- Opowiadanie: palpio - W gwiezdny pył

W gwiezdny pył

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

W gwiezdny pył

To był ponury czas. Pełen krzywd, śmierci i depresyjnych myśli, przytłaczających niczym wielka belka drewna wzięta na wątłe barki. A to wszystko przez nich. Przybyli nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co i w jakim celu. Do tej pory nie nawiązali z nami kontaktu, nie wylądowali na ziemi.

Ich statki fruwały tylko na niebie, niczym czarne złowróżbne kruki. Pojawiali się w różnych zakątkach planety i niszczyli. Próbowaliśmy odpowiedzieć ogniem, ale nie daliśmy rady. Byli od nas potężniejsi. Broń mieli o wiele lepszą od naszej, jak również cała ich technologia. Byliśmy po prostu bez szans. Najgorsze było to, że nie wiedzieliśmy czego tak naprawdę od nas chcą.

Ci co przeżyli pierwsze brutalne, bezpardonowe ataki kosmitów nie wiedzieli co ze sobą zrobić. Zginęła cała moja rodzina więc snułem się bez celu po prawie wyludnionych osiedlach naszego miasta, spotykając niekiedy takich jak ja bezradnych ludzi. Tak było przez kilka dni, aż do pewnego wydarzenia jakie miało wtedy miejsce.

Obudziłem się rano, wstałem i mimo że był to ponury czas, słońce świeciło pięknie, a nawet powiedziałbym wesoło, choć jak wiadomo mi wesoło wcale nie było. Ale do rzeczy. Wyjrzałem przez okno i moim oczom ukazał się niezwykły widok. Ulicą szli ludzie. Było ich sporo. Szli w kolumnie po dwie, trzy, a nawet cztery osoby. Następną niezwykłą rzeczą było to, że szli za lecącym dosyć nisko statkiem obcych. Leciał w powolnym marszowym tempie, tak że ludzie ci spokojnie za nim nadążali.

Zdumiony, szybko założyłem kurtkę, bo mimo słońca, była to jednak jesień, wczesna bo wczesna ale jednak, a następnie wybiegłem na ulicę. Podbiegłem do idących ludzi i zacząłem ich wypytywać dokąd zmierzają i po co idą za statkiem obcych, ale oni zachowywali się jakby byli nieprzytomni. Nikt nie odpowiedział na moje pytania i nawet szarpanie ich za ich ubrania nic nie pomogło. Zdyszany i bezradny stałem tak chwilę gdy nagle poczułem czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem za sobą grupkę ludzi, ale innych niż tamci w kolumnie. Dotknął mnie taki starszy jegomość trochę niższy ode mnie i z siwymi włosami gdzie nigdzie.

– Witaj. – Odezwał się do mnie zmęczonym głosem. – To nic nie da oni są jacyś zahipnotyzowani, czy coś. Próbowaliśmy ich obudzić wiele razy, ale to nic nie dało, więc zabraliśmy trochę rzeczy by mieć czym się przykryć w nocy i idziemy za nimi już od wielu dni. Jak chcesz możesz do nas dołączyć.

– Ale po co idziecie za nimi? – Spytałem starszego, obserwując go spod przymrużonych oczu.

– Żeby dowiedzieć się dokąd idą, oczywiście, no i po co, i dlaczego prowadzi ich statek obcych. – Odpowiedział nonszalancko. – A ty nie chcesz się tego dowiedzieć?

– Chcę! – Odpowiedziałem bo faktycznie bardzo mnie to interesowało i chciałem się dowiedzieć, a poza tym i tak nie miałem nic innego do roboty w tym zrujnowanym świecie.

Tak więc udałem się w podróż razem z nimi. Ten starszy gość miał na imię Jerzy, były z nim jeszcze dwie młode dziewczyny Iza i Ania, ta ostatnia była nawet ładna i atrakcyjna, no i jeszcze starsza kobieta o imieniu Eleonora, facet w średnim wieku Maciej i jeszcze jeden chyba w moim wieku Arek. Ja przedstawiłem się im jako Piotr, choć tak naprawdę miałem na imię Waldek, ale wolałem być ostrożny, nie znałem ich, a może byli jakimiś oszustami i wzięli by później na mnie jakiś kredyt albo coś. W każdym bądź razie nie ufałem im na razie.

Dopiero później, gdy lepiej ich poznałem i dowiedziałem się co nieco, to wtedy zacząłem dopiero trochę ufać. Więc Jurek szedł za hipnotyczną kolumną, bo szła tam jego żona. Później dołączyły do niego dwie dziewczyny. Były to sąsiadki z jakiejś wioski którą akurat przechodziła kolumna. Zostały same więc przyłączyły się by nie być. Eleonora przyłączyła się prawie z tego samego powodu co Jurek, tylko że chodziło o jej męża, który nagle w nocy wstał, ubrał się ciepło i dołączył do kolumny. Maciej i Arek pochodzili z jednej miejscowości, ale poznali się dopiero po całej tej katastrofie, chyba byli jedynymi którzy zostali w ich mieścinie. Ukrywali się przed obcymi i wyszli, gdy zobaczyli Jurka i też przyłączyli się do nich by im pomóc. No a ja dołączyłem teraz.

Ludzie z kolumny szli cały czas, dzień i noc, ale wolno, więc my mogliśmy spać w nocy, a później ich i tak spokojnie doganialiśmy. Wbrew moim oczekiwaniom podróż była monotonna i nudna. Oni szli, my za nimi, w nocy śpimy, oni odchodzą, rano doganiamy i tak dalej i wkoło.

Aż do pewnego wieczora. Rozpaliliśmy małe ognisko. Kobiety przyrządzały jakiś posiłek, a chłopaki zaczęli rozbijać obóz i szykować posłania na noc. Postanowiłem się chwilowo urwać, a raczej postanowił mój pęcherzyk, więc oddaliłem się na stronę w ciemną noc, by znaleźć jakieś ustronne, odosobnione miejsce i nawet udało mi się to. No więc oddałem spokojnie mocz, zapiąłem spodnie, odwracam się, a moje przyzwyczajone już do mroku oczy widzą jakąś postać przede mną. Podskoczyłem tak się wystraszyłem.

– Kim jesteś? – Pytam się.

– Ważniejsze jest kim TY jesteś. – Odpowiedział.

– A kim ja jestem? – Pytam się znowu.

– Wybrańcem! – Ogłosił mi przybysz. Zacząłem się naprawdę bać. Podejrzewałem, że stoi przede mną pierwszy na tej planecie Obcy.

– A do czego zostałem wybrany, przez kogo i co ty chcesz ode mnie? – To już trzecie pytanie moje, jak nie uzyskam odpowiedzi to chyba sobie pójdę.

– Zostałeś wybrany by pozbyć się ciemiężcy z waszej planety, a ja jestem kimś kto może ci w tym pomóc! – No i zaczął nawijać, że obcy to Cajklodyci z planety Caprinus z układu Choplina. To brutalni najeźdźcy, którzy wykorzystując swoją przewagę technologiczną niszczą i zniewalają cywilizacje zamieszkujące inne planety. On natomiast pochodzi właśnie z jednej z takich planet, pokazał mi się nocą bym nie przestraszył się jego wyglądu. Cajklodyci zniszczyli jego planetę, a on poprzysiągł im zemstę i w końcu jest blisko spełnienia jej. Jego lud był trochę bardziej rozwinięty niż my na ziemi, więc udało mu się przeżyć najazd. Zdobył własny statek kosmiczny i ruszył za Cajklodytami śledząc ich z bezpiecznej odległości. Przeżył wiele przygód i poznał wielu mieszkańców kosmosu. Każda ze zniszczonych cywilizacji dokładał coś od siebie, albo technologię, albo mądrość. Koniec końców udało się stworzyć statek kosmiczny o wiele potężniejszy niż mieli najeźdźcy z Caprinusa. Jego statek, który nazwał „Słodka zemsta” miał na pokładzie broń mogącą zniszczyć statki obcych i był odporny na ich broń. No i tej broni może użyć tylko przedstawiciel planety, która jest akurat atakowana, żeby przeciwdziałać nadużyciom. Przeskanował całą Ziemię i okazało się, że jestem najlepszym kandydatem. Biorąc wszystko to pod uwagę po prostu musiałem się zgodzić.

– Waldek. – Podałem sprzymierzeńcowi moją dłoń, wymawiając moje prawdziwe imię ( w końcu kosmita przecież żadnego kredytu na mnie nie weźmie).

– Oki Two Wanoki. – Przedstawił się. – To chodźmy na statek i zaczynajmy eksterminację znienawidzonego wroga.

– Dobra tylko powiem moim przyjaciołom, żeby się o mnie nie martwili.

– Nie, to nie jest dobry pomysł. Lepiej żeby na razie nic nie wiedzieli.

– Może masz rację. W końcu i tak krótko się znamy. – Odparłem i ruszyłem za moim przewodnikiem.

W drodze na statek, który stał na leśnej polanie, w głębi lasu, opowiedział mi, że ta śmiercionośna broń opiera swoje działanie na całkowitej dezintegracji. A konkretnie to niszczy połączenia między cząsteczkami elementarnymi, co powoduje, że trafiony obiekt, w tym wypadku statek obcych, razem z nimi w środku zamieni się w pył.

Wanoki pokazał mi swój wspaniały statek kosmiczny, swoją ukochaną zemstę. Oprowadził mnie po wszystkich pokładach, szczegółowo opowiadał na moje ciekawe pytania, tłumaczył wszystko, a na koniec pokazał mi moje stanowisko bojowe, które będę obsługiwał. Objaśnił wszystko i przeszkolił w obsłudze. Wymęczyło mnie to wszystko więc zaprowadził mnie do koi gdzie mogłem się przespać i ochłonąć po tych wszystkich niesamowitych wrażeniach.

Rano dostałem pożywne śniadanie, a czas do następnej nocy kiedy mieliśmy zaatakować obcych przeznaczyliśmy na odpoczynek i omawianie planu naszego ataku. Czas dłużył się niemiłosiernie, aż przebierałem nogami by móc zacząć walkę no i w końcu się doczekałem, nastała noc. Wanoki usiadł za sterami statku, a ja na stanowisku bojowym. Pierw wznieślimy się do kosmosu i zaatakowaliśmy główne siły Cajklodytów, na które składało się osiem wielkich okrętów.

Lecieliśmy, ja brałem je po kolei na cel i strzelałem, a one zamieniały się w nicoś. Wanoki śmiał się jak oszalały i krzyczał wciąż: „W gwiezdny pył! W gwiezdny pył!”. I tak zniszczyliśmy główne siły wroga, co bardzo mnie ucieszyło, a jeszcze bardziej Wanokiego. To po prostu było coś pięknego. Potem wlecieliśmy z powrotem w atmosferę ziemską i zabraliśmy się za mniejsze jednostki obcych. Próbowali się bronić ale nic im to nie dawało. Z naszym potężnym statkiem, z naszą słodką zemstą po prostu nie mieli szans. W końcu zaczęli uciekać, lądować na ziemi i chować się, a my niszczyliśmy ich statki. Zgnietliśmy ich potęgę, stali się uchodźcami na mojej ojczystej ziemi, ale nie martwiłem się. Tymi zajmiemy się później.

Po zniszczeniu wroga wylądowaliśmy na ziemi, a Wanoki szczęśliwy strasznie długo mnie ściskał i cieszył się, a następnie zaprosił mnie na ucztę zwycięstwa. Jedliśmy i piliśmy długo i namiętnie, aż nie wiem kiedy straciłem przytomność. Jakież było moje zdziwienie, gdy obudziłem się zziębnięty na leśnej polanie z wielkim kacem w głowie, cały mokry od porannej rosy.

Poznałem, że jestem tam, gdzie ostatni raz rozbiliśmy obóz. Ruszyłem przez las z nadzieją, że znajdę kogoś znajomego. Szedłem dość długo przez las, gdy zaczęły docierać do mnie jakieś odgłosy. Ucieszyłem się i ruszyłem bardziej żwawo.

Wyszedłem z lasu wprost na wielki obóz. Pełno wszędzie było ludzi krzątających się wokół ognisk i prowizorycznych namiotów. Szedłem przez ten obóz szukając znajomych twarzy, aż w końcu ujrzałem jedną. To był Jerzy. Skierowałem się natychmiast w jego stronę, machając do niego ręką. W końcu mnie zobaczył i też się ucieszył.

– Więc jednak żyjesz! Gdzie byłeś? – Krzyknął do mnie.

– Witaj! Gdzie ja byłem?! Mój drogi byłem w gwiezdnych przestrzeniach! To ja zniszczyłem wroga! – Odpowiedziałem z dumą i zacząłem opowiadać o moich przygodach. Lecz w pewnej chwili podeszła do nas kobieta, w której rozpoznałem żonę Jurka, tylko że teraz była już przytomna.

Spojrzała ma mnie z wyrzutem i odeszła na bok z butelką wody. Nie widziałem o co jej chodzi więc wróciłem do opowiadania, ale Jerzy też nie miał szczególnej miny. Usłyszałem za sobą dziwny śmiech. Odwróciłem się zaskoczony i zobaczyłem żonę Jerzego wraz z wysokim dziwnym człowiekiem i od razu wiedziałem, że to obcy. Oczy otworzyły mi się ze zdziwienia. Pił wodę, którą podała mu kobieta.

– Dlaczego mu pomagacie? – Spytałem zdziwiony spoglądając na Jerzego. Ale to nie on się odezwał lecz obcy.

– Głupcze! Cóż uczynił żeś?! – Odezwał się niskim głosem, na którego dźwięk, aż zadrżałem.

– Jak to co? Obroniłem swoją planetę. – Powiedziałem nadal zdziwiony całą sytuacją. Bo wyglądało, że nasi zamiast ich dobijać pomagają.

– Jesteś głupcem! – Znowu obcy zaatakował mnie słownie.

– Ale dlaczego? – Coraz bardziej byłem skołowany i to nie tylko przez kaca giganta. Napiłbym się wody.

– Bo na waszą planetę wysłał nas Ten , którego wy nazywacie Bogiem, by zabrać wybranych do Raju. Po przylocie na Ziemię niszczyliśmy wszelką broń w rękach ludzi i wszelkie zło by zakończyć wasze szaleństwo, a następnie zbieraliśmy wybranych, a ty pomogłeś temu, którego nazywacie diabeł i zniweczyłeś wszelkie plany! – Zagrzmiał nade mną, a ja spuściłem głowę zawstydzony i dodałem w swojej obronie cichym głosem:

– Ale gdy przybyliście to nic nie powiedzieliście, skąd mogłem wiedzieć.

 

Nieszczęśliwy koniec.

Koniec

Komentarze

No nie wiem. Nie było złe i nawet morał* miało, i jakiś ciąg logiczny. Choć jednak kiepskie i nielogiczny ten ciąg logiczny. Więc zgadzam się z tym co napisałem na początku, że nie wiem. Ostatnio trochę dłubałem przy swoim i chyba tolerancja na głupotę i błędy mi niebezpiecznie podskoczyła.

 

* A brzmi on: jak się facetowi nie powie o co chodzi, to on nie wie o co chodzi, to skąd potem te pretensje, hę?

Czy to jest sygnaturka?

Tragicznie opisałeś losy samego Waldka, bo już nie został mu nikt bliski, który uległ pierwszej namowie, dał jej wiarę, a potem zrobił to co zrobił, bo chciał dobrze a wyszło jak zwykle.  

Nie ma się co dziwić, kiedy bohater nie zaznajomiony z obyczajami obcych próbuje naprawiać zło co go nie popełnił, bo myślał że ono z kosmosu przyleciało z obcymi a okazało się przeciwnie. I tak mi się wydaje, że mógłbyś pociągnąć za ten wątek i spróbować opisać dalsze, jeszcze nieopisane dzieje Waldka albo Piotrka, zależy kim będzie chciał być i zależy czy ktoś weźmie jakiś kredyt w potrzebie na niego. To by mogło być ciekawe a nawet zajmujące jak już się zna początek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam wrażenie, że tekst jest za dobry na Grafomanię, a te błędy za mało widowiskowe i śmieszne. Ale niech się Juror wypowiada, a Autor zastanawia.

Babska logika rządzi!

Fajne było, jak chodzili za tymi co chodzili za tym statkiem, co leciał, ale wszystko się i tak inaczej skończyło niż myślałem, że się skończy. W każdym bądź co bądź razie – kawał grafomaniii.

Nowa Fantastyka