- Opowiadanie: Dorotka - Tajemnica Wszechrzeczy

Tajemnica Wszechrzeczy

To mój dwudziesty czwarty konkurs, w którym biorę udział, poprzednio zawsze mało mi brakowało, ale mówią, żeby się nie poddawać w robieniu tego, co się kocha, nie? ;))))))) Szlifowałam ten rozdział już z trylion razy, myślę, że już najwyższa pora, żeby ktoś go wreszcie docenił, hahahaha ;))))))))

Dawajcie łapki w górę, to powstanie reszta tej sagi fantasy z rozmachem! Są tu łapki w górę? A, whatever ;))))))))) MIłego czytania, kochani!

Oceny

Tajemnica Wszechrzeczy

Elf był piękny, tak piękny, że jego piękno aż biło po twarzy, po piwnych oczach i po długich jak u dziecka rzęsach. Ale czyż nie właśnie taka piękna była starodawna rasa elfów, zamieszkująca tą starodawną krainę Vla’hedd, która onegdaj była zamieszkana tylko przez elfy, a teraz ta szlachetna rasa musiała walczyć o przerwanie z ludźmi od południa i krasnoludami od północy.

Elf podniósł do oczu miecz pokryty runami. Słońce odbiło się w ostrzu miliardem refluksów. To była dobra robota krasnoludzka, ale dobra. Co jak co, ale szable niziołki kuć umiały. Elf zamachał się ostrzem, głośny świst przeciął gęste, upalne powietrze. Człowiek klęczący przed elfem westchnął, o którym to westchnieniu możnaby pomyśleć, że jest z rozkoszy, ale było z przerażenia.

-Nie jesteś godzien umrzeć od takiej stali – wycedził elf. Jego zielone oczy zalśniły w ciemności.

-Mam w dupie jakim mieczem mnie zabijesz, elfie – warknął tenże. – Nie zdradzę Ci tajemnicy.

-Myślisz, że mnie obchodzi Twoja żałosna tajemnica? – roześmiał się elf trzema rzędami lśniącobiałych zębów.

Czy to zwątpienie, a może żal przegalopowały przez oblicze umartwionego człowieka. Dotąd może liczył jeszcze, że się wykpi, że oszuka śmierć. Nie oszuka. Elf powolnym ruchem gładził ostrze palcem.

-Więc czego chcesz? – warknął znowu.

-Chcę Cię zabić. Tylko tyle. I aż tyle.

-Nie! Nie zrobisz tego!

-A dlaczego niby nie?

Elf przysunął się do twarzy człowieka, w których dostrzegł strach. Ucieszyło go to. Kochał wzbudzać strach. Czuł go w jego pocie, w jego ruchach. Znów zamachnął się runicznym mieczem tuż przed nosem człowieka. Ten załkał.

-Bo to będzie twój koniec, rozumiesz?!!!!!1

-Ciekawe jak. – roześmiał się dziko elf, ale nie zadał ostatecznego ciosu.

-Zdradzę Ci… zdradzę Ci tajemnicę. Jeśli obiecasz, że mnie nie zabijesz.

-Nie ty tu stawiasz warunki! – powiedział elf zawahał się. Jeśli on znał tajemnicę, być może Hael’vahh będzie kazał go oszczędzić. To mu się nie podobało, chciał zatopić gnomie ostrze w miękkim ciele tego żałosnego człowieczka jak w masło, poczuć metaliczny zapach krwi na swych pięknych ustach. Przytknął krawędź szabli do szyji drżącego mężczyzny.

-Mów, pókim cierpliwy!

Nagle rozwarły się drzwi, a za powiewem świeżego powietrza do środka wpadł oddział uzbrojonych ludzi. Pochwycili elfa w żelazny uścisk, zabierając mu ostrze, a potem do środka wkroczył zamaszystym krokiem wysoki mężczyzna w czarnej zbroi.

-Trafiła kosa na kamień. – powiedział, po czym wziął do rąk elficki miecz. Runy zalśniły złowieszczym blaskiem. Szabla najwyraźniej nie lubiła, gdy dotykał jej obcy. Rycerz dotknął ostrza, po jego palcu spłynęła pojedyńcza kropla krwi.

-Ostry – stwierdził.

Elf splunął mu pod nogi.

-Mae vall vaha’dd, kall va’dd meadha’dd!

-Myślisz, że nie rozumiem tej waszej plugawej mowy? Rozumiem, havea’dd, rozumiem doskonale.

Nim elf zdążył zrobić cokolwiek, rycerz zamachał się ostrzem i dwoma płynnymi ruchami odciął głowę elfa, która potoczyła się pod pobliskie drzewo o różowych kwiatach. Zimne, niebieskie oczy patrzyły z zastygłą nienawiścią, po szpiczastym uchu spłynęła kropla krwi. Wiśnia pachniała oszałamiająco.

-Teraz kolej na Ciebie. – rycerz podszedł do człowieka, paskudny grymas wykrzywił mu wargi w paskudnym grymasie.

-Ja?… ale… ale… za co? przecież…..

-Chciałeś zdradzić. Chciałeś zdradzić tajemnicę.

Jeszcze raz uderzyło ostrze, runy pokryły się krwią, szabla zaświszczała niczym bat.

-Tfu – plunął rycerz na rozrzucone u jego czarnych stóp truchło.

Wstał i wyszedł, a delikatny podmuch wiatru wzbudzony przez zamykane drzwi zdmuchnął płomień świecy i zamknął drzwi.

Ale to nie był koniec tej historii.

KONIEc

Koniec

Komentarze

Ej, no. Tak się nie robi… a już na pewno nie grafomani się tak. Jeszcze nie zaczęłaś a już kończysz? Grafomanka z Ciebie jak z koziej… saksofon. O tyle Ci powiem.

Czy to jest sygnaturka?

Och, Dorotko, zapaliłaś we mnie ciekawość od środka, bo nie opowiedziałaś co było potem ani nawet co na końcu. W ogóle mało opowiedziałaś, ale zrobiłaś to z taka umiejętnością dojrzałą, że czytałam zafascynowane opisy wypełniające Twoją opowieść tak gęsto jak to możliwe, przez co poczułam się jakbym tam była i wszystko widziała własnymi oczami na prawdę a nie tylko przez litery przeczytane.

Od chwili gdy Słoń­ce od­bi­ło się w ostrzu mi­liar­dem re­fluk­sów. moim ulubiony bohaterem tego opowiadania stał się miecz co miał to ostrze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Krótkie i treściwe. Napisałbym więcej, ale nie mogę bo to TAJEMNICA ( a głowy tracić nie chcę).

Taaak, refluksy niezłe. :-)

Pięknie, po grafomańsku, sztampowe fantasy.

Babska logika rządzi!

Cieszę się, że są chętni na dalszy ciąg! devil

Nowa Fantastyka