
Jakiś czas temu popełniłem drabla, za którego rozszerzoną wersję można by uznać tego tu shorta. Który okazać się może wstępem do nieco dłuższego opowiadania. Ale do tego jeszcze dojrzewam.
Jakiś czas temu popełniłem drabla, za którego rozszerzoną wersję można by uznać tego tu shorta. Który okazać się może wstępem do nieco dłuższego opowiadania. Ale do tego jeszcze dojrzewam.
Zrolował koc i, uprzednio usunąwszy poduszkę, umieścił go pod głową. Moniq spojrzała na niego zdziwiona. Nic nie powiedziała, a on postanowił nie tłumaczyć. Sięgnął po książkę i zatopił się w lekturze. Z początku, kątem oka łowił krótkie, nerwowe ruchy głowy dziewczyny, ale po jakimś czasie, mniej więcej wtedy, gdy most na Braa zawalił się z łoskotem, ciągnąc za sobą w otchłań jeden z wozów, przestał na nią zwracać uwagę.
Zerrikanki przebijały się właśnie, siekąc szablami na lewo i prawo, przez hołopolską hołotę, gdy poczuł szturchnięcie.
– Zgasisz światło.
– Za… – Zirytowany przewertował kartki – dwie minuty.
Bez słowa odwróciła się do niego tyłem i podciągnęła pled na głowę. Westchnął kręcąc głową i wrócił do czytania.
Gdy się obudził, w łóżku był już sam. Kątem oka zerknął na pasek stanu (ósma sześć, bateria na około sześćdziesiąt procent, trzynaście nieodebranych wiadomości) i powlókł się do łazienki. Moniq stała wyprężona przy lustrze, z zadartą wysoko głową i rozkosznie wypiętym tyłeczkiem. Dreszcz przeszedł mu od nasady karku aż do lędźwi i już… już miał ją chwycić za… gdy zorientował się, że dziewczyna zakrapla sobie do oczu płyn kontrastujący. Zrzucił bokserki i wszedł pod prysznic. Pod stopami wyczuł wilgoć i od razu się zirytował. Ile razy można powtarzać, że na codzienne wodne kąpiele ich nie stać. Czując narastającą wściekłość wybrał program, zacisnął powieki i uderzył konsolę. Sekundę później owionęła go chmura pachnącego aloesem gazu. Zaciągnął się głęboko dwa razy i po chwili poczuł jak napięcie ustępuje, a umysł wypełnia mu błoga pustka. Po parunastu sekundach szum ucichł, więc otworzył oczy i przez chwilę stał nieruchomo oparty dłońmi o ścianę.
Wszedł do kuchni. Moniq właśnie dopijała porannego c'shota.
– To jak – zagadnęła – lunch w Tenderze?
– Jeśli masz ochotę. – Kiwnął głową z kwaśnym uśmiechem.
– Dasz radę. – Podeszła kusząco balansując biodrami i, chwytając go za brodę, przyciągnęła jego usta do swoich. Cmoknęła i już jej nie było. Na wargach został mu delikatny posmak truskawek.
– Kurwa mać! – Zaklął, gdy świst windy upewnił go, że żona opuściła mieszkanie.
***
Wrócił z pracy dużo później niż zwykle. Moniq leżała w półmroku rozwalona na pneulongu i tylko krótkie, energiczne ruchy głowy wskazywały na to, że nie śpi.
– Co tam? – Delikatnie trącił jej ramię.
Wzdrygnęła się, jakby przestraszona, po czym przymknęła oczy minimalizując apkę i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– O, już jesteś. – Jej wzrok, na ułamek sekundy, powędrował gdzieś w dół. – Długo cię nie było. Co tak późno?
– Konferencja z repami się przeciągnęła. Nie będzie ci przeszkadzało jeśli włączę kuchnię?
– Nie, no co ty? Nic nie jadłeś?
– Nie było jak. – Wcisnął klawisz na ściennej konsoli i po chwili ścianę, wraz z zajmującym znaczną jej część ekranem, zastąpił moduł kuchenny. Otworzył lodówkę i zapatrzył się w jej błękitne wnętrze.
– A może ci… – Zawahała się. – Coś zamówić?
– Nie, zrobię sobie.
– Okej. – Wzruszyła ramionami i mrugnięciem powiek przywołała soca z powrotem.
***
Tego wieczora kochali się intensywniej niż zwykle. Moniq musiała podkręcić neuro, bo wcale się nie starał, a ona i tak wiła się jak fryga. W połowie igraszek doszedł do wniosku, że w końcu co mu szkodzi i zmodyfikował także swoje ustawienia. Na szczęście, od dawna nieużywany zapas inhibitorów był jeszcze w połowie pełny.
Po ponad godzinie padli obok siebie ciężko dysząc. Ich biodra stykały się, lepki pot wsiąkał w pościel, a Nino gotów był uznać, że zużycie trzech porcji było uzasadnionym wydatkiem. Ciekawe ile wzięła Moniq?
Podobnie jak poprzedniego wieczoru wyrzucił poduszkę, a zrolowany koc położył pod głowę. Tym razem się zainteresowała.
– Coś nie tak? Nie ładujesz impa?
– Kark mnie boli – skłamał. – Ładuję w pracy.
– Jak w pracy? – Mrużąc oczy z niedowierzaniem przechyliła głowę.
– Pożyczyłem od Maxa zagłówek indukcyjny – zełgał znowu, ale tym razem chyba skutecznie, bo przestała dociekać.
– To może trzeba ci nową poduszkę kupić? Wiesz, widziałam na ali takie…
– Nie! – wpadł jej w słowo, podnosząc głos o dwa tony. – Nie potrzebuję żadnej nowej poduszki, ta jest okej. To tylko chwilowa dolegliwość. Jutro, najdalej pojutrze, przejdzie.
– Okej. Nic nie mówiłam. – Zrobiła naburmuszoną minę i odwróciła się plecami, a on poczuł się, jakoś tak, głupio.
– Przepraszam. – Dotknął jej pleców. – Mam w pracy… wiesz… trudny okres.
– Dobrze już, nie gniewam się. – Wróciła do pozycji siedzącej i podciągnęła kolana. – Przejrzę jeszcze soca. A ty sobie poczytaj… świrze.
Przyglądał się jej przez kilka minut. Siedziała wpatrzona w przestrzeń zamglonym wzrokiem. Zerknął na przeciwległą ścianę. Była to jedna z nielicznych stałych konstrukcji w ich mieszkaniu. Przeleciał spojrzeniem po zdjęciach zamocowanych do murowanej z prawdziwych cegieł powierzchni. Uśmiechnął się do wspomnień i z powrotem odwrócił się do żony. Ta, co chwilę, energicznym, choć nieznacznym ruchem głowy w lewo, usuwała kolejne newsy. Dłuższymi kiwnięciami, które nieco przypominały potakiwanie, przewijała kolejne screeny, zaś już doprawdy rzadko kiwając palcami ponad lawendową, t'veelową kołdrą dodawała jakiś kom lub res.
Znudziwszy się tymi obserwacjami sięgnął po książkę. Z okładki szczerzyła się, pozbawiona żuchwy, zatknięta na rękojeści miecza, czaszka. Poniżej niej dyndał umocowany na łańcuszku medalion w kształcie rozwartej paszczy. Nie miał pojęcia czyja to była paszcza. Borsuka może lub wyrga. Nic to, nieważne. Papier zaszeleścił w dłoniach.
– Okruch lodu – przeczytał na głos.
– Co mówiłeś?
– Nic. Okruch lodu. Taki tytuł. Ładnie brzmi.
– No, ładnie – przytaknęła. – Zgasisz światło?
Zmiął w ustach przekleństwo. W tym tempie nie zdąży przeczytać opowiadań noblisty do pieprzonych świąt. Nie mówiąc o sadze. A tu już nadchodzi zima. Kurwa!
***
Pomarańczowa kontrolka zamigotała w kąciku pola widzenia. Wywołał alert na front. Pięć procent. Uśmiechnął się pod nosem i skasował komunikat. Trzy godziny standardowego obciążenia i będzie wolny. Podniósł się z łóżka i podreptał do łazienki. Moniq brała właśnie prysznic, w powietrzu wyczuć można było woń lawendowego ozonu. Uśmiechnął się pod nosem i wycofał do sypialni.
Podszedł do konsoli i wcisnął kombinację klawiszy. Czekając, aż żona skończy prysznic, przyglądał się jak łóżko znika w ścianie. Na jego miejsce wyjechał spory, otoczony krzesłami stół. Wielka, ścienna szafa znajdująca się po prawej stronie, zapadła się w podłodze, a ułamek sekundy później jej miejsce zajął moduł kuchenny. Ekspres zabulgotał przygotowując zaprogramowane porcje c'shotów, gdy za jego plecami z cichym sykiem otworzyły się drzwi. Odwrócił się i zmarszczył brwi.
– Zmieniłaś kolor?
– Nie podoba ci się?
– Nie, okej, może być, ale jakoś nigdy nie widziałem cię Azjatką.
– Nie Azjatką, tylko Hinduską – zaprotestowała. – Teraz to modne, ale jeśli ci nie odpowiada to po pracy wrócę do defaultu.
Już miał jej wytknąć ignorancję, ale w ostatniej chwili zrezygnował, kiwając tylko głową. Dziewczyna chwyciła filiżankę i szybkim haustem pochłonęła zawartość.
– Może po odprawie umówimy się gdzieś na lunch na mieście?
– Nie mam dziś ochoty. Poczytam i zjem coś w domu. Ale ty, jak chcesz… – zawiesił głos.
– Zobaczę, może gdzieś skoczę z dziewczynami. Dam jeszcze znać. – Cmoknęła go w policzek i wskoczyła do windy.
Nino sięgną po koktajl i odstawił na stałą komodę zamocowaną do murowanej ściany. Kliknął w konsolę i gdy po kilku minutach jakie zajął mu prysznic wrócił do pokoju, zamiast kuchni był tu wygodny pokój wypoczynkowy.
Padł na pneulong, wywołał ustawienia i zablokował przychodzące połączenia, dodając info o trzeciolevelowym spotkaniu. Nieszkodliwe i, co najważniejsze, niesprawdzalne kłamstwo, ale dzięki temu, przez najbliższe godziny, nikt nie będzie mu dupy zawracać.
Chwycił książkę, ale za cholerę nie mógł się skupić na czytaniu. Gdzieś w końcówkach palców, w tyle głowy, w podeszwach stóp, czuł rodzący się dreszcz podniecenia. Kiwnięciem przywołał status. Cztery. Czyli jakieś dwie, dwie i pół godziny. Zerwał się z pneua i zaczął krążyć po pokoju.
Nagle przypomniał sobie, że poza rozładowywaniem, a właściwie niedoładowywaniem impa, nie poczynił żadnych przygotowań. Nie ma nic, żadnego zestawu emergency, kurwa, nawet nie wie, czy cokolwiek będzie działało poza virtualem. To nawet bardzo prawdopodobne. Bo niby czemu miałoby działać, bez osobistych pass’ów i skinów. Pewnie nawet nie uda mu się otworzyć drzwi do pieprzonej windy.
Trzy.
Zataczając coraz szybsze kręgi, potrącił komodę. Kubek z niedopitym koktajlem zachybotał się. Odruchowo chwycił go, ale po sekundzie lub dwóch zmienił zdanie i zepchnął go z krawędzi mebla. Plastikowe naczynie uderzyło w podłogę, odbiło się dwa razy i znieruchomiało. Plama gęstej, malinowej ni to pianki, ni to płynu powoli wsiąkała w wykładzinę. Przykląkł i dłonią dotknął lekko wilgotnej powierzchni. Czuł jak pod jego palcami wilgoć odchodzi w niebyt. Minęło kilkanaście sekund i po plamie nie został najmniejszy ślad.
Zerwał się na nogi i pognał do kuchni. To znaczy… wykonał dwa kroki w stronę konsoli. Uderzył klawisz i po minucie z podłogi wyjechał odpowiedni moduł. Wyciągnął z szuflady nóż i znów przykucnął przy leżącym na podłodze kubku. Wbił ostrze w wykładzinę i energicznie zaczął rozrywać nylonowe tworzywo. Po kilkunastu sekundach trzymał w ręce ochłap wielkości ekranu pada. Idealnie gładki kawałek tworzywa miał z milimetr grubości. Obmacał go dokładnie. Zbliżył do nosa. Nic. Najmniejszego śladu. Spojrzał na wyciętą przed chwilą dziurę w podłodze i… kurwa, żadnej dziury nie było. Powierzchnia wykładziny była idealnie gładka. Wyciągnął dłoń. Wyraźnie wyczuwał poszarpaną krawędź tworzywa, ale jej nie widział.
– Więc to prawda, wszystko to są skiny. – Zerwał się na nogi. – Ja pierdziu!
Podekscytowany zaczął dreptać w miejscu trzymając się za głowę. Oddech przyśpieszył. Czuł narastające podniecenie.
Podszedł do okna. Nad zoolandem leciał turystyczny zep. Na trzynastej był korek, jak zawsze o tej porze dnia. Daleko, za dzielnicą handlową, widać było startujące promy. Ciekawe, ile z tego wszystkiego naprawdę istnieje.
Teoretycznie cały zwierzyniec mógł być zanimowany. Ba, przecież ostanie pokolenie, które mogło widzieć, jak naprawdę wyglądały prawdziwe zwierzęta musiało wymrzeć jakieś pięćdziesiąt, sto lat temu. W sumie wszystkie te kozy, raptory, wyrgi czy jednorożce wcale tak nie musiały wyglądać. Kurwa! Wcale ich mogło nie być.
Zatoczył się w tył i, zawadziwszy łydką o pneulong, upadł na plecy. Padając rąbnął głową w podłogę i to uderzenie pozbawiło go na moment tchu. Ciche brzęczenie dzwonka, dobiegające gdzieś z offu, oraz delikatna wibracja w skroniach poinformowała o aktywacji skanu medycznego. Wynik: brak uszkodzeń.
Usiadł na podłodze.
Dwa.
Czyli jeszcze jakaś godzina z małym hakiem. Spojrzał na zegar. Jedenasta sześć.
Nagle, czerwony, półprzeźroczysty, migoczący alert zajął całe pole widzenia. Na dolnym pasku pojawił się komunikat: Doładuj implant, doładuj implant, doładuj…
Chciał go skasować, ale mu się to nie udało. Czerwona przesłona zdawała się delikatnie pulsować. Podciągnął nogi pod brodę i objął kolana ramionami. Zamknął oczy.
Doładuj implant, doładuj…
– Kurwa, jak to wyłączyć. – Uderzył otwartą dłonią w skroń. Nie pomogło.
Siedział z zaciśniętymi zębami, kiwając się lekko. Dam radę.
Doładuj implant, doładuj…
Otworzył jedno oko. Jedenasta czternaście.
Wtem, usłyszał dzwonek. Do drzwi chyba. Zerwał się na równe nogi i ruszył…
Ale zaraz, przecież nikt nie wie, że tu jestem…
Zza czarnej tafli dobiegł cichy chrobot. Piknęło i drzwi rozsunęły się z cichym sykiem.
Do pokoju wszedł sanitariusz, tuż za nim maszerował drugi. Po trwającym może sekundę zawahaniu ruszyli w jego kierunku, wyciągając przed siebie urządzenia, jakich Nino nigdy na oczy nie widział.
Błysnęło.
Nagle, mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. W zwolnionym tempie widział, jak bezwładnie osuwa się na podłogę, ale nic, totalnie nic, nie czuł.
Jeszcze nim uderzył w pokryty cieniutką wykładziną beton, sanitariusze złapali go w swe silne ramiona i rzucili na łóżko. Muszą znać konsolę IKEI, zdążył pomyśleć, nim wessała go otchłań.
***
Otworzył oczy i, nie podnosząc się jeszcze, zaczął nasłuchiwać. Z łazienki dobiegał szum wody. Woda – fajnie, pomyślał.
Przymknął powieki i zerknął na pasek stanu. Ósma trzy, dwadzieścia trzy nieodebrane wiadomości (w tym dwie wysokiego priorytetu). Bateria: sto procent.
UWAGA SPOJLER!
Nie wiem właściwie, czy podoba mi się fakt, że tekst tak długo się rozkręca .Niby fajnie – buduje się napięcie, przedstawia świat, który później runie – ale chyba cały ten opis zwykłego, nudnego, futurystycznego małżeństwa, dałoby się mocno skomasować. Albo rozbudować rozwinięcie i zakończenie.
Żeby przedstawić to obrazowo: Twój tekst to -
Ramm tam tam tam, ramm tam tam tam, tara ram tam… Łup! BUM! PIERDUT!
Powinno być natomiast:
Ramm tam tam tam, ramm tam tam tam, tara ram tam… Łup! BUM! Tadam, BUM PIERDUT! DA Da da dammm… BAM BAM!!!
Dlatego też czekam na zapowiadane w przedmowie rozwinięcie koncepcji. W nadziei, że zoo okaże się czymś więcej, że ludzie będą takimi samymi eksponatami, jak raptory, kozy, czy wyrgi. I że ujawni się kierująca tym wszystkim siła.
Technicznie, parę rzeczy delikatnie zazgrzytało:
Zrolował koc i, uprzednio usunąwszy poduszkę, umieścił…
Być może ten przecinek jest zgodny z zasadami, ale jakoś kłuje w oczy.
Podeszła kusząco balansując biodrami i, chwytając go za brodę, przyciągnęła…
To samo.
…i odwróciła się plecami, a on poczuł się, jakoś tak, głupio.
Też. W ogóle całe jakoś tak niespecjalnie chyba potrzebne.
Nino sięgną po koktail i odstawił na stałą komodę…
Poza literówką, brakuje jakiegoś zaimka, albo określenia, co jeszcze zrobił z tym koktajlem, poza odstawieniem go na komodę.
Kliknął w konsolę i po kilku minutach jakie zajął mu prysznic wrócił do pokoju, zamiast kuchni był tu wygodny pokój wypoczynkowy.
To trzeba przerobić. Najlepoej rozbić na dwa zdania i zastąpić czymś jeden pokój.
W ogóle mam wrażenie, że jest całkiem sporo przecinkologii do poprawy, ale nie będę się wymądrzał, bo sam w tym kiepski jestem ;-)
Aha, pisalem już, że ogólnie się podobało? Otóż podobało się. Mimo, iż niedosyt pozostał.
Pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
@thargone: “… Ramm tam tam tam, ramm tam tam tam, tara ram tam… Łup! BUM! PIERDUT! Powinno być natomiast… “ No, majstersztyk… Chyba się jeszcze nie spotkałem z tak obrazowym przedstawieniem łuku ośmiopunktowego. Brawo! Więcej takich komentarzy! :)
...always look on the bright side of life ; )
Zrolował koc i, uprzednio usunąwszy poduszkę, umieścił go pod głową.
Mnie ten przecinek pasuje, gdyby go nie było, wtedy by [mnie] kłuło ;)
Podoba mi się to opowiadanie ten szort, jak napiszesz podobne opowiadanie, też przeczytam.
Przyznam, że przy tym czerwonym alercie domyśliłam się zakończenia (tak, nie można się tak bezkarnie wymiksować z implantacji), ale kompletnie mi to nie przeszkadza.
Miło spędziłam tu czas :)
Przynoszę radość :)
Spodobało się. Opis życia pary definitywnie na plus. Końcówka bardzo fajna, czekałem z niecierpliwością na rozładowanie baterii – by na koniec odkryć, że znów ma sto procent ;) Jak zauważył Thargone, mocne BUM, ale ja jakoś nie żałuję takiej kompozycji utworu :)
Trochę literówek na stanie, niekiedy przecinek by się przydał. Nic mi jednak jakoś szczególnie nie przeszkadzało w czytaniu.
Podsumowując: fajne opowiadanie, przyjemne czytadło.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
@ thargone
Strasznie mi się podobają Twoje precyzyjne wytyczne co do budowanie akcji, jej tempa i punktów zwrotnych. Zgadzam się tu w 100% z jackiem001. Majstersztyk! I wcale, choć mogło by się tak wydawać, nie kpię…
Co do przecinków, wtrąceń i różnych konstrukcyjnych fików-mików, to zostawiam na razie jak jest. Strasznie długi, jak na mnie, ten tekst i nie chce mi się go na razie czytać ;)
Poza tym: dzięki za uwagi.
Czy to jest sygnaturka?
Ciekawie zrealizowana ciekawa wizja :) Ładnie powplatane futurystyczne neologizmy, ciekawa aranżacja świata. Choć domyśliłam się zakończenia, podobało mi się :)
Padając rąbnął
Przecinek.
Niezły tekst. Z pewnością zasługuje na bibliotekę. Wrażeniami podzielę się innym razem (tym samym ew. wirtualny klik zostawiam na później).
Ciekawy tekst, podobał mi się.
Czy jesteś świadomy, że właśnie trwa konkurs cyberpunkowy? Sądzę, że Twój szort pasuje jak ulał. Ale szybko decyduj, bo niedługo się kończy.
Kurczę, kibicowałam bohaterowi i byłam ciekawa, co się stanie po rozładowaniu. A tu dalej nie bardzo wiem…
Widywałam lepszą interpunkcję.
Babska logika rządzi!
Czytało się całkiem dobrze, mimo że opowieść trochę rozwleczona, ale cóż, dzięki temu dowiedziałam się jak żyli, a może raczej jak będą żyć, Moniq i Nino. ;)
Ile razu można powtarzać… – Literówka.
Czując narastająca wściekłość wybrał program… – Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dickowski klimat, nie wiadomo, co wiadomo, ponure zakończenie, do tego ta potrzeba wyrwania się ze świata postrzeganego ku bliżej nieokreślonej prawdzie – to mi się w opowiadaniu podobało. Ze względu na liczne niedopowiedzenia (pozornie) ukryłeś w nim znacznie więcej treści, niż wskazywałby na to licznik znaków. Dobra robota.
Czyta się gładko, żadnych wybojów sobie nie przypominam. Nie ma tu nic wybitnie oryginalnego, ale zgłoszę do biblioteki ze względu na wciągającą, duszną atmosferę i dobry warsztat.
Co mi się nie podobało? Za krótkie. Zmuszenie mnie do dopowiedzenia sobie reszty historii w wyobraźni to pójście na łatwiznę – wiadomo, że to, co wymyślę sam, będzie mi się podobać najbardziej ;)
Czytałem bez przerw i zastanawiania się, o co chodzi. Dobry warsztat, spójnie napisane, tylko sam pomysł. Tak jakbym już gdzieś to czytał lub widział… Nawet szukałem tutaj, ale nie znalazłem, na tyle temat wydawał mi się znajomy. Ważne, że pisanie idzie ci dobrze, a pomysły, kwestia gustu. Wszystkim się nie dogodzi :)
Dzięki za wizyty, komentarze, uwagi i… te inne też.
Bez fałszywej skromności powiem, że sprawiły mi przyjemność. Co więcej, już wiem, że będzie ciąg dalszy, bo od czasu opublikowania, ciągle chodzi mi po głowie rozwinięcie tego świata. Ale to przyszłość, odległa, choć przewidywalna.
@varg
“…potrzeba wyrwania się ze świata postrzeganego ku bliżej nieokreślonej prawdzie…” – ostatnio mam takie odchyły (czyżby kryzys wieku, hmm?)
@Finkla
“Widywałam lepszą interpunkcję.” – tu mnie ubodłaś ;D
Czy to jest sygnaturka?
Co zrobić – dużo czytam. ;-)
Babska logika rządzi!
:) Interpunkcji się uczę ciągle…
A z konkursem – nie załapałem wcześniej. Ale może rzeczywiście…
Czy to jest sygnaturka?
Ocho, w końcu doczekałem się zakończenia historyjki! Zaprawdę powiadam wam, cierpliwość popłaca!
Podoba mi się zamysł obyczajowej historii, przedstawiający życie pary, permanentnie funkcjonującej w rzeczywistości rozszerzonej. Przerażająca wizja, zwłaszcza ten nobel dla Sapkowskiego. Sprawnie wyszedłeś poza utarte schematy cyberpunku i zamiast na hakerach, przestępcach, rozróbach i spiskach skoncentrowałeś się na codziennych sprawach pary przeciętnych ludzi, opisując wiarygodne technologie i całkiem sensowne rozwiązania przyszłości. Zastrzeżenia mam przede wszystkim do braku przedstawienia motywacji głównego bohatera do rozładowania implantu (rozumiem, że pragnienie przygody, zasygnalizowane miłością do awanturniczej prozy, było w nim silne, ale żeby aż tak?) oraz pozbawionego fajerwerków finału. Wydaje mi się, że całe to wyrywanie się na wolność jest na tyle nudne i oklepane, że można było je spokojnie porzucić lub zepchnąć na dalszy plan, głównym elementem fabularnym czyniąc interakcje między parą małżeńską.
Podsumowanie: fajnie sklecona opowieść obyczajowa ilustrująca do pewnego stopnia wpływ technologii informatycznych na życie przeciętniaków, obarczona skazą w postaci nic nie wnoszących wątków wolnościowo-światopoznawczych.
na emeryturze
@gary_joiner
Dzięki za rozbudowaną analizę. Tym bardziej, że pytając o motywację bohatera trąciłeś podatną strunę. Nie jest przypadkiem tak, że czasem po prostu chcesz wyjrzeć przez okno? Niemniej, jest to punkt wyjścia, który dzięki Tobie mi właśnie zakiełkował.
A propos nic nie wnoszących… – trochę masz rację. Jednakże ostatnio bardzo nie lubię szkolnego moralizatorstwa, patosu i indoktrynacyjnie skażonego “pompowania” wszelakich przekazów. Stąd też wolę subtelniejsze twory. Bo jakby się przyjrzeć, to ta wizja, mimo iż bez kajdanów, strażników i Wielkiego Brata (ale czy aby na pewno?), jest raczej smutna i nie nierealna w nawet przewidywalnej przyszłości.
Reasumując – dałeś mi “kopa”, w sensie motywacji. Dzięki.
Czy to jest sygnaturka?
Ciekawa fabuła, według mnie jedna z lepszych w konkursie. Zakończenie też mi się spodobało. Świat wykreowany z rozmysłem. Wywal entery z końca opowiadania i zamień c'shoota na c'shota, "shoot" w to bezokolicznikowa forma czasownika, a do określenia napoju bardziej pasuje rzeczownik :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
@Wicked G
C’shoot, przez dwa o, jakoś mi tak bardziej optycznie futurystycznie wyglądał… ;) Ale, jako że masz rację, to poprawiłem :) Dzięki też za pochwały – pękam z dumy :D
Czy to jest sygnaturka?
Mimo niewielkiej ilość fabuły, tekst mi się podobał. Dużo interesujących pomysłów sprawia, że świat przedstawiony może się czytelnikowi podobać.
Mi również się podobało. Chociaż to nie są moje klimaty, jednak temat ująłeś w taki sposób, że przyjemnie mi się czytało. Fajnie pokazałeś bohaterów, futurystyczne otoczenie jest bardzo prawdopodobne, tak jak tęsknota za prawdziwym światem.
So close!
Ajm są hepi, że się podobało choć trochę…
Czy to jest sygnaturka?