- Opowiadanie: Galadh Insomniac - Paradoks, cz. I (z 2-óch)

Paradoks, cz. I (z 2-óch)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Paradoks, cz. I (z 2-óch)

Na gardle Cobba spoczął nóż.

Mężczyzna odsunął powoli dłoń pozorowanej na napastnika dziewczyny i zerknął przez ramię. Wyraz twarzy miał nieszczególny.

Który spośród pasożytów jest tym najbardziej wytrzymałym?

Idea.

Co tu dużo gadać, fortel Sary, podobnie jak większość jej pomysłów do zbyt trafionych nie należał.

– To nie wyjdzie – zawyrokował w końcu Arthur, zapadając się w fotelu. – Bez urazy, ale obiekt nie nabierze się na to tak po prostu. Wykreślam. Zostajemy przy interwencji Fałszerki, zgodnie z umową. Nie widzę celu w komplikowaniu sobie zadania. Czy Architekt słyszy i wyraża aprobatę?

– Dag, Dag – wystękał siedzący na pobliskiej kanapie młodzian, przeżuwając porcję sałatki. – A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko, wrócę do kontemplacji zawartości tej oto miski.

– Dziękuję za twoją cenną opinię i zgodę, choć i tak nie była nam potrzebna. Łaskawie się pośpiesz, za dwanaście minut wchodzicie. Musisz konsumować aprowizację akurat teraz? Nie ma żartów, nawet coś takiego może spowodować zakłócenia, gdy będziecie już w środku…

– Obiekt śpi właśnie w najlepsze, marząc tylko, byśmy wraz z nim zaczęli poruszać się po metropolii wśród jego projekcji. Wprost nie może się nas doczekać. Prawda, panie Larsen?

W milczeniu wskazał głową na znajdujące się w kącie łóżko.

Larsen, rzecz jasna, nie odpowiedział, pogrążony w głębokim śnie. Blada skóra, włosy o barwie platynowego blondu i fizjonomia niezawodnie zdradzały nordyckie pochodzenie. Do nadgarstka podłączoną miał szklaną rurkę, która sterczała mu z podciągniętego rękawa garnituru.

Pominąwszy ten drobny fakt, przyjąć można było, że biznesmen ucina sobie zwykłą drzemkę.

– Wystarczy, panowie – mruknął Cobb,odwracając się od okna. – Bez obaw, Arthur. Nawet, jeśli będąc w podświadomości Larsena obudzimy go zbyt prędko, to zdążysz wszystko zatrzymać i wydostać nas. Choćby dlatego wybraliśmy tak przestronny apartament. Coś nie tak, dziewczyno?

Fałszerka snów powiodła wzrokiem po kompanach i westchnęła głośno, unosząc ręcę w obronnym geście.

– Jesteście zdrowo rąbnięci – oznajmiła z przekonaniem. – Niech was wszystkich szlag. I mnie również, co ja w ogóle tutaj robię? Idę łyknąć trochę wody przed akcją, bo już teraz czuję się, jakbym kimała.

Cisnęła nóż na stół, wsunęła dłonie do kieszeni i ruszyła w kierunku kuchni.

– Naprawdę nie było nikogo bardziej odpowiedniego, stary? – rzucił szeptem Arthur, kręcąc głową. – Widywałem już Architektki o takim charakterze, ale Fałszerek – nigdy. Prawdę mówiąc nigdy nie miałem nawet okazji pracować z kobietą-fałszerzem. Jesteś co do niej pewien?

– Bez obaw. To Płacząca-bez-powodu. Wie, co robić. Żywię nadzieję, że pamiętasz, iż nie zezwalam na flirt w trakcie roboty?

– Pojęcia nie mam, o czym mówisz, kolego – odparł spokojnie Pionier snów, świetnie panując nad twarzą.

– Rad jestem, że uzyskaliśmy porozumienie. Sprawdź proszę raz jeszcze, czy wszystko się zgadza. Mickey, nie ciesz się, tylko kończ jedzenie. Ta ekstrakcja będzie stosunkowo łatwa i krótka, ale i tak macie być uważni. Nasi pracodawcy nie zwykli akceptować porażek, więc w razie niepowodzenia nie dożyjemy nawet weekendu.

Cobb ponownie spojrzał przed siebie.

Z panoramicznego okna roztaczał się widok na pogrążone we śnie Los Angeles; na migoczące, rozwrzeszczane wręcz światła, składające się na feerię.

Wiedział, co chodziło po głowie Arthurowi i podzielał te obawy, ale nie mógł nic na to poradzić. Najbezpieczniej było ukończyć to zadanie we dwóch, bo wykonał już z Pionierem kilka misji i ufał mu, ale obecność innych specjalistów była w tym przypadku nieodzowna. Spotkała ich odrobina szczęścia – choć lokalny rynek skąpił utalentowanych współpracowników, to jednak zainteresowało ich kilku.

W końcu wytypowali dwójkę nazbyt przeciętnych ludzi – złodziejkę o jaśniutkich włosach, stawiającą pierwsze kroki w świecie snów, która wytrenowała technikę Fałszerstwa oraz kędzierzawego Architekta o różnych dziwactwach, ledwo będącego w stanie złożyć metropolię. Nie byli do nich przekonani, ale i tak nie mieli wyboru. Cóż, okolica nie oferowała pod tym względem zbyt dużo.

Sam nie wiem, po co to wszystko, pomyślał Cobb. Kolejny milion na koncie, ale ani jednego kroku bliżej do domu. Następne zlecenie będące przystankiem na drodze donikąd.

Spojrzał na swoje odbicie w szybie. Na zmęczoną twarz trzydziestoparolatka. Na zarost na brodzie. Na oczy, które, jakie to trywialne, widziały za dużo.

Cóż, nie płacą nam za współczucie.

Dotknął okna dłonią.

 

 

Znowu okłamuję członków zespołu.

Znowu. Arthur orientuje się już mniej więcej o co chodzi, ale reszta nie wyobraża sobie nawet, jakie komplikacje mogą nas tam spotkać. Choć mam dzielić z nimi sen, nie jestem szczery.

Mal będzie próbowała wydostać się z mojej podświadomości. Ponownie.

Odwracam się.

Pierwsze co robię, to kładę na stole stalowy bączek i wprawiam go w ruch. Po chwili dociera do mnie, że nie rozumiem nic z tego, co widzę. Szybkim ruchem zatrzymuję go, podnoszę i chowam do kieszeni.

Arthur uśmiecha się dziwnie. Swoje czarne włosy nosi jak zwykle gładko zaczesane do tyłu. Rozumie więcej, niż mi się wydaje. Wie, że się zgubiłem.

Mam nawiedzić sen Larsena bez niego. Z dwójką nowicjuszy, która nie łapie do końca, jak to wszystko działa. On zostanie u góry, by pilnować nas śpiących. Jest najlepszym znanym mi Pionierem. Jedyną osobą z podziemia poza Eamesem, której do jakiegoś tam stopnia ufam.

– Wszystko gra, szefie?

Sara wraca z kuchni i patrzy na mnie pytająco, bawiąc się szalikiem na swojej szyi.

Pionier powtarza na głos wszystkie założenia. Dziewczyna nie wie, że częścią planu jest to, że sama nie zna go do końca. W ten sposób mamy osiągnąć sukces.

Po chwili Mickey siada na krześle w progu łazienki , a ja i Fałszerka zajmujemy miejsca na kanapie. Sen będzie napędzany przez Architekta, dlatego przebudzi się lądując w wannie wypełnionej wodą. Taka jest procedura.

Wszyscy mamy na nadgarstkach przezroczyste rurki wydobywające się z naszej przenośnej dream machine. Srebrnej walizki z otwartym wiekiem, która leży właśnie na środku pokoju. Sara drży niemal niezauważalnie i przymyka oczy. Na budowniczego nie próbuję już nawet patrzeć.

– Książę czeka na was w najwyższej wieży – żartuje Arthur, poklepując mnie po ramieniu. – Powodzenia. Śpijcie spokojnie. Gotowi? Na trzy. Ra…

Nigdy do tego nie przywyknę. Jak zwykle bez ostrzeżenia podchodzi do walizki i naciska wypukły przycisk.

Szum w uszach i paląca oczy jasność.

 

 

Który z pasożytów jest najbardziej wytrzymały?

Idea. Na przykład taka, która potrafi budować miasta.

Kłębowisko cieni i blasków stało się zgiełkiem metropolii: tłumami ludzi, drapaczami chmur, warkotem silników.

– Niezła robota, Mickey – mruknął z podziwem Cobb. – Widzę fragmenty Nowego Jorku. Inspirowałeś się?

– Yhm. Dzięki, szefie. Gdzie podziewa się Sara?

– Zapewne jest już bliżej Larsena niż my. Znasz plan. W przeciwieństwie do niej. No, ruchy, łap taryfę.

Wymienili paskudne uśmiechy. Architekt stanął na krawędzi chodnika i wykonał kilka gestów. Natychmiast z piskiem opon zatrzymała się przed nimi taksówka. Wcisnęli się na tylne siedzenia. Taryfiarz, a raczej projekcja taryfiarza zerknęła na ich odbicia w lusterku.

– Dokąd życzą sobie panowie?

Mickey nader zgrabnie wyjaśnił, dokąd. Po chwili mknęli już ulicami wyimaginowanego miasta.

– Szczerze, jakie mamy szansę na powodzenie, panie Cobb? – wyszeptał Architekt.

– Spore. Samo opróżnienie sejfu, jak już mówiłem, powinno przebiec bez komplikacji. Wszystko zależy jednak od Sary. Dzięki jej dystrakcji podświadomość nie połapie się, że śni. W przeciwnym razie projekcje zaczną szukać Marzyciela.

– Da sobie radę? Nie wygląda mi na zbyt bystrą. Choćby to, co odstawiała tam u góry… Przecież to oczywiste, że nie odwrócimy uwagi obiektu przykładając ci nóż do gardła. Niech lepiej trzyma się planu. Kobiety!

Cobb popatrzył na niego wymownie. Znowu uderzyło go z pełną mocą, że może liczyć już tylko na Arthura i Eamesa.

Jak sądzisz Mal, o czym myślą samotni ludzie?

 

 

– Długo będziemy tak milczeć?

Larsen odstawił filiżankę i popatrzył z uwagą na swoją żoną, która pochłonięta była właśnie poprawianiem kolczyków.

– Jeszcze dwa miesiące temu nie miałeś z tym problemu – odpowiedziała wreszcie, krzywiąc się w grymasie. – Mam ci przypomnieć, jak…

– Prosiłem, bez scen – uciął, przechyliwszy się przez stół. – Nie w tej restauracji. Chciałem załatwić to w bezbolesny sposób, ale jeśli wola, to obecnością zaszczyci cię mój adwokat.

– Rozbrajasz mnie. Od kiedy to jesteś taki formalny? Pamiętasz, jak mnie nazwałeś, gdy…

– Wystarczy.

Olivia oparła podbródek na splecionych dłoniach i uśmiechnęła się szeroko, demonstrując bielutkie uzębienie.

– Tak z ciekawości, w którym pokoju się zatrzymałeś?

– Nie jesteś pewna, pod które drzwi podesłać bombę i mam ci to ułatwić?

– Bez cienia wątpliwości, wielu mężczyzn chciałoby znaleźć się na twoim miejscu, by móc oczarowywać żartem kobiety.

– Nie kpij. Numer pokoju… Hm…

– Och, nie mów proszę, że zapomniałeś. Może trzysta siedem?

– Tak, to musi być ten – podrapał się po głowie, mrużąc oczy. – Przepraszam, nie czuję się najlepiej. Śledzisz mnie?

– Zupełnie, jakbym nie miała nic lepszego do roboty.

– Tracę tu czas. Chcesz mówić o podziale majątku dzisiaj czy odkładamy to na przyszły tydzień?

– Z ochotą pomówię o tym dzisiaj. Ale jeśli pozwolisz, udam się wpierw do toalety.

– Proszę. Prosto i na lewo.

Wyszczerzyła się i potrząsnęła swoimi czerwonymi włosami, wstając. Szparkim krokiem odeszła we wskazanym kierunku.

Biznesmen nie narzekał na brak towarzystwa zbyt długo. Miejsce jego żony niespodziewanie zajął młody i niezwykle przystojny mężczyzna w ciemnym garniturze.

– Przepraszam, ale to miejsce jest…

– Pańska żona nie zaszczyci już pana obecnością. Udała się właśnie w kierunku windy, którą dotrzeć można tylko do wieży z pokojami hotelowymi.

Larsen przerwał przecieranie ust serwetką i wybałuszył oczy.

– O czym pan… O co tu w ogóle chodzi, kim pan, do cholery, jest?

– Jak to właściwie się dzieje, że nigdy nie pamiętamy początku snu?

Biznesmen w ostatniej chwili stłumił przekleństwo. Miał nieodparte wrażenie, że jeśli nie posłucha uważnie słów nieznajomego, to może tego pożałować.

– Jestem projekcją twojego umysłu, przygotowaną na tego typu sytuacje. Tak, przecież domyśla się już pan. Pańska małżonka przeprowadza właśnie na panu ekstrakcję. Przypomina się szkolenie?

 

 

Drzwi windy rozsunęły się z szumem.

– Proszę zachować spokój – Cobb podniósl rękę i zlustrował pobieżnie hol, jednocześnie przeładowując magazynek pistoletu. – Za mną.

Ruszyli korytarzem. Larsen zatrzymał się nagle. Drogę zastąpiła im młodziutka dziewczyna o jaśniutkich włosach. Popatrzyła na Cobba i w milczeniu pokręciła głową.

Nieźle wykonane fałszerstwo, Saro.

– Ta osobniczka może pracować…

– Spokojnie, ona jest ze mną. Mieszka pan pod numerem trzysta siedem, zgadza się?

– Trzysta… Tak, tak… Sam już nie jestem niczego pewien, to pewnie sztuczki Olivii.

– Bez obaw, to normalne. Na szczęście jest pan pod naszą opieką.

Cobb nie dowierzał zachowaniu mężczyzny. Pracodawcy przekonywali go, że Larsen to wytrawny, wyrachowany gracz, a póki co wystarczyło jakieś dziesięć minut, by zyskać jego zaufanie. Nie spodziewał się, że będzie aż tak łatwo. Facet był naiwny i łatwo tracił głowę. Albo po prostu naprawdę nie ufał żonie i zamierzał pozbyć się jej w pierwszej kolejności.

Ekstraktor podniósł głowę. Cyfry trzy, zero i siedem jarzyły się wątłym blaskiem.

Obiekt nie miał jeszcze pojęcia, że sam stworzył skrytkę, uznając pokój za własny w trakcie rozmowy z „żoną”.

– Zdaje się, że to tutaj. Ubezpieczaj mnie. A pan niech trzyma się z tyłu.

W dłoni Sary błysnęło ostrze noża. Cobb westchnął i z impetem grzmotnął w klamkę. Drzwi ustąpiły z trzaskiem po pierwszym kopniaku. Wbiegł do środka, mierząc przed siebie z broni. Dziewczyna ruszyła w ślad za nim, obracając w dłoni rękojeść i obrzucając wzrokiem meble. W pokoju panował półmrok.

– Czysto, szefie?

– Czysto – potwierdził, nie opuszczając pistoletu. – Położenie pańskiego sejfu?

Biznesmen otarł perliście spocone skronie i zawahał się na sekundę.

– Wmontowany w ścianę – wycharczał. – Tam, za obrazem. Proszę się pośpieszyć.

Płótno wylądowało na podłodze. Ekstraktor obrócił kilka razy zamkiem szyfrowym i drzwiczki otworzyły się z cichym kliknięciem. Sięgnął dłonią do środka, prędko wyjmując plik kartek.

– No dobrze, a teraz…

– Rzucić broń! Oboje!

Cobb obrócił się powoli. Obiecał sobie nie dziwić się już niczemu, ale mimo to widok wbił go w zdumienie i trwogę. Jego kark ścięły dreszcze.

Próg przestąpił Mickey, a raczej Mal, popychając przed siebie zgarbionego Architekta. Mimo słabego oświetlenia dostrzec można było ukośne rozcięcie na twarzy chłopaka. Do głowy przyłożony miał pistolet. Oddychał głośno, a z jego gardła rwało się rzężenie.

Mal była taka jak zawsze. Promieniująca nieludzkim pięknem, przerażająca i obca, choć Ekstraktor i tak mógłby przysiąc, że nikogo nie poznał lepiej niż jej.

Wstrząsnęła swoimi czarnymi lokami i zaszeleściła suknią.

– Rzucić broń – powtórzyła, tym razem spokojniej. Jej francuski akcent wibrował w uszach.

– Wiesz, że i tak nic nie osiągniesz w ten sposób – powiedział powoli Cobb, starannie akcentując sylaby. – Jeśli nas pozabijasz, to po prostu się obudzimy.

– Doprawdy? – przechyliła głowę. – A co, jeśli zabiorę cię ze sobą?

Nie było jej dane się dowiedzieć. Pomieszczenie wypełnił dźwięczny głos Edith Piaf, zupełnie tak, jakby gdzieś ukryte były głośniki. Wszyscy zaczęli rozglądać się w osłupieniu. Fałszerka uznała za stosowne dosypać nutki dramatyzmu rozpaczliwym wrzaskiem.

– O żesz w mordę, masakra, szefie, co tu jest grane?!

– Wiesz, że żałuję, Mal – wyszeptał Ekstraktor, ignorując blondynkę. – Do rychłego zobaczenia, kochana.

Huk wystrzału. Sara krzyknęła ponownie i wpiła we włosy paznokcie. Larsen nadal stał w tym samym miejscu, nader dziecinnie wytrzeszczając oczy. Cobb opuścił broń.

Architekt opadł bezwładnie na ziemię ze szmacianym łomotem. Wokół jego głowy zaczęła rosnąć połyskliwa kałuża.

– Że co? – wyjąkał biznesmen, cofając się odruchowo. – Co pan najlepszego uczynił? Co teraz będzie?

– Teraz? – mężczyzna spojrzał Mal głęboko w oczy. – Sen się rozpada.

Budynek zaczął drżeć w posadach.

Mal skrzyżowała ręcę i pokręciła głową.

– Sam nie wierzysz w sens tego, co robisz, prawda?

Tynk sypał się ze ścian.

– Czekamy na pociąg, kochanie. Na pociąg, który zabierze nas daleko stąd. Nie mamy pewności, dokąd nim dotrzemy. Ale to nie ma już znaczenia, prawda?

– Nie ma – uśmiechnęła się smutno. – Bo i tak będziemy razem!

Wybacz, pomyślał. Twojego piękna, złożonej osobowości, wad i zalet nie da się ot tak przenieść do snu. Jesteś chyba limitem moich możliwości…

– Cobb, uważaj!

Fałszerka odepchnęła go w ostatniej chwili. Złowił kątem oka przewracającą się szafę.

 

 

Pierwsze, co zrobił, to wciągnął głęboki łyk powietrza.

Los Angeles widoczne przez okno tętniło życiem. Kontrast był potworny.

Obudził się. Wrócił. Do apartamentu, na skórzaną kanapę.

– Wszystko w porządku, stary?

Głos Arthura.

– Powiedzmy. Sygnał zadziałał. Ile mamy czasu?

Mal w zasadzie bardziej pomogła niż zaszkodziła. Cel jest jeszcze bardziej zdezorientowany niż pierwotnie zakładał plan…

– Piętnaście sekund!

Z łazienki niosły się przekleństwa.

– Ile?! Czy wy macie pojęcie, co…

Pierwsza część ekstrakcji zakończona, pomyślał Cobb, obserwując rozbudzającego się gwałtownie Larsena. Czas na drugą. Tą, przez którą jeszcze bardziej zaczynam bać się własnej wyobraźni.

– Śmiej się, a cały świat będzie śmiał się razem z tobą – oświadczyła niewyraźnie Sara, otwierając oczy.

Koniec

Komentarze

Uniwersum "Incepcji" Christophera Nolana, która wchodzi w piątek do polskich kin.
Wydarzenia mają miejsce kilka lat przed tymi z filmu, wykorzystałem jakieś ogólne zasady, umiejętności i trzy postacie, ale całość - mój pomysł. Właściwa część planu w cz. II i ostatniej, nad którą już pracuję. Enjoy.

Przyznam też, że to moja próba przełamania kryzysu twórczego - od ponad miesiąca mało co mi pisarsko wychodzi (mimo świetnej formy wcześniej), ale nie poddaję się, i choć nie jest to jeszcze mój poziom, to ciekaw jestem waszych ocen. Proszę jednak o bezlitosne noty (koniecznie z komentarzem)!

Gdzieś tam literówka, gdzieś tam przecinka brakowało. Ogólnie nie widzę błędów takich, które mógłbym wyhaczyć.
Mnie nie zaciekawiło. Może przez pogodę jestem trochę zamulony, albo musisz popracować nad napięciem w swoich opowiadaniach.
No i zmusiłeś mnie do zerknięcia w słownik, by zobaczyć, co to znaczy "szparki". Teraz już wiem:)
A na incepcję idę w sobotę. Mam nadzieję, że warto.
Pozdro.

Po pierwsze: trochę rozumiem konsternację Pyrka. Ktoś, kto nie był na Incepcji nie zrozumie zbyt wiele z Twojego tekstu. I nie chodzi tu o jakieś błędy techniczne (ani nawet o pogodę za oknem) – chodzi o KONTEKST. Jeśli ktoś nie jest wtajemniczony w reguły świata, o którym – umówmy się – piszesz na skróty, bez wdawania się w szczegółowe komentarze, nie doczyta tekstu do końca – po prostu nie będzie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Oczywiście można (i nawet trzeba) dawać jakieś niewiadome na początku opowieści; to elektryzuje uwagę, zmusza do myślenia, buduje suspens – ale nie wolno z tym przesadzić, bo nawet cierpliwy czytelnik da nogę (tak było ze mną przed obejrzeniem Incepcji).

Przecież KAŻDY opisany w tym opku szczególik ma znaczenie – niestety, jest to nie do wychwycenia dla osoby „niewtajemniczonej” w świat Incepcji. To opowiadanie musiałoby być książką, żeby zawrzeć spójną i zrozumiałą dla czytelnika koncepcję świata przedstawionego. Obawiam się, że planowane dwie części to za mało, żeby unieść ciężar tak skomplikowanej fabuły.

Po drugie: ja bym nie duplikował tego, co już zostało przez kogoś zrobione. Raczej wyciągnąłbym sobie z Incepcji jakieś pojedyncze inspiracje, przetworzył jeszcze raz, dodał kilka nowych elementów od siebie i stworzył coś zupełnie nowego od podstaw.

Za całokształt i odwagę w rzuceniu się na temat, który jest – w mojej opinii – nie do ogarnięcia… pochwała w postaci czwórki. Niech to będzie zachęta do dalszej pracy, bo potencjał jest – teraz trzeba go tylko dobrze ukierunkować.

...always look on the bright side of life ; )

Muszę przyznać Wam rację - nie był to pomysł przesadnie trafiony. Pisałem to trochę na siłę pod wpływem filmu i chyba faktycznie kontynuowanie mija się z celem. Chociaż jeśli kiedyś dane mi będzie napisać powieść w tym uniwersum... Jestem jak najbardziej chętny. :)
Dzięki za komentarze, pozdrawiam.

Nowa Fantastyka