- Opowiadanie: Hokoru - Martwy człowiek

Martwy człowiek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Martwy człowiek

Powoli kończył się kolejny dzień. Kolejny smutny, szary pełen codziennej codzienności dzień. Za oknem padał tzw. Żrący deszcz. Czemu żrący? Może dlatego, że wszystko co organiczne przy kontakcie z nim po prostu rozpuszczało się? A może dlatego, że ktoś ma nazbyt bujną wyobraźnię i nadał codziennemu zjawisku taką nazwę? Nie wiem i szczerze mam to gdzieś. Kolejnym dopełnieniem tła jest szare niebo przez które nie widać było Słońca już chyba od 100lat. Oczywiście ja tyle nie żyje, ale jeszcze mój dziadek opowiadał mi o ostatnim wschodzie Słońca. Zachodu już w sumie nie było. W ogóle dziadek to był wspaniały człowiek. Co prawda słabo go pamiętam. Bo zmarł na raka kiedy miałem mniej więcej 6 lat, ale i tak był niezwykły– tyle wiedziałem z opowieści o nim. Ale mniejsza z tym. Oprócz szarego nieba, widoczne były rozmazane kształty metalowych wieżowców pomiędzy którymi latały samochody. Jakieś 1000lat temu ktoś by powiedział: latający samochód? Nie nazwijmy to… i tu warto by wymienić szereg innowacyjnych nazw, ale sęk w tym, że i tak pozostano przy samochodzie. Jedyna różnica polega na lataniu teraźniejszych środków drogowych, o ile możemy mówić o drogach. Cieszy brak możliwych dziur w drogach, o których można poczytać w podręcznikach historii. Czemu takie pierdułki jak informacje o dziurach drogowych są umieszczane w podręcznikach o historii? Ano dlatego, że był to czynnik osłabiający gospodarkę. Poprzez dziury w drogach często dochodziło do wypadków albo uszkodzeń środków komunikacji miejskiej i nie tylko. Co za tym szło? Wydatki no i ewentualnie zgony. O ile zgony mniej się liczyły i liczą to wydatki można uznać za poważne zagrożenie ekonomii wtedy jeszcze różnych państw. Smutne, ale prawdziwe. Popatrzmy dalej. Wieżowce, wieżowce i jeszcze raz wieżowce…o widzę – mały neonowy nadpis przedstawiający nazwę jakiegoś lokalu. Mam słaby wzrok wiec niestety nie umiem wyraźnie odczytać nazwę lokalu, ale nawet bez okularów potrafię dostrzec, że jedna z literkę nazwy się nie świeci. Obok mamy jakieś neonowe reklamy w 3D: blablabla wydaj kasę na nasz produkt bo jest blablbla i promocja blablabla…mniej więcej to samo na każdym z 10 ukazujących się po kolei projekcji. Ten widok mnie smuci, więc wróćmy do mojego pokoju. Uprzedzając pytania możliwego obserwatora, które by brzmiało: czemu ten człowiek siedzi bezczynnie w pokoju i gapi się w okno? Otóż dlatego, że ten człowiek stracił dziś prace. Może i nie zależało mu na niej aż tak bardzo, no bo kto by chciał codziennie czyścic roboty oczyszczające ścieki, ale system pieniężny nikt przez wspomniane 1000lat nie odwoływał wiec niestety z czegoś trzeba żyć. Dodając do tego fakt, że na moim koncie było około 1000000 kredytów (współczesna waluta) to w sumie mogłem się jakiś czas poobijać. Skąd zwykły czyściciel ma taką sumkę? Otóż ten czyściciel miał dosyć bogatych rodziców od których odizolował się jakieś 5 lat temu. Niestety rodzice zmarli a rząd w przypływie łaskawości postanowił 50% majątku niespisanego oddać jedynemu potomkowi, chociaż wcale nie musiał tego robić. Testamentu na mnie nikt nie spisywał. Imperium Ludzkie jednak bardzo dbało o swoich korzennych mieszkańców więc mimo wszystko ja tez miał swój ,,udział". W zasadzie wypadałoby trochę posmutać z powodu utraty najbliższych, ale miałem to gdzieś. Rodzinka zawsze miała mnie gdzieś. Czemu? Nie miałem ambicji. Miałem multum możliwości typu nauka w najlepszych szkołach, ale zmarnowałem okazje. Wolałem się dobrze bawić, olewać wszystko i trwonić dosyć spore kieszonkowe. W końcu staruszkom się to znudziło i po prostu dali mi mieszkanie, za które sami płacili i powiedzieli: Rób co chcesz, ale nas w to nie mieszaj. Początkowo było nawet fajnie-swoje własne mieszkanko, może i w rejonie pełnym żrących mżawek, szarości i brudnego powietrza ale było nieźle. Mniej więcej przez 3 miesiące imprezowałem ze znajomymi. Ja daje lokal czyli swoje mieszkanko a oni alkohol i inne używki. Tak a propo przez te wyżej wspomniane 1000lat nic się nie zmieniło względem zabaw młodzieży, no pomijając fakt, że stworzono wiele nowych narkotyków. Wszystko było ok. Az do czasu aż to się wszystkim znudziło. Ludzie po prostu przestali mnie odwiedzać. Smutne, ale jakoś musiałem się z tym pogodzić. Powoli straciłem tzw ,,najlepszych" przyjaciół, którzy spełniali swe role dopóki miałem kredyty. Ostatnio jakiś stary znajomy kontaktował się ze mną jakieś 4lata temu. Czyli akurat 7 miesięcy po mojej wyprowadzce się z domu.

 

 

Koniec

Komentarze

Wybacz, ale marnie stylistycznie. Co zdążę wczuć się w tekst to natychmiast mnie coś z niego wybija.
"Czemu takie pierdułki jak informacje o dziurach drogowych..." już nawet nie chodzi o błąd, ale to w ogóle tu nie pasuje.
"7 miesięcy po mojej wyprowadzce się z domu." - ?
"blablabla wydaj kasę na nasz produkt bo jest blablbla i promocja blablabla" - dla mnie ten tekst to jest blablabla..

Moim zdaniem dużo do poprawienia, ale nie ma co się załamywać. Próbuj dalej. Pozdrawiam serdecznie.

Jest troche dowcipu w tym, luzactwa. Ale czasem może warto by też poważniej, nie tak olewająco. Żeby czytelnikowi też się chciało.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka