- Opowiadanie: Cień Burzy - Przysłowie nowe daję wam...

Przysłowie nowe daję wam...

Tekst niniejszy i poniższy zarazem, jest efektem przepracowania. A jak srogie było to przepracowanie (tudzież do jakiej masakry pseudotwórczej mnie doprowadziło), jedni Regulatorzy – moja prywatna Angel Fantasy – wiedzą. Wiedzą i nie uciekli, za co chwała im i cześć, i dzień dobry!

Stare dzieje.

 

Niemniej opowiadanie powstało, swojego zadania nie spełniło i ugrzęzło na kompie. Tu właśnie je znalazłem chwilę temu i tak sobie pomyślałem: a co mi tam, wrzucę.

Potem przyszło olśnienie: zaraz, są tu jacyś kolesie w mundurach, więc może na zjeburki podrzucić to Syf.owi i Śpioszce?

Ale nie – już za późno. Więc wrzucam, ale nie na konkurs.*

Może to i lepiej. Nie umiem przegrywać.^^

 

* – Życie i Jurki zweryfikowali moje plany. Dziękować.

 

Dobra, dosyć nudzenia, teraz... cierpcie za miliony.

 

Peace!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Przysłowie nowe daję wam...

– Cholera, że też musiało paść akurat na nas… – zaklął Lorel'Ai. – To będzie paskudna noc.

– Pierdolicie, Hipolicie! – odparł Serenei. – Mi się ta fucha zajebiście podoba. Wreszcie coś się zacznie dziać na tym zadupiu! To co, bierzemy się do roboty?

Zamienił czarne dżinsy i niebieską, ciasno opinającą jego wymodelowane ciało koszulę na ordynarnie śnieżnobiałą togę i rozwinął potężne skrzydła. Następnie, dla zwiększenia efektu, rozjarzył się cały światłem barwy miodu i bez ostrzeżenia zanurkował w leniwie sunące pod nami chmury.

Wykonał cały manewr z typową dla siebie, umykającą nawet mojej percepcji prędkością, więc nie miałem najmniejszych szans, by go powstrzymać. Wymieniliśmy z Lorim szybkie spojrzenia i jeszcze szybsze myśli, których najwłaściwszą puentą byłoby chyba: „O kurwa!”, a potem ruszyliśmy w ślad za niszczycielem. Nim wypadliśmy z chmur, nasze ciuchy zmieniły się w gustowne prześcieradła.

Serenei unosił się leniwie dobre dwa metry nad zaskoczonym tłumem i uśmiechał bezczelnie do jakiejś rudej laski. Niemal dokładnie w chwili, kiedy znaleźliśmy się obok niego, tworząc elegancki triumwirat – ja pośrodku, Lorel'Ai po mojej prawicy, a z lewa Serek, który nie dostał w łeb tylko dlatego, że to mogłoby źle wyglądać w późniejszych relacjach świadków – tandeciarze na scenie właśnie przerwali wygrywanie swojego disco polo.

Już miałem zacząć głosić Słowo Boże, gdy zebrani na festynie zorganizowanym z okazji Dni Gdzieśtown gamonie doszli do wniosku, że kiedy dzieją się cuda; takie prawdziwe, biblijne cuda, a Pan raczy okazać maluczkim Swą łaskę, to należy uciekać. Nieważne, dokąd – ważne, by dostać się tam jak najprędzej.

Obserwowałem z niesmakiem, jak oszalały tłum desperacko próbuje wydostać się ze stadionu, na którym zorganizowano imprezę. Zgiełk, jaki przy tym powstał – wrzaski, krzyki, piski, jęki i szlochy – był, delikatnie rzecz ujmując, irytujący. Jestem pewien, że gdyby całe przedstawienie widział koleś, który jako pierwszy w dziejach użył słowa „panika”, teraz zastąpiłby je innym: dłuższym, mroczniejszym i dającym się prawidłowo wymówić wyłącznie po niewłaściwej stronie Odry.

– Cholera, mieliśmy ogłosić apokalipsę, a wygląda na to, że od razu ją rozpętaliśmy – skonstatowałem.

Serenei nie odpowiedział. Zachował obojętny wyraz twarzy, ale widać było, że całkiem nieźle się bawi.

– Sześć tysięcy trzystu jedenastu ludzi, w tym osiemset trzydzieścioro siedmioro dzieci… i dwa wyjścia z obiektu. Sprytnie. Bardzo. Kurwa. Sprytnie… – mruczał tymczasem Lorel'Ai, archanioł w randze stworzyciela, obdarzony przydatnym darem Wszechwiedzy (co jest oczywiście prawdą trzeciego gatunku*: przyrostek „wszech” należy tu uznać za odpowiednik zrolowanych skarpet wsadzonych w majtki. Inna rzecz, że nawet po wyjęciu sztucznego wypełniacza, coś tam w gatkach zawsze jednak zostaje, a w przypadku Loriego, to metaforyczne „coś” nadal wygląda imponująco i doskonale spełnia swoją funkcję. Mówiąc prościej, gostek jest Prawie-Wszechwiedzącym**).

– Tak czy inaczej, całą tę szopkę z Objawieniem możemy sobie chyba darować… – zauważyłem.

– A ja myślę, że powinniśmy jednak spróbować – zasugerował Lorel'Ai. – Może jeszcze się uda.

– Aha, jasne…

– Nie no, Lori ma rację. Przynajmniej nikt nam nie zarzuci, że się nie staraliśmy.

– W sumie…

 

– UMIŁOWANI BRACIA I SIOSTRY, DZIECI ADAMOWE! PRZYNOSIMY WAM OTO… Nie no, to bez sensu… – Przerwałem, gdyż mój głos, wielokrotnie spotęgowany czymś, co chyba najtrafniej będzie zdefiniować jako „praktyczny cud”, wywołał jeszcze większe przerażenie tłumu i nową falę paniki. Co, swoją drogą, samo w sobie zakrawa na cud kolejny. – A ty czego znowu rżysz?

– I ty się jeszcze pytasz? – odparł kpiąco Serek. – Stary, jak żyję, nie słyszałem takiego gówna. Normalnie przeszedłeś samego siebie!

– A niby co miałem powiedzieć? „Nie lękajcie się, Ziemianie, przybywamy w pokoju!”?

– No wiesz, Aian, to faktycznie brzmiało dosyć sucho. Może następnym razem spróbuj czegoś… eeemmm… bardziej współczesnego? – zaproponował Lori.

– Gruby dobrze gada! – Serenei poparł stworzyciela. – Trzeba się dostosować do gustów odbiorcy.

– O tym powinieneś był pomyśleć, zanim sfrunąłeś tu jak jakiś jebany gołąb, który zamierza nasrać wszystkim na głowy! Mogłeś sobie chociaż gałąź oliwną do ryja wsadzić… – warknąłem.

Serenei zamierzał odpyskować, ale jako dobry kumpel uchroniłem go przed tym błędem, unosząc wymownie palec.

– Cokolwiek masz mi do powiedzenia, lepiej powiedz to tak, żebym nie usłyszał – ostrzegłem.

Nie usłyszałem zupełnie nic.***

– No, to co teraz? – Lorel'Ai przerwał nieprzyjemnie przeciągającą się ciszę. – Przed stadionem wciąż kręcą się ludzie, w tym kilku zdezorientowanych pałkarzy. Może oni będą bardziej skłonni do współpracy.

– Ech… No dobra, ale zróbmy to tak, żeby nie zaczęli do nas strzelać – zdecydowałem i wylądowałem na ziemi.

Skrzydła – nie będące niczym więcej jak tylko kolejną propagandową ściemą, w dodatku cholernie niepraktyczną – zwinąłem tak, że prawie nie wystawały mi zza pleców. Najchętniej bym się ich po prostu pozbył (co wcale nie nastręczałoby większych trudności, gdyż są one tylko iluzją: żywą, namacalną i jak najbardziej prawdziwą, ale wciąż jednak iluzją), jednak na to było zwyczajnie za późno, skoro ludziska już mnie z nimi widzieli. Show must go on!, a ja must pogodzić się z faktem, że cały wieczór będę paradował po mieście, wyglądając jak jakiś dziwoląg.

– Jedno dobre, że chociaż mamy święty spokój – zauważyłem.

– To znaczy? – zainteresował się Lori.

– Do tej pory zawsze znalazło się przynajmniej kilku takich, co to chcieli nas po rękach całować albo…

– Żeby tylko po rękach! – wtrącił Serenei, wymownie łapiąc się za to, za co aniołowi na służbie łapać się nie wypada.

– …od razu brać się do budowania jakiejś bazyliki. – Zignorowałem tę, skądinąd słuszną, uwagę. – A teraz nic. Cisza i spokój. Jak na Hawajach.

– No wiesz, w dzisiejszych czasach ludzie wyjątkowo niechętnie giną za swoją wiarę. Zwłaszcza, jeśli miałaby to być śmierć przez zadeptanie… Ale wcale nie jestem pewien, czy to znowu takie Hawaje. Przynajmniej byłoby komu zostawić wiadomość – rozsądnie zauważył Lorel'Ai, a potem zmienił temat na ciekawszy: – Jakiś typek przed chwilą sprzedał nas do lokalnego radia, ale go wyśmiali. Za to policja już się mobilizuje.

– Jest szansa, że nas zaatakują? – Ton niszczyciela nie pozostawiał żadnych złudzeń, czy „Ostateczny Argument Boga” (i pomyśleć, że on naprawdę lubi tę ksywkę) obawia się takiej ewentualności. Paskudny uśmiech błąkający się po jego ustach zostawiał tych złudzeń jeszcze mniej.

– Zerowa – uciąłem ostro. – Załatwimy, co mamy załatwić i spadamy stąd. Za godzinę mam randkę, pamiętacie?

Wyszliśmy spokojnie głównym, teraz już opustoszałym przejściem. Podczas naszej debaty tłum miał dość czasu, by rozpaść się na elementy pierwsze i zniknąć pośród otulonych nocą ulic.

– No i gdzie ci gliniarze?

– Zwiali. Zostało tylko dwóch. W radiowozie, o tam! – Lori wskazał głową na pobliski parking.

I rzeczywiście. Nieopodal stała suka, a w niej mundurowi, usilnie próbujący przekonać zarówno nas, jak i samych siebie, że absolutny bezruch czyni człowieka tylko trochę mniej… materialnym… niż nieistnienie.

– A ci co tu jeszcze robią?

– Szukają kluczyków… – Stworzyciel uśmiechnął się nieznacznie, a potem zapytał, jednak bez przekonania: – Może teraz ja spróbuję?

– Luzik, poradzę sobie. I nie patrz tak na mnie, przecież nie zrobię im krzywdy.

– No nie wiem… – odparł wszechwiedzący.

Podszedłem do radiowozu i zastukałem w szybę. Policjanci poruszyli się dopiero po chwili czy dwóch i to raczej niechętnie, jakby rozczarowani, że nie mogą już dłużej udawać przedmiotów.

– Dobry wieczór. – Skłoniłem się lekko, gdy ten za kierownicą opuścił szybę. – Panowie, jak widzę, na służbie, więc postaram się nie zająć dużo czasu.

Próbowali coś odpowiedzieć, ale wyraźnie brakowało im inwencji. I w sumie nic dziwnego, gdy trochę nad tym podumać. W końcu, kiedy zagaduje cię świecący facet ze skrzydłami, to potrzebujesz kilku chwil, aby poważnie zastanowić się nad swoim życiem. Że nie wspomnę już o dylematach typu: „Ten koleś jest w ogóle prawdziwy? A jeśli nie? Może nie warto mu odpowiadać? Przecież ludzie patrzą…”

Zlitowałem się nad stróżami prawa i nie dałem im dojść do słowa.

– Jam jest Aian'Arhue, archanioł w służbie Jedynego Boga. – Ukłoniłem się ponownie, a potem wskazałem na moich kumpli: – To są archaniołowie Serenei i Lorel'Ai.

– Eeee… Starszy aspirant Łukasz Wróbel z komendy miejskiej w Gdzieśtown. – Policjant siedzący za kierownicą odparł takim tonem, jakby zaraz miał dodać: „Panie kierowco, wie pan, dlaczego pana zatrzymaliśmy?”. Z rutyną nie wygrasz. – A to sierżant Jakub Smolik.

– Bardzo nam miło – rzekłem. – Tak się składa, że my również jesteśmy na służbie i mamy tu zadanie do wykonania, a panowie mogliby nam bardzo w tym pomóc… – Goście wyglądali, jakbym mówił do nich w suahili, więc pospieszyłem z wyjaśnieniami: – Generalnie rozchodzi się o to, że musimy zakomunikować światu wolę Najwyższego i fajnie by było, gdyby ktoś nas w ogóle wysłuchał. A z tym, jak panowie już się zapewne domyślili, jest pewien problem.

– Robicie sobie jaja, chłopcy, co? – sprytnie wykoncypował Wróbel. – Jakaś ukryta kamera czy…

NIE SĄDZĘ! – Tym razem nie wzmacniałem głosu, lecz zmodulowałem go tak, że mundurowi musieli zatkać uszy, a alarmy w okolicznych samochodach zaczęły wyć potępieńczo. Dla wzmocnienia efektu gwałtownie zamachałem skrzydłami, wytwarzając podmuch, którego siła pchnęła policyjny furgon na sąsiednie auto.

Dałem stróżom prawa chwilę na ochłonięcie i pogodzenie się z niewygodnymi faktami, a potem, na moją telepatyczną prośbę, Serenei klasnął mocno i wszystkie alarmy nagle ucichły.

– Przepraszam za to… – powiedziałem już normalnie i przesunąłem samochód z powrotem, tak, by Smolik mógł z niego wyjść, gdy już nogi przestaną mu się trząść. – Jak panowie widzą, jesteśmy zupełnie poważni. To jak, możemy liczyć na waszą pomoc?

– Eeee… No-obra… – odparł Wróbel, odrobinę uspokojony faktem, że mimo wszystko nadal żyje. Ręce jednak wyraźnie mu drżały, a głos odmawiał posłuszeństwa.

– Dziękuję. A oto wiadomość: Nadchodzi apokalipsa – zakomunikowałem. – No… i to by chyba zasadniczo było na tyle. Przekażcie, proszę, Słowo Boże reszcie świata… i zacznijcie robić rachunek sumienia, albowiem wąskie są ścieżki do Raju! – wypaliłem w przypływie nagłego natchnienia. Serenei skulił się w sobie, słysząc te patetyczne brednie, ale jakoś udało mu się nie ryknąć śmiechem. – Dziękuję i życzę miłego wieczoru. Do widzenia panom.

Odwróciłem się plecami do gliniarzy, by zademonstrować im moje piękne, sztuczne skrzydła. Lewe, tak dla hecy, rozpostarłem nieco, a potem ruszyłem z powrotem w stronę stadionu. Chłopaki za mną. Nie spieszyliśmy się jednak, by mundurowi mieli szansę przebłagać nas za grzechy. Albo chociaż podpytać o szczegóły.

I nie zawiedli.

– Ej! Ekhem… chwileczkę… Panie aniele! – nieśmiało zagaił aspirant Wróbel; wysoki, szczupły facet w okularach, gdzieś tak pod trzydziestkę.

– Tak, słucham? – Odwróciłem się z powrotem.

– No bo… jak to, apokalipsa? W sensie: koniec świata? Taki PRAWDZIWY koniec świata?

– Dokładnie! Apokalipsa, armagedon, anihilacja, zagłada, unicestwienie, dekapitacja, dezintegracja, zguba, totalna destrukcja…

– Serenei, dziękuję! Myślę, że panowie już zrozumieli.

– Nie ma za co. – Niszczyciel uśmiechnął się bezczelnie.

– Ale… ale dlaczego?

– Jakby to… – Głos zabrał Lorel'Ai. – Hmmm… Wasz gatunek…

– Jest totalną pomyłką! – Serenei przyszedł koledze w sukurs.

– Ech… Nie przejmujcie się kolegą, miał ciężki dzień… – przeprosiłem, a potem posłałem archaniołowi zniszczenia spojrzenie, którego nie dało się odczytać inaczej, jak tylko: BÓL! BARDZO, BARDZO WIELE BÓLU! CAŁY PIERDOLONY OCEAN CIERPIENIA!

– Chodzi o to, że z waszą ewolucją wszystko poszło nie tak, jak powinno – podjął po chwili Lorel'Ai. – Rozwijacie się w niewyobrażalnym tempie, a jednocześnie przechodzicie potężny regres ewolucyjny i moralny. Z jednej strony jesteście coraz inteligentniejsi, a wasze możliwości już w tej chwili są naprawdę imponujące… i przerażające. Jednak z drugiej strony, przy tym wszystkim na powrót stajecie się… No cóż, coraz bardziej prymitywni i bezmyślni. A to bardzo niebezpieczna kombinacja… Zbyt niebezpieczna. Dlatego Pan postanowił zrobić z wami porządek, póki jeszcze całkowicie nie zniszczyliście Ziemi. Tak się bowiem składa, że to Jego ulubiona planeta i jest już zmęczony patrzeniem, jak zamieniacie ją w chlew. Przykro mi…

– Matko Przenajświętsza, zmiłuj się nad nami! – wyszeptał Smolik, zaciskając dłoń na medaliku. Dostrzegłem ciemną plamę na spodniach policjanta, ale taktownie ją zignorowałem. Jestem aniołem, lecz nic, co ludzkie, nie jest mi obce. – Więc nie ma dla nas żadnego ratunku? I nic się już nie da zrobić?

– No cóż, początek miał pan niezły – odparłem po chwili namysłu. Mundurowi popatrzyli na mnie zdziwieni, wyraźnie nic nie rozumiejąc. Wyjaśniłem więc uprzejmie: – Modlitwa. Powinniście próbować się z Nim dogadać.

– Poza tym moglibyście zaprzestać wycinania lasów i zacząć robić inne… zielone rzeczy. Wiecie, biopaliwo, energia odnawialna, takie tam – dodał Lorel'Ai****.

– I to nam pomoże? – z niedowierzaniem zapytał Smolik.

– Jeśli mam być szczery, to nie mam pojęcia. Z Nim tak naprawdę nigdy nic do końca nie wiadomo… Wydaje mi się jednak, że jeszcze nie jest dla was za późno. Skoro Bóg przysłał nas tutaj, że tak powiem, z oficjalnym ostrzeżeniem, to widocznie chce dać wam ostatnią szansę. Po prostu tego nie schrzańcie – dodałem pogodniej. – Coś jeszcze chcieliby panowie wiedzieć?

– Ile czasu nam zostało? – zapytał coraz bardziej przerażony Wróbel.

– Sorki, ale tego akurat nie mogę wyjawić. „Nie znacie dnia ani godziny” – wyrecytowałem. – I tak musi pozostać. Zdradzę wam jednak, że z wnukami się raczej nie pobawicie.

– Ale ja wcale nie chcę umierać! – zaprotestował Smolik. Patrzył na mnie oczyma rozczarowanego dziecka. – Przecież… Przecież…

– Nie lękajcie się i nie traćcie ducha, albowiem Pan was nie opuścił! – Znów zaczęły mi się pieprzyć epoki. – Jeszcze… – dodałem po chwili namysłu.

– A jeżeli nam się nie uda i… i… No wiecie… Jak to się odbędzie?

– Sam jestem ciekaw – mruknąłem. Na tyle cicho jednak, by policjanci mnie nie usłyszeli.

 

***

 

– Siódemka do rogu – zadeklarowałem. Strzał. Pudło. – Kurwa mać!

– Jakim cudem to zjebałeś? – zapytał Serenei, nachylając się nad stołem. – Taki prosty strzał… Jedenastka.

Ostatnie chwile istnienia ludzkości spędzaliśmy w „Czarnym Koniu”, naszej ulubionej knajpie. Tym razem po cywilnemu – trzech niespecjalnie wyróżniających się nastolatków, lubiących grać w bilard, sączyć colę i wierzyć, że mają najpoważniejsze problemy na świecie.

– Bardziej zastanawia mnie, jakim cudem udało nam się spieprzyć tak prostą robotę… – mruknąłem, rozgoryczony.

„Objawienie w Gdzieśtown” – jak nazwał nasze popisy pewien szmatławiec (wydanie poniedziałkowe, strona jedenasta – trzy kolumny tekstu i zdjęcie stadionu zrobione kilka lat temu, tuż po remoncie) – trudno nazwać wielkim medialnym sukcesem, zgoda, ale żeby aż tak…?

Zamieszanie na festynie uznano za masową histerię spowodowaną przedwcześnie wystrzelonymi fajerwerkami, a dwaj biedni gliniarze bredzący o jakichś aniołach, trafili pod obserwacje psychiatryczną. Przemęczenie i stres w pracy. Zdarza się.

Fakt, że ani aparaty, ani kamery – z przemysłowymi włącznie – nie zdołały zarejestrować rzekomych fajerwerków, a za to wszystkie jak na rozkaz przestały na chwilę działać, i owszem, wzbudził pewien niepokój. Nie był to jednak niepokój w stylu: „Cholercia, może faktycznie coś jest na rzeczy?”, tylko: „Cholercia, jak to naukowo wyjaśnić?”. Chwała Bogu*****, spece od uśredniowieczania społeczeństwa szybko znaleźli odpowiednie wytłumaczenie – jedna z rakiet musiała trafić w telebim i uszkodzić go, co wywołało silne wyładowanie elektryczne, które zresetowało całą tę cholernie delikatną aparaturę.

Jak wyjaśnimy, że w kilku samochodach spaliły się systemy alarmowe? Proszę bardzo – złodzieje! A to, że w żadnym wozie nie ma śladów włamania? Proszę bardzo – zdolni złodzieje! To, że zniszczyli alarmy, ale samochodów już nie ukradli? Proszę bardzo – zdolni, ale głupi złodzieje!

Ludzie wszystko „racjonalnie” sobie wytłumaczyli, choć tak naprawdę nawet nie silili się jakoś specjalnie, by ich teorie brzmiały wiarygodnie. W zupełności wystarczyło, że i tak były bardziej prawdopodobne niż pojawienie się trzech aniołów wieszczących ludzkości zagładę. Nawet ci, którzy byli wtedy na stadionie i nas widzieli, woleli wmawiać sobie wygodne bajki niż zawierzyć własnym zmysłom. Zupełnie, jakby negowanie rzeczywistości mogło tę rzeczywistość zmienić. Kiedy zamknę oczy i przestanę cię widzieć, to w pewnym sensie znikniesz… prawda?

Nie, nieprawda.

 

Są przysłowia, które dobrze brzmią tylko pod warunkiem, że obciąży się je przymiotnikiem: „stare”. Jedno z nich głosi: „Słowo Boże i głuchy usłyszy”.

Lecz oto przysłowie nowe daję wam, byście je sobie wzajemnie powtarzali: „Głuchy usłyszy, lecz głupi nie wysłucha”.

 

 

(I tu jakby koniec. Bum, pierdut, pozamiatane. Nie ma już o czym pisać.)

 

 

 

* – Według jedynie słusznego podziału: Świento prowda, tys prowda i gówno prowda. W sumie do dzisiaj nie mam pewności, czy aniołowie przekazali tę mądrość Góralom, czy Górale aniołom.

 

** – To skomplikowane. I mało istotne, jeśli głębiej się nad tym zastanowić. Grunt, że Lori daje radę.

 

*** – Za to przekaz telepatyczny, który otrzymałem od Serenei, nie kwalifikuje się do przytoczenia w tym miejscu, nawet w wersji ocenzurowanej. Archanioł Zniszczenia jest bowiem jedyną znaną mi osobą, która potrafi sklecić sensowne zdanie, używając wyłącznie słowa „kurwa”.

 

**** – Zapalony ekolog-aktywista. Poważnie.

 

***** – Tak właśnie wygląda sarkazm w środowisku naturalnym.

Koniec

Komentarze

Niezły dowcip, Cieniu :) 

 

Melduję, że przeczytałam :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ależ się uśmiałem. Bardzo dobry tekst. Ponieważ termin na poprawki został wydłużony, to uważam, że i opowiadanie Cienia powinno być uwzględnione w konkursie. Pozdrawiam. B. :D

Wiedziałam, że jak damy palec, to całą rękę będą chcieli capnąć ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Znaczit, moge zglaszac? Ja naprawde nie sledze watku konkursowego. Spioszko, Wielki B. – dzieki. Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie wiem, nie wiem, ja tu tylko sprzątam i za posłańca robię :) Niechaj Syf. zadecyduje. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

To niechaj decyduje, ale w sumie – nie obrażając – to mi tam wsio jedno.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

No w mord… Cieniu :(

Oj, aż tak?

Dobra, to ja jednak chcę^^.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

No dobra, przecierpiałem. To gdzie są te moje miliony?

Czy to jest sygnaturka?

W Banku Gringotta.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Takiś mądry… dobra – odwołuję, że mi się podobało.

 

PiS!

Czy to jest sygnaturka?

To ja odwołuję, że cieszę się z Twojej oceny!

 

I proszę mi tu nie przeklinać pod opowiadaniem^^.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Eeeee… Ja sam podpiąłem ten tekst pod “Policjanta”? Bo coś tego faktu nie kojarzę…

Kurde, już usuwam.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Bardzo zacne opowiadanie! Ponowna lektura okazała się równie satysfakcjonująca, jak za pierwszym razem. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Eeeee… Ja sam podpiąłem ten tekst pod “Policjanta”? Bo coś tego faktu nie kojarzę…

Tak to bywa, jak się o czwartej nad ranem tulisz do klawiatury, zamiast do poduszki :)

Zdecyduj się ostatecznie przed północą, bo Syf. zielone światło Ci dał.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Diabli wiedzą, co Ty widzisz w tych moich aniołach. Ale dziękuję. Równie mocno teraz, co i za pierwszym razem. I za każdym poprzednim oraz – daj mi Boże (Bogini raczej) – następnym.

 

Peace!

 

Górniak Edycja:

 

Śpisoszko, dzięki i oficjalnie przystępuję do utrudniania Wam życia.^^

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam z przyjemnością. Gdyby wrzucić tam gdzieś Lokiego, Twoje opowiadanie spokojnie mogłoby przejść jako fragment antologii poświęconej uniwersum Ćwieka ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Nigdy nie czytałem nic od Ćwieka – nobady’s perfect – ale chyba będę musiał, bo to opowiadanie, tak się głupio składa, jest częścią (luźną, ale zawsze) innego uniwersum. Może kiedyś powstanie ono w całości, choć sam powoli chyba przestaję w to wierzyć.

Choć po takim komentarzu – chęci rosną, wiara wraca.^^

Ech, żebyś tak jeszcze w ten sam sposób potrafiła wyczarować mi czas i/lub systematyczność…

 

Bardzo dziękować, kłaniać się nisko, patrzeć w oczy.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Czarować nie umiem, mogę co najwyżej służyć wsparciem duchowym w czasie procesu twórczego. I zapewnieniem, że chętnie przeczytam to, co powstanie.

 

Kłaniam się nisko (i już nie da się spojrzeć w oczy). 

 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dobre :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Humor nie do końca mi podpasował, chociaż w kilku momentach się zaśmiałem.

Opowiadanie skojarzyło mi się z filmem Dogma Kevina Smitha, który polecam każdemu lubiącemu anielsko-prześmiewcze klimaty.

Melu, dziękuję. Tylko i aż tyle.

belhaju, no cóż, że powtórzę sam za sobą – nobady’s perfect. Ale skoro zaśmiałeś się kilka razy, to czuję się wygranym. Właściwie, to czuję, że oboje jesteśmy wygrani. I tak być powinno.

A Dogma faktycznie warta jest polecenia.

 

 Grav, a więc jesteś oficjalnie na czarnej liście ludzi, których pewnego dnia zabiję swoją pisaniną. I bynajmniej nie jest mi z tym dobrze.

 

Wszystkim raz jeszcze dziękuję za wizytę i rad jestem, że odchodzicie usatysfakcjonowani.

 

Wasz Cień

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ja sobie odkładałam i odkładałam to opowiadanie, żeby przeczytać je na koniec tygodnia. Wreszcie koniec nadszedł i przeczytałam, ale mam Ci, Cieniu, za złe, że tak szybko skończyłeś. 

Humor mi bardzo podpasował, historia też, a i apokaliptyczne aniołki Cienia Burzy również. 

I troszkę się dziwię, że jestem pierwszą, która kliknęła bibliotekę. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Też się dziwię.^^

 

Doleciałem za szybko, bo to był tekst na jakaś Kwiatkowską czy coś takiego i limit trzymał mnie za ja…. podcinał skrzydełka. Tak więc wszelkie pretensje proszę kierować do organizatorów konkursu.

 

Na pocieszkę zdardzę, że tych trzech panów zajmuje jakieś sześćset stron i ponad milion znaków na moim edytorze tekstów (i wciąż lecą), oraz dosyć szczególne miejsce w moim sercu (przy – dosyć naciąganym – założeniu, że to wciąż jeszcze serce, a nie po prostu kawał mięcha pompujący krew).

 

Tak czy inaczej z serca – jakie by nie było – dziękuję za odwiedziny, komentarz i bibliotekę.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

No tak, cała całość na doczepkę – policjanci na doczepkę, konkurs na doczepkę :)

A stróże prawa mieli dzielnie trwać na pierwszej linii i być jednocześnie osią fabuły (to dopiero fantastyka). No dobrze, dosyć znęcania się.

O warsztacie i stylu wspominać chyba przy takim Autorze nie muszę, bo pod tym względem nie mam się do czego przyczepić. Nawet przypisy, których generalnie nie trawię, tutaj mają charakterek i dodają smaczku – to drugi przypadek po Pratchecie, w którym mi te diabełki nie przeszkadzają, a wręcz potrafią wywołać uśmiech. Za to duży plus.

Sama historia zwiastowania i apokalipsy sympatyczna, uśmiechnęłam się szeroko kilka razy, zadumałam na końcu. Jednak chyba wpadłam ostatnio w jakiś dziwny nastrój, bo przeszkadzały mi przekleństwa. Trochę się ich naczytałam za dużo i mi się już przejadły. A tu jeszcze anioły (w sumie fajne łobuziaki)… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ja na prawdę nie planowałem wrzucać tego na konkurs. Samo wyszło. Słowo zucha.

 

Za porównanie do Pratchetta – aczkolwiek nie inspirowałem się nim, kiedy pierwszy raz w życiu dodawałem tego rodzaju przypis (Dysk i Okolice był mi wtedy światem zupełnie nieznanym – wciąż pamiętam tę radość odkrywania i porównywania… ) i nie inspiruję się nim dzisiaj – wdzięczny Ci jestem szczerze i wdzięczny pozostanę dozgonnie.

I oczywiście bardzo się cieszę, że lektura sprawiła Ci przyjemność, rozbawiła i skłoniła do zadumy.

Za podrażnienie uszu łaciną przepraszam.

 

Kłaniam się piknie, hej!

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Policjanci trochę na doczepkę ; (

Poza tym historia jest na swój sposób zabawna, przy czym w pewnym momencie się trochę stylizacja aniołów rozjeżdża. Opowiadanie jest dobrze napisane i ma swój absurdalny urok.  Fakt faktem ja nie jestem wielkim fanem absurdalnego uroku ; P

I po co to było?

Na doczepkę, to był konkurs^^.

 

Dzięki, i za szansę i za przeczytanie.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Interesująca wizja. Faktycznie, to już nie te czasy, że dziewoja widzi skrzydlatego faceta z leliją i nie ma żadnych wątpliwości. Mogliby wysłańcy mieć problem z wykonaniem zadania. Ciekawy temat poruszyłeś.

I rzeczywiście widać podobieństwa do świata Ćwieka i przypisów Pratchetta. Dołożę jeszcze skojarzenie z dowcipem, jak to Jezus zszedł na współczesną Ziemię.

Babska logika rządzi!

To jest opowiadanie o niedowiarstwie, czy o zakłóceniach w przepływie informacji? Dawno jednak tak się nie ubawiłem. Trzeci już w tym miesiącu głos do Biblioteki ode mnie. (Ale urodzaj tego marca :) ).

Marcinie, ależ skrupulatnie te głosiki wyliczasz. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie mogłam się jakoś zebrać by przeczytać. I w końcu gdy znalazłam chwilę (w dość nietypowych okolicznościach) przeczytałam jednym tchem. Styl ładny, humor specyficzny (ale ja taki lubię;)) i oczywiście historia, niby prosta, ale jak ładnie przedstawiona.

W pierwszym momencie była mała konsternacja. Cień i anioły (przepraszam, archanioły)? Ale później moje zdziwienie przeszło i czytało się niezwykle przyjemnie, choć jeden bohater cały czas zamiast Lorel'Ai dźwięczał mi w głowie jako L’Oréal. :P

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgano, też tak miałam. :-)

Babska logika rządzi!

Przysłowie nowe daję Wam:

“W cudze patrzycie, swoje zlewacie.”

Przepraszam.

 

Fifi, dzięki. A teraz dawaj dowcip!

 

Marcinie, rad jestem, że się uśmiałeś i to do tego stopnia, że nawet biblioteka. Dziękuję tyleż szczerze co i serdecznie. Tobie, Piąta Siło, również.

A odpowiedź na Twoje pytanie znajduje się w ostatnim akapicie. W to przynajmniej wierzę.

 

Morgiano miła, jakież to okoliczności zmusiły Cię do przeczytania niniejszego opowiadania?

Jeden dech brzmi bomba. Oj, bardzo bomba.

L’oreala jednak nie skomentuję. Za to mus mi nad nim podumać, bo to rzeczywiście problem.

 

Peace!

 

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

A teraz dawaj dowcip!

O rany, już nie jestem pewna, o który mi chodziło… Chyba o ten:

 

Jezus zstąpił na Ziemię. Chodzi, próbuje rozmawiać z ludźmi, nikt Go nie słucha. Zniechęcenie… W końcu natknął się na grupkę gówniarzy palących trawkę. Jezus zainteresował się ziołem:

– A co właściwie robicie? Dlaczego? Co to jest?

– Bracie, najlepiej sam sprawdź, tego się nie da opisać. Masz dżointa.

Jezus zaciągnął się ze dwa razy. Zrobiło się przyjemniej, znowu nabrał wiary w siebie, jeszcze raz próbuje nawracać:

– Słuchajcie, jestem Jezus Chrystus.

– I o to chodzi, bracie, o to chodzi!

Babska logika rządzi!

Pikny! Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nic mnie nie zmusiło. Uważasz, że tylko przymus by spowodował przeczytanie tekstu? To chyba serio musisz popracować nad zwiększeniem wiary w to, że masz już jakiś czytelników raz bardziej zadowolonych, raz mniej. I ja do nich się zaliczam. :) To chyba najlepszy komplement i najlepsze wyjaśnienie.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Fajne :)

Przynoszę radość :)

[Maraton nadrabiania zaległych komentarzów własnych mode: on]

 

Morgianko, minął rok (Dżyzaskurwajpierdole, dokładnie rok dzisiaj mija! ROK!) od Twojego komentarza i chyba mogę się pochwalić nieco większą wiarą w swoich czytelników i samego siebie przy okazji. A to jest dobre. Bardzo dobre. I – mam nadzieję – zaprocentuje.

Dziękuję.

 

Anet – fajnie.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ech, po roku na komcie odpowiadać? Trochę obciach…

Babska logika rządzi!

Lepiej późno niż za późno! Zresztą skąd ja niby miałem wiedzieć, że tyle się tego nazbierało i tak se teraz leży, co?^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Fiu, fiu, już po dwudziestu minutach… Zaszczyconam, zaszczyconam. <kłania się, może nawet z gracją> ;-)

Babska logika rządzi!

Ja Ciebie też!

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka