na­prze­ciw, od­sła­nia­jąc ka­bu­rę.

– Nie wpier­da­laj się, Bu­ster. To nie twoja spra­wa – syk­nął. Miał nie­sa­mo­wi­tą mi­mi­kę twa­rzy, po­tra­fił przy­brać tak zło­wro­gi gry­mas zło­ści, że gotów był za­strze­lić czło­wie­ka samą miną.

Bu­ster wy­prę­żył dum­nie pierś, eks­po­nu­jąc złotą gwiaz­dę przy­pię­tą do ba­weł­nia­nej ko­szu­li.

– Za­po­mi­nasz się, Buck. To moje mia­sto, każda spra­wa tu jest moja, jeśli tylko mam takie ży­cze­nie – po­wie­dział, a w mię­dzy­cza­sie ła­do­wał na­bo­je do strzel­by, spod byka ły­piąc do­oko­ła.

Nie po­do­ba­ło mu się, że zna­lazł się oto­czo­ny przez opry­chów. Na duchu pod­niósł go widok Claya, wła­ści­cie­la sa­lo­onu i wier­ne­go druha, który wła­śnie skra­dał się ku nim po­wo­li, dzier­żąc dwa re­wol­we­ry.

– Twoje mia­sto, po­wia­dasz – od­rzekł Buck, pod­cho­dząc do niego bli­żej i stu­ka­jąc pal­cem w złoty sym­bol. – Tak, twoje mia­sto. Po­wiedz mi, co zro­bi­łeś, żeby zwy­rod­nial­ca, który zro­bił to dzie­cia­kom Mary spo­tka­ła spra­wie­dli­wość? Nie masz dzieci, ale ja mam! Ed, Ted i Garry też mają! A co jeśli nasze będą następne?! Nie obchodzi cię to, co?!

Sze­ryf mil­czał, czu­jąc krew pul­su­ją­cą mu gwał­tow­nie w czasz­ce. Był czło­wie­kiem cier­pli­wym, jed­nak dwóch rze­czy nie po­tra­fił zdzier­żyć. Pyr­ga­nia go pal­cem oraz par­szy­wej gęby Bucka, szczę­ście w nie­szczę­ściu bę­dą­cej teraz w za­się­gu ręki.

– Swo­jej ko­bi­ty też nie po­tra­fił…

Prawy sier­po­wy sze­ry­fa nie po­zwo­lił męż­czyź­nie do­koń­czyć zda­nia, po­sy­ła­jąc go na zie­mię. Dwóch opry­chów się­gnę­ło nie­pew­nie do kabur, jed­nak obaj po­czu­li zimny dotyk luf na kar­kach.

– Nawet o tym nie my­śl­cie – syk­nął Clay i pu­ścił oko do sze­ry­fa.

Bu­ster ski­nął głową.

– Taki je­steś bo­ha­ter? – za­py­tał i splu­nął na pró­bu­ją­ce­go wstać Bucka. – Spę­tać bez­bron­ne­go chło­pa­ka i zro­bić z niego po­śmie­wi­sko.

– Ale panie sze­ry­fie, te dzi­ku­sy nie­jed­ną taką zbrod­nię zro­bi­ły, prze­cież to zwie­rzę­ta są – za­czął star­szy męż­czy­zna, eme­ry­to­wa­ny stra­żak.

Stróż prawa pod­szedł do mło­de­go In­dia­ni­na, wciąż trzę­są­ce­go się ze stra­chu i z bólu. Od­wró­cił go w stro­nę tłumu.

– Pra­cu­je w mle­czar­ni, od ósme­go roku życia. Nigdy nawet bu­tel­ka mleka przy nim nie zgi­nę­ła! – ryk­nął. – A tam­tej nocy był w pracy, po­świad­czy­ło to kilka osób. Za­pier­da­lał, że­by­ście mieli rano co do pyska wlać. Ro­zejść się!

– Bu­ster, jesz­cze się zo­ba­czy­my – po­wie­dział Buck, wspar­ty na jed­nym z kom­pa­nów, ocie­ra­jąc rę­ka­wem krew z ust.

Sze­ryf spoj­rzał na niego z po­gar­dą i po­pro­wa­dził mło­dzień­ca do swo­je­go biura.

– Gdzie mnie pan za­bie­ra? Chyba mnie pan nie aresz­tu­je?!

– Spę­dzisz noc albo dwie u mnie w celi. Mam wra­że­nie, że dla nie­któ­rych kolor two­jej skóry prze­wa­ża alibi, które pre­zen­tu­jesz.

 

2

Bu­ster Sugar wsu­nął rękę pod ka­pe­lusz i prze­cze­sał tłu­ste włosy. Gdyby nie złota gwiaz­da przy­pię­ta na pier­si, w po­pla­mio­nej ko­szu­li i z okru­cha­mi w rudej bro­dzie wy­glą­dał­by na zwy­kłe­go ob­szczy­mu­ra. Ostat­nio bra­ko­wa­ło mu czasu na hi­gie­nę, a jesz­cze bar­dziej bra­ko­wa­ło mu czasu na to, by się tym przej­mo­wać.

– I co? – za­py­tał bar­man, na­peł­nia­jąc szklan­kę sze­ry­fa zło­ci­stym trun­kiem.

– I nic! Skur­wy­syn nie zo­sta­wił po sobie naj­mniej­sze­go śladu. Nic! Nawet ziarn­ka pia­sku albo gila z nosa. A lu­dzie są coraz bar­dziej nie­cier­pli­wi. Boję się, że dzi­siej­szy in­cy­dent nie był ostat­nim.

Wła­ści­ciel lo­ka­lu obej­rzał się za sie­bie na ta­bli­cę z przy­pię­ty­mi ogło­sze­nia­mi.

– Wciąż nie ma za nim listu goń­cze­go – stwier­dził roz­cza­ro­wa­ny.

– A jak niby, do kurwy nędzy, mamy stwo­rzyć list goń­czy, jeśli nie wia­do­mo nawet jak ten kutas wy­glą­da? Co mam na­pi­sać? Na ten mo­ment wiem tak mało, że nawet jeśli skur­czy­byk sie­dzi tu wśród nas i śmie­je się pod nosem, to gówno mu można zro­bić – wściekł się Bu­ster.

Clay ro­zej­rzał się po­dejrz­li­wie po lo­ka­lu i po­krę­cił głową. Jego wzrok na chwi­lę za­trzy­mał się na Bucku, li­żą­cym rany przy kuflu piwa.

– Wąt­pli­we, nie sądzę, żeby Lew był, aż tak od­waż­ny lub głupi, by sie­dzieć tuż pod twoim nosem.

– Żaden, kurwa, Lew! – Bu­ster wal­nął pię­ścią w bar. – Nie siej mi tu pro­pa­gan­dy i nie po­wta­rzaj głu­pot! I tak lu­dzie szczę­ka­ją du­pa­mi ze stra­chu. Do­ra­bia­nie mi­tycz­nych teo­rii tylko po­gor­szy sy­tu­ację.

Sze­ryf wy­chy­lił się na ba­ro­wym stoł­ku i się­gnął do mi­secz­ki z su­szo­ną wo­ło­wi­ną. Jego ło­kieć trą­cił me­ta­lo­wą pusz­kę, która za­tań­czy­ła na kra­wę­dzi blatu. Za­war­tość za­brzę­cza­ła obie­cu­ją­co, zwia­stu­jąc ry­chłe speł­nie­nie wy­pi­sa­ne­go na niej za­ło­że­nia – na pia­ni­no.

Bar­man nie­mal po­ło­żył się na barze i ści­szył głos.

– Ale prze­cież zna­la­złeś na miej­scu zbrod­ni tę no­tat­kę, tak? To nie plot­ka.

– Ta. Zna­la­złem.

– Co to do­kład­nie było?

Bu­ster po­cią­gnął łyk bur­bo­na i skrzy­wił się pod buj­nym wąsem. Z tru­dem przy­cho­dzi­ło mu opo­wia­da­nie o tym, co za­stał tam­tej nocy w miesz­ka­niu wdowy Mary Wal­l­son.

– Książ­ka przy­rod­ni­cza, otwar­ta na roz­dzia­le o lwach. A krwią za­zna­czo­no aka­pit o tym, że samce po­że­ra­ją po­tom­stwo ry­wa­la zanim przy­stą­pią do godów z sa­mi­cą – za­czął, ale prze­rwał i wy­ce­lo­wał palec w męż­czy­znę za barem. – Ale zaraz, skąd wiesz o no­tat­ce?

Clay się uśmiech­nął, po czym wy­pro­sto­wał na bacz­ność.

– Aliza, panie sze­ry­fie. Pań­ska za­stęp­czy­ni wspo­mnia­ła o tym, kiedy prze­słu­chi­wa­ła mnie ty­dzień temu.

Sugar po­kle­pał przy­ja­cie­la po ra­mie­niu i za­chmu­rzył się.

– Wy­bacz Clay, nigdy nie dałeś mi po­wo­du, by cię o co­kol­wiek po­dej­rze­wać. Ale to śledz­two mnie wy­kań­cza, jeśli tego szyb­ko nie roz­wi­kłam to się ja­kiejś schi­zo­fre­nii na­ba­wię.

– Po­wi­nie­neś dać sobie spo­kój i prze­stać się tym za­drę­czać. Po­zwo­lić kry­mi­nal­nym z Dal­las, żeby przy­sła­li swo­ich i się tym za­ję­li. Po­trze­ba cudu…

– Cudu? – za­py­tał Bu­ster, wcho­dząc przy­ja­cie­lo­wi w zda­nie. – Nie. Po­trze­ba ko­ro­ne­ra.

Sze­ryf wlał do gar­dła jed­nym hau­stem za­war­tość szklan­ki i stuk­nął nią mocno o blat.

– I to cho­ler­nie do­bre­go – dodał.

– Co masz na myśli? –  za­py­tał Clay, płu­cząc puste na­czy­nie pod wodą.

Bu­ster się­gnął płaszcz z wie­sza­ka i za­rzu­cił na ra­mio­na za­ma­szy­stym ru­chem. Ko­ścia­ny ży­ran­dol za­grze­cho­tał tar­gnię­ty wy­two­rzo­nym wia­trem.

– To, co już dawno po­wi­nie­nem zro­bić. Po­pro­szę o asy­stę na­szych czer­wo­no­skó­rych przy­ja­ciół.

– Zwa­rio­wa­łeś! – Clay wy­ba­łu­szył oczy.

Sze­ryf uśmiech­nął się po­nu­ro pod nosem, do­tknął rąbka ka­pe­lu­sza i wy­szedł. Bar­man wy­tarł ręce w szmat­kę i po­kle­pał po gło­wie swo­je­go rot­twe­ile­ra, zwi­nię­te­go w kłę­bek pod barem.

– Sły­sza­łeś, Cri­xus? Zwa­rio­wał. Nasz Bu­ster zwa­rio­wał.

 

3

Bu­ster Sugar wpa­ro­wał do swo­je­go ga­bi­ne­tu, wszedł na za­ple­cze, wy­su­płał z kie­sze­ni pęk klu­czy i otwo­rzył celę mło­de­go In­dia­ni­na. Obu­dził go i po­sa­dził na krze­śle, sam sia­da­jąc na­prze­ciw­ko niego.

– Po­słu­chaj chłop­cze, jak masz na imię?

– Hipp.

– Hipp? My­śla­łem, że u was każdy się na­zy­wa jakoś tak bar­dziej fi­ku­śnie. Hyży bizon albo kru­chy ka­mień.

Chło­pak spoj­rzał na niego li­to­ści­wie, a sze­ryf wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Po­słu­chaj, Hipp, wiesz, że nikt tutaj nie pała mi­ło­ścią do ludzi two­je­go, hm, ro­dza­ju. Ja także. Nie wie­rzę rów­nież w sza­ma­nizm i inne tego typu głu­po­ty. Jed­nak po­ło­że­nie w jakim się znaj­du­ję, nie po­zwa­la mi prze­bie­rać w środ­kach. Zro­bię wszyst­ko, żeby capnąć tego łotra. Ro­zu­mie­my się?

Chło­pak przy­tak­nął.

– Jesz­cze za cza­sów stu­diów sły­sza­łem o tym, że w nie­któ­rych ple­mio­nach ist­nie­ją stare wie­rze­nia o ma­gach śmier­ci. Nie żebym w to wie­rzył, ale za­łóż­my, że je­stem w sta­nie cię wy­słu­chać, jeśli masz o tym coś cie­ka­we­go do po­wie­dze­nia.

– Ist­nie­je dużo rze­czy, o któ­rych wy, biali lu­dzie, nie wie­cie, a gdy­by­ście się do­wie­dzie­li i zo­ba­czy­li je na wła­sne oczy, włosy sta­nę­ły­by wam dęba. Jed­nak jeśli nawet, mo­gły­by pomóc panu w roz­wi­kła­niu śledz­twa, nie uda się panu prze­ko­nać żad­ne­go sza­ma­na, by użył swo­ich mocy w wa­szych śledz­twach.

Bu­ster pa­trzył za okno, na cień po­wo­li za­le­wa­ją­cy aleję, nio­sąc ze sobą przy­jem­ny chłód. Facet za­krę­cił na palcu ru­de­go wąsa, roz­my­śla­jąc, w końcu klep­nął chło­pa­ka w ko­la­no.

– Nie uda się, po­wia­dasz. Cóż, za­ry­zy­ku­ję.

 

4

Koń­skie ko­py­ta ude­rza­ły z ło­mo­tem o po­pę­ka­ną zie­mię, wzbi­ja­jąc za sobą tuman kurzu. Choć sze­ryf z in­diań­skim chłop­cem wy­je­cha­li z mia­stecz­ka tuż po zmro­ku, pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca wy­ła­nia­ły się wła­śnie nad ka­nio­nem.

– Po­bud­ka – rzekł Bu­ster do Hippa, śpią­ce­go na dru­gim koniu, przy­wią­za­nym do czar­ne­go ru­ma­ka męż­czy­zny. – Pra­wie je­ste­śmy.

Po kilku mi­nu­tach po­wol­nej jazdy wśród kak­tu­sów, żół­tych traw i po­ma­rań­czo­wej ziemi, ich oczom uka­za­ło się ni­skie ogro­dze­nie z ostro­ko­łu, za­gro­da dla kur. Gra­ni­cę osady wy­zna­cza­ły wy­so­kie to­te­my, wy­rzeź­bio­ne w drew­nie i pod­sy­pa­ne ka­mie­nia­mi. Bu­ster nie wi­dział do­kład­nie co jest na nich wy­ry­te, było za ciem­no. Okry­te jesz­cze cie­niem gór, tipi, sterczały ni­czym stalagmity, roz­pierzch­nię­te na rów­ni­nie.

– Gdzie ten wasz sza­man? – za­py­tał sze­ryf, roz­glą­da­jąc się po In­dia­nach ły­pią­cych na niego po­dejrz­li­wie.

Nie­któ­rzy gar­bo­wa­li skóry bi­zo­nów, roz­wie­szo­ne na żer­dziach. Inni mie­sza­li coś w mi­skach, stru­ga­li strza­ły. Mimo wcze­snej pory, wio­ska tęt­ni­ła ży­ciem.

– Tam. – Chło­piec wska­zał więk­szą, drew­nia­ną bu­dow­lę. – Ale nie może tam pan wejść, po­roz­ma­wiam z Al­ma­dre. Po­pro­szę, żeby wy­szła.

– To ko­bie­ta?

– Yhm.

Męż­czy­zna przy­tak­nął i po­pa­trzył jak mło­dzie­niec znika w wej­ściu bu­dyn­ku. Czas pły­nął po­wo­li, Bu­ster czuł jak pot ście­ka mu po dłoni na kolbę strzel­by, którą mocno ści­skał. Nigdy nie lubił re­wol­we­rów, uwa­żał, że nic nie za­stą­pi sta­rej, do­brej du­bel­tów­ki. Za­sta­na­wiał się jed­nak, co by mu dała w star­ciu z kil­ku­na­sto­ma lub wię­cej łu­ka­mi. W końcu po upły­nię­ciu, zda­wa­ło­by się, wiecz­no­ści, Hipp wy­szedł z chaty.

– Co tak długo? – za­py­tał Bu­ster, roz­glą­da­jąc się. – Za­ła­twi­łeś coś?

– Tak, wy­słu­cha cię.

Sze­ryf ze­sko­czył z konia i prze­cią­gnął się. Lę­dź­wie łu­pa­ły go od dłu­giej jazdy, dawno nie prze­sie­dział na koniu kilku go­dzin z rzędu. Od­szedł na bok i ulżył sobie, po­zwa­la­jąc by jeden z kak­tu­sów po­wi­tał nowy dzień stru­mie­niem moczu za­miast pro­mie­niem po­ran­ne­go słoń­ca.

– Sze­ryf chyba za­po­mniał o ma­nie­rach. – Ko­bie­cy głos zła­pał go na go­rą­cym uczyn­ku.

Stróż prawa po­pra­wił szel­ki i od­wró­cił się. Stała przed nim star­sza pani, mimo ty­się­cy zmarsz­czek i si­wych, rzad­kich wło­sów, była wy­pro­sto­wa­na oraz pełna ener­gii.

– Wy­bacz – od­rzekł, pod­szedł do juków i wy­cią­gnął zeń szmat­kę. Wy­cie­ra­jąc ręce, kon­ty­nu­ował. – Nie zwy­kłem mo­czyć ziemi gdzie po­pad­nie, jed­nak sy­tu­acja jest dość nagła, można by nawet rzec, że wy­my­ka mi się spod kon­tro­li. Nie dalej jak wczo­raj…

– Wiem co zro­bi­łeś – po­wie­dzia­ła po­wo­li, kop­nia­kiem, za­sy­pu­jąc pia­skiem mocz męż­czy­zny. – Ura­to­wa­łeś go. Wszyst­ko mi opo­wie­dział. Je­stem ci wdzięcz­na.

Bu­ster Sugar pod­szedł do chłop­ca od tyłu, po­tar­gał mu włosy i po­ło­żył obie dło­nie na ra­mio­nach.

– Wdzięcz­ność – rzekł po­wo­li, pa­trząc na cie­kaw­skich In­dian, zbie­ra­ją­cych się do­oko­ła. – To puste słowo. I wiedz, że nor­mal­nie wcale nie ocze­ki­wał­bym się go usły­szeć. Jed­nak jest coś, o co chciał­bym cię po­pro­sić, droga pani. Je­że­li dobry Hipp był ła­skaw ci o wszyst­kim opo­wie­dzieć, to wiesz, kto, a ra­czej co gra­su­je w Milk­town.

Ko­bie­ta okry­ła się cie­plej ko­lo­ro­wym pal­tem i wpa­try­wa­ła się w niego prze­szy­wa­ją­cym wzro­kiem ciem­nych oczu. Licz­ne pióra upchnię­te w jej fry­zu­rze po­wie­wa­ły lekko, tar­ga­ne po­dmu­cha­mi po­ran­ne­go wia­tru.

– Wasze spra­wy nie są moimi, choć boli mnie wieść o tak be­stial­skim czy­nie. Nie mogę ci pomóc.

– Oj tak, ohyd­nym. Tylko, że wi­dzisz tak samo jak ty masz swoje za­sa­dy i ogra­ni­cze­nia. I za­ło­żę się, że je­steś w sta­nie zro­bić wiele, żeby się ich trzy­mać. Tak samo ja, peł­niąc obo­wiąz­ki sze­ry­fa, z któ­rych je­stem nie­zwy­kle dumny, mam swoje cele i za­sa­dy. Przy­rze­kłem utrzy­my­wać po­rzą­dek w moim mie­ście i słu­żyć jako ręka spra­wie­dli­wo­ści.

Koń­cząc zda­nie, za­ci­snął dło­nie moc­niej na bar­kach chłop­ca i po­trzą­snął nim.

– Dzi­siaj, wsta­wia­jąc się za nim, na­ro­bi­łem sobie wielu wro­gów w mie­ście. Dużo osób jest świę­cie prze­ko­na­nych o jego winie. Wiesz do­brze, że moi i twoi lu­dzie nie mają za sobą naj­lep­szej prze­szło­ści. Wy­star­cza­ją­co krwi zo­sta­ło już prze­la­ne. A jego eg­ze­ku­cja na pewno pro­wa­dzi­ła­by do dal­szych re­per­ku­sji.

– Ow­szem. A ty? Je­steś prze­ko­na­ny o jego winie? – za­py­ta­ła, mru­żąc oczy.

– Je­stem prze­ko­na­ny – za­czął pod­chwy­tli­wie. – Że chło­piec był wtedy w pracy, u mle­cza­rza i nie ma ze zbrod­nią nic wspól­ne­go.

Sta­ro­win­ka unio­sła głowę i ro­zej­rza­ła się po wio­sce.

– W czym więc pro­blem?

– W tym, że jeśli nie znaj­dę win­ne­go i to szyb­ko. Spra­wą za­in­te­re­su­ją się śled­czy z Dal­las, a kiedy przy­bę­dą, nie bę­dzie ich in­te­re­so­wa­ło ni­czy­je alibi. Prze­słu­cha­ją jesz­cze raz każ­de­go i jeśli kilka osób wy­po­wie jego imię, chło­piec za­wi­śnie zanim zdąży wy­po­wie­dzieć – ra­tun­ku.

Ko­bie­ta mil­cza­ła, wpa­tru­jąc się to w by­stre oczy sze­ry­fa, to w prze­stra­szo­ne, mło­de­go In­dia­ni­na.

– W takim razie, niech zo­sta­nie tutaj i nie wraca do mia­stecz­ka – za­pro­po­no­wa­ła.

– Wiesz, że to nie­moż­li­we. Gdyby wy­szło na jaw, że pu­ści­łem wolno chłop­ca, mógł­bym sobie nie po­ra­dzić z opa­no­wa­niem tłumu. Chło­pak wraca ze mną. Mam na­dzie­ję, że ty też.

– Czy to groź­ba? Nie dość, że facet bez kul­tu­ry to jesz­cze bez wy­obraź­ni. – Sza­man­ka po­krę­ci­ła głową, jakby roz­cza­ro­wa­na.

Bu­ster doj­rzał kątem oka, jak kilku czer­wo­no­skó­rych męż­czyzn ota­cza go, na­cią­ga­jąc strza­ły na cię­ci­wy. Na­chy­lił się nad chłop­cem i szep­nął mu do ucha.

– Nie bój się, do­brze? To tylko taka gra, że­by­śmy obaj wy­szli z tego cało. Nic ci się nie sta­nie – do­koń­czył, po­wo­li wy­su­nął nóż z po­chwy i przy­tknął mło­dzień­co­wi do szyi.

Chło­piec jęk­nął, a źre­ni­ce sza­man­ki roz­sze­rzy­ły się.

– Spójrz na niego – po­wie­dział do niej. – Całe życie przed nim. Wiedz, że chcę tego sa­me­go co ty. Aby w szczę­ściu dożył star­cze­go wieku. Oraz tego, że­by­śmy wspól­ny­mi si­ła­mi unik­nę­li prze­le­wu krwi.

– Mo­żesz go jesz­cze unik­nąć, wy­puść Hippa i nigdy tu nie wra­caj – rze­kła spo­koj­nie i po­wo­li.

– Wiesz, że nie mogę.

Ko­bie­ta po­de­szła bli­żej.

– Nie ro­zu­miesz o co pro­sisz, o jak ciem­ną magię. O igra­nie ze śmier­cią. Mu­sia­ła­bym być na miej­scu zbrod­ni, śmier­ci, zba­dać ciała. Wskrze­sić śmierć samą w sobie i ode­grać ją od nowa.

– To ty nie ro­zu­miesz, to nie jest proś­ba.

– Do­brze więc – po­wie­dzia­ła i ru­szy­ła w stro­nę konia, na któ­rym przy­je­chał chło­piec. – Po­mo­gę ci. Ale wiedz, że każda magia ma swój koszt, a ta któ­rej będę mu­sia­ła użyć, wy­ma­ga naj­więk­sze­go z moż­li­wych.

– Nie szu­kam drogi na skró­ty – od­parł sze­ryf, wsia­da­jąc wraz z Hip­pem na czar­ne­go ru­ma­ka. – Je­dy­nie wska­za­nia mi od­po­wied­niej ścież­ki.

Ko­bie­ta od­wró­ci­ła się w stro­nę wio­ski i krzyk­nę­ła coś do jed­ne­go z męż­czyzn dzier­żą­cych to­ma­hawk. Coś czego Bu­ster nie zro­zu­miał, ale brzmia­ło na tyle nik­czem­nie, by gęsia skór­ka ob­le­gła jego przed­ra­mio­na.

– To oj­ciec Hippa – rze­kła, gdy od­jeż­dża­li już z osady. – Wi­dział jak przy­kła­dasz mu nóż do krta­ni. U nas, ta­kich ge­stów się nie wy­ba­cza.

Sze­ryf po­ru­szył się nie­spo­koj­nie na koniu. Czuł się źle, jed­nak w głębi duszy wie­dział, że czyni to dla więk­sze­go dobra. Choć ta­kie­go, które może go kie­dyś ugryźć w dupę.

 

5

Widok in­diań­skiej sza­man­ki ja­dą­cej na koniu u boku sze­ry­fa i Hippa, wzbu­dził ogrom­ne za­in­te­re­so­wa­nie miesz­kań­ców Milk­town. Na­stro­je były jed­nak da­le­kie od dzięk­czyn­nych, więc długo to nie trwa­ło, zanim spa­dły na nich licz­ne prze­kleń­stwa oraz nik­czem­ne epi­te­ty. Nie­któ­re tak kre­atyw­ne, że aż przy­jem­ne dla ucha. Z okrzy­ków Bu­ster do­wie­dział się mię­dzy in­ny­mi o tym, że ów In­dian­ka na pewno mu się wypina, by zdjąć po­dej­rze­nia z chłop­ca. Myśl in­tym­ne­go kon­tak­tu ze sta­rusz­ką wstrzą­snę­ła nim ni­czym wia­dro lo­do­wa­tej wody, włącz­nie z każ­dym dzia­ła­niem, które taka ką­piel po­wo­du­je. Po­pro­wa­dził konie ku jed­ne­mu z drew­nia­nych domów i zsiadł, nie spusz­cza­jąc dłoni z ra­mie­nia chłop­ca. Wska­zał staruszce kręte scho­dy.

– Halo, Bu­ster! Gdzie go za­bie­rasz? Nie przy­szedł dzi­siaj do ro­bo­ty, co ty sobie my­ślisz? – ryk­nął tłu­sty, mle­czarz, kro­cząc ulicą w bia­łym far­tu­chu.

– Przy­kro mi, Ed. Młody jest za­trzy­ma­ny w spra­wie mor­der­stwa dzie­ci Wal­l­so­nów.

– Wo­la­ła­bym, żeby chło­piec tego nie wi­dział – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, od­wra­ca­jąc się za nim. – Jeśli boisz się, że stra­cisz kartę prze­tar­go­wą, wy­ce­luj we mnie strzel­bą.

– Nie – od­rzekł Bu­ster. – Nie ma ta­kiej po­trze­by. Idź z nim, Hipp, potem cię znaj­dę. 

In­diań­ska sza­man­ka, gdy we­szła do po­ko­ju  wstrzy­ma­ła od­dech i opar­ła się o fu­try­nę. Plamy krwi były wszę­dzie, roz­bry­zga­ne na ob­ra­zach wi­szą­cych na ścia­nach, nawet na su­fi­cie. Po­ćwiar­to­wa­ne zwło­ki trój­ki dzie­ci wa­la­ły się po pod­ło­dze. Bu­ster za­krył nos ban­da­ną.

Ko­bie­ta uklę­kła na dy­wa­nie. Smród gni­ją­ce­go mięsa zda­wał się jej nie prze­szka­dzać, jed­nak dla sze­ry­fa było to zbyt wiel­kie wy­zwa­nie. Na­chy­lił się nad wia­drem przy wej­ściu i zwy­mio­to­wał.

Sza­man­ka od­wró­ci­ła się do niego, po jej po­licz­kach pły­nę­ły łzy.

– Trze­ba je po­cho­wać.

– Nie mo­żna. Do­pó­ki spra­wa nie bę­dzie wy­ja­śnio­na, nie mo­że­my usu­nąć do­wo­dów.

Ko­bie­ta po­krę­ci­ła głową. Wsta­ła i prze­szła się do­oko­ła, do­ty­ka­jąc garn­ka i misek, wciąż peł­nych mięsa za­mor­do­wa­nych dzie­ci. Prze­je­cha­ła pal­ca­mi po przy­rod­ni­czej książ­ce, otwar­tej na roz­dzia­le o lwach. Po kilku no­żach i ta­sa­kach roz­rzu­co­nych na dużym stole.

– To złe miej­sce. Strasz­ne miej­sce. Śmierć wciąż tu krąży – po­wie­dzia­ła i wy­ję­ła spod palta amu­let. Sple­cio­ny dysk z pió­ra­mi i ko­ra­li­ka­mi. – Bę­dzie mi po­trzeb­na matka tych dzie­ci.

– Oba­wiam się, że to nie­moż­li­we. Jest w bar­dzo złym sta­nie. – Bu­ster skrzy­wił się. – Wciąż nie od­zy­ska­ła zmy­słów odkąd za­sta­ła ten widok.

– To ko­niecz­ne. Myślę, że będę w sta­nie pomóc rów­nież jej.

Sze­ryf kiw­nął głową i wy­szedł. Z wiel­ką chę­cią opu­ścił prze­klę­ty dom. Ru­szył w stro­nę ap­te­ki, na pię­trze któ­rej miesz­ka­ła Do­ro­tha, ko­bie­ta o go­łę­bim sercu jak i ro­zu­mie. Opie­kuń­cza i czuła, czę­sto od­bie­ra­ła po­ro­dy, le­ka­rzem była mar­nym, lecz Mary Wal­l­son nie po­trze­bo­wa­ła do­bro­dziejstw me­dy­cy­ny, a wła­śnie cie­płe­go do­ty­ku i kojących słów. 

– Dosyć się już wy­cier­pia­ła – za­pro­te­sto­wa­ła pie­lę­gniar­ka.

– Do­ro­tho, muszę ją na chwi­lę za­brać. Jeśli mam schwy­tać tego skur­wy­sy­na to po­trzeb­na mi bę­dzie jej pomoc.

– Mam na­dzie­ję, że nie do tego prze­klę­te­go domu. Sły­sza­łam, że przy­pro­wa­dzi­łeś do mia­sta jakąś starą dzi­ku­skę. To praw­da?

– Praw­da. – Bu­ster nie krył po­dzi­wu dla pręd­ko­ści, z jaką w Milk­ci­ty po­dró­żo­wa­ły plot­ki. – Może mi pomóc, ale po­trze­bu­je matki tych dzie­ci. Pro­szę. Mary mnie zna, stu­dio­wa­li­śmy razem w Au­stin.

Ko­bie­ta wes­tchnę­ła, ale wpu­ści­ła go do po­ko­ju. Pani Wal­l­son, sku­lo­na w kłę­bek, le­ża­ła na łóżku, trzę­sąc się lekko. Mru­cza­ła coś pod nosem. Miała zdar­te pa­znok­cie, prze­krwio­ne, wy­trzesz­czo­ne oczy i po­czo­chra­ne włosy.

– Mary, to ja, Bu­ster – za­czął, prze­ra­żo­ny sta­nem ko­bie­ty. Gdy wi­dział ją po raz ostat­ni, przy­po­mi­na­ła ducha. Teraz zaś, jego abo­mi­na­cję.

– Zo­staw mnie! – krzyk­nę­ła, za­ci­ska­jąc palce na koł­drze. – Zo­staw­cie mnie wszy­scy!

Sze­ryf pod­szedł i po­ło­żył jej rękę na ra­mie­niu, po­ma­so­wał.

– Muszę cię o coś po­pro­sić – za­czął.

– Już ci wszyst­ko po­wie­dzia­łam! Idź stąd! Spier­da­laj!

Bu­ster zła­pał się pod boki, wzru­szył ra­mio­na­mi, za­rzu­cił sobie ko­bie­tę na bark i wy­szedł. Si­łu­jąc się bar­dziej z prze­kleń­stwa­mi rzu­ca­ny­mi pod jego ad­re­sem, ani­że­li  z mię­śnia­mi osła­bio­nej ko­bie­ty. Za­trzy­mał się tylko w ko­ry­ta­rzu i za­rzu­cił na plecy Mary płaszcz, by nie przy­nieść jej wsty­du, nio­sąc w samej ko­szu­li noc­nej.

 

6

Kiedy Bu­ster wró­cił na miej­sce zbrod­ni, zdzi­wił się. Licz­ne ka­dzi­dła roz­sta­wio­ne przez sza­man­kę cał­ko­wi­cie zdu­si­ły smród, a ogni­sko które roz­pa­li­ła w pie­cy­ku nada­ło miej­scu cie­pły blask. Nie zma­za­ło to jed­nak wszech­obec­nej krwi i po­cię­tych ciał. Mary przy­pa­dła do po­ćwiar­to­wa­nych zwłok, tuląc je do pier­si.

– Zo­stań – po­le­ci­ła Sza­man­ka. – Zo­bacz sam, o co mnie po­pro­si­łeś.

Usiadł obok in­diań­skiej ko­bie­ty i pa­trzył jej na ręce. W sumie był cie­kaw jak taki ry­tu­ał wy­glą­da. Wyj­mo­wa­ła z sa­kiew­ki różne ro­śli­ny i wrzu­ca­ła do ognia, co rusz two­rząc nowe ob­ło­ki dymu, ro­bi­ło się dusz­no. Bu­ster za­ka­słał. Kiedy odjął pięść od ust, nie sie­dzie­li już w po­ko­ju, lecz w lesie. Po­czuł za­pach ży­wi­cy i mo­kre­go mchu. Jego wil­cze łapy stą­pa­ły lekko po ściół­ce, biegł całą wa­ta­hą wraz ze swymi brać­mi i sio­stra­mi. Usły­szał krzyk męż­czy­zny. Da­le­ko. Strasz­ny od­głos, ale in­stynkt oka­zał się sil­niej­szy, po­biegł za nim. Cza­jąc się za drze­wem doj­rzał plecy fa­ce­ta, ude­rza­ją­ce­go ener­gicz­nie w drze­wo. Pła­czą­ce­go i ry­czą­ce­go dziko. Za­mru­gał i wzle­ciał. Czuł jak ruch ło­pa­tek wpra­wia skrzy­dła w ruch. Wie­dział o za­bój­czej sile swo­je­go dzio­ba i mocy pa­zu­rów. Z wy­so­ka spo­glą­dał na po­grzeb. Na Mary z ma­ły­mi dzieć­mi przy nodze, pła­czą­cą nad gro­bem swo­je­go męża. Doj­rzał też win­ne­go, z roz­ma­za­nym ob­li­czem, sto­ją­ce­go z tyłu. Bu­ster peł­zał. Sunął po pia­sku ni­czym łódź po tafli wody. Jego ogon grze­cho­tał. Znał to miej­sce, Au­stin, stu­dio­wał tam. Drzwi były otwar­te, wsu­nął się do środ­ka, sły­szał mu­zy­kę. Doj­rzał młodą dziew­czy­nę, gra­ją­cą na for­te­pia­nie w dużej, za­peł­nio­nej sali. Był tam też ten sam ta­jem­ni­czy męż­czy­zna. Jego twarz po­zo­sta­wa­ła nie­wy­raź­na. Sie­dział z książ­ką pod pachą. Ob­ser­wo­wał Mary. Tym razem sze­ryf po­czuł drew­nia­ną pod­ło­gę pod ła­pa­mi. Był psem. Truch­tał przy nodze ja­kie­goś czło­wie­ka. We­szli po krę­tych scho­dach. Bu­ster otwo­rzył oczy i ro­zej­rzał się po po­ko­ju. Nie było w nim krwi, dymu ani żad­nych zwłok. Trój­ka dzie­ci Wal­l­so­nów spała w łóżku. Drzwi otwo­rzy­ły się, pa­no­wa­ła ciem­ność, nie wi­dział twa­rzy męż­czy­zny. Ale doj­rzał psa, w któ­re­go gło­wie sam przed chwi­lą był.

– Cri­xus – szep­nął Bu­ster, pa­trząc z bli­ska na czar­ne­go rot­twe­ile­ra.

Postać zbli­żyła się do łóżka w któ­rym spały dzie­ci.

– To niemożliwe…

Obraz roz­ma­zał się i znik­nął, a rze­czy­wi­stość za­ję­ła jego miej­sce. In­diań­ska ko­bie­ta wy­szła z transu i uśmiech­nę­ła się po­nu­ro.

– Wiesz już kogo szu­kasz?

– Nie wie­rzę.

Sza­man­ka zmru­ży­ła oczy po­gar­dli­wie, wsta­ła i otwo­rzy­ła okno.

– Muszę wie­dzieć – od­parł. – Muszę wie­dzieć na pewno.

*

Bu­ster wbiegł do swo­je­go biura i po­trzą­snął ener­gicz­nie sie­dzą­cą przy biur­ku ko­bie­tą.

– Aliza, skup się, to bar­dzo ważne – po­wie­dział, pa­trząc w oczy prze­ra­żo­nej ko­bie­cie.

– Co się stało? – za­py­ta­ła ner­wo­wo.

– Czy wspo­mi­na­łaś ko­mu­kol­wiek pod­czas prze­słu­cha­nia o tej książ­ce i frag­men­cie o lwach? O wia­do­mo­ści, no­tat­ce, o czym­kol­wiek?

– Nie. – Po­krę­ci­ła głową. – Prze­cież mó­wi­łeś, żeby ni­ko­mu nie wspo­mi­nać.

Sze­ryf chwy­cił ją za szyję, tak mocno, że aż jęk­nę­ła.

– Nie kła­miesz mnie, praw­da?

Za­prze­czy­ła.

– Je­steś pewna, że ni­ko­mu, ale to ni­ko­mu, nie wspo­mnia­łaś ani słowa?

– Nie! Ni­ko­mu!

Bu­ster roz­luź­nił uścisk i uca­ło­wał ją w czoło.

– Stra­szysz mnie – za­pła­ka­ła.

– Prze­pra­szam – od­parł i dodał. – Dzwoń do Dal­las. Po­wiedz im, że Lew nie żyje.

 

7

Wa­ha­dło­we drzwicz­ki sa­lo­onu roz­war­ły się z hu­kiem. Bu­ster Sugar wpa­ro­wał do środ­ka, ze strzel­bą w dłoni i psy­cho­pa­tycz­nym wy­ra­zem twa­rzy. Buck sie­dzą­cy naj­bli­żej wej­ścia, za­krztu­sił się piwem, jed­nak nie się­gnął do ka­bu­ry. Sze­ryf po­słał mu tylko groź­ne spoj­rze­nie, minął go i pod­szedł pro­sto do baru.

– Wy­glą­dasz okrop­nie – wy­pa­lił Clay, pa­trząc na przy­ja­cie­la opie­kuń­czo. – Ru­szy­ło się coś w śledz­twie? In­dian­ka po­mo­gła?

Bu­ster nie od­po­wie­dział, po­ło­żył dubeltówkę na la­dzie, od­wró­cił sto­ją­cą den­kiem do góry szklan­kę i ski­nął na bar­ma­na. Gdy ten na­peł­nił na­czy­nie, męż­czy­zna opróż­nił je jed­nym tchem i wziął do ręki blaszaną pusz­kę. Ob­ra­cał ją w dłoni, po­brzę­ku­jąc mo­ne­ta­mi.

– Na pia­ni­no – prze­czy­tał. – Na cho­le­rę ci pia­ni­no?

Clay wzru­szył ra­mio­na­mi i po­now­nie na­peł­nił szklan­kę sze­ry­fa.

– Pa­mię­tam jakby to było wczo­raj, gdy stu­dio­wa­li­śmy razem w Au­stin. Mło­dzi, am­bit­ni, rząd­ni ma­rzeń. Co się zmie­ni­ło?

Bar­man zmarsz­czył czoło, wy­tarł dło­nie w ścier­kę. Usiadł na­prze­ciw­ko Bu­ste­ra i nalał sobie bur­bo­na.

– Ty do­pią­łeś swego, skoń­czy­łeś prawo, zo­sta­łeś sze­ry­fem, dobry ciąg przy­czy­no­wo skut­ko­wy. A ja.

– No wła­śnie, Clay. Co z tobą?

Męż­czy­zna po­cią­gnął ze szklan­ki.

– A ja skoń­czy­łem we­te­ry­na­rię, a teraz pro­wa­dzę bar – po­wie­dział i dopił resz­tę.

– No wła­śnie. Gdzie tu lo­gi­ka?

– Do czego zmie­rzasz?

Bu­ster zdjął ka­pe­lusz i po­dra­pał się po gło­wie.

– Wi­dzia­łem dzi­siaj rze­czy, w które bym nie uwie­rzył. W któ­rych ist­nie­nie nikt by nie uwie­rzył. Sza­man­ka. Nie wiem sam co to było. Swego ro­dza­ju trans. Ja byłem tam. Na miej­scu zbrod­ni, wtedy, kiedy to się stało.

W sa­lo­onie roz­mo­wy uci­chły, oczy i uszy skie­ro­wa­ne były ku barowi. Sze­ryf spoj­rzał na rot­twe­ile­ra, mer­da­ją­ce­go we­so­ło ogo­nem za ladą. Skrzy­wił się. Clay ro­zej­rzał się ner­wo­wo.

– Oczy­wi­ście, nie spo­dzie­wasz się chyba, że w nie uwie­rzy­łem – rzu­cił Sugar, roz­ła­do­wu­jąc at­mos­fe­rę. – Wiesz, że je­stem roz­sąd­nym czło­wie­kiem. Kon­ser­wa­ty­stą, a nawet lek­kim ra­si­stą.

– Jasne, że nie uwie­rzy­łeś ko­lo­ro­wym – od­rzekł Clay, jakby spo­koj­niej­szy.

Bu­ster wy­pro­sto­wał się na stoł­ku i chwy­cił do ręki strzel­bę. Czuł po­now­nie, że łzy na­peł­nia­ją mu oczy. Żo­łą­dek prze­wró­cił mu się na lewą stro­nę.

– Nie je­stem prze­sąd­ny, dla­te­go po­sta­no­wi­łem za­się­gnąć innej wie­dzy. Zde­rzyć słowo czło­wie­ka ze sło­wem in­ne­go. W tym wy­pad­ku twoje i Alizy. Jako mój przy­ja­ciel wiesz, że jest jedna rzecz, któ­rej nie to­le­ru­ję. Po­wiedz wszyst­kim jaka to rzecz.

Bar­man uśmiech­nął się i po­pa­trzył na cie­kaw­skich klien­tów.

– Kłam­stwo, bra­cie – od­parł. – Nie to­le­ru­jesz kłam­stwa.

– Po­wiedz im dla­cze­go. Po­wiedz dla­cze­go go nie to­le­ru­ję.

Clay pod­szedł bli­żej i po­ło­żył jedną rękę na barze. Cri­xus za­szcze­kał.

– Bo to cecha kurew i zło­dziei.

Sze­ryf od­szedł dwa kroki od lady, ob­ró­cił się i spoj­rzał przy­ja­cie­lo­wi w oczy.

– No wła­śnie, bra­cie, teraz po­wiedz mi, któ­rym z tych dwóch je­steś.

– Prze­pra­szam – rzu­cił Clay.

– To nie mnie…

Gło­śny huk roz­darł lokal, drza­zgi po­sy­pa­ły się z baru na pod­ło­gę, a Bu­ster zła­pał się za brzuch i opadł na jedno ko­la­no. Bar­man wy­ce­lo­wał w niego po­now­nie, tym razem znad blatu. Zanim jed­nak zdą­żył na­ci­snąć na spust, kula wy­strze­lo­na przez Bucka, przy­słu­chu­ją­ce­go się kłót­ni, roz­dar­ła szyję mężczyzny na strzę­py. Go­rą­ca krew bry­zgnę­ła na pie­czo­ło­wi­cie usta­wio­ne bu­tel­ki.

– Nie! – krzyk­nął Bu­ster, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać rot­twe­ile­ra pę­dzą­ce­go na opry­cha, który wła­śnie ura­to­wał mu życie.

Po­stać w kącie zrzu­ci­ła kap­tur i krzyk­nę­ła coś, a pies sku­lił ogon i uło­żył się pod jej sto­pa­mi. In­diań­ska sza­man­ka po­gła­ska­ła go, uspo­ka­ja­jąc i chro­niąc przed ku­la­mi bandy Bucka.

– Clay! – krzyk­nął sze­ryf i wstał, chwy­ta­jąc się baru.

Okrą­żył ladę i ukuc­nął przy krztu­szą­cym się męż­czyź­nie.

– Wi­dzia­łem cię w lesie, na po­grze­bie jej męża, na jej wy­stę­pach. Dla­cze­go mi nigdy nie po­wie­dzia­łeś? Mo­głem ci jakoś pomóc, do­ra­dzić. Ten bar, pia­ni­no, wszyst­ko… To wszyst­ko było dla niej. Ale te dzie­ci, Clay? Znisz­czy­łeś ją tym.

Łzy mie­sza­ły się z krwią, pły­nąc po twa­rzy ko­na­ją­ce­go bar­ma­na. Bu­ster przy­ło­żył rękę do brzu­cha i po­ka­zał mu za­krwa­wio­ną dłoń.

– Na­praw­dę? Mnie też chcia­łeś zabić? Kim ty się sta­łeś?

Clay od­wró­cił wzrok, a po chwi­li za­krztu­sił się po raz ostat­ni.

 

8

Gdy zna­jo­ma za­gro­da z ostro­ko­łu po­ja­wi­ła się na ho­ry­zon­cie, Bu­ster za­trzy­mał się. Rot­twe­iler Cri­xus biegł u jego boku. Choć lekko zdy­sza­ny, do­trzy­my­wał tempa.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dział męż­czy­zna i dodał. – I prze­pra­szam, że spo­tka­li­śmy się w ta­kich przy­krych oko­licz­no­ściach.

In­diań­ska sza­man­ka po­mo­gła zsiąść Hip­po­wi z konia i ka­za­ła po­biec do osady. Gdy znik­nął za ogro­dze­niem, zwró­ci­ła się do sze­ry­fa.

– Pa­mię­tasz o za­pła­cie?

– Po to z wami przy­je­cha­łem.

– Mó­wi­łam ci, że to wy­so­ka cena za przy­słu­gę, któ­rej chcia­łeś. To była magia śmier­ci, wi­dzia­łeś śmierć, do­świad­czy­łeś jej. Tylko śmierć może wy­na­gro­dzić śmierć.

– Po tym wszystkim, zamierzasz mnie zabić? Więc to jest twoja cena, moje życie.

Zauważył na twarzy kobiety troskę, choć pomieszaną z politowaniem.

– Nie. Straciłeś dziś wystarczająco dużo, sporo też od siebie dałeś. Rachunek między nami jest uregulowany. Przed odjazdem obiecałam jednak ojcu chłopca, że tu wrócisz. Wrócisz, by nigdy nie odjechać.

Bu­ster uśmiech­nął się i do­tknął prze­siąk­nię­te­go krwią opa­trun­ku na brzu­chu.

– I tak wąt­pię, żebym się z tego wy­li­zał – rzu­cił i ro­zej­rzał się. – Ale to nie w moim stylu, poddać się bez walki. Co, jeśli od­mó­wię?

– A jak my­ślisz?

Sze­ryf pod­je­chał do sza­man­ki i jed­nym szyb­kim ru­chem noża roz­pła­tał jej gar­dło. Za­wró­cił, gna­jąc ile tylko sił w ko­py­tach miał jego czar­ny rumak. Każdy sus zwie­rzę­cia wstrzą­sał bo­le­śnie jego raną. Gdy do­tarł do mia­stecz­ka, za­ba­ry­ka­do­wał się w swoim biu­rze i ocze­ki­wał. Tej nocy, In­dia­nie spa­dli na Milk­town, ni­czym sza­rań­cza. Nie zo­sta­wia­jąc ni­ko­go przy życiu. Tnąc, prze­szy­wa­jąc, na­bi­ja­jąc, sie­kąc i skal­pu­jąc każdą na­po­tka­ną osobę. Wkrót­ce całe mia­sto za­pło­nę­ło, ni­czym wiel­ka po­chod­nia, wbita w piasz­czy­stą rów­ni­nę.

Bu­ster otwo­rzył oczy, wciąż sie­dział na koniu.

– I co, sam po­wiedz. Masz ja­kieś inne opcje? – za­py­ta­ła onie­mia­łe­go męż­czy­znę.

Sze­ryf prze­tarł rę­ka­wem twarz i po­trzą­snął głową.

– Zdaje się, że nie – wy­ce­dził i spoj­rzał na psa. – A co z nim? Chcia­łem się nim zająć.

– Zro­bię to za cie­bie – od­par­ła. – Bo w głębi duszy, szeryfie, nie je­steś złym czło­wie­kiem, tylko lekko zagubionym. Podobnie, jak jego poprzedni właściciel.

Bu­ster prych­nął i ru­szył po­wo­li w stro­nę osady.

– Chcia­łam ci coś jesz­cze po­ka­zać – po­wie­dzia­ła i po­pro­wa­dzi­ła go do jed­ne­go z to­te­mów.

Ostat­nim razem, po ciem­ku, nie do­strze­gł, co było na nich wy­ry­te. Teraz wi­dział do­sko­na­le. Za­wiesił wzrok na lwie, z wiel­ką grzy­wą, szcze­rzą­cym kły na trzy małe po­sta­cie. Wi­dział też wilka, orła, węża i psa. Nie wie­dział co po­wie­dzieć.

– Jakim cudem? – za­py­tał. – To cały czas tu było?

– Prze­cież i tak nie wie­rzysz w takie głu­po­ty.

Sze­ryf wes­tchnął.

– Po­wo­li mnie na­wra­casz.

Gdy wje­cha­li do wio­ski Bu­ster doj­rzał Hippa sto­ją­ce­go u boka wy­so­kie­go In­dia­ni­na. Męż­czy­zna dzier­żył dwa to­ma­haw­ki, na gło­wie miał pió­ro­pusz, a na twarzy bitewne barwy.

– Twoje życie na­le­ży do niego. – Ko­bie­ta rze­kła z prze­ką­sem.

– Wiesz co? Boli mnie tylko jedno – za­ga­dał, spoglądając za siebie. – Że ten kutas Buck zgar­nie całą na­gro­dę za głowę Lwa.

– Po­cie­szę cię sze­ry­fie – od­par­ła, chi­cho­cząc ni­czym na­sto­lat­ka. – Zginiesz za przy­sta­wie­nie chło­pa­ko­wi noża do szyi. Wy­obraź sobie co ojciec zrobi z dra­niem, który nie­mal ro­ze­rwał go na strzę­py.

Koniec

Komentarze

Porywający tytuł! ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Melduję, że przeczytałam :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fajne, ale nieco infantylne. Kilka literówek się ostało w tekście, kilka dialogów brzmi sztucznie i nie jak na swoje czasy :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Trochę brakowało mi napięcia w wątku kryminalnym – jakoś praktycznie od razu się domyśliłam, kto jest winnym (po zwaleniu na rozgadaną ‘sekretarkę’). Zabrakło mi też porządnie nakreślonych postaci – niby straszna zbrodnia a jakoś mną nie wstrząsnęła. Miejscami miałam wrażenie, że zbyt kolokwialny język. Ale czytało się dobrze.

Dobrze się czytało, bo kiedyś lubiłam westerny i opowieści z Dzikiego Zachodu. Ale pierwszy akapit mnie nieco odrzucił. Dlatego pozwalam sobie zacytować i dopisać, co mi tu zgrzytało:

Przeraźliwy krzyk na zewnątrz na zewnątrz czego? wiem, domyślam się, ale mi zgrzytnęło poderwał ślęczącego nad papierami szeryfa. Buster Sugar niewiele myśląc, chwycił strzelbę opartą o krzesło, przeskoczył nad stołem dlaczego przeskoczył nad stołem? Mniej wysiłku wymaga obejście stołu – dla mnie nieracjonalne postępowanie i wypadł z biura. Na jedynej ulicy Milktown dostrzegł szamotaninę kilku koni i dostrzegł? Nie zmieniasz orzeczenia, więc wychodzi, że dostrzegł zgiełk zgiełk ludzi. Rzucił się biegiem w ich stronę, ładując naboje do dubeltówki – w biegu ładował broń? Raczej niewykonalne . Wystrzelił z hukiem sam wystrzał z reguły jest bardzo głośny czyli z hukiem, a kilka głów obróciło się w jego stronę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

bemik

Co do zgrzytania, orzeczeń i innych wystrzałów mądrował się nie będę, bo nie jestem polonistą. Co do przeskoczenia nad stołem, owszem, łatwiej stół obejść, ale przeskoczenie miało na celu pokazanie, że szeryf nie jest jeszcze grubym dziadem. A i ukazanie, że ten krzyk na zewnątrz to nie była codzienność, tylko wyjątkowa sytuacja, nie cierpiąca zwłoki. Wiesz jak to jest, limity znaków ograniczają takie rzeczy jak dokładny opis wnętrza, a tak jak sobie wyobraziłem biuro, ten manewr nie był aż taki trudny. Do dubeltówy ładuje się dwa dość duże naboje, można by tego dokonać nawet płynąc. Na upartego :P

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Czytało się nieźle, choć opowieść wydała mi się niezbyt skomplikowana. Podoba mi się konwencja westernu, jednak mam wrażenie, że tylko prześlizgnąłeś się po sprawie, a chyba można było wycisnąć z tej historii nieco więcej, gdyby nie limit znaków, oczywiście. ;-)

Wykonanie, niestety, pozostawia trochę do życzenia. :-(

 

do­strzegł sza­mo­ta­ni­nę kilku koni i zgiełk ludzi. – Zgiełku nie można dostrzec, zgiełk można usłyszeć. Do zgiełku przyczyniają się nie tylko ludzie.

 

Za­mu­ro­wa­ło go, gdy zo­ba­czył do czego miesz­kań­cy mia­stecz­ka tak wi­wa­to­wa­li.Wiwatowanie to wznoszenie okrzyków na czyją cześć. Nie można wiwatować do czegoś/ kogoś.

 

dla nie­któ­rych kolor two­jej skóry prze­wa­ża alibi, które pre­zen­tu­jesz. – Dość nieczytelne zdanie.

Czy alibi można prezentować? Byłam przekonana, że alibi się ma, udowadnia je i jest po sprawie, albo się nie ma alibi i wtedy jest problem.

Może: …według niektórych obciąża cię kolor skóry i ma to większe znaczenie, niż mocne alibi.

 

Wła­ści­ciel lo­ka­lu obej­rzał się za sie­bie na ta­bli­cę z przy­pię­ty­mi ogło­sze­nia­mi. – Masło maślane. Czy mógł obejrzeć się przed siebie?

Proponuję: Wła­ści­ciel lo­ka­lu spojrzał za sie­bie…Lub: Wła­ści­ciel lo­ka­lu obej­rzał się

 

My­śla­łem, że u was każdy się na­zy­wa jakoś tak bar­dziej fi­ku­śnie. Hyży bizon albo kru­chy ka­mień. – Buster mówi o imionach, więc: Chyży Bizon albo Kru­chy Ka­mień.

 

Chło­pak spoj­rzał na niego li­to­ści­wie, a sze­ryf wzru­szył ra­mio­na­mi. – Raczej: Chło­pak spoj­rzał na niego z politowaniem, a sze­ryf wzru­szył ra­mio­na­mi.

litościwiez politowaniem to nie to samo.

 

Bu­ster pa­trzył za okno, na cień po­wo­li za­le­wa­ją­cy aleję, nio­sąc ze sobą przy­jem­ny chłód. – Ze zdania wynika, że Buster, wychylony z okna, patrzy na cień i niesie przyjemny chłód. ;-)

Aby patrzeć za okno, trzeba je otworzyć i wychylić się zeń. Jeśli okno jest zamknięte, patrzymy przez okno.

Proponuję: Bu­ster pa­trzył przez okno, na cień po­wo­li za­le­wa­ją­cy aleję, nio­sący ze sobą przy­jem­ny chłód.

 

ich oczom uka­za­ło się ni­skie ogro­dze­nie z ostro­ko­łu… – Masło maślane. Ostrokół jest ogrodzeniem.

Może: …ich oczom uka­za­ło się ni­skie ogro­dze­nie z ostro zakończonych palików

 

Od­szedł na bok i ulżył sobie, po­zwa­la­jąc by jeden z kak­tu­sów po­wi­tał nowy dzień stru­mie­niem moczu za­miast pro­mie­niem po­ran­ne­go słoń­ca. – Czy rzeczywiście kaktus witał dzień strumieniem moczu, zamiast promieniować słońcem? A jak kaktus sika? ;-)

Proponuję: Od­szedł na bok i ulżył sobie, sprawiając że jeden z kak­tu­sów po­wi­tał nowy dzień w strudze moczu, zamiast w promieniach porannego słońca.

 

Wiem co zro­bi­łeś – po­wie­dzia­ła po­wo­li, kop­nia­kiem, za­sy­pu­jąc pia­skiem mocz męż­czy­zny. – Czy powiedziała powoli, kopniakiem, czy kopniakiem zasypała mocz? ;-)

Proponuję: Wiem co zro­bi­łeś – po­wie­dzia­ła po­wo­li i kop­nąwszy pia­sek, zasypała mocz męż­czy­zny.

 

To puste słowo. I wiedz, że nor­mal­nie wcale nie ocze­ki­wał­bym się go usły­szeć. – Piszesz o słowie, a słowo jest rodzaju nijakiego, więc: I wiedz, że nor­mal­nie wcale nie cze­kał­bym, aby je usły­szeć.

 

Ko­bie­ta okry­ła się cie­plej ko­lo­ro­wym pal­tem… – Chyba nie można okryć się cieplej. By komuś czującemu chłód było cieplej, może okryć się dokładniej/ staranniej/ ciaśniej/ ściślej/ lepiej.

Wydaje mi się, że Indianka okryłaby się raczej kolorowym ponczo/ poncho, nie paltem.

Proponuję: Ko­bie­ta okryła/ otuliła się ciaśniej ko­lo­ro­wym ponczo.

 

Tylko, że wi­dzisz tak samo jak ty masz swoje za­sa­dy i ogra­ni­cze­nia. I za­ło­żę się, że je­steś w sta­nie zro­bić wiele, żeby się ich trzy­mać. Tak samo ja, peł­niąc obo­wiąz­ki sze­ry­fa, z któ­rych je­stem nie­zwy­kle dumny, mam swoje cele i za­sa­dy. – Ten fragment wydaje mi się mało czytelny.

Może: Tylko wi­dzisz, tak jak ty masz swoje za­sa­dy i ogra­ni­cze­nia, i za­ło­żę się, że je­steś w sta­nie zro­bić wiele, żeby się ich trzy­mać, tak samo ja, peł­niąc obo­wiąz­ki sze­ry­fa, z czego je­stem nie­zwy­kle dumny, mam swoje cele i za­sa­dy.

 

Dzi­siaj, wsta­wia­jąc się za nim, na­ro­bi­łem sobie wielu wro­gów w mie­ście. – Obawiam się, że to chyba nie wydarzyło się dzisiaj, omawiane zdarzenie miało miejsce wczoraj.

 

Chło­pak wraca ze mną. Mam na­dzie­ję, że ty też. – Szamanka nie może wrócić, bo nie była w mieście.

Proponuję: Chło­pak wraca ze mną. Mam na­dzie­ję, że ty też pojedziesz z nami.

 

jak kilku czer­wo­no­skó­rych męż­czyzn ota­cza go, na­cią­ga­jąc strza­ły na cię­ci­wy. – Strzały chyba się nie naciąga, naciąga się cięciwę.

 

spa­dły na nich licz­ne prze­kleń­stwa oraz nik­czem­ne epi­te­ty. – Nikczemność niespecjalnie pasuje mi jako określenie epitetu.

Może: …spa­dły na nich licz­ne prze­kleń­stwa oraz niewybredne epi­te­ty.

 

Jeśli boisz się, że stra­cisz kartę prze­tar­go­wą, wy­ce­luj we mnie strzel­bą.Jeśli boisz się, że stra­cisz kartę prze­tar­go­wą, wy­ce­luj we mnie strzel­bę.

 

Śmierć wciąż tu krąży – po­wie­dzia­ła i wy­ję­ła spod palta amu­let. – Nadal nie widzę Indianki w palcie.

 

Miała zdar­te pa­znok­cie, prze­krwio­ne, wy­trzesz­czo­ne oczy i po­czo­chra­ne włosy. – Raczej: …roz­czo­chra­ne włosy.

 

Gdy wi­dział ją po raz ostat­ni, przy­po­mi­na­ła ducha. Teraz zaś, jego abo­mi­na­cję. – Gdyby wcześniej widział Mary po raz ostatni, nie zobaczyłby jej teraz.

Co to znaczy, że Mary przypominała abominację ducha?

Proponuję: Gdy wi­dział ją ostatnim razem, przy­po­mi­na­ła ducha, zaś teraz budziła abominację.

 

Si­łu­jąc się bar­dziej z prze­kleń­stwa­mi rzu­ca­ny­mi pod jego ad­re­sem, ani­że­li  z mię­śnia­mi osła­bio­nej ko­bie­ty. Si­łu­jąc się bar­dziej z prze­kleń­stwa­mi rzu­ca­ny­mi pod swoim ad­resem

 

Jego wil­cze łapy stą­pa­ły lekko po ściół­ce, biegł całą wa­ta­hą wraz ze swymi brać­mi i sio­stra­mi. – Wataha może biec, ale czy jeden osobnik może biec watahą?

Proponuje: Jego wil­cze łapy stą­pa­ły lekko po ściół­ce, biegł z całą wa­ta­hą, ze swymi brać­mi i sio­stra­mi.

 

Nie kła­miesz mnie, praw­da? –  Nie kła­miesz, praw­da? Lub: Nie okła­mujesz mnie, praw­da?

Nie można kłamać kogoś.

 

Mło­dzi, am­bit­ni, rząd­ni ma­rzeń.Mło­dzi, am­bit­ni, żąd­ni ma­rzeń.

 

Gdy wje­cha­li do wio­ski Bu­ster doj­rzał Hippa sto­ją­ce­go u boka wy­so­kie­go In­dia­ni­na.Gdy wje­cha­li do wio­ski, Bu­ster doj­rzał Hippa sto­ją­ce­go u boku wy­so­kie­go In­dia­ni­na.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jednej rzeczy mi tu zabrakło – tagu „historia alternatywna”. Bez niego opowieść zawiera sporo nielogiczności, dla których nie mam wytłumaczenia. Z jednej strony klasyczny western z szeryfem, bandytami, Indianami, którzy strugają łuki i strzały, mieszkają w tipi, oprawiają bizonie skóry. Z drugiej mamy emerytowanego strażaka, indiańskiego chłopca pracującego w mleczarni (!), kobietę jako zastępcę szeryfa, tegoż oraz inne osoby wspólnie niegdyś studiujące, a obecnie mieszkające gdzieś w pipidówce i współczesny język. Do tego nie potrafię sobie wyobrazić, że indiańska szamanka mówi „facet”.

Troszkę w czytaniu przeszkadzały usterki typu poprzestawiany szyk (np. spod byka łypiąc dookoła), elementy jak „ów Indianka” oraz kulejąca interpunkcja.

Sama historia jednak jest ciekawa i wciągająca. Przypomniała mi dzieciństwo, gdy zaczytywałam się w westernach :). Może i prosta, ale takimi pamiętam westerny.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

regulatorzy

Dzięki, po zakończeniu konkursu doszlifuję.

śniąca

Te ,,nielogiczności’’ są zamierzone, a wręcz kluczowe. Łączą to co znajome, z tym co nowatorskie :D A język, no cóż, mamy XXI wiek, historię opowiadam ja, więc posługuję się takim językiem w jakim bym wam tę opowieść wyrecytował przy ognisku. Usterki biorę na klatę (Ogłoszenie: zatrudnię edytora). Westerny takie są, niby proste, ale mają swoją magię. Cieszę się, że udało mi się wpasować w ten kanon.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Ładnie się zbliżyłeś do limitu. :-) Wprowadzenie Indian do akcji mi się podobało. To chyba relikty z dzieciństwa – westerny mnie nie pociągały, ale czerwonoskórzy… Motyw z lwem też na plus. Tylko że u lwic zabicie młodych wywołuje ruję, u kobiet to chyba inaczej działa… ;-)

Z wykonaniem kiepsko, mimo poprawek. Faktycznie, ten edytor jest Ci potrzebny.

Babska logika rządzi!

Finkla

Dzięki, cóż, nie ukrywam, że wykonanie to wciąż moja pięta achillesowa. Ale tym razem poziom trudności był podniesiony. Bo do opowiadania zasiadłem po 15.00 w dzień deadline’u, a później byłem zbyt ,,wycieńczony’’, żeby w nim dłubać. Także trafiło tu tak surowe, jak tylko mogło. Pozdrawiam :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

dobry tytuł ; P

 

– Nie wpierdalaj się, Buster. To nie twoja sprawa – syknął. Miał niesamowitą mimikę twarzy, potrafił przybrać tak złowrogi grymas złości, że gotów był zastrzelić człowieka samą miną.

 

Hah – z grubej rury już na starcie : P

 

Nie ma bata, by te zwłoki mogły tak leżeć, szczególnie w klimacie westernu, jedno że kłóci się to z ogólnie przyjęta moralnością, a drugie – po trzech dniach tam by było tyle robactwa, że nie dałoby się wejść do środka

 

Generalnie mi się podobało, ale trochę nie – początek był dobry, bo tam postaci były bardziej krwiste, trochę przerysowane i westernowe, a więc takie, o których chce się czytać; potem z nich schodzi ciśnienie. Fabuła nie jest szałowa, ale – sprawnie poprowadzona – trzyma tempo.

 

Bohater robi, co do niego należy, ale na początku wygląda lepiej niż pod koniec : P

Poza tym fajnie, że pojawiła się westernowa konwencja.

 

I po co to było?

Nie porwało mnie, ale źle też nie było.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka