- Opowiadanie: Galadh Insomniac - Pierwszy krok na drugą stronę (WSZ-Bajka)

Pierwszy krok na drugą stronę (WSZ-Bajka)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pierwszy krok na drugą stronę (WSZ-Bajka)

Nie wiedzieli, skąd przybył.

Po prostu pewnego dnia pojawił się na wzniesieniu po ich stronie rzeki. Stał wyprostowany majestatycznie, zwrócony ku błękitnej linii, zaciskając blade dłonie na rękojeści ostrza zagłębionego w ziemi. I to po jego broni poznali się na tym, że pochodzi z Wysokiego Rodu. Miecz miał monstrualnie szeroką, intensywnie srebrną głownię, a w jego nasadzie tkwił szafir, mieniący się barwami tonii górskiego jeziora.

Tamci, którzy zdobyli się na odwagę i zdołali zbliżyć do istoty, nie mogli oderwać wzroku od lśniącego miecza, który emanował wręcz niezwykłością swojego pochodzenia. Dopiero potem ich oczy lustrowały skórzaną zbroję, na której błyszczały płytki; wysokie jeździeckie buty i biały, głęboki hełm. Tryskały spod niego pasma jaśniutkich włosów, równo opadające mu na plecy.

Zresztą, wystarczyło popatrzeć. W jego postawie było coś, co ewidentnie kazało łączyć go z królewską krwią i budziło ogromny szacunek, a nawet trwogę.

Tkwił bez ruchu w tym samym miejscu, wspierając się o własne ostrze. Zdawało się, że w ogóle nie dostrzega ich obecności.

Wyraźnie oczekiwał na nadejście czegoś, bezustannie obserwując łąki rozciągające się na przeciwległym brzegu.

Odchodzili w milczeniu, starając się nie wadzić, aby nie ryzykować jego ewentualnym gniewem. Podjęli się narady trzeciego dnia, gdy nadal nic się nie zmieniło.

– Elf Wysokiego Rodu przy naszym miasteczku – prychnął wójt, sadowiąc się w fotelu blisko trzaskającego kominka. – Jakieś sugestie, cóż też powinniśmy uczynić z tym ewenementem, waszmościowie?

– Niezwłocznie przepędzić – podsunął stoickim tonem starzec w karmazynowej szacie, pełniący funkcję lokalnego maga. – Jego dalsza prezencja niechybnie przyczyni się do przybycia kolejnych cudaków. A szczerze wątpię w pokojową naturę ich intencji. Zresztą, nie jesteśmy nawet pewni, czego chce ten osobnik.

– Prawicie nieroztropnie, panie magiku – zawyrokował kowal, zaciskając palce na poręczach swojego siedziska. – Nie mamy pojęcia, jakimi zdolnościami dysponuje taka istota i możemy tylko niepotrzebnie doprowadzić do tragedii. Śmiem też powątpiewać, czy wasze sztuczki zdadzą się…

– Byle rękodzielnik nie będzie prawił mi kazań – zaperzył się czarownik, targając swoją siwą, długaśną brodę. – Kto w ogóle…

– Wystarczy, mistrzu – wójt spochmurniał i splótł dłonie na wydatnym brzuszysku. – Twój niepokój jest dla mnie zrozumiały, lecz nie zwykłem rozwiązywać problemów w ten sposób. Obawiam się, że należałoby posłać kogoś, kto zdoła wywiedzieć się w czym rzecz. Zali jednak jest tu junak, zdolny do podjęcia takiego ryzyka?

Na Sali zapadła cisza. Wyraźnie nikt nie kwapił się do powzięcia udziału w takiej misji. Elfów widziano w tej okolicy ostatni raz szmat czasu temu i jedynie najstarsi mieszkańcy mogli ich pamiętać. Pozostali dorastali, karmieni bajaniami na temat ich zdradzieckiej natury i skłonności do ciemiężenia ludzi, które nawiasem mówiąc miały mało wspólnego z rzeczywistością.

– Po co ryzykować? – wycedził otyły mężczyzna o krótkich, ciemnych włosach, obracający w dłoni krucyfiks. – Czyż nie słyszeli panowie klechdy o przebiegłym kamaszniku, który podrzucił pod jamę smoka jagnie wypełnione siarką? Moglibyśmy również obmyślić podstęp tego rodzaju, odprawić nad ścierwem modły i pozbyć się problemu w tenże sposób.

– Chędożony krzewiciel – kowal ryknął śmiechem. – Zdurnieliście ze szczętem. Wójt prawi słusznie, trzeba nam udać się z poselstwem i poznać zamiary przybysza. A jeżeli nie ma chętnych, to pal licho. Ja się tam udam.

– Zginiecie bez moich pacierzy – zawyrokował kapłan, mrużąc oczy. – Polecę jednak Panu twoje bezpieczeństwo, chałupniku. Znaj moją łaskę.

– Niech i tak będzie – skinął głową rzemieślnik i popatrzył po zgromadzonych. – Oczekuję dalszych wytycznych, chyba, że ktoś ma ochotę na spór.

Stawił się na pagórku następnego dnia, gdy jeszcze świtało. W pobliskich zaroślach, w charakterze wsparcia przyczaiło się kilku strażników miejskich i czarownik. Zachowali taki dystans, byle nie musieć się obawiać o własne rzyci, ale jednocześnie na tyle blisko, żeby nic nie umknęło ich oczom.

Kowal nie zabrał ze sobą żadnych narzędzi ani tym bardziej broni, przybył ubrany jedynie w swój robotniczy strój i biały, poplamiony fartuch. Przetarł dłonią podbródek, zarośnięty gęstą szczeciną i postąpił kilka niepewnych kroków. Od razu odnotował zmianę w przyodziewku istoty. Hełm spoczywał w gęstej trawie, tuż przy noskach butów. Świetliste włosy elfa były gładko zaczesane do tyłu. Pomimo tego, iż dzieliła ich odległość paru kroków, nadal nie zdawał się choćby drgnąć.

Śmiałek zrównał się z nim, czując ogarniający go przestrach. Bardzo powoli przekręcił głowę, przeklinając w duchu drżące wargi i popatrzył na profil stworzenia. Twarz elfa była wręcz nieludzko urodziwa. Miał gładką, bladą cerę, wąskie usta o barwie wiśni i oczy, w których płonęły seledynowe płomienie, podkreślające tylko jego nadzwyczajne pochodzenie. Kowal starał się w nich nie zagłębiać, bo na samą myśl czuł przeszywające umysł szaleństwo. Równie obce były sięgające wysoko, spiczaste uszy i lekka główka, jakże odbiegająca od wyglądu ludzkich samców.

– Witaj, człowieku – przemówił powoli, melodyjnym głosem, nadal patrząc przed siebie. – Co też cię tutaj sprowadza? Ciekawość? Fascynacja?

Rękodzielnik przezwyciężył lęk, słysząc łagodny głos elfa.

– Zostałem wysłany, aby dowiedzieć się, z jakiego powodu pojawiłeś się na naszych ziemiach, panie.

– Waszym życzeniem jest, abym opuścił to terytorium?

– Nasz wójt i radni żyją w obawie przed konfliktami w tej okolicy, gdyż od dawna panuje tu względny spokój.

– Nie macie powodów do bojaźni – oznajmił wysoko urodzony, poruszając jedynie wargami. – Mój lud nie rości sobie praw do tych łąk. Przybywam z daleka. Zupełnie samotny. Od dawna nie używałem swojego oręża, a czynię to z prawdziwą awersją.

– Panie, co w takim razie sprowadza cię w te okolice?

– Jesteś zuchwały, człowieku – elf zwinnie obrócił głowę i przypatrzył się mu uważnie. Kowal natychmiast opuścił wzrok i poczuł się bardzo niepokaźny. – Należysz do gildii rzemieślniczej?

– Tak, panie – wymamrotał onieśmielony. - Jestem kowalem.

– Dlaczego wasz lud wyprawił tutaj skromnego mistrza?

– Prawdę mówiąc, zostałem ochotnikiem.

– Mylisz się – uśmiechnął się smutno i z powrotem wpatrzył w krajobraz. – Jak to jest, czuć strach przed przemijaniem, śmiertelniku?

– Nie wiem… nie zas… zastanawiałem się nigdy nad tym…

– Ach, tak. Uwierzyłbyś, że piękno jest możliwe tylko w przemijaniu? Tak bywa, gdy żyje się w świecie, który pomimo swojej różnorodności usiłuje stać się jednością. Zełgałem przed chwilą, zapewniając cię o tym, że spokój pozostanie w sercach mieszkańców tych ziem. Świat się zmienia. Momentami staje się spopielałym miejscem, w którym nie da żyć. A innym razem pod naszymi stopami wykwita ogród. I wy staniecie się kiedyś częścią tego mechanizmu. To nieuniknione.

– Rzeczy, o których mówisz przytłaczają mnie – sam nie wiedział, w którym momencie podniósł wzrok i wyprostował się. – Jak my, prości ludzie możemy się przygotować na nadejście przeobrażeń, które nigdy wcześniej nas nie dotknęły?

– Łakniesz zmienić świat, kowalu? Czy raczej kroczyć przez niego?

– Chcę pozostać sobą – odparł niepewnie. – Chcę wciąż robić to, w czym się odnajduję i nie myśleć o skomplikowanych sprawach, błądzących w umysłach wielkich władców. Chciałbym żyć po swojemu.

– W takim razie niezmiennie wierz tylko w to, co ma dla ciebie znaczenie i z czego czerpiesz użytek w swoim prostym w życiu. Nie zabłądzisz.

– A ty, panie?

– Ja? – elf roześmiał się dźwięcznie. – Ja zgubiłem drogę już dawno temu, a także tych, którzy za mną podążali. W tej chwili zależy mi tylko na tym, aby przejść na drugą stronę rzeki.

– Mogę postarać się o łódź…

– Nie, nie pojąłeś – wycedził, zniżając głos do szeptu. – Poradzę sobie z przeprawą. Obawiam się jednak, że po drugiej stronie nic już nie będzie takie samo. Nam nie wolno czuć strachu i niepewności. A ja zwyczajnie nie jestem zdolny do podjęcia decyzji.

– Oba brzegi niegdyś łączył most, znajdujący się parę mil stąd, lecz został zniszczony, aż w końcu go rozebrano… Według ciebie, panie, gdyby nadal pełnił swoją funkcję, byłoby lżej?

– Prawisz rozsądnie, choć nie jestem pewien, czy zamierzenie – elf parsknął suchym śmiechem, tym razem aż nadto ludzkim i zmrużył oczy. – Ów mostek został postawiony dawno temu przez moich pobratymców. I to oni zniszczyli swoje kunsztowne dzieło, gdy przemierzali te ziemie parę dekad temu. Jak myślisz kowalu, dlaczego niektórzy palą za sobą mosty?

– By nie było szansy… na powrót?

– Też jestem tego zdania. I w tym przypadku, jak domniemywam, uczynili to, aby odciąc sobie drogę powrotną, choć zapewne z łatwością mogli pokonać bród. Nasz lud od zawsze był przeświadczony, że nie należy się odwracać, tylko podążać przed siebie. Dlatego właśnie tamten ostatni zastęp nie powędrował na zachód, wraz z nurtem rzeki ani w kierunku przeciwnym, idąc pod prąd. Oni zwyczajnie przecięli granice i zmienili brzegi. Szedłeś kiedyś pod prąd, śmiertelny? Uwierz mi na słowo, nic nie dostarcza tyle cierpień ale i lekcji pokory, co taka wędrówka.

– Jestem tylko prostym kowalem – mężczyzna pokręcił głową i skłonił się. – Wykonuję swój zawód, gdyż tego pragnęli ojciec i stryjowie. Wyrabiam narzędzia i zbywam je po takiej cenie, jaką wymuszają prawa rynku…

– Co nie ma przesadnie dużego związku z twoją wolą ani marzeniami.

– Nie – przyznał ostrożnie.

– Każdy z wysokich elfów, gdy przechodził przez elementarne nauczanie, musiał wysłuchać i zreflektować się nad przypowieścią o białym lwie. Słyszałeś ją może, człowieku? Nie? Nie wadzi mi to, prawdę powiedziawszy. Rzecz traktuje o drapieżniku, będącym właścicielem niezwykle pięknego futra, jak i doskonałego węchu i słuchu. Pewnego dnia, w trakcie ścigania swojej zdobyczy wpada do rozległej rzeki i zostaje porwany przez jej bieg. Gdy w końcu udaje się mu dobić do brzegu stwierdza, że stracił ochotę do życia. Przynajmniej takiego. Od tamtego zdarzenia zmienia się. Prostoduszne, czyż nie? Wielu moich rodaków kwestionowało sens tej opowieści. Gdyż mało który chciał iść wzdłuż brzegu, nieważne czy pod górę czy w dól, pojmujesz? A potem byli i tacy, którzy nieostrożnie pokonywali potok na wskroś. I ginęli w jego odmętach.

– Jednak po drugiej stronie znajduje się…

– Mam tego świadomość – uciął elf, krzywiąc się lekko. – Las. Tylko obłąkaniec wybrałby się w tamtą stronę. Wiedz jednak, że zanim tysiąc lat temu świat zaludniła moja rasa, żyli tacy, którzy postanowili sprzeciwić się predestynacji i normom. Bodaj bardziej frapowało ich bycie odmieńcami, niż żywot bezmyślnych ziarenek w żarnach.

Kowal powoli pojmował, co usiłował przekazać mu wysoko urodzony. Przyłapał się na tym, że strachu przed istotą nie pozostało już nic.

– Co w takim razie oczekuje na przeciwległym brzegu?

– Trzecia ścieżka – oświadczył enigmatycznie i prostoliniowo. – Na pewno nie przeznaczona dla ciebie. Albowiem nie wyglądasz mi na głupca ani tępaka, których pełno pośród każdego ludu. Dziękuję za odbytą konwersację, była pouczająca. I najwyraźniej pomogła wyzbyć się wątpliwości.

Pochylił się gibko, podrywając z ziemi hełm i powoli nałożył go na głowę. A potem błyskawicznym ruchem dłoni wyszarpnął z ziemi ostrze, rozpryskując grunt, podrzucił je i oparł o prawę ramię.

– Odchodzisz, panie?

– Czas na mnie. W miarę możliwości, nie zmarnuj proszę swojego żywota, tak jak postąpiłem ze swoim. Bywaj, śmiertelny.

Rzemieślnik pokiwał głową, odprowadzając go wzrokiem. Elf zatrzymał się jeszcze przed rwącym nurtem rzeki, jakby dumając nad tym, w którą stronę się udać, a potem niespodziewanie zniknął, rozmazując swój obraz i w mgnieniu oka stanął na drugim brzegu. Pokiwał jeszcze kowalowi, a potem odwrócił się i ruszył przed siebie, potrząsając rynsztunkiem, prosto w czeluści budzącego grozę lasu.

– Ugodził w ciebie urokiem? – wycharczał czarownik, który od dłuższej chwili nie krył swojej obecności. Na polanie pojawili się również wojacy, w zdumieniu patrzący na opustoszały wzgórek. – Jak udało ci się go przepędzić?

– Wracajmy do domu, magiku – rękodzielnik zignorował pytania i przeszedł obok niego. – Wójt zapewne niepokoi się o twój los.

Nagle zorientował się, że sakwa przypięta do paska jest odrobinę cięższa niż zazwyczaj. Sięgnął do niej i na jego otwartej dłoni znalazły się dwa odłamki chłodnego metalu. Jeden z przedmiotów wyglądał jak owalnie lancetowaty, oszczepowaty liść, wykonany ze szczerego złota. Drugi zaś jarzył się srebrem i miał kształt trójkąta.

Takie opadają tylko z drzew Wysokich Elfów.

Zacisnął pięść, czując łzę spływającą po jego twarzy.

Koniec

Komentarze

Tekst w zasadzie wygrzebany z mojej "szuflady". Wprowadziłem kilka poprawek i ostatecznie dodałem. Rzecz na pewno nie w moim stylu, ale jako ciekawostka... Żywię nadzieję, że jest przyzwoitym poziomie.

*na.
I przepraszam za estetykę, trochę się wyłożyło, ale akurat ten tekst był jeszcze pisany w OO i przerzucany do Worda. To chyba tyle. Enjoy.

Parafrazując słowa jednego z Twoich bohaterów: rzeczy, o których piszesz przytłaczają mnie… Nie zrozum mnie źle. Tekst można uznać za poprawny, nie mam zamiaru czepiać się błędów, literówek (takich jak np tu.: Tryskały spod niego pasma jaśniutkich włosy, równo opadające mu na plecy). To po prostu nie moja bajka, nie mój klimat. Cóż poradzę na to, że ja chcę krwi?

Pozdrawiam :)

...always look on the bright side of life ; )

Wielkie dzięki za komentarz! Pojęcia nie mam, jak ta literówka się tu przedostała, bo przejrzałem tekst mnóstwo razy, ale to chyba była jedyna...
Osobiście czuję się dobrze w wielu klimatach - próbuję sił właściwie we wszystkim. Mam  nadzieję, że trafię wkrótce w Twoje upodobania. :)

OK. Do konkursowych. :)

Pozostawię to bez oceny, nie mam pojęcia o czym jest to opowiadanie.
Czyta się nieźle, ale o co tu chodzi?
Pomine również ocenę stylu, który jest troszkę napuszony w opisach.
No i na pewno nie jest to bajka

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka