- Opowiadanie: Gibon - Fala

Fala


 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Fala

W kościele panowała grobowa cisza, nie licząc ślubnych formułek wygłaszanych przez łysego, grubego księdza w złotej szacie, oraz bzyczenia komara odbywającego swobodny lot w przestrzeni powietrznej ołtarza, który być może czaił się na młodą parę niedoszłych małżonków, gdyż miał ochotę na krwawego drinka. Promienie słońca zaglądały do środka przez kolorowe witraże zamieniając się w tęcze.

To był wielki dzień dla Menesa i Nivel. Menes był wysokim, opalonym brunetem odzianym w błękitny garnitur, a Nivel pięknością o jasnej cerze i niebieskich włosach z różowymi pasemkami ułożonych w fantazyjną fryzurę. Miała na sobie śliczną, białą suknie ślubną. Emocje plątały ich myśli i poganiały bicie serc. Ludzie, którzy przybyli na ślub siedzieli w kościelnych ławach. Skrzydlaty insekt znacznie zmniejszył dystans i był teraz blisko pana młodego.

– Rogacz! Rogacz! – Odezwał się cichutki i cieniutki głosik.

Musiał należeć do… komara. To było czyste dziwactwo. Absurd. Totalna anomalia.

– Rogacz, rogacz, pokaż rogi! Twoja żona rozkłada nogi!

Menes został wciągnięty w spiralę swoich własnych, dziwnych myśli i obrazów przepełnionych zgrozą, na których jego ukochana rozkłada swoje nagie, piękne nogi, lecz nie dla niego… Spojrzał na Nivel. Ona też na niego patrzyła. Jej usta poruszały się. Usłyszał coś, co wyrwało go z zamyślenia.

– Ja, Nivel, biorę ciebie Menesie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci.

Ale Menes nie był już taki pewny jej słów zawartych w usłyszanej przed chwilą obietnicy. Jego szczęście stanęło pod groźnym znakiem zapytania, malując się w głowie jako widmo pięknego, rozkrojonego ciała, z którego wylewała się czarna krew. Z tą samą niepewnością powtórzył słowa przysięgi małżeńskiej a potem założyli sobie obrączki.

– Od teraz jesteście mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą. – Powiedział ksiądz.

Menes uświadomił sobie, że nie chce tego robić. Z wahaniem przycisnął swoje usta do jej czerwonych warg. Zniknęła magiczna otoczka zauroczenia i pierwszy raz poczuł niedoskonałość jej ust i ulotny, znikomy nieświeży oddech. A może tylko to sobie wmówił. Wydawało mu się, że na jej twarzy też widzi niepewność i maskowany ból. Że jednak mogła dopuścić się zdrady…

Zabrzmiały organy i młoda para ruszyła wolnym krokiem przez środek kościoła w stronę wyjścia. Zebrani ludzie, rodzina i przyjaciele odprowadzali wzrokiem duet świeżych małżonków. Przed kościołem, w słonecznym blasku dnia, z minami kwaśnymi jak mieszanka szczęścia i nieszczęścia, zostali obsypani złotym konfetti, a potem wsiedli na ekstrawagancki motocykl z czerwonym połyskującym lakierem oraz lśniącymi chromowanymi elementami i pojechali na swoje wesele z ciągnącą się za nimi kolejką aut zaproszonych gości. Biały welon Nivel falował na wietrze jak flaga czystości i niewinności, a ona przytulała się do pleców swojego męża. Jechali asfaltową drogą a po obu stronach ciągnął się bujny zielony las, który bardziej przypominał dżunglę.

Menes zwyczajnie bał się tego dnia. Bał się przyszłości i tego, co mogła skrywać przeszłość. Chciał cofnąć czas i znaleźć się w zupełnie innych okolicznościach. Nie chciał czuć tego, co czuł w tej chwili. Zapragnął znowu być wolnym, by jego serce nie było związane z sercem żadnej kobiety i żeby nie obchodziło go to, czy ona kocha się tylko z nim, czy stuka jeszcze z kimś innym. Gadający komar? Oczywiście, że to absurd. Pewnie miał omamy słuchowe wywołane stresem i silnymi emocjami związanymi ze ślubem, a także z jego wielką zazdrością. Ale sama myśl o zdradzie, to, że istnieje taka możliwość, zrodziła w nim lęk, z którym nie umiał sobie poradzić. Nigdy nie brał takiej opcji pod uwagę. Ufał jej bezgranicznie i być może właśnie dlatego w dzień ślubu, w ostatniej chwili dostał pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Choćby nie wiadomo jak bardzo się w coś wierzyło, niczego nie można być pewnym.

Gdy wszyscy dotarli na miejsce, zaparkowali przed pięknym budynkiem, który przypominał mały pałac. Ludzie weszli do środka i ich oczom ukazała się duża, ładna sala przyozdobiona białymi balonami i białymi różami. Połączone stoły nakryte białym obrusem obfitowały bogactwem smaków i aromatów wszelakich dań, soków oraz napojów alkoholowych. Na scenie czekał już zespół gotowy do gry.

Małżeństwo zostało obsypane najlepszymi życzeniami i prezentami a potem zaczęło się huczne wesele, które miało trwać do białego rana. Jedzenie znikało z talerzy, kieliszek szedł za kieliszkiem, piosenka goniła piosenkę a parkiet wypełniły tańczące pary w kolorowych kostiumach.

Menes patrzył ze smutkiem i dręczącą go niepewnością na swoją żonę, która akurat tańczyła z ich wspólnym przyjacielem. Zastanawiał się, czy naprawdę mogła go z kimś zdradzić, a jeśli tak, to czy tą osobą nie był właśnie on. Jego przygnębiające rozmyślania przerwało coś, co wyglądało jak mała, jaskrawozielona kometa, która śmignęła przez salę i zderzyła się z tanecznym partnerem Nivel, wypalając w jego tułowiu dziurę na wylot. Krew trysnęła na jej twarz, a także na białe balony i białe róże, zdobiąc je szkaradnie czerwonymi cętkami. Kobieta wrzasnęła a nieszczęśnik padł martwy na drewniany parkiet. Zapadła cisza. Uczestnicy wesela znieruchomieli z przerażenia i tańce dobiegły końca. Zespół przestał grać.

Na sali pojawił się nowy gość… Przystojny blondyn, choć urodę miał raczej kobiecą. Jego włosy błyszczały od brylantyny. Był ubrany w czerwony, skórzany, obcisły uniform. Kroki i ruchy miał zniewieściałe. W rękach trzymał jakąś dziwną broń. Zaraz po nim na salę weszło dwóch bliźniaczo do siebie podobnych mężczyzn z taką samą bronią w dłoniach. Wszyscy trzej stanęli w szeregu z uśmiechem na twarzy, a potem rozstąpili się by ustąpić miejsca czwartemu przybyszowi…

Na zakłócone, przerwane wesele wkroczyło, wpełzło, wstąpiło prawdziwe dziwadło… Wyglądało jak mieszanka potwornych, surrealistycznych obrazów wyjętych z najgłębszych zakamarków chorej wyobraźni i fantazji, niczym dziecko spłodzone przez dziwactwo i psychozę. Jego formą było kłębowisko pokręconego, nieludzkiego ciała.

Ludzie patrzyli i nie mogli uwierzyć własnym oczom. Mimo że to wszystko było takie nierealne, Menes od razu zareagował. Nie wahając się, ruszył w stronę Nivel. Wtedy z obcego ciała dziwadła wystrzeliła długa, czerwona macka, obwiązała kobietę w pasie i brutalnie przyciągnęła ją do stwora. Monstrum wycofało się z weselnej sali i zniknęło razem z panną młodą. Trzech intruzów ruszyło tyłem w kierunku wyjścia, mierząc do ludzi ze swojej broni.

Menes poczuł niewysłowioną wściekłość i strach… Wesele dobiegło niemożliwego i okrutnego końca. Ale to wszystko nie miało już znaczenia. Teraz liczyła się walka o to, co najważniejsze. Wybiegł z sali na światło dzienne szukając wzrokiem swojej żony. Zobaczył ją w oddali…Uwięziona przy ciele dziwadła, w towarzystwie dwóch facetów w czerwonych skórach, znajdowała się w jakiejś czarnej maszynie, która unosiła się nad ziemią i pędziła przed siebie. Niewyraźnie zauważył, że kogoś tam brakowało… Wtedy poczuł z tyłu głowy dotyk czegoś twardego, a potem usłyszał za sobą czyjś głos:

– Wracaj na wesele albo giń.

Menes nawet się nie zastanawiał. Zacisnął dłoń w pięść, zrobił szybki przysiad jednocześnie obracając się o 180 stopni i biorąc zamach, a potem z całej siły uderzył w krocze napastnika ubranego w czerwoną obcisłą skórę. Ten od razu upuścił broń, zgiął się w pół, złapał za miejsce, w którym szalał potworny ból i upadł na kolana. Menes natychmiast ją podniósł, wycelował w głowę przeciwnika i nacisnął spust. Z lufy wystrzeliło jaskrawozielone światło. Ludzka głowa eksplodowała rozbryzgując dookoła krew, kawałki czaszki oraz strzępy mózgu.

Wsiadł na motocykl, przyczepił broń do kierownicy a następnie odpalił maszynę i ruszył w pościg. Latający pojazd szybko się oddalał. Zdesperowany mężczyzna rozpędził motor do granic możliwości. Wjechał na sześciopasmową autostradę i gnał jak szalony za swoją porwaną żoną, wymijając kolejne samochody. Dystans między nim a czarnym statkiem zaczął się zmniejszać i teraz dokładniej widział całą czwórkę.

W pewnym momencie wróg odziany w czerwoną skórę niespodziewanie odwrócił się do tyłu i zobaczył znajomego faceta na motocyklu, męża kobiety, którą porwali. Zaczął strzelać świetlnymi pociskami rażącej zieleni, a te śmigały obok Menesa i jego pojazdu. Jeden z nich otarł się o lewe ramię, wypalając w niebieskiej marynarce dziurę. Nastąpił kolejny wystrzał i Menes zobaczył, że zielona śmierć leci prosto na niego. W ostatniej chwili odbił gwałtownie w lewo, mijając się z nią o kilka centymetrów. Jadące za nim auto eksplodowało efektownie rozlewającym się w powietrzu ogniem. Żółte i pomarańczowe płomienie obejmowały się tańcząc w obłędnym zielonym świetle. Napastnik odwrócił się od oślepiającego wybuchu. Menes poczuł na plecach gorący żar.

Jeszcze bardziej przyspieszył. W końcu udało mu się dogonić statek i teraz znajdował się tuż pod nim. Nad sobą zobaczył coś w kształcie kwadratu. Wyglądało jak dolny właz. Trzymając kierownicę jedną ręką, drugą ostrożnie złapał za uchwyt na spodzie maszyny. Klapa ustąpiła z łatwością i ukazało się wejście. Tam w górze ujrzał Nivel przywiązaną obleśną macką do ciała potwornego dziwadła. Usłyszał też głośną rozmowę dochodzącą z wnętrza latającego pojazdu:

– Gdzie ten skurwysyn?! Straciłem go z oczu!

– Przepadł jak kiełbasa w psiej mordzie!

– Nasz kumpel też zniknął! Miał go powstrzymać!

– Najważniejsze, że mamy ślicznotkę! – Odezwał się demoniczny głos, który z pewnością musiał należeć do stwora.

Menes wyjął ze schowka w motorze nóż, który zawsze tam trzymał dla samoobrony. Jedną ręką przytrzymał kierownicę, a tą, w której trzymał ostrze podniósł do góry i się zamachnął. Nóż przeciął diabelskie więzy. Nastąpił nieludzki ryk bólu, wściekłości i zaskoczenia. Macka przypominająca długą, czerwoną żmiję zaczęła zwijać się jak kabel w odkurzaczu. Schował ostrze i złapał oburącz kierownicę. Zdążył w ostatniej sekundzie, bo po chwili z góry przez otwór w podłodze maszyny, wprost na niego spadła Nivel. Ledwo dał radę ją złapać. Motocyklem mocno wstrząsnęło. Cudem uniknęli upadku. Menes natychmiast zawrócił, oddalając się od czarnego jak noc latającego pojazdu, z potworną załogą na pokładzie. Nie mógł uwierzyć, że odzyskał własną żonę. Ona zresztą też nie.

– Kochanie! Kochanie! – Wołała zdumiona i wzruszona kobieta.

On również nie krył swojego szczęścia. Statek zawrócił…

Znowu zaczęli gnać przed siebie z oszałamiającą prędkością. Teraz to oni byli ścigani. Prowadził, lecz tym razem to ona siedziała z przodu. Zasłaniał ją własnymi plecami. Dookoła nich zaczęły latać świetlne pociski, lecz te nie były już zielone, tylko żółte. Jeden otarł się o bok motoru, wypalając w czerwonym lakierze długą i głęboką rysę. Drugi zdmuchnął biały welon z głowy Nivel, uwalniając spod niego jej niebiesko-różowe włosy. Welon fruwał w powietrzu przypominając płonącą firankę, a potem opadł na ruchliwą drogę niczym liść zerwany z drzewa przez wiatr.

Autostrada się skończyła. Minęli dom weselny, w którym nie tak dawno świetnie się bawili. Jechali drogą mając po obu stronach gęsty las. Od jakiegoś czasu już do nich nie strzelano. Czarny statek musiał zostać daleko w tyle albo gdzieś zniknąć. Po lewej stronie Menes dostrzegł ścieżkę prowadzącą w głąb bujnego lasu. Zwolnił i skręcił w nią. Musieli się zatrzymać, gdyż mieli do załatwienia pewną potrzebę fizjologiczną niecierpiącą zwłoki. Ona przykucnęła w krzakach a on schował się za drzewem.

– Boże, co za dzień… W głowie się nie mieści. Dlaczego nam się to przytrafiło? Chociaż nie powinnam narzekać. Jesteśmy cali i znowu razem, a to najważniejsze. – Rzekła.

– Taa, przygoda życia… – odpowiedział.

Teraz, gdy emocje trochę opadły i byli względnie bezpieczni, przynajmniej na razie, mężczyźnie przypomniało się coś, co go zaczęło dręczyć na ołtarzu…

– Słuchaj, chcę cię o coś zapytać, ale musisz być szczera. – Wydusił z siebie.

– Tak?

– Czy ty…

Ich rozmowę przerwał znajomy odgłos. Tym razem czerwona wiązka laseru, bądź plazmy, czymkolwiek to było, trafiła w drzewo, które stało między nimi i przecięła je na pół. Padł na nich wielki cień. Spojrzeli w górę i zobaczyli wiszący w powietrzu czarny statek. Zaczął gwałtownie się opuszczać. Usłyszeli wściekły ryk:

– Ty idioto! Skończyło się paliwo!

Maszyna spadała prosto na nich. Nie było czasu na nic, oprócz natychmiastowej ucieczki. Zaczęli biec zostawiając za sobą motocykl i broń przyczepioną do kierownicy. Nastąpił huk, kiedy kupa czarnego żelastwa zwaliła się na ziemię miażdżąc motor. Pędzili ile sił w nogach.

Ze zniszczonego statku wyłoniło się dziwadło. Było całe i jakby niewzruszone upadkiem z wysokości. Po nim wyszli dwaj goście w czerwonych skórach. Byli lekko poturbowani i oszołomieni, lecz poza tym wyglądali na sprawnych. Wciąż mieli swoje śmiercionośne, energetyczne spluwy. Rzucili się w pogoń… A dziwadło pełzło, wiło się i przemieszczało nie wolniej niż oni. Biegli i biegli między wysokimi drzewami i gęstymi zaroślami. Trwał morderczy pościg w zielonej, dzikiej dżungli. Para małżonków biegła obok siebie trzymając się za ręce. Nie oglądali się za siebie, nie widzieli swoich prześladowców, ale słyszeli ich. Z czasem las robił się coraz rzadszy. W końcu minęli ostatnie drzewa oraz zarośla i znaleźli się na plaży, a przed nimi rozciągał się błękitny ocean…

Byli w pułapce. Nie mieli dokąd uciec. Tamci niedługo tu dotrą. Woleli nie myśleć o tym, co się wtedy stanie. Byli potwornie zmęczeni i nie mieli już sił żeby dalej uciekać. Zaczęli iść brzegiem plaży. Menes zwrócił się do Nivel:

– Kim oni są? Czemu cię porwali? Czego od nas chcą?

– Nie mam pojęcia. – Odpowiedziała.

– Jeśli mamy zginąć, muszę coś wiedzieć… Zdradziłaś mnie?

Nivel milczała przerażona. Jej oczy zrobiły się wilgotne i szkliste, a potem wydusiła przez łzy:

– Tak. Wiedziałeś o tym? Skąd?

Dostrzegła w jego twarzy przerażający ból. Ten ból go zabijał. Umierał na jej oczach. Menes zaczął płakać. Próbując opanować głos, powiedział do niej:

– Wydawało się tak miło na początku. Nasze serca nie mogły być rozdarte. Chcemy być razem, ale tylko diamenty są wieczne. Zazdrość była moją kochanką. Powiedziała mi, że nie ma innego…

Z zarośli wyłoniło się dziwadło wraz ze swoimi dwoma uzbrojonymi przydupasami.

– Zabijcie ich. – Warknęło.

– Ją też? – Zapytał jeden z nich.

– Byliśmy złączeni, byliśmy jednym ciałem a nie narodziła się między nami żadna chemia. Woli tego fagasa. To bezwartościowa dziwka. Upatrzyłem już sobie nową ślicznotkę. Sprzątnąć ich!

Menes i Nivel wykrzesali z siebie resztki sił dzięki adrenalinie i zaczęli uciekać wzdłuż plaży. Czerwone, świetlne pociski śmigały dookoła nich zapewniając im śmiertelne towarzystwo.

– Biegnij do lasu! Odwrócę ich uwagę! – Krzyknął mężczyzna.

– Nie! Stracę cię! Biegnijmy oboje! – Sprzeciwiła się kobieta.

– Razem stanowimy łatwy cel! Uda nam się! Zaufaj mi! – Nalegał.

Posłuchała go. Skręciła w lewo i zapłakana zniknęła między drzewami.

– Walić na oślep! – Warknęło dziwadło.

Dwaj ludzie strzelali czerwonymi światłami w stronę lasu tam, gdzie uciekła kobieta. Nagle Menes zatrzymał się, odwrócił i zaczął do nich wrzeszczeć:

– Tee, pedały! Jak z takim zezem ruchacie się w dupę?!

Dwóch mężczyzn ogarnęła niesamowita wściekłość.

– Strzelacie do niego cały dzień, a nie możecie trafić! Weźcie grubszy kaliber! – Rozkazało sfrustrowane dziwadło.

Jeden z nich wyciągnął zza pleców duży sprzęt przypominający bazukę. Wycelował i wcisnął duży guzik. Z czarnego otworu wystrzeliła rakieta, ciągnąc za sobą smugę światła i dymu. Leciała z dużą prędkością goniąc swój cel. Uderzyła w plażę eksplodując, a Menes zniknął we wznieconych tumanach kurzu.

– Zostawmy te ścierwa. – Rzekł potwór.

Cała trójka wtopiła się w dżunglę…

 

Menes czołgał się po piasku w kierunku miejsca, gdzie ostatni raz widział swoją żonę. Pomyślał sobie, że jeśli żyje, wróci na plażę. Wrogowie gdzieś zniknęli. Gdy ucichł huk i opadł kurz, już ich nie było. Dobrze, że się czołgał. Jeśli nadal byli gdzieś w pobliżu, przynajmniej nie był aż tak widoczny, a może wcale.

Nagle zapomniał o tym, co było złe i uradował się jak zakochany nastolatek. Zaczął płakać łzami szczęścia. Zobaczył, jak z zarośli wyłoniły się ręce, głowa, a potem tułów jego żony. Ona również się czołgała.

„Mądra dziewczyna.” – Pomyślał. Jeszcze go nie zauważyła. Nie mógł wydobyć z siebie głosu, by ją zawołać. Musieli być cicho, więc dalej czołgał się w jej stronę.

Ona wyczołgała się z zarośli i skierowała w stronę oceanu. Za jej tułowiem nie było już nic, oprócz wleczących się jelit, przypominających grube dżdżownice. Wyglądały jak długi, potworny ogon i zostawiały na piasku czerwone ślady. Nivel została przecięta na pół.

Łzy szczęścia zamieniły się w łzy niewyobrażalnego bólu miażdżącego serce… Nivel miała piękne ciało i piękne wnętrze, ale to dosłowne wnętrze nie było piękne. Niczyje wnętrze. Ono było mroczną i koszmarną stroną ludzkiego ciała ukrytą w głębi nas, tak jak i dusza ma swoją ciemną stronę.

Niewiasta zatrzymała się przy mokrym, piaszczystym brzegu. Woda oceanu otuliła ją farbując się na kolor jej krwi, tak jak jej włosy były farbowane na błękit i róż. Poczuła na swoich plecach dotyk czyjejś dłoni… Obudziła się w niej nadzieja, która pozwoliła zapomnieć o bólu i strachu. Odwróciła się i zobaczyła męża, a raczej to, co z niego zostało…

Prawa ręka i lewa strona twarzy były prawie nienaruszone, natomiast reszta ciała była zmasakrowana… Menes nie przypominał istoty ludzkiej… Wyglądał jak masa bezkształtnego mięsa… Za nim ciągnęła się długa, szeroka wstęga krwi wsiąkającej w piasek. Tam leżały jego własne organy. Dosłownie rozpadał się na kawałki… To niepojęty cud, że wciąż żył i przebył taką drogę… Zupełnie jakby był napędzany tylko i wyłącznie siłą miłości danej od Boga.

Jedyne ocalałe oko Menesa wycisnęło ostatnią czystą łzę, a następne były już czerwone. Nivel płakała jak mała dziewczynka, której zmarł tata…

Świeżo upieczeni i okrutnie okaleczeni małżonkowie leżeli obok siebie na plaży w promieniach słońca, u kresu swego życia, mając na sobie zakrwawione strzępy ślubnych strojów…

– Miłość to nie zwycięski marsz… To zimne, złamane alleluja… – wykrztusiła Nivel przez łzy, a potem zaczęło robić się coraz ciszej i ciemniej…

Menes miał wrażenie, że jest w jakimś przedśmiertnym śnie, albo już po drugiej stronie. Czuł się dziwnie i nieswojo. Otworzył oczy i… zobaczył dziwadło… Zaczął wrzeszczeć i wykonywać gwałtowne ruchy. Zauważył, że stwór robił dokładnie to samo, co on. Po chwili w tym potwornym obliczu dostrzegł połowę ludzkiej twarzy… Swojej własnej twarzy. Przed sobą miał ogromne lustro. Widział w nim samego siebie. Patrzył i nie mógł uwierzyć. Miał wrażenie, że jest w piekle… Oprócz połowy twarzy, miał też jedną własną rękę. Zamiast drugiej miał dużą kończynę, która wyglądała jak kościsty bumerang z kolcami. Nogi były łapami jakiegoś gada. Z tyłu wystawał jaszczurzy ogon. Nos był dziwny, tak samo jak głowa. Drugie oko było duże, wyłupiaste i czerwone jak u smoka. Po bokach szyi znajdowały się długie, głębokie nacięcia. Wyglądały jak skrzela. Poza tym, z obcego przerażającego ciała wyrastały długie macki. Menes zawsze był wysoki, ale teraz był jeszcze wyższy. Miał jakieś dwa metry wzrostu, albo i więcej.

Znajdował się w pomieszczeniu, które przypominało szpital połączony z laboratorium. Obok niego leżała zapisana kartka papieru. Podniósł ją i zaczął czytać:

 

„Wiem, że pierwsze wrażenie nie jest zbyt pozytywne, ale przyzwyczaisz się. Znalazłem Cię prawie martwego. Na szczęście byłeś blisko i zdołałem Cię tu zaciągnąć. Przystąpiłem od razu do pracy i udało się. Najgorzej było z Twoją głową. Straciłeś 36 % mózgu. Postarałem się to naprawić najlepiej jak umiałem. Niestety nie mogłem uratować Twojego ciała. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Twoje nowe ciało ma teraz o wiele więcej możliwości. Z czasem je docenisz. A jeśli chodzi o tą kobietę, która leżała obok Ciebie, to…”

 

W tym miejscu pismo się urwało, jakby wypisał się długopis…

Menesowi musiał szwankować jego nowy mózg. Dopiero teraz przypomniał sobie o swojej żonie. Wybiegł z dziwnego domku, który był zamaskowany drzewami i zaroślami. Znowu był na tej samej plaży. Wciąż widział krew na piasku, ale ani śladu Nivel. Poszedł nad brzeg, tam gdzie widział ją ostatni raz, jak leżała przecięta na pół. Woda zmyła już czerwone ślady.

Menes stał smutny i zamyślony. Dziwnie czuł się w tym ciele i dziwnie mu się myślało jego nowym umysłem. To wszystko było takie nierealne…

Tak jak to, co zobaczył w wodzie… Syrenę… Pół-kobietę, pół-rybę… Płynęła w jego stronę… Miała skrzela po bokach szyi i kolorowe włosy…

 

– Nivel…

– Teraz oboje jesteśmy dziwadłami…

– To ja jestem dziwadłem, a ty piękną syreną…

– Czy to nie cud, że mamy nowe ciała i wciąż żyjemy?

 

Mózg Menesa zaczął pracować w innym trybie… Przypomniał sobie, jak doszło do tego wszystkiego…

– Oni… Oni… Znajdę ich i zabiję…

– Nie! Żyjemy! Jesteśmy tu razem! Zacznijmy od nowa!

– Nie, dopóki oni żyją. Muszę ich znaleźć i zabić. Nie zostawię tak tego. Muszą zapłacić za to, co nam zrobili.

Dziwny nos Menesa zaczął żyć własnym życiem…

– Czuję ich, wyczuwam… Znajdę wszystkich. Wrócę do ciebie.

Nivel chciała go powstrzymać, ale nie potrafiła. Menes rzucił się do biegu jak dzikie zwierzę i zniknął w dżungli…

Tropił i tropił, aż zapach przywiódł go tu, do tego dwupiętrowego domu zaszytego w lesie. Wszedł po ścianie jak pająk i wślizgnął się do środka przez otwarte okno.

Zobaczył dwóch przytulonych do siebie nagich mężczyzn, śpiących razem w łóżku pod kołdrą. Dobrze znał te twarze. Zapadły mu w pamięć od pierwszego wejrzenia.

– A jednak pedały… – szepnął Menes.

Jedną ze swych macek ściągnął z nich kołdrę i przystąpił do zemsty… Jeden z kochanków zaczął mruczeć z przyjemności przez sen…

– Pewnie sobie teraz myślisz, że to kiełbaska twojego kochasia w twojej dupce… – szeptał Menes.

Nagle mężczyzna wzdrygnął się, a jego twarz wykręcił grymas bólu. Chciał krzyczeć, ale coś blokowało mu gardło. Drugi właśnie się przebudzał. Otworzył oczy i zobaczył, że jego chłopak też już nie śpi. Z ust tamtego wysuwał się język. Tak, czemu nie. Nie miał nic przeciwko buziakowi z języczkiem z samego rana. Tylko, że to nie był język… Był coraz dłuższy, grubszy i ociekał ciemną krwią, a oczy jego kochanka zrobiły się tak duże, że wyglądały jakby zaraz miały pęknąć. Pomyślał sobie, że to musi być koszmarny sen. Czekał, aż się z niego obudzi… Tymczasem dziwny, zmutowany jęzor wdarł się do jego ust i gardła, a potem zaczął dalszą wędrówkę w głąb ciała, taranując wszystko, co napotkał na drodze… Zanim jego świadomość zgasła jak wyłączony telewizor, kątem oka zobaczył, że w pokoju jest prawdziwe monstrum…

– O tak… – szepnął potwór.

 

Menes miał jeszcze jeden, ostatni cel. Z dziwacznym i obcym nosem przy ziemi, tropił jak pies. Buszował w wysokiej trawie, aż węch zaprowadził go do jakiejś dużej, wykopanej dziury. Zanurkował do środka. Panowała tam nieprzenikniona ciemność, ale nagle wzrok mu się wyostrzył i dostrzegł swojego wroga. Był w kryjówce dziwadła. Rzucił się na nie jak dzikie zwierzę. Dewastował jego ciało na wszystkie możliwe sposoby. Zadawał tyle ran, ile zdołał. Dźgał, ciął i szarpał… Walczył z całą siłą woli i agresji. Kopał w kłębowisku obcego ciała, przemeblowując wnętrzności i brudząc się dziwną krwią. Dziwadło kwiczało jak zarzynana świnia…

 

Menes zastał Nivel na brzegu plaży, w miejscu gdzie się rozstali. Cały czas czekała na niego. Zobaczyła go całego we krwi i przestraszyła się.

– Jesteś cały? – Zapytała.

– Ja tak, oni nie. – Odpowiedział, a potem wszedł do wody i obmył się.

 

W ciągu dnia pływali razem w oceanie, przemierzając głębiny podwodnego świata, a nocą pod zasłoną ciemności, gdy dookoła nie było ludzi, wychodzili na ląd by rozmawiać i cieszyć się swoim towarzystwem…

Któregoś razu, gdy srebrny księżyc wisiał na czarnym niebie, czekając cierpliwie, aż skończy nocną zmianę i zastąpi go słońce, Menes i Nivel wynurzyli się z oceanu i wyszli na plażę. Wziął ją na rękę i zaczęli tańczyć niczym piękna i bestia, a ona nuciła mu do ucha:

 

 „Och, kocham mojego brzydkiego chłopca

Taki brutalny i silny

Nie obchodzi go nic oprócz mnie

Tak kocham go, ponieważ jest taki szalony

Po prostu szalony na moim punkcie”

 

Stali na mokrym, piaszczystym brzegu lizanym przez wodę, a nad nimi górowało czarne niebo nocy usiane gwiazdami. Weszli do płytkiej wody i powoli zaczęli kierować się w głąb oceanu.

– Jak to kiedyś powiedział Frank Drebin: „Może nasze życie przypomina groch z kapustą, ale to nasz groch i nasza kapusta.” – Powiedziała Nivel.

Menes uśmiechnął się.

– W końcu mamy rok 2129. – Rzekł.

– A może my tylko śnimy?

– Może, kto to wie…

– Już zawsze będę ci wierna. – Powiedziała patrząc mu w oczy, a potem odwróciła się w stronę oceanu skąpanego w księżycowym świetle.

Nagle Menes przypomniał sobie o zdradzie, której już nie pamiętał. Odezwał się w nim dziki instynkt… Zwierzęcy, ludzki, a może obydwa jednocześnie. Podniósł swoją kościstą, kolczastą kończynę i wziął zamach. W tym samym czasie, niczego nieświadoma Nivel, wskoczyła z gracją do wody, wyprzedzając niedoszłe narzędzie zbrodni i mijając się ze śmiercią o włos. Menes trafił w powietrze, w miejsce, gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy była jego żona.

Przeraził się tym, co chciał zrobić i co prawie mu się udało… Jego umysł był zmieszany. Zanurzył się w wodzie i nie spuszczał Nivel z oczu…

Ocean cicho szumiał, jakby miał coś do powiedzenia…

Parę chwil później rozpętała się burza. Niebo płakało ulewnym deszczem, a chmury, w towarzystwie grzmotów i błyskawic, krzesały oślepiające, wściekłe pioruny…

 

Któregoś słonecznego dnia, brzegiem plaży szedł starszy mężczyzna z białą szopą włosów i wąsem oprószonym siwizną. Był podobny do Einsteina. Właśnie rozmyślał o tym, czego niedawno dokonał, zresztą nie pierwszy raz. Po lewej stronie zobaczył młodą parę leżącą na kocu. Wyglądali na zakochanych i szczęśliwych. Mieli ze sobą radio, z którego leciała piosenka Louisa Armstronga: „A Kiss to build a dream on.”

 

„Podaruj mi pocałunek, na którym zbuduję sny…”

Nagle zatrzymał się i spojrzał na bezkresny ocean…

 – Niech wam Bóg błogosławi… – powiedział cicho, a potem odszedł smutny i zamyślony w towarzystwie swojego cienia…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Miałam szczery zamiar przeczytać Falę, ale odpadłam mniej więcej w połowie i wybacz, Gibonie, nic nie zmusi mnie do kontynuowania lektury.

Nie spodziewaj się także łapanki. Wiedz tylko, że do poprawy jest niemal każde zdanie. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Nie jest dobrze, ale widziałam już gorsze teksty. Interpunkcja kuleje. Powtórzenia, błędny zapis dialogów (zajrzyj tutaj), czasami jakieś niepasujące słowo…

Historia niewiarygodna. Szczególnie trudno było mi przełknąć scenę, kiedy bohater jednocześnie kieruje motocyklem i znajduje się w środku obcego statku, gdzie uwalnia ukochaną.

Świeżo upieczeni i okrutnie okaleczeni małżonkowie

W tym kontekście “świeżo upieczeni” brzmi makabrycznie albo zabawnie.

– W końcu mamy rok 2129. – Rzekł.

Liczby w beletrystyce raczej piszemy słownie, a w dialogach to już obowiązkowo. No i przykład zbędnej kropki i dużej litery.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam pierwsze dwa akapity, po czym sprawdziłam otagowanie tekstu, gdyż byłam przekonana, że teks jest napisany na konkurs Grafomanii. 

Autorze jeśli “Fala” to tekst konkursowy, proszę, otaguj opowiadanie porządnie.

 

Hmm... Dlaczego?

Drewian, termin nadsyłania tekstów na Grafomanię 2016 minął z końcem marca.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hihi! Znaczy, że tekst po postu kiepski :D

Hmm... Dlaczego?

No, groch z kapustą. Często trafiają się dziwne, albo pozbawione treści konstrukcje, np. to porównanie:

Woda oceanu otuliła ją farbując się na kolor jej krwi, tak jak jej włosy były farbowane na błękit i róż.

Na ekwilibrystyczne sceny na motocyklu, przez konwencję, przymknąłem oko, ale te ciągłe pościgi i zmiany sytuacji w pewnym momencie stają się już nudne, chciałoby się stabilizacji, większego skupienia na jakimś szczególe.

Jest kolorowo, dość nietuzinkowo, dużo zwrotów akcji (może za mało statyki w tym wszystkim), ale całość cierpi na niedopracowanie językowe (choć nie jest tragicznie). Estetyką opowiadanie przypomina mi animację Lilo i Stich.

Nowa Fantastyka