- Opowiadanie: Cień Burzy - Przysłowie nowe daję wam...

Przysłowie nowe daję wam...

Tekst ni­niej­szy i po­niż­szy za­ra­zem, jest efek­tem prze­pra­co­wa­nia. A jak sro­gie było to prze­pra­co­wa­nie (tu­dzież do ja­kiej ma­sa­kry pseu­do­twór­czej mnie do­pro­wa­dzi­ło), jedni Re­gu­la­to­rzy – moja pry­wat­na Angel Fan­ta­sy – wie­dzą. Wie­dzą i nie ucie­kli, za co chwa­ła im i cześć, i dzień dobry!

Stare dzie­je.

 

Nie­mniej opo­wia­da­nie po­wsta­ło, swo­je­go za­da­nia nie speł­ni­ło i ugrzę­zło na kom­pie. Tu wła­śnie je zna­la­złem chwi­lę temu i tak sobie po­my­śla­łem: a co mi tam, wrzu­cę.

Potem przy­szło olśnie­nie: zaraz, są tu jacyś ko­le­sie w mun­du­rach, więc może na zje­bur­ki pod­rzu­cić to Syf.owi i Śpiosz­ce?

Ale nie – już za późno. Więc wrzu­cam, ale nie na kon­kurs.*

Może to i le­piej. Nie umiem prze­gry­wać.^^

 

* – Życie i Jurki zwe­ry­fi­ko­wa­li moje plany. Dzię­ko­wać.

 

Dobra, dosyć nu­dze­nia, teraz... cierp­cie za mi­lio­ny.

 

Peace!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Przysłowie nowe daję wam...

– Cho­le­ra, że też mu­sia­ło paść aku­rat na nas… – za­klął Lorel'Ai. – To bę­dzie pa­skud­na noc.

– Pier­do­li­cie, Hi­po­li­cie! – od­parł Se­re­nei. – Mi się ta fucha za­je­bi­ście po­do­ba. Wresz­cie coś się za­cznie dziać na tym za­du­piu! To co, bie­rze­my się do ro­bo­ty?

Za­mie­nił czar­ne dżin­sy i nie­bie­ską, cia­sno opi­na­ją­cą jego wy­mo­de­lo­wa­ne ciało ko­szu­lę na or­dy­nar­nie śnież­no­bia­łą togę i roz­wi­nął po­tęż­ne skrzy­dła. Na­stęp­nie, dla zwięk­sze­nia efek­tu, roz­ja­rzył się cały świa­tłem barwy miodu i bez ostrze­że­nia za­nur­ko­wał w le­ni­wie su­ną­ce pod nami chmu­ry.

Wy­ko­nał cały ma­newr z ty­po­wą dla sie­bie, umy­ka­ją­cą nawet mojej per­cep­cji pręd­ko­ścią, więc nie mia­łem naj­mniej­szych szans, by go po­wstrzy­mać. Wy­mie­ni­li­śmy z Lorim szyb­kie spoj­rze­nia i jesz­cze szyb­sze myśli, któ­rych naj­wła­ściw­szą pu­en­tą by­ło­by chyba: „O kurwa!”, a potem ru­szy­li­śmy w ślad za nisz­czy­cie­lem. Nim wy­pa­dli­śmy z chmur, nasze ciu­chy zmie­ni­ły się w gu­stow­ne prze­ście­ra­dła.

Se­re­nei uno­sił się le­ni­wie dobre dwa metry nad za­sko­czo­nym tłu­mem i uśmie­chał bez­czel­nie do ja­kiejś rudej laski. Nie­mal do­kład­nie w chwi­li, kiedy zna­leź­li­śmy się obok niego, two­rząc ele­ganc­ki trium­wi­rat – ja po­środ­ku, Lorel'Ai po mojej pra­wi­cy, a z lewa Serek, który nie do­stał w łeb tylko dla­te­go, że to mo­gło­by źle wy­glą­dać w póź­niej­szych re­la­cjach świad­ków – tan­de­cia­rze na sce­nie wła­śnie prze­rwa­li wy­gry­wa­nie swo­je­go disco polo.

Już mia­łem za­cząć gło­sić Słowo Boże, gdy ze­bra­ni na fe­sty­nie zor­ga­ni­zo­wa­nym z oka­zji Dni Gdzieś­town ga­mo­nie do­szli do wnio­sku, że kiedy dzie­ją się cuda; takie praw­dzi­we, bi­blij­ne cuda, a Pan raczy oka­zać ma­lucz­kim Swą łaskę, to na­le­ży ucie­kać. Nie­waż­ne, dokąd – ważne, by do­stać się tam jak naj­prę­dzej.

Ob­ser­wo­wa­łem z nie­sma­kiem, jak osza­la­ły tłum de­spe­rac­ko pró­bu­je wy­do­stać się ze sta­dio­nu, na któ­rym zor­ga­ni­zo­wa­no im­pre­zę. Zgiełk, jaki przy tym po­wstał – wrza­ski, krzy­ki, piski, jęki i szlo­chy – był, de­li­kat­nie rzecz uj­mu­jąc, iry­tu­ją­cy. Je­stem pe­wien, że gdyby całe przed­sta­wie­nie wi­dział koleś, który jako pierw­szy w dzie­jach użył słowa „pa­ni­ka”, teraz za­stą­pił­by je innym: dłuż­szym, mrocz­niej­szym i da­ją­cym się pra­wi­dło­wo wy­mó­wić wy­łącz­nie po nie­wła­ści­wej stro­nie Odry.

– Cho­le­ra, mie­li­śmy ogło­sić apo­ka­lip­sę, a wy­glą­da na to, że od razu ją roz­pę­ta­li­śmy – skon­sta­to­wa­łem.

Se­re­nei nie od­po­wie­dział. Za­cho­wał obo­jęt­ny wyraz twa­rzy, ale widać było, że cał­kiem nie­źle się bawi.

– Sześć ty­się­cy trzy­stu je­de­na­stu ludzi, w tym osiem­set trzy­dzie­ścio­ro sied­mio­ro dzie­ci… i dwa wyj­ścia z obiek­tu. Spryt­nie. Bar­dzo. Kurwa. Spryt­nie… – mru­czał tym­cza­sem Lorel'Ai, ar­cha­nioł w ran­dze stwo­rzy­cie­la, ob­da­rzo­ny przy­dat­nym darem Wszech­wie­dzy (co jest oczy­wi­ście praw­dą trze­cie­go ga­tun­ku*: przy­ro­stek „wszech” na­le­ży tu uznać za od­po­wied­nik zro­lo­wa­nych skar­pet wsa­dzo­nych w majt­ki. Inna rzecz, że nawet po wy­ję­ciu sztucz­ne­go wy­peł­nia­cza, coś tam w gat­kach za­wsze jed­nak zo­sta­je, a w przy­pad­ku Lo­rie­go, to me­ta­fo­rycz­ne „coś” nadal wy­glą­da im­po­nu­ją­co i do­sko­na­le speł­nia swoją funk­cję. Mó­wiąc pro­ściej, go­stek jest Pra­wie-Wszech­wie­dzą­cym**).

– Tak czy ina­czej, całą tę szop­kę z Ob­ja­wie­niem mo­że­my sobie chyba da­ro­wać… – za­uwa­ży­łem.

– A ja myślę, że po­win­ni­śmy jed­nak spró­bo­wać – za­su­ge­ro­wał Lorel'Ai. – Może jesz­cze się uda.

– Aha, jasne…

– Nie no, Lori ma rację. Przy­naj­mniej nikt nam nie za­rzu­ci, że się nie sta­ra­li­śmy.

– W sumie…

 

– UMI­ŁO­WA­NI BRA­CIA I SIO­STRY, DZIE­CI ADA­MO­WE! PRZY­NO­SI­MY WAM OTO… Nie no, to bez sensu… – Prze­rwa­łem, gdyż mój głos, wie­lo­krot­nie spo­tę­go­wa­ny czymś, co chyba naj­traf­niej bę­dzie zde­fi­nio­wać jako „prak­tycz­ny cud”, wy­wo­łał jesz­cze więk­sze prze­ra­że­nie tłumu i nową falę pa­ni­ki. Co, swoją drogą, samo w sobie za­kra­wa na cud ko­lej­ny. – A ty czego znowu rżysz?

– I ty się jesz­cze py­tasz? – od­parł kpią­co Serek. – Stary, jak żyję, nie sły­sza­łem ta­kie­go gówna. Nor­mal­nie prze­sze­dłeś sa­me­go sie­bie!

– A niby co mia­łem po­wie­dzieć? „Nie lę­kaj­cie się, Zie­mia­nie, przy­by­wa­my w po­ko­ju!”?

– No wiesz, Aian, to fak­tycz­nie brzmia­ło dosyć sucho. Może na­stęp­nym razem spró­buj cze­goś… eeemmm… bar­dziej współ­cze­sne­go? – za­pro­po­no­wał Lori.

– Gruby do­brze gada! – Se­re­nei po­parł stwo­rzy­cie­la. – Trze­ba się do­sto­so­wać do gu­stów od­bior­cy.

– O tym po­wi­nie­neś był po­my­śleć, zanim sfru­ną­łeś tu jak jakiś je­ba­ny gołąb, który za­mie­rza na­srać wszyst­kim na głowy! Mo­głeś sobie cho­ciaż gałąź oliw­ną do ryja wsa­dzić… – wark­ną­łem.

Se­re­nei za­mie­rzał od­py­sko­wać, ale jako dobry kum­pel uchro­ni­łem go przed tym błę­dem, uno­sząc wy­mow­nie palec.

– Co­kol­wiek masz mi do po­wie­dze­nia, le­piej po­wiedz to tak, żebym nie usły­szał – ostrze­głem.

Nie usły­sza­łem zu­peł­nie nic.***

– No, to co teraz? – Lorel'Ai prze­rwał nie­przy­jem­nie prze­cią­ga­ją­cą się ciszę. – Przed sta­dio­nem wciąż kręcą się lu­dzie, w tym kilku zdez­o­rien­to­wa­nych pał­ka­rzy. Może oni będą bar­dziej skłon­ni do współ­pra­cy.

– Ech… No dobra, ale zrób­my to tak, żeby nie za­czę­li do nas strze­lać – zde­cy­do­wa­łem i wy­lą­do­wa­łem na ziemi.

Skrzy­dła – nie bę­dą­ce ni­czym wię­cej jak tylko ko­lej­ną pro­pa­gan­do­wą ście­mą, w do­dat­ku cho­ler­nie nie­prak­tycz­ną – zwi­ną­łem tak, że pra­wie nie wy­sta­wa­ły mi zza ple­ców. Naj­chęt­niej bym się ich po pro­stu po­zbył (co wcale nie na­strę­cza­ło­by więk­szych trud­no­ści, gdyż są one tylko ilu­zją: żywą, na­ma­cal­ną i jak naj­bar­dziej praw­dzi­wą, ale wciąż jed­nak ilu­zją), jed­nak na to było zwy­czaj­nie za późno, skoro lu­dzi­ska już mnie z nimi wi­dzie­li. Show must go on!, a ja must po­go­dzić się z fak­tem, że cały wie­czór będę pa­ra­do­wał po mie­ście, wy­glą­da­jąc jak jakiś dzi­wo­ląg.

– Jedno dobre, że cho­ciaż mamy świę­ty spo­kój – za­uwa­ży­łem.

– To zna­czy? – za­in­te­re­so­wał się Lori.

– Do tej pory za­wsze zna­la­zło się przy­naj­mniej kilku ta­kich, co to chcie­li nas po rę­kach ca­ło­wać albo…

– Żeby tylko po rę­kach! – wtrą­cił Se­re­nei, wy­mow­nie ła­piąc się za to, za co anio­ło­wi na służ­bie łapać się nie wy­pa­da.

– …od razu brać się do bu­do­wa­nia ja­kiejś ba­zy­li­ki. – Zi­gno­ro­wa­łem tę, ską­d­inąd słusz­ną, uwagę. – A teraz nic. Cisza i spo­kój. Jak na Ha­wa­jach.

– No wiesz, w dzi­siej­szych cza­sach lu­dzie wy­jąt­ko­wo nie­chęt­nie giną za swoją wiarę. Zwłasz­cza, jeśli mia­ła­by to być śmierć przez za­dep­ta­nie… Ale wcale nie je­stem pe­wien, czy to znowu takie Ha­wa­je. Przy­naj­mniej by­ło­by komu zo­sta­wić wia­do­mość – roz­sąd­nie za­uwa­żył Lorel'Ai, a potem zmie­nił temat na cie­kaw­szy: – Jakiś typek przed chwi­lą sprze­dał nas do lo­kal­ne­go radia, ale go wy­śmia­li. Za to po­li­cja już się mo­bi­li­zu­je.

– Jest szan­sa, że nas za­ata­ku­ją? – Ton nisz­czy­cie­la nie po­zo­sta­wiał żad­nych złu­dzeń, czy „Osta­tecz­ny Ar­gu­ment Boga” (i po­my­śleć, że on na­praw­dę lubi tę ksyw­kę) oba­wia się ta­kiej ewen­tu­al­no­ści. Pa­skud­ny uśmiech błą­ka­ją­cy się po jego ustach zo­sta­wiał tych złu­dzeń jesz­cze mniej.

– Ze­ro­wa – ucią­łem ostro. – Za­ła­twi­my, co mamy za­ła­twić i spa­da­my stąd. Za go­dzi­nę mam rand­kę, pa­mię­ta­cie?

Wy­szli­śmy spo­koj­nie głów­nym, teraz już opu­sto­sza­łym przej­ściem. Pod­czas na­szej de­ba­ty tłum miał dość czasu, by roz­paść się na ele­men­ty pierw­sze i znik­nąć po­śród otu­lo­nych nocą ulic.

– No i gdzie ci gli­nia­rze?

– Zwia­li. Zo­sta­ło tylko dwóch. W ra­dio­wo­zie, o tam! – Lori wska­zał głową na po­bli­ski par­king.

I rze­czy­wi­ście. Nie­opo­dal stała suka, a w niej mun­du­ro­wi, usil­nie pró­bu­ją­cy prze­ko­nać za­rów­no nas, jak i sa­mych sie­bie, że ab­so­lut­ny bez­ruch czyni czło­wie­ka tylko tro­chę mniej… ma­te­rial­nym… niż nie­ist­nie­nie.

– A ci co tu jesz­cze robią?

– Szu­ka­ją klu­czy­ków… – Stwo­rzy­ciel uśmiech­nął się nie­znacz­nie, a potem za­py­tał, jed­nak bez prze­ko­na­nia: – Może teraz ja spró­bu­ję?

– Luzik, po­ra­dzę sobie. I nie patrz tak na mnie, prze­cież nie zro­bię im krzyw­dy.

– No nie wiem… – od­parł wszech­wie­dzą­cy.

Pod­sze­dłem do ra­dio­wo­zu i za­stu­ka­łem w szybę. Po­li­cjan­ci po­ru­szy­li się do­pie­ro po chwi­li czy dwóch i to ra­czej nie­chęt­nie, jakby roz­cza­ro­wa­ni, że nie mogą już dłu­żej uda­wać przed­mio­tów.

– Dobry wie­czór. – Skło­ni­łem się lekko, gdy ten za kie­row­ni­cą opu­ścił szybę. – Pa­no­wie, jak widzę, na służ­bie, więc po­sta­ram się nie zająć dużo czasu.

Pró­bo­wa­li coś od­po­wie­dzieć, ale wy­raź­nie bra­ko­wa­ło im in­wen­cji. I w sumie nic dziw­ne­go, gdy tro­chę nad tym po­du­mać. W końcu, kiedy za­ga­du­je cię świe­cą­cy facet ze skrzy­dła­mi, to po­trze­bu­jesz kilku chwil, aby po­waż­nie za­sta­no­wić się nad swoim ży­ciem. Że nie wspo­mnę już o dy­le­ma­tach typu: „Ten koleś jest w ogóle praw­dzi­wy? A jeśli nie? Może nie warto mu od­po­wia­dać? Prze­cież lu­dzie pa­trzą…”

Zli­to­wa­łem się nad stró­ża­mi prawa i nie dałem im dojść do słowa.

– Jam jest Aian'Arhue, ar­cha­nioł w służ­bie Je­dy­ne­go Boga. – Ukło­ni­łem się po­now­nie, a potem wska­za­łem na moich kum­pli: – To są ar­cha­nio­ło­wie Se­re­nei i Lorel'Ai.

– Eeee… Star­szy aspi­rant Łu­kasz Wró­bel z ko­men­dy miej­skiej w Gdzieś­town. – Po­li­cjant sie­dzą­cy za kie­row­ni­cą od­parł takim tonem, jakby zaraz miał dodać: „Panie kie­row­co, wie pan, dla­cze­go pana za­trzy­ma­li­śmy?”. Z ru­ty­ną nie wy­grasz. – A to sier­żant Jakub Smo­lik.

– Bar­dzo nam miło – rze­kłem. – Tak się skła­da, że my rów­nież je­ste­śmy na służ­bie i mamy tu za­da­nie do wy­ko­na­nia, a pa­no­wie mo­gli­by nam bar­dzo w tym pomóc… – Go­ście wy­glą­da­li, jak­bym mówił do nich w su­ahi­li, więc po­spie­szy­łem z wy­ja­śnie­nia­mi: – Ge­ne­ral­nie roz­cho­dzi się o to, że mu­si­my za­ko­mu­ni­ko­wać świa­tu wolę Naj­wyż­sze­go i faj­nie by było, gdyby ktoś nas w ogóle wy­słu­chał. A z tym, jak pa­no­wie już się za­pew­ne do­my­śli­li, jest pe­wien pro­blem.

– Ro­bi­cie sobie jaja, chłop­cy, co? – spryt­nie wy­kon­cy­po­wał Wró­bel. – Jakaś ukry­ta ka­me­ra czy…

NIE SĄDZĘ! – Tym razem nie wzmac­nia­łem głosu, lecz zmo­du­lo­wa­łem go tak, że mun­du­ro­wi mu­sie­li za­tkać uszy, a alar­my w oko­licz­nych sa­mo­cho­dach za­czę­ły wyć po­tę­pień­czo. Dla wzmoc­nie­nia efek­tu gwał­tow­nie za­ma­cha­łem skrzy­dła­mi, wy­twa­rza­jąc po­dmuch, któ­re­go siła pchnę­ła po­li­cyj­ny fur­gon na są­sied­nie auto.

Dałem stró­żom prawa chwi­lę na ochło­nię­cie i po­go­dze­nie się z nie­wy­god­ny­mi fak­ta­mi, a potem, na moją te­le­pa­tycz­ną proś­bę, Se­re­nei kla­snął mocno i wszyst­kie alar­my nagle uci­chły.

– Prze­pra­szam za to… – po­wie­dzia­łem już nor­mal­nie i prze­su­ną­łem sa­mo­chód z po­wro­tem, tak, by Smo­lik mógł z niego wyjść, gdy już nogi prze­sta­ną mu się trząść. – Jak pa­no­wie widzą, je­ste­śmy zu­peł­nie po­waż­ni. To jak, mo­że­my li­czyć na waszą pomoc?

– Eeee… No-ob­ra… – od­parł Wró­bel, odro­bi­nę uspo­ko­jo­ny fak­tem, że mimo wszyst­ko nadal żyje. Ręce jed­nak wy­raź­nie mu drża­ły, a głos od­ma­wiał po­słu­szeń­stwa.

– Dzię­ku­ję. A oto wia­do­mość: Nad­cho­dzi apo­ka­lip­sa – za­ko­mu­ni­ko­wa­łem. – No… i to by chyba za­sad­ni­czo było na tyle. Prze­każ­cie, pro­szę, Słowo Boże resz­cie świa­ta… i za­cznij­cie robić ra­chu­nek su­mie­nia, al­bo­wiem wą­skie są ścież­ki do Raju! – wy­pa­li­łem w przy­pły­wie na­głe­go na­tchnie­nia. Se­re­nei sku­lił się w sobie, sły­sząc te pa­te­tycz­ne bred­nie, ale jakoś udało mu się nie ryk­nąć śmie­chem. – Dzię­ku­ję i życzę mi­łe­go wie­czo­ru. Do wi­dze­nia panom.

Od­wró­ci­łem się ple­ca­mi do gli­nia­rzy, by za­de­mon­stro­wać im moje pięk­ne, sztucz­ne skrzy­dła. Lewe, tak dla hecy, roz­po­star­łem nieco, a potem ru­szy­łem z po­wro­tem w stro­nę sta­dio­nu. Chło­pa­ki za mną. Nie spie­szy­li­śmy się jed­nak, by mun­du­ro­wi mieli szan­sę prze­bła­gać nas za grze­chy. Albo cho­ciaż pod­py­tać o szcze­gó­ły.

I nie za­wie­dli.

– Ej! Ekhem… chwi­lecz­kę… Panie anie­le! – nie­śmia­ło za­ga­ił aspi­rant Wró­bel; wy­so­ki, szczu­pły facet w oku­la­rach, gdzieś tak pod trzy­dziest­kę.

– Tak, słu­cham? – Od­wró­ci­łem się z po­wro­tem.

– No bo… jak to, apo­ka­lip­sa? W sen­sie: ko­niec świa­ta? Taki PRAW­DZI­WY ko­niec świa­ta?

– Do­kład­nie! Apo­ka­lip­sa, ar­ma­ge­don, ani­hi­la­cja, za­gła­da, uni­ce­stwie­nie, de­ka­pi­ta­cja, dez­in­te­gra­cja, zguba, to­tal­na de­struk­cja…

– Se­re­nei, dzię­ku­ję! Myślę, że pa­no­wie już zro­zu­mie­li.

– Nie ma za co. – Nisz­czy­ciel uśmiech­nął się bez­czel­nie.

– Ale… ale dla­cze­go?

– Jakby to… – Głos za­brał Lorel'Ai. – Hmmm… Wasz ga­tu­nek…

– Jest to­tal­ną po­mył­ką! – Se­re­nei przy­szedł ko­le­dze w su­kurs.

– Ech… Nie przej­muj­cie się ko­le­gą, miał cięż­ki dzień… – prze­pro­si­łem, a potem po­sła­łem ar­cha­nio­ło­wi znisz­cze­nia spoj­rze­nie, któ­re­go nie dało się od­czy­tać ina­czej, jak tylko: BÓL! BAR­DZO, BAR­DZO WIELE BÓLU! CAŁY PIER­DO­LO­NY OCEAN CIER­PIE­NIA!

– Cho­dzi o to, że z waszą ewo­lu­cją wszyst­ko po­szło nie tak, jak po­win­no – pod­jął po chwi­li Lorel'Ai. – Roz­wi­ja­cie się w nie­wy­obra­żal­nym tem­pie, a jed­no­cze­śnie prze­cho­dzi­cie po­tęż­ny re­gres ewo­lu­cyj­ny i mo­ral­ny. Z jed­nej stro­ny je­ste­ście coraz in­te­li­gent­niej­si, a wasze moż­li­wo­ści już w tej chwi­li są na­praw­dę im­po­nu­ją­ce… i prze­ra­ża­ją­ce. Jed­nak z dru­giej stro­ny, przy tym wszyst­kim na po­wrót sta­je­cie się… No cóż, coraz bar­dziej pry­mi­tyw­ni i bez­myśl­ni. A to bar­dzo nie­bez­piecz­na kom­bi­na­cja… Zbyt nie­bez­piecz­na. Dla­te­go Pan po­sta­no­wił zro­bić z wami po­rzą­dek, póki jesz­cze cał­ko­wi­cie nie znisz­czy­li­ście Ziemi. Tak się bo­wiem skła­da, że to Jego ulu­bio­na pla­ne­ta i jest już zmę­czo­ny pa­trze­niem, jak za­mie­nia­cie ją w chlew. Przy­kro mi…

– Matko Prze­naj­święt­sza, zmi­łuj się nad nami! – wy­szep­tał Smo­lik, za­ci­ska­jąc dłoń na me­da­li­ku. Do­strze­głem ciem­ną plamę na spodniach po­li­cjan­ta, ale tak­tow­nie ją zi­gno­ro­wa­łem. Je­stem anio­łem, lecz nic, co ludz­kie, nie jest mi obce. – Więc nie ma dla nas żad­ne­go ra­tun­ku? I nic się już nie da zro­bić?

– No cóż, po­czą­tek miał pan nie­zły – od­par­łem po chwi­li na­my­słu. Mun­du­ro­wi po­pa­trzy­li na mnie zdzi­wie­ni, wy­raź­nie nic nie ro­zu­mie­jąc. Wy­ja­śni­łem więc uprzej­mie: – Mo­dli­twa. Po­win­ni­ście pró­bo­wać się z Nim do­ga­dać.

– Poza tym mo­gli­by­ście za­prze­stać wy­ci­na­nia lasów i za­cząć robić inne… zie­lo­ne rze­czy. Wie­cie, bio­pa­li­wo, ener­gia od­na­wial­na, takie tam – dodał Lorel'Ai****.

– I to nam po­mo­że? – z nie­do­wie­rza­niem za­py­tał Smo­lik.

– Jeśli mam być szcze­ry, to nie mam po­ję­cia. Z Nim tak na­praw­dę nigdy nic do końca nie wia­do­mo… Wy­da­je mi się jed­nak, że jesz­cze nie jest dla was za późno. Skoro Bóg przy­słał nas tutaj, że tak po­wiem, z ofi­cjal­nym ostrze­że­niem, to wi­docz­nie chce dać wam ostat­nią szan­sę. Po pro­stu tego nie schrzań­cie – do­da­łem po­god­niej. – Coś jesz­cze chcie­li­by pa­no­wie wie­dzieć?

– Ile czasu nam zo­sta­ło? – za­py­tał coraz bar­dziej prze­ra­żo­ny Wró­bel.

– Sorki, ale tego aku­rat nie mogę wy­ja­wić. „Nie zna­cie dnia ani go­dzi­ny” – wy­re­cy­to­wa­łem. – I tak musi po­zo­stać. Zdra­dzę wam jed­nak, że z wnu­ka­mi się ra­czej nie po­ba­wi­cie.

– Ale ja wcale nie chcę umie­rać! – za­pro­te­sto­wał Smo­lik. Pa­trzył na mnie oczy­ma roz­cza­ro­wa­ne­go dziec­ka. – Prze­cież… Prze­cież…

– Nie lę­kaj­cie się i nie trać­cie ducha, al­bo­wiem Pan was nie opu­ścił! – Znów za­czę­ły mi się pie­przyć epoki. – Jesz­cze… – do­da­łem po chwi­li na­my­słu.

– A je­że­li nam się nie uda i… i… No wie­cie… Jak to się od­bę­dzie?

– Sam je­stem cie­kaw – mruk­ną­łem. Na tyle cicho jed­nak, by po­li­cjan­ci mnie nie usły­sze­li.

 

***

 

– Sió­dem­ka do rogu – za­de­kla­ro­wa­łem. Strzał. Pudło. – Kurwa mać!

– Jakim cudem to zje­ba­łeś? – za­py­tał Se­re­nei, na­chy­la­jąc się nad sto­łem. – Taki pro­sty strzał… Je­de­nast­ka.

Ostat­nie chwi­le ist­nie­nia ludz­ko­ści spę­dza­li­śmy w „Czar­nym Koniu”, na­szej ulu­bio­nej knaj­pie. Tym razem po cy­wil­ne­mu – trzech nie­spe­cjal­nie wy­róż­nia­ją­cych się na­sto­lat­ków, lu­bią­cych grać w bi­lard, są­czyć colę i wie­rzyć, że mają naj­po­waż­niej­sze pro­ble­my na świe­cie.

– Bar­dziej za­sta­na­wia mnie, jakim cudem udało nam się spie­przyć tak pro­stą ro­bo­tę… – mruk­ną­łem, roz­go­ry­czo­ny.

„Ob­ja­wie­nie w Gdzieś­town” – jak na­zwał nasze po­pi­sy pe­wien szma­tła­wiec (wy­da­nie po­nie­dział­ko­we, stro­na je­de­na­sta – trzy ko­lum­ny tek­stu i zdję­cie sta­dio­nu zro­bio­ne kilka lat temu, tuż po re­mon­cie) – trud­no na­zwać wiel­kim me­dial­nym suk­ce­sem, zgoda, ale żeby aż tak…?

Za­mie­sza­nie na fe­sty­nie uzna­no za ma­so­wą hi­ste­rię spo­wo­do­wa­ną przed­wcze­śnie wy­strze­lo­ny­mi fa­jer­wer­ka­mi, a dwaj bied­ni gli­nia­rze bre­dzą­cy o ja­kichś anio­łach, tra­fi­li pod ob­ser­wa­cje psy­chia­trycz­ną. Prze­mę­cze­nie i stres w pracy. Zda­rza się.

Fakt, że ani apa­ra­ty, ani ka­me­ry – z prze­my­sło­wy­mi włącz­nie – nie zdo­ła­ły za­re­je­stro­wać rze­ko­mych fa­jer­wer­ków, a za to wszyst­kie jak na roz­kaz prze­sta­ły na chwi­lę dzia­łać, i ow­szem, wzbu­dził pe­wien nie­po­kój. Nie był to jed­nak nie­po­kój w stylu: „Cho­ler­cia, może fak­tycz­nie coś jest na rze­czy?”, tylko: „Cho­ler­cia, jak to na­uko­wo wy­ja­śnić?”. Chwa­ła Bogu*****, spece od uśre­dnio­wie­cza­nia spo­łe­czeń­stwa szyb­ko zna­leź­li od­po­wied­nie wy­tłu­ma­cze­nie – jedna z ra­kiet mu­sia­ła tra­fić w te­le­bim i uszko­dzić go, co wy­wo­ła­ło silne wy­ła­do­wa­nie elek­trycz­ne, które zre­se­to­wa­ło całą tę cho­ler­nie de­li­kat­ną apa­ra­tu­rę.

Jak wy­ja­śni­my, że w kilku sa­mo­cho­dach spa­li­ły się sys­te­my alar­mo­we? Pro­szę bar­dzo – zło­dzie­je! A to, że w żad­nym wozie nie ma śla­dów wła­ma­nia? Pro­szę bar­dzo – zdol­ni zło­dzie­je! To, że znisz­czy­li alar­my, ale sa­mo­cho­dów już nie ukra­dli? Pro­szę bar­dzo – zdol­ni, ale głupi zło­dzie­je!

Lu­dzie wszyst­ko „ra­cjo­nal­nie” sobie wy­tłu­ma­czy­li, choć tak na­praw­dę nawet nie si­li­li się jakoś spe­cjal­nie, by ich teo­rie brzmia­ły wia­ry­god­nie. W zu­peł­no­ści wy­star­czy­ło, że i tak były bar­dziej praw­do­po­dob­ne niż po­ja­wie­nie się trzech anio­łów wiesz­czą­cych ludz­ko­ści za­gła­dę. Nawet ci, któ­rzy byli wtedy na sta­dio­nie i nas wi­dzie­li, wo­le­li wma­wiać sobie wy­god­ne bajki niż za­wie­rzyć wła­snym zmy­słom. Zu­peł­nie, jakby ne­go­wa­nie rze­czy­wi­sto­ści mogło tę rze­czy­wi­stość zmie­nić. Kiedy za­mknę oczy i prze­sta­nę cię wi­dzieć, to w pew­nym sen­sie znik­niesz… praw­da?

Nie, nie­praw­da.

 

Są przy­sło­wia, które do­brze brzmią tylko pod wa­run­kiem, że ob­cią­ży się je przy­miot­ni­kiem: „stare”. Jedno z nich głosi: „Słowo Boże i głu­chy usły­szy”.

Lecz oto przy­sło­wie nowe daję wam, by­ście je sobie wza­jem­nie po­wta­rza­li: „Głu­chy usły­szy, lecz głupi nie wy­słu­cha”.

 

 

(I tu jakby ko­niec. Bum, pier­dut, po­za­mia­ta­ne. Nie ma już o czym pisać.)

 

 

 

* – We­dług je­dy­nie słusz­ne­go po­dzia­łu: Świen­to prow­da, tys prow­da i gówno prow­da. W sumie do dzi­siaj nie mam pew­no­ści, czy anio­ło­wie prze­ka­za­li tę mą­drość Gó­ra­lom, czy Gó­ra­le anio­łom.

 

** – To skom­pli­ko­wa­ne. I mało istot­ne, jeśli głę­biej się nad tym za­sta­no­wić. Grunt, że Lori daje radę.

 

*** – Za to prze­kaz te­le­pa­tycz­ny, który otrzy­ma­łem od Se­re­nei, nie kwa­li­fi­ku­je się do przy­to­cze­nia w tym miej­scu, nawet w wer­sji ocen­zu­ro­wa­nej. Ar­cha­nioł Znisz­cze­nia jest bo­wiem je­dy­ną znaną mi osobą, która po­tra­fi skle­cić sen­sow­ne zda­nie, uży­wa­jąc wy­łącz­nie słowa „kurwa”.

 

**** – Za­pa­lo­ny eko­log-ak­ty­wi­sta. Po­waż­nie.

 

***** – Tak wła­śnie wy­glą­da sar­kazm w śro­do­wi­sku na­tu­ral­nym.

Koniec

Komentarze

Nie­zły dow­cip, Cie­niu :) 

 

Mel­du­ję, że prze­czy­ta­łam :)

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Ależ się uśmia­łem. Bar­dzo dobry tekst. Po­nie­waż ter­min na po­praw­ki zo­stał wy­dłu­żo­ny, to uwa­żam, że i opo­wia­da­nie Cie­nia po­win­no być uwzględ­nio­ne w kon­kur­sie. Po­zdra­wiam. B. :D

Wie­dzia­łam, że jak damy palec, to całą rękę będą chcie­li cap­nąć ;) 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Zna­czit, moge zgla­szac? Ja na­praw­de nie sle­dze watku kon­kur­so­we­go. Spiosz­ko, Wiel­ki B. – dzie­ki. Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Nie wiem, nie wiem, ja tu tylko sprzą­tam i za po­słań­ca robię :) Nie­chaj Syf. za­de­cy­du­je. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

To nie­chaj de­cy­du­je, ale w sumie – nie ob­ra­ża­jąc – to mi tam wsio jedno.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

No w mord… Cie­niu :(

Oj, aż tak?

Dobra, to ja jed­nak chcę^^.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

No dobra, prze­cier­pia­łem. To gdzie są te moje mi­lio­ny?

Czy to jest sy­gna­tur­ka?

W Banku Grin­got­ta.^^

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Takiś mądry… dobra – od­wo­łu­ję, że mi się po­do­ba­ło.

 

PiS!

Czy to jest sy­gna­tur­ka?

To ja od­wo­łu­ję, że cie­szę się z Two­jej oceny!

 

I pro­szę mi tu nie prze­kli­nać pod opo­wia­da­niem^^.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Eeeee… Ja sam pod­pią­łem ten tekst pod “Po­li­cjan­ta”? Bo coś tego faktu nie ko­ja­rzę…

Kurde, już usu­wam.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Bar­dzo zacne opo­wia­da­nie! Po­now­na lek­tu­ra oka­za­ła się rów­nie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca, jak za pierw­szym razem. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Eeeee… Ja sam pod­pią­łem ten tekst pod “Po­li­cjan­ta”? Bo coś tego faktu nie ko­ja­rzę…

Tak to bywa, jak się o czwar­tej nad ranem tu­lisz do kla­wia­tu­ry, za­miast do po­dusz­ki :)

Zde­cy­duj się osta­tecz­nie przed pół­no­cą, bo Syf. zie­lo­ne świa­tło Ci dał.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dia­bli wie­dzą, co Ty wi­dzisz w tych moich anio­łach. Ale dzię­ku­ję. Rów­nie mocno teraz, co i za pierw­szym razem. I za każ­dym po­przed­nim oraz – daj mi Boże (Bo­gi­ni ra­czej) – na­stęp­nym.

 

Peace!

 

Gór­niak Edy­cja:

 

Śpi­sosz­ko, dzię­ki i ofi­cjal­nie przy­stę­pu­ję do utrud­nia­nia Wam życia.^^

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

;-D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią. Gdyby wrzu­cić tam gdzieś Lo­kie­go, Twoje opo­wia­da­nie spo­koj­nie mo­gło­by przejść jako frag­ment an­to­lo­gii po­świę­co­nej uni­wer­sum Ćwie­ka ;)

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Nigdy nie czy­ta­łem nic od Ćwie­ka – no­ba­dy’s per­fect – ale chyba będę mu­siał, bo to opo­wia­da­nie, tak się głu­pio skła­da, jest czę­ścią (luźną, ale za­wsze) in­ne­go uni­wer­sum. Może kie­dyś po­wsta­nie ono w ca­ło­ści, choć sam po­wo­li chyba prze­sta­ję w to wie­rzyć.

Choć po takim ko­men­ta­rzu – chęci rosną, wiara wraca.^^

Ech, żebyś tak jesz­cze w ten sam spo­sób po­tra­fi­ła wy­cza­ro­wać mi czas i/lub sys­te­ma­tycz­ność…

 

Bar­dzo dzię­ko­wać, kła­niać się nisko, pa­trzeć w oczy.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Cza­ro­wać nie umiem, mogę co naj­wy­żej słu­żyć wspar­ciem du­cho­wym w cza­sie pro­ce­su twór­cze­go. I za­pew­nie­niem, że chęt­nie prze­czy­tam to, co po­wsta­nie.

 

Kła­niam się nisko (i już nie da się spoj­rzeć w oczy). 

 

 

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Dobre :)

Pisz tylko rtę­cią, to gwa­ran­tu­je płyn­ność nar­ra­cji.

Humor nie do końca mi pod­pa­so­wał, cho­ciaż w kilku mo­men­tach się za­śmia­łem.

Opo­wia­da­nie sko­ja­rzy­ło mi się z fil­mem Dogma Ke­vi­na Smi­tha, który po­le­cam każ­de­mu lu­bią­ce­mu aniel­sko-prze­śmiew­cze kli­ma­ty.

Melu, dzię­ku­ję. Tylko i aż tyle.

bel­ha­ju, no cóż, że po­wtó­rzę sam za sobą – no­ba­dy’s per­fect. Ale skoro za­śmia­łeś się kilka razy, to czuję się wy­gra­nym. Wła­ści­wie, to czuję, że oboje je­ste­śmy wy­gra­ni. I tak być po­win­no.

A Dogma fak­tycz­nie warta jest po­le­ce­nia.

 

 Grav, a więc je­steś ofi­cjal­nie na czar­nej li­ście ludzi, któ­rych pew­ne­go dnia za­bi­ję swoją pi­sa­ni­ną. I by­naj­mniej nie jest mi z tym do­brze.

 

Wszyst­kim raz jesz­cze dzię­ku­ję za wi­zy­tę i rad je­stem, że od­cho­dzi­cie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ni.

 

Wasz Cień

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Ja sobie od­kła­da­łam i od­kła­da­łam to opo­wia­da­nie, żeby prze­czy­tać je na ko­niec ty­go­dnia. Wresz­cie ko­niec nad­szedł i prze­czy­ta­łam, ale mam Ci, Cie­niu, za złe, że tak szyb­ko skoń­czy­łeś. 

Humor mi bar­dzo pod­pa­so­wał, hi­sto­ria też, a i apo­ka­lip­tycz­ne anioł­ki Cie­nia Burzy rów­nież. 

I trosz­kę się dzi­wię, że je­stem pierw­szą, która klik­nę­ła bi­blio­te­kę. 

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Też się dzi­wię.^^

 

Do­le­cia­łem za szyb­ko, bo to był tekst na jakaś Kwiat­kow­ską czy coś ta­kie­go i limit trzy­mał mnie za ja…. pod­ci­nał skrzy­deł­ka. Tak więc wszel­kie pre­ten­sje pro­szę kie­ro­wać do or­ga­ni­za­to­rów kon­kur­su.

 

Na po­ciesz­kę zdar­dzę, że tych trzech panów zaj­mu­je ja­kieś sześć­set stron i ponad mi­lion zna­ków na moim edy­to­rze tek­stów (i wciąż lecą), oraz dosyć szcze­gól­ne miej­sce w moim sercu (przy – dosyć na­cią­ga­nym – za­ło­że­niu, że to wciąż jesz­cze serce, a nie po pro­stu kawał mię­cha pom­pu­ją­cy krew).

 

Tak czy ina­czej z serca – jakie by nie było – dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, ko­men­tarz i bi­blio­te­kę.

 

Peace!

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

No tak, cała ca­łość na do­czep­kę – po­li­cjan­ci na do­czep­kę, kon­kurs na do­czep­kę :)

A stró­że prawa mieli dziel­nie trwać na pierw­szej linii i być jed­no­cze­śnie osią fa­bu­ły (to do­pie­ro fan­ta­sty­ka). No do­brze, dosyć znę­ca­nia się.

O warsz­ta­cie i stylu wspo­mi­nać chyba przy takim Au­to­rze nie muszę, bo pod tym wzglę­dem nie mam się do czego przy­cze­pić. Nawet przy­pi­sy, któ­rych ge­ne­ral­nie nie tra­wię, tutaj mają cha­rak­te­rek i do­da­ją smacz­ku – to drugi przy­pa­dek po Prat­che­cie, w któ­rym mi te dia­beł­ki nie prze­szka­dza­ją, a wręcz po­tra­fią wy­wo­łać uśmiech. Za to duży plus.

Sama hi­sto­ria zwia­sto­wa­nia i apo­ka­lip­sy sym­pa­tycz­na, uśmiech­nę­łam się sze­ro­ko kilka razy, za­du­ma­łam na końcu. Jed­nak chyba wpa­dłam ostat­nio w jakiś dziw­ny na­strój, bo prze­szka­dza­ły mi prze­kleń­stwa. Tro­chę się ich na­czy­ta­łam za dużo i mi się już prze­ja­dły. A tu jesz­cze anio­ły (w sumie fajne ło­bu­zia­ki)… 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Ja na praw­dę nie pla­no­wa­łem wrzu­cać tego na kon­kurs. Samo wy­szło. Słowo zucha.

 

Za po­rów­na­nie do Prat­chet­ta – acz­kol­wiek nie in­spi­ro­wa­łem się nim, kiedy pierw­szy raz w życiu do­da­wa­łem tego ro­dza­ju przy­pis (Dysk i Oko­li­ce był mi wtedy świa­tem zu­peł­nie nie­zna­nym – wciąż pa­mię­tam tę ra­dość od­kry­wa­nia i po­rów­ny­wa­nia… ) i nie in­spi­ru­ję się nim dzi­siaj – wdzięcz­ny Ci je­stem szcze­rze i wdzięcz­ny po­zo­sta­nę do­zgon­nie.

I oczy­wi­ście bar­dzo się cie­szę, że lek­tu­ra spra­wi­ła Ci przy­jem­ność, roz­ba­wi­ła i skło­ni­ła do za­du­my.

Za po­draż­nie­nie uszu ła­ci­ną prze­pra­szam.

 

Kła­niam się pik­nie, hej!

 

Peace!

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Po­li­cjan­ci tro­chę na do­czep­kę ; (

Poza tym hi­sto­ria jest na swój spo­sób za­baw­na, przy czym w pew­nym mo­men­cie się tro­chę sty­li­za­cja anio­łów roz­jeż­dża. Opo­wia­da­nie jest do­brze na­pi­sa­ne i ma swój ab­sur­dal­ny urok.  Fakt fak­tem ja nie je­stem wiel­kim fanem ab­sur­dal­ne­go uroku ; P

I po co to było?

Na do­czep­kę, to był kon­kurs^^.

 

Dzię­ki, i za szan­sę i za prze­czy­ta­nie.

 

Peace!

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

In­te­re­su­ją­ca wizja. Fak­tycz­nie, to już nie te czasy, że dzie­wo­ja widzi skrzy­dla­te­go fa­ce­ta z le­li­ją i nie ma żad­nych wąt­pli­wo­ści. Mo­gli­by wy­słań­cy mieć pro­blem z wy­ko­na­niem za­da­nia. Cie­ka­wy temat po­ru­szy­łeś.

I rze­czy­wi­ście widać po­do­bień­stwa do świa­ta Ćwie­ka i przy­pi­sów Prat­chet­ta. Do­ło­żę jesz­cze sko­ja­rze­nie z dow­ci­pem, jak to Jezus zszedł na współ­cze­sną Zie­mię.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

To jest opo­wia­da­nie o nie­do­wiar­stwie, czy o za­kłó­ce­niach w prze­pły­wie in­for­ma­cji? Dawno jed­nak tak się nie uba­wi­łem. Trze­ci już w tym mie­sią­cu głos do Bi­blio­te­ki ode mnie. (Ale uro­dzaj tego marca :) ).

Mar­ci­nie, ależ skru­pu­lat­nie te gło­si­ki wy­li­czasz. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie mo­głam się jakoś ze­brać by prze­czy­tać. I w końcu gdy zna­la­złam chwi­lę (w dość nie­ty­po­wych oko­licz­no­ściach) prze­czy­ta­łam jed­nym tchem. Styl ładny, humor spe­cy­ficz­ny (ale ja taki lubię;)) i oczy­wi­ście hi­sto­ria, niby pro­sta, ale jak ład­nie przed­sta­wio­na.

W pierw­szym mo­men­cie była mała kon­ster­na­cja. Cień i anio­ły (prze­pra­szam, ar­cha­nio­ły)? Ale póź­niej moje zdzi­wie­nie prze­szło i czy­ta­ło się nie­zwy­kle przy­jem­nie, choć jeden bo­ha­ter cały czas za­miast Lorel'Ai dźwię­czał mi w gło­wie jako L’Oréal. :P

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Mor­ga­no, też tak mia­łam. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Przy­sło­wie nowe daję Wam:

“W cudze pa­trzy­cie, swoje zle­wa­cie.”

Prze­pra­szam.

 

Fifi, dzię­ki. A teraz dawaj dow­cip!

 

Mar­ci­nie, rad je­stem, że się uśmia­łeś i to do tego stop­nia, że nawet bi­blio­te­ka. Dzię­ku­ję tyleż szcze­rze co i ser­decz­nie. Tobie, Piąta Siło, rów­nież.

A od­po­wiedź na Twoje py­ta­nie znaj­du­je się w ostat­nim aka­pi­cie. W to przy­naj­mniej wie­rzę.

 

Mor­gia­no miła, ja­kież to oko­licz­no­ści zmu­si­ły Cię do prze­czy­ta­nia ni­niej­sze­go opo­wia­da­nia?

Jeden dech brzmi bomba. Oj, bar­dzo bomba.

L’ore­ala jed­nak nie sko­men­tu­ję. Za to mus mi nad nim po­du­mać, bo to rze­czy­wi­ście pro­blem.

 

Peace!

 

 

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

A teraz dawaj dow­cip!

O rany, już nie je­stem pewna, o który mi cho­dzi­ło… Chyba o ten:

 

Jezus zstą­pił na Zie­mię. Cho­dzi, pró­bu­je roz­ma­wiać z ludź­mi, nikt Go nie słu­cha. Znie­chę­ce­nie… W końcu na­tknął się na grup­kę gów­nia­rzy pa­lą­cych traw­kę. Jezus za­in­te­re­so­wał się zio­łem:

– A co wła­ści­wie ro­bi­cie? Dla­cze­go? Co to jest?

– Bra­cie, naj­le­piej sam sprawdź, tego się nie da opi­sać. Masz dżo­in­ta.

Jezus za­cią­gnął się ze dwa razy. Zro­bi­ło się przy­jem­niej, znowu na­brał wiary w sie­bie, jesz­cze raz pró­bu­je na­wra­cać:

– Słu­chaj­cie, je­stem Jezus Chry­stus.

– I o to cho­dzi, bra­cie, o to cho­dzi!

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Pikny! Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Nic mnie nie zmu­si­ło. Uwa­żasz, że tylko przy­mus by spo­wo­do­wał prze­czy­ta­nie tek­stu? To chyba serio mu­sisz po­pra­co­wać nad zwięk­sze­niem wiary w to, że masz już jakiś czy­tel­ni­ków raz bar­dziej za­do­wo­lo­nych, raz mniej. I ja do nich się za­li­czam. :) To chyba naj­lep­szy kom­ple­ment i naj­lep­sze wy­ja­śnie­nie.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

[Ma­ra­ton nad­ra­bia­nia za­le­głych ko­men­ta­rzów wła­snych mode: on]

 

Mor­gian­ko, minął rok (Dży­za­skur­waj­pier­do­le, do­kład­nie rok dzi­siaj mija! ROK!) od Two­je­go ko­men­ta­rza i chyba mogę się po­chwa­lić nieco więk­szą wiarą w swo­ich czy­tel­ni­ków i sa­me­go sie­bie przy oka­zji. A to jest dobre. Bar­dzo dobre. I – mam na­dzie­ję – za­pro­cen­tu­je.

Dzię­ku­ję.

 

Anet – faj­nie.^^

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Ech, po roku na kom­cie od­po­wia­dać? Tro­chę ob­ciach…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Le­piej późno niż za późno! Zresz­tą skąd ja niby mia­łem wie­dzieć, że tyle się tego na­zbie­ra­ło i tak se teraz leży, co?^^

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Fiu, fiu, już po dwu­dzie­stu mi­nu­tach… Za­szczy­co­nam, za­szczy­co­nam. <kła­nia się, może nawet z gra­cją> ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ja Cie­bie też!

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Nowa Fantastyka