- Opowiadanie: nami - Błękitny dym

Błękitny dym

Dzień dobry wieczór. 

Jakiś czas temu, rok z hakiem pewnie, wstawiłam tutaj jakieś swoje nieudolne dziełko, które zostało ładnie skrytykowane, za co jestem niezwykle wdzięczna. Minął rok, pisałam, próbowałam się rozwinąć – dlatego publikuję coś po raz kolejny. Znów jest krótkie, tym razem jest jednak oneshotem, bardzo luźno nawiązującym do fandomu Kuroshitsuji, więc ze zrozumieniem, gdzie się dzieje i o co chodzi, nie powinno być problemu.

Będę wdzięczna za wszelkie uwagi, krytykę, wytknięcie błędów. Wszystko, czym chcielibyście się podzielić. Nie boję się ostrych słów, właściwie bardzo ich potrzebuję. Nie chciałabym popaść w jakiś samozachwyt, a ciężko w Internecie o konstruktywną krytykę na poziomie.

Chyba tyle mam do powiedzenia... Historyjka była betowana przeze mnie, ale nie zaręczę, że będzie pozbawiona błędów – jeszcze przed chwilą sprawdzałam, ale mam gorączkę i trochę ciężko mi to idzie. Wiem natomiast, że mam tendencję do literówek, urywania polskich znaków, a redundancja niezwykle przeszkadza mi w poprawianiu własnych tekstów. Mam jednak nadzieję, że tym razem udało mi się wyeliminować błędy solidnie. 

Z góry dziękuję za Wasz czas poświęcony na przeczytanie tego krótkiego tekstu. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Błękitny dym

To był kolejny, niesamowicie nudny, grudniowy dzień pracy na niewielkim bazarku w dzielnicy na obrzeżach miasta. Siedziałam w grubym swetrze, z naciągniętą niemal na oczy czapką, ślepiąc się w pęknięcie na jednej z chodnikowych płytek, obserwując jak depczą po nich setki par butów zabieganych zakupowiczów. Był dwudziesty czwarty grudnia, Wigilia, a dla mnie dzień jak każdy inny, z tym że w domu miał czekać obiad. Na co dzień mogłam jedynie pomarzyć, by komuś chciało się pomyśleć i wrzucić chociażby kostkę rosołową do garnka z wodą. Gdy w chlebaku była resztka chleba tostowego, to i tak był już niebywały sukces.

Stoisko, którym się zajmowałam, nie należało do zbytnio obleganych. Nie byłam pewna czy bardziej cieszę się ze spokoju, czy irytuje mnie brak pretekstu, by pomielić zdrętwiałym ozorem. Kto w dzisiejszych czasach myśli w taki dzień o herbacie? Ludzie kupią byle Liptona w supermarkecie i uważają, że to wystarczy, bo i tak wszyscy będą woleli żłopać colę, bo to takie modne, bo święta, bo czerwona ciężarówka i puszki ze spersonalizowaną, drukowaną nalepką. 

Westchnęłam ciężko, po raz trzy tysiące dwieście piętnasty, i zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Osiemnasta – jeszcze pół godziny i będę wolna. Wrócę, zjem kilka pierogów, wypiję kubek barszczu i zamknę się w pokoju, by resztę wieczoru spędzić na oglądaniu świątecznych odcinków amerykańskich seriali.

– Przepraszam czy mógłbym zająć pani chwilę? – Usłyszałam dobiegające sprzed stoiska głos.

Byłam tak pewna, że klientowi chodziło o stoisko obok, że nawet nie podniosłam wzroku. Jednak po chwili mężczyzna odezwał się ponownie.

– Przepraszam panią, czy mógłbym… – uciął, widocznie nie spodziewając się, że tym razem na niego spojrzę.

Był koniec grudnia. Temperatura sięgała niemal samego dna termometru a śnieżne zaspy tworzyły krajobraz przypominający bardziej południe kraju niż samo jego centrum. Ja od zawsze byłam zimnolubna, a i tak tuż za plecami ustawiłam – pamiętający koniec lat osiemdziesiątych – farelek nastawiony na najwyższe obroty. A jednak ten kompletny dziwak znalazł w sobie tyle samozaparcia, chęci wygrania jakiegoś idiotycznego zakładu bądź, w ostateczności, zwykłego szaleństwa, by wyjść na ulicę w samym… Właściwie nie wiedziałam czym. Postawiłabym na ogoniastą marynarkę – chyba nazywali to frakiem – ale w kwestii ubrań zawsze byłam do tyłu. Ciuchy, to ciuchy – nieważna nazwa, liczy się użyteczność.

Powracając… Stał beztrosko – bez żadnych rękawiczek, szalika czy też czapki – i gdyby nie mglisty dymek, co chwilę wydobywający się z jego ust, pomyślałabym, że mam zwidy. Ale one zawsze były nieidealne i szybko się orientowałam. Ten tutaj był najprawdziwszym z prawdziwych, szalonym mężczyzną ubranym trzy warstwy za lekko, którego przywiało do tego stoiska jakimś dziwacznym trafem. Widać opatrzność wysłuchała moich narzekań na nudę a to był jej sposób, by powiedzieć „a masz! A teraz użeraj się ze świrusem i pomyśl trzy razy, nim ponownie będziesz biadolić na swoje życie". Albo zwyczajnie „Screw you, stupid bitch". Przekaz w zasadzie był dokładnie taki sam.

– Chciałbym kupić herbatę – odezwał się ciepło mężczyzna, odgarniając z twarzy niesforny kosmyk błyszczących, czarnych jak smoła kudłów.

– Proszę się nie krępować – odparłam nieco oschle. – O ile ma pan przy sobie pieniądze, wszystko jest do pańskiej dyspozycji. 

Klient zaśmiał się subtelnie, zasłaniając dłonią kącik ust. Od razu rzuciły mi się w oczy jego czarne paznokcie. No wariat, no. Albo gej, w ostateczności metal czy – jak mawiały zastępy moherowych wojowniczek – szatanista. 

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni portfel i otworzył go, odwracając bez skrępowania w moją stronę, bym mogła dokładnie zbadać jego zawartość. Kasy miał jak lodu, za to po dokumentach nie został nawet odcisk w bocznej kieszonce – na pewno wariat!

– Czy tyle wystarczy? – I jeszcze pyta, jakby ostatnie pół życia spędził w zakładzie zamkniętym!

Chyba musiał zdawać sobie sprawę, że z takim funduszem wykupiłby całe stoisko, farelek, krzesło i jeszcze starczyłoby mu na godzinkę sam na sam ze sprzedawczynią, gdybym świadczyła takie usługi, prawda? Jednak zdawał się poważny, więc dostosowałam się do konwencji.

– W zupełności – potwierdziłam i zaczęłam uważnie śledzić jego wzrok. 

Rozglądał się, niby czytając napisy na etykietach, jednak miałam wrażenie, że niewiele mu one mówią.

– Może panu pomóc? – zaproponowałam, karcąc się w myśli.

Po co? Czemu zawsze to sobie robię? Nie lepiej milczeć i czekać aż sobie pójdzie, a potem wrócić do domu? Nie, zawsze muszę postąpić na przekór rozsądkowi.

– Szukam pewnej konkretnej mieszanki, jednak te nazwy… – wyjaśnił zakłopotany, spoglądając na mnie nazbyt czerwonymi, jak na zwyczajnego człowieka, oczami. 

Soczewki? W końcu wariat, kto go tam wiedział… Jednak miał rację co do nazw. Zamiast wprost powiadomić klientelę, że spogląda właśnie na wiśniowy, aromatyzowany Ceylon, etykieta beztrosko obwieszczała „pocałunek ciemności" – cokolwiek to miało wspólnego z klasyczną mieszanką. Nic dziwnego, że nie mieliśmy wielu klientów – nie każdy lubił zawracać łeb sprzedawcy, co chwilę pytając o etymologię nazw i skład ukrywających się pod nimi mieszanek.

– To pomysł szefa, chybiony zresztą… – westchnęłam pełna zrozumienia wobec dezorientacji klienta.

Wbrew oczekiwaniom, zamiast uciec w głąb uliczki, mężczyzna uśmiechnął się optymistycznie, jakby ożywiony pociągniętą przeze mnie wymianą zdań.

– W takim razie… Zechciałaby mi pani powiedzieć czy wśród tych zmyślnych pseudonimów ukrywa się Earl Grey Royal? Byłbym niezwykle zadowolony, gdyby…

– Błękitny dym, proszę nie pytać – przerwałam mu.

Kultura kulturą, ale – do cholery – było minus trzydzieści! Powinien wziąć herbatę i spieprzać tam, skąd przyszedł, a nie dawać popis językowego obycia na środku, prowincjonalnego niemalże, bazaru.

– Serdecznie dziękuję – powiedział niezrażony i ponownie zaczął się rozglądać.

– Róże mamy tutaj, trzy rodzaje. Czarna ceylońska z płatkami, biała z dodatkiem figi i jeszcze sypanka Liptona. Ostatniej nie polecam, ale nie muszę tego panu tłumaczyć – odparłam, wyprzedzając pytanie.

Nie wiedzieć czemu, byłam przekonana, że tego właśnie szukał. I nie myliłam się. Para niemal krwistoczerwonych oczu zaczęła intensywnie wpatrywać się w moje źrenice, aż poczułam się niezręcznie i opuściłam głowę pod pretekstem znalezienia foliowej siateczki.

– Zapakować? – zapytałam, udając głupią.

– Poproszę, Emilio – odpowiedział, dobitnie akcentując moje imię.

Na plecach poczułam zimny dreszcz. Nieznajomy zaczął mnie przerażać. Skąd znał moje imię? Przecież nie miałam przy sobie żadnej, cholernej plakietki! Kim był? Wariatem, a może jakimś zboczeńcem, zabójcą, złodziejem?

– S-skąd…

– Jeżeli zechcesz dowiedzieć się czegoś więcej, zadzwoń – wtrącił, wręczając mi banknot stuzłotowy i czarną wizytówkę z błyszczącymi, złotymi literami. 

Kiedy podniosłam wzrok, mężczyzny już nie było, zniknęła również wybrana przez niego herbata i siatka, którą – dałabym sobie urwać głowę – trzymałam przez cały czas w ręce. Gdyby nie banknot o nominale, którego nie trzymałam w dłoni od dwóch dni, pomyślałabym, że to się nie wydarzyło, a zmęczony umysł płata mi świątecznego, wyjątkowo niezabawnego, figla. 

Rozmieniłam pieniądze, wetknęłam nadwyżkę w kieszeń spodni i przyjrzałam się wizytówce. Złote litery zapisane Old English Textem, który niezwykle mi się podobał, ale za nic nie potrafiłam go odczytać, oraz zwykła Calibri – rozstrzelona na pół firetu.

– Sebastian Michaelis? – przeczytałam na głos i zerknęłam w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stał nieznajomy.

Uznałam, że nie ma sensu tego zgłaszać. To zwykły wariat, żartowniś, nikt poważny – po prostu pokręcony facet znający się na herbacie. Bo przecież nikt, kto planowałby mnie zabić, nie zostawiłby po sobie wizytówki. Pierwszej w moim życiu, którą postanowiłam zachować.

 

 

Koniec

Komentarze

W Wigilię to raczej kolacja niż obiad, satanista – nie szatanista  – to tak z dużego grubsza.

“tym razem jest jednak oneshotem, bardzo luźno nawiązującym do fandomu Kuroshitsuji” – niestety  ja nie jestem w temacie i właściwie nie rozumiem co ta historia opowiada. Jakaś wersja Dziewczynki z zapałkami? Tak mi się wydaje, że nigdy nie wiadomo kto nasz tekst przeczyta, więc lepiej nie zakładać z góry, że “ze zrozumieniem, gdzie się dzieje i o co chodzi, nie powinno być problemu.”

Wygląda jak wstęp do czegoś większego i pewnie jako taki by się obronił.

W porównaniu z poprzednim tekstem, Błękitny Dym jest napisany zdecydowanie lepiej, tyle że to nie jest opowiadanie. To zaledwie scenka, mały fragment pozbawiony kontekstu. Pewnie dlatego nie mam pojęcia o co tu chodzi.

 

tuż za ple­ca­mi usta­wi­łam – pa­mię­ta­ją­cy ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych – fa­re­lek na­sta­wio­ny na naj­wyż­sze ob­ro­ty. – …tuż za ple­ca­mi usta­wi­łam – pa­mię­ta­ją­cą ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych – fa­re­lkę na­sta­wio­ną na naj­wyż­sze ob­ro­ty.

Farelka jest rodzaju żeńskiego.

 

wy­ku­pił­by całe sto­isko, fa­re­lek, krze­sło… – …wy­ku­pił­by całe sto­isko, fa­re­lkę, krze­sło

 

opu­ści­łam głowę pod pre­tek­stem zna­le­zie­nia fo­lio­wej sia­tecz­ki. – Raczej …foliowej torebki. Siateczka to plecionka, jest ażurowa i ma liczne otwory.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@homar:

Dlatego właśnie dodałam to jako short. Napisałam to w nagłym przypływie weny, w wannie. Zostawiłam jako oneshot, bo nie miałam pomysłu, ani czasu, na ciąg dalszy. Nie wspominałam, i dalej niechętnie chcę wspominać, jakoby miało się to stać czymś dłuższym, bo na razie marne szanse. Chociaż nie przeczę, że bym chciała.

 

@regulatorzy:

Dziękuję za komentarz. Nie ukrywam, że po cichu liczyłam na Twoją opinię :). Cieszę się, że widać różnicę w poziomie. 

Natomiast brak zrozumienia, o co chodzi, pojawił się i wtedy i tutaj. Widać muszę popracować nad początkami. Mam taki sentyment do zaczynania w niejasny sposób, ale widać to nie wychodzi tak, jakbym chciała. Dziękuję za uwagi. I za tę nieszczęsną farelkę. Całe życie w moim domu odmieniało się to urządzenie w formie męskiej, a że mój ojciec należy do ludzi, którzy wypowiadają się poprawnie, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może być błąd. 

 

Dziękuję Wam za opinie. Naprawdę doceniam, że chciało Wam się na to spojrzeć :).

@homar:

Wypadło mi z głowy: formy szataniści użyłam specjanie, żeby zbudować taki drobny element komiczny. Widać to też nietrafiony zabieg :P.

Szataniści w ustach moherowych dam, są, moim zdaniem, jak najbardziej na miejscu. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mi “szataniści” zagrali – spotkałem się już z tą formą, więc sądzę, że jest OK.

Zgodzę się też z reg, że to zaledwie scenka i niestety o niczym, choć napisana nieźle. Dlatego sądzę, że jakbyś do tego dodała jakieś clou, to by coś z tego było.

Poza tym, całkiem fantastyki brak, bo świr (albo gej) we fraku, na mrozie to może nieczęsto spotykany widok, ale…

To co mnie ukłuło to “Old English Text” – czy precyzyjnie wskazana nazwa fontu miała coś oznaczać? Czy nie lepiej by było np.: “gotycką czcionką”?

Czy to jest sygnaturka?

@kchrobak:

Teraz naprawdę mam ochotę pisać kontynuację, żeby to jakoś wybronić, ale pewnie trochę czasu minie, zanim będę miała okazję.

Tak, konkretna nazwa fonta, tak samo jak wspomnienie o firecie, jest jak najbardziej intencjonalne. Bohaterka z założenia miała być studentką edytorstwa. To znaczy… Kiedy jeszcze w przypływie weny sądziłam, że będę miała czas to rozwinąć. W ogóle planowałam wpakować w dziewczynę kilka takich natręctw związanych z profesją, ale – jak widać – no na razie nie wyszło.

Dziękuję Ci za opinię :). 

No to trochę wyszło, bo jakoś tak to, mniej więcej, zrozumiałem. Tylko podejrzewam, że, w tym konkretnym przypadku, jestem nieco uprzywilejowany, bo zawodowo w podobnych tematach się nieco orientuję. A obawiam się, może niesłusznie, że dla innych może być to nieczytelne. Coś jak studenci SHG pracujący w MacDonaldzie.

A co do treści, to rozwiń, bo, o ile nie mam pojęcia co to fandom Kuroshitsuji, to historia, którą ty zanęciłaś, daje potencjalnie duże możliwości.

Czy to jest sygnaturka?

@kchrobak:

Dziękuję. Naprawdę miło mi słyszeć pozytywną opinię. Bardzo się stresowałam przed wstawieniem tego, bo, nie będę ukrywać, uwielbiam pisać i chciałabym, żeby to, co piszę, było przyjemne dla odbiorców. Z fandomu, którego nie znasz, wyciągnięta jest tylko postać Sebastiana (który sam w sobie jest postacią fantastyczną – stąd wybór kategorii, choć nieco na wyrost), więc właściwie mogę zrobić z tego coś zupełnie samodzielnego. 

W październiku zaczęłam studia edytorskie i strasznie mi się spodobały niektóre aspekty – fonty właśnie w szczególności – dlatego chciałam trochę tego wcisnąć. Wydaje mi się, że to zabarwi nieco historię, no i zawsze to jakaś powtórka, a dla mniej zorientowanych… Zawsze w fabule mogę gdzieś te pojęcia i powiązania jakoś wyjaśnić, wtrącając zgrabnie między wierszami. 

Chyba naprawdę się za to wezmę.

Jeszcze raz dziękuję.

Usłyszałam dobiegające sprzed stoiska głos.

Dobiegający głos. 

 

Fajnie, lekko napisane. Nie znam Twojego poprzedniego tekstu, więc nie mam porównania, ale ten przeczytałam bez bólu. Czekałam na jakąś puentę lub wyjaśnienie, ale choć teorii na temat tożsamości tajemniczego pana mi się namnożyło, wyjaśnienia mi nie udzielono żadnego. W związku z tym odczuwam pewne rozczarowanie. I, niestety, chyba nie zapamiętam tego szorta na dłużej. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Był koniec grudnia.

To wydało mi się zbędne, bo już wiemy w jakim czasie i miejscu znajduje się nasza bohaterka.

 

Krótki tekst, więc łyknąłem go razem z poranną kawą. Podobał mi się. W prostym stylu (pozytywnie, takim jaki lubię) umiesz oddać atmosferę, pokazać klimat. Zaintrygowałaś, a potem zostawiłaś czytelnika na pastwę losu. Tak się nie robi. ;)

Jeżeli rozwiniesz ten pomysł, to chętnie przeczytam.

Pozdrawiam. B.

Dublujesz informacje, np.

To był kolejny, niesamowicie nudny, grudniowy dzień pracy na niewielkim bazarku w dzielnicy na obrzeżach miasta.(…) Był dwudziesty czwarty grudnia, Wigilia, a dla mnie dzień jak każdy inny, z tym że w domu miał czekać obiad.

A potem jeszcze raz:

Był koniec grudnia. Temperatura sięgała niemal samego dna termometru a śnieżne zaspy tworzyły krajobraz przypominający bardziej południe kraju niż samo jego centrum.

To już wiemy z początku. :) Można to wszytko skompresować.

 

Złote litery zapisane Old English Textem, – Dziewczyna ze straganu wie co to jest? Różne są przypadki, ale tutaj zgrzyta.

 

Niezłe, ale jak to już pisano, jakby tylko wstęp do opowieści. :)

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

I jeszcze jedna refleksja – przy porannej kawie lepiej się myśli – skoro bohaterka jest studentką edytorstwa, to jakim cudem nie odcyfrowała Old English’a? Może to i nie łatwe, ale ktoś oblatany dałby radę. Może lepiej by było dać tam np. “Złote litery napisane fontem przypominającym Old English Text, który niezwykle mi się podobał, ale którego za nic nie potrafiłam rozszyfrować”. A poza tym na elegancka wizytówkę wrzucone Calibri? Jakoś nie za bardzo…

 

@ Zalth

Dziewczyna ze straganu wie. Wyjaśnione w komentarzach, ale zgadzam się z Tobą, że w tekście to zgrzyta. Chyba przez brak jakiegokolwiek wytłumaczenia. Teraz mi przyszło do głowy – jakby lala czytała jakiś podręcznik edytorstwa, np. przygotowując się do kolokwium – to wszystko byłoby jasne.

 

 

Czy to jest sygnaturka?

Lekkie, łatwe i przyjemne w odbiorze. Jednak jako samodzielne opowiadanie nie broni się, za to ma potencjał by to ładnie rozwinąć.

Hmm… ciekawy nick ;)

Dzięki wink

Wszystkim nowym komentującym serdecznie dziękuję za opinie. Powtórzę się, ale to wiele dla mnie znaczy.

@Zalth i @Blackburn:

Dzięki za zwrócenie uwagi na dublowanie. Rzeczywiście wygląda to nieco zabawnie, jak się na to zwróci uwagę. W wolnej chwili poprawię. 

@gravel:

Dziękuję za literówkę. W sumie wygląda jak błąd gramatyczny, ale to literówka. Z gramatyką nie miewam jakichś szczególnych problemów zazwyczaj :). 

@kchrobak:

Ona nie mogła odczytać OET z tego samego powodu, z którego ja mam z tym problemy. Po prostu, sama nie wiem, sprawia mi to trudność i przy takim pierwszym zerknięciu ledwie odróżniam litery, muszę się bardzo postarać, żeby odszyfrować coś dłuższego – ale jeszcze trochę studiowania przede mną, wiec mam nadzieję, że się poprawię. A że dziewczyna nie skupiła się na razie zbytnio treści wizytówki, a na samym jej wyglądzie, stąd też nie dała rady odczytać, bo nie było to jej priorytetem. 

Co do Calibri masz rację, będę musiała to zmienić, ale na razie nie wiem, na co się zdecydować. Zajęć z jakiegoś dobierania tych fontów do siebie jeszcze nie mieliśmy i czuję się na tym polu niepewnie. Może mógłbyś mi coś podpowiedzieć? Byłabym wdzięczna :).

Lubię takie niemęczące, niedopowiedziane i nastrojowe :) Większość niedociągnięć, które zauważyłem, to ewidentnie efekt braku betowania… I jak na tekst, którego nie czytały żadne inne oczy jest ich bardzo mało. Niektóre fragmenty dialogów brzmiały mi (może właśnie przez te niedociągnięcia) nieco sztucznie, ale przy powtórnym czytaniu zauważałem to znacznie słabiej, więc pewnie wyłazi ze mnie zgryźliwy belfer ;)

Aha, jedno chcę wiedzieć – jak na Twoim bazarze nazywa się darjeeling? ;)

nie da rady

@zapomniałemhasła:

Dziękuję za ocenę :).

Niestety moje własne betowanie czasem nie wystarcza. Ale pracuję nad tym. Mam nadzieję, że w końcu wypracuję. 

A darjeeling… Roboczo niech będzie: Blask Indyjskiego Zachodu. Chociaż jeszcze nad tym przysiądę, bo na pewno się przyda, kiedy historię rozwinę :D. 

Nami – wracam czasem do jakichś własnych tekstów, które parę lat wcześniej uznałem za skończone, sprawdzone, niewymagające korekty – i nawet nie zauważam, kiedy zaczynam je poprawiać :) Inna osoba odbiera najpierw tekst, potem treść – autor na odwrót i dlatego autobetowanie jest trudniejsze niż betowanie czyjegoś tekstu.

Blask Indyjskigo Zachodu? Mój darjeeling to bardziej Mrok Himalajskiej Nocy… ale ja zwykle mam ciemność w kubku ;)

nie da rady

@ nami

No tak, przyznaję, odczytać OET jednym zerknięciem nie jest łatwo.

Aż taki kozak, by proponować font na wizytówkę jakiegoś mrocznego świra, to ja nie jestem. Ale wrzucę Ci takie ↓, może pomoże. Tak przy okazji, pytanie do bardziej obytych: wolno takie rzeczy robić? Tzn. wrzucać takie grafiki itp.? Jeśli nie uchodzi to usunę.

Czy to jest sygnaturka?

@kchrobak:

Dziękuję. Ściągnęłam sobie i przyjrzę się temu dokładnie. Mam nadzieję, że wyciągnę odpowiednie wnioski :D.

Kim był? Wariatem, a może jakimś zboczeńcem, zabójcą, złodziejem?

No wariat, wariat, wariat. Ktoś już wyżej zwrócił uwagę, ale dodam jeszcze od siebie, na dobitkę: powtarzasz.

 

Czytało się lekko, ale widziałbym na końcu * * *, a potem rozwinięcie w pełnoprawne opowiadanie, w którym bohaterka używa nakreślonych zdolności edytorskich do poradzenia sobie z wampirem (?). Ciężko to oceniać patrząc na treść, bo jest jej tu po prostu za mało, a sam koncept nie broni się jako szort, bo oprócz znajomości fikuśnych czcionek i odmian herbaty, no to nie ma tu nic niezwykłego.

Ale napisane poprawnie, wymyśl dobry, złożony pomysł, to przyszłe opowiadanie na pewno będzie co najmniej ok. yes

 

@kchrobak: Można wstawiać nawet epileptyczne gify ze smalcem. Wiem z autopsji :D

No nieźle.

@Skoneczny:

Dziękuję za opinię :).

Zdecydowałam się już kontynuować te historyjkę. Jestem na etapie wymyślania, co właściwie miałoby się dziać, żebym mogła przysiąść już z jakimś szerszym konceptem. Mam nadzieję, że kiedy znajdę chwilę, żeby coś napisać, to przypadnie do gustu Tobie i innym komentującym. O ile do tego czasu wszyscy nie zapomną, że w ogóle coś tu wstawiłam. Niestety z czasem na pisaniu krucho u mnie ostatnio. 

Pozdrawiam. 

Zgadzam się z przedpiścami – to scenka, coś zapowiadająca, ale nic nie wyjaśniająca. Acz zapowiada się nieźle. Ciekawi mnie, co będzie po tym, jak bohaterka zadzwoni do faceta.

Dlaczego nie poprawiłaś usterek wskazanych przez Reg?

Te bajeranckie nazwy czcionek też trochę mnie zaskoczyły. Warto byłoby podrzucić jakoś tę informację o studiach. Niech dziewczyna chociaż pomyśli o zbliżającym się kolokwium, że średniowieczne literki musi sobie jeszcze powtórzyć, albo coś podobnego…

Babska logika rządzi!

Musiałem wygooglować, kim jest ten pan na końcu. Nie znam tego anime i raczej szybko nie poznam, bo kolejka anime do obejrzenia niekrótka…

Sama scenka całkiem sympatyczna, bo uwierzyłem w bohaterkę i ma całkiem niezły klimat.

 

Jest trochę usterek w interpunkcji, np:

Nie byłam pewna czy bardziej cieszę się ze spokoju – > Nie byłam pewna, czy bardziej cieszę się ze spokoju

Widać opatrzność wysłuchała moich narzekań na nudę a to był jej sposób → Widać opatrzność wysłuchała moich narzekań na nudę, a to był jej sposób

 

A tu brzydkie powtórzenie “był”:

Gdy w chlebaku była resztka chleba tostowego, to i tak był już niebywały sukces.

 

Nowa Fantastyka