- Opowiadanie: mirekson11 - I odpuść nam nasze winy

I odpuść nam nasze winy

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

I odpuść nam nasze winy

Kobieta wchodzi do dusznego pokoju. Ocierając krople łez z powiek, dostrzega leżącego na fotelu mężczyznę. Pierwsze, co rzuca się jej w wilgotne oczy, to skarpetki z dziurami na palcach naciągnięte na jego stopy. Wełniane skarpety wyglądają, jakby właściciel dostał je w podarku od babki.

– Co tu robisz, Annabelle? – spytał mężczyzna. Jego twarz była zasłonięta rozłożoną na boki gazetą.

Kobieta zawahała się.

Zrobiła krok w przód.

– Nie miałam gdzie pójść – odezwała się niepewnym głosikiem kogoś, kto przed chwilą został skrzywdzony i szuka kryjówki przed otoczeniem. Świat ją osaczył i myślała, że tu gdzieś jest wolne miejsce, gdzie można spokojnie odetchnąć, ale nawet tutaj, w tym ogromnym pokoju, jak się okazało, nie mogła liczyć na samotność.

Mężczyzna rzucił gazetę na stół.

– A więc… jak leci na imprezie? Czemu się nie bawisz?  

– Nieważne. Zupełnie nieważne. Chciałam tylko usiąść gdzieś… gdzieś, gdzie nie ma ludzi.

– Szczera jesteś – przyznał. – W takich sytuacjach mówi się raczej, przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Nie uważasz?

– Racja – potaknęła. Zmarszczyła czoło w wyrazie tłumionego gniewu. Mimo że facet czytał z niej jak z otwartej księgi, ona robiła złudne, powierzchowne wrażenie, jakby chciała posiedzieć z nim w milczeniu.

– Może włączę muzykę? – zaproponował.

– Możesz.

– Dobra, usiądź. Tylko nie wiem, czego zwykle słuchasz.

– Byle czego.

– Jak to, byle czego? Nie mów, że nie przywiązujesz wagi do muzyki. Niestety nigdy nie spytałem cię o gust, więc… Nie wierzę, że go nie masz.

– Mam go w d u p i e ! – Wybuchnęła płaczem, rzucając się na łózko. Twarz ukryła w dłoniach, a po nadgarstku zaczęły spływać krople łez.

Młodzieniec usiadł na łóżku. Dawno nie czuł się tak nieporadny, jak tego wieczoru. Zupełnie nie wiedział, czy pocieszać ją, a jeśli tak, to w jaki sposób. Może ją przytulić? Nie, to byłoby zbyt nachalne i niestosowne. A więc lepiej będzie jeśli powie jakieś dobre słowo.

– Wszystko będzie dobrze – wydusił.

– Nie! – upierała się blondynka.

Patrzył na jej długie loki, które kaskadą spływały po ramionach. Kiedy łkała, piersi unosiły się i opadały na przemian w nierównych odstępach czasu. Mężczyzna zwrócił uwagę na krągłość piersi, na ich wielkość. Gdyby rzeczywistość była kreskówką, pewnie pociekłaby mu ślina z ust. Ale w tej chwili powinien okazać powagę.

– Niech zgadnę… to przez niego płaczesz? Ten cały Eric… eh, już dawno mówiłem ci, że to szumowina, kłamca, manipulator i najgorsze ścierwo, jakie istnieje. Czemu mnie nie słuchałaś, co?

Poderwała się z miejsca jak rażona piorunem.

– Co miałam zrobić, kiedy on… kiedy on… kiedy rzucił się na mnie i zaczął… zaczął… Zaczął mnie…

– Dokończ – nalegał.

– On mnie… on…

Mężczyzna dostrzegł czerwoną opuchliznę na jej twarzy, tuż nad prawą skronią.

– Bił cię?! – wykrzyknął, nerwowo obmacując miejsce zranienia.

Słuchać było pociąganie nosem i cichy jęk. Dziewczyna zwiesiła głowę.

– Gdzie on, kurwa, jest? Powiedz mi. – Wstał z miejsca. Zacisnął pięści.

– Na parterze.

– To mu przypierdolę!!! – To ostatnie zdanie, które wypowiedział przed trzaśnięciem drzwiami, na długo po jego wyjściu siedziało w głowie Anabelle, sama przywoływała je w myślach, winiąc się za to, że ośmieliła się wzbudzić w koledze tak wielki gniew. „Co będzie, jeśli dojdzie do bójki?” – myślała – „To może się źle skończyć. Eric może dostać lanie, ale nie wybaczę sobie, jeśli Davidowi coś się stanie”.

Zsunęła się z brzegu łóżka, po czym opuściła pokój i w popłochu zbiegła ze stromych schodów, by odszukać Davida.

Trudno było jej się przecisnąć przez tłum bawiących się nastolatków. Zewsząd słychać było salwy śmiechu i toasty, a to wszystko w sanktuarium rockowego brzmienia, które przedzierało się z ustawionych w salonie półtorametrowych głośników sony.

Wypatrzyła ich. Stali obok siebie, wzburzeni, gotowi do ataku.

– Stójcie! – wrzasnęła, torując sobie drogę do celu. – Stójcie!!!

Lecz jej słowa nie zapobiegły akcji. Jedno uderzenie, drugie, trzecie, krwawy atak, kontratak. Gęste, czerwone krople spływały po brwiach rozgorączkowanego Davida. „Jak ketchup – pomyślała Anabelle, od razu karcąc się za tę myśl – głupia, głupia. Zamiast go ratować, ja myślę o takich pierdołach”.

Drobnymi rękami uwiesiła się ramienia kolegi, próbując wszystkiego, żeby tylko zakończyli bójkę.

– Dosłownie jak dzieci w przedszkolu!!! – krzyknęła, szarpiąc Davida za ramiona.

I naraz podbiegło kilku mężczyzn, znajomych Erica, próbujących rozdzielić walczących. W końcu, po ciężkich próbach, udało się załagodzić sytuację.

– Dlaczego jesteś taki gwałtowny? – pytała Davida Anabelle, kiedy znaleźli się już sami w pokoju na piętrze. – Mogłeś go zabić! Co ty w ogóle sobie myślisz?! Zachowujesz się jak… jak, no kurwa, jak można? Widziałeś jego oczy? Proś Boga, żeby nie wylądował w szpitalu, eh! – Krążyła w koło. Rozsadzał ją opętańczy gniew.

– Uspokój się – prosił ją łagodnym, ugodowym głosem.

 – Uspokój się, uspokój – parsknęła, kładąc ręce na biodrach. Patrzyła prosto w jego wytrzeszczone oczy. – O! Minęło pięć minut, a ty już siedzisz sobie wygodnie na fotelu! Myślisz, że ominie cię odpowiedzialność?

– Odpowiedzialność… – Wzruszył ramionami. – Co to jest odpowiedzialność?

– Ta! – burknęła, unosząc dłonie jak natchniony ksiądz na ambonie. – Znalazł się Piotruś Pan, któremu zachciało się bójki, więc zleciał na dół i pobił gościa do nieprzytomności, a po tym wszystkim wzrusza ramionami, i co? Jeszcze mi powiesz, że zaraz wracasz do czytania?

– Jeszcze nie teraz.

– Twoje oczy! – Oparła się o poręcze fotela, by móc dokładnie przyjrzeć się jego źrenicom. – Co ćpałeś? Co ćpałeś?!

– Spokojnie, spokojnie. Zachowujesz się jak moja matka. Tak w ogóle to jak długo się znamy? Rozmawialiśmy kilka razy, a ty już… nie! Tego za wiele. A zresztą, nawet, gdybym był naćpany, to co? Co z tego wynika? Zrobisz coś z tym?

Dziewczyna zwiesiła głowę. Do jej umysłu wtargnęła niepewność. Zadawała sobie pytanie, co zrobić w tej sytuacji? Czy zbiec na dół i wypytywać się o zdrowie poszkodowanego, czy zostać z tym… z tym, no właśnie, kim on dla niej był?

– Dziwny wieczór – powiedziała, siadając na łóżku. W głowie miała chaos, myśli goniły jedna za drugą. Słuchała myśli i muzyki, która przebijała się przez ściany. Akurat grali stare dobre „Sweet Home Alabama”.

– Podoba ci się ten numer? – zapytała, wstając z fotela. Dopiero teraz przyjrzała się uważnie Davidowi. Błyskawicznie stwierdziła, że jest przystojny. Tak! Był cholernie przystojny. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła? Chyba, że wypita wcześniej wódka dopiero teraz, z lekkim opóźnieniem uderzyła do głowy. Możliwe, przyznała w duchu.

– Lynyrd Skynyrd. – Potaknęła skinieniem. – Dobrze mi się kojarzy. Przychodzą mi na myśl wakacje ubiegłego roku. Spędziłam je razem z rodziną w Polsce na Mazurach. Byłeś kiedyś w Polsce?

– Nie. Pewnie tam ładnie.

– Jasne! Wiesz… au! – W przypływie bólu przyłożyła dłoń do opuchlizny.

– O czym to mówiliśmy? – spytała po chwili. – A! O Mazurach. No i jeździliśmy…

– Wszystko dobrze? – Wtrącił się, dostrzegając na jej twarzy grymas niezadowolenia.

– Dobrze, dobrze. Nie chcesz słuchać o Mazurach?

– Mów, mów. Chętnie posłucham.

– Wiesz, mówisz zbyt mało jak na człowieka, który naćpał się… właściwie czym się naćpałeś? – Zmusiła się do uśmiechu, sama nie wiedząc dlaczego.

– Kokaina. To mój pierwszy raz. Zwykle bawiłem się w amfetaminę, mefedron, LSD, meskalinę, nieraz paliłem maryśkę… No, a kokainę pierwszy raz. I wiesz, jest duża różnica między kokainą, a amfetaminą. Po koce jesteś zajebiście podniecony, po fecie też, ale po koce, mimo euforii czujesz coś jakby spokój. Niesamowite! Czasami nawet nie chce mi się gadać, bo… bo jest tak dobrze. Nigdy nie było tak dobrze! Nigdy! – Uniósł dłonie w okolice oczu i przyglądał im się uważnie, tak jakby dopiero mu je ofiarowano. Jakby ręce były cudem, i istniała powinność oddawania czci komuś, kto je nam dał.

– Masz wielkie oczy. To znaczy, wielkie źrenice – poprawiła się.

– Już mi to mówiłaś. – Po tych słowach przysunął się do niej. Muzyka wypływająca ze ścian łechtała ich uszy, łaskotała serca, czyściła umysły z wszelkich myśli, a pozostawiała w nich tylko pragnienie, czyste pragnienie. W głowie Davida zapanowała namiętność, przedostała się momentalnie do okolic intymnych. Poczuł, że członek mu twardnieje. Zaczynał się pocić. Nagle uświadomił sobie, że dziewczyna coś opowiada. Nie skupiał się na tym co mówi. Obserwował jej delikatne rysy twarzy, szerokie, krwistoczerwone usta, okrągłe policzki, malutki nosek, długie rzęsy i… i to co było najważniejsze – piersi, które były ogromne!

– I wyobraź sobie, że dostałam ten medal! Tak, wiem, że to niespotykane, ale mi się to zdarzyło. Byłam w siódmym niebie i…

Wiedział jak podejść dziewczynę, kiedy ta mówi cały czas o sobie. Z takimi przeważnie było najłatwiej. Wystarczyło ją słuchać, potakiwać i wyczuć odpowiedni moment. Kiedy ich ciała prawie się stykały, a ona nadal była w strefie komfortu, znaczyło to, że nadszedł czas na działanie.

Jego język zataczał koła w jej ustach. Lizał jej wargi, wchodził głębiej w tajemnicę przyjemności, by po chwili opuścić to miejsce i znów wskoczyć w zlepione słodką śliną usta, w ciepłe wnętrze euforii.

– Ej! Co robisz?! – Odepchnęła go, zupełnie jakby przypomniała sobie, że całuje się z niewłaściwą osoba.

Nie zważył na jej ostrzeżenie. Ścisnął jej ramiona i dosłownie rzucił się na nią. Próbowała krzyczeć, pluć, wierzgać. Ale nie mogła go uderzyć, bo ściskał jej nadgarstki.

David, nie tyle był w euforii, co czuł się euforią, był samą euforią. Zupełnie, jakby każda cząstka jego ciała składała się z serotoniny i dopaminy. Przyjemność była w sercu, w mózgu, w nogach, w dłoniach, w członku! O, właśnie! W penisie!

Ale musiał otworzyć oczy i spojrzeć za siebie, bo czuł, że ktoś ich obserwuje.

– Kto to jest?! – krzyknął, ujrzawszy dwie kobiety, dwie rogate kobiety. Wyglądały jak postaci z horroru. Blada skóra nawleczona na ich mięśnie była zmarszczona, mimo że kobiety nie mogły mieć więcej niż trzydzieści lat. I pytanie, czy można je nazwać kobietami? Nie! To były demony. Wysłanniczki jakiegoś diabła, czy innego mrocznego króla z zaświatów.

Dziewczyna nie myślała teraz o nienawiści, jaka minuty wcześniej napełniła jej serce, bo z całych sił wtuliła się w Davida. Nie miała odwagi ani siły wypowiedzieć choćby sława. On też zaniemówił. I przypomniało mu się kazanie księdza Ronalda z poprzedniego tygodnia.

„Kiedy grzeszysz i idziesz do spowiedzi, musisz żałować za grzechy! Nie wolni ci spowiadać się z grzechu, nie mając mocnego postanowienia poprawy! Nie wolno, pod żadnym pozorem, bo gdy, na przykład, bierzesz narkotyki, potem spowiadasz się, odprawiasz pokutę i wracasz, dalej robisz to samo, to uwierz mi, że wówczas jest przy tobie jeden demon. Kiedy sytuacja się powtarza, dalej idziesz do spowiedzi i nie masz w sercu postanowienia poprawy, gdy wrócisz do ćpania są przy tobie dwa demony, potem trzy i tak dalej! Nie można, nie można, nie można!”

David wybiegł z pokoju i tamtego wieczora postanowił, że na zawsze skończy z ćpaniem! Już nigdy nie wróci do zwiniętych w rulon banknotów, do dilerów, do fety, do koki, nigdy więcej!

Następnego dnia, niewyspany, pobiegł do kościoła przed szóstą rano, na pierwszą mszę. Dobrze wiedział, że ksiądz będzie spowiadał, bo przeważnie na porannych mszach ktoś był w konfesjonale. David chciał jak najszybciej uwolnić się od grzechów.

– Słucham cię, dziecko Boże – odezwał się gruby głos zza konfesjonału.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział spiesznie David, recytując formułkę, którą pamiętał od ponad dziesięciu lat.

– Na wieki wieków, amen.

– Ostatni raz u spowiedzi świętej byłem miesiąc temu. Obraziłem pana Boga następującymi grzechami, teraz wyznam je; miałem nieczyste myśli i czyny, gniewałem się na matkę, nie czytałem Pisma Świętego, nie modliłem się ani rano ani wieczorem, dopuszczałem do serca lęk, nadużywałem alkoholu… kilka razy – sprecyzował.

Nastąpiła pauza, w ciągu której David słyszał szybkie bicie własnego serca i ciężki, nikotynowy oddech.

– To wszystko co masz do powiedzenia, synu?

– Nie, to nie wszystko.

Znów zapadła cisza.

Śmiało, młody człowieku – zachęcał go kapłan.

– Chodzi o to, że brałem narkotyki.

Cisza.

– Ile razy?

– Osiem razy. Siedem razy amfetaminę i jeden raz kokainę. Kokę brałem wczoraj.

– Aha. Rozumiem – rzekł ksiądz z zadumą w głosie. – No cóż. Jeśli żałujesz za grzechy to jesteś na dobrej drodze. Bóg pragnie twojego zdrowia i twojego szczęścia. Bóg cię kocha. Chce żebyś się nawracał, codziennie, nieustannie. Miej w sercu miłość, a wszystkie grzechy zostaną ci przebaczone…

– Ale proszę księdza, ja…

– Tak?

– Od kilku miesięcy spowiadam się z brania narkotyków, a kiedy wracam do domu dalej to robię.

– Bóg ci przebacza. Za pokutę odmów dziesiątkę różańca. – Po tych słowach zaczął w cichości odmawiać modlitwę. Potem zapukał dwa razy w konfesjonał. David wstał, przeżegnał się i poszedł do ławki.  

„Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z tobą i błogosławiony owoc żywota twojego Jezus. Święta Maryjko, matko Boża, módl się za nami grzesznymi…”

W trakcie wypowiadania tych słów przyszedł mu do głowy pomysł, żeby wieczorem iść na imprezę, na którą poprzedniego dnia zaprosił go Andrzej, a w głębi serca wiedział, że nie może odmówić, bo kumpel tego dnia miał mieć przy sobie kilka gramów dobrej kokainy.

„Święta Maryjo, matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej amen…”

Pochłonięty modlitwą i myślami o kokainie nie zauważył trzech demonów, które siedziały tuż obok.

Modlił się, jednocześnie przywołując wspaniałe wspomnienia z narkotykowych imprez.

„I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego, amen”.

 

Koniec

Komentarze

Przykro mi, Mireksonie, ale zupełnie nie pojmuję, o czym jest opowiadanie. Mam tylko niejasne wrażenie, że chyba na swój sposób wyłożyłeś znaną prawdę, że narkotyki to zło i demony.

 

Jego twarz była za­sło­nię­ta roz­cią­gnię­tą na boki ga­ze­tą. – Gazetę można rozłożyć, ale chyba nie można jej rozciągnąć.

 

Świat osa­czył i zda­wa­ło się jej, że tu gdzieś jest wolne miej­sce… – Może: Świat ją osa­czył i myślała, że tu gdzieś jest wolne miej­sce

 

Nie ważne. Zu­peł­nie nie ważne.Nieważne. Zu­peł­nie nieważne.

 

Wy­bu­chła pła­czem, rzu­ca­jąc się na łózko.Wy­bu­chnęła pła­czem, rzu­ca­jąc się na łóżko.

 

Twarz ukry­ła w dło­niach, a po czub­kach pal­ców za­czę­ły spły­wać kro­ple łez. – Skoro twarz ukryła w dłoniach, palce musiały sięgać czoła, więc łzy chyba nie mogły spływać po ich czubkach.

 

kiedy rzu­cił się na mnie i za­czął… za­czął…. Za­czął mnie… – Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

ośmie­li­ła się wzbu­rzyć w ko­le­dze tak wiel­ki gniew. – …ośmie­li­ła się wzbudzić w ko­le­dze tak wiel­ki gniew.

 

usta­wio­nych w sa­lo­nie pół­to­ra me­tro­wych gło­śni­ków Sony. – …usta­wio­nych w sa­lo­nie pół­to­rame­tro­wych gło­śni­ków sony.

 

I naraz pod­bie­gło kilku męż­czyzn, zna­jo­mych Erica, pró­bu­ją­cych roz­dzie­lić sa­mu­ra­jów. – Dlaczego samurajów?

 

W końcu, po cięż­kich pró­bach, udało się zła­go­dzić sy­tu­ację. – Raczej: …udało się zała­go­dzić sy­tu­ację.

 

– Dla­cze­go je­steś taki na­chal­ny? – py­ta­ła Da­vi­da Ana­bel­le… – Raczej: – Dla­cze­go je­steś taki gwałtowny?

 

po­wa­lił go­ścia do nie­przy­tom­no­ści… – Powalić to przewrócić kogoś/ coś. Jak można przewrócić kogoś do nieprzytomności?

Może miało być: …po­bił go­ścia do nie­przy­tom­no­ści

 

Opar­ła się o ra­mio­na fo­te­la… – Fotel nie ma ramion, fotel ma poręcze.

 

Pró­bo­wa­ła krzy­czeć, pluć, wierz­ga­ła no­ga­mi. – Zbędne dookreślenie; czy można wierzgać inaczej, nie nogami?

 

– Ostat­ni raz do spo­wie­dzi świę­tej byłem mie­siąc temu. – Raczej: – Ostat­ni raz u spo­wie­dzi świę­tej byłem mie­siąc temu. Lub: – Ostat­ni raz do spo­wie­dzi świę­tej przystąpiłem mie­siąc temu.

 

nie czy­ta­łem pisma świę­te­go… – …nie czy­ta­łem Pisma Świę­te­go

 

Po tych sło­wach za­czął w ci­cho­ści od­pra­wiać mo­dli­twę.Po tych sło­wach za­czął w ci­cho­ści od­mawiać mo­dli­twę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przedziwne opowiadanie… Choć czytałam w skupieniu, podobnie jak Regulatorzy nie mam pojęcia o to chodzi. Szczerze mówiąc nie wiem nawet ilu jest bohaterów w powyższym tekście – ​każda postać zdaje się zmieniać osobowość w zależności od sceny i widzimisię autora. Ponadto, ze względu na kiepsko napisane didaskalia, w większości dialogów nie wiadomo kto co mówi i do kogo.

Hmm... Dlaczego?

Opowiadanie jest o tym, że narkotyki to zło, a główny bohater miał psychozę, którą pogłębiał przez ćpanie. Tak więc, Drewian, zmiany osobowości bohatera, to objaw choroby psychicznej.

Pozdrawiam.

Jak dla mnie, opowiadanie jest bardziej o tym, że człowiek musi ciągle upadać i wstawać. A co do zmian osobowości to też zwróciły one moją uwagę, ale w przypadku Anabelle (po rozpaczy i, wydawałoby się, obojętności, nagle przechodzi w tryb nadzwyczajnej troski o los bijących się), a nie Davida.

Hmmm. Jest impreza, biją się, jest spowiedź, ale jakoś brakuje mi porządnej fabuły. Żeby jedno wynikało z drugiego. Bo to, że na kacu człowiek obiecuje sobie, że nigdy więcej, to ani fantastyka, ani ciekawy pomysł godny przekucia w opowiadanie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka