- Opowiadanie: krisbaum - Równie dobrze to mogło wyglądać tak

Równie dobrze to mogło wyglądać tak

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Równie dobrze to mogło wyglądać tak

Pan Bozia przechadzał się alejką i strasznie się nudził. "Kurna, może ja bym se zmajstrował człowieka" pomyślał.

– Co o tym sądzisz Michałku?

– Tatuś, to może by my se lepiej zmajstrowali małpę, co?

– No ale czemu?

– Bo małpy są takie zabawne, ino figle im w głowie.

– Eee… jakoś mnie to nie przekonuje, to ich futro i czarne mordy. Wystarczy, że Lucyfer z kolegami odwala taką manianę w Piekle.

– To wiem, ogolimy dziada, dalej będzie małpa, ino łysa.

– Ty! A wiesz, że nie głupi pomysł…

 

Minęły trzy dni…

 

– Coś nam się, Michałku, ten małpoludź nie udał… Jakiś taki ocipiały…

– Może baby mu trza, Panie?

– Baby? A co to?

– No, Panie jak my te stworzaki majstrowali, to my je porobili w parach, Lucyfer,

psia jego jucha, mówił że tak będzie lepiej. Twierdził, że jak będą się parzyć to

wymieszajo geny a przez to będą odporniejsze na mikroby, co my je przypadkiem w

zeszłym miesiącu stworzyli…

– I to się sprawdziło?

– No toć, co do joty. Ino dinozarły padły, bo za późno było na eksperymenta.

– No sam nie wiem, zresztą co mi szkodzi, zróbmy mu te babę.

 

I tak Pan zmajstrował babę, z braku materiału, posłużył się małpoludziowym żebrem.

Nie było to może najlepsze rozwiązanie, może trza było poczekać na świeżą dostawę surowców?

Nie mnie to oceniać. Jam tylko narrator…

 

* * *

 

Pan był wyraźnie znudzony swym dziełem…

– No sam nie wiem, te ruchy nawet śmieszne, jakżeśmy to nazwali Michałku?

– Kopulacja zdaje się.

– Właśnie, kopulacja, ale i tak mnie nudzi pomału to zwierzątko…

– Może Lucyfer coś wymyśli? Jaki by nie był zawsze miał dobre pomysły.

– Ech… No nie wiem, zresztą co mi szkodzi. Dobra, pogadaj z nim.

 

Zatem Michał udał się do Piekła…

 

– A czego chce ode mnie ten stary głupiec? Tym bardziej po tym, jak odsunął

mnie od badań – rzekł Lucyfer, nie odrywając oczu od książki.

– No bo my zmajstrowali małpoludzia, zapowiadał się fajnie ale jakiś taki

nudny się zrobił ostatnio, zupełnie jak inne stworzaki…, no i…

– Pierdoleni ignoranci! Tyle razy powtarzałem, że naprawdę pasjonujące

jest podglądanie istot rozumnych. Co z tego, że macie całą plejadę stworzeń,

skoro wszystkie opierają swe działania na instynkcie. Prawdziwie interesujące

są uczucia i dylematy moralne a do tego potrzebny jest rozum, inteligencja. Kumasz?

– Eeee… – Michał podrapał się za uchem.

– Pewnie, że nie. To było pytanie retoryczne, bałwanie. Sam się tym zajmę, to

może być nawet ciekawe.

– Ale Pan chciał tylko porady, nie wiem czy wolno ci…

Lucyfer nachylił się nad Michałem, zwężył oczy do rozmiaru wąskich szparek

– Przecież nie będzie nic wiedział, prawda? A potem będzie miał interesujące

stworzonko, więc będzie zadowolony, czyż nie?

 

* * *

 

Lucyfer długo grzebał w probówkach i retortach, aż w końcu z zadowoleniem stwierdził, że osiągnął to czego pragnął. Serum pobudzające rozwój ośrodkowego układu nerwowego było gotowe. Pozostało podać je małpoludziowi. Pod osłoną nocy zakradł się do ogrodu Pana i wszedł do zagrody, w której przebywały stworzenia o roboczym kryptonimie Adam i Ewa.

– No chodż tu maleńki, obiecuję że nie będzie bolało.

Małpoludź miał widocznie odmienne zdanie. Biegał po zagrodzie i za żadne skarby nie dał się namówić na wypicie zawartości probówki. Podobnie było z jego samicą, która przezornie wdrapała się na drzewo i wrzeszczała ile wlezie, rytmicznie przy tym podskakując.

Lucyfer zdał sobie sprawę, że musi użyć podstępu. Przypomniał sobie, że walcząc z zarazą, zwierzęta o wiele chętniej przyjmowały lekarstwo, jeżeli było ukryte w czymś smacznym i nie budzącym złych skojarzeń. Tylko co by tu wykorzystać… Naraz jego wzrok spoczął na jabłkach, zwieszających się z gałęzi opodal małpoludziowej zagrody."Tak, to będzie dobre", pomyślał. Wyjął strzykawkę i nafaszerował jabłko serum inteligencji. Niemniej jednak samiec w dalszym ciągu unikał Lucyfera, skierował więc swe kroki ku samicy.

– No! Masz tu jabłuszko, wiesz, że jest dobre. Spróbuj tylko!

Samica, z początku poddenerwowana, uspokoiła się i wyciągnęła rękę po jabłko. Ugryzła pierwszy kęs i upewniwszy się, że jest smaczne, zaczęła je pożerać. Samiec nie chciał pozostać dłużny, wdrapał się na drzewo i wyrwał jej z rąk resztki jabłka.

Lucyfer odszedł, uśmiechając się pod nosem…

 

* * *

 

Pan popadał w konsternację…

– Adasiu! Ewuniu! No gdzie jesteście? Co sie stało?

Naraz zauważył, że w obrębie zagrody poruszyły się krzaki.

– Ha! Wiem, że się tam chowacie, wyłazić mi do jasnej cholery!

– NIE! – rozległo się z krzaków – Jesteśmy nadzy, żądamy jakiegoś okrycia!

Pana Bozię zatkało, po pierwsze dlatego, że małpoludź gada a nie powinien. Po drugie dlatego, że po raz pierwszy ktoś mu się sprzeciwił. Nawet gdy Lucyfer stwierdził, że różnią się zbyt znacznie poglądami na metodologię prowadzenia badań, nie powiedział słowa sprzeciwu. Po prostu wyniósł się "z zabawkami" do Piekła.

– Michał! Michał! Psia krew do mnie!

– Jestem, jestem.

– Małpoludź zgłupiał! On gada, wyobraź sobie! Na dodatek żąda! On śmie żądać!

– Gada!? Cie choroba a jednak mu się udało…

– Że jak!?

– Nic, nic, tatuś, ja tylko tak pod nosem…

– Ty coś wiesz! Gadaj mi tu natychmiast!

– No bo… A zresztą, co mi tam… Lucyfer zrobił małpoludzia kumatym. Że niby tak będzie ciekawiej…

– Tylko nie małpoludź! Myślę, więc jestem. Prosiłbym o używanie formy człowiek rozumny – rozległo sie z krzaków.

– Ty sie tam małpoludź nie udzielaj! Na razie to się ważą twoje losy!

 

No i niech się ważą do następnego odcinka, o czym wam szacowny narrator nie omieszka donieść. Jeno rąbka tajemnicy uchylając mogę powiedzieć, iż Pan bardzo nie kontent i pewnie małpoludzia – o przepraszam – homo sapiensa – z raju wyrzuci.

 

* * *

 

– Ja w tym nie pójdę!

– To co ja ci cholero mam dać do ubrania!

– Chcę mieć takie futro. – samica wskazała mamuta.

Pan z wyrzutem wejrzał na swego pomocnika.

– Jak to było, Michałku, ogólmy go, zróbmy mu babę… Niechże się tylko uporam z całym tym ambarasem!

– Panie, to nie moja wina, to Lucyfer…

– Z nim sobie w swoim czasie też wyrównam rachunki – powiedział Pan i zaklaskał w dłonie, ostatni mamut padł zdechły. Po chwili gotowe były dwa futrzane wdzianka.

– Ubierać i spieprzać!

– Zara zara! Najpierw stworzył a teraz spieprzać? A co my będziemy żreć?

Bezczelność małpoludzia rozsierdziła Pana do reszty.

– A cholera jasna, zapoluj sobie! – to mówiąc pootwierał drzwi zagród i kopniakami zaczął wyganiać zwierzaki.

– Won! Do diabła!

Poczerwieniały ze złości podszedł do pobliskiego drzewa, urwał gałąź i podał małpo… przepraszam, homosapiensowi.

– Na! Możesz tego użyć jako broni, nazwij to sobie jak chcesz, może być nawet i dzida. Nie dbam o to.

To mówiąc odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę swojego pawilonu. Michał odczekał aż Pan zniknie z widoku, po czym podał Adamowi garść nasion jęczmienia.

– Masz małpoludź, rzuć to na ziemię i polej wodą, jak urośnie, da się z tego zrobić całkiem dobry napój. No a teraz na was już pora. Trzym się!

Koniec

Komentarze

No cóż, z teologicznego punktu widzenia - to się kupy nie trzyma.

...always look on the bright side of life ; )

Kupy się nie trzyma, ale szalona wizja autora miejscami mnie ubawiła:)
Pozdro.

Nowa Fantastyka