- Opowiadanie: sathe - NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XVII (mikropowieść)

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XVII (mikropowieść)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XVII (mikropowieść)

XVII

Oślepiło ją światło i przez chwilę miała wrażenie, że straciła wzrok.

– Dalej! – Ktoś ją popędził, ciągnąc ku sobie łańcuchy od kajdan.

Sh'elala ruszyła przed siebie. Czuła się jak zwierzę, prowadzone na rzeź. Upokarzający pochód trwał dłuższą chwilę: morderczyni oswajała się stopniowo z jasnością dnia i szumem, jaki ją osaczył. Ludzie brzęczeli jak pszczoły. Szumieli, mruczeli, gadali o zbliżającej się egzekucji.

Wreszcie podniosła powiekę.

Szła przez środek Cieniodębu, otoczona przez sześciu rosłych strażników Wensley'a. Wzdłuż uliczek i dookoła centralnego placu ustawili się mieszkańcy grodu i liczni przybysze. Falowali, szeptali, wytykali ją sobie palcami, pohukiwali. Raz po raz z tłumu wyrywało się jakieś przekleństwo albo oskarżenie. „Zdrajca!", „Wszetecznica!", „Śmierć obcej!", „Morderca!", „Tylu przez ciebie zginęło!". Sh'elala przyjmowała te oszczerstwa spokojnie, zastanawiając się, co ludziom naopowiadał Szarmach.

I wtedy oberwała ziemniakiem.

– Smacznego! – Ktoś wrzasnął. – No, dalej! Częstujcie ją! Czym chata bogata!

Zareagowała mechanicznie, zapominając o krępującym ją łańcuchu. Szarpnęła się, zwinęła, unikając kolejnego kartofla. I skoczyła ku temu, kto ośmielił się w nią rzucić. Cieniodębianie zaburczeli, a sprawca – czarnowłosy halfing o beczkowatej sylwetce – skrył się za większymi od siebie. Strażnicy szybko zorientowali się, co się święci. Zadziałali równocześnie: jeden skrócił metalowy powróz, a drugi podciął jednooką. Kobieta upadła na kolana i, zanim otrzymała kopniaka w brzuch, usłyszała jeszcze złośliwe:

– Do nogi, suko!

Ludzie parsknęli śmiechem: zbiorowy rechot przerodził się w burzę oklasków. A potem spadł grad warzyw. Pomidory, marchewki, kartofle i buraki obijały się o Sh'elalę. Usiłowała chronić głowę, trzymając ręce w wysokiej gardzie. Sytuacja powtarzała się wszędzie, gdzie przechodzili: przy bramie wjazdowej, na moście zwodzonym i na podgrodziu, gdzie zgromadzili się uczestnicy turnieju. Cała polanę obstawili zaś żołnierze Wensley'a, którzy w pełnej gotowości pilnowali porządku.

Sh'elala zacisnęła usta, pocieszając się duchu niespodzianką, jaką obiecał jej Aspen. Przysięgła sobie, że znajdzie niziołka, który zachęcił wszystkich do udziału w tym poniżającym spektaklu. Dorwie go, choćby miała jeszcze raz skoczyć do Szarej Mgławicy.

Nagle zatrzymali się.

Na dźwięk samopalskich trąb tłum się rozstąpił, tworząc długie przejście przez polanę. Wmaszerowali w nie strażnicy Miroboora, odziani w bitewne, ćwiekowane brązem, zbroje. Jasnobeżowy kolor pancerzy pięknie kontrastował z bordowymi, skórzanymi kaftanami. Brązowe hełmy ostrymi szpicami celowały w niebo, a miecze i dzidy szczękały o drewniane tarcze.

Wojownicy stanęli po obu stronach przejścia, ochraniając w ten sposób skazaną. Wyglądali dostojnie i bojowo: zupełnie, jakby czekali na większą bijatykę. Szpaler strażników otwierał Aspen, który mrugnął do Sh'elali, gdy ta ruszyła przed siebie.

Tłum szumiał i krakał, kotłował się niczym rojowisko glizd. Każdy chciał zobaczyć śmierć na żywo. Bo skoro smok nie pokazywał się od kilku dni, to może przynajmniej znajdzie się za niego godne zastępstwo, które rozerwie zgromadzoną publiczność?

Znowu ją popchnęli i Sh'elala coraz wyraźniej widziała obszerny, wysoki podest, górujący nad rozentuzjazmowaną tuszą. Pośrodku podniesienia zbudowano ramę, na której wisiała pętla, a tuż pod nią otwierała się zapadnia, ukryta w niewielkim schodku.

Za drewnianą sceną ustawiono trybuny. W pierwszym rzędzie zasiedli Szarmach i Wensley – obydwaj uśmiechnięci od ucha do ucha i żartujący sobie z całej sytuacji. Dalej Mirobór, który niemal przepraszającym wzrokiem wpatrywał się w Sh'elalę. Następna była Tamaine: dzisiaj jeszcze bardziej otumaniona i nieobecna. Drugi rząd zajęli ważniejsi wojowie Wensley'a i paru oficjeli z Cieniodębu: łącznie około piętnastu osób, żądnych znakomitego widowiska.

Jednooka miała nadzieję, że Aspen dotrzymał słowa. Bo, prawdę powiedziawszy, nie widziała dla siebie żadnego ratunku.

Wstąpiła wreszcie na podest, gdzie czekał na nią kat. Olbrzym nie grzeszył urodą – wyglądał jak oswojony troll. Być może ktoś z jego bliskich przodków wdał się w jakiś romans z tą prymitywną rasą, bo mężczyzna nadal miał zielonkawą skórę i szczeciniaste włosy, porastające ciało. Przygarbiony, z bardzo długimi rękami i nieproporcjonalnie wielkim nochalem, budził strach i respekt. Uśmiechnął się podle do skazanej, ukazując krzywe, pożółkłe zęby. Zapraszającym gestem wskazał jej niewielki schodek pośrodku drewnianej platformy.

Stanęła w wyznaczonym miejscu, a kat chrząknął, by uroczyście wygłosić wyrok.

Rozochocona widownia powoli cichła, pokrzykiwania zmieniły się w szmer, ten w jednostajny szept, aż w końcu dało się słyszeć jedynie pojedyncze kaszlnięcia lub westchnienia. Wówczas troll przemówił:

– W imieniu Samo… eee, to jest Wielkiego Boru, z rozkazu księ… to znaczy kasztelana Amr… ten tego… Mirobora, ogłaszam, co następuje! Za zbrodnie popełnione i zamiary niegodziwe, za uczynki wszeteczne i myśli nieprawe! Za spisek ze smokiem i za zdradę stanu! Za morderstwa skrytobójcze i za pośrednie śmierci czcigodnych zawodników, a nade wszystko – za próbę porwania nadobnej Tamaine, wyznaczam ci karę! Samo… nie, nie, Wielki Bór oczywiście, skazuje cię cudzoziemko na śmierć przez powieszenie!! Można klaskać. – Zakończył, zwracając się do widowni.

Ogrom braw przetoczył się przez ludzi, a kat odwrócił się do trybuny oficjeli. Książę Wensley skinął ukradkiem głową, zaś kasztelan nie rzekł nic. Troll zatarł radośnie wielkie łapska.

Chwycił za pętlę i założył ją na szyję Sh'elali.

– Chcesz co powiedzieć przed śmiercią? – Spytał, ale ton jego głosu zdradzał, że odpowiedź niewiele go ciekawiła.

– Całuj mnie w rzyć. – Splunęła mu w twarz, na co publiczność zareagowała gwizdami i wyciem.

– Sama się całuj. – Wściekle zacisnął sznur na jej gardle. – Jak się połamiesz w szyjce, to tak se poobracasz główką, że dasz radę sięgnąć własnej dupy.

Sh'elala zacisnęła powiekę. Powróz niemiłosiernie wpijał się w skórę i kąsał lnianymi nićmi. Kobieta słyszała trzeszczące kroki kata. Oczyma wyobraźni widziała, jak troll powoli sięga po dźwignię, jak ją niespiesznie głaszcze, potęgując napięcie i oczekiwanie. Czuła, jak oprawca napawa się swoim fachem. A potem złowiła chrzęst odblokowanego lewara, który z każdą sekundą przybliżał ją do śmierci.

Pętla zacisnęła się, a Sh'elala spróbowała odetchnąć.

Wtedy oparcie pod stopami znikło, a nogi zadyndały w powietrzu. Chrup! Coś strzyknęło i morderczyni zadała sobie pytanie, czy tak właśnie brzmi łamiący się kręgosłup. Nie znalazła odpowiedzi, lecz ciemność, przepaść i nicość, które otworzyły się po jej stopami.

I nie wiedziała, czy wrzaski i jęki, jakie nagle ogarnęły cały świat, dzieją się tu i teraz, czy jednak dopadły ją demony przeszłości.

 

***

Krzywonóg był bardzo zły. Nie dość, że z jego planów wyszły nici, to jeszcze stracił wszystkich kamratów. Został jedynie Kościejnik.

Niech to szlag trafi!

Nie będzie ani zabicia smoka, ani wielkiej wygranej, ani dziewczyny dla okupu. A nade wszystko – nie będzie zemsty.

Ubiegli go, psiamać.

Cudzoziemka co prawda zginie, ale marna to satysfakcja, bo sznur na szyję zakłada jej kto inny, a nie herszt najgroźniejszej bandyckiej grupy, jaką nosiły Lasy Cienia.

– I co teraz? – Spytał Kościejnik, wypluwając pestki z dyni.

– Nie wiem. – Przyznał Krzywonóg i zerknął pochmurnie na oddziały Wensley'a. Wskazał na milczących żołdaków. – A po co tu oni?

– Po prawdzie to nie mam pojęcia. – Rzekł mag.

– Podobno pilnują, żeby samosądu nie było. – Wtrącił nieznajomy krasnolud.

– Samosądu? – Odpowiedział jego znajomy. – Coś ty, Volghertaum. Po jaką cholerę ktoś miałby się na niej mścić?

– No, paru by się znalazło. – Mruknął Kościejnik, grążąc zaciśniętą pięścią w kierunku szubienicy, na którą wchodziła Sh'elala. – Ja na przykład. Kamratów mi zabiła.

– Na Polu Świchwosta? – Spytał zaciekawiony Volghertaum. – Przecież tam smok tylko rozrabiał..

Herszt dał czarodziejowi potężnego kuksańca w bok, nakazując mu daleko idącą dyskrecję w rozmowach z nieznajomymi.

– Jaszczur powinien pilnować swoich gór, a nie wtrącać się w nasze sprawy. – Drugi krasnolud wzruszył ramionami, ignorując Krzywonoga i Kościejnika.

Rozbójnik zręcznie zmienił temat i podpytał:

– A co się tam takiego dzieje?

– Słyszeliśmy plotki z „Kwaśnej Simony", prawda, Harendowgold? To taka oberża na rozdrożach, dwa tygodnie drogi stąd. Podobno przez szczyty Pazurów idzie jakaś wielka armia. „Maszeruje ku północy", mówili nam w zajeździe, „A ściągają do niej elfy, ogry, krasnoludy. Zewsząd tam idą, jakby to ichnie jakieś zbiegowisko było, bo człowieka tam ani jednego nie uświadczysz." – Wyjaśnił Volghertaum, żywo gestykulując.

– Gadają, że wojna się zbliża. Że ta armia ma stanąć przeciw ludziom, bo ci zbyt śmiało poczynają sobie z innymi rasami … – Dorzucił Harendowgold.

– Bardzo to ciekawe. – Herszt wzruszył ramionami. – Tylko co ma do tego smok?

– No, przecież te góry to granica jego krainy. Toć za Czerwonymi Pazurami leżą Smocze Korony. Skoro więc przez szczyty idą różne rasy, to i smoki winny się przyłączyć, nie?

– E tam. Plotki i bajania schlanych bardów. – Skwitował Kościejnik.

– Może i tak. – Harendowgold pokiwał głową. – Ale rzeknijcie mi, dlaczego smok nie pokazuje się tu od kilku dni? Przecie Fisrpant go nie utłukł, hm? Kto wie, czy bestia swoich nie skrzykuje i nie ciągnie z armią na północ…

– Nie. – Powiedział Krzywonóg dobitnie. – Nie ciągnie.

– Hę? A skąd to możecie wiedzieć, panie?

– Bo mam oczy, kiepie. – Wyjaśnił, wskazując na niebo.

A potem wszystko wydarzyło się w jednym momencie.

 

Od strony Czerwonych Pazurów nadleciał smok.

 

Nad podgrodziem świsnęły strzały miroborskich strażników, które sięgnęły wisielczego sznura skazanej, nie omijając kata. Troll mimo to opuścił dźwignię szubienicy. Zapadnia otworzyła się, a pętla na szyi obcej nagle pękła. Kobieta wpadła pod podest i słuch po niej zaginął.

 

Smok wściekle zaryczał. Z jego nozdrzy buchnął dym, a na trybunach zakotłowało się.

 

Ktoś zaczął wrzeszczeć, ktoś przeciągle jęczał. Dramatyczne szlochy przeplotły się ze złorzeczeniem i przekleństwami.

 

Więcej Krzywonóg nie słyszał, bo zajął się ratowaniem swojej skóry i, podobnie jak większość zgromadzonych, przylgnął do ziemi.

„Może jednak zdołam ubić gada?", pomyślał herszt i z uśmiechem sięgnął po maczugę. Spostrzegł to Kościejnik, a jego dłonie zapaliły się słoneczną aurą.

 

Tak oto bandyci – zupełnie niechcący – obudzili w podgrodzianach ducha walki. Turniejowicze zapragnęli razem zamordować jaszczura.

Może zagrali wbrew regulaminowi, ale kto by się tym teraz przejmował?

 

***

Aspen i jego strażnicy czekali na znak. Mieli naprawdę mało czasu: Sh'elala weszła już na podest, a kat idiota wygłosił wyrok, co rusz myląc Samopał z Wielkim Borem.

Cholera, gdzie oni są? Co ich zatrzymało? A jeżeli się nie uda?! Co wtedy będzie?

– Tam!! – Ktoś z przestrachem krzyknął i wskazał cel drżącą ręką.

Oto pożądany sygnał: czarny smok, z każdym ruchem skrzydeł przybliżający się do Cieniodębu.

Widownia zafalowała, a ogr uśmiechnął się pod nosem. Błyskawicznie zdjął z pleców łuk, szybkim ruchem nałożył strzałę i wycelował, mierząc w cienki, wisielczy sznur. Pocisk o półksiężycowym grocie przeciął powróz.

Czarnoborscy strażnicy posłali trybunom serię szypów, a kobieta runęła w dziurę, otwierającą się pod jej stopami. Ogr nie miał pojęcia, czy przeżyła. Prawdę powiedziawszy, nie miał czasu, żeby się nad tym głowić. Obecni na podgrodziu szykowali się do bitwy i strażnicy Mirobora musieli opowiedzieć się po którejś ze stron.

Aspen wiedział, kogo wybrać. Dał znak swoim ludziom.

Razem czekali na nieuniknione.

 

***

Gdy strzała Aspena przecięła pętlę na szyi Sh'elali, Wensley jako pierwszy zerwał się na nogi i wrzasnął wniebogłosy:

– Zdrada!!! Zdradzili nas!!! – Rozgorączkowany machał rękami.

– O, niech mnie… – Szarmach przełknął ślinę i wskazał na niebo. Kasztelanówna zalała się łzami i zadygotała niczym osika, padając w ramiona ojca. Książę zaklął nie po książęcemu, złapał się za głowę, wreszcie zauważając olbrzymiego, czarnego smoka. Wojowie Samopału jak jeden mąż powstawali z siedzeń i wyczekująco zasalutowali przed władcą.

– Do swoich pododdziałów, a migiem, bo nie unikniecie szafotu!! – Ten rozkazał. – I na nich! Całą siłą! Inaczej obedrę was ze skóry!!!

Dowódcy chyżo przesadzili wysokie poręcze trybun i rozbiegli się. Wojska Samopału wyszczerzyły się w morderczym uśmiechu, obnażając zęby z brązowych mieczy. Wensley wyszarpnął broń i wskazał nią Mirobora, który tulił do piersi przerażoną Tamaine.

– Zapłacisz mi za to, zdrajco!! – Wysyczał. – Wybiję was co do nogi! Słyszysz?! Słyszysz, skurwielu?!

– Co…? Ale ja nie… – Zaczął kasztelan, kręcąc głową. Nic nie rozumiał. Jak to się mogło stać? W którym momencie popełnił błąd?

Książę stracił cały swój urok. Ruszył na kasztelana, po drodze nakazując Szarmachowi:

– Chroń mnie, bałwanie.

Czarodziej, który do tej pory stał w bezruchu, drgnął. Kalkulował. Czy warto bronić kogoś, kto i tak rychło poniesie śmierć z ręki Mokrych Czubów? Czy nie lepiej dopuścić do tego, by wszyscy się wyrżnęli i zrobili miejsce na kasztelańskim urzędzie?

– No, na co czekasz?! – Książę gwałtownie obrócił się. Zmarszczył brwi, unosząc groźnie miecz – Czaruj!

Mag zadecydował: wrogów trzeba eliminować systematycznie, jednego po drugim. Tak, by nie ściągać na siebie żadnych podejrzeń.

To postanowiwszy, otoczył Wensley'a migotliwą sferą ochronną. Potem zaś między rękami maga zakłębiły się opary, przybierające kształt chmury burzowej.

Tymczasem książę znowu ruszył na Mirobora, ale… kasztalana nie było. Znikł razem z Tamaine.

Młodzieniec złowieszczo wrzasnął i przebiegł po poręczy trybun, nieustannie zerkając w dół w poszukiwaniu uciekinierów. Nie czekał długo: zobaczył ich przy bocznej ścianie katowskiego podium.

Najpewniej próbowali przedostać się przez podgrodzie i uciec do Cieniodębu

Wensley zaśmiał się.

– Mam was!! – Już miał zeskoczyć, gdy zatrzymała go… siekiera.

Na szczęście czar ochronny Szarmacha zadziałał i wroga broń ześliznęła się po sferze.

Kto śmiał zaatakować księcia? Kto miał tyle odwagi?!

Wensley wytężył wzrok i zaklął.

Ostrze spadło z nieba, od strony smoka, który zawisł nad podgrodziem. Gad przyjmował zajadłe razy, lecz nie pozostawał dłużny i odwzajemniał się potężnymi cięciami ostrych pazurów.

A oto i ostateczny dowód zdrady! Na plecach monstrum siedział elf i ogr, łudząco podobny do kapitana kasztelańskiej straży. Sądząc po ich minie, siekiera należała właśnie do nich.

– Jeszcze was dorwę, lecz tymczasem… – Warknął i całą swoją złość skierował na kasztelana i Tamaine. – Już nie opuścicie swojej kryjówki.

Książę zakręcił młyńca i zeskoczył lekko na ziemię, czując, że jeszcze dzisiaj Wielki Bór będzie miał nowego władcę.

Poniekąd miał rację.

 

***

Sh'elala obudziła się. Leżała ze spętanymi rękami i gapiła się w ciemność. Mrok po chwili zmalał. Poprzecinały go złote punkty światła, prześwitujące między naprędce posklecanymi deskami. Morderczyni tkwiła chwilę w bezruchu, zastanawiając się, gdzie jest.

– O mały włos. – Szepnęła, gdy przypomniała sobie całe zdarzenie. – Sh'elala, zaprawdę masz farta.

Zza ścian podestu dobiegły ją dzikie odgłosy, ktoś nagle walnął w dechy, krusząc z nich drzazgi.

– Bitwa! – Rzekła zapalczywie morderczyni.

Och, szybko, trzeba działać!

Zdjęła rękawice, pomagając sobie zębami. Wypowiedziała czar. Jej tatuaże rozżarzyły się. Metal krępujący nadgarstki stopniowo nagrzewał się, aż w końcu błysnął szklistą czerwienią. Sh'elala syknęła, gdy roztopione kajdany poparzyły jej skórę. Łańcuchy w końcu puściły i spadły na ziemię. Zabójczyni zdarła pętlę z szyi.

Dzięki bogom za Aspena i za to, że obdarzyli go tak celnym okiem!

Uśmiechnęła się, odnajdując swój miecz pod podłogą szubienicy.

No, kochani. Teraz się popróbujemy.

Nagle ktoś wrzasnął i uderzył o podium, które błyskawicznie stanęło w płomieniach. Sh'elala cofnęła się pod drugą ścianę. Wzięła krótki rozpęd i wpadła na palące się drwa. Te ustąpiły, pękając z głuchym trzaskiem. Morderczyni wyskoczyła spomiędzy nich płaskim szczupakiem, przetoczyła się przez bark i dziko wrzasnęła.

Znalazła się w samym środku piekła, pożogi i bitewnej masakry.

 

Jej dłonie zawibrowały pulsującymi tatuażami. Jednooka przetarła brzeszczot rękawem koszuli. Przeciągnęła się i ruszyła do tańca.

 

Zaiste, był to szczęśliwy dzień!

Koniec

Komentarze

Z tego co widzę preferujesz dłuższe formy literackie. Czy próbowałaś kiedyś również napisać krótkie opowiadanie? Z zainteresowaniem przeczytałbym także taką próbę twoich literackich możliwości.

Hm, próbowałam. Niestety (a może stety? Nie wiem), w miarę pisania podstawowy zamysł zawsze rozrasta mi się o nowe wątki i bohaterów. Mam jednak pomysły na dwie historie, które powinny zmieścić się w paru, a nie parunastu rozdziałach. :) Jakoś we mnie dojrzewają i z pewnością je tutaj umieszczę. Pozdrawiam serdecznie!

6/6

Nowa Fantastyka