- Opowiadanie: Sebastian B. - Siostrzyczka

Siostrzyczka

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Siostrzyczka

 

Po­wia­da­ją, że małe dzie­ci nie po­win­ny spo­glą­dać w lu­stro, bo mogą zo­ba­czyć tam Złego.

To praw­da.

+

Kiedy ktoś te­le­fo­nu­je o czwar­tej nad ranem, nigdy nie ma do prze­ka­za­nia do­brych wie­ści. Nie ina­czej było, kiedy na stoł­ku, koło sofy, na któ­rej spał czter­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna, za­czął wi­bro­wać smart­fon, by po chwi­li dodać, do tego elek­tro­nicz­ne­go tańca, pio­sen­kę „Axel F”.

– Już – wy­mam­ro­tał wy­rwa­ny ze snu To­masz, się­ga­jąc po apa­rat. – Kie licho?

Ekran no­wo­cze­sne­go te­le­fo­nu nie od­po­wie­dział mu na py­ta­nie, gdyż wy­świe­tlał się tam napis NUMER PRY­WAT­NY, oraz opcje OD­BIERZ i OD­RZUĆ. Bio­rąc pod uwagę go­dzi­nę i to, że w są­sied­nim po­ko­ju spała żona z synem, po­sta­no­wił ode­brać. Na­ci­snął zie­lo­ne pole, po czym szep­nął ospa­le do słu­chaw­ki:

– Taaa?

– Zgad­nij kto, Umum­ku? – za­brzmiał we­so­ły, ko­bie­cy głos.

Jeśli, od­bie­ra­jąc po­łą­cze­nie, To­masz był jesz­cze na wpół śpią­cy, to po­wi­ta­nie, które usły­szał, po­dzia­ła­ło na niego jak kubeł lo­do­wa­tej wody wy­la­nej mu znie­nac­ka na głowę. Prze­zwi­skiem, utwo­rzo­nym od imie­nia bo­ha­te­ra jego ulu­bio­nej kre­sków­ki z dzie­ciń­stwa, Biały del­fin Um, na­zy­wa­ła go tylko jedna osoba na świe­cie.

– Kasia? Czy to ty?

– Czo­łem bra­cisz­ku. Stę­sk­ni­łeś się?

Za­sko­czo­ny i zdez­o­rien­to­wa­ny usiadł na łóżku pró­bu­jąc ze­brać myśli. Oto dzwo­ni­ła jego sio­stra, z którą ostat­ni raz wi­dział się bli­sko trzy­dzie­ści lat temu. Pa­mię­ta­jąc jej wy­czy­ny trud­no mu było za­kła­dać, że chce zwy­czaj­nie wpaść na kawę i ciast­ko.

– Ale…, ale…

– Prze­stań wzy­wać bab­cię Alę, Umum­ku – sko­men­to­wa­ła zma­ga­nia brata przy pró­bie skle­ce­nia zda­nia.

– Nie na­zy­waj mnie tak! – wzbu­rzył się To­masz, sły­sząc po raz ko­lej­ny prze­zwi­sko z dzie­ciń­stwa.

– No już, już, bra­cisz­ku. Nie gnie­waj się – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta przyj­mu­jąc ton matki, pró­bu­ją­cej udo­bru­chać na­bz­dy­czo­ne dziec­ko.

– Po co wła­ści­wie dzwo­nisz? Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, my­śla­łem, że…

– …że kojf­nę­łam? – do­koń­czy­ła.

W słu­chaw­ce roz­legł się śmiech.

– Wła­ści­wie, to tak. Nie od­zy­wa­łaś się od, chyba, trzy­dzie­stu lat, a zna­jąc cie­bie…

– No to ład­nie o mnie my­śla­łeś. Jed­nak ty też mnie spe­cjal­nie nie szu­ka­łeś – od­bi­ła pi­łecz­kę w stro­nę brata.

– Jakoś mi nie za­le­ża­ło – od­waż­nie stwier­dził To­masz.

– Uuu, to mnie ubo­dło. Aua! Po tym wszyst­kim co dla cie­bie zro­bi­łam. Nie­ład­nie, bra­cisz­ku, nie­ład­nie.

– Dzię­ku­ję bar­dzo. Sam dał­bym sobie radę.

– Sam, kurwa? Nie roz­śmie­szaj mnie. Gdyby nie ja, to, po pierw­sze, dup­sko, przez ko­cha­ne­go ta­tu­sia, nie za­go­iło­by ci się przez całe dzie­ciń­stwo, bo ma­mu­sia, jak sobie przy­po­mi­nasz my­śla­ła, że wszyst­kie nasze pro­ble­my roz­wią­że pie­przo­ny Jezus. Po dru­gie, w bi­du­lu miał­byś tak prze­je­ba­ne, że w naj­lep­szym wy­pad­ku wy­lą­do­wał­byś w wa­riat­ko­wie, a dzię­ki mnie, wszyst­ko się jakoś uło­ży­ło, a ty nie mu­sia­łeś bru­dzić sobie rąk.

Głos uwiązł To­ma­szo­wi w gar­dle na samo wspo­mnie­nie tam­tych wy­da­rzeń. Chciał się roz­łą­czyć, ale jakaś siła ka­za­ła mu tego wszyst­kie­go wy­słu­chać. Pod ko­niec wy­bu­chu sio­stry po­czuł, jak stop­nia­ła cała jego pew­ność sie­bie. Uwa­żał, że po­wi­nien się ode­zwać, ale nie bar­dzo wie­dział co ma po­wie­dzieć.

– Wi­dzisz, ja…

– Jed­nak za­po­mnij­my o tam­tym – po­wie­dzia­ła do­bro­tli­wie Kasia. – To już hi­sto­ria. Kon­tak­tu­ję się w innej spra­wie.

Męż­czy­zna wie­dział, że to, co usły­szy, mu się nie spodo­ba.

– Po­dob­no mię­dzy tobą, a twoją panią się po­psu­ło?

– A ty skąd o tym wiesz?

– No, je­stem już w mie­ście od ja­kie­goś czasu i za­się­gnę­łam ję­zy­ka.

– Ję­zy­ka? U kogo?

– To nie jest teraz istot­ne.

– Jak to, nie jest istot­ne? – za­py­tał To­masz.

– Wi­dzisz, nie po­zwo­lę, żeby mo­je­mu bra­cisz­ko­wi dzia­ła się krzyw­da.

– Co? – krzyk­nął gło­śno i za­sta­na­wiał się czy mogli to usły­szeć, śpią­cy w po­ko­ju obok, do­mow­ni­cy.

– Jajco. Wpad­nę do cie­bie i coś za­ra­dzi­my na twoje kło­po­ty w raju. Pa.

– Nie, nie przy­chodź, pro­szę. Spo­tkaj­my się le­piej… – pró­bo­wał ne­go­cjo­wać jed­nak zo­rien­to­wał się, że w słu­chaw­ce, po dru­giej stro­nie, pa­no­wa­ła już cisza.

Padł na łóżko z myślą: Boże, spraw, żeby nie przy­szła. Pro­szę. Spraw to. Po­mi­mo sil­nych wra­żeń szyb­ko za­padł w głę­bo­ki sen, jakby ktoś go ogłu­szył. Mor­fe­usz po­sta­no­wił za­brać go na pro­jek­cję do sta­re­go kina. Śnił o swo­jej mło­do­ści.

+ +

Za­dzi­wia­ją­ce, jakie mogą być naj­wcze­śniej­sze wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa. Jedni pa­mię­ta­ją wi­zy­ty Mi­ko­ła­ja, inni mamę śpie­wa­ją­cą ko­ły­san­kę, lub brata, ba­wią­ce­go się z psem. Pierw­sze wspo­mnie­nie To­ma­sza do­ty­czy­ło śmier­ci babci Ali. Była to zła ko­bie­ta, która nie­na­wi­dzi­ła wszyst­kich i wszyst­kie­go. Ist­nia­ło nawet po­dej­rze­nie, że otru­ła swo­ich dwóch mężów, żeby do­brać się do ich pie­nię­dzy. Swoje po­tom­stwo i wnuki trak­to­wa­ła zaś tak, jakby byli do­kucz­li­wą cho­ro­bą. Jej syn, oj­ciec To­ma­sza, miał na wieść o zgo­nie matki wy­gło­sić pa­mięt­ne zda­nie:

„Na­resz­cie zde­chła, cho­ler­na wiedź­ma.”.

Mały Tom­cio za­pa­mię­tał widok jej zwłok wy­sta­wio­nych w po­ko­ju go­ścin­nym. Trum­na była zde­cy­do­wa­nie za wy­so­ko, żeby taki malec mógł co­kol­wiek za­uwa­żyć, jed­nak na ścia­nie wi­sia­ło ogrom­ne lu­stro, prze­chy­lo­ne tro­chę górą do pod­ło­gi i to wła­śnie w nim wi­dział on od­bi­cie zmar­łej babci. Po­do­ba­ło mu się, że mógł prze­sia­dy­wać w tym po­ko­ju i gapić się na trupa.

Po po­grze­bie, tego sa­me­go dnia, rów­nież pa­trzył w lu­stro, do mo­men­tu, kiedy po­de­szła do niego sio­stra i po­wie­dzia­ła:

– Chodź, bra­cisz­ku, po­ba­wi­my się.

To były pierw­sze słowa Kasi, które utkwi­ły mu w pa­mię­ci.

Mi­nę­ły trzy lata. Sy­tu­acja w ro­dzi­nie była, z ja­kie­goś po­wo­du, na­pię­ta. To­masz nie wie­dział czemu, ale jego ro­dzi­ce bez prze­rwy się kłó­ci­li. Wła­ści­wie tak ich za­pa­mię­tał, war­czą­cych, jak zwie­rzę­ta w klat­kach, które szczu­je się na sie­bie, przed nie­le­gal­ną walką. Nie ro­zu­miał tego, jed­nak at­mos­fe­ra pa­nu­ją­ca w domu stale ule­ga­ła po­gor­sze­niu. W końcu, To­masz na­ba­wił się ner­wi­cy, co oj­ciec zdia­gno­zo­wał jako po­cząt­ki złego za­cho­wa­nia. Z tego po­wo­du coraz czę­ściej spusz­czał sy­no­wi lanie. Matce to się nie po­do­ba­ło, ale je­dy­na jej re­ak­cja na tę sy­tu­ację po­le­ga­ła na za­my­ka­niu się w po­ko­ju i szu­ka­niu uko­je­nia w mo­dli­twie. Pew­ne­go razu, kiedy To­masz ob­ry­wał, za­uwa­żył, że ca­łe­mu zaj­ściu przy­glą­da się Kasia. Była scho­wa­na w po­ko­ju, obok szafy z ubra­nia­mi, jed­nak frag­ment jej po­sta­ci od­bi­jał się w lu­strze. Kiedy oj­ciec wy­szedł, po­de­szła do pła­czą­ce­go brata i rze­kła:

– Chyba naj­wyż­sza pora coś z tym zro­bić, młody.

Chło­piec, chli­piąc, wtu­lił się w jej ra­mio­na.

Kilka go­dzin póź­niej, około pół­no­cy, Tomek po­czuł de­li­kat­ne szarp­nię­cie za ramię. To była Kasia, która wi­dząc, że ten już się obu­dził szep­nę­ła:

– Chodź.

W dłoni trzy­ma­ła coś, co od­bi­ja­ło świa­tło księ­ży­ca, wpa­da­ją­ce przez okno. Za­spa­ny brat nie wy­py­ty­wał, tylko po­słusz­nie udał się za sio­strą. Kiedy bez­sze­lest­nie wkra­dli się do sy­pial­ni ro­dzi­ców, Kasia po­ka­za­ła, że dzier­ży bu­tel­kę z żół­tym pły­nem, któ­rym za­czę­ła ob­fi­cie po­le­wać po­ściel meble i dywan. Po­wie­trze za­pach­nia­ło tak, jak cza­sa­mi w ga­ra­żu ojca. To­masz nie miał wąt­pli­wo­ści, jego sio­stra roz­le­wa­ła ben­zy­nę.

– Co ro­bisz? – spy­tał wy­stra­szo­ny Tomek po cichu.

Kasia na­ka­za­ła mu mil­cze­nie, a kiedy opróż­ni­ła za­war­tość bu­te­lecz­ki bły­snę­ła za­pał­ką. Łóżko oraz oko­li­ce bły­ska­wicz­nie sta­nę­ły w pło­mie­niach się­ga­ją­cych pod sufit.

Lu­dzie nie zdają sobie spra­wy jak szyb­ko roz­prze­strze­nia się zwy­kły pożar, są to, do­słow­nie, mi­nu­ty. Jed­nak ogień, kar­mio­ny ła­two­pal­ną sub­stan­cją, to praw­dzi­wy dia­beł, który w mgnie­niu oka po­że­ra wszyst­ko, co sta­nie mu na dro­dze. To­masz nie zdą­żył za­re­ago­wać gdyż ude­rzy­ła go fala go­rą­ca od, bę­dą­ce­go teraz kulą ognia, łóżka. Ro­dzi­ce, zanim zo­rien­to­wa­li się co się dzie­je, byli już po­kry­ci pa­lą­cy­mi się frag­men­ta­mi piżam i po­ście­li, które le­pi­ły się im do skóry. Za każ­dym razem, kiedy na­bie­ra­li po­wie­trza wdy­cha­li tru­ją­cy dym. Wy­sko­czyw­szy z łóżka, wpa­dli wprost na pło­ną­cy dywan, który zdą­żył za­mie­nić się już w małe, lep­kie in­fer­no. Tam wła­śnie przy­szło im do­ko­nać ży­wo­ta. Po chwi­li, nie­na­sy­co­ny ży­wioł za­czął anek­to­wać ko­lej­ne po­miesz­cze­nia. Kasia wy­cią­gnę­ła krzy­czą­ce­go brata z domu, na po­dwór­ko, a upew­niw­szy się, że nic mu nie grozi, znik­nę­ła.

Nie było jej przez parę lat.

Po śmier­ci ro­dzi­ców, Tomek od­wie­dził kilka domów dziec­ka. Ni­g­dzie jed­nak nie za­grzał dłu­żej miej­sca. Nie­przy­sto­so­wa­ny, agre­syw­ny sa­mot­nik, był na naj­lep­szej dro­dze, żeby się sto­czyć. Nikt nie po­tra­fił mu pomóc, a po pew­nym cza­sie, nikt nie chciał mu po­ma­gać. Kiedy skoń­czył trzy­na­ście lat, w jed­nym z tych przy­byt­ków po­znał Arka i stała się rzecz za­dzi­wia­ją­ca – za­przy­jaź­nił się z nim. To­masz stał się innym czło­wie­kiem do tego stop­nia, że od roz­mów na te­ma­ty błahe stop­nio­wo prze­szli do tych po­waż­niej­szych. Przy­jaźń ta miała, dla za­gu­bio­ne­go w świe­cie uczuć, mło­de­go czło­wie­ka, z prze­szło­ścią, wy­miar te­ra­peu­tycz­ny. Wpu­ścił no­we­go przy­ja­cie­la do swo­jej duszy dalej, niż ko­go­kol­wiek wcze­śniej. To był błąd, bo Arek oka­zał się być kimś innym niż się wy­da­wa­ło. Mi­nę­ło tro­chę czasu, a wszyst­ko co To­masz opo­wie­dział swo­je­mu po­wier­ni­ko­wi, w ta­jem­ni­cy, ten roz­po­wszech­nił, ot tak, dla za­ba­wy. Jego lęki, kło­po­ty z doj­rze­wa­niem, po­ry­wy serca, stały się teraz znane każ­de­mu miesz­kań­co­wi domu dziec­ka, co okrut­na dzia­twa bez skru­pu­łów wy­ko­rzy­sty­wa­ła, by się nad nim pa­stwić. To­masz po­czuł jak grunt usuwa mu się spod nóg. Stał się obiek­tem kpin i szy­derstw. My­ślał nawet o tym, żeby ze sobą skoń­czyć kiedy zdra­dzo­ny, rzu­co­ny na ko­la­na, sa­mot­ny co­dzien­nie pło­nął wsty­dem. Jed­nak któ­re­goś dnia, w szko­le zo­ba­czył za oknem ją. Sio­stra ma­cha­ła do niego zza płotu. Od razu po lek­cji po­biegł do niej.

– Po­dob­no masz kło­po­ty, Umum­ku? – za­py­ta­ła omi­ja­jąc for­muł­kę po­wi­ta­nia jakby za­le­ża­ło jej na cza­sie.

– Gdzie byłaś? – za­in­te­re­so­wał się To­masz.

– To nie ma zna­cze­nia. Po­dob­no ktoś ci za­lazł za skórę? Nawet na mie­ście się o tym mówi.

– Co? – krzyk­nął To­masz.

– Wró­bel­ki ćwier­ka­ją o tym i tam­tym.

Sio­stra spra­wi­ła, że spu­ścił głowę i za­czer­wie­nił się.

– Nie martw się bra­cisz­ku. Po­ra­dzi­my coś na to. Będę wie­czo­rem – co po­wie­dziaw­szy, za­czę­ła od­cho­dzić.

– Nie, nie przy­chodź, pro­szę.

Ona jed­nak już nie słu­cha­ła.

Nocą, kiedy wszy­scy w domu dziec­ka po­grą­że­ni byli we śnie, To­masz po­czuł dłoń na ustach i usły­szał:

– Ciii.

– Skąd się tu wzię­łaś?

– Nie teraz. Chodź.

Nagłe po­ja­wie­nie się Kasi tak go spa­ra­li­żo­wa­ło, że nie był w sta­nie za­pro­te­sto­wać w żaden spo­sób. Po­słusz­nie udał się za sio­strą, która trzy­ma­ła go za rękę, jak kilka lat wcze­śniej w domu ro­dzi­ców. Prze­szli przez ko­ry­tarz, który we wła­da­nie wzię­ła Luna i we­szli do po­ko­ju Arka. Zbie­giem oko­licz­no­ści, jego trzej współ­lo­ka­to­rzy opu­ści­li dom dziec­ka więc, poza nim, w po­miesz­cze­niu nie było ni­ko­go.

– Nie rób tego, co­kol­wiek za­mie­rzasz – szep­nął To­masz, ale sio­stra zi­gno­ro­wa­ła jego proś­bę.

Po­de­szli do łóżka Arka i wtedy wszyst­ko zda­rzy­ło się bły­ska­wicz­nie. Kasia, szyb­kim ru­chem, przy­ło­ży­ła chłop­cu po­dusz­kę na twarz mocno przy­ci­ska­jąc, a zza pasa wy­cią­gnę­ła nóż ku­chen­ny i, jak za­wo­do­wy rzeź­nik, prze­cię­ła mu gar­dło, trze­ma spraw­ny­mi ru­cha­mi, aż do krę­go­słu­pa, na któ­rym za­trzy­ma­ło się ostrze. Arek sza­mo­tał się tylko chwi­lę, a o pró­bie jego krzy­ku in­for­mo­wał tylko cichy char­kot do­bie­ga­ją­cy z try­ska­ją­cej krwią szyi. Wkrót­ce wszyst­ko usta­ło, a prze­ra­żo­ny To­masz, z za­do­wo­lo­ną ze swo­je­go dzie­ła sio­strą wy­szli z po­ko­ju.

– Ty głu­pia suko, za­bi­łaś go, tak jak sta­rych! – oskar­żał To­masz cią­gle szep­cząc.

– Nie dzię­kuj, bra­cisz­ku – po­wie­dzia­ła Kasia, igno­ru­jąc obe­lgi i uca­ło­wa­ła zszo­ko­wa­ne­go brata w czoło.

To były ostat­nie słowa jakie od niej usły­szał, bo po tam­tym wy­da­rze­niu znik­nę­ła na dwa­dzie­ścia sie­dem lat, zo­sta­wia­jąc go w środ­ku jatki, któ­rej była au­tor­ką.

+ + +

Sen prze­rwa­ło pu­ka­nie. Ja pier­do­lę, przy­szła.

Nie chcąc, żeby nocne od­gło­sy obu­dzi­ły żonę i dziec­ko, To­masz szyb­ko wy­sko­czył z łóżka i pod­biegł do drzwi, zer­k­nął przez wi­zjer i zo­ba­czył ko­bie­tę. Zmie­ni­ła się. Nie po­znał­bym jej.

– Pro­szę otwo­rzyć, po­li­cja – wo­ła­ła osoba za drzwia­mi, po­ka­zu­jąc le­gi­ty­ma­cję.

– Po­li­cja? – szep­nął do sie­bie i za­brał się za otwie­ra­nie zam­ków, by po chwi­li wy­sta­wić głowę na ko­ry­tarz. – Słu­cham, o co cho­dzi – za­py­tał prze­cie­ra­jąc za­spa­ne jesz­cze oczy.

– Ko­mi­sarz Ma­rze­na Wio­sna. Czy pan To­masz Ko­siń­ski?

– Tak, to ja.

– Spra­wa do­ty­czy pana sio­stry. Muszę pro­sić, żeby po­je­chał pan ze mną – po­wie­dzia­ła sta­now­czo.

To­masz wes­tchnął i od razu pod­jął próbę wy­krę­ce­nia się od wy­jaz­du.

– Czy to ko­niecz­ne, bo widzi pani…

– Panie Ko­siń­ski, tu cho­dzi o ludz­kie życie. Nie mo­że­my cze­kać. Pro­szę się ubrać i za­pra­szam ze mną. Wszyst­ko panu wy­ja­śnię w ra­dio­wo­zie.

Wi­dząc, że nie ma sensu spie­rać się z po­li­cjant­ką, wró­cił do po­ko­ju, za­ło­żył na sie­bie to, co mu wpa­dło w ręce, a na­stęp­nie po­szedł do sy­pial­ni, gdzie spała żona, żeby po­in­for­mo­wać ją o wyj­ściu. Otwo­rzył drzwi naj­ci­szej jak umiał, ale nie za­uwa­żył żad­ne­go ruchu. Po­sta­no­wił jej nie bu­dzić. Na stole w kuch­ni zo­sta­wił kart­kę z wy­ja­śnie­nia­mi, dla­cze­go go nie ma, po czym wy­szedł z miesz­ka­nia w to­wa­rzy­stwie ko­mi­sarz Wio­sny.

+ + + +

– Teraz powie mi pani, o co cho­dzi? – za­py­tał To­masz kiedy sa­mo­chód ru­szył. – Czy coś się przy­tra­fi­ło sio­strze?

– Pro­szę mi po­wie­dzieć, panie Ko­siń­ski, jak do­brze pan ją zna?

– Wła­ści­wie to nie znam. Pa­mię­tam ją z dzie­ciń­stwa aż do… – prze­rwał zda­nie, dając sobie czas na od­po­wied­ni dobór słów – …śmier­ci ro­dzi­ców. Potem znik­nę­ła mi z oczu i po­ja­wi­ła się kilka lat póź­niej, na krót­ko, po czym znowu prze­pa­dła na lata. Wła­ści­wie to my­śla­łem, że nie żyje, aż do dzi­siej­sze­go ranka.

– Tak? – za­in­te­re­so­wa­ła się po­li­cjant­ka.

– Dzi­siaj rano, może go­dzi­nę przed pani przy­jaz­dem, za­dzwo­ni­ła do mnie chcąc się spo­tkać.

– To chyba się pan ucie­szył? – za­py­ta­ła funk­cjo­na­riusz­ka, pro­wo­ku­jąc męż­czy­znę do zwie­rzeń.

– Widzi pani, moja sio­stra to spe­cy­ficz­ny czło­wiek. Po­ma­ga­ła mi, kiedy byłem dziec­kiem – po­wie­dział, od razu ża­łu­jąc, że użył słowa „po­ma­ga­ła”.

– W czym?

– W roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów.

– A ma pan teraz ja­kieś pro­ble­my?

To­masz ode­tchnął gło­śno i po­tarł czoło.

– Prze­cho­dzi­my z żoną trud­ny okres. Wła­ści­wie, to chyba skoń­czy się roz­wo­dem. Nie wiem, od kogo moja sio­stra się o tym do­wie­dzia­ła, co nie zmie­nia faktu, że po­sta­no­wi­ła się ob­ja­wić i coś na to za­ra­dzić.

– Mówi pan tak, jakby nie był pan z tego za­do­wo­lo­ny. Dla­cze­go nie chciał pan przy­jąć jej po­mo­cy?

To­masz zmie­rzył Ma­rze­nę Wio­snę wzro­kiem.

– Myślę, że pani po­win­na mi coś teraz po­wie­dzieć. Co się dzie­je i dokąd je­dzie­my?

– W po­rząd­ku. Je­dzie­my do Za­wa­dy.

– Do Za­wa­dy? Miesz­ka­łem tam jako dziec­ko – sko­men­to­wał To­masz. – Czemu wła­śnie tam?

– Pana sio­stra za­ba­ry­ka­do­wa­ła się w wa­szym domu ro­dzin­nym z ko­bie­tą i dziec­kiem, jako za­kład­ni­ka­mi i za­po­wie­dzia­ła, że bę­dzie roz­ma­wiać tylko z panem.

– Z ko­bie­tą i dziec­kiem? – To­ma­szo­wi szyb­ciej za­bi­ło serce, kiedy przy­po­mniał sobie, że wy­cho­dząc z domu nie za­uwa­żył żad­ne­go ruchu w sy­pial­ni. – Mu­si­my szyb­ko wró­cić do mnie! Być może sio­stra po­rwa­ła mi żonę i syna!

Osu­wał się w ob­ję­cia pa­ni­ki, pró­bu­jąc sobie przy­po­mnieć kiedy mia­ło­by dojść do po­rwa­nia i czy mo­gło­by się to stać tuż pod jego nosem.

– Spo­koj­nie, ko­le­go. Wy­śle­my tam ra­dio­wóz – co po­wie­dziaw­szy, na­wią­za­ła kon­takt ra­dio­wy z ko­men­dą, wy­ja­śnia­jąc sy­tu­ację, a dys­po­zy­tor po­twier­dził wy­sła­nie pa­tro­lu. – Nie pa­ni­kuj. Jak sły­sza­łeś, już tam jadą, a do Za­wa­dy mamy ka­wa­łe­czek. Nawet jeśli masz rację, to le­piej, żebyś był tam gdzie żona i syn, nie? Z dru­giej stro­ny po­sta­raj się my­śleć po­zy­tyw­nie, może śpią sobie w domu i naj­gor­sze, co ich może spo­tkać, to po­bud­ka wcze­śnie rano. Za kil­ka­na­ście minut bę­dzie­my na miej­scu.

Szyb­ka re­ak­cja po­li­cjant­ki uspo­ko­iła tro­chę To­ma­sza.

– Czy wiesz, dla­cze­go twoja sio­stra robi to, co robi? – za­py­ta­ła kon­ty­nu­ując zwra­ca­nie się per ty, żeby skró­cić dy­stans.

– Bo jest stuk­nię­ta. Za­wsze była. Poza tym, od lat jej nie wi­dzia­łem. Wła­ści­wie, jak już wspo­mi­na­łem, to jej nie znam.

– Coś mi się wy­da­ję, że nie mó­wisz mi wszyst­kie­go, he? Więc dla­cze­go nie chcia­łeś przy­jąć po­mo­cy sio­stry? – ko­mi­sarz Wio­sna wró­ci­ła do py­ta­nia sprzed kilku minut.

To­masz po­słał po­li­cjant­ce ba­da­ją­ce spoj­rze­nie jakby spraw­dzał, czy może jej za­ufać.

– Bo ona jest zła.

– Skrzyw­dzi­ła cię kie­dyś?

– Mnie, nie.

– In­nych?

– Tak.

– Co zro­bi­ła?

– Nie chcę teraz o tym mówić – od­po­wie­dział i za­ci­snął zęby na znak, że nie ma za­mia­ru kon­ty­nu­ować.

– Ro­zu­miem, jed­nak coś mi się wy­da­je, że trze­ba bę­dzie do tego te­ma­tu wró­cić i to jesz­cze dzi­siaj – za­su­ge­ro­wa­ła po­li­cjant­ka.

Było około szó­stej rano kiedy z mroku i sza­rzy­zny póź­nej je­sie­ni wy­ło­ni­ły się ruiny domu, po­zo­sta­wio­ne tak od czasu, kiedy ponad trzy­dzie­ści lat wcze­śniej, stra­wił go pożar. To­masz nie od­wie­dzał tego miej­sca od tam­te­go czasu, a sam widok bar­dzo go po­ru­szył, otwie­ra­jąc drzwi do wspo­mnień upcha­nych gdzieś w za­ka­mar­kach umy­słu.

Funk­cjo­na­riusz­ka Wio­sna za­trzy­ma­ła auto na czymś, co kie­dyś było po­dwór­kiem, teraz suk­ce­syw­nie od­zy­ski­wa­nym przez na­tu­rę, wy­sy­ła­ją­cą co roku no­wych wo­jow­ni­ków pod po­sta­cią trawy, krze­wów, drzew i zwie­rząt ra­dzą­cych sobie przy po­mo­cy wody, po­wie­trza i czasu z be­to­nem i me­ta­lem. Chod­nik, płot i ścia­ny po­wo­li zni­ka­ły.

Po­mię­dzy drze­wa­mi wy­ra­stał ka­wa­łek muru z fu­try­ną. To­masz pa­mię­tał do­brze, że było to wej­ście do piw­ni­cy. Teraz na ścia­nach tań­czył jakiś cień oży­wio­ny sła­bym, mi­go­czą­cym świa­tłem, jakby po kilku dzie­się­cio­le­ciach reszt­ki bu­dyn­ku jesz­cze się tliły.

– Czy tu nie po­win­no być pani ko­le­gów pil­nu­ją­cych…? – za­py­tał To­masz jed­nak zo­rien­to­wał się, że ni­ko­go przy nim nie ma. – Hej, pro­szę pani! Ma­rze­no! – za­wo­łał lecz nikt nie od­po­wie­dział. Ro­zej­rzał się i, z braku lep­sze­go po­my­słu, po­sta­no­wił, jak ćma, skie­ro­wać się do świa­tła.

+ + + + +

Scho­dząc do piw­ni­cy po­czuł za­pach, jaki w dzie­ciń­stwie się tu uno­sił – wil­goć i ziem­nia­ki. Za­wsze bał się tego miej­sca kiedy był mały. Nawet za dnia na­pa­wa­ło go ono wtedy prze­ra­że­niem, bo miesz­ka­ły tam be­bo­ki, jak na Ślą­sku na­zy­wa się stra­szy­dła. Kiedy zna­lazł się w wą­skim ko­ry­ta­rzu usły­szał ja­kieś dźwię­ki. Po chwi­li wszedł do głów­ne­go po­miesz­cze­nia. Stała tam ko­mi­sarz Wio­sna, na sta­rym sto­li­ku pa­li­ła się grom­ni­ca, a o ścia­nę opar­te było lu­stro, które pa­mię­tał z dzie­ciń­stwa, jed­nak całą jego po­wierzch­nię za­sła­nia­ły, nie­dba­le na­kle­jo­ne, ka­wał­ki gazet.

– Wejdź, To­ma­szu – po­wie­dzia­ła po­li­cjant­ka, która wy­glą­da­ła teraz ina­czej. Mun­dur za­stą­pi­ła długa, ciem­no­zie­lo­na suk­nia, się­ga­ją­ca do samej ziemi. Czar­ne włosy, wcze­śniej upię­te w kok, teraz, jak wo­do­spad zro­bio­ny z naj­ciem­niej­szej nocy, opa­da­ły jej na plecy i ra­mio­na. Wy­glą­da­ła za­chwy­ca­ją­co. Jed­nak in­stynkt pod­po­wia­dał To­ma­szo­wi, że ta­kie­go pięk­na na­le­ży się wy­strze­gać. – Za­pra­szam.

– Gdzie jest moja sio­stra?

– O, jest z nami – co po­wie­dziaw­szy roz­chy­li­ła wargi w uśmie­chu, od­sła­nia­jąc lśnią­ce zęby.

– Kim pani…, kim ty wła­ści­wie je­steś?

– Na­zy­wa­no mnie już róż­nie, po­wiedz­my, że mo­żesz do mnie mówić Mo­ra­na – od­po­wie­dzia­ła jak zma­nie­ro­wa­na gwiaz­da fil­mo­wa.

– Ale, co tu się wła­ści­wie dzie­je, bo już sam nie wiem? Po co mnie tu przy­wio­złaś? Czemu je­steś tak ubra­na?

Ko­bie­ta nie ukry­wa­ła, że cała sy­tu­acją ją bawi, a to spra­wia­ło, że To­masz coraz bar­dziej się lękał. Po­czuł nagle, że coś, czego nie umiał na­zwać, wy­my­ka­ło się jego zdol­no­ści poj­mo­wa­nia, za­czął pa­ni­ko­wać.

– Po­wiesz mi, do cho­le­ry, co się dzie­je?! – krzyk­nął nie mogąc oprzeć się wra­że­niu jakby spa­dał w ot­chłań sza­leń­stwa.

– Nie unoś się! – po­wie­dział sta­now­czo ko­bie­ta, a męż­czy­zna stwier­dził, że nie może otwo­rzyć ust, jakby ktoś je za­kle­ił. Na­stęp­nie, nie­wi­dzial­na siła pod­cię­ła mu ko­la­na i upadł na po­sadz­kę.

– A teraz, cie­niu gli­nia­ne­go lu­dzi­ka – po­wie­dzia­ła Mo­ra­na, jakby chcia­ła za­po­wie­dzieć ja­kieś ważne wy­da­rze­nie lub wy­stęp gwiaz­dy – do­wiesz się cze­goś o swo­jej sio­strze. Peł­znij do lu­stra.

Jak wąż, męż­czy­zna za­czął po­ru­szać się we wska­za­nym kie­run­ku. Kiedy już się tam zna­lazł jego ręka, jakby ste­ro­wa­na przez kogoś in­ne­go, za­czę­ła zry­wać pa­pier. Gdy więk­szość tafli była od­sło­nię­ta, To­masz, z prze­ra­że­niem, od­krył, że nie widzi swo­je­go od­bi­cia. Zwier­cia­dło po­ka­zy­wa­ło mu prze­szłość.

+ + + + + +

Naj­pierw zo­ba­czył sie­bie jako dziec­ko, ze wzro­kiem utkwio­nym w lu­strze, gdzie od­bi­ja­ły się zwło­ki babci Ali. Teraz, pa­trząc na to wy­da­rze­nie, jako widz, za­uwa­żył, że z ust nie­boszcz­ki wy­cho­dzi coś na kształt ro­ba­ka. Kiedy to coś wy­szło miało kształt i nie miało za­ra­zem, a wła­ści­wie przyj­mo­wa­ło formę jaką ob­ser­wu­ją­cy chciał wi­dzieć. To­masz nie umiał tego wy­tłu­ma­czyć. Wie­dział, że cały czas to pa­trzy­ło na niego.

– Przed­sta­wiam ci Zmorę – po­wie­dzia­ła Mo­ra­na. – Moje ko­cha­ne dziec­ko.

To­masz po­pa­trzył na ko­bie­tę z py­ta­niem wy­pi­sa­nym na twa­rzy.

– Chyba nie my­śla­łeś, że też je­stem ka­wał­kiem gleby jak ty i tobie po­dob­ni?

Po tej od­po­wie­dzi od­wró­cił się do lu­stra, gdzie Zmora przez chwi­lę uno­si­ła się nad trum­ną i we­szła, przez usta do ma­łe­go To­ma­sza. Nie pa­mię­tał tego z dzie­ciń­stwa.

– Wi­dzisz, nigdy nie było żad­nej sio­stry. To moja Zmora pod­su­wa­ła ci ten obraz, żeby ła­twiej było ci robić to, co ro­bi­łeś.

Wtedy To­masz zo­ba­czył jak sam pod­pa­la sy­pial­nię ro­dzi­ców i jak sam mor­du­je chło­pa­ka w domu dziec­ka.

– Po tym, jak za­szlach­to­wa­łeś ko­le­gę, co było bar­dzo za­baw­ne, w twoim życiu po­ja­wił się Ta­de­usz Iwan.

Dok­tor Iwan, to on wy­cią­gnął po­moc­ną dłoń do mło­dzień­ca, któ­re­go psy­chi­kę, od naj­młod­szych lat, kształ­to­wa­ły ból, zdra­da, cier­pie­nie i śmierć. Po wielu la­tach te­ra­pii, To­masz za­czął czuć się, w końcu, jak nor­mal­ny czło­wiek. Upo­rząd­ko­wał swoją prze­szłość, zdo­był zawód, zna­lazł pracę i oże­nił się Julią, dziew­czy­ną po­zna­ną na kon­cer­cie. Dwa lata po ślu­bie uro­dził im się syn, Ad­rian. Wolny od brze­mie­nia smut­ne­go dzie­ciń­stwa, które jak ka­mień młyń­ski mogło go za­cią­gnąć na samo dno, To­masz stał się na­praw­dę szczę­śli­wym czło­wie­kiem.

– Udało ci się uśpić Zmorę. Byłam pod wra­że­niem – po­wie­dzia­ła z uzna­niem ko­bie­ta.

Lu­stro po­ka­zy­wa­ło jed­nak ko­lej­ne ob­ra­zy, hi­sto­rię starą jak świat. Julia po­zna­ła kogoś. Za­czął się ro­mans. Jed­nak w małym mia­stecz­ku, gdzie miesz­ka­li, nic nie mogło się ukryć. Od plo­tek aż hu­cza­ło. To­masz w końcu się do­wie­dział i jego po­ukła­da­ny świat za­czął się sypać. Stał się na po­wrót gwał­tow­ny, nie­obli­czal­ny, po­tra­fił spra­wiać ból. Żona za­po­wie­dzia­ła, że za­mie­rza od niego odejść, z dziec­kiem. To obu­dzi­ło Zmorę. Ko­cha­na sio­strzycz­ka przy­szła z po­mo­cą.

– Nie przy­po­mi­nasz sobie tego, co? – za­py­ta­ła Mo­ra­na. – To stało się ja­kieś dwie go­dzi­ny temu. Nie­ste­ty, twój gli­nia­ny móż­dżek nie mógł sobie z tym po­ra­dzić i nie za­pa­mię­tał tego.

To­masz ob­ser­wo­wał jak po cichu wcho­dzi do sy­pial­ni, w któ­rej od kilku dni już razem z żoną nie sy­pia­li. W ręku trzy­mał wiel­ki, cięż­ki, ka­mien­ny moź­dzierz uży­wa­ny w kuch­ni. Pod­szedł do wez­gło­wia łóżka i z wiel­ką siłą ude­rzył Julię w głowę tak, że na po­dusz­ce zo­sta­ła tylko krwa­wa mia­zga. Ofia­ra nie zdą­ży­ła wy­do­być z sie­bie słowa, a jej ostat­nią re­ak­cją były drgaw­ki koń­czyn. Zaraz potem roz­legł się płacz dziec­ka, zbu­dzo­ne­go przez hałas. To­masz po­pa­trzył na swoje ręce i na syna po czym wy­biegł z sy­pial­ni. Za­te­le­fo­no­wał na po­li­cję, opo­wie­dział co zro­bił, po czym z ap­tecz­ki wyjął leki na­sen­ne i zażył wszyst­kie.

– Jak ci się po­do­bał seans? – za­py­ta­ła Mo­ra­na wy­raź­nie uba­wio­na.

Męż­czy­zna po­czuł, że od­zy­skał głos.

– To, to, to nie może być praw­dą – jąkał się. – Prze­cież to… nic nie ro­zu­miem. Co ty mi zro­bi­łaś?! – ostat­nie py­ta­nie już wy­krzy­czał.

– Ja, nic, prze­cież to ty. Sam wi­dzia­łeś – po­wie­dzia­ła.

– Daj mi już spo­kój. Dla­cze­go nie po­zwo­lisz mi umrzeć.

– A kto po­wie­dział, że nie po­zwo­lę?

– Co?

– Wi­dzisz, obec­nie le­żysz w swoim domu i za chwi­lę zga­śniesz, jak wszyst­ko w wa­szym świe­cie, a twoja du­szycz­ka tutaj znik­nie i cier­pień na­stą­pi kres, jed­nak masz coś, co chciał­bym od­zy­skać.

– Nie ro­zu­miem. Kim ty wła­ści­wie je­steś?

– Nawet gdy­bym ci tłu­ma­czy­ła ty­siąc lat to nie zro­zu­miesz. W twoim wą­skim po­ję­ciu je­stem bo­gi­nią, de­mo­nem, anio­łem, dia­błem czy co tam przez lata sobie po­wy­my­śla­li­ście na nasz temat.

Świat To­ma­sza wi­ro­wał. Pra­gnął się obu­dzić i stwier­dzić, że to tylko sen.

– Nie, nie śnisz – po­wie­dzia­ła Mo­ra­na czy­ta­jąc w jego my­ślach. – Po­cie­szę cię jed­nak. Nie­ba­wem umrzesz, a dla was, ludzi, śmierć ozna­cza ko­niec i bio­rąc pod uwagę jak bar­dzo się mę­czy­cie ze sobą za życia, po­win­na to być dla cie­bie dobra wia­do­mość. Jak to mó­wi­cie? Wiecz­ny od­po­czy­nek – to po­wie­dziaw­szy za­czę­ła za­no­sić się śmie­chem. – A teraz, czas na finał.

To­masz zo­ba­czył syna w łó­żecz­ku. Nie­da­le­ko le­ża­ły zwło­ki Julii. Pa­trzył na ten obraz i czuł, że coś zaraz się wy­da­rzy. Ad­rian, w pew­nym mo­men­cie, spra­wiał wra­że­nie, jakby za­uwa­żył ojca. To­masz przy­po­mniał sobie, że w sy­pial­ni wisi wiel­kie lu­stro, przy sza­fie na ubra­nia i to wła­śnie w nie pa­trzy syn. W pew­nej chwi­li po­czuł, że wszyst­ko traci kształt i fa­lu­je, zu­peł­nie jak ze­ga­ry na ob­ra­zie Sa­lva­do­ra Dalí. Nagle, jakaś część od­dzie­li­ła się od niego i ko­rzy­sta­jąc z lu­stra, jak z przej­ścia, zna­la­zła się w sy­pial­ni, a na­stęp­nie we­szła przez usta do Ad­ria­na. Wie­dział, co się dzia­ło. Zmora za­miesz­ka­ła w na­stęp­nym dziec­ku, które pa­trząc w lu­stro otwo­rzy­ło bramę, jed­nak on nie miał na to wpły­wu. Czuł jak za­czy­na się roz­pa­dać, by w końcu znik­nąć, prze­stać ist­nieć.

Kil­ka­na­ście minut póź­niej, we­zwa­na wcze­śniej po­li­cja zna­la­zła pod wska­za­nym ad­re­sem zwło­ki męż­czy­zny i ko­bie­ty. Było tam też nie­mow­lę, które uśmie­cha­jąc się pa­trzy­ło w swoje od­bi­cie.

Mo­ra­na za­do­wo­lo­na ode­szła w ciem­ność.

 

Mówi się, że zło nie umie­ra nigdy.

To także praw­da.

Koniec

Komentarze

No cóż, Se­ba­stia­nie, chyba nie bę­dziesz zdzi­wio­ny, jeśli wra­że­nia z lek­tu­ry Sio­strzycz­ki za­cho­wam wy­łącz­nie dla sie­bie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łam z za­cie­ka­wie­niem, ale choć są ele­men­ty hor­ro­ru, uży­łeś ich w taki spo­sób, że nie wzbu­dzi­ły we mnie stra­chu. Nie wiem, czego za­bra­kło, ale ja się nie bałam.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Nie­złe, do­brze na­pi­sa­ne, ale zni­ka­ją­ca co jakiś czas sio­stra, po­ja­wia­ją­ca się w kry­tycz­nych mo­men­tach, dała dużą wska­zów­kę, co do swo­jej na­tu­ry. Za­sko­cze­nia nie było, tak samo jak wiel­kich emo­cji.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Przy­jem­nie się czy­ta­ło. Tro­chę nad­uży­wasz wtrą­ceń, zwłasz­cza w pierw­szej czę­ści, a cza­sa­mi od­dzie­lasz prze­cin­ka­mi coś, co nie jest wtrą­ce­niem. Fa­bu­lar­nie ok, po­do­ba­ła mi się kre­acja sio­stry przed po­zna­niem praw­dy, po wy­ja­wie­niu było niby za­ska­ku­ją­co, ale jed­nak to obraz znany z wielu hi­sto­rii. Bar­dzo przy­padł mi do gustu spo­sób od­dzie­la­nia roz­dzia­li­ków :)

 

Jak się do nas ode­zwiesz, Au­to­rze, klik­nę bi­blio­te­kę.

Nowa Fantastyka