- Opowiadanie: grażyna - "Po - budka"

"Po - budka"

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

"Po - budka"

 

Czy wstaliście kiedyś a nie chciało wam się wstać? Właśnie! Czasem tak ma każdy.  Takie wschody są najgorsze ze wszystkich. Bóbr rozsadza czaszkę i ciągnie się aż po czubki paznokci zdrętwiałych palców u stóp. Jego ciasnota nie pozwala zbyt gwałtownie się ruszyć i ma się ochotę wyciągnąć jęcząc z rozkoszy i aż zatrzeszczą stare kości i wskoczą na swoje właściwe miejsce i wtedy wolno przypominasz sobie że jesteś. Impreza musiała ciągnąć się, bardzo długo i lepko bo jej resztki mam zwyczajnie poprzyklejane do podeszew stóp, a utracona w połowie świadomość nie pozwala ukryć zakończenia.

Nie pomnę. Mnogo ludzi, zaduch, kotłownia i głośna muza, bo kołtuństwo wszelkiej maści zlazło się z wszędy. Klub był duży i a tak za mały na tę liczbę wpływających wciąż gości. Cudaczna blondynka z razu wpadła mi w oko i okropnie zabolało. Właściwie nie znać, czy była śliczna ale miała coś to co sprawiało, że ciarki pierzchały mi po plecach. Jej spojrzenie rozdzierało na wskroś jakby rentgen. Przeskakiwało z kręgu na krąg i z żebra na żebro i przesuwało się po mięśniu bicepsa, piersi, pośladków, zwieracza ostrożnie na nich grając. Czułem każdy dygocący bo muskany tą dziwna pieszczotą. Zamieszało mi sie w głowie. Nie mogłem oderwać od niej gał. Wyzwolony rytm naszych serc zlewał się w jedno. Słyszałem jak bije to jej, a ona jak to moje. Może być tylko że złudzeniem. Tak czy inaczej w końcu zerwała ze mnie wzrok i zdało się mnie, że jestem samotny jak pięć palców w tej sali rozepchanej ludźmi. Muzyka zdzieliła mnie po uszach z całą swą mocarnością. Dotąd jej nie słuchałem. Teraz rozsupływała mi czaszkę niczym miecz węzeł gordyjski.  

Kto mnie zaciągnął do tej knajpy? a, tak Staszek. Najlepszy kompan do kufla co zabawę obiecał świetną od świtu do rana. Kiedy przytomny ocknąłem się pociągnął mnie prosto do baru po piwo co właśnie rozlewał po podłodze barman.

– Obaczyłeś te blondynkę? – Pytam go już gdy znaleźliśmy miejsce i zajęliśmy je z pełnymi kaflami w dłoniach.

– Jaką blondynkę?

– Te pod filarem niedaleko stojącą wejścia.

– Nie widziałem. Za to tamta brunetka lustruje nas od dłuższego czasu.

Mogła mi wsadzić gdzieś swoje lustro. Rozejrzałem się po kupie gości w poszukiwaniu mojej blondynki. Nigdzie jej. Wśród tego tłumoku ciężko było kogokolwiek wynaleźć. Musi się trafić jeszcze okazja. Brunetka nie interesowała mnie ani mojego interesu, choć do niego dobra była, odpowiednia. Ugrzęźliśmy trochę na temacie samochodowej suczki, którą miał w ostatnim czasie Staszek w trakcie której gdzieś uczepił się nas znajomy Staszka. Znajomy był wesoło rozdygotany i spontanicznie obmacywany i Staszek wcale nie jarzył, że takiego zna cwaniaka z grubym portfelem. Jakoś się ugadaliśmy z kolegą, że to kolega kolegi, poznany gdzieś kiedyś zupełnym przypadkiem. Zaproponował nam spokojniejszą imprezę, to znaczy zejście do piwnicy klubu, znaczy gdzieś pod nami gdzie część gości lubi sobie poigrać w pokera. Z miejsca odmówiliśmy, bo spłakanych nikt nigdy nie zaprasza do gry. Pokonał nas jednakże to nie istotne, jest jak mówił z ociąganiem, i się zgodziliśmy. Schody w dół były kiepsko oświetlone bo lampy, jaśniały tak że aż oczy musieliśmy osłaniać dłońmi. Dalej nie było lepiej. Pomieszczenie utrzymane było w tonacji b-moll z krzyżykiem i zielonymi ścianami w których mieściło się w chwili obecnej kilkanaście osób. Kilkoro rzeczy wiście grało w pokera, inni patrzeniem zajęci zasadzeni byli na wygodnych kanapach którymi obstawione były gęsto ściany i kąty. Na jednym siedziała też moja blondynka. Nie spojrzała nawet we mnie. Staszek chętniejszy przeprowadzce tej od początku przysiadł na stoliku przy krześle i sam ukierunkowałem się na mały ruchomy barek na kółkach. Dostałem piwo, choć bez większego wyboru co do marki. Oklapłem na  jedno z wolniejszych miejsc obok faceta, który wciąż palił, a dym unosił się lekko zwinną wężową spiralą do góry w stronę klatki schodowej i wywietrznika umiejscowionego nad kanapą. Milczał i że mimo to próbowałem go zagadnąć nie napomknę. Przy kolejnym podejściu spojrzał na mnie gwałtownie wywracając głowę a jego spojrzenie w tak dużym stopniu przypominało jej oczy, że ciarki przeszły mnie całego. Zadrżałem nie z rozkoszy uniesienia sianego przez nią, lecz strachu budzącego się we mnie niczym lew. Ni jeden mięsień nawet nie drgnął, na jego twarzy, odparłem wrażenie że nawet nie mruga patrząc na otoczenie. Cała jego sylwetka była niewzruszona. Chyba, gdyby, ktoś zaczął nagle strzelać na środku podłogi to on nawet nie drgnął był i mrugnął choć lewym okiem. Siedząc obok niego strachałem się nawet kichnąć nie mówiąc już o zmianie miejsca na bardziej oddalone. Mógłby to uznać za obrazę czy coś, może nawet coś gorszego. Wolno i jak najcichszej sączyłem piwo, które po czasie przydatności smakowało jak siki i w dodatku zupełnie ciepłe. Jak zawsze. Jednym kątem oka przypatrywałem mu się coraz ciekawiej a drugim śledziłem postępy w grze. Drugim okiem popatrywałem na moja blondynkę co nadal nie zwracała na mnie uwagi. Facet obok za to był martwy. Tak, właśnie, dlaczego? dlatego, że choć wciągał i wypuszczał dym

z każdego macha to jego klata nie drgnęła ni razu. Może jestem ślepy osioł. Nie! na pewno nie drgnęła. Coraz bardziej niej to wszystko było dziwne. Staszek nie źle się bawił przy stoliku. Jego współgracze to była ciekawa mieszanka studencka. Krupier, łysy, gruby, jejmość lat może pięćdziesięciu, żuł gumę nie rozchylając ani razu ściśniętych zębów. Śledził pstrym wzrokiem ruch kart na stole. Bez słowa wiedział kto ile chce dobrać, obstawić, zrezygnować, w myślach czytał hultaj jeden. Grali, prócz Staszka, dwaj mężczyźni i kobieta. To dopiero była piękna kobieta i nie ma co gadać i myśleć tylko brać się za nią. Ciężko wyjaśnić, zdradzić, pokazać, sam już nie wiem. Nie jestem i raczej nie będę za życia w stanie opisać jej urody i reakcji na to jaka zachodziła w moich spodniach. Przyciągała spojrzenie każdego do dekoltu, według mnie, nikt bowiem będący na tej sali nie patrzył na nią w taki sposób jak ja.  

Atmosfera była ……. była…… była….. była, tak zwyczajnie, po prostu była. Nie ciężka ani lekka, nie gęsta ani rzadka, nie ciasna ani luźna, zupełnie taka jakbym siedział w pustym pokoju zajęty własnymi myślami i ich, prawie tak jakby nie było. Spokój, który sobą reprezentowali był nie nawykły. A może to nie był ten pokój. Bardziej mi on pasował do objętości mojego akwarium ze złotą rybką, która ostatnio spuściłem w sedesie bo była umarła.

Zachowywali się jakby nikogo prócz nich nie było w pokoju, przecież tam byliśmy całą gromadą stadnie. Łatwo można rozpoznać gości z góry nad nami. Prócz nas dwóch były jeszcze cztery osoby i jedna dziewczyna. Raczej zwykła, choć na tym tle, które tu miała określenie jej tak wypadało nazbyt pochlebnie.

Czas wlókł się, niemiłosiernie znęcając się nade mną i siedząc tam jakąś godzinę odnosiło się wrażenie długowieczności. To pewno ta atmosfera działała jak dozowany wolno narkotyk. Wciągałeś, i nie zdawałeś sobie z tego sprawy. Gość obok w pewnym momencie wyciągnął do mnie rękę z papierosem.

– Chcesz? – Usłyszałem cichy chrypliwy głos.

– Czemu nie – Odparłem biorąc od niego cienką bibułową rurkę. Zaciągnąłem się i zatkało mnie. To nie był zwykły papieros.

– Mocne to gówno, nie? – rzuci nie patrząc. – Tylko nieliczni potrafią coś takiego wyrobić.

– Tak! – Jęknąłem ciężko przez ściśnięte gardło. – Co to, jakież diabelstwo?

– Mieszanka czego tylko chcesz plus coś ekstra.

Po kilku zaciągach pokój zrobił się większy i zmieniał kolory na kilka innych co chwilę. Facet zrobił się trochę bardzie rozmowniejszy i opowiadał jak to kiedyś jego ciotka spotkała w lesie, tego, no, wilkołaka. Nie bardzo wierzę w te opowieści. Po takim ćpaniu to mógł wymyślić dosłownie wszystko, kosmitów nawet.

Nastrój poprawił mi się, kiedy moja blondynka zwróciła na mnie uwagę. Patrzyła na mnie tak jak tam na górze. Patrzyła na mnie i czule głaskała bluzkę przy rozcięciu dekoltu.  Wyczułem jej usta na swoich i oddech koło ucha, kiedy zaczęła szeptać tylko o nas i tym co ma ochotę zrobić. Przyciągała niczym magnes. Pokój gwałtownie się skurczył, a ona siedziała obok mnie na kanapie. Dotknęła dłonią mojego policzka szepcząc ciągle – Sam zobaczysz. –Nęciła jak syrena. – Pokażę ci inny świat, cudowny wolny świat. Wystarczy, że się zgodzisz.

Byłem naćpany i to nie usprawiedliwia tego, że chciałem być z nią i w… Chciałem jeszcze tego kiedy byłem trzeźwy. Wyciągnąłem rękę by jej dotknąć, ale pokój znów się powiększył, a ona siedziała po drugiej stronie.

– Jeszcze raz? – Spytał mój towarzysz od kanapy dźgając mnie ostro w bok.

Czemu nie, pomyślałem i ściany nabrały kamiennego deseniu. Zupełnie jak w piwnicy starego zamku gdzie zwykle urządza się muzea. Co za debilizm. Marnować dobre lokale. Głupio było zdać sobie sprawę, że się jest naćpanym. Zaczynało mi się pierdolić pod sufitem. Właściwie to pod sufitem wisiały płaskie, kwadratowe, kiwające się w prawo i lewo, albo i nie, lampy. Prawo, lewo, prawo, lewo, prawo, le…

– Wygrałem! – Wrzasnął Staszek rozradowany.

Wygrał? Patrzyłem jak zbiera ze stołu wszystkie żelbetony. Pokój znów zmienił kształt. Stał się długi, bardzo przeraźliwie długi. Od Staszka dzieliły mnie metry tak rozciągliwe, że zdawały się latami świetlnymi i ledwo rozpoznawałem jego sylwetkę. Chyba nie wytrwamy tu do rana jak planowaliśmy – przemknęło mi przez korę mózgową.

Czas stanął w miejscu. Właśnie, tylko czy czas miał tu jakieś znaczenie i sens. Czas wisiał w powietrzu jak gęsta mgła, która nie chce opaść. Wisiał i wisiał całą wieczność. Wieczność czasu we mgle. Czułem smak tej mgły. Smak czasu tak długiego i starego jak tylko można sobie wyobrazić, dotknąć, policzyć.

Na ścianach zamajaczyły pochodnie, a kanapa stała się obita w aksamit kilkusetletni i sofę z rzeźbionym oparciem. Dywan na podłodze jako pers włochaty rozpostarł swoje łapy na wszystkie strony świata. Mocne było to cholerstwo, nie ma co! Tak mocne, że poczułem wyraźnie jak cofa się czas. Zabrakło Staszka. Byli tylko oni i ja. Mój towarzysz z kanapy-sofy a la Ludwik XIV Burbon szrapnelem poderwał mnie za ramię. Spojrzałem prosto w jego oczy. To nie……. to nie może…… to nie były oczy człowieka! Nikt nie ma przecież żółtych oczu z szarą obwódką i seledynowym środkiem. Zatonąłem w nich chyba i ciemny las, który mnie otoczył był przerażający i jakieś stare spróchniałe drzewa trzeszczały i mruczały, a mnie przechodziły ciarki. W dodatku coś się we mnie wgapiło z krzaków. Coś wielkiego, kudłatego, obrośniętego gęsto zielenią. Spiesznie poruszyłem nogami czymś co można nazwać ścieżką. Była bardzo grząska. Po kilku krokach ziemia zaczęła się pode mną uginać. Coraz bardziej i bardziej…

– Jesteś pewna, że to on? – Cichy dźwięk głosu przywrócił mnie do użycie. Wciąż gapiłem się w te oczy.

– Tak – furknęła moja blondynka, choć kiedy odwróciłem głowę wciąż siedziała na drugim końcu pokoju. – To o nim mówi objawienie.

– Wiesz, te bajania zwykle są mętne niczym fusy. Wielokrotnie się o tym przekonaliśmy.

– Jestem pewna! – beknęła głośno i pokój nagle zmalał, a ona stała tuż przed nami. – Nie będzie musiał nic czynić bo wystarczy, że zdradzi co przewidzi. – Pochyliła się przede mną.

Zobaczyłem znów jej białka wciąż świdrujące mnie na wylot. Nie były już tak ładne jak przedtem. Czerwone ogromne źrenice przyglądały mi się złowieszczo. Krople potu spłynęły mi po plecach w stronę kanapy i wsiąkły w szef dżinsów tworząc długą smugę na moim tyłku. Palce zaciśnięte na kuflu zdrętwiały do granic stawów. Nie mogłem się ruszyć. Poczułem jej dłoń na moich drewnianych palcach. Spojrzałem na jej delikatne, wysmukłe palce głaszczące mój nadgarstek. Turecki aksamit nie byłby cudowniejszy niż to co robiła z moja ręką do chwili, kiedy spojrzałem do kufla. Co to u lichy było? Piwo zmieniło kolor ze złotego w karmazyn a przecież to niemożliwe! NIE MOŻLIWE!

Nieźle się naćpałem tymi skrętami bo gapiłem się na piwo z durnowatym wyrazem chudej twarzy. Tak mi się przynajmniej wydaje bo powiedziała

– Jesteś jednym z nas – i co miała na myśli dodając – Od zawsze byłeś.

– Jednym z was? – Bąknąłem nadal głupio mi było że nie pojmowałem, jak bardzo. Jednym z nich. To znaczy? Kim oni więc byli? Pytania mnożyły się niczym w tempie muszki owocówki i rozłaziły na wszystkie strony jak gąszcz nieprzebrany w którym utknąłem.

Ziemia zaczęła mnie wciągać. To coś gapiło się z krzaków i wyleźć nie chciało. Zaklinowałem się bo …. tak, właśnie wtedy poczułem ten dziwny zapach. Oni też go odczuli. Moja blondynka puściła mój nadgarstek i znikł słodki smak rozkoszy. To jednak nie zapach odwrócił ich uwagę od hałas za drzwiami.

Nie zdążyłem pojąć co, dokładnie się dzieje, bo do piwnicy wpadło czworo innych ludzi. Rozpoznałem wśród nich dziewczynę wskazującą przez Staszka tuż przed zajęciem stolika. Gorzej, że ona miała w ręce kurzę. Nikt by nie uwierzył, nawet ja jeślibym tego nie widział na własne oczy.

Pokój znów się skurczył i rozkurczył a, potem rozlazł się i zmienił kolor na bladoróżowy. Coś świsnęło mi niedaleko małżowiny. Facet stojący nie daleko kanapy dostał wprost w żołądek. Skrzywił się po czym chwycił bełt i wyszarpnął go sobie z pomiędzy resztek ciała. Wtedy naprawdę mi się nazbierało. Zwymiotowałem wprost na dywan pośród ogólnego zmieszania. Co się właściwie stało? Najpierw facet obok kanapy, później krupier przy stole, dwu pod ścianą…. Mój towarzysz od skręta rwał się i rzucał w stronę napastników i Mój Boże! – ten gość przy drzwiach obciął mu czymś czerep. Brunatna plama na podłodze podrosła bardzo szybko. Umarłem! Nie, zamarłem zgięty w pozycji skulonej z głową jak struś w piasku, patrząc na ciało przy drzwiach. To nie mogła być prawda! Nie mogła! To pewno były tylko zwiady mojego odurzonego umysłu. Przecież ciało z krwi i kości nie mogło się nagle zamienić w proch i pył. Na podłodze zostało sflaczałe puste ubranie płasko rozciągnięte na deskach. Jak? To? Gapiłem się na nie, a pokój wibrował i kręcił się wokół mnie jak jakieś planetoidy. Staszek zerwał się, ale ktoś go podciął w kolanach i wylądował nos w nos z diabelską głową stanowiącą nogę od stołu. Jeden graczy przerzucił jednego faceta przez cały pokój i pieprznął pod sufitem. Znów rzygałem i spojrzałem na Staszka. Oczy prawie wyszły mu na orbitę. Dopiero wtedy dostrzegłem blondynkę. Miała na samym środku klatki piersiowej wystający patyk. Jej oczy biły wściekłą czerwienią na wszystkie strony. To co wydało jej gardło nie przypominało niczego. Zatkałem chyba uszy żeby tego nie słyszeć.

Nagle wszystko się zakończyło. Spadła na mnie dziwnie martwa cisza. Wtedy podniosłem głowę. Staszek wciąż leżał rozpostarty na podłodze. Nikogo prócz nas dwóch nie było w pomieszczeniu. Kilka połamanych krzeseł było powywracanych wokół przekrzywionego stołu. Sflaczałe ubrania walały się, a gdzieniegdzie drewniane kołki, po podłodze. Takie same sterczały ze ścian i obić kanapkowych. Zamieszanie było nie złe, ale dziwnie mało krwi po nim po zostało.

To chyba wtedy popłynąłem zupełnie. Co się jeszcze działo? Powoli – kazałem sobie – Muszę obrać myśli. Staszek wylazł z pod stołu i wciągnął mnie na górę. Do świtu było jeszcze z pięć godzin i dyskoteka trwała, nie chyba nie, a może … . Tylko, że teraz trwa cisza. W dodatku tak przenikliwa, że można jej pomacać. Okropność! Lepiej chyba nie otwierać oczu. Choć z drugiej strony chce mi się pić. Dobra – pomyślałem – pamiętam cały wieczór -otwieram.

I otworzyłem. Zobaczyłem skośny pokój oświetlony słabymi światłami żarówki umieszczonych w kilku stojących lampach. Leżałem prosto na łóżku na satynowej pościeli w tygrysie paski, pod którą tuż obok leżała blondynka. Oblizałem usta starając się coś jeszcze sobie przypomnieć, ale nie byłbym w stanie. Czułem powiększającego się co raz kaca. Podniosłem się i w spodniach przeszedłem do samych drzwi jedynych jakie miałem i po schodach na górę i tam gdzie zdawało mu się, że musi być kuchnia bo domu nie pamiętałem. Nikogo nie spotkałem na drodze, nie licząc znalezionych własnych butów na dwóch stopniach. Nic nie stało w kuchni. Lodówka była pusta, a wśród zamrażalnika leżały torebki wypełnione czymś czerwonym. W kranie tylko gulgotało. Do tego musiałem zapalić światło żeby rolety były szczelnie zasunięte. Przynajmniej był prąd. Wciąż chciało mu się pić. Tak bardzo, że skłonny byłby zabić butelkę wody dla jednego łyka Przeszukałem kieszenie portek. Znalazłem, prawo jazdy kartkę z adresem klubu i dwie drobne dychy.

Sklep – zaświtało mi w ciemności. Był i sklep jakąś ulicę dalej. Mijaliśmy szyld jadąc tutaj. Pragnienie skierowało mnie do wejścia. Nie powstrzymały nawet zamknięte zamki. Mocowałem się z nimi dopóty póki nie puściło wszystkie sześć. Otworzyłem i słońce które dopiero co wyglądało zza horyzontu domów po drugiej stronie ulicy, wtargnęło do pogrążonego w mroku środka. Przekroczyłem próg i rozejrzałem się po chodniku. Słońce polizało moją twarz, ramiona, brzuch i zrobiło mi się ciepło, cieplej, jeszcze cieplej.

 

Rudy wyrostek na smyczy wyszedł zza rogu ulicy, ciągnąc za sobą psa. Kundel najpierw oblał żywopłot pod pierwszym domem potem przed drugim obszczekał płot. Obaj zatrzymali się przed trzecim. Otwarte na całe wrota drzwi ukazywały rozjaśniony przez promienie korytarz. Nie było widać żadnego ducha. Kundel przechylił głowę, chłopak podrapał się po łbie i rozejrzał. Nic nie pojmując w ostateczności ruszyli wzdłuż dalszej ulicy. Pozostawili otwarte drzwi i kupkę popiołu przy której stały, granatowe dżinsy i para ciemnych zniszczonych adidasów. Świt zawitał, w pełni zwiastując kolejny piękny dzień.

 

Koniec

Komentarze

Nawet by mi się podobała ta wielobarwna opowieść o doznaniach pobytu w klubie tak obfitym w różne atrakcje przez cały czas i wiele antrakcji w chwilach przerw, ogólnie bogatych i zasobnych w treści rozrywkowe, muzyczne, alkoholiczne i hazardowe, że o blondynce nie wspomnę, ale po pewnym czasie doznałam swoistego pomieszania poplątanego z wszechobecnym zagmatwaniem i pochachmęceniem, że zaczęłam obawiać się, czy aby ogół moich zmysłów pozostał tam gdzie jego miejsce, innymi słowy – nie chciałam aby prysły zmysły. I właśnie z tej obawy uzgodniłam ze sobą, że Po – budka była cokolwiek przydługa i bardzo mecząca…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak widać nadmiar używek może zablokować instynkt samozachowawczy. W tym przypadku to może i dobrze. Całkowicie zgubiłem się na tej imprezie, bohater chyba też. Jedyne co pamiętam to wystający patyk z klatki piersiowej. Po co ludzie takie rzeczy noszą? :):)

Nieźle poplątane. Wydaje mi się, na początku jest trochę mało błędów, ale z czasem się rozkręca. :-)

Babska logika rządzi!

Mnie też wymęczyło. Nieskromnie sądzę, że zrozumiałem fabułę i wydaje mi się, że dałoby się ją zamknąć w jednym, góra kilku akapitach : >.

Ponieważ to tekst na konkurs grafomański, powstrzymam się od bardziej pogłębionej oceny. Sam nie wiem, jakie należałoby przyjąć kryteria. W wolnej chwili postaram się zapoznać z którymś z twoich pozostałych tekstów i wypowiem się konkretniej : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka