- Opowiadanie: odyskorcz - Kryjówka Flockbergera

Kryjówka Flockbergera

Jeden z rozdziałów pisanej przeze mnie powieści.

Oceny

Kryjówka Flockbergera

Romuald Flockberger vel Fioletowy Czub siedział w bujanym fotelu i popijał gorącą kawę. W kominku naprzeciwko jego nóg żółtoczerwone jęzory ognia pochłaniały łapczywie kolejną szczapę sosnowego drewna. Cały świat wokół niewielkiej leśniczówki spowiła gęsta, śniegowa mgła. Dookoła wiał zimowy wiatr, niosąc ze sobą wstęgi lepkiego puchu, które rozbijały się o okna leśnej kryjówki u stóp Gemsstock[1], jak kule rzucane przez rozwścieczone bałwany, zazdrosne, że pośród tej zamieci jest ciągle ktoś, kto umie się ochronić przed mrozem i zawieruchą.

Co jakiś czas Flockberger odwracał się od ognia i spoglądał na masywne drzwi wejściowe, jakby na kogoś czekał. Kiedy za każdym razem okazywało się, że jednak wyczekiwany tajemniczy gość wciąż jeszcze nie wdarł się do głównej izby leśniczówki wraz z szalejącą w całych Alpach Lepontyńskich zamiecią, na pokiereszowanej żółtawymi zmarszczkami twarzy Fioletowego Czuba ukazywał się wyraźny zawód. Pięćdziesięcioletni mężczyzna był jednak niezwykle cierpliwy. Dzisiejszego wieczora panowała najniebezpieczniejsza, i zarazem najkorzystniejsza pogoda do podróży dla kogoś, kto chciał niepostrzeżenie przebić się do kryjówki. Dlatego też mężczyzna z ufarbowanymi na fioletowo włosami na czubku głowy, niespiesznie popijał łyk za łykiem cierpką kawę i niestrudzenie wyczekiwał rozwiązania najmisterniej skonstruowanej zagadki szpiegowskiej, z jaką się kiedykolwiek zetknął.

W swojej pracy tajnego agenta najpierw na usługach Żydów, później komunistów, a na koniec nazistów, nie spodziewał się, że ów młody człowiek, którego z takim poświęceniem wprowadził w swój fach, stanie się dla niego jedyną nierozwiązaną zagadką. W miarę, jak coraz lepiej poznawał Konrada, niespotykane informacje zalewały jego umysł, jak skromne i niepozorne dopływy czynią z podobnej im roztoki, dziką i nieposkromioną rzekę.

Z początku nie umiał poskładać tak wielu, niekiedy wzajemnie znoszących się, szczegółów w zwięzłą całość. Każdy może nie mieć rodziny, żadnych kochanek, ani kochanków. Każdemu może czasem przylepić się łyżeczka do palców, albo policzka, każdy może niekiedy zniknąć na parę dni, i wreszcie każdy ma prawo, chociaż raz w życiu do spowodowania samą swoją obecnością spięcia na liniach wysokiego napięcia i sfajczenia na kryształowy popiół transformatora mocy w pobliskiej elektrowni. To są prawa wolnego człowieka, a owa wolność, która nimi rządzi nie ma żadnej racjonalnej granicy.

Fioletowy Czub z pewnością był w stanie zrozumieć o wiele więcej niewyjaśnionych okoliczności, niż przeciętny człowiek. Jego racjonalna tolerancja wykraczała daleko poza dwuwartościową logikę rządzącą dozwolonym ewolucyjnie dla człowieka poznaniem rzeczywistości, lecz w przypadku Konrada Drache tych dziwnych zdarzeń było kategorycznie zbyt wiele nawet dla fantasmagorycznej osobowości Flockbergera. „Sprawa Smoczego Akolity” nierozwiązana. – taką notatkę zapisał w swoim dzienniku tuż po wyjeździe Konrada do Polski. Jeszcze przez pierwsze lata rozłąki utrzymywali ze sobą sporadyczny kontakt listowny, ale stopniowo i on wygasł, głównie ze względów bezpieczeństwa, ale również z powodu narastającej oschłości listów Konrada. Nigdy nie był wylewny – myślał wtedy Flockberger – ale żeby napisać w jednym liście na pół roku dwa punkty: 1. Wszystko dobrze. 2. Nie mam czasu na zbyt częstą korespondencję? Flockberger tego nie rozumiał. Spodziewał się wkrótce tzw. sinusoidalnego rzutu emocjonalnego u pozostawionego na uboczu agenta. Albo przetrwa, albo się powiesi. Jeśli przeżyje i jest kimś więcej niż tylko człowiekiem, to wróci do kryjówki, chociaż mu zabroniłem. Nikt prócz mnie go nie zrozumie. On desperacko potrzebuje, żeby ktoś go zrozumiał – napisał w dzienniku Flockberger.

Nierozwiązane kołtuny myśli o Konradzie przeplatały się w głowie Romualda z teraz już zupełnie bezczasowymi wspomnieniami o Albercie, wysokim mężczyźnie, który nosił czerwoną różę w butonierce kremowej marynarki i zawsze szarmancko zginał w pół swoje szczupłe ciało, kiedy tylko jakaś kobieta obrzuciła go pełnym zainteresowania i seksapilu spojrzeniem, nie domyślając się, że mężczyzna, na którego z takim zainteresowaniem spogląda, okazuje jej tylko kulturalną pozę, natomiast nigdy nie rozewrze jej nóg i nie zaszczyci jej narządów płciowych swoją twardą męskością. Tak, Albert należał wyłącznie do mnie – pomyślał Fioletowy Czub – dopóki jego pąsowa róża ostatecznie nie zlała się z czerwienią krwi obficie wypływającej z jego przestrzelonego serca. Wciąż boli mnie palec od spustu, za który musiałem pociągnąć.

Ostatnie łyki kawy były już nieprzyjemnie letnie, co spowodowało, że gdzieś w tle głównego smaku, pojawiła się odpychająca woń stęchlizny. Romuald skrzywił wargi z obrzydzenia, ale przełknął chłodny płyn. W tym właśnie momencie, kiedy przez jego kubki smakowe przemknęła cała falanga cierpkich skojarzeń z powodu zimnej kawy, całą leśniczówką wstrząsnął nagły i znacznie silniejszy niż wcześniejsze, powiew zamieci. Był tak mocny, że szyby w oknach wydały skrzypiący jęk, z trudem opierając się mroźnym jęzorom alpejskiej zimy, a drewniane okiennice zazgrzytały mosiężnymi zawiasami, ostatkiem sił zatrzymując dziki poryw śnieżnego huraganu.

Kiedy jednak drzwi ze świstem mrożącego krew w żyłach powierza, otworzyły się na oścież, Flockberger, jak gdyby na przekór temu całemu niecierpliwemu wyczekiwaniu, nie odwrócił się, tylko lekko pod nosem uśmiechnął. Ze swej natury był wręcz psychopatycznie cierpliwy i w końcu dopiął swego, potwierdzając swoje przeczucie, że tego wieczora, 23 grudnia 1939 roku, ktoś się zjawi w jego samotni.

Jego tajemniczy gość wyglądał, jakby dopiero co został odkopany z wiecznej zmarzliny, po wielu tysiącach lat mrożenia się w prawiekowym lądolodzie. Cała jego twarz pokryła się szronem, a z nosa i brody aż po klatkę piersiową zwisały wielokształtne sople. Na plecach miał pokaźny, wojskowy plecak wypełniony na granic możliwości, na nogach narty, a w rękach wykrzywione kijki. Dodatkowo przez tułów przewiesił sobie równie pękatą, co i plecak, torbę. Tajemniczy człowiek wszedł do kryjówki Flockbergera, jakby doskonale ją znał. Zdjął narty, czapkę i okulary, a bagaż zrzucił niezgrabnie obok stojaka na ubrania. Dopiero wtedy Fioletowy Czub powoli się odwrócił.

– Przyszedłeś się mi wreszcie przedstawić? – zapytał z cynizmem w głosie. – Nie sądziłem, że każesz mi tak długo na siebie czekać; doprawdy byłeś dobry, ale księciem agentów ciągle nie jesteś, no chyba, że mnie dzisiaj zabijesz? – Flockberger wpatrywał się spokojnie i badawczo w stojącego tuż za progiem zziębniętego mężczyznę, jakby wciąż się jeszcze zastanawiał, czy powinien go zaprosić do środka.

– Wiedziałeś, że cię znajdę, prawda? – odparł pytająco Konrad Drache, strzepując z kurtki zmrożony śnieg.

– Czas tak jakoś się dla nas wyraźnie skrócił. Wydaje mi się, że widzieliśmy się parę godzin temu, a minęło przecież sporo lat. – Flockberger z trudem wstał i podszedł do stołu obok kominka, żeby zaparzyć świeżą herbatę.

– Być może oznacza to, że zbyt pochopnie wyjechałem – odparł zachrypniętym szeptem Konrad.

– Ułatwiliśmy ci to nagłe rozpłynięcie się w powietrzu, ale nie było wtedy innego wyjścia.

– Było, tylko go nie dostrzegliśmy.

– Może i masz rację, ale w każdym bądź razie inaczej się umawialiśmy. Nie wolno ci było osobiście pojawić się w „skrytce” – burknął Fioletowy Czub, zdejmując z półki nad stołem podłużną butelkę z brazylijską cachaçą.

– Doskonale o tym wiem. Sytuacja jednak się radykalnie zmieniła.

Romuald Flockberger gwałtownie pokręcił głową i fuknął:

– Przypominam ci, że w „naszym” fachu musimy literalnie wykonywać awaryjne ustalenia, inaczej albo w końcu rozłożymy jakąś kluczową misję, albo zadenuncjujemy kolegę agenta.

– Widzę, że wciąż ci nie minęła chęć robienia wykładów przy każdej nadarzającej się ku temu okazji – bąknął Konrad. – Tę zasadę również znam. – Opadł ciężko na krzesło obok drzwi wejściowych i z metalicznym brzękiem rzucił na drewnianą podłogę drugą torbę.

– Więc co do jasnej cholery tutaj robisz były szpiegu? – zapytał ostrzej Fioletowy Czub.

Konrad przez chwilę milczał, jakby zbierając siły do tego, co ma powiedzieć tym wytrzeszczonym w jego kierunku zdziwionym oczom Flockbergera.

– Jesteś jedynym człowiekiem, do którego mogłem się zwrócić w mojej sytuacji – wydyszał cicho, rozcierając zasinione palce u rąk.

– Wiem – odpowiedział z dobrotliwym uśmiechem Fioletowy Czub. – Jesteś zziębnięty. Usiądź ze mną przy kominku i napij się herbaty. Dolałem rumu, rozgrzejesz się.

Konrad natychmiast skorzystał z propozycji. Wziął ze stołu metalowy kubek z gorącym napojem i usadowił się na niewielkim taborecie po przeciwnej stronie kominka. Flockberger tymczasem rozsiadł się z powrotem na swoim bujanym fotelu i zaczął się gapić na ogień. W jaskrawoczerwonej poświacie bijącej od żaru twarz Fioletowego Czuba sposępniała, tylko wydobywające się gdzieś z głębi jego gardła słowa, świadczyły o tym, że ogień go jeszcze całkiem nie zahipnotyzował:

– Od samego początku wiedziałem, że nie masz nic wspólnego z nazistami. Jesteś Polakiem, dla nich nikim, a ja, jak pewnie wiesz, jeśli byłeś dobrym analitykiem, Żydem, czyli czymś jeszcze gorszym, bardziej smrodliwym niż gówno pod zelówką buta, powodującą nienawiść skazą na genetycznej tapecie wszechświata.

Słowa Flockbergera co jakiś czas przerywały gwałtowne trzaski dochodzące z kominka. Przydawało to ich znaczeniu pokrętnego uwznioślenia, które mogło pasować jedynie do tragifarsy wymyślonej owego wieczora przez taką postać, jaką był Fioletowy Czub.

Konrad łapczywie wypił herbatę do ostatniej kropli. Gorący płyn stopniowo rozgrzewał wnętrze jego ciała, powodując odprężenie i lekkie zwiotczenie zmarzniętych mięśni. Musiał się w końcu odkryć, teraz, tutaj, przed nim. Może Flockberger rozpoznał tę narastającą chęć w jego oczach, a może był to tylko zbieg okoliczności, kiedy po dłuższej chwili milczenia zapytał:

– Czas zdjąć tę maskę. Jak masz naprawdę na imię?

Znajomy i zarazem tak odlegle obcy głos w jego środku nagle coś zakrzyknął, jak gdyby rozpoznał mentalne słowo-klucz. Na zewnątrz wydobyło się jednak tylko pojedynczy i niepozorny, cichy szept:

– Wiktor.

– Czyli zwycięzca.

– Póki co regularnie przegrywam.

– Setki twoich niewczesnych przegranych uczynią twoje jedyne zwycięstwo potężniejszym niż wszystkie poprzedzające je klęski.

– Nadawałbyś się na sentencjonalnego klauna w cyrku z tą swoją farbowaną czupryną? – zaśmiał się Wiktor.

Flockberger spojrzał na niego i odrzekł wyniośle:

– Ten świat jest moim cyrkiem, a jego arena, zamiast piaskiem, wyścielona jest twarzami moich wrogów. Stąpam po nich nieostrożnie, co jakiś czas przydeptując to czyjeś nazistowskie oko, to czyjś marksistowski nos. Ofiary nie protestują, a gdyby nawet, to mój żydowski wrzask z pedalskim zaśpiewem do tępej publiki, zagłuszyłby ich mierne jęki. Pozycjonuję się nad nimi, ponieważ zapomniałem, że wciąż jestem w cyrku. Kiedy sobie to przypomnę, upadnę i zmienię w najlichszą część owej znienawidzonej przeze mnie areny.

– Kolejna twoja metafora do rozgryzienia, a zacząłeś od przedstawienia siebie, jako podupadłego moralnie i rasowo Żyda.

– Tak tak! To się łączy! Obydwaj jesteśmy przedstawicielami dwóch narodów, które ulegną eksterminacji, tylko że my Żydzi wcześniej, a wami naziści się jeszcze trochę powysługują, zanim ostatecznie złamią wam ten wasz narowisty, słowiański kark.

– Jeden na pewno przeżyje, Żyd, pedał, komunista i zdrajca w jednym – odgryzł się Wiktor.

– Ha ha! Masz rację były szpiegu! Taki zdradziecki kundel jak ja z pewnością się im wywinie. – Flockberger mrugnął znacząco. – Teraz, kiedy już trochę odtajałeś, możesz mi już pewnie opowiedzieć, co cię do mnie przygnało? – zapytał łagodniej. – Tylko oszczędź mi bajeczek o szlachetnej motywacji odrzuconego na margines przedstawiciela polskiego narodu, bo o taki bublowaty heroizm cię nie podejrzewam.

Wiktor wgapił mokre od topniejącego lodu oczy w wypolerowaną krzywiznę pustego kubka. Mimo całej ogromnej determinacji, z jaką wszedł do chaty Flockbergera, nie miał odwagi spojrzeć mu w twarz, właśnie teraz, kiedy wypowiada to zdanie:

– Chcę wrócić. – Ten cichy szept wypruł z jego wyziębionego ciała resztki zimna i zastąpił je niewyobrażalną spiekotą. Poczucie nieokreślonej winy i jednocześnie popełnienia niewybaczalnego błędu, mieszało się z niewysławianą radością i ulgą, że już po wszystkim, że już nie musi ukrywać swojego chytrego planu.

Flockberger rozprostował stopy i zgarbione ramiona, tak, że strzeliły mu barki, a następnie zapytał, jakby całkowicie od niechcenia:

– A dokąd to chcesz wrócić były szpiegu?

– Nie nazywaj mnie tak ciągle! – żachnął się Wiktor.

– Rozumiem, że masz problem z akceptacją tego, że pewne schematy wydarzeń są w naszej rzeczywistości „nieodwracalne” – wycedził Fioletowy Czub.

– Jestem pewien, że gdybym wyjawił ci, w cieniu jakiego pojęcia „nieodwracalności” żyję, to byś zmienił to swoje cholerne, wiecznie uparte zdanie.

– Zatem dokąd chcesz wrócić były szpiegu? – powtórzył arogancko Flockberger.

Wiktor zagryzł dolną wargę i zasyczał:

– Nie udawaj, że nie wiesz. Nie chcę być już „uśpiony”!

– Ach tak, były szpiegu – zasępił się Flockberger. – Nie wiem czy jeszcze pamiętasz, ale zostałeś „wygaszony” ze względu na twoje związki z Frontem Ojczyźnianym i działalność antynazistowską. W 1934 Anschluss im się jeszcze nie udał, lecz tamte czasy należą do przeszłości. Kurt Schuschnigg siedzi, a Dollfuss już dawno zgnił w ziemi. Co do komunistów to również, niestety, SA rozbiło „Rodzinę”, a SS dokończyło sprawę. Nie masz już dokąd wrócić. Austria od 1938 roku należy do Rzeszy. Oficjalnie jako agent jesteś więc spalony.

– Tego miejsca jednak wciąż nie odkryli, mimo że jesteśmy w okolicach Andermatt. To przecież było sanatorium dla agentów – wtrącił się Wiktor.

– Nie wiesz, że najciemniej zawsze pod najjaśniej rozświetloną latarnią? Poza tym jesteśmy w Szwajcarii, a status polityczny tego państwa jest unikalny, póki co nawet dla Hitlera. Nie odkryli też wielu innych kryjówek, ale z tzw. ostatnich szańców oporu, trudno odbudować wcześniejszą potęgę. Dziuple istnieją po to, by ostatni z nas przetrwali, a nie bawili się w heroiczną wojaczkę.

– A więc jak? Pomożesz mi?

Fioletowy Czub potarł zafarbowaną na blond kitkę włosów pod brodą.

– Twoja obecna sytuacja jest osobliwa i arcyciekawa – zaczął z przekąsem. – Są ludzie w Rzeszy, którzy za wszelką cenę chcą cię znaleźć, ale jednak znakomita większość nazistów nic na ciebie nie ma, i nawet przez myśl im nie przejdzie, żeby cię szukać. A najciekawsze jest to, że ta wąska grupa, która chce cię dopaść, z jakichś tajemniczych względów nie chce dopuścić, żeby ktokolwiek z naczelnego dowództwa zarówno Wehrmachtu, jak i SS, dowiedział się o ich planach. Sami siebie zamknęli w pułapce. To paradoksalnie daje ci szansę powrotu, jednak na trochę innych zasadach niż przedtem.

– Skąd do cholery to wszystko wiesz? – zdziwił się Wiktor.

– Wiem nie tylko to. Twój transport-widmo z Krakowa do…, hmmmm, tego akurat nie wiem, ale się z pewnością dowiem, wywołał niemałą konsternację w szeregach SS. Ale i w tym wypadku ci, którzy cię tak zacięcie szukają, zadbali o to, żeby w żaden sposób oficjalnie nie przypisano ci udziału w tym pomysłowym przedsięwzięciu. Jesteś więc czysty.

– Pomożesz mi, czy nie? Muszę to wiedzieć! – coraz gwałtowniej nalegał Wiktor, a siedzący naprzeciw mężczyzna z ufarbowanymi na fioletowo włosami przyglądał się mu z tylko sobie właściwej teraźniejszości, by po chwili ją też rozerwać, zdominować i zniszczyć.

W końcu Flockberger oblizał wargi i odpowiedział:

– Chcesz wiedzieć? Wyobraź sobie, że nasze życie byłoby wyjątkowo monofoniczne, gdybyśmy odkryli każdą definicję. Wiedza o bogu zniszczyłaby religię, wiedza o pochodzeniu człowieka zniszczyłaby bogów, wiedza o planach Hitlera zniszczyłaby paradoksalnie nas – agenturalnych roninów. To, co przydaje zwinności naszemu działaniu, to strach przed niewiedzą per se. Ty, za wszelką cenę chcesz wykreślić z siebie ten naczelny motor swojego życia. Pragniesz nauczyć się nie patrzeć, bo mierzi cię twój własny widok, zohydza twarz, która się boi utraty kontroli nad rzeczami, faktami i ludźmi, nad którymi nigdy, w najmniejszym stopniu, uprzednio władzy nie posiadłeś. Tę twoją śliczną buźkę niestety również straciłeś, odkrywając w sobie przemożną chęć posiadania wiedzy. Teraz, tu, w tej chacie pod Gemsstock jesteś nikim, czyli możesz być równy mi.

– Nie chcę twoich kolejnych cytatów, metafor i innych dramatycznych pieśni. Chcę tylko wiedzieć, czy powinienem tu zostać, czy natychmiast stąd wyjść? – zapienił się Wiktor.

Flockberger jeszcze przez chwilę się na niego pogapił, aż wreszcie głośno powiedział:

– Nie doceniasz moich zdolności retorycznych. Jak widzisz, wiem całkiem sporo, ale to kurtyzany informacji, a nie bogowie faktów. Chcę wiedzieć dlaczego Ahnenerbe wzięło cię na swój celownik. Inaczej nie będę mógł ci pomóc. Mimo, że mam już swoje lata, nadal mam do ciebie niesamowitą słabość. Dlatego też nie musisz się obawiać. Przyjmę do wiadomości nawet najbardziej fantastyczne wyjaśnienia.

Wiktor odczuł niesamowitą ulgę i nawet się lekko uśmiechnął.

– Czasem mam wrażenie, że jestem jedynym facetem, z którym się zaprzyjaźniłem, i którego nie zdołałeś wydymać.

Fioletowy Czub zmarszczył brwi.

– Byłeś i ciągle jesteś moim nieustającym wyzwaniem, chłopcze – odrzekł smutno.

– I tak już zostanie. – Wiktor spojrzał mu prosto w oczy. Po chwili Flockberger spuścił wzrok i popatrzył w jedno z zaśnieżonych okien. Wichura jakby zelżała.

– Pamiętasz jeszcze moją teorię?

– Jaką?

– Tę o uwewnętrznionym męskim homoseksualizmie, który w praktyce przechodzi w społeczną fobię wobec aktywnych homoseksualistów?

– Przyznaję, że sporo tych hipotez już wysnułeś. Wymieszały mi się niektóre. Możesz tę powtórzyć?

– Moja teoria jest następująca – powiedział Flockberger, niezmiernie ucieszony tym, że będzie mógł znów coś poudowadniać – Uważam, że każdy facet rodzi się najpierw ciotą. Przez pierwsze lata życia najbardziej pociąga go jego własne ciało. Bawi się więc bez przerwy tym swoim małym fiutem, jakby nic innego nie było ważniejsze, no chyba, że pełen ciepłego mleka cycek matki. Niestety później, w całym tym, nieco przecenianym z powodu aktualnie panującej kultury, okresie dojrzewania, „mądrzejsi” narzucają mu rozpłodową rolę społeczną i sam zaczyna wierzyć w to, że całym jego światem są cipki, większe, mniejsze, bardziej mokre, jak i te całkiem jałowe, których nie zasieje żaden strzelający nasieniem organ, nawet gdyby miał średnicę równika. Wstrząsające, prawda? Mimo regularnie odbywanych stosunków dopochwowych, nawyk zabawiania się fiutami jednak wciąż w kolesiu pozostaje m.in. w formie masturbacji – wciąż tkwi w facecie owa chęć spełniania własną dłonią ideału miłości siebie, co jest równoznaczne z przebóstwieniem swojego męskiego ciała i podświadomym uzależnieniem od nacechowanej męską przemocą wizji nad wyraz gniewliwego Boga.

Nie mogę spokojnie patrzeć na takie bezsensowne cierpienie. Zdecydowałem więc, że pomogę wszystkim tym zagubionym pięknym efebom uświadomić sobie ich pierwotną naturę. Zwracam im ich prawdziwe i na wskroś pedalskie „ja”.

– Jebiąc ich w dupę swoim obrzezanym kutasem? – skwitował z niedowierzaniem Wiktor.

– Powrót do swojej prawdziwej twarzy musi z początku boleć – stwierdził beztrosko Fioletowy Czub – Nie sądzisz? – Zwrócił się do Wiktora.

– Jesteś doprawdy chory! – odparł mężczyzna.

– A jak bardzo ciebie musi zaboleć, żebyś wrócił? – dodał Flockberger, zupełnie nie zwracając uwagi na ten przytyk.

Wiktor odruchowo zrobił pół kroku do tyłu.

– Co masz na myśli? – zapytał, jakby ktoś przyłapał go jak dziecko na jakiejś wstydliwej i zabronionej czynności.

Fioletowy Czub postąpił krok w jego kierunku.

– To chyba déjà vu, albo podobną rozmowę między nami odbywałem setki razy jedynie w myślach. Wiedziałem, że się jeszcze spotkamy. Czułem, że dzisiaj wtoczysz się, jak zamrożona na kość lokomotywa bez maszynisty przez te właśnie drzwi, bo gdzie indziej mógłbyś uciec odszczepieńcze? Jest w tobie coś, co mój instynkt agenta traktuje jako najgłębsze zagrożenie dla mojego życia. Ufam temu instynktowi i panicznie boję się tego mojego pierwotnego lęku, ale jednocześnie wiem też, że to zagrożenie nie jest związane z tym, co możesz mi potencjalnie zrobić, ale przede wszystkim z tym, kim naprawdę jesteś. Zawsze to czułem w kontakcie z tobą. Teraz jest za to wyraźniejsze, ślepe i bardziej desperackie, tak, jakby każda cząstka mojego jestestwa instynktownie się ciebie bała, dosłownie, jakbym miał do czynienia ze spersonifikowaną śmiercią patrzącą mi prosto w twarz. Rozumiesz?

– Tak! – odpowiedział pewnie i szybko Wiktor. Nie uszło to uwadze Flockbergera.

– Nie ty, którego poznałem wypowiedziałeś to słowo, tak spontanicznie i pewnie, lecz zrobił to ten, którego ukrywasz.

– Tej nocy wszystko ci powiem – dodał nieco spokojniej.

– Tak myślę, Wiktorze. Już czas pozbyć się tego brzemienia, które rozrywa cię od środka. Jestem twoim przyjacielem i sądzę, że zrozumiem każde wytłumaczenie, nawet to najbardziej niedorzeczne. Cała ta nasza znajomość jest iście fenomenalna.

– Przywiozłem ci coś, co chcę, żebyś po mnie zachował. Miałeś to dostać anonimowo, czy jak tam wolisz, „zgodnie z procedurą”, ale tak wyszło, że sam ci to muszę dać.

– A więc jest i klucz do największej tajemnicy. – ożywił się Flockberger. – Nareszcie coś ciekawego zaczyna się dziać w moim życiu podstarzałej cioty – wykrzyknął spazmatycznie.

– Niestety, klucz uciekł – wydusił z siebie niemrawo Wiktor, gasząc skutecznie nagły wybuch entuzjazmu Fioletowego Czuba.

Na te słowa Flockberger zmarszczył brwi i poskrobał się po czubku zaczerwienionego nosa. W tym samym momencie jedno z okien w głównej izbie leśniczówki nie wytrzymało naporu lodowego wichru i otworzyło się na oścież. Okiennice łupnęły w drewnianą ścianę ze świerkowych bali, a szyba rozsypała się na setki kawałków, pozwalając wedrzeć się zamieci pomiędzy dwóch stojących naprzeciw siebie ludzi. Ogień w kominku skulił tchórzliwie swoje płomienie gdzieś wewnątrz zbutwiałej czerwieni rozpalonych żagwi, zmrożony podmuchem śnieżycy, która radykalnie sprzeciwiła się ostatnim słowom Wiktora – R1 przecież nie uciekł.

 

[1] Gemsstock – szczyt w Alpach Lepontyńskich.

Koniec

Komentarze

Dla mnie była to niezbyt ciekawa rozmowa dwóch panów, o których – jako że to fragment – niewiele wiadomo. Nie wiem co zawiera reszta Twojej książki, ale zaprezentowany rozdział został niewłaściwie oznaczony. Nie tylko nie zawiera choćby odrobiny SF, w nim w ogóle nie ma żadnej fantastyki.

Tekst napisany całkiem nieźle, choć zawiera trochę usterek, a interpunkcja mogłaby być lepsza.

 

w tle głów­ne­go smaku, po­ja­wił się od­py­cha­ją­cy aro­mat stę­chli­zny. – Aromat jest przyjemny z definicji, więc nie należy łączyć go ze stęchlizną.

Może: …w tle głów­ne­go smaku, po­ja­wiła się od­py­cha­ją­ca woń stę­chli­zny.

 

Ze swej na­tu­ry był wręcz gra­nicz­nie cier­pli­wy… – Co to znaczy być granicznie cierpliwym?

 

Nie są­dzi­łem, że ka­rzesz mi tak długo na sie­bie cze­kać… – Być może przybysz karał bohatera swoją nieobecnością, ale zdanie winno brzmieć: Nie są­dzi­łem, że ka­żesz mi tak długo na sie­bie cze­kać

Między karzeszkażesz jest istotna różnica.

 

Ten świat jest moim cyr­kiem, a jego arena za­miast pia­sku wy­ście­lo­na jest… – Ten świat jest moim cyr­kiem, a jego arena, za­miast pia­skiem, wy­ście­lo­na jest

 

Oby­dwaj je­ste­śmy przed­sta­wi­cie­la­mi dwóch na­ro­dów, które ulę­gnął eks­ter­mi­na­cji… – Oby­dwaj je­ste­śmy przed­sta­wi­cie­la­mi dwóch na­ro­dów, które ulegną eks­ter­mi­na­cji

Między ulęganiemuleganiem jest kolosalna różnica.

 

Wik­tor wga­pił mokre od top­nie­ją­ce­go lodu oczy… – Czy miał lód na oczach?

 

Po­mo­żesz mi, czy nie? Musze to wie­dzieć! – Literówka.

 

wie­dza o pla­nach Hi­tle­ra znisz­czy­ła­by pa­ra­dok­sal­nie nas –agen­tu­ral­nych ro­ni­nów. – Brak spacji po półpauzie.

 

Całą ta nasza zna­jo­mość jest iście fe­no­me­nal­na. – Literówka.

 

Ogień w ko­min­ku sku­lił tchórz­li­wie swoje pło­mie­nie gdzieś we­wnątrz zbu­twia­łej czer­wie­ni roz­pa­lo­nych ża­giew… – …roz­pa­lo­nych ża­gwi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za uwagi. Takich szczegółów bym sam nie dostrzegł.

 

Faktycznie, wyrwanie z kontekstu rozdziału (i to niepełnego) jest silne. Żeby zrozumieć ich rozmowę, trzeba przeczytać trochę stron poprzedzającego ją tekstu. A co do fantastyczności,  to wcale nie musi ona wyciekać z każdego opisu, rozmowy, całego tła tekstu. Może być ideą, jakąś koncepcją. Dialogi nie muszą być pełne laserów, mutacji i tym podobnych odniesień. W literaturze s-f już dawno osiągnięty został ten poziom nasycenia tym podobnymi wymysłami, że zaczyna się to robić mało odkrywcze, a bardziej infantylne, bo i tak większość autorów nie ma na tyle genialnej wiedzy naukowej, żeby wymyślić coś, czego aktualna technologia nie miałaby chociażby w ideowych planach. Mnie osobiście bardziej pociąga fantastyka społeczna, psychologiczna i seksualna z magicznym wątkiem, lecz w drugim, a nawet trzecim planie, gdzie mogą znaleźć się (w bardzo kontrolowanym zakresie) owe mutacje, obcy, inne wymiary, genotypy, magiczne kostury i tym podobne rekwizyty fantastyczne. To też fantastyka.

 

Z tym brakiem fantastyczności nie zgadzam się do końca, bo chociażby ten fragment daje do zrozumienia, źe oczekiwany przez Flockbergera gość jest kimś więcej niż tylko człowiekiem:

 

“Z początku nie umiał poskładać tak wielu, niekiedy wzajemnie znoszących się, szczegółów w zwięzłą całość. Każdy może nie mieć rodziny, żadnych kochanek, ani kochanków. Każdemu może czasem przylepić się łyżeczka do palców, albo policzka, każdy może niekiedy zniknąć na parę dni, i wreszcie każdy ma prawo, chociaż raz w życiu do spowodowania samą swoją obecnością spięcia na liniach wysokiego napięcia i sfajczenia na kryształowy popiół transformatora mocy w pobliskiej elektrowni. To są prawa wolnego człowieka, a owa wolność, która nimi rządzi, nie ma żadnej racjonalnej granicy.

Fioletowy Czub z pewnością był w stanie zrozumieć o wiele więcej niewyjaśnionych okoliczności, niż przeciętny człowiek. Jego racjonalna tolerancja wykraczała daleko poza dwuwartościową logikę rządzącą dozwolonym ewolucyjnie dla człowieka poznaniem rzeczywistości, lecz w przypadku Konrada Drache tych dziwnych zdarzeń było kategorycznie zbyt wiele nawet dla fantasmagorycznej osobowości Flockbergera. „Sprawa Smoczego Akolity” nierozwiązana. – taką notatkę zapisał w swoim dzienniku tuż po wyjeździe Konrada do Polski. Jeszcze przez pierwsze lata rozłąki utrzymywali ze sobą sporadyczny kontakt listowny, ale stopniowo i on wygasł, głównie ze względów bezpieczeństwa, ale również z powodu narastającej oschłości listów Konrada. Nigdy nie był wylewny – myślał wtedy Flockberger – ale żeby napisać w jednym liście na pół roku dwa punkty: 1. Wszystko dobrze. 2. Nie mam czasu na zbyt częstą korespondencję? Flockberger tego nie rozumiał. Spodziewał się wkrótce tzw. sinusoidalnego rzutu emocjonalnego u pozostawionego na uboczu agenta. Albo przetrwa, albo się powiesi. Jeśli przeżyje i jest kimś więcej niż tylko człowiekiem, to wróci do kryjówki, chociaż mu zabroniłem. Nikt prócz mnie go nie zrozumie. On desperacko potrzebuje, żeby ktoś go zrozumiał – napisał w dzienniku Flockberger”.

 

Tak, Wiktor miał lód na oczach, a to z powodu niecodziennych własności jego organizmu – wyjaśnienie tego jest trochę wcześniej w tekście.

 

Dam wkrótce nieco inny fragment, znacznie bardziej fantastyczny.

 

Cieszę się, jeśli udało mi się pomóc. ;-)

 

Istotnie, w cytowanym fragmencie zawarłeś sygnał o paranormalnych predyspozycjach Konrada, co można uznać za element fantastyczny, ale nadal uważam, że oznaczenie tekstu SF, wprowadza czytelnika w błąd.

Ty, Autor, masz nad czytelnikiem tę przewagę, że wiesz, co poprzedza wybrany rozdział, wiesz także, jak potoczy się dalej cała opowieść. Czytelnik wie wyłącznie tyle, ile dowie się z dość sporego, ale nadal tylko urywka.

Dodam jeszcze, że zamieszczanie fragmentów nie jest dobrym pomysłem, albowiem nie cieszą się one zbytnim zainteresowaniem innych użytkowników, nie liczą się do dyżurów i nie mają szansy na wyróżnienie piórkiem.

Może, zamiast publikować kolejny fragment, zdecydujesz się zamieścić opowiadanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też się zastanawiam na sensem zamieszczania fragmentów. ale jest taka opcja, więc eksperymentalnie dodałem. Może powinno się ją zlikwidować, skoro to mylenie czytelnika?

Jeśli tekst będzie należycie oznaczony tagiem FRAGMENT, to nie będzie mylił czytelnika. Zamieszczanie fragmentów nie jest błędem, a niektórzy widzą w tym sens. Muszą się jednak liczyć z mniejszym odbiorem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiesz tak jak przeczytałem to odniosłem wrażenie iż powinna być gdzieś informacja “Powstało ze środków Unii Europejskiej” :D

Nowa Fantastyka