- Opowiadanie: szklany10 - Nathaniel. Czas zemsty cz. 2

Nathaniel. Czas zemsty cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nathaniel. Czas zemsty cz. 2

Rozdział 2

Gospoda „U kulawego Toma”

Najbliższa knajpa znajdowała się na drodze prowadzącej do wschodniej bramy Grypehill. Dojście do knajpy zajęło załodze jakieś piętnaście minut.

Gdy weszli ujrzeli coś, co jeszcze przed ich wyjazdem nigdy się nie wydarzyło. Zawsze pełny zajazd „U kulawego Toma” teraz stał prawie pusty. Zaledwie kilku wieśniaków spod miasta ubranych

w niewolnicze szmaty ukrywało się po kątach. Jack podszedł do lady.

– Witaj Tom – powiedział do barmana. Był to starzec z zarośniętą twarzą i licznymi bliznami. Włosy miał długie, jednak przez wiek były siwe. Oczy miał koloru zielonego. Jack przypomniał sobie, że jego prawa noga jest drewniana, stąd przydomek oraz nazwa knajpy.

– Przepraszam… My się znamy? – zapytał z nutką zdziwienia w głosie mężczyzna, stojący za ladą.

– A może powie ci coś historia o pewnym dziecku, który wyruszył razem z marynarzami…

– AHOJ JACK!!! – przerwał mu brutalnie barman, łapiąc go za rękę, a jego głos odbił się echem od pustych ścian. – Kopę lat!!!

– Dokładnie to dwadzieścia dwa – uśmiechnął się podróżnik, chwytając rękę Toma w serdecznym uścisku. Przez moment panowała cisza. Kiedy kapitan Whinsley doszedł do lady, barman również jego powitał w serdecznym uścisku, po czym znów się odezwał:

– Powiem wam, że macie wielkie szczęście – Tom mówił teraz ściszonym głosem nerwowo rozglądając się po knajpie, jakby w obawie, że ktoś może ich podsłuchiwać.

– Co tu się dzieje? – zapytali jednocześnie Jack i kapitan Whinsley.

– Chodźmy na górę, do mojego pokoju. Tam wam wszystko opowiem – cała trójka ruszyła w kierunku drzwi w ścianie za ladą. Weszli przez nie i trafili na oświetlony korytarz, na którym mieściły się tylko schody oraz kilka skrzynek pod nimi. Wszedłszy na górę, ujrzeli przed sobą kolejne drzwi. Barman wyciągnął klucz, przekręcił go w zamku i otworzył je. Goście weszli do małego pokoiku. Było tutaj zaledwie łóżko pod oknem przy prawej od wejścia ścianie, fotelik koło kominka na wprost od drzwi, stolik w rogu pokoju, oraz szafa na ciuchy przy lewej ścianie. W rogu za szafą stał mały kuferek. Tom wskazał gościom miejsca, po czym sam podszedł do kuferka i zaczął w nim czegoś szukać.

– Więc opowiedz nam wszystko od początku! – Jack był wyraźnie podenerwowany.

– No więc tak… – zaczął Tom. – Gdy wypływaliście w rejs do Państwa Kalem, nikt nawet nie spodziewał się, że nastaną tak mroczne dni dla Skaleronu…

– Co masz na myśli?! – niecierpliwił się Jack. Kapitan Whinsley spokojnym gestem uciszył chłopaka, po czym usłyszeli:

– Rok później, król wysłał dwa tuziny paladynów, aby rozprawiły się z potworem morskim grasującym na morzu między pustynią Shaar, a Południowymi Wyspami orków. Ani jeden paladyn nie wrócił z tej wyprawy…

– Jak to?! Przecież paladyni na pewno nie przegraliby z jakimś tam potworem. Nie ważne jak silnym! Tym bardziej taki oddział! – oburzył się Jack.

– Król też sobie z tego zdawał sprawę – kontynuował Tom.

– Zagroził więc orkom, że jeżeli oni tego dokonali, to nie pożyją długo. Jednak ci barbarzyńcy wszystkiemu zaprzeczyli. Jak się później okazało, jeden ze szpiegów króla widział kilka znajomych twarzy w pobliżu orkowej kopalni złota. Brudnych, pobitych i z kilofami w ręku. Król tak się wściekł, że o mały włos sam nie popłynął na wyspy! Jednak nie mógł nic zrobić, bo nasze siły zbrojne w tej chwili ograniczały się do kilkuset pieszych.

– Ale jak to się stało, że orkowie z łatwością wzięli do niewoli zawsze mężnych paladynów?– kapitan patrzył na barmana z niedowierzaniem. – Czy może to paladynów było tak mało? I po co w ogóle król wysłał aż takie wojsko na jednego potwora?

– Otóż król spodziewał się podstępu orków, bo to oni dali znać o tym potworze. Potwór w rzeczy samej istniał, ponieważ kilka miesięcy po tym wydarzeniu znaleziono jego łeb na opuszczonym statku paladynów. Jednak były tam także rozszarpane ciała naszych wojowników. Okazało się, że ten potwór to legendarny wąż wodny, jedenasty z kręgu demonów Alun, zwany Adaman.

– Co?! Przecież Adaman został zabity pod koniec ery elfów! Sto lat temu, przez oddział strzelców! – krzyknął Jack z niedowierzaniem.

– Tak stwierdzili strzelcy po powrocie do kraju. Jednak Tylko najwyżsi druidzi wiedzieli, że Adaman to potwór, którego nie da się zabić zwykłą bronią, bo posiadał on zdolność natychmiastowej regeneracji. Jednak nawet tak potężne stworzenia muszą ulec magicznym strzałom elfów. To właśnie przez te strzały, regeneracja tego potwora trwała tak długo i dlatego nie pokazywał się on przez następne stulecie.

– Zaraz, zaraz… Czyli jeżeli nie można go pokonać normalną bronią , to czym pokonali go paladyni? – zapytał kapitan.

– To nie oni. Myślisz, że daliby sobie radę z tak potężnym potworem? Nie. Nawet ich boskie zaklęcia nie mogły przebić się przez skórę Adamana. To orkowi szamani specjalnym rytuałem urwali potworowi łeb. Garstka paladynów, która przeżyła, zeszła na ląd, aby podziękować wybawcom i wtedy zostali wzięci do niewoli.

– A więc to tak… – Jack znów pogrążył się w myślach. Przez kilka chwil było słychać tylko wesołe przyśpiewki marynarzy dochodzące z dołu.

– Ale nadal nie wiemy, co się dzieje tutaj, teraz – przypomniał podróżnik, gdy skończył rozmyślać.

– A więc już mówię – zarówno Tom, jak i Jack byli bardzo podekscytowani. Jeden tym, że opowiada to przybyszom jako pierwszy, a drugi tym, co właśnie usłyszał. Tylko kapitan Whinsley był jak zawsze spokojny. – Rok po tym incydencie kapłani ogłosili po całym królestwie, że rodzina królewska spodziewa się potomka. Oczywiście gdyby takowy się narodził, to orkowie straciliby możliwość do zyskania władzy na kolejne stulecie, albo i dłużej, więc nie mogli dopuścić do takiej zniewagi. Rozpoczęła się wojna. Wielu ludzi zginęło lub uciekło. A ci, którzy przeżyli, zostali wzięci do niewoli.

– Więc czemu ty tu jesteś? – zapytał Jack, jednak po chwili uświadomił sobie, że powiedział to nie w taki sposób w jaki chciał, więc dodał:

– Przepraszam.

Tom uśmiechnął się po czym zaczął mówić dalej.

– Ludzie tacy jak ja, czyli właściciele karczm, farmerzy, handlarze, robotnicy czy kowale zostali na swoich stanowiskach i pracują teraz dla orków. Niektórym się to spodobało i się przystosowali, jednak są tacy, którzy z chęcią dołączyliby do jakiejś rewolucji i wypędzili tą rasę barbarzyńców z powrotem na wyspy. Jeden z takich stoi teraz przed wami! – ostatnie zdanie Tom wypowiedział w taki sposób, jakby za chwilę miał wstać i rzucić się do walki z zastępem najeźdźców.

– No dobrze. A czy królowa i ten potomek…

– Królowa nie żyje, natomiast z tego co słyszałem, to zdążyła zrodzić syna i opiekują się nim teraz magowie z Kręgu Ognia.

– A król? Co z królem?! – dopytywał się Jack.

– Naszym obecnym królem jest niejaki Ur-Korsch. Król Adam został wzięty do niewoli – w tej chwili Tom znalazł wreszcie coś, czego szukał.

– A mój ojciec? Masz od niego jakieś wieści?

– Tak… Właśnie miałem ci o nim powiedzieć…

– Co z nim?! – zaniepokoił się Jack, po czym wstał.

Tom zwiesił głowę, po czym wystawił rękę z jakimś medalionem w stronę podróżnika.

– Miasto Gateway padło jako pierwsze po wkroczeniu oddziałów wroga do Skaleronu. Atakowali od pustyni.

Jack wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć płaczem, łzy pociekły mu po policzkach, zagryzł wargi, opadł na łóżko i pogrążył się w myślach.

– Znalazłem to w waszym domu kilka miesięcy później. A właściwie w miejscu, gdzie kiedyś był wasz dom. Teraz jest tam tylko kupa desek… Przykro mi. – Jack wziął medalion z ręki barmana. Był on złoty,

z wyrytym Gryfem– symbolem męstwa i odwagi.

– Dlaczego właśnie on…? – Jack w tej chwili już nie powstrzymywał łez, które płynęły mu po policzku niczym jezioro wypływające z gór. Zapadła cisza. Whinsley patrzył na chłopaka z politowaniem. Chciał go pocieszyć, lecz wiedział, że lepiej będzie jeśli się dobrze wypłacze.

– No to może ja zostawię was teraz samych. Zejdę na dół i tam poczekam – powiedział barman, po czym zniknął za drzwiami. Przez Chwilę panowało milczenie, przerywane stukotem drewnianej nogi barmana, schodzącego po schodach.

– Ostatniej nocy… – zaczął Jack. – Ostatniej nocy miałem bardzo dziwny sen. Śnił mi się mój ojciec – głos znów mu się załamał. Kapitan siedział cicho, słuchając z uwagą słów przyjaciela. – Wokół niego było pełno orków. Jeden z nich śmiał mu się w twarz… Potem ktoś przybył… Jakiś człowiek… szepnął coś temu orkowi na ucho. On… Jakby się przestraszył, lub obrzydził, podszedł do mojego ojca…

– Nie musisz kończyć – przerwał mu kapitan widząc, jak ciężko przechodzą chłopakowi przez gardło te ostatnie słowa. Znów zapadła cisza. Chwilę później Jack przemówił całkiem innym tonem:

– Dobrze pamiętam… Dobrze pamiętam twarz tego plugawca, który to zrobił. Znajdę go. Znajdę go i pomszczę ojca! Przysięgam! – mówił teraz zdecydowanym głosem. Kapitan Whinsley wiedział jednak, że chłopak postawił sobie cel nie do zrealizowania. W końcu Jack był tylko marynarzem, nie wojownikiem. Pogrążony w myślach, niezupełnie świadom tego, co mówi, mruknął:

– Jednak zdajesz sobie sprawę z tego, że nie masz szans nawet w walce z orkowym zwiadowcą?

– I co z tego?! – warknął Jack. – Znajdę sposób, aby to zrobić! Choćbym miał zapłacić za to życiem!!! – teraz po policzkach Jacka spłynęła prawdziwa lawina łez. Na twarzy kapitana pojawił się lekki uśmiech, mimo, iż nadal się martwił. Wiedział, że jego kompan nie rzuca słów na wiatr. Wiedział też, że jego pamięć jest przynajmniej dwa razy dłuższa niż u przeciętnego człowieka. Zastanawiało go tylko, jak daleko może się posunąć, aby dopiąć swego.

– Jutro ruszam do Gateway. Stamtąd zacznę poszukiwania.

– Oczywiście… Jednak wiesz, że samego cię nie puszczę. Ruszam z tobą – kapitan powiedział to tak pewnie, że aż sam się troszkę zdziwił. Wstał, po czym dodał:

– Ale na razie idę na dół świętować powrót na ląd. Przepraszam, że cię tu zostawiam, ale nie mogę patrzeć, jak się zamartwiasz.

– Zaraz do was zejdę – kapitan spojrzał z podziwem na mężczyznę. Widać było, że to postanowienie podniosło chłopaka na duchu. Whinsley odwrócił się w kierunku drzwi, po czym usłyszał:

– Kapitanie… Dziękuję… – otworzył drzwi, i z uśmiechem na twarzy wyszedł z pokoju. Drzwi zamknęły się za nim. Jack spojrzał na leżący obok niego amulet. Włożył go na szyję, po czym on również poszedł na dół.

Tutaj nadal było wesoło. Marynarze pili piwo, śpiewali marynarskie pieśni, i opowiadali sobie nawzajem różne historie. Jack dopiero teraz spostrzegł, jak gospoda wygląda w środku. Zza lady widać było całą salę. Obok drzwi frontowych wisiały dwie wypchane zwierzęce głowy. Dzika i jelenia. Nad drzwiami widniał napis „Do Zobaczenia”. Po prawej stronie od wejścia wisiał jadłospis, a nieco dalej stała lada, za którą teraz stał. Na przeciwległej ścianie były trzy okna. Nad nimi wisiały ozdobne paprocie, a cała ściana ozdobiona była obrazami, na których widniały wspaniałe okręty oraz najwybitniejsi marynarze. Patrząc od wejścia na wprost, można było zauważyć jedyną, niczym nie ozdobioną ścianę, na której były drzwi. Za tymi drzwiami Tom przechowywał swoje towary.

– Już jesteś? – zdziwił się kapitan Whinsley na widok Jacka.

– Wybacz, że tak szybko, ale nie pozwolę, abyście bawili się beze mnie – chłopak uśmiechnął się. – Trzeba działać, nie rozpaczać. Jeżeli chcę mieć jakieś szanse, muszę zacząć pracować – mówił pewnym głosem i nawet się nie zająknął. A przecież dopiero co mało nie zwariował z rozpaczy.

– Cieszę się, że… – Zaczął kapitan, lecz w tej chwili podszedł do nich Tom i powiedział:

– I jeszcze jedna sprawa. Jeżeli wybieracie się do Gateway, to nie radzę. Tamtejsi orkowie mają rozkaz zabić każdego, kto zbliży się do miasta.

– Szkoda… Właśnie stamtąd chciałem zacząć poszukiwania tego łajdaka. Będzie trudniej niż myślałem. W takiej sytuacji, nie mam pomysłu, gdzie zacząć poszukiwania – Jack głośno myślał. Tom słysząc to domyślił się, co dwaj mężczyźni zamierzają zrobić, więc powiedział:

– A może by tak odnaleźć księcia?

– To nie jest głupi pomysł… – przytaknął Whinsley.

– No dobra. Tylko jak to zrobić, skoro nigdy go na oczy nie widzieliśmy? Co lepsze, nawet nie znamy jego imienia – mruknął Jack. – To jest co najmniej beznadziejne – dodał.

– Ale jednak coś o nim wiemy. – podsunął Tom.

– Co? – zapytał Jack.

– Ano to, że nadal przebywa w klasztorze ognia.

– MERLON!!! – ryknęli równocześnie Jack i kapitan, a ich głos odbił się od ścian. Jednak nawet ten okrzyk nie przerwał zabawy w knajpie.

– Merlon – powtórzył Whinsley. – Ostatnia twierdza paladynów. Oni muszą coś wiedzieć.

– Tak. Stamtąd zaczniemy poszukiwania następcy tronu. Później znajdziemy tego, który zabił mego ojca i się zemszczę. Dalej nasze drogi się rozejdą…

– Spokojnie, Jack – uspokoił chłopaka kapitan. – Nie możemy tak po prostu porzucić przyszłego króla. Wojna dotknęła nas wszystkich, i pewnie dotknie jeszcze nie raz. On pomoże nam, a później my pomożemy mu w odbijaniu miast.

– Ale przecież dopiero co sam mówiłeś, że nie jesteśmy wojownikami.

– My nie. Ale książę wychowywał się wśród wojowników i magów najsilniejszego kręgu. I w dodatku na pewno miał kontakt z paladynami. Więc musi świetnie władać bronią. Na pewno nas czegoś nauczy… – w tym momencie rozległ się huk. Drzwi gospody otworzyły się z łoskotem, a do środka wbiegł mężczyzna ubrany w skórzane spodnie oraz szarą koszulkę bez rękawów. Włosy miał krótkie i czarne. Na koszulce widniały plamy od potu, co świadczyło, że przybysz biegł już od dłuższego czasu.

– TOM!!! – ryknął od wejścia. Barman zerwał się na nogi, a przybysz podbiegł do lady. Mimo, że ledwo łapał oddech, krzyknął:

– ORKOWIE!!! IDĄ TUTAJ!!! – wszyscy w karczmie wydali zduszony okrzyk. Tom bez wahania krzyknął w kierunku gości:

– Wszyscy na górę! Tylko ma być cicho! –marynarze zaczęli gromadzić się w pobliżu lady. Spokojnie, po cichu, jeden za drugim wchodzili na schody. Wieśniacy wybiegli z knajpy uciekając w kierunku portu. Mężczyzna w skórzanych spodniach wybiegł z knajpy krzycząc:

– Spróbuję ich na chwilę zatrzymać! – Jack przedarł się przez tłum, do lady, od której został odepchnięty i powiedział:

– Tom. Kto to był? Co tu się dzieje?!

– Nie pora teraz na wyjaśnienia. Jack, kapitanie, usiądźcie przy stoliku, bo jak nie będzie nikogo, to zrobi się podejrzanie! – obaj podróżnicy, słuchając rozkazu natychmiast usiedli przy stoliku obok okna. Ledwie drzwi za ladą zostały zamknięte przez ostatniego z marynarzy, otworzyły się frontowe. Weszło czterech orków. Trzech z nich ubranych było w zwyczajne, jak dla orków zbroje. Na plecach nosili wielkie topory. Czwarty miał srebrny kirys. Dużo ładniejszy niż pozostała trójka. Na niego założona była czerwona peleryna. Jego lewe oko przecinała blizna. Na prawym ramieniu widniał dziwny tatuaż. Jack mógłby przysiąc, że widział już tę twarz wcześniej.

– Chyba będziemy musieli zamknąć tą budę, Tom.

– Ale dlaczego? Przecież robię wszystko zgodnie z prawem.

– Tak. Wiemy.

– Więc dlaczego? – na twarzy Toma widniał strach.

– Dlatego, że ktoś ukradł cenny amulet z Gateway. A świadkowie twierdzą, że to byłeś ty. A jak ciebie zabijemy, to i lokal będzie trzeba zamknąć.

– Ale o jaki amulet chodzi? – Jack dyskretnie zdjął amulet z szyi i wsadził go do kieszeni płaszcza wiszącego na oparciu jego krzesła. Była to marynarka któregoś z gości karczmy. Wiedział już, skąd zna tą twarz.

– Z resztą to nonsens. Z Gateway? Przecież to dwa dni drogi! Musiałbym zamknąć knajpę, żeby tam iść!

– Chodzi o amulet jednego z niewolników – Ur-Korsch mówił cały czas bardzo spokojnym tonem. – Złoty medalion z wyrytym gryfem. Mówi ci to coś? – Jack zacisnął pięści. Kapitan wiedział, że za chwilę chłopak może wybuchnąć.

– Nadal nie kojarzę – powiedział spokojnym głosem Tom. – Jeśli chcecie, możecie przeszukać całą moją gospodę. Jednakże jestem pewien, że nic nie znajdziecie – barman powiedział to tak pewnie, że nawet jasnowidz miałby problemy z rozszyfrowaniem czy mówi prawdę, czy nie.

– No dobrze. Tylko pamiętaj. Jeżeli dowiem się, że to jednak ty ukradłeś ten medalion, spotka cię to samo, co zrobiłem poprzedniemu właścicielowi… Zabiję cię! – Jack po tych słowach nie powstrzymał nerwów. Zerwał się na równe nogi.

– Coś ty powiedział?! – krzyknął wpatrując się w blat stołu. Wszyscy orkowie spojrzeli w jego kierunku. Kapitan widząc całą sytuację również wstał, złapał chłopaka za ramiona i powiedział tak, aby wszyscy słyszeli.

– Usiądź. Przepraszam – Jack zdał sobie wreszcie sprawę z tego, co mówi, więc posłusznie usiadł i zwiesił głowę. Orkowie spojrzeli znów w kierunku Toma. Tylko Ur-Korsch nadal przyglądał się dwóm mężczyznom siedzącym pod oknem. Po chwili podszedł do nich i powiedział:

– Widzę, że się świetnie bawimy, co?

– Lepiej by było, gdybyście nie wparowali tutaj raptem i nie narobili tyle hałasu… – mruknął Jack.

– Jak śmiesz?!!! – ryknął ork, po czym chwycił za topór.

– Przepraszam – odezwał się kapitan Whinsley. – Posprzeczaliśmy się troszeczkę i kolega jest podenerwowany. Proszę mu wybaczyć.

– Wybaczyć?! Takiemu śmieciowi?! – oburzył się Ur-Korsch. – Takie coś zasługuje od razu na śmierć! Czy on w ogóle wie, do kogo się zwraca?!

– Do orka, który…

– Do przywódcy orków – przerwał Jackowi kapitan.

– Chociaż tyle. Chyba nawet nie wiecie jak nazywa się wasz obecny król? To wam powiem. Jestem Ur-Korsch. Jedyny, który może postawić królestwo ludzi na nogi. Ale tego nie zrobi – ork zaśmiał się. Jego śmiech przypominał rechot żaby. – A wiecie czemu? Bo jesteście na to za słabi… – Jack poczuł, jak zaczyna się w nim gotować. Jednak rozsądek podpowiadał mu, że nie może nic zrobić jak tylko słuchać tego, co mówi herszt orków.

– A tak między nami… – Ur-Korsch przyciszył głos. – Jesteś bardzo podobny do tego faceta, który nosił amulet paladynów. Aż zaczyna mnie ciekawić, czy przypadkiem nie miał on potomka… Ale mniejsza z tym. Egredack – powiedział przywódca, po czym wszyscy orkowie zaczęli opuszczać knajpę. Herszt odwrócił się jeszcze raz do Toma.

– Pamiętaj. Jeśli masz coś na sumieniu, zginiesz – powiedział, po czym i on opuścił knajpę. Cała trójka odetchnęła z ulgą.

– Słuchajcie – zaczął Tom. – Musicie natychmiast ruszać w drogę. Jeżeli nie znajdziecie księcia i nie zakończycie wojny, może to się źle skończyć nie tylko dla mnie, ale i dla całej naszej rasy! – powiedział roztrzęsionym głosem.

– Ruszajcie! Ja zajmę się resztą marynarzy.

– Przysięgam… Przysięgam pomścić mego ojca. To obietnica mojego życia! – warknął Jack, po czym odwrócił się w stronę wyjścia.

– Kapitanie… – zawołał barman, kiedy otworzyły się drzwi frontowe. – Liczę na was – dodał kłaniając się.

– Niedługo wrócimy – powiedział uśmiechając się Whinsley, wychodząc na drogę za Jackiem. Drzwi się zamknęły. Tom cały czas patrzył na nie jakby z nadzieją, że już za chwilę ujrzy w nich podróżników wraz z księciem.

„Obyś miał rację, Whinsley… Obyś miał rację…”

Pomyślał, po czym udał się na górę, aby wypuścić resztę mężczyzn.

Tymczasem Jack i kapitan Whinsley szli bez słowa wzdłuż ścieżki prowadzącej do Grypehill. Niebo było bezchmurne, jednak obaj dobrze wiedzieli, że nawet tak piękna pogoda nie powstrzyma zbliżającego się deszczu wojny. Jack zatrzymał się na pierwszym zakręcie. Z pobliskich zarośli wystawały czyjeś nogi. Mężczyzna zbliżył się do nich, po czym uchylił kilka gałązek. To co ujrzał, wmurowało go w ziemię. Kapitan podszedł bliżej. Teraz obaj widzieli osobę, która wcześniej wbiegła do baru i ostrzegła ich przed nadchodzącą gwardią. Leżał w kałuży krwi, twarzą do ziemi.

– Więc tak ich zatrzymał? Co on im powiedział? – zastanawiał się Jack.

– Mniejsza z tym, ruszajmy. Nie mamy ani chwili do stracenia. – powiedział Whinsley, jednak jego kompan nadal nie ruszał się z miejsca, patrząc na martwe ciało.

– Tak wielu… – zaczął, jednak jego rozmyślanie przerwał towarzysz szarpiąc go lekko za ramię.

– Nie mamy czasu… Chodź… Jego na pewno ktoś niebawem znajdzie – powiedział, chociaż sam z bólem serca chciał pozostawić ciało na pastwę losu. Obaj mężczyźni ruszyli nieco szybszym krokiem

w kierunku miasta.

– Zatrzymamy się na noc w Grypehill. Znam tam jedną właścicielkę gospody. Przy odrobinie szczęścia, dostaniemy nocleg za darmo. Rano pojedziemy razem z konwojem zaopatrzeniowym do Merlonu. Dalej pomyślimy – mężczyźni szli cały czas ścieżką, nie zbaczając nawet na krok. Jack wyjął amulet z kieszeni marynarki, którą z pośpiechu zabrał ze sobą, i założył go na szyję. Różne myśli chodziły mu po głowie. Zaczynał żałować, że zostawił ojca samego i wyruszył w podróż przekładając marzenia nad miłość rodzinną. Zdawał sobie sprawę, że gdyby wtedy został, zginąłby u jego boku, albo w ogóle nic by się nie stało. Nie znał przyczyny śmierci rodzica, jednak serce podpowiadało mu, że zginął w dobrej sprawie. Miał nadzieję, że dane mu będzie ujrzeć go w tym lepszym świecie.

” Jednak póki co, liczy się tylko zemsta…”

CDN

Koniec

Komentarze

Byłem, przeczytałem :).

Nowa Fantastyka