Testuję możliwości jakie daje anonimowość, dlatego tekst jest taki sobie. Dobrego było by mi szkoda.
Testuję możliwości jakie daje anonimowość, dlatego tekst jest taki sobie. Dobrego było by mi szkoda.
Za oknem wczesnowiosenny wiatr szamotał się w gałęziach drzew. Co mocniejsze podmuchy świstały w pogiętych parapetach, załomach pokrytego blachodachówką dachu lub pokrzywionych rynnach. Anną wstrząsnął dreszcz, schowała więc stopy pod kołdrę, podciągając jednocześnie kolana pod brodę. Kątem oka spojrzała na zegar wiszący nad komodą. Za dziesięć minut północ.
Wróciła do lektury. Pan Darcy miał właśnie…
– Nie, to durne – zdecydowałem.
Opatulona szczelnie kołdrą dziewczyna podniosła oczy i spojrzała na mnie z wyrzutem. Wzruszyłem ramionami i zawiesiłem dłonie nad klawiaturą. Przez chwilę palce tańczyły w powietrzu, aż wreszcie postanowiłem.
Anna wróciła do lektury. Antonio zgodził się właśnie podpisać kontrakt w zaproponowanej przez Shylocka formie.
– Chyba kpisz – zaprotestowała.
– Dlaczego? – zdziwiłem się. – Przecież mija właśnie czterysta lat od jego śmierci. To idealny moment by sięgnąć do klasyki.
– To może chociaż Romeo i Julia albo Sen nocy letniej.
– Nie czytałem – przyznałem się niechętnie.
– I dlatego ja mam teraz męczyć się w jakichś debilnych, antysemickich klimatach? Daruj.
– Wiesz, jakby to powiedzieć. – Podrapałem się za uchem. – To jednak ja tu rządzę, a ty masz…
– Taaak? – przerwała mi w pół zdania.
Rozkopała kołdrę i wyszła do łazienki.
– Wracaj!
– Pieprz się!
Oparła się o umywalkę, zaciskając dłonie na jej gładkiej krawędzi. Zmrużyła oczy i splunęła w swe odbicie w lustrze. Otarłem twarz.
– Przeginasz.
– A co mi zrobisz? – Hardo uniosła podbródek, uśmiechając się zawadiacko. Och, jak ja lubiłem ten uśmiech.
Coś załomotało w łazienkowe drzwi. Anna jakby nie zauważyła tego faktu. Wkurzyłem się. Drzwi wystrzeliły z framugi, w chmurze drzazg roztrzaskując się o przeciwległą ścianę. Z półmroku korytarza dochodził głuchy, basowy pomruk. Dziewczyna nawet nie raczyła się odwrócić.
Powoli, przygotowując się do skoku, w łazienkowy krąg światła wszedł dziki liopleurodon.
– Żartujesz sobie – prychnęła, odwracając się i opierając biodrem o umywalkę.
Kusa koszulka nocna kończyła się w połowie uda. Przełknąłem ślinę. Odchyliła głowę i, energicznym ruchem, odrzuciła burzę rudych włosów na plecy. Uśmiechając się filuternie, spoglądała spod wpółprzymkniętych powiek. Lewą dłoń położyła na biodrze i powoli, napawając się tym, jakie robi to na mnie wrażenie, przesuwała ją w górę. Palce dotarły do piersi i zatrzymały się na idealnych krągłościach.
– Twoja żona wie, że ją zdradzasz?
– Że co?
– No, te twoje fantazje, ukryte pragnienia. Realizowane za pośrednictwem moim i mnie podobnych.
– No wiesz, chyba nie nazwałbym tego zdradą. To jednak nie to samo, co, w realnym świecie, przelecieć jakąś pannę poznaną w klubie.
– A mnie się wydaje, że to niewielka różnica.
– Nie będę z tobą na ten temat gadał. Co ty możesz wiedzieć o moim życiu?
– Jak sobie chcesz – zgodziła się.
Dłoń delikatnie prześliznęła się po krągłości i wędrowała dalej. Dotarła do karku i rozczapierzywszy palce, zagłębiła się we włosach. Poczułem dreszcz, który przebiegł po plecach aż do samych lędźwi.
Wtem, szybkim jak myśl, tanecznym krokiem dziewczyna zawirowała. Nie wiadomo skąd w jej dłoni pojawił się pistolet. Wypalił trzykrotnie. Gadzie truchło zwaliło się na podłogę z głuchym łomotem. Anna zakręciła spluwą na palcu i z ironicznym uśmiechem, dmuchnęła w lufę.
– Żenujące.
– Co takiego? – zapytałem.
– Liopleurodon. Jakbyś poszperał w pamięci, to byś wiedział, że to morski gad jest. Trzeba było jakiegoś raptora czy innego smilodona stworzyć. Ale nie, ty musiałeś być oryginalny. Grafoman.
No cóż, to chyba prawda. Ale z drugiej strony, nie będzie mi tu jakaś panna wbrew robić.
– Wracaj do łużka – syknąłem.
– Chyba łóżka.
– Co?
– Łóżka – przez o z kreską, matole.
Tego było za wiele. I nie miało to już znaczenia, że, gdzieś w głębi duszy, wiedziałem, że ma rację. Potężny wstrząs targnął powietrzem. Przez otwór, w którym jeszcze parę minut temu zamocowane były drzwi, Anna zobaczyła, jak jakaś niepojęta siła obraca jej salon i część korytarza w bezładną mieszaninę gruzu i strzaskanych mebli.
Spośród kłębów kurzu, wyłonił się wielki jak autobus, metalicznie błyszczący kształt. Powoli, chrzęszcząc przeraźliwie, osiadł na ziemi i, w syku hydraulicznych siłowników, ustabilizował swą pozycję. Anna wychyliła się przez drzwi i, zadzierając głowę, z otwartymi ustami patrzyła na wyłaniający się z mroku pojazd. Ustrojstwo, które zniszczyło połowę jej domu było, jedną z wielu, podpór, na których zawiesił nad ziemią swe olbrzymie cielsko transgalaktyczny ścigacz fazowy „Nimrod”. Z jazgotem, drażniącym najgłębsze pokłady ciała i duszy, wysunął się, z wiszącego na wysokości jakichś dwudziestu metrów korpusu, pionowy, walcowaty tunel i zaczął zbliżać się w kierunku ziemi.
Anna domyśliła się, że jest to jakiś rodzaj windy, dźwigu. I że za moment spotka się, oko w oko, z przedstawicielem obcej cywilizacji. Albo choćby i naszej, tylko pewnie z przyszłości. O ile to w ogóle możliwe. Cofnęła się do łazienki i chwyciła dyndający na wieszaku, puchaty szlafrok. Owinęła się nim szczelnie, zabezpieczyła zawiązanym na kokardkę paskiem i, na wszelki wypadek, umieszczając w przepastnej kieszeni pistolet, wyszła na spotkanie.
Tunel zatrzymał się kilka centymetrów nad ziemią. Miał około dwóch metrów średnicy. Był szary, matowy, o lekko błękitnawym odcieniu. Nigdzie nie było widać najmniejszej nawet szczeliny. Przez chwilę nic się nie działo, ale potem powierzchnia walca zaczęła robić się przezroczysta. Po kilku sekundach wewnątrz tuby zapaliło się zielonkawe światło i za już całkiem przejrzystą taflą dało się zobaczyć humanoidalny kształt.
Anna przyglądała mu się nienachalnie i uznała, że osobnik, stojący wewnątrz szklanej windy, ubrany jest w jakiś rodzaj kombinezonu. Nie zauważyła, żadnych zamków, klamer czy emblematów, ale to w końcu nie musiało nic znaczyć.
Postać uniosła prawą rękę i przemówiła:
– JkJhu nnnnnnumt6 vrb,m67tyv b5ukugythhhhhhhhgythhhhhh ujjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjhhngcfdxxsfscgndfnmf gddddddddddddddddddddddddxcffffffffffffffffffffffffffffffmcbn vccchjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjn,klbvnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnvvnvxccvjkhjjjjjjjjjjjjjjjbnv bjvgkhjjjjjjjjjjjjnbm bvghjkiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiillllllllllllllll, xcffffffffffffffffffffffffffffffmcbn vccchjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjn,klbvnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnvvnvxccvjkhjjjjjjjjjjjjjjjbnv bjvgkhjjjjjjjjjjjjnbm bvghjkiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiillllll
Obudziłem się z bólem głowy i podreptałem do łazienki. Oparłem się o umywalkę i w blasku, docierającego przez okno, księżycowego światła, przyjrzałem się własnemu obliczu. Odciśnięte na twarzy ślady klawiatury, nadawały jej nieco makabrycznego wyglądu. Grafoman, tak? Splunąłem w lustro i podreptałem do sypialni. Starając się nie obudzić żony, wsunąłem się cicho pod kołdrę.
Byłem przeczytałem i nie wiem co napisać. Chyba tyle, że nie zrozumiałem wypowiedzi postaci, która przemówiła, a to pewnie była puenta
W snach podświadomość do nas mówi: Grafoman?
Już tłumaczę: ale bełkot.
Nie wiem czy do nas, ale do mnie na pewno
Jeżeli podświadomość jest odpowiednio samoświadoma, to będąc w dodatku ruda może też być pyskata ;)
Ponieważ, Anonimie, uprzedziłeś w przedmowie, że tekst jest taki sobie, tylko do siebie mogę mieć pretensje, że wzięłam udział w teście.
…w łazienkowy krąg światła wszedł dziki liopleurodon. – Czy bywały też liopleurodony udomowione, oswojone?
…prychnęła, odwracając się i opierając biodrami o umywalkę. – Stojąc tyłem do umywalki, nie można oprzeć się o nią biodrami. Można, co najwyżej, oprzeć się o umywalkę jednym biodrem, jeśli stanie się do niej bokiem.
Odchyliła głowę do tyłu i energicznym ruchem głowy odrzuciła burzę rudych włosów na plecy. – Zdanie do remontu.
Poczułem dreszcz, który przebiegł mi po plecach aż do samych lędźwi. – Czy poczułby dreszcz przebiegający po plecach komuś innemu?
Pojawiający się, nie wiadomo skąd, w jej dłoni pistolet wypalił trzykrotnie. – Jeszcze się nie pojawił, a już wypalił, w dodatku w jej dłoni?
…było jedynie, jedną w wielu, podpór, na której opierał swe olbrzymie cielsko… – Powtórzenia.
…chwyciła wiszący na wieszaku, puchaty szlafrok. – Brzmi to paskudnie!
Starając się nie obudzić żony, wsunąłem cicho pod kołdrę. – Jak wygląda cicho, które zostało wsunięte pod kołdrę?
Ogólnie zgrabnie napisane :)
Początek nieco mnie zniechęcił, bo pomyślałam sobie: “ehhh, znowu zbuntowany bohater dyskutuje z pisarzem, czy ja chcę jeszcze o tym czytać?” Dalej generalnie spodobało mi się, że bohaterka była całkiem konsekwentna w swoim buncie a autor nie aż tak wszechmocny. Ale zakończenie z pobudką sprawiło, że znów znalazłam się w miejscu, w którym myślę: “ehh, znowu to…”
regulatorzy
Tak, to prawda, uprzedzałem.
Co do poprawek, to większość została, oczywiście, uwzględniona. Ale tekst przez to nie zrobił się, niestety, znacząco lepszy.
Jedynie dzikość liopleurodona pozostaje. Bo, po pierwsze, podkreśla to jego dziką dzikość. A po drugie, nie ma wiarygodnych przekazów odnośnie nieistnienia udomowionych liopleurodonów. Czyli, potencjalnie, istnieje możliwość, że takowe były.
zapomnialemhasla
Żenujące w tym wszystkim jest to, że nawet podświadomość ulega pewnym stereotypom. Ruda = wredna.
BTW. Tekst nie jest obrazem jakichś sennych majaków. Niestety. Jest to zapis jak najbardziej świadomej walki z, czasem mnie nawiedzającym, chaosem i brakiem sensu.
Byłam i przeczytałam. O ile nawet z zainteresowaniem przyjęłam koncept dyskutowania z własną bohaterką, to jakoś rozwinięcie w kosmitę i nagły koniec zdecydowanie do mnie nie przemówiły. To jest tekst z gatunku… o niczym. A szkoda, by jestem przekonana, że dałoby się go wyprowadzić w jakąś zgrabną historyjkę.
Miejscami miałam wrażenie, że interpunkcja szwankuje – za dużo przecinków, które niepotrzebnie komplikują zdania.
Werwena & joseheim
Przepraszam za rozczarowanie. Tekst wcale nie jest o niczym. Niestety, tak jak już napisałem wcześniej, jest o niemożności napisania o czymś. Mimo że by się chciało. Mimo że siadało się do pisania z pięknym planem i szczerą chęcią. Mimo że miało być pięknie, a wyszło jak zawsze.
A że końcówka rozczarowująca? No cóż, chyba doszedłem do wniosku, że trzeba, po męsku, skończyć, a nie ciągnąć tę żenadę…
Mogłabym podpisać się pod komentarzem Werweny. Tekst miejscami ciekawy, ale jednak sporo w nim bardzo ogranych motywów.
Mi się podobało w sumie (i nie, że pyskata Ruda z piersiami… No dobra, Ruda przede wszystkim, kogo ja chcę oszukać?), choć nie sponiewierało po podłodze.
Taki prosty króciak, niezbyt oryginalny, ale bardzo sympatyczny. Przyjemnie się czytało, Annę wymajstrowałeś zacną w obyciu… Tylko ten finał taki jakiś od czapy zupełnie. Mógłby być mocniejszy.
No i kilka zbędnych przecinków uświadczyłem.
Peace!