
Wiktor Grand został królem w czasach, gdy chwała i potęga szlachetnych rodów powoli odchodziła już w zapomnienie. Magię wypierała technologia, pieniądze znaczyły więcej niż honor a ludzie bardziej niż bestii obawiali się siebie nawzajem.
Jego przodkowie brali udział w wielkich bitwach, zabijali smoki i gromadzili fortuny. O ich wyczynach krążyły legendy a ich portrety zdobiły do dziś ściany zamku w Grand. Wiktor po ojcu odziedziczył jedynie tron i koronę, trochę za dużą na jego piętnastoletnią wówczas głowę.
Miał nadzieję, że gdy dorośnie będzie w sam raz, ale nigdy tak się nie stało – zawsze spadała groteskowo na bok. Jako dorosły, Wiktor Grand miał to jednak serdecznie w dupie.
Ostatnia wojna skończyła się gdy miał sześć lat, od tej pory, przez trzydzieści lat z rzędu w Nokturnie utrzymywał się względny spokój. Spokój jednak nigdy nie sprzyjał władcom w czasach pokoju, królowanie nie wydawało się bowiem niczym nadzwyczajnym. Tak też, zupełnie zwyczajnie, postrzegano Wiktora Grand. Krytykowali go wysoko urodzeni bo według nich nie miał należytego szacunku dla szlacheckiej krwi i spoufalał się z mieszczaństwem. Krytykowali go mieszczanie bo uważali, że obchodzą go jedynie ich pieniądze i za nic ma ich potrzeby. Nie był lubiany i wśród pospólstwa, bo pospólstwo generalnie nie przepada za władcami. Każdemu w Nokturnie wydawało się, że potrafił by rządzić lepiej niż Wiktor Grand mając jego nazwisko, tytuł i majątek, żadna z tych osób jednak nigdy nie była królem.
Na dworze opowiadano wiele historii o władcy Nokturnu, najczęściej dotyczyły one jego zakrapianych uczt, ciętego języka i kontrowersyjnych decyzji. Kto jednak wsłuchał się w te historie uważnie dostrzegał, dlaczego od ponad dwudziestu lat, nikomu nie udało się zająć jego miejsca. Oto jedna z nich:
Zimny wiatr wiał od wschodu, a wraz z nim do Grand napływały wieści z całego królestwa. Król Wiktor, dziesiąty z królewskiej linii Grandów, słuchał ich wszystkich uważnie, od czasu do czasu komentując je po swojemu zgryźliwie. Wydawał stosowne dyspozycje, popijał wino i zagryzał pieczonym bażantem. Od czasu do czasu zastanowił się dłużej, poprawił opadającą na bok koronę, i wtedy wyglądał nawet jak prawdziwy król – taki z obrazów i opowieści. Poza tym, większość widziała w nim jedynie figuranta, zbyt młodego na to, by darzyć go szacunkiem i za starego już na to, by być ulubieńcem tłumów. Tak też myślano o nim w Ren – skąd docierały raz po raz niepokojące wieści o podżeganiu do buntu.
Zima szła, plony w tym roku były liche i ludzie skorzy do narzekań. W niewielkim grodzie, nieopodal Grand wybrano nowego rządce, którego rozważne posunięcia zdobywały mu coraz szersze uznanie w okolicy. Wieści głosiły, że do jego grodu ściągają coraz większe tłumy a on sam z większą teraz odwagą wypowiada nieprzychylne koronie słowa. Zadumał się Wiktor Grand, nie powiedział nic, a nazajutrz kazał wydać rozkaz do drogi. Choć jego doradcy łapali się za głowę i zaklinali by tego nie robił, król wyjechał najlepszym królewskim powozem, obładowany kosztownościami w asyście jedynie czterech wiernych strażników.
Droga nie była długa i po trzech dniach wjechali na grodzkie ziemie. Jak wszystkie położone za miastami tereny i ten gród był biedny, ale ludzie w nim dumni – z niechęcią i złością patrzyli na królewski powóz gdy mijał ich zagrody. Dzieciaki zza płota, niepomne na królewskie insygnia rzucały w konnych kamieniami i uciekały w pole. Nie było sensu ich gonić, król nie miał zresztą takiego zamiaru, przyjechał spotkać się z zarządcą grodu – Tebanem.
Był on niegdyś wojownikiem, ale po latach tułaczki powrócił do rodzinnych stron. Ciężką pracą i rozważnymi radami zdobył szacunek miejscowych i wybrali go na swego przywódcę. Wysoki, ogorzały od słońca mężczyzna nie wyróżniał się spośród innych strojem czy insygniami, nie mieszkał w zamku bo i takiego tutaj nie było. Króla przyjęto we wspólnej chacie, gdzie na co dzień zbierali się starsi by radzić w ważnych sprawach. Wszyscy spoglądali teraz na niego i jego świtę nieufnie, spodziewając się podstępu.
– Przejeżdżałem przez twe włości Panie – Król zwrócił się do Tebana a wszystkie oczy spojrzały na niego uważnie.
– To są królu Twoje włości i ludzie na nich, których powinieneś darzyć opieką – odparł Teban butnie, lecz król nie zmienił nawet wyrazu twarzy.
– Doskonale wiem, co dzieje się na moich ziemiach i widzę żeś na nich dobrym zarządcą Tebanie – odparł spokojnie Wiktor Grand – Ludzie tu ubodzy, ale głowy noszą wysoko, nie myśl, że tego nie widzę.
Wojownik i król przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Grand popatrzył na zebrany w chacie tłum, dumnych, wyprostowanych śmiało ludzi i skinął na swoich przybocznych. Wnieśli ogromną skrzynię wypełnioną złotem i kosztownościami, postawili ją na środku izby a wśród zebranych dał się słyszeć szmer zdziwienia, większość z nich nigdy nie widziała na oczy takiego bogactwa. Teban zmrużył oczy nieufnie i nie poczynił ni kroku.
– Od tej pory rok w rok przysyłać ci będę taką skrzynię. Obiecuję to wszystkim tu zebranym. Możesz z nią zrobić co tylko uważasz za stosowne – powiedział król po czym, nie dając zarządcy czasu na słowa czy reakcję, opuścił wioskę. Słowa swojego dotrzymał.
Powrócił do grodu po trzech latach. W miejscu wspólnej chaty stał teraz wytworny zamek a w okolicy gdzieniegdzie piętrzyły się bogate budynki i karczmy. Ubogie zagrody jednak, stały tak gęsto jak niegdyś a w oczach ludzi których mijali nie widać już było dumy, jedynie smutek i rozgoryczenie. Bose dzieciaki biegały za powozem i wyciągały ręce by rzucić im choć monetę.
Już przy samych bramach, jak starego przyjaciela przywitał go Teban – wytwornie ubrany, opasły i zadowolony kazał wyprawić ucztę na cześć swego dobroczyńcy. Sześć żon zarządcy grodu osobiście dbało by Wiktorowi Grand nie brakło jadła i napitku a stoły aż uginały się od potraw i trunków. Król patrzył na wszystko z uwagą, w milczeniu pił wino i uprzejmie słuchał opowieści Tebana, które z godziny na godzinę stawały się coraz bardziej bełkotliwe. W końcu nad ranem, gdy wybrzmiały ostatnie akordy muzyki i goście zsunęli się upojeni ze swych krzeseł, Wiktor Grand bez słowa wstał od stołu i dał znak do odjazdu.
– Chciałbym jedną rzecz wiedzieć królu – Teban podniósł się chwiejnie widząc, że odchodzi – Trzy lata temu nie darzyłem cię szacunkiem ni przyjaźnią, przyjąłem cię jak wroga a ty obsypałeś mnie złotem i zaszczytami. Od tego czasu zachodzę więc w głowę – skąd zatem ta nagroda?
– Nagroda? – Wiktor Grand wypił ostatni łyk wina i rzucił kufel na podłogę. Złoty puchar potoczył się pośród zwiędłych kwiatów, resztek jedzenia i leżących na podłodze, spitych biesiadników – A kto twierdzi, że to była nagroda?
Przeczytałam historyjkę raczej dość nijaką, wręcz rozczarowującą. Liczyłam jeszcze na wieńczące dzieło zaskakujące zakończenie, a tu nic z tych rzeczy. A może czegoś nie zrozumiałam…
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia; jest kilka zbędnych zaimków, a interpunkcja kuleje.
O ich wyczynach krążyły legendy a ich portrety… – Czy oba zaimki są niezbędne?
Każdemu w Nokturnie wydawało się, że potrafił by rządzić… – Każdemu w Nokturnie wydawało się, że potrafiłby rządzić…
…nieopodal Grand wybrano nowego rządce… – Literówka.
…a nazajutrz kazał wydać rozkaz do drogi. – Raczej: …a nazajutrz wydał rozkaz do drogi.
– Przejeżdżałem przez twe włości Panie – Król zwrócił się do Tebana… – – Przejeżdżałem przez twe włości panie – król zwrócił się do Tebana…
Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Pewnie przyda Ci się wątek o zapisie dialogów: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550
…nigdy nie widziała na oczy takiego bogactwa. Teban zmrużył oczy nieufnie… Powtórzenie.
Teban zmrużył oczy nieufnie i nie poczynił ni kroku. – Teban zmrużył oczy nieufnie i nie uczynił ni kroku.
poczynić i uczynić to nie to samo.
Już przy samych bramach, jak starego przyjaciela przywitał go Teban… – Przy ilu bramach?
Wiktor Grand wypił ostatni łyk wina i rzucił kufel na podłogę. Złoty puchar potoczył się… – Król rzucił kufel, a potoczył się puchar? Magik?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Opowiadanie z gatunku – jak działają mechanizmy władzy. Ileż historia ludzkości zna… takich historii.
Niestety, nie bardzo mnie ta opowiastka wciągnęła i pewnie szybko o niej zapomnę :|
Sądzę, że z króla mogłaby być całkiem ciekawa postać, jakby może pokazać ją inaczej. Może zmienić coś w narracji? Bo zastosowaną tutaj odbieram raczej jako suchą, pozbawioną smaczków, jakiegoś wyrazistego stylu.
W oczy rzuca się również kulejąca interpunkcja, niestety…
Dzięki za wszystkie słuszne uwagi – wprowadzę do tekstu niezwłocznie. Błędy poprawiam na ile mogę, interpunkcji niestety edytor tekstu za mnie nie załatwi a wiem, że bywa z kosmosu i nie bardzo wiem jak to naprawić jako, że zupełnie tego nie czuję, choć niby wszystkie zasady znam doskonale.
To opowiadanko to mały szkic do postaci, która pojawia się w paru dłuższych opowiadaniach. Mam więc nadzieję, że kolejne okażą się lepsze.
Raz jeszcze dzięki za uwagi!
Nie wiem, czy już poprawiłeś wszystko jak trzeba, ale z przecinkami dalej masakra (nie wyłapywałem, wybacz, jestem tylko przechodniem. Ale przypilnuj na przykład wołaczy).
Standardowy zarzut na portalu – brak fantastyki. Opowieść sama w sobie też jakoś nie urwała mi niczego cennego, ale szczerze przyznaje, że czytało mi się – nawet pomimo tych potknięć technicznych – bardzo przyjemnie i z zaciekawieniem. A to sporo na początek.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Dodam coś od siebie.
Interpunkcja zaiste szaleje – przede wszystkim w zakresie braku przecinków. Tego nikt nie będzie w stanie Cię tu niestety nauczyć. Choć możesz zacząć od stawiania przecinków przed “a”. Na przykład tutaj:
“Magię wypierała technologia, pieniądze znaczyły więcej niż honor[+,] a ludzie bardziej niż bestii obawiali się siebie nawzajem.“
…i we w3szystkich analogicznie skonstruowanych zdaniach.
“Każdemu w Nokturnie wydawało się, że potrafił by rządzić lepiej niż Wiktor Grand“ – potrafiłby, Reghulatorka już to wyłapała.
“po latach tułaczki powrócił do rodzinnych stron“ – przyjęty zwrot to raczej “w rodzinne strony”
Zapis dialogów również Ci szwankuje. Na przykład:
“– Przejeżdżałem przez twe włości Panie[+.] – Król zwrócił się do Tebana[+,] a wszystkie oczy spojrzały na niego uważnie.”
lub
“– Doskonale wiem, co dzieje się na moich ziemiach i widzę żeś na nich dobrym zarządcą Tebanie – odparł spokojnie Wiktor Grand[+.] – Ludzie tu ubodzy, ale głowy noszą wysoko, nie myśl, że tego nie widzę.“
“Sześć żon zarządcy grodu osobiście dbało by Wiktorowi Grand nie brakło jadła i napitku“ – raz, że brakuje przecinka przed “by” (zasada podobna jak z “a” ;), dwa, że to nazwisko jak najbardziej jest w języku polskim odmienialne: Wiktorowi Grandowi.
“wypił ostatni łyk wina i rzucił kufel na podłogę. Złoty puchar potoczył się pośród zwiędłych kwiatów“ – zgadzam się z Regulatorką, kufel i puchar to zdecydowanie nie ten sam rodzaj naczynia.
Morał z opowiastki jasny, generalnie opisana jest nawet nieźle (pod względem prowadzenia narracji), ale nie zapisze mi się w pamięci. Może taki był Twój zamysł, ale bohaterowie wydają się tutaj płascy i nic nie znaczący, jakbyś właśnie chciał położyć nacisk na morał, a nie na narzędzia, za pomocą których ten morał przekazujesz (czyli bohaterów właśnie). To może się sprawdzić przy jednej historyjce, ale nie jeśli planujesz napisać więcej tekstów o królu Wiktorze. Jeśli planujesz, musisz dać swojemu bohaterowi jakiś charakter. Teraz mu go brak.
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Zgodzę się z zarzutami przedpiśców. Dołożę, że opowiastka wydała mi się naiwna ekonomicznie – drogo królowi wypadło utarcie nosa rządcy.
Babska logika rządzi!