- Opowiadanie: _bu_ - Krzyk

Krzyk

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krzyk

Był nieobecny, jakby chciał sprawić istnieniu ból. Kiedy zostawał sam, jego oddech czynił się tłem dla kamiennych grubych ścian. Lubił blask świecy, która niezapalona, tliła się w tym nasyconym żalem miejscu. Potrafił wpatrywać się w nią latami, póki zew jego zimnego wiatru gasił niepamięć, pod okna przyprowadzał rzeszę zapomnianych, nowych dni. Tłum śpiewał lodowatą pieśń a spękane od ciągłego rozszerzania rejestry dźwięków szorstką siłą wchłaniały się w ściany. Ogrom duchów czasu targał rzeczywistość skowytem pragnienia, niedościgłymi i niezrealizowanymi snami, jakie układały się w żywą materię purpury. Krzyk wrastający w absolut zaczynał ścierać każdą cząsteczkę istnienia. Szarża motyli z pylistymi chwilami na zwiewnych skrzydłach poczęła uderzać o ściany. Wiele z nich z łoskotem rozbiło się o stalowy chłód betonu; jedne rykoszetem trafiały gdzieś po zakurzonej podłodze, drugie natomiast wbijały się w ścianę niczym zbyt późno wystrzelone strzały losu. Wszystko drżało.

Ciemność zmieszana z zielenią. Morze organizmów żyje w tańcu cząstek delikatnie płynących przez gąszcz istnienia. Miliardy struktur obdarzonych niezwykłym tchem natury. Zachowujące się jak bąble powietrza rozwierające się na dźwięk sekretnego hasła. Każde inne i niepowtarzalne, choć wszystkie jednako prowadzące do tej samej sekwencji. Nawet te oddalone od siebie, uwrażliwione do swoich granic, dudnią cicho swój rytm. Gdzieś cichy szept piasku, zimnie przyległego do powierzchni. Lekki wiatr przemierzający swoją trasę srebrzy się delikatnie pod światłem księżyca. Żywe cząstki gonią siebie wzajemnie, odbijają się jedna od drugiej, potem nikną we własnych skupiskach. Wszystko zamienia się w niejednostajny bulgot ciemnozielonych kropli. Żywy ocean poskładanych elementów zamienia się w jarmark związków chemicznych. Nagle mantra natury przyśpiesza w nieubłaganym tempie. Świat rodzi się na nowo podczas istnie misteryjnego bakchantckiego tańca. Drzewa i krzaki, ziemia, drgające ciepłem powietrze, wszystko rozmywa się w purpurowy krzyk. Ten trwa chwilę rozdzierając kurtynę nocy, po czym słabnie konwulsyjnie dogorywając nieopodal wejścia do parku. Wiatr wieje kołysząc zadyszaną noc, na którą powoli zachodzi dawne ciemnozielone tło. Wszystko drży w rytm oddalającego się kroku. Tylko piasek zostaje rozgrzebany przyjmując na siebie ciężar usychającego życia.

 

– Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego Munch namalował Krzyk władając czyimś snem?

– Nie rozumiem.

– Czy można zgłębić studium postaci, nie pragnąc jej przy tym… Ciągnąć za sobą aż do przyzwyczajenia, do uczucia tęsknoty każdego dnia, zwierzęcego przyzwyczajenia do czyjegoś zapachu? Stać się narkotykiem i odebrać siebie, zadać pełen buty odzew i czekać na krzyk. Aż będzie narastał z krtani, wibrował na pomieszczenie. Stłamszał powietrze póki nie zagarnie całego swiata i zjednoczy się nim. Nie malujemy melancholii, jedynie patrzymy. Na co? Tego nie wie nic.

– Na pewno pragnął. Musiał chcieć namalować takie dzieło. Myśleć w jego kategoriach póki nie odłoży ostatni raz pędzla przy płótnie. Może potem przestał. Malował dalej.

– Czuł to, zdarzało się, że wibrował mu delikatnie przez kręgosłup docierając do szyi. Wtedy mimo poczucia odrętwienia malował. Delikatny marsz opuszków palców przebiegał mu po karku i uświadamiał sobie znowu swą pewność. Wiedział. Dlatego malował. Bywało też, że słyszał kroki wyrastające z niewidzialnej mgły. Jego czy mówiły, że krzyk wraca, by znów opowiedzieć swą historię. Mówił wszystko.

– Pasja przerodziła się w rzeczywistość? Coś w tym stylu?

– Przeczuwając wszystko, skończył na parę dni przed. Zasłonił obraz czarnym płótnem, żeby widzieć go tylko raz w całości, po ukończeniu. Dosięgnął swojej sztuki. Pewnego popołudnia poczuł ten metalicznie ostry zapach wydobywający się spod czarnej płachty. Zrzucając ją, zobaczył to, czego pragnąłem.

 

Hałas pozostał przez chwilę w powietrzu. Rozchodził się pełny brzmienia od ściany do ściany. Potem wibrował chwila za chwilą tracąc na częstotliwości. Kiedy upadał, całą lekkość jego bytu przyjęła milknąca podłoga.

Taniec ciemności powędrował na most. Tej nocy tylko wiatr stał się świadkiem narodzin rzeki. Strumień mroku początkowo płynął z wolna, potem jednak przybrał na sile porywając ze sobą wszystkie żywe cząstki.

 

 

Koniec

Komentarze

Mocno poetyckie. Nie oceniam :). Literówki!!!

Extremalnie poetyckie, też nie jestem w stanie ocenić.
Ale nie jest to złe. Może po prostu jestem za mało wrażliwy albo wyrobiony poetycko, żeby to ocenić?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dla ciekawości dodam, iż wedle pierwotnego zamysłu miał to być tekst o wampirach. Zagłębienie się w poetycki styl zmyło pierwszą idę tematyki, stąd to, co powstało.

Mam również nadzieję, że uda mi się zaprezentować jeszcze z innej strony.:)

Pozdr...

Nie dla mnie takie opowiadania. Ale jeżeli spojrzeć na to okiem laika, to wygląda całkiem nieźle:)
Pozdro.

Jak dla mnie --- przepoetyzowane. Szarża motyli z pylistymi chwilami, stalowy chłód betonu --- nawet ładnie i ciekawie, ale gdy przeczytałem wyjaśnienie, że pierwotnie miał to być tekst o wampirach, coś mi w tym nie zagrało. Pewnie dlatego, że słabiutko kojarzę wampiry z poetyckimi wzlotami ducha.

Nowa Fantastyka