- Opowiadanie: c21h23no5.enazet - Piraci zza Horyzontu Zdarzeń

Piraci zza Horyzontu Zdarzeń

Moje przy­zwo­ite trzy­dzie­ści punk­tów z „Dobro złem czyń”. W kon­kur­sie no­si­ło tytuł „Je­stem gra­wi­ta­cją”. Tekst po­cho­dzi z czasu, kiedy wszyst­ko pi­sa­łam nie­po­pu­lar­ną nar­ra­cją dru­go­oso­bo­wą. Chcia­łam ją sobie tylko oswo­ić, ale wpa­dłam wręcz w nałóg, z któ­re­go oswo­bo­dzi­łam się do­pie­ro w tym roku.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

gravel, Zalth

Oceny

Piraci zza Horyzontu Zdarzeń

– Spro­wadź go do bazy.

Herszt uśmie­cha się po­błaż­li­wie i nawet nie pa­trzy w kie­run­ku pa­ne­lu ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go.

– Nie mogę. Nie mam nad nim wła­dzy.

Zer­kasz na srebr­ną od­zna­kę do­wód­cy, zwi­sa­ją­cą na gru­bym łań­cu­chu z pier­si roz­mów­cy. Sym­bol po­dwój­nej nie­skoń­czo­no­ści, no­szo­ny przez ka­pi­ta­nów zza ho­ry­zon­tu wy­raź­nie wska­zu­je, że ten pirat stoi naj­wy­żej w okrę­to­wej hie­rar­chii. Po­wstrzy­mu­jesz unie­sie­nie brwi.

– Kto tu do­wo­dzi? – py­tasz cier­pli­wie.

– Każdy – od­po­wia­da po­dob­nym tonem herszt. – Wszy­scy je­ste­śmy ste­ra­mi na wła­snych okrę­tach.

– Jak można tak funk­cjo­no­wać? Po co po­dział w wa­szych struk­tu­rach? – Dzien­ni­kar­skim na­wy­kiem już pod­no­sisz ta­blet ho­lo­gra­ficz­ny i wy­cią­gasz palec w kie­run­ku no­tat­ni­ka, ale w porę się re­flek­tu­jesz. Do­sta­łeś ze­zwo­le­nie na wy­wiad z Mlecz­nym Ata­ma­nem, nikim innym. Taki przy­wi­lej to fe­no­men; nie żyje już nie­mal nikt, kto mógł­by go nadać. Ata­man to po­strach pierw­szej spe­ne­tro­wa­nej ga­lak­ty­ki – Drogi Mlecz­nej, a także po­bli­skiej An­dro­me­dy, któ­rych jed­nak nigdy nie roz­kradł. Po­żarł za to kil­ka­na­ście in­nych. Ten pirat sta­no­wi twój je­dy­ny cel.

Wci­ska­jąc ta­blet głę­bo­ko do kie­sze­ni płasz­cza, do­ty­kasz małym pal­cem bez­cen­ne­go obola. Bie­rzesz głę­bo­ki, uspo­ka­ja­ją­cy wdech; wy­czu­wasz nutę roz­pusz­czal­ni­ka, który wlewa się do ma­szy­ny pro­du­ku­ją­cej an­ty­ma­te­rię. Biały Na­va­ho sie­dzi przed tobą z nie­zmą­co­nym, po­god­nym uśmie­chem. Sta­rzec zaj­mu­je w ran­kin­gach miej­sce tuż za Mlecz­nym Ata­ma­nem. Do­kład­nie przyj­rza­łeś mu się przy je­dy­nej moż­li­wej ku temu oka­zji – pod­czas po­wi­ta­nia, gdy Na­va­ho gapił się na twoje dło­nie. Każdy wie, że In­dia­nin uważa ręce za czyt­nik duszy. „Można mówić i my­śleć nie­go­dzi­wie, lecz do­pie­ro czyny cię okre­śla­ją”, to było jego pi­rac­kie motto. Kiedy więc badał do­mnie­ma­ne ślady po two­ich nie­cnych wy­stęp­kach, mia­łeś kilka bez­cen­nych se­kund, by przyj­rzeć się jego twa­rzy. Teraz już nie po­zwa­la na to, przy­szpi­la­jąc cię nie­ustan­nie prze­ni­kli­wym wzro­kiem. A prze­cież czu­jesz pa­lą­cą po­ku­sę, by po­now­nie zba­dać spoj­rze­niem łusz­czą­cą się, tru­pio­bla­dą skórę, dziw­ny, trój­kąt­ny roz­staw kości twa­rzy i sine, mię­si­ste, po­pę­ka­ne usta. Ni­ko­mu nie udało się uwiecz­nić pi­rac­kich ob­li­czy – wi­ze­run­ki wy­cho­dzi­ły roz­ma­za­ne, pliki i no­śni­ki zo­sta­wa­ły w ta­jem­ni­czy spo­sób uszko­dzo­ne. Czy na pewno roz­ma­wiasz z żywym? Może to oży­wio­ne jakąś prze­klę­tą sztucz­ką zwło­ki, wpa­tru­ją­ce się w cie­bie prze­krwio­ny­mi, żół­ty­mi ocza­mi?

Kątem oka do­strze­gasz, że w po­wy­gi­na­nych pal­cach Na­va­ho ob­ra­ca fajkę, na­bi­tą po brze­gi wiel­kie­go cy­bu­cha. Nie je­steś mile wi­dzia­ny, skoro In­dia­nin nie roz­pa­lił jej na znak po­ko­ju, ale sta­rasz się igno­ro­wać ten fakt. Twoje ze­zwo­le­nie wy­sta­wi­ła Nie­za­leż­na Kom­pa­nia, a Pi­ra­ci zza Ho­ry­zon­tu Zda­rzeń trzy­dzie­ści dwa ty­sią­ce lat temu pod­pi­sa­li De­kla­ra­cję swo­bod­ne­go prze­pły­wu ko­smicz­nej in­for­ma­cji przed­ho­ry­zon­tal­nej. Mogą za­ta­jać in­for­ma­cje zza ho­ry­zon­tu, ale nie o tym Wszech­świe­cie. Po­nad­to muszą uwzględ­niać aneks ze­zwo­le­nia na pod­da­nie pro­mie­nio­wa­niu ve­ri­to­we­mu, które skła­nia do mó­wie­nia praw­dy. W tych oko­licz­no­ściach masz gdzieś, że zom­biak nie ob­da­rza cię wąt­pli­wą przy­jem­no­ścią za­pa­le­nia ziel­ska z pla­ne­ty-re­zer­wa­tu.

– Je­stem hersz­tem na Ajvi, stat­ku-mat­ce – Le­ni­we, nie­spiesz­ne od­po­wie­dzi star­ca świad­czą, że dawno z nikim nie roz­ma­wiał. Okrop­ny ak­cent, po­cho­dzą­cy od dzi­kich miesz­kań­ców gwiaz­do­zbio­ru Kruka, draż­ni twoje uszy. Jed­nak po prze­pro­wa­dze­niu sondy wśród oby­wa­te­li Kota, żadne re­gio­na­li­zmy już ci nie strasz­ne. – Gdy pirat opusz­cza bazę, staje się swoim wła­snym ka­pi­ta­nem.

– W takim razie ile mam na niego cze­kać?

– Może dzień, może pięć­set lat. – Na twa­rzy In­dia­ni­na roz­le­wa się roz­kosz, jakby jadł coś sma­ko­wi­te­go. Sta­rasz się nie my­śleć o tym, że ra­dość ta pły­nie z dro­cze­nia się z tobą.

Gdy za­sta­na­wiasz się nad sto­sow­ną ri­po­stą, na jed­nym z ta­jem­ni­czych, nie pod­pi­sa­nych pa­ne­li za­pa­la się nie­bie­ska kon­tro­l­ka. Na­va­ho marsz­czy brwi, od­wra­ca się od cie­bie i kon­tem­plu­je nad czymś długo, błą­dząc dłoń­mi po przy­ci­skach i ekra­nach. To dobry mo­ment, by się ro­zej­rzeć. Twój wzrok na­tych­miast przy­le­pia się do Sza­re­go Szpie­ga. Wi­dzia­łeś mnó­stwo ho­lo­gra­ficz­nych i wir­tu­al­nych mo­de­li tego urzą­dze­nia, oglą­da­łeś ty­sią­ce sy­mu­la­cji ob­ra­zu wy­chwy­ty­wa­ne­go przez pi­rac­kie­go szpic­la. Lecz ba­da­nie ma­kiet i wi­zu­ali­za­cji nie może się rów­nać z prze­by­wa­niem tuż obok ory­gi­na­łu.

Ol­brzy­mi ekran na całą pół­ko­li­stą ścia­nę za­krzy­wia ni­by-cza­so­prze­strzeń w do­wol­nym miej­scu za po­mo­cą nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne­go pro­mie­nio­wa­nia zza ho­ry­zon­tu. Dzię­ki temu pi­ra­ci mogą zo­ba­czyć każdy skra­wek Wszech­świa­ta. Nawet taki, z któ­re­go od dawna nie do­cie­ra świa­tło. Naj­dal­sze, wy­ga­słe, zimne za­kąt­ki w za­się­gu wzro­ku. Łu­pież­czy kor­sa­rze twier­dzą, że w ludz­kim ro­zu­mie­niu Szary Szpieg od­po­wia­da ro­dza­jo­wi nie­wy­kształ­co­nej, bia­łej dziu­ry. Za­rod­ko­wi epi­cen­trum ema­no­wa­nia pew­ne­go ro­dza­ju świa­tła i ener­gii, które mogą swo­bod­nie prze­nik­nąć wszyst­ko bez wpro­wa­dza­nia zmian struk­tu­ral­nych. Dzię­ki od­po­wied­nio skon­stru­owa­ne­mu sys­te­mo­wi kon­tra­sto­wych so­cze­wek, obraz do­star­cza­ny przez pi­rac­kie­go szpic­la jest wy­raź­ny i pełen barw.

Wi­dzisz na ekra­nie ko­ło­wa­nie mię­dzy­ga­lak­tycz­nych sevi, próż­nio-pta­ków. Obok ruch przy­po­mi­na­ją­cy tłum wę­dru­ją­cych spi­ral­nie mró­wek na jed­nej z ma­łych, po­rzu­co­nych miast-pla­net, od­da­nych w cał­ko­wi­te wła­da­nie ma­szy­nom. W ko­lej­nych sek­cjach Szpieg uka­zu­je za­pa­da­nie się trzech gwiazd i na­ro­dzi­ny kil­ku­na­stu no­wych. Na po­szcze­gól­nych ob­ra­zach wy­kwi­ta­ją ciągi liczb i nie­zro­zu­mia­łych zna­ków, naj­pew­niej ze świa­ta zza ho­ry­zon­tu. Za­ci­skasz dło­nie w pię­ści; palce świerz­bią cię, by pstryk­nąć zdję­cie.

Herszt wzdy­cha i znów ob­da­rza cię spoj­rze­niem ni­kłe­go za­in­te­re­so­wa­nia.

– Przed wy­pły­nię­ciem Ata­man ze­zwo­lił na wpusz­cze­nie cię do swo­jej ka­ju­ty. Nie wolno ci ni­cze­go fo­to­gra­fo­wać, ko­pio­wać, zgry­wać, prze­świe­tlać… A naj­le­piej w ogóle ni­cze­go nie do­ty­kaj. Mo­żesz je­dy­nie przej­rzeć dzien­ni­ki. Ata­man za­zna­czył frag­men­ty, które masz prawo wy­ko­rzy­stać.

Serce pod­ska­ku­je ci nie­rów­no w pier­si. A niech to, dzia­dek od­wa­lił dla cie­bie fe­no­me­nal­ną ro­bo­tę. Wal­czył z Mlecz­nym Ata­ma­nem na fron­cie pod­czas Trze­ciej Na­pa­ści i dzię­ki temu zor­ga­ni­zo­wał ten wy­wiad. A teraz mo­żesz wejść do miesz­ka­nia po­stra­chu ko­smo­su. Nie wa­hasz się ani chwi­li, by po­pro­sić o wię­cej. Dzia­dek po­uczał cię, jak po­stę­po­wać z pi­ra­ta­mi.

– Mogę wcze­śniej zo­ba­czyć Czar­ne Doki?

Na­va­ho unosi jedną brew i ob­da­rza cię cierp­kim, su­ro­wym spoj­rze­niem. Nie­bie­ska lamp­ka za­czy­na pul­so­wać świa­tłem. Pirat zerka na to i wy­glą­da, jakby nagle zmie­nił za­mysł. Jego oczy wy­peł­nia zmar­twie­nie.

– Dam ci radę, chłop­cze, bo mo­żesz po­czuć się tu zbyt swo­bod­nie. Ata­man…

 Herszt za­sty­ga z ko­micz­nie otwar­ty­mi usta­mi. Biała skóra za­czy­na od­pa­dać z jego twa­rzy i rąk. Biał­ka nie­ru­cho­mych oczu za­le­wa­ją się ciem­ną krwią, która po chwi­li ciek­nie już po ob­na­żo­nych, wy­su­szo­nych mię­śniach po­licz­ków. Zry­wasz się gwał­tow­nie z fo­te­la i co­fasz pod drzwi. Czu­jesz mdło­ści i ko­ła­ta­nie serca, obraz za­czy­na pul­so­wać w rytm krwi. Szczę­ka In­dia­ni­na opada nie­na­tu­ral­nie nisko, jakby wy­pa­dła z za­wia­sów; z ust wy­sy­pu­ją się wiel­kie, szare zęby. Ciało za­pa­da się w sie­bie, ro­śnie wokół niego chmu­ra ja­sne­go pyłu. Ktoś kła­dzie ci rękę na ra­mie­niu i omal nie ro­bisz pod sie­bie ze stra­chu.

– Dzień po­pie­lo­ka, albo fe­nik­sa, jeśli wo­lisz – stwier­dza Siny Joe, szcze­rząc sczer­nia­łe zęby. To on wpro­wa­dził cię na sta­tek. – Od­ro­dzi się za kilka czar­nych go­dzin. Chcesz zo­ba­czyć Doki, to teraz masz naj­lep­szą oka­zję. Na­va­ho wy­padł z gry, a my mamy trzy młode czar­nul­ki na sta­nie. Nie­ziem­ski z cie­bie szczę­ściarz.

Siny Joe cuch­nie spa­lo­nym mię­sem, a w nie­któ­rych czę­ściach ciała zgnił i zzie­le­niał, wzbu­dza jed­nak w tobie nie­wy­tłu­ma­czal­ne za­ufa­nie. Od razu widać, że wo­dze­nie hersz­ta za nos spra­wia mu ucie­chę.

– Co o nas wiesz? – pyta przy­jaź­nie pirat, pro­wa­dząc cię przez długi, sre­brzy­sty ko­ry­tarz z dzio­bu w głąb Ajvi.

– Oglą­da­łem sche­mat do­ko­wa­nia – Sta­rasz się przejść nad spra­wą spo­pie­le­nia do po­rząd­ku dzien­ne­go; sły­sza­łeś o pi­rac­kiej re­ge­ne­ra­cji, lecz nikt nie wspo­mi­nał o do­słow­nym po­wsta­wa­niu z po­pio­łów. Swoją drogą, my­ślisz, marsz­cząc nos, Siny Joe mógł­by pójść w ślady prze­ło­żo­ne­go. – Wi­dzia­łem, jak prze­chwy­tu­je się świe­że­go trupa gwiaz­dy i do­ku­je, żeby jak naj­wcze­śniej na­rzu­cić kie­ru­nek tu­ne­lu cza­so­prze­strzen­ne­go. Na­stęp­nie pirat za­rzu­ca ko­twi­cę i staje na progu za­ła­ma­nia czasu i prze­strze­ni, pa­nu­jąc nad czar­ną dziu­rą ni­czym schwy­ta­nym ko­niem na po­stron­ku. Po­ry­wa­cie przez nie świa­ty w swój nowy wy­miar. Nie bie­rze­cie wszyst­kich, tylko te cie­ka­we, opła­cal­ne. Nasz Wszech­świat umie­ra, jego cykl wiecz­no­ści się do­peł­nia i nie chce­cie, żeby naj­lep­sze owoce jego eg­zy­sten­cji się zmar­no­wa­ły.

Siny Joe kręci głową, klu­cząc przez la­bi­rynt roz­iskrzo­nych przejść i roz­wi­dleń. Sam zgu­bił­byś się tu na­tych­miast.

– Nic nie wiesz. Wi­dzia­łeś z da­le­ka sta­tek widmo i żar­tow­ni­sie po­wie­dzie­li ci, że to trans­por­ter mię­dzy świa­ta­mi. Koleś, nikt ci nie powie, jak to na­praw­dę wy­glą­da, nie zdra­dzi pro­ce­dur ani nie po­zwo­li skon­stru­ować mo­de­li.

– Dla­cze­go?

Do­cho­dzi­cie do windy i opa­da­cie nią bły­ska­wicz­nie setki me­trów w dół. Dzwo­ni ci w uszach, gar­dło masz ści­śnię­te, nie da się w tych wa­run­kach roz­ma­wiać. Pod­nie­ce­nie ści­ska ci żo­łą­dek i po­pę­dza serce. Drzwi windy roz­su­wa­ją się, od razu od­sła­nia­jąc przed tobą młode, czar­ne dziu­ry.

Za­po­mi­nasz, o co py­ta­łeś. Za­po­mi­nasz, że je­steś na sta­cji tak wiel­kiej, jak po­wierzch­nia Pierw­szej Ziemi. Wi­dzisz tylko te prze­dziw­ne kształ­ty, któ­rych wła­ści­wie nie spo­sób doj­rzeć, lecz prze­cież znaj­du­ją się przed two­imi ocza­mi.

Każdy dok zmie­ścił­by w sobie śred­niej wiel­ko­ści pań­stwo. Sto­icie wy­so­ko ponad nimi, macie do­sko­na­ły widok na po­szcze­gól­ne luki wy­peł­nio­ne czymś, co mo­gło­by być formą wi­dzial­ne­go ni­cze­go – czar­na masa, nie­okre­ślo­na, po­ru­sza­ją­ca się tuż pod moż­li­wym do ską­pa­nia w świe­tle świa­tem, otwie­ra­ją­ca się na coś poza nim.

– Czy wiesz, że czło­wiek jest tym samym, co gwiaz­da? – pyta Siny Joe, spo­glą­da­jąc z uśmie­chem w dół. – Gdy gwiaz­da umie­ra, staje się drzwia­mi dla sił, któ­rych nie zna, nie ro­zu­mie. Nie­ukie­run­ko­wa­na jest nie­bez­piecz­nym mar­no­traw­stwem. Życie ludz­kie, po­dob­nie jak gwiaz­dy, ma nie­wiel­ką war­tość dla tego, kto je prze­ży­wa. Zna­czy coś tylko w wie­lo­ści, w od­dzia­ły­wa­niu na inne byty. Ale dla cie­bie sa­me­go, tak jak dla kon­kret­nej gwiaz­dy, wszyst­ko za­czy­na się w mo­men­cie śmier­ci. Dla­te­go, na twoim miej­scu, uwa­żał­bym z tym obo­lem w kie­sze­ni. Nie je­steś jesz­cze gotów umie­rać.

Wy­peł­nia cię szok, wy­wo­ła­ny sło­wa­mi sta­re­go Joe’go i ocza­ro­wa­nie wi­do­kiem czar­nych dziur. Nic dziw­ne­go, że pirat zdaje sobie spra­wę z po­sia­da­ne­go przez cie­bie, osta­tecz­ne­go ar­gu­men­tu – małej, srebr­nej mo­ne­ty. Naj­pew­niej każdy cywil, który kie­dy­kol­wiek wszedł na Ajvi, był w nią wy­po­sa­żo­ny. I wielu jej użyło. Obol sym­bo­li­zo­wał nie­zno­szą­cą sprze­ci­wu wolę wol­nej jed­nost­ki. Je­że­li pi­ra­ci chcie­li ci coś zro­bić, do­kądś cię za­wlec, prze­mie­nić w uży­tecz­ny dla nich spo­sób – wy­cią­ga­łeś obola i mu­sie­li cię zabić, wedle two­je­go ży­cze­nia.

Nie mo­żesz się po­wstrzy­mać przed wy­cią­gnię­ciem ta­ble­tu. Joe nie zwra­ca na to uwagi, bo nie uważa cię za tak głu­pie­go, byś spró­bo­wał zro­bić zdję­cie.

– Kim je­ste­ście? – py­tasz ła­god­nie, sta­ra­jąc się opa­no­wać pod­eks­cy­to­wa­nie. Cuch­ną­cy pirat jest ga­da­tli­wy, a stare pro­mie­nio­wa­nie ve­ri­to­we za­pew­nia ci rze­tel­ne in­for­ma­cje. 

– Czymś na wzór wy­na­tu­rzo­nych, nie­roz­pa­lo­nych gwiazd, któ­rym nie dane umrzeć. Przy­bie­ra­li­śmy więc różne formy, szu­ka­jąc pro­fe­sji na cy­klicz­ną wiecz­ność, aż zo­sta­li­śmy mię­dzy­ho­ry­zon­tal­ny­mi pi­ra­ta­mi. To cena rów­no­wa­gi w sta­rych wy­mia­rach: gdy je­steś zbyt świa­do­my, nie mo­żesz umrzeć. Wierz mi – Szcze­rzy do cie­bie swoje okrop­ne zęby. – Le­piej nie wie­dzieć wszyst­kie­go. Ale my prze­kro­czy­li­śmy dawno tę gra­ni­cę i teraz wy­ko­rzy­stu­je­my cudzą śmierć do two­rze­nia no­we­go wy­mia­ru.

– A więc sta­no­wi­cie sa­mo­zwań­cze bó­stwa?

– Bó­stwa? – Joe śmie­je się, spo­glą­da­jąc na cie­bie do­bro­dusz­nie. – Sta­no­wi­my pa­so­ży­ty, upio­ry spoza na­tu­ral­ne­go po­rząd­ku Wszech­świa­ta. Wiesz pew­nie, że było już mnó­stwo ta­kich Wszech­świa­tów, które trwa­ły całą moż­li­wą cy­klicz­ną wiecz­ność. Aż wpa­dły w za­pę­tle­nie i prze­pa­dły. Ob­ser­wu­je­my zja­wi­sko skra­ca­nia się ży­wo­tów Wszech­świa­tów, a jed­no­cze­śnie wy­dłu­ża­nia ich ago­nii. Twój to wła­śnie takie śmier­tel­nie chore dziec­ko. Ale były Wszech­świa­ty trwa­ją­ce aż do końca cyklu. A kiedy przez tak długi czas two­rzą się przy­pad­ko­we ukła­dy czą­stek, w końcu nie­chcą­cy łączą się w jakiś wzór, który zmie­nia wszyst­ko. Je­ste­śmy jed­nym z nich. A tego typu bó­stwa, które wy sobie ubz­du­ra­li­ście, umar­ły tak dawno, że po za­gła­dzie ich świa­tów nie zo­sta­ło nawet zni­ko­me pro­mie­nio­wa­nie.

– To skąd znamy ich ideę?

– Stąd, że umie­ra­cie.

Trzy nie­do­strze­gal­nie wi­ru­ją­ce masy hip­no­ty­zu­ją, wy­wo­łu­ją w tobie tę­sk­no­tę, pod­nie­ce­nie i na­ra­sta­ją­cy strach. Odu­rza­ją cię, bo od­dzia­łu­ją na wszyst­ko, pró­bu­jąc ścią­gnąć ku sobie. Do­strze­gasz łuki wy­gięć w ścia­nach i sprzę­tach. Wiesz, że naj­waż­niej­sze, to by czar­ne dziu­ry nie zwa­bi­ły sie­bie na­wza­jem.

– Mo­że­my zejść niżej – pro­po­nu­je chy­trze Siny Joe. – Ale jeśli któ­raś cię uwie­dzie, nie wia­do­mo, gdzie tra­fisz. To dzie­wi­ce.

– Nie muszę scho­dzić – za­pew­niasz go szyb­ko, na co szcze­rzy zęby. – Muszę wejść do ka­ju­ty Ata­ma­na.

– Po­cią­ga­ją cię dziw­ka­rze? Każdy mło­kos tak ma. Fa­scy­na­cja nie­ska­la­nym i ta­jem­ni­czym przy­cho­dzi z cza­sem. Bar­dzo dłu­gim cza­sem.

Za­pi­su­jesz do­kład­nie wszyst­ko, co usły­sza­łeś i opi­su­jesz ob­ra­zy, okra­sza­jąc re­la­cję ty­po­wy­mi dla sie­bie ko­men­ta­rza­mi, dzię­ki któ­rym twoje tek­sty są tak po­czyt­ne. To fan­ta­stycz­ny ma­te­riał, a prze­cież nawet nie do­sze­dłeś jesz­cze do naj­waż­niej­sze­go punk­tu po­dró­ży. Mimo to naj­chęt­niej już za­czął­byś wrzu­cać na swój kanał zdo­by­te in­for­ma­cje. Ale na Ajvi za­sięg sieci zo­stał od­cię­ty. Wiesz też z do­świad­cze­nia, że go­rącz­ko­wa­nie się to wróg pu­bli­cy­sty. Tekst musi swoje od­le­żeć.

– Ze­zwa­la pan na wy­ko­rzy­sta­nie słów o gwiaz­dach? – upew­niasz się.

Pirat uśmie­cha się z sym­pa­tią.

– Ależ oczy­wi­ście. Chodź­my.

Siny Joe pro­wa­dzi cię przez ko­lej­ne ko­ry­ta­rze, kon­we­je­ry, dźwi­gi i tu­ne­le, a ty prze­sta­jesz my­śleć o tym, że naj­waż­niej­sze, to opu­ścić bez­piecz­nie bazę. Pi­ra­ci słyną ze sztu­czek i pu­ła­pek. Na­czel­ny prze­strze­gał cię, byś za­cho­wał czuj­ność i ostroż­ność. Ale twoją uwagę nie­ubła­ga­nie przej­mu­je bez­gra­nicz­ne pra­gnie­nie chło­nię­cia wię­cej, po­su­wa­nia się dalej.

– Wiesz, jak two­rzy się cy­klicz­ną nie­skoń­czo­ność? – Nad­gni­ły pirat speł­nia twoje ocze­ki­wa­nia, do­star­cza­jąc ci masy in­for­ma­cji. Jakiś głos w two­jej gło­wie pod­po­wia­da ci, że to po­dej­rza­ne, lecz tłu­ma­czysz wy­lew­ność Si­ne­go Joe’go chę­cią gra­nia na nosie spo­pie­lo­ne­go hersz­ta.

– Za­pla­ta się końce czasu.

– Bzdu­ra! Czas to pętla. Na­kła­dasz na sie­bie dwie cza­so­prze­strze­nie. Nigdy się nie po­kry­wa­ją, po­nie­waż wszyst­ko wciąż po­wta­rza się w jed­nej, ale nigdy nie jest takie samo w dwóch cza­so­prze­strze­niach. Za­wsze ży­jesz w tej dru­giej, kiedy umie­rasz w pierw­szej. Dla­te­go nie mo­że­my prze­stać ist­nieć. Je­ste­śmy ubocz­ny­mi pro­duk­ta­mi przy­pad­ko­wej nie­skoń­czo­no­ści. Pró­bu­je­my stwo­rzyć wła­sną prze­strzeń, czy też stać się nią – po pro­stu sta­ra­my się nabyć ko­lej­ną formę, przejść na nowy etap. Mu­si­my tak robić, bo jeśli uzna­li­by­śmy, że to już wszyst­ko, ostat­ni punkt, do­sko­na­łość… Je­dy­nym, do czego mo­gli­by­śmy dążyć, byłby roz­pad. Cóż in­ne­go może uczy­nić do­peł­nio­ne, jeśli nie zde­gra­do­wać się? Na tym prze­cież po­le­ga cy­klicz­ność. Ale my nie pod­le­ga­my cy­klicz­no­ści, nasz roz­pad nie dałby nam no­we­go po­cząt­ku. Dla­te­go sta­ra­my się stwo­rzyć wy­miar nam po­dob­ny. Nie mamy domu, więc go bu­du­je­my.

Za­trzy­mu­je­cie się przed nie­po­zor­ny­mi, ke­vla­ro­wy­mi drzwia­mi, w któ­rych wy­dra­pa­no sym­bol po­trój­nej nie­skoń­czo­no­ści – naj­wyż­sze­go, nie­le­gal­ne­go od­zna­cze­nia ko­smicz­ne­go.

– Twój dzia­dek za­wsze chciał zo­stać pi­ra­tem – mru­czy nie­spo­dzie­wa­nie Joe; stuka szyb­ko skom­pli­ko­wa­ny kod na pa­ne­lu przy drzwiach, roz­glą­da­jąc się po ko­ry­ta­rzu w każdą stro­nę. – Ale my­ślał, że mu­siał­by nie być czło­wie­kiem, by stać się jed­nym z nas. Mo­żesz zna­leźć tu coś, co obali jego teo­rię.

Jakby mało było osza­ła­mia­ją­cych oko­licz­no­ści, Siny draż­ni cię jesz­cze bak­cy­lem na pi­rac­two, prze­ję­tym od dziad­ka. Bez tchu prze­kra­czasz próg wiel­kie­go miesz­ka­nia Ata­ma­na. Joe za­su­wa za tobą drzwi, sły­szysz szczęk blo­kad. Na razie w ogóle cię to nie ob­cho­dzi, roz­glą­dasz się pil­nie. Ogrom­na kuch­nia pełna nie­zna­nych ci pro­duk­tów i przy­praw, mrocz­ny salon z wiel­ką imi­ta­cją ko­min­ka, w któ­rym tań­czą czar­ne pło­mie­nie i sta­ro­daw­na, ka­mien­na ła­zien­ka cię nie in­te­re­su­ją. Twoją świą­ty­nią oka­zu­je się mała, za­gra­co­na sy­pial­nia. Chwiej­ny­mi sto­sa­mi za­le­ga­ją w niej setki ksią­żek, dzien­ni­ków, map i szki­ców, po­mię­dzy nimi lśnią ta­jem­ni­cze urzą­dze­nia i przed­mio­ty, a ponad całym tym cha­osem wisi nie­ska­zi­tel­nie biały hamak. Na biur­ku do­strze­gasz małą kupkę obi­tych w czar­ną skórę dzien­ni­ków. Nie­spiesz­nie, uważ­nie prze­glą­dasz stro­ni­ce, za­pi­sa­ne drob­nym, cia­snym pi­smem. Nawet po kilku go­dzi­nach twoje serce wciąż jest nie­spo­koj­ne, a palce co jakiś czas drżą, gdy prze­no­sisz nie­któ­re za­pi­sy po­kła­do­we i hi­sto­rie pod­bo­jów na swój ta­blet.

Zo­sta­wiasz na ko­niec dzien­nik pod­pi­sa­ny Wszyst­ko, czym je­stem, ze sto dwu­dzie­ste­go roku ostat­niej ery – naj­star­szy z tych, które ci udo­stęp­nio­no. Jak na razie nawet nie zer­kasz na za­ka­za­ne przed­mio­ty; te, które trzy­masz w rę­kach, są bez­cen­ne. Sia­dasz na wol­nym ka­wał­ku ziemi i dra­pież­nie za­głę­biasz się w treść, jakby to był ulu­bio­ny przy­smak albo cia­sne ko­bie­ce wnę­trze.

Nie byłem białą dziu­rą. Ota­czał mnie ho­ry­zont zda­rzeń i każdy mój za­mysł zni­kał w ciem­no­ści. Nie mo­głem jej prze­nik­nąć, a gdy zwa­bia­łem ciała zza ho­ry­zon­tu, na­tych­miast od­cho­dzi­ły w inne wy­mia­ry. Oba­wia­łem się, że je­stem znisz­czo­ną gwiaz­dą, nie­bez­piecz­ną, czar­ną dziu­rą, wo­dzi­ciel­ką na nie­wia­do­me po­ku­sze­nie. Tkwi­łem w oso­bli­wo­ści o nie­ufor­mo­wa­nych by­tach, naj­wy­raź­niej zu­peł­nie młody i naj­bar­dziej, jak tylko się dało, sa­mot­ny.

Nie mogąc się­gnąć poza sie­bie, zwró­ci­łem się do we­wnątrz. Naj­pierw two­rzy­łem ogrom­ne, ja­ło­we świa­ty, gdzie umiesz­cza­łem jed­ne­go miesz­kań­ca. Ska­zy­wa­łem ta­kie­go na tu­łacz­kę po­zba­wio­ną moż­li­wo­ści speł­nie­nia po la­bi­ryn­tach mar­twych, strasz­li­wie pu­stych ziem. Ka­to­wa­łem go wiecz­nym mro­kiem, doj­mu­ją­cym gło­dem i sza­leń­stwem sa­mot­no­ści ab­so­lut­nej. W końcu zo­rien­to­wa­łem się, że z pre­me­dy­ta­cją za­da­ję cier­pie­nie, by za­głu­szyć wła­sny ból. Gdy prze­rwa­łem tę ma­ka­brę, byłem już prze­peł­nio­ny mi­lio­na­mi ka­mie­ni­stych, zim­nych i ciem­nych miejsc, w któ­rych za­le­ga­ły po­je­dyn­cze, po­wy­krę­ca­ne szkie­le­ty.

Za­pła­ka­łem nad do­ko­na­ny­mi mor­da­mi i za­peł­ni­łem ja­ło­we zie­mie wodą, w któ­rej wkrót­ce za­czę­ło ko­tło­wać się bez­myśl­ne życie. Ob­le­pi­łem swoje wnę­trze ośli­zgły­mi stwo­rze­nia­mi, które pra­gnę­ły je­dy­nie że­ro­wać, na­mna­żać i wy­dłu­żać swoje pro­stac­kie trwa­nie, sta­jąc się po­żyw­ką dla ewo­lu­cji. W ciem­no­ści mo­je­go za­to­pio­ne­go, ska­mie­nia­łe­go serca raz za razem wzno­sił się krzyk o ląd, cie­pło i świa­tło, dzię­ki któ­rym roz­sa­dzi­ło­by mnie bo­gac­two fauny i flory. Ale choć pró­bo­wa­łem w każdy moż­li­wy spo­sób, nie umia­łem roz­pa­lić w sobie Słoń­ca. Bałem się. Nie mia­łem tyle od­wa­gi, by uj­rzeć po­twor­ną nędzę swo­jej wy­pa­lo­nej duszy. Pró­bo­wa­łem dry­fo­wać w stro­nę chło­du z na­dzie­ją, że od­da­lam się od świa­tów, które mógł­bym po­chło­nąć.

Wkrót­ce potem osza­la­łem, udrę­czo­ny sobą za­sną­łem, ock­ną­łem się i znów wpa­dłem wprost w obłęd. Życie we mnie zdą­ży­ło zmiaż­dżyć się wza­jem­nie i wy­kar­mić na wła­snym ścier­wie plu­gaw­sze, w mi­ni­mal­nym stop­niu świa­do­me byty: po­tra­fi­ły po­lo­wać dla za­ba­wy. Nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne, cuch­ną­ce dra­pież­ni­ki w moich trze­wiach po­ry­wa­ły każdą ja­śniej­szą myśl, roz­ry­wa­jąc ją na strzę­py i zo­sta­wia­jąc na po­wierzch­ni. Sta­łem się cmen­ta­rzy­skiem umar­łych na­dziei, które fa­lo­wa­ły we mnie zbitą masą ni­czym doj­rza­łe glony na za­tę­chłej sa­dzaw­ce.

W końcu roz­dar­to moją ciem­ność. Zo­ba­czy­łem dziób stat­ku, który prze­rwał nie­prze­kra­czal­ną dla mnie po­wierzch­nię; było to tak nie­do­rzecz­ne, iż są­dzi­łem, że w po­wol­nej ago­nii za­czą­łem two­rzyć ja­kieś krań­co­we ma­ja­ki. Ale oni na­praw­dę po mnie przy­by­li. Po­wie­dzie­li, że byłem zbyt świa­do­mym czło­wie­kiem, na­zbyt ostroż­nym kre­ato­rem. Dla­te­go za­wi­słem w próż­ni, gdy umar­łem, nie­zdol­ny do roz­wo­ju ani osta­tecz­nej de­gra­da­cji. Nie byłem więc gwiaz­dą, lecz wnę­trze czar­nej dziu­ry jest nie­mal iden­tycz­ne, jak ludz­ki umysł. Róż­nią się tylko tkwią­cy­mi w nich oso­bli­wo­ścia­mi – ta ludz­ka nie ma w sobie nic, czeka na wy­peł­nie­nie wy­obraź­nią, pod­czas gdy oso­bli­wość w czar­nej dziu­rze pełna jest wszyst­kie­go i czeka na wy­ło­nie­nie.

Po­wie­dzie­li, że muszę się do­peł­nić. Że za­bio­rą mnie na misję do tego świa­ta. Jeśli od­naj­dę w tym sens, po­czu­ję speł­nie­nie, któ­re­go nie dano mi wcze­śniej osią­gnąć – prze­kształ­cę się w jed­ne­go z nich. Tak też się stało. Choć je­stem wid­mem, cie­niem, zło­dzie­jem, ko­smicz­nym ro­bac­twem… Ani żywy, ani mar­twy, nie na po­cząt­ku i nie na końcu drogi, zgu­biw­szy swoją na­tu­rę, miej­sce i prze­zna­cze­nie… Czuję, że two­rzę. A to jest warte każ­dej ceny.

Sie­dzisz, ga­piąc się na mo­zol­nie two­rzo­ną mapę wy­mia­ru, który swo­imi łu­pa­mi bu­du­ją pi­ra­ci. Nic z niej nie ro­zu­miesz, ale my­ślisz teraz zu­peł­nie o czym innym. A więc Mlecz­ny Ata­man nie po­wie­dział dziad­ko­wi praw­dy. Dzia­dek nie wie­dział, że jeśli sta­nie się wy­ci­szo­nym umy­słem i umrze w tej kre­ator­skiej ciszy, bę­dzie cier­piał męki, ale pi­ra­ci przyj­dą po niego. Nie znał naj­waż­niej­szej in­for­ma­cji swo­je­go życia.

Czu­jesz, że ar­ty­kuł prze­sta­je mieć zna­cze­nie – naj­waż­niej­sze jest dla cie­bie uświa­do­mie­nie dziad­ka. Pod­bie­gasz do drzwi, lecz te są prze­cież za­mknię­te. Już masz za­cząć ha­ła­so­wać, owład­nię­ty im­pul­syw­ną po­trze­bą nada­nia sensu czy­je­muś życiu i śmier­ci, roz­pa­lo­ną wię­za­mi krwi, lecz zza drzwi do­bie­ga spo­koj­ny głos Si­ne­go Joe’go. Czy stał tam przez cały czas?

– Dzia­dek sprze­dał cię Ata­ma­no­wi. Ata­man ko­lek­cjo­nu­je obie­cu­ją­ce umy­sły. Wer­bu­je nam braci do wy­peł­nie­nia wy­mia­ru. My nie za­bie­ra­my ludzi ani ich świa­tów, ale wy­ko­rzy­stu­je­my to, że nie po­tra­fią się z tym po­go­dzić. Dla­te­go z ła­two­ścią od­da­ją nam swoje skar­by, wie­rząc, że przy­czy­nia­ją się do prze­my­ce­nia ga­tun­ku ludz­kie­go w nowy, bez­piecz­ny, wiecz­ny wy­miar. Tak więc nie­któ­rych za­bie­ra­my na sta­tek, ale tylko po to, by wy­cho­wać ich i zmie­nić w umy­sły wy­ci­szo­ne. Ata­man za­pła­cił mi, żebym do­brze się tobą zajął, ale nie je­stem niań­ką. Po­wiem wszyst­ko raz i le­piej słu­chaj mnie uważ­nie. Po­siedź tam i za­sta­nów się, w jaki spo­sób chcesz żyć w nie­wo­li. Mo­że­my cię trak­to­wać jak ucznia, majt­ka-nie­wol­ni­ka albo męską kurwę. To, jak spę­dzisz życie, na­praw­dę gówno nas ob­cho­dzi, by­le­by­śmy cię wy­ci­szy­li przed śmier­cią. – Pirat wzdy­cha cięż­ko, jakby uznał, że po­wi­nien być de­li­kat­niej­szy. – Usiądź i za­sta­nów się. Z two­je­go wy­wia­du i tak chuj. Ata­man pręd­ko nie wróci. Za­rzą­dza świa­ta­mi w nowym wy­mia­rze, Ko­smo­mo­rzu, gdzie gwiaz­dy i białe dziu­ry jarzą się pod fa­lu­ją­cą po­wierzch­nią nowej ma­te­rii. To tylko od cie­bie za­le­ży, czy spę­dzisz życie w celi, czy w jego ka­ju­cie. Po­zwo­li­my ci opu­bli­ko­wać kilka ar­ty­ku­łów, jeśli po­dej­miesz wła­ści­wą de­cy­zję. Po­roz­ma­wiać z dziad­kiem. Albo bę­dziesz cier­piał. Co wo­lisz, jak wo­lisz, wy­bie­raj. Dla nas ludz­ka eg­zy­sten­cja to mgnie­nie oka. Mo­żesz też użyć obola. Tylko po co?

Joe chi­cho­cze i nie rusza się spod drzwi. Wpa­tru­jesz się w nie i trud­no ci ze­brać myśli. Dzia­dek się po­my­lił, a ty zbyt spo­le­gli­wie go oce­nia­łeś. Prze­cież miał szaj­bę na punk­cie pi­ra­tów – to jasne, że sprze­dał­by im wszyst­ko za bez­cen. In­te­re­sy z pi­ra­ta­mi ozna­cza­ły skła­da­nie im darów i do­pła­ca­nie do nich. Za­wsze do­sta­wa­li to, co chcie­li, czy cho­dzi­ło o ga­tu­nek drze­wa, czy całą ga­lak­ty­kę. Brali to lub po­zwa­la­li sobie „sprze­da­wać”. Stwo­rzy­li in­te­res lep­szy od dawno wy­mar­łych re­li­gii, krok dalej. A ty oka­za­łeś się wła­śnie to­wa­rem eks­por­to­wym.

Czy Siny Joe mówi praw­dę? Oczy­wi­ście. Pro­mie­nio­wa­nia ve­ri­to­we­go nie spo­sób omi­nąć. Wiesz też, że dzia­dek byłby zdol­ny do ta­kiej trans­ak­cji. Zor­ga­ni­zo­wał oka­zję do wy­wia­du i prze­mil­czał do­dat­ko­we atrak­cje. Skoro sam nie mógł prze­być oswo­jo­nej, czar­nej dziu­ry, skła­dał pi­ra­tom w ofie­rze krew ze swo­jej krwi, zu­peł­nie ina­czej in­ter­pre­tu­jąc po­win­no­ści wy­ni­ka­ją­ce z wię­zów ro­dzin­nych, niż ty.

Wszyst­kie baj­du­rze­nia z po­przed­nich er o wol­no­ści i god­no­ści ludz­kiej mo­żesz osta­tecz­nie rzu­cić za psami. Masz za­prze­czyć swo­jej na­tu­rze, by stać się gra­bież­cą pe­re­łek i gra­ba­rzem nie­atrak­cyj­nych świa­tów w tym umie­ra­ją­cym, sty­gną­cym Wszech­świe­cie. Nigdy nie po­znać zwy­kłej, ludz­kiej drogi po­śmiert­nej, po­dob­nież tak przy­po­mi­na­ją­cej losy za­pad­nię­tych gwiazd. Za­sła­nia­no przed tobą jeden ho­ry­zont, by od­sło­nić widok na inny. Masz stać się ko­mór­ką ko­smicz­ne­go raka, za­prze­czyć na­tu­ral­ne­mu po­rząd­ko­wi wszech­rze­czy w ko­smo­sie wy­mar­łych bogów, krad­nąc świa­ty, które winny się skoń­czyć. Albo zbun­to­wać się i umrzeć teraz. Tylko… czy nie zmą­co­no ci już zbyt­nio świa­do­mo­ści? Czy nie jest tak, że już za późno na uciecz­kę?

A może to żart, my­ślisz. Nie­wy­bred­ny dow­cip znu­dzo­nych, sta­rych pi­ra­tów. Siny Joe zaraz się zre­flek­tu­je, bo ve­ri­tum nie po­zwa­la na żarty dłuż­sze, niż kilka minut, wy­pu­ści cię stąd i wró­cisz na Szes­na­stą Zie­mię.

Roz­glą­dasz się bez­myśl­nie po ka­ju­cie i je­dy­ne, w co nie je­steś w sta­nie uwie­rzyć, to wła­śnie taki sce­na­riusz. W cza­sach umie­ra­ją­ce­go Wszech­świa­ta isto­ty in­te­li­gent­ne miały do­sko­na­le wy­czu­lo­ny in­stynkt prze­trwa­nia. A twój mówi ci wła­śnie jedno. Je­steś w pu­łap­ce. Mimo to cze­kasz kilka minut, oszo­ło­mio­ny, pró­bu­jąc wziąć się w garść, lecz pirat nie prze­ry­wa ciszy.

– Chciał­bym zo­ba­czyć wasz wy­miar – mó­wisz; może coś ugrasz na tej sy­tu­acji, a spró­bu­jesz roz­wią­zać ją póź­niej.

– Czło­wiek nie może. Czło­wiek to śnią­cy, bez­myśl­ny kre­ator. Za­rzy­gał­byś nam pro­jekt byle ja­ki­mi, szcząt­ko­wy­mi wi­zja­mi. Wy, lu­dzie, je­ste­ście nie­do­koń­czo­nym ab­so­lu­tem, czy­stą kre­acją w po­wi­ja­kach. Mu­sisz po­cze­kać, aż spra­wi­my, że doj­rze­jesz.

Roz­ma­wia­nie z drzwia­mi iry­tu­je cię, ale jed­no­cze­śnie czu­jesz się dzię­ki nim choć tro­chę bez­piecz­nie, jakby od­gra­dza­ły cię od nie­przy­ja­zne­go życiu śro­do­wi­ska.

– Po­wiedz mi, jaki to ma sens. Za­prze­cze­nie po­rząd­ko­wi. Cier­pie­nie i sa­mot­ność. Aż w końcu sta­nie się kimś takim, jak wy.

– Nie wy­glą­da­my tak cały czas, chłop­cze i nie zaj­mu­je­my się je­dy­nie ume­blo­wa­niem domu. Je­steś słod­kim dzie­cia­kiem po­rząd­ku tego wy­mia­ru. Nie poj­miesz sensu in­nych wy­mia­rów dzię­ki kilku zda­niom sta­re­go Joe’go. Ty sobie nie wy­obra­żasz, że można dobro złem czy­nić, ale my wy­mie­ni­my ci wy­obraź­nię. Twój dzia­dek na nic by nam się przy­dał. Jest przej­rza­ły cie­le­śnie, a nie­doj­rza­ły świa­do­mo­ścio­wo.

Cóż za okrut­ny ab­surd, my­ślisz, sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać dresz­cze. Rozum wciąż trzy­ma w ry­zach twoje myśli, ale ciało za­czy­na re­ago­wać na tę nie­po­ję­tą sy­tu­ację. In­stynkt każe ci wsłu­chać się w mowę ciała i wy­ar­ty­ku­ło­wać to, co przej­mu­je cię pier­wot­nym lę­kiem. Na­ru­sza­nie na­tu­ry.

– Chciał­bym być sobą – oznaj­miasz ła­god­nie, jak­byś zwie­rzał się ko­chan­ce w łóżku, nie pod­gni­łe­mu pi­ra­to­wi zza ho­ry­zon­tu. – Chciał­bym po­znać ludz­kie życie, ludz­ką śmierć.

– Nie mo­żesz – od­po­wia­da twar­do Joe. – To już opcja poza twoim za­się­giem. Ale nie masz czego ża­ło­wać. Wy dawno nie ży­je­cie tak, jak po­win­ni eg­zy­sto­wać lu­dzie. Za­czy­na­cie umie­rać długo i ja­ło­wo, nim choć­by zbli­ży­cie się do sedna. Jak wasz Wszech­świat.

– Le­piej być wa­szym więź­niem?

– Mo­żesz być więź­niem w całą punk­to­wą nie­skoń­czo­ność. Wy­ci­szy­my cię i nigdy po cie­bie nie przyj­dzie­my. Chłop­cze, po­rzuć te swoje płyt­kie ka­te­go­rie my­ślo­we. Przejdź na wyż­sze ob­ro­ty.

– A jak umrę teraz?

– Bę­dziesz doj­rze­wał mar­twy. Już coś w tobie wy­ci­szy­li­śmy. Wasza śmierć za­czę­ła się tobą brzy­dzić. Po­wta­rzam ci ostat­ni raz: do­brze, spo­koj­nie się za­sta­nów. Na­le­żysz do ga­tun­ku dzie­ci ma­łe­go czasu. My­ślisz w jego per­spek­ty­wie. Po­czy­taj pisma Ata­ma­na. Kon­tem­pluj. Na­zy­wa­my was stra­co­nym ple­mie­niem ma­łych fi­lo­zo­fów. Zrób to jak trze­ba, a potem się wyłam. Wrócę za jakiś czas. Ten mniej­szy. Na­sta­wi­łem sobie alarm, ina­czej mógł­bym za­po­mnieć i przyjść tu do­pie­ro za wiele czar­nych lat.

Sły­szysz, jak od­cho­dzi – od­głos jest nie­zno­śny, więc od­wra­casz się sta­now­czo, wra­casz do sy­pial­ni i sia­dasz na ziemi, wśród nie­zli­czo­nych pa­pie­rów.

Pi­ra­ci mogą być mą­drzej­si, pa­trzeć z szer­szej per­spek­ty­wy, ale za­my­ka­nie cię w celi, choć­by prze­stron­nej, i zmu­sza­nie do po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji życia i śmier­ci nie pa­su­je ci do mę­dr­ców ani kre­ato­rów no­wych wy­mia­rów. Zwłasz­cza, że de­cy­zja zo­sta­ła już za cie­bie pod­ję­ta – mo­głeś tylko wy­bie­rać mię­dzy mniej­szą a więk­szą mę­czar­nią.

Chciał­byś wie­rzyć, że to wszyst­ko kłam­stwo i wło­żyć do ust spo­czy­wa­ją­ce­go w kie­sze­ni obola. To rozum woła w tobie o przy­ję­cie ta­kie­go sce­na­riu­sza, lecz jego in­stan­cja prze­gra­ła ty­sią­ce lat temu z od­no­wio­nym in­stynk­tem. A ten krzy­czy, byś wal­czył o naj­lep­szą drogę prze­trwa­nia. I wy­raź­nie mówi ci jesz­cze jedno.

Mu­sisz spraw­dzić, tutaj, w tej ka­ju­cie, czy z wy­ci­szo­ne­go po­zo­sta­je co­kol­wiek z czło­wie­ka. Czy Ata­man nadal w ja­kiej­kol­wiek czą­st­ce nim jest. Jeśli ist­nie­je szan­sa, by po­zo­sta­wić w sobie choć­by cień pier­wot­nej na­tu­ry, nie za­tra­cić wszyst­kie­go – nie ma tu miej­sca na roz­pacz.

Wciąż od­twa­rza ci się w gło­wie opo­wieść dziad­ka, którą ra­czył cię wie­lo­krot­nie, re­gu­lar­nie, aż mia­łeś ją wy­ry­tą na pa­mięć. To była długa bajka o pi­ra­tach, takie baj­du­rze­nie – ucze­nie. Hi­sto­ryj­ka, która ma pomóc dzie­cia­kom w łatwy spo­sób przy­swo­ić trud­ne rze­czy. Pi­ra­tów zza Ho­ry­zon­tu Zda­rzeń utoż­sa­mio­no w niej z ciem­ną ener­gią, a miesz­kań­ców ga­lak­tyk Wszech­świa­ta, szcze­gól­nie ludzi, z gra­wi­ta­cją. W ko­smo­sie ciem­na ener­gia wy­gry­wa na wiel­kich, pu­stych ob­sza­rach, na­to­miast w ga­lak­ty­kach prym wie­dzie gra­wi­ta­cja, nie­jed­no­krot­nie ścią­ga­jąc je ku sobie. Na pod­sta­wie tej bajki dzia­dek tłu­ma­czył ci, że pi­ra­ci nie krad­ną ludz­kich świa­tów, bo czło­wiek jest naj­sil­niej­szą z gra­wi­ta­cji. Ga­lak­ty­ki pełne ludzi to epi­cen­tra, które ścią­ga­ją wszyst­ko ku sobie, wy­dłu­ża­jąc ago­nię roz­sze­rza­ją­ce­go się Wszech­świa­ta. Czło­wiek nie osią­gnął naj­lep­szej formy z moż­li­wych, po­błą­dził po dro­dze i jest zbyt słaby, by ura­to­wać wła­sne świa­ty. Jed­no­cze­śnie jed­nak spra­wia ukła­dy zbyt nie­sta­bil­ny­mi, by do­pusz­czać go do wy­mia­rów, które mają trwać wiecz­nie.

Czło­wiek jest gra­wi­ta­cją. Nigdy nie po­zwa­la na bez­ruch, sta­gna­cję, za­trzy­ma­nie w jed­nym punk­cie. Bez­ruch jest nie­na­tu­ral­ny i świat pi­ra­tów, bez ludzi, sta­no­wi twór kon­tro­wer­syj­ny. Na­kie­ro­wa­ny na skon­den­so­wa­ną, jed­no­punk­to­wą, a nie cy­klicz­ną wiecz­ność. Dzia­dek wraz z sobie po­dob­ny­mi wciąż szuka spo­so­bu, by prze­my­cić tam ludzi. Naj­wy­raź­niej naj­lep­sze, co wy­my­ślił, to sprze­dać pi­ra­tom wnuka.

Je­steś gra­wi­ta­cją, po­wta­rzał dzia­dek. Dzię­ki tobie świa­ty nie są sa­mot­ne. Pi­ra­ci roz­sta­wia­ją swoje łupy bar­dzo da­le­ko od sie­bie, w izo­la­cji, jak eks­po­na­ty. Dzie­jo­wa misja we­dług prze­pi­su dziad­ka: ura­to­wać ludz­kość, prze­nieść ją do wy­mia­ru pi­ra­tów, czym jed­no­cze­śnie uchro­ni się po­zo­sta­łe zdo­by­cze przed sa­mot­ną, nie­skoń­czo­ną ago­nią.

Dla­cze­go nie jest tak, że ob­se­sja dziad­ka nic cię nie ob­cho­dzi? Zwłasz­cza w za­ist­nia­łych oko­licz­no­ściach. Ale prze­cież już wsta­łeś i za­czą­łeś się roz­glą­dać. Uważ­nie, cen­ty­metr po cen­ty­me­trze ba­dasz po­wierzch­nię ka­ju­ty. Szu­kasz czło­wie­ka w Ata­ma­nie, jakby to był osta­tecz­ny, je­dy­ny ra­tu­nek. Bez tego twój wybór wła­ści­wie nie ma zna­cze­nia.

Pa­trzysz na pul­sa­to­ry, mie­szal­ni­ki, na­daj­ni­ki, ste­reo­fo­ny, na pa­pie­ry w naj­róż­niej­szych ję­zy­kach, ry­sun­ki ciem­nych sfer, gra­wi­to­bior­ców i no­śni­ki sy­mu­la­cji czar­no­dziu­ro­wych. Żad­ne­go tworu ludz­kie­go. My­ślisz o dzie­siąt­kach ko­smicz­nych nacji, z któ­ry­mi ze­tkną­łeś się jako dzien­ni­karz i pu­bli­cy­sta. Orioń­czy­cy, Ptaki An­dro­me­dy, We­nu­sja­nie z Pod­wy­mia­ru, wszyst­kie próż­nio-zwie­rzę­ta i ro­bo­ty. Li­ria­nie, Ple­ja­dia­nie i Ka­sjo­pe­ja­nie, Kruki, Koty, Smoki, oby­wa­te­le M63, Abel­lo­wie, Kli­par­se­cy, Trój­kąt­ni. Wszy­scy dzi­wa­cy, któ­rych spo­tka­łeś, nigdy nie zda­wa­li ci się bar­dziej oso­bli­wi od ludzi. Aste­ro­idzi byli po­dob­nie sen­ty­men­tal­ni, lecz po­zo­sta­wa­li do końca wraż­li­wi jak dzie­ci, zu­peł­nie nie od­por­ni na zmien­ne losy aste­ro­id. Ma­le­idzi sta­no­wi­li ga­tu­nek dumny i upar­ty, skory do kon­flik­tów, ma­ją­cy w swo­jej hi­sto­rii tyle wojen, co ludz­kość. A jed­nak na prze­strze­ni ty­siąc­le­ci wy­pra­co­wa­li bez­kr­wa­we me­to­dy walk, nie­mal cał­kiem eli­mi­nu­jąc mordy, pod­czas gdy na żad­nej Ziemi nigdy się to nie udało.

Tylko czło­wiek po­tra­fi opie­ko­wać się po­tom­stwem do śmier­ci. Po­zwa­la żyć oraz ota­czał opie­ką chore i nie­uda­ne. Dzia­ła na swoją nie­ko­rzyść i do­sto­so­wu­je się. Po­tra­fi prze­żyć nawet, gdy sam to sobie unie­moż­li­wia. Naj­waż­niej­szą róż­ni­cą, pre­ce­den­sem na skalę ko­smicz­ną jest jed­nak jego wy­obraź­nia. Może i ludz­kość na­le­ży do grupy roz­wi­ja­ją­cej się naj­wol­niej, ale wy­my­śla miej­sca, świa­ty i hi­sto­rie ocza­ro­wu­ją­ce cały Wszech­świat. Sta­no­wi po­ten­ta­ta ko­smicz­nej sztu­ki. Naj­więk­sze­go, choć bez­płod­ne­go kre­ato­ra, two­rzą­ce­go przede wszyst­kim w wy­obraź­ni – swoim czwar­tym, nie­urze­czy­wist­nio­nym wy­mia­rze, z któ­re­go po­tra­fi wy­wlec wy­my­sły w trze­ci wy­miar. Czy na­praw­dę da się po­rzu­cić tę na­tu­rę dla pi­rac­kie­go pa­so­żyt­nic­twa?

Czu­jesz, jak po­wo­li rodzi się w two­ich trze­wiach głód. Nie wiesz, ile czar­nych go­dzin mi­nę­ło i jak to się ma do ziem­skich dni – nie da się prze­ło­żyć czasu li­czo­ne­go wedle umar­łych gwiazd na ten usta­na­wia­ny w bla­sku Słońc. Krą­żysz po miesz­ka­niu, wspi­nasz się na meble, cho­dzisz na czwo­ra­kach po chłod­nej pod­ło­dze. Prze­kła­dasz pa­pie­ry, szat­ku­jesz po­ży­wie­nie, otwie­rasz nie­wia­do­me pacz­ki, za­glą­dasz w każdy kąt. Co jakiś czas stu­kasz w ta­blet, pró­bu­jąc na­wią­zać po­łą­cze­nie z sie­cią – wiesz, że to się nie uda, ale re­gu­lar­ne spo­glą­da­nie w ho­lo­gra­fy na­da­je rytm two­jej pracy. Nawet jeśli znaj­du­jesz przed­mio­ty zwią­za­ne z ludz­kim ży­ciem, ich isto­ta jest nie­ludz­ko zmie­nio­na, jak nie­da­ją­cy cie­pła, czar­ny pło­mień w ko­min­ku.

Pi­jesz szarą, prze­elek­tro­li­to­wa­ną wodę z kranu, by wy­peł­nić żo­łą­dek. Nie jesz, bo tra­wie­nie upo­śle­dza per­cep­cję i tok my­śle­nia. In­stynkt pod­po­wia­da ci, że jeśli Ata­man za­cho­wał cząst­kę ludz­kiej na­tu­ry, sta­ran­nie ukrył ją przed po­zo­sta­ły­mi pi­ra­ta­mi. Do ni­cze­go by nie do­szedł, gdyby od­kry­li, że pro­ces wy­ci­sze­nia nie za­cho­dzi w pełni. Nie masz żad­nych do­wo­dów, że tak może być, prócz pa­lą­cej, pier­wot­nej po­trze­by prze­trwa­nia. Mi­tycz­ne co­na­tus roz­pie­ra cię, na­ma­cal­ne jak nigdy dotąd, każąc chro­nić wła­sną toż­sa­mość. To też jest ty­po­wo ludz­ka cecha. Inne ko­smicz­ne nacje rzad­ko noszą przez całe życie jedne, kon­kret­ne imio­na. Ra­czej nie zda­rza się, by nie zmie­nia­ły się ani nie ewo­lu­owa­ły w coś zu­peł­nie od­mien­ne­go od isto­ty, którą się rodzą. Dzia­dek za­szcze­pił w tobie po­czu­cie wy­jąt­ko­wo­ści, lecz do­pie­ro teraz stało się twoje. Wy­ni­kło wresz­cie z we­wnętrz­ne­go prze­ko­na­nia, zbu­dzo­ne­go w chwi­li próby.

Na­dzie­ja i wy­czu­le­nie z upły­wem czasu zmie­nia­ją się w bez­sil­ną złość. Masz ocho­tę krzy­czeć: Ata­ma­nie! Rze­czy­wi­ście sta­łeś się ro­ba­kiem bez duszy? Jak to moż­li­we, by czło­wiek cał­ko­wi­cie się prze­kształ­cił, jak gwiaz­da w czar­ną dziu­rę? Czy szu­kam na próż­no i muszę się pod­dać?

Wy­czer­pa­ny wspi­nasz się na hamak, wy­god­ny i ko­ły­szą­cy cię ni­czym matka dziec­ko. Są­dzisz, że w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach mi­nę­ła­by ziem­ska doba. Kła­dziesz się na boku, czu­jąc ssącą pust­kę w sobie, jakby już wy­je­dzo­no z cie­bie czło­wie­czeń­stwo. Na po­zio­mie two­ich oczu wisi ręcz­nie ro­bio­ny ka­len­darz, naj­pew­niej roz­ry­so­wa­ny przez sa­me­go Ata­ma­na. Zdaje się, że liczy czas na dwa spo­so­by – we­dług czar­nej chro­no­lo­gii i nie­zro­zu­mia­łej dla cie­bie me­to­dy ry­sun­ków nie­zna­nych stwo­rzeń i me­cha­ni­zmów. Uwiecz­nio­ne kształ­ty zdają się zbyt płyn­ne na ten świat, zwiew­ne, ukształ­to­wa­ne w spo­sób, któ­re­go nie po­tra­fisz na­zwać. Błą­dzisz otę­pia­łym wzro­kiem po plan­szy i twój wzrok pada na ledwo za­uwa­żal­nie za­gię­ty, dolny róg ka­len­da­rza. Pod spodem widać jesz­cze jedną plan­szę.

Ga­pisz się na zna­le­zi­sko, nie czu­jąc żad­ne­go dresz­czy­ku pod­nie­ce­nia czy na­dziei. Z ocią­ga­niem chwy­tasz pa­znok­cia­mi za za­gię­ty rożek i ostroż­nie od­cią­gasz wierzch­ni ka­len­darz. Spod niego wy­ła­nia­ją się ta­bel­ki sprzed ty­się­cy lat, które można zna­leźć tylko w sta­rych, za­nu­dza­ją­cych nie­licz­nych zwie­dza­ją­cych mu­ze­ach. Dzia­dek wie­lo­krot­nie cię do nich za­cią­gał, więc z ła­two­ścią roz­po­zna­jesz re­likt wcze­snej ludz­ko­ści.

Ka­len­darz gre­go­riań­ski, a ra­czej jego dzika kon­ty­nu­acja. Ata­man li­czył czas we­dług ziem­skiej chro­no­lo­gii, tak sta­rej, że nawet ludz­kość już z niej zre­zy­gno­wa­ła. Je­dy­nie na Pierw­szej Ziemi nie­któ­rzy robią to, co mlecz­ny pirat, bar­dziej jako hobby niż rze­czy­wi­sty wy­znacz­nik czasu. Wy­glą­da jed­nak na to, że Ata­man po­szedł dalej; pró­bo­wał sko­re­lo­wać czar­ny ka­len­darz ze sło­necz­nym – wi­dzisz mnó­stwo skom­pli­ko­wa­nych ob­li­czeń na ukry­tej plan­szy. Zdają się tak skru­pu­lat­ne, cier­pli­wie kon­ty­nu­owa­ne i mor­der­czo do­kład­ne, że prze­peł­nia cię prze­świad­cze­nie o ja­kimś głęb­szym sen­sie tych cią­gów liczb. Nie może cho­dzić tylko o prze­ło­że­nie cza­sów. Nie wiesz, co do­kład­nie od­kry­łeś, ale czu­jesz, że to bar­dzo ważne dla ludz­ko­ści.

Pod­ry­wasz się z ha­ma­ka tak gwał­tow­nie, że wy­wra­casz go i spa­dasz na mięk­kie stosy pa­pie­rów. Ła­piesz kart­ki i za­czy­nasz szu­kać do­mnie­ma­nych zna­ków czło­wie­czeń­stwa od nowa – teraz już wiesz, czego do­kład­nie wy­pa­try­wać. Po nie­wia­do­mym cza­sie, gdy żo­łą­dek za­ci­snął ci się bo­le­śnie, a gar­dło kom­plet­nie wy­schło orien­tu­jesz się, że sto­isz w praw­dzi­wej świą­ty­ni, gdzie na pie­de­sta­le tkwi ludz­kość. W pa­pie­rach od­naj­du­jesz szyfr; cha­otycz­nie, in­stynk­tow­nie prze­ska­ku­jesz po kilka li­ni­jek, słów bądź liter, krzy­żu­jesz je albo czy­tasz na wspak. Od­kry­wasz ziem­skie przy­sło­wia, cy­ta­ty z kla­sy­ki, żarty, aneg­do­ty, wspo­mnie­nia Ata­ma­na. W ząb­ko­wa­niach ostrzy noży tkwią ważne daty hi­sto­rycz­ne Pierw­szej Ziemi. Gdy roz­ra­do­wa­ny i wie­dzio­ny prze­czu­ciem wkła­dasz rękę w czar­ny ogień, zmie­nia się w zwy­kły, po­ma­rań­czo­wy, pa­rząc cię do­tkli­wie, ale w ogóle się tym nie przej­mu­jesz. Są­dzisz, że pi­ra­ci nie mogą tego zna­leźć, bo trze­ba by mieć ludz­ką wraż­li­wość, na­iw­ną cie­ka­wość i wy­obraź­nię, by wy­do­być z tego miej­sca ukry­te tre­ści.

Sto­isz na środ­ku ka­ju­ty, bio­rąc głę­bo­kie wde­chy. Ogar­nia cię bło­go­sła­wio­ny spo­kój i wy­cień­cze­nie. Czu­jesz się tu bar­dziej u sie­bie, niż w do­mach ro­dzin­nych na Pią­tej, Je­de­na­stej i Szes­na­stej Ziemi. Tutaj znaj­du­je się twój układ. Tu je­steś gra­wi­ta­cją.

Sły­szysz, jak ktoś pod­cho­dzi pod drzwi.

– Chłop­cze? – Siny Joe zdaje się znu­dzo­ny i pod­eks­cy­to­wa­ny jed­no­cze­śnie. – Zde­cy­do­wa­łeś się?

– Tak – od­po­wia­dasz cicho.

Pod­cho­dzisz do drzwi, pod­czas gdy pirat zwal­nia blo­ka­dy. Gdy roz­su­wa­ją się, wi­dzisz przed sobą sil­ne­go, mło­de­go męż­czy­znę. Ma nieco więk­sze oczy, niż czło­wiek, smu­klej­sze, dłuż­sze koń­czy­ny i nie­bie­ska­wą skórę. Na gło­wie tkwi mu za­wa­diac­ki, pi­rac­ki ka­pe­lusz. Pa­trzy na cie­bie wy­cze­ku­ją­co. Gdy już przy­zwy­cza­jasz się do jego nowej apa­ry­cji i za­pa­chu przy­po­mi­na­ją­ce­go mor­ską wodę, na two­jej twa­rzy po­ja­wia się uśmiech. Czu­jesz, jak roz­sze­rza się stop­nio­wo, ni­czym świa­tło roz­pa­la­ją­cej się gwiaz­dy. Bie­rzesz w dłoń obola i wrzu­casz do krat­ki za pro­giem. Pie­nią­żek obija się o coś dźwięcz­nie dwa razy. Siny Joe szcze­rzy zęby.

– Witaj na po­kła­dzie – oznaj­mia, ścią­ga­jąc za­ma­szy­ście ka­pe­lusz i lekko się kła­nia­jąc. 

Koniec

Komentarze

Może to grzech, ale taką nar­ra­cję widzę pierw­szy raz na oczy.

 

Edit: W Pa­mięt­ni­ku Sta­re­go Su­biek­ta ka­wa­łek był po­dob­nie pro­wa­dzo­ny.

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Szcze­rze? Moja ulu­bio­na! Przez nie­któ­rych bar­dzo źle wi­dzia­na, ale na­ba­wi­łam się wobec niej strasz­li­wej sła­bo­ści.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Spodo­bał mi się tytuł, ale od­pa­dłam po ‘zer­kasz’ i ‘po­wstrzy­mu­jesz’. Ani nie zer­kam, ani nie po­wstrzy­mu­ję, za to or­ga­nicz­nie nie zno­szę nar­ra­cji 2 os. w cza­sie te­raź­niej­szym. Nie bę­dzie mi autor mówił, co robię :P A na po­waż­nie, przez tę nar­ra­cję od­pa­dłam i nie byłam w sta­nie czy­tać.

Zdaję sobie spra­wę z agre­sji tej nar­ra­cji, więc się nie gnie­wam ;)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Ja też od­pa­dam. Cóż, ma to swój urok, ale nie dla mnie.

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Myślę, że to tylko kwe­stia braku przy­zwy­cza­je­nia. Ale ni­ko­go prze­cież nie zmu­szam do lek­tu­ry ;)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Za­uwa­ży­łem opo­wia­da­nie scien­ce fic­tion. Dzi­siaj już późno, ale jutro uważ­nie prze­czy­tam i sko­men­tu­ję. Przy oka­zji ocze­ku­ję na prób­kę Twej po­ezji. Po­zdro­wie­nia.

Jak dla mnie kli­mat opo­wia­da­nia tro­chę za sur­re­ali­stycz­ny, ale szcze­rze muszę przy­znać, że pre­fe­ru­ję bar­dziej “scien­ce” czy ina­czej mó­wiąc, bar­dziej tech­no­lo­gicz­ne SF, co oczy­wi­ście wpły­wa na mój osąd. Nie mogę na­to­miast, nie po­gra­tu­lo­wać wy­obraź­ni. Prze­czy­ta­łem ca­łość. Nie wiem czy wszyst­ko do­brze zro­zu­mia­łem, ale i tak za­in­try­go­wa­ło.

Nie je­stem zwo­len­nicz­ką nar­ra­cji w 2os. Czy­ta­łam kilka tek­stów i pa­ra­dok­sal­nie tylko frag­men­ty Cyrku nocy i Sztu­ka sa­mot­nej ni­co­ści mi po­de­szły w tej for­mie. Ten drugi tekst bar­dziej za po­etyc­kość, gdzie nar­ra­cja bar­dziej pa­so­wa­ła niż tutaj. 

Mam więc pro­blem z na­pi­sa­niem ko­men­ta­rza. Bo wiem, że po­tra­fisz pisać do­sko­na­le tech­nicz­nie, po­my­sły, gdy się od­ce­dzi tro­chę z nad­mia­ru fi­lo­zo­fii, są wcią­ga­ją­ce i cie­ka­we. Jed­nak ta forma po­twor­nie utrud­nia mi czy­ta­nie i za­głę­bia­nie się w tekst na ja­kiej­kol­wiek płasz­czyź­nie. Wy­bacz więc, ale z po­wyż­sze­go tek­stu za­pa­mię­ta­łam głów­nie sur­re­ali­stycz­ny, fi­lo­zo­ficz­ny beł­kot, który mnie zmę­czył. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Prze­czy­ta­łem i wra­że­nia mam nie­jed­no­znacz­ne. Z jed­nej stro­ny to nie jest żadne scien­ce fic­tion, bo scien­ce tu się nie uświad­czy, z dru­giej stro­ny sur­re­ali­stycz­ny kli­mat ma pe­wien walor. Utwór jest na gra­ni­cy po­etyc­kiej baśni, fi­lo­zo­ficz­nych dy­wa­ga­cji i roz­my­ślań, me­ta­fo­rycz­nych przy­po­wie­ści, a w końcu czymś w ro­dza­ju li­te­rac­kiej ekwi­li­bry­sty­ki po­ję­cio­wej. Z ca­łe­go utwo­ru naj­bar­dziej po­do­ba mi się chwy­tli­wy tytuł. Tekst jest nie­zwy­kle her­me­tycz­ny za­rów­no w tre­ści jak i w mało sto­so­wa­nej for­mie. Ogól­nie rzecz bio­rąc, ten tekst nie daje się łatwo ani wchło­nąć, ani rze­tel­nie zin­ter­pre­to­wać.Mamy tu po­etyc­ką ko­smo­go­nię i za­ba­wy słow­no-po­ję­cio­we, gdzie zna­cze­nie nie­któ­rych słów au­tor­ka do­wol­nie mo­dy­fi­ku­je i zmie­nia. Nie­ste­ty, ja nie je­stem wiel­bi­cie­lem tak mi­stycz­nie i sur­re­ali­stycz­nie kon­stru­owa­nych im­pre­sji li­te­rac­kich. Po­zdra­wiam.

Cóż po­ra­dzić, ta nar­ra­cja albo jest dla kogoś zja­dli­wa, albo nie i mogę wziąć od­po­wie­dzial­ność tylko za wybór. A dla mnie jest nie­do­ce­nio­ną formą, dobrą jak dwie po­zo­sta­łe, tylko mniej nudną ;)

Co do po­zo­sta­łych uwag, nie dzi­wię się w ogóle i kiwam głową. Tekst jest ty­po­wo mój, a gdy jest ty­po­wo mój, nie­ste­ty nie oglą­dam się na czy­tel­ni­ka… ;) Ale piszę takie tylko raz na jakiś czas. Dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas, dobre słowa i uwagi!

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Mi tam dru­go­oso­bo­wa nar­ra­cja nie prze­szka­dza, całe czar­ne go­dzi­ny temu czy­ty­wa­łem pa­ra­gra­fów­ki z serii "We­hi­kuł czasu", je­stem więc od­por­ny ;-) Wła­ści­wie nawet do­brze zgry­wa się z tre­ścią, je­że­li za­ło­żyć, że bo­ha­ter sym­bo­li­zu­je ludz­kość jako ogół, to nar­ra­tor zwra­ca­ją­cy się bez­po­śred­nio do bo­ha­te­ra robi fajny efekt :-)

Nie prze­szka­dza też brak ele­men­tów scien­ce. Jeśli weź­mie­my pod uwagę fakt, iż tekst do­ty­czy czasu tak od­le­głe­go, jak śmierć zna­ne­go nam wszech­świa­ta, to jak ka­te­go­rycz­nie stwier­dzić co jest nauką, a co me­ta­fi­zy­ką?

Tutaj zgrzy­ta mi bo­ha­ter, jakby wy­rwa­ny z obec­nych cza­sów. Men­tal­nie i cie­le­śnie. Lecz może był to ce­lo­wy za­bieg, by uczy­nić tekst w ogóle zro­zu­mia­łym…

Pi­ra­ci rów­nież spra­wia­ją dość dziw­ne wra­że­nie. Może dla­te­go, że ode­bra­łem ich jako isto­ty, z braku lep­sze­go sfor­mu­ło­wa­nia – na naj­wyż­szym szcze­blu roz­wo­ju. Może nie post­lu­dzie, ale post-isto­ty ro­zum­ne. Dzi­wi­ło więc ich przy­wią­za­nie do "ma­te­rii" – ogrom­ne stat­ki ko­smicz­ne, sta­cje, funk­cjo­nal­ne miesz­ka­nia, bio­lo­gicz­ne ciała… Po tak po­tęż­nych isto­tach spo­dzie­wał­bym się ja­kiej nie­ogra­ni­czo­nej ma­te­rią trans­cen­dent­no­ści…

Ale może cały ten pi­rac­ki "imidż" po­trzeb­ny był, by pod­kre­ślić, że "czy­nią dobro, po­przez zło".

Tylko dla­cze­go gniją, umie­ra­ją, a potem od­ra­dza­ją się? Gdzieś od­bi­ja­ją mi się tam echa ja­kichś in­dyj­skich sys­te­mów – pi­ra­ci twier­dzą, że nie pod­le­ga­ją cy­klicz­no­sci, ale może nie osią­gnę­li jesz­cze etapu, po­zwa­la­ja­ce­go na od­pusz­cze­nie sobie ko­lej­nych in­kar­na­cji… I rze­czy­wi­ście wieje tu ze wscho­du  – osią­gnię­cie ab­so­lu­tu po­przez wy­ci­sze­nie i nie­peł­ne wy­ci­sze­nie jako próba za­cho­wa­nia czło­wie­czeń­stwa, Ata­man – atman  (nie wiem czy do­brze ko­ja­rzę to dru­gie, ale faj­nie zgry­wa­ło­by się to z jego po­sta­cią ;-))

No, ale dosyć mo­je­go beł­ko­tli­we­go pseu­do­fi­lo­zo­fo­wa­nia. Jak dla mnie, Twój tekst to cie­ka­wa opo­wieść o ra­to­wa­niu ludz­ko­ści w ob­li­czu końca Wszech­świa­ta. Bar­dzo dobra opo­wieść. Fak­tycz­nie, od razu rzu­casz czy­tel­ni­ka na głę­bo­ką wodę, każąc od­na­leźć mu się w prze­dziw­nym świe­cie. Sam na po­cząt­ku czy­ta­łem tro­chę na siłę, "bo to Twoje, więc warto". Coś za­sko­czy­ło do­pie­ro przy frag­men­cie dzien­ni­ków Ata­ma­na.

Aha, gdzieś tam rzu­ci­ło mi się w oczy małą, czar­ną dziu­rę. Jeśli cho­dzi­ło Ci o dziu­rę, która była mała i czar­na, to okej, ale jeśli o obiekt astro­no­micz­nych, to ra­czej bez prze­cin­ka.

Po­zdra­wiam! 

 

No i był­bym za­po­mniał – gra­tu­lu­ję Ci czwar­te­go wy­mia­ru. Nie­spo­ty­ka­ny, za­iste.

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Trze­ba przy­znać, że dałaś się po­nieść wy­obraź­ni, dobra choć wy­ma­ga­ją­ca opo­wieść. Pro­ble­mów z nar­ra­cja nie mia­łem, cho­ciaż też pierw­szy raz się z ta­ko­wą spo­tka­łem.

Czy­ta­jąc mia­łem też da­le­kie sko­ja­rze­nia z Czar­ny­mi oce­ana­mi Du­ka­ja. To chyba przez In­dia­ni­na Na­va­ja i czę­sto wy­stę­pu­ją­cą czerń.

 

PS. Spró­bo­wa­łam dru­gie­go po­dej­ścia z omi­ja­niem więk­szo­ści wsta­wek nar­ra­cyj­nych, mi­gnę­ło mi gdzieś­tam ‘In­stynkt karze ci’ – ort.

thar­go­ne, dzię­ku­ję za lek­tu­rę i ko­men­tarz. Sądzę, że różne zgrzy­ta­ją­ce spra­wy to efek­ty braku do­głęb­ne­go prze­my­śle­nia wszyst­kie­go. Pewne rze­czy za­war­łam czy zbu­do­wa­łam in­stynk­tow­nie, bo wszyst­kie siły pom­pu­ję w książ­kę. Zaraz ro­zej­rzę się za tą małą, czar­ną dziu­rą ;)

 

bel­ha­ju, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i opi­nię. Jeśli we wspo­mnia­nej książ­ce jest nieco po­dob­ny kli­mat, chęt­nie się­gnę.

 

Bel­la­trix, chyba mam trwa­łe upo­śle­dze­nie z “kazać”, które wy­tknę­ła mi dziś Reg pod opo­wia­da­niem Black­bur­na. Całe szczę­ście, że mi je wła­śnie dzi­siaj zli­kwi­do­wa­ły­ście :) 

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Kli­mat może inny, ale po­wieść godna po­le­ce­nia :)

Kazać to jesz­cze nic. Ja tak mam z wie­rzą. Taką w zamku na przy­kład…

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Przy­kro mi, ale od­pa­dłam. Nie mogę zmu­sić się do uczest­ni­cze­nia w Twoim opo­wia­da­niu. :-(

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Spoko, Reg, uczest­ni­czysz za to z po­wo­dze­niem w eks­pe­ry­men­cie z nar­ra­cją dru­go­oso­bo­wą ;) 

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

No tak, jest to ja­kieś po­cie­sze­nie. :-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Od stro­ny warsz­ta­tu, ję­zy­ka – miód na oczy. Nie­któ­re zda­nia na­praw­dę pięk­ne. Nar­ra­cja mi nie prze­szka­dza­ła (też czy­ta­łam “We­hi­kuł czasu”, fajna za­ba­wa). Nie je­stem pewna, czy zro­zu­mia­łam wszyst­ko i czy na­dą­ży­łam za Twoim to­kiem my­śle­nia, ale nawet jeśli mo­men­ta­mi się gu­bi­łam, uni­wer­sum, które stwo­rzy­łaś było na tyle cie­ka­we, bym nie stra­ci­ła za­in­te­re­so­wa­nia lek­tu­rą. 

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Nar­ra­cję dru­go­oso­bo­wą uzna­ję za cie­ka­wy eks­pe­ry­ment. Można się do niej przy­zwy­cza­ić, uznać że nar­ra­tor zwra­ca się w ten spo­sób do sie­bie, a nie do mnie. IMO, tekst przy­cięż­ki w war­stwie fi­lo­zo­ficz­nej i zbyt lekki w scien­ce. Tytuł bar­dzo fajny, chwy­tli­wy, ale roz­bu­dził ocze­ki­wa­nia, któ­rych tekst nie speł­nił.

Wi­dzia­łem, jak prze­chwy­tu­je się świe­że­go trupa gwiaz­dy i do­ku­je

A jak wy­glą­da trup gwiaz­dy?

ka­rząc chro­nić wła­sną toż­sa­mość.

Ojjj. Tu jesz­cze zo­sta­ło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Gra­vel, cie­szę się, że sia­dło! :) Już mi się zda­wa­ło, że tym razem na­praw­dę prze­sa­dzi­łam – nie­po­pu­lar­na nar­ra­cja, fi­lo­zo­fia, pseu­do­ko­smo­lo­gie mię­dzy­ho­ry­zon­tal­ne itp. A jed­nak nie­któ­rzy sa­tys­fak­cję z lek­tu­ry wy­nie­śli, więc warto było wrzu­cić.

 

Fin­klo, świet­nie na­zwa­łaś to, z czym wciąż mam pro­blem (albo taki mój nie­zbyt zja­dli­wy urok) – tekst przy­cięż­ki w war­stwie fi­lo­zo­ficz­nej i zbyt lekki w scien­ce. Wal­czę, ujarz­miam, uczę się.

Trup gwiaz­dy – czar­na dziu­ra.

Aaaa, niech to szlag z tym kazać!!! Przy­kle­ję sobie wiel­ki pla­kat na ścia­nę z karać i kazać.

 

Żeby nie po­zba­wiać się czę­ści czy­tel­ni­ków, na­stęp­ne opko z nar­ra­cją dru­go­oso­bo­wą, które mam za­miar wrzu­cić, prze­mie­ni­łam w pierw­szo­so­so­bo­wą gadkę. Eks­pe­ry­ment eks­pe­ry­men­tem, a re­alia re­alia­mi :(

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Tym razem się nie­ste­ty od­bi­łem od Two­je­go opo­wia­da­nia :( Nie zo­sta­nę fanem ta­kiej nar­ra­cji. Trud­ny tekst, dla mnie tro­chę za bar­dzo. Ale roz­ma­chu i wi­zjo­ner­stwa od­mó­wić nie można.

Ja to za­wsze po­lu­bię coś, co innym nie leży… Dzię­ki za pod­ję­cie wy­zwa­nia! ;)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Mi nar­ra­cja nie prze­szka­dza­ła. :)

Za­czę­ło się in­te­re­su­ją­co, ale potem przy­wa­li­łaś mnie in­for­ma­cja­mi. IMO opo­wia­da­niu bra­ku­je akcji, po­mię­dzy którą można by wło­żyć te po­tęż­ne, cza­sem przy­tła­cza­ją­ce teo­rią – teo­rii, in­fo­dum­py.

Ale ogól­nie na plus, po­do­ba­ło mi się, mimo że parę razy utkną­łem w róż­nych me­an­drach Two­jej ko­smo­lo­gii. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Eks­pe­ry­ment nar­ra­cyj­ny trwa dalej, siły się rów­no­wa­żą ;) Dzię­ku­ję za lek­tu­rę, opi­nię i punkt, Zalth. Wię­cej akcji, mniej fi­lo­zo­fo­wa­nia – tym ha­słem po­win­nam wy­ta­pe­to­wać dom.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

To bym ra­czej kupił do kąż­dej An­to­lo­gii.

A czy kre­ślan­kę bym za­su­ge­ro­wał? Ja­sność, że takoś.

Wiem, wiem…  Gęba w kubeł i bul­go­tać. Przy­ję­te.

Nowa Fantastyka