- Opowiadanie: thargone - Kac morderca

Kac morderca

Tak jakoś Duch Wielkiej Nocy na mnie tchnął, po lekturze drabbla Belhaja...

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Kac morderca

 – No to mamy przejebane – stęknął Heniek, kurczowo zaciskając pobielałe palce na kolbie nowiutkiego, szpanerskiego bocka Sabatti. Obie lufy dwururki dymiły jeszcze zwiewnymi, siwymi smużkami. – Totalnie, kompletnie i na całej linii. Jak chuj.

 – I co teraz? – Ziutek, niższy, bardziej korpulentny towarzysz wysokiego i chudego jak siatkarz Henryka, nerwowo przebierał nogami. Myśliwskie kalosze mlaskały głośno, ubijając lepkie błoto. – Co teraz zrobimy? Zakopiemy go pod starą wierzbą, jak… Jak tego poprzedniego? To jakaś pierdolona paranoja! Heniu… Spojrzysz tym wszystkim, do kurwy nędzy, dzieciakom w oczy? Ja jebię…

Zerwał się zimny wiatr, zakołysał bezlistnymi jeszcze topolami, potarmosił buki, zaszumiał wśród olszyn. Ołowiane brzuchy chmur niemal dotykały czubków drzew, dodając scenie mrocznej dramaturgii.

 – Coś się, kurwa, wymyśli. – Henryk obrzucił leżące nieopodal zwłoki przerażonym spojrzeniem. Pozornie bardziej opanowany od załamującego ręce kolegi, w rzeczywistości balansował na krawędzi jaskrawoczerwonej otchłani paniki. – Daj lepiej łyknąć jagera.

 – A masz, wypierdol nawet całą flachę. – Józef wyszarpnął zieloną butelkę z kieszeni kurtki. – Ja od dzisiaj nie tykam tego zdradzieckiego gówna. Chuj wie, może i w ogóle rzucę picie. A już na pewno całe to durne, szczeniackie pseudomyślistwo.

Klapnął ciężko na pniu powalonej wiatrem topoli, dubeltówkę oparł o drzewo, z wyraźnym wstrętem odsuwając ją jak najdalej od siebie.

 – Wyluzuj, Ziutek… – Heniek wciąż zgrywał twardziela, lecz nie mógł oderwać wzroku od mokrego, zmiętoszonego truchła.

 – Właśnie, kurwa, wyluzowyw… Wujo… Wuję! – wrzasnął rozdygotany towarzysz. Po czym kontynuował, już ciszej: – Bo to wszystko jest kara, wiesz? Ktoś nas pokarał, Bóg, czy inny chuj.

 – Za co niby? Za kłusownictwo? No sorki, że wygarnąłem do szaraka poza sezonem, ale to mój… Nasz kawałek ziemi i nikt nie…

 – Nie pierdol, wiesz o co mi chodzi – Ziutek chwycił kolegę za rękaw kurtki, pociągnął mocno, nieledwie zmuszając do zajęcia miejsca obok siebie, na mokrym i śliskim pniu. – O całokształt. O chlanie i żarcie, a potem szwendanie się z nabitą bronią po lesie, najebani jak messerszmity, zamiast…

Westchnął głęboko, sięgnął po flaszkę z jagermeistrem, pociągnął solidny łyk. Ostatecznie, abstynencję można zacząć od jutra.

 – Powinienem pojechać na Wielkanoc do Łodzi. Do matki. Naciskała dość mocno po tym, jak po raz kolejny wykręciłem się od wspólnej Wigilii. Rozumiem, stara jest, pikawa do dupy, następnych świąt może nie doczekać. Ale chuj, i tak wolałem być tutaj, kultywować tę, jak jej tam, tradycję męskiej przyjaźni. I teraz mamy.

 – Ano, kurwa, mamy – zgodził się Heniek, wymownie spluwając w kierunku martwego zwierzęcia. Odpędził natrętną myśl o ojcu, który z roku na rok przekładał budowę garażu. Bo syn przyjedzie i pomoże. O wiecznie pokłóconym ze wszystkimi bracie, którego kilka lat temu zgarnął rak wątroby. Nagle, niemal bezszelestnie. O kompletnie zdewociałej, na okrągło modlącej się matce.

Tymczasem zając nie chciał zniknąć, uparcie leżąc tam, dokąd rzuciła go wiązka śrutu. Był prawie dwa razy większy, niż przeciętny osobnik tego gatunku. I chyba tylko dlatego Heniek w ogóle trafił, dzierżąc strzelbę dłońmi zdestabilizowanymi dwoma dniami pijaństwa oraz poranną dawką leczniczego Jagermeistra. Rzecz w tym, iż nie tylko na rozmiarze polegała niezwykłość zwierzaka. Do grzbietu miał bowiem przymocowaną torbę. Kilka śrucin rozdarło dziwny, mechaty materiał plecaczka, zawartość wysypała się na rozmokły grunt, w brudną kałużę między omszałym kamieniem a próchniejącym pniakiem. Niewielkie, wyglądające na szklane kuleczki, wielobarwne, wzorzyste; gdy uważniej spojrzeć, zyskiwały transparentność i jakąś zaskakującą, ruchliwą głębię. Jakby wewnątrz znajdowało się coś dużo bardziej złożonego, niż kilka gramów krzemu i sodu.

 – Jebane, snowglobowe proto-pisanki – mruknął Heniek, odpalając szluga pozłacaną zippo. – Co za kurewski kicz…

Stary, choć nieźle wyposażony, myśliwski bungalow na Białostocczyźnie oraz kilkanaście hektarów lasu i podmokłych nieużytków, było cool, trendy, jazzy, na topie i ogólnie w sam raz dla szanujących się biznesmenów, takich jak Henryk Siuta i Józef Trząchała, właścicieli prosperującej fabryki okien dachowych. Wspaniałe miejsce na wielkanocny, tudzież bożonarodzeniowy wypad. Dzieciaki zajmowały się sobie tylko znanymi, tajemniczymi sprawami, ukochane małżonki prowadziły niezobowiązujące plotkarstwo przy butelce dobrego wina, odprawiając rytuały ku czci bogów urody i wiecznej młodości, natomiast Heniek z Ziutkiem mogli oddawać się obżarstwu i opilstwu. Oraz leczeniu kaca ziołowym likierem i porannymi spacerami po lesie, wymachując strzelbami i marszcząc czoła w srogich grymasach tęgich myśliwych. Było zajebiście.

Do zeszłego Bożego Narodzenia.

 – Niczego nie nauczyliśmy się po ostatnim razie, kurwa niczego – Ziutek wciąż mędził. – Musiałeś dzisiaj wszystko dokumentnie zjebać do końca…

 – Ja?! – Heniek nie wytrzymał. – Ja, kurwa?! Pierdolić zająca, i tak zagraniczny. Ale to ty, nie ja, zapierdoliłeś w Święta tamtego. Islamski ekstremista pod Białowieżą! Kurwa twoja mać! Grzyby w pierogach mózg ci zlasowały?

 – No co… Miał brodę, wypchaną torbę… Cały na zielono, a zieleń to kolor…

 – Jaka, kurwa, zieleń! – Niedopałek poleciał daleko w las. – Jedna flacha i zapominasz, że jesteś jebanym daltonistą?!

Ziutek fuknął, obrażony. Zapadła cisza.

 – Wiesz – odezwał się po chwili – musimy zaprzestać tych udawanych polowań. Bo następnym razem stukniemy Baranka Bożego, albo co…

Jeśli miał być to żart, Heniek skomentował go jedynie głębokim westchnieniem.

 – Mam tylko nadzieję, że to działa lokalnie – powiedział, wyciągając kolejnego papierosa.

 – Co?

Wskazał filtrem truchło wielkiego szaraka.

 – No, że każdy ma własnego. Takiego świątecznego kolesia. Wiesz, jakoś łatwiej poradzić sobie z faktem, iż odbije się to jedynie na nas i naszych rodzinach. Może w przyszłości da się sprawę jakoś naprawić… Załagodzić. W końcu, do cholery, to tylko święta. Ale jeśli zajebaliśmy globalnego Santa Clausa…

Znów powiało chłodem, zamżyło lodowatą wilgocią. Wiosna ewidentnie szła pieszo i miała jeszcze kawał drogi.

 – Musimy go zakopać – mruknął Ziutek. Tęczowe kuleczki Wielkanocnego Zajączka gasły w błocie, jedna po drugiej. – Należy mu się w końcu.

 – No – przytaknął Heniek – tylko skoczmy najpierw po więcej jagera. Ciągle mam morderczego kaca.

 – Jasne. – Jego towarzysz stęknął głośno, podnosząc tyłek z niewygodnej kłody. – Jager zawsze pomaga. Na wszystko.

 

 

Koniec

Komentarze

Może się czepiam, ale jak dla mnie mogłoby być mniej słów powszechnie uznawanych za niecenzuralne. Czyta się nieźle, ale nadmiar wulgaryzmów przeszkadza; tym bardziej, że poza używaniem knajackiego języka, bohaterowie wypowiadają się, jakby nie byli takimi zupełnymi prostakami… 

nie da rady

Mam nieodparte wrażenie, Thargone, że Duch Wielkiej Nocy potraktował Cię bardzo nieświeżym tchnieniem.

 

ba­lan­so­wał na kra­wę­dzi ja­skra­wo­czer­wo­nej od­chła­ni pa­ni­ki. – …ba­lan­so­wał na kra­wę­dzi ja­skra­wo­czer­wo­nej ot­chła­ni pa­ni­ki.

 

Daj le­piej łyk­nąć Ja­ge­ra.Daj le­piej łyk­nąć ja­ge­ra.

 

A już na pewno całe to durne, szcze­niac­kie pseu­do­my­śliw­stwo.A już na pewno całe to durne, szcze­niac­kie pseu­do­my­śli­stwo.

 

Nagle, z pod­pier­dół­ki, nie­mal bez­sze­lest­nie. – Co to jest podpierdółka?

 

O kom­plet­nie zde­wo­cia­łej, na­okrą­gło mo­dlą­cej się matce.O kom­plet­nie zde­wo­cia­łej, na okrą­gło mo­dlą­cej się matce.

 

mruk­nął He­niek, od­pa­la­jąc szlu­ga po­zła­ca­ną Zippo. – …mruk­nął He­niek, od­pa­la­jąc szlu­ga po­zła­ca­ną zippo.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kurczę ostatnio coraz częściej inspiruję kogoś do pisania. Najpierw kchrobak przeczytawszy Leprechauna spłodził swojego szorta. Teraz ty thargone :) Fajna sprawa :)

 

Podobało mi się. Czyta się dobrze i lekko. Fabuła ciekawa i zaskakująca. Wiem, że piszę trochę lakonicznie, ale mój mózg jeszcze nie odpalił do końca po Świętach :).

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Zapomnialemhasla – rzeczywiście, bohaterowie nie są prostakami, tylko ekstremalna  (według nich) sytuacja wyzwala potrzebę wyrażania myśli ekstremalnym językiem… Heniek mocno przestraszony i wkurzony używa mięcha zamiast przecinka, Heniek spokojny potrafi ukuć zupełnie sensowną i w miarę elokwentną wypowiedź. Ale pewnie masz rację – chyba zbyt duże stężenie tego wszystkiego w krótkim tekście. 

 

Regulatorzy – już poprawiam. Czas najwyższy zacząć używać edytora, takiego co podkreśla. Albo nauczyć się polskiego :)

"Z podpierdółki" to taki kolokwializm, chyba niezbyt powszechny, oznaczający mniej więcej wredną niespodziankę. Takie "z partyzanta, ale z jeszcze większym negatywnym ładunkiem. W założeniu narrator operuje językiem zbliżonym do tego, jakim posługują się bohaterowie. No może nie klnie tyle, bo emocje nim nie targają…

A Duch istotnie, mógł być nieświeży. Wszak zadął na mnie właściwie już po świętach ;-)

 

Belhaj – coś w tym jest! Jeszcze kilka osób twórczo – że się tak wyrażę – zapłodnisz i stanowisko Pierwszego Inspiranta masz jak w banku :-)

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki Lobo! 

Tylko nie strzelaj do futrzaków! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Hmm, wydaje mi się, że wcale nie obracam się w jakimś szczególnie ordynarnym czy prostackim środowisku, ale zawarte tu wulgaryzmy nie rażą mnie. Wcale nie ma ich tak dużo, na pewno mniej, niż bohaterowie użyliby w prawdziwym życiu. Z drugiej strony – zdaję sobie sprawę, że utwór literacki rządzi się nieco innymi prawami :).

 

thargone – postaram się ;]

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

No widzisz, Thargone, a myślałam że podpierdółkę zastosowałeś w miejsce popierdółki i stąd moja konsternacja. Dziękuję za wyjaśnienie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A rzeczywiście, o dziwo zupełnie nie pomyślałem o popierdółce, rozpowszechnionej przecież w świadomości publicznej przez klasykę kinematografii. Lepiej zdejmę tę podpierdółkę, żeby nie mylić ludzi :)

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie wulgaryzmy również nie rażą. Wręcz przeciwnie – ​język, moim zdaniem właściwi oddaje mentalność prywatnych przedsiębiorców, którymi są bohaterowie “​Kaca". Chichotałam przy opisie postrzelonego zajączka a i całość przeczytałam z szerokim uśmiechem – dobra robota, Thargone!

Hmm... Dlaczego?

mrocznej dramaturgii → Sama nie wiem… Mroczna dramaturgia? Dramaturgia to napięcie w przebiegu zdarzeń, czy napięcie może być mroczne?

 

jager zawsze pomaga. ← postawiłeś wcześniej kropkę, więc zdanie z dużej

 

Nie zaskoczyło mnie ani nie rozbawiło, ale czytało się przyjemnie. Ładny styl, dobre dialogi. Tekst belhaja czytałam, więc zgrało mi się wszystko w poświąteczne, apokaliptyczne wizje ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki drogie panie! 

Ha, tak się rozpędziłem w poprawianiu swoich Jagerów na jagery, że nie zauważyłem, iż jeden stoi na początku zdania ;)

Co do mrocznej dramaturgii to racja. Fajnie brzmi, ale średnio trzyma się kupy. Wsadziłem z myślą, że jak tylko znajdę jakieś lepsze sformułowanie, to podmienię. I oczywiście już do tego nie wróciłem.

 

zagrało mi się wszystko w poświąteczne, apokaliptyczne wizje.

To mamy nowy podgatunek: postświątapo :-)

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Do stylu i języka nie mam zastrzeżeń, z autopsji znam takich “prezesów”. Udało Ci się zaciekawić, ale pod końcówkę było już tylko “e tam” (ale jakby tak ustrzelili świątecznego velociraptora…). Ot, taki uśmieszek.

Pozdrawiam. :)

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

A widzisz, nie wpadłem na coś tak odjechanego, jak velociraptor. Ale na Dzień Niepodległości dałoby się zorganizować na przykład Kasztankę zombie…

Dzięki!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Sympatyczny tekst, miło się czytało. :-)

Ale żeby takie ofiary zabijać? Też mam nadzieję, że to tylko lokalnie. ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki!

Tak, to chyba jednak lokalnie. Każda rodzina ma własnego Mikołaja, Zajączka, a także Freddiego Krugera pod łóżkiem. Czasami również trupa w szafie ;-)

Ale pewność będziesz miała dopiero za kilka miesięcy.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Uch, dawno nie wyczekiwałam gwiazdki z taką niecierpliwością! ;-)

Babska logika rządzi!

Niezły tekst, choć chyba się trochę spóźniłem z przeczytaniem. Podobało mi się, że w drugiej części wiele rzeczy okazało się innymi, niż można się było spodziewać.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Zygfrydzie i Anet, cieszę się niezmiernie, że się podobało!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nowa Fantastyka