- Opowiadanie: CountPrimagen - Wizg wiatru i smak powietrza

Wizg wiatru i smak powietrza

Heh, może tak do końca “bez traum i patologii” mi nie wyszło, ale starałem się wielce!

Mam nadzieję, że poniższy tekst okaże się godny Twej uwagi, droga Mor ;D

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Wizg wiatru i smak powietrza

Kochałem ich wszystkich. Zmartwioną, nieudolnie skrywającą żal mamę, na twarzy której uśmiech gościł jedynie przez kilka godzin dziennie – gdy mnie masowała lub tuliła do snu. Tatę, który pod maską namysłu i powagi skrywał serce pełne ciepła i zainteresowania moimi w gruncie rzeczy mało istotnymi problemami, w których rozwiązaniu zawsze był gotów pomóc. Nigdy nie poskąpił mi czasu, choć przecież tyle spraw miał na głowie.

Kochałem również przyjaciół, z którymi spędzałem najwięcej czasu w dni tak ciepłe i słoneczne, jak ten dzisiejszy. Nieśmiałą, stojącą często na uboczu Wilgę, która skubiąc nerwowo zieloną apaszkę, popatrywała na nas niepewnie i czekała na zaproszenie do zabawy czy rozmowy. Jej jasne, właściwie żółte włosy powiewały na wietrze, kusząc Podróżniczka, który będąc najbardziej żywotny i skory do psot, uwielbiał za nie pociągać, wywołując pełen sprzeciwu jęk dziewczynki. Choć był najdrobniejszy z nas, nikt nie mógł za nim nadążyć. Ledwo wszedł do bazy, już okazało się, że pływa w basenie, a kiedy i my tam byliśmy, Podróżniczek właśnie biegał po łące, próbując łapać pasikoniki. Tak, to chyba ze względu na tę energię, a także kolorowe, pstrokate ubranie, otrzymał taką, a nie inną ksywkę.

Równie towarzyska (za to chyba jeszcze bardziej hałaśliwa) była dziewczynka o długich, czarnych włosach i śmiałym spojrzeniu – Sroka. Jako najstarsza z nas lubiła przewodzić, to głównie ona wymyślała zabawy i tematy rozmów. Pierwsza wchodziła do bazy i zajmowała najlepsze miejsce – na wygładzonym kamieniu. Jedyną jej wadą, co często wytykał dziewczynce oburzony Sowa, była skłonność do oszukiwania, które zwykle kończyło się tym, że przejrzana Sroka odchodziła obrażona na cały świat, by chwilę później wrócić ze śmiechem i udobruchać nas kolejnym ze swych pomysłów.

Ostatnim z paczki był właśnie Sowa – stateczny, grubawy chłopiec, uwielbiający wstawać nad ranem i oglądać wschody słońca. Marzyciel, którego opowieści miały taką moc, że zapominając o bożym świecie, nieraz siedzieliśmy przez długie godziny, wsłuchani w dźwięk jego spokojnego głosu.

O tak, kochałem ich wszystkich… Rodziców, przyjaciół, bazę, dom i podwórko. Kochałem pyszne, przygotowywane przez mamę jedzonko i zajęcia, które organizował mi tata. Jednak, szczerze mówiąc, najbardziej ukochałem wizg wiatru i smak powietrza – zapatrzony w rozciągające się nade mną przestworza, marzyłem o tym, by latać.

 

\/\/

 

– Hej, Słowik! Zaśpiewaj! – poprosiła, a raczej, sądząc po tonie głosu, rozkazała Sroka. Słońce zachodziło, a nad trawą zaczęły krążyć błyszczące niczym zbłąkane okruchy światła świetliki. Pomysł bardzo mi się spodobał, nie miałem jednak złudzeń – mama dokładnie pilnowała pory, o której idę spać i zaraz pewnie przyjdzie mi o tym przypomnieć. Doprawdy, jakby sam nie wiedział!

– Weź, Sroka! Nie chce mi się. Niech Sowa dziś śpiewa – mruknąłem pod nosem, świadom, że tak łatwo się nie wyłgam. W końcu miałem najpiękniejszy głos w naszej paczce, co zgodnie przyznała cała czwórka, a nawet mama!

– Sowa to umie co najwyżej beczeć, nie śpiewać! Jak owca! – podsumowała Sroka i mrugnęła do mnie porozumiewawczo.

– A ty skrzeczysz jak stara baba! – odparował Sowa, czym zasłużył sobie na piorunujące spojrzenie i sądząc po jęku, dość bolesne uszczypnięcie. Cios był jednak celny – z całej naszej grupy Sroka śpiewała najgorzej.

– Dobra, już dobra – westchnąłem, chcąc zażegnać kłótnię. Tata powtarzał, żebyśmy byli dla siebie mili, dlatego skupiając na sobie ich uwagę, powoli zacząłem śpiewać. Tym razem smutną piosenkę – jedyną, o której pomyślałem, spoglądając na błąkające się wśród traw świetliki.

Sroka uśmiechnęła się z wyższością, jakby moje umiejętności były wynikiem jej nauk, a Sowa przysiadł na kamieniu, kołysząc się w takt melodii. Stojąca jak zwykle w pewnej odległości od nas nieśmiała Wilga zaczęła żwawiej tarmosić apaszkę, a błysk wesołych oczu oznaczał, że i jej piosenka przypadła do gustu.

– Całkiem niczego sobie! – skomentował na swój charakterystyczny sposób Podróżniczek i wyskoczył z bazy. – Dobry jesteś solo, Słowik, ale w duecie ze mną jeszcze lepszy! A tak się składa, że znam tę piosenkę! – dodał chłopiec, stanął przy mnie i dołączył cieplejsze nuty swego głosu do snującej się pośród świetlików i ciem melodii. Sroka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

Uwielbiałem śpiewać i myślę, że uczucie to dzieliłem z pozostałymi. Jednoczyło nas i koiło serca, sprawiało, że nawet po największej kłótni potrafiliśmy spojrzeć na siebie z uśmiechem i wrócić do zabawy. Nawet się nie spostrzegłem, gdy Sowa dołączył swe niskie, ciche tony, a rozanielona Sroka przyciągnęła Wilgę, nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem zmuszając ją do wydania wysokiego, pięknego trelu, który idealnie dopełnił kompozycję. Urzeczona koncertem czarnowłosa dziewczynka obróciła się wokół własnej osi i zaczęła tańczyć – z racji wrodzonej gracji wychodziło jej to zdecydowanie lepiej niż śpiew.

– No, wystarczy już tego dobrego – powiedziała jakiś czas później mama, wyrywając nas z transu. – Słowik, czas spać!

– Mamo! – jęknąłem. – Jeszcze trochę!

– Nie ma mowy. Już późno, a ty musisz wypocząć. Idziemy! – głos był stanowczy, jednak pobrzmiewające w nim cieplejsze nuty oznaczały, że piosenka przypadła mamie do gustu. Szkoda tylko, że jej twarz pozostała ponura. Czyżby nie lubiła śpiewać? A może praca tak ją zmęczyła?

– Cześć chłopaki! Pa Wilga, Sroka! Do jutra! – krzyknąłem na odchodnym i pobiegłem w ślad za mamą.

– Bezczelność! – mruknęła Sroka z rozbawieniem, co zniweczyło oburzenie, które zapewne chciała wyrazić. – Pa!

 

W nocy wszystko wydawało się straszniejsze i tylko uspokajający dotyk matczynej ręki na głowie pozwalał zachować spokój. Prowadzący do mojego pokoju pusty korytarz o białych ścianach sprawiał ponure wrażenie tak za sprawą braku wystroju, jak i czerwonego dywanu, który w nocy zdawał mi się bezdennym jeziorem czarnej pustki. Bałem się iść tędy samemu, jednak pełne żalu spojrzenie mamy wystarczyło, bym nie poruszał tego tematu. Z jakiegoś powodu wciąż była smutna.

– Ale się pobawiliśmy! – zawołałem, chcąc zarazem skupić jej uwagę na czymś przyjemniejszym, jak i zakłócić otaczającą nas ciszę. Hałasem się nie przejmowałem – mieszkając w domku jednorodzinnym obudzić mogłem jedynie tatę, a z tego co wiedziałem, on nigdy nie kładł się spać przed mamą. – Podróżniczek dostał od dziadka prawdziwą różdżkę, która może spełnić trzy życzenia! A Wilga niedługo pojedzie na wycieczkę, ale taką krótką, więc szybko wróci! A…

– Cichutko Słowiku, bo nie będziesz mógł zasnąć – mama uśmiechnęła się do mnie i w porozumiewawczym geście przyłożyła palec do ust. – Miałeś dzień pełen wrażeń… Musisz wypocząć, by kolejny był jeszcze piękniejszy. Tatuś przygotował dla ciebie niespodziankę!

– Ale super! – ucieszyłem się, bo prezenty od taty były najlepsze – nie dość, że fajowe, to jeszcze przydatne. – A kiedy dowiem się, co to takiego? No, kiedy?

– Nie wiem, w końcu to niespodzianka – odparła mama, otulając mnie kołdrą. – Poczytać ci bajkę, Słowiku?

– Tak! – uśmiechnąłem się szeroko i ziewnąłem, czując nagle, jak dopada mnie zmęczenie całego dnia. – Tę o jeżyku!

– Dobrze, niech będzie – przystała mama, wybrała odpowiednią książkę i zaczęła czytać głosem nieomal równie pięknym jak mój, gdy śpiewam. Chwilę później zasnąłem.

 

\/\/

 

Kolejny dzień wstał równie słoneczny jak poprzednie, witając mnie zza okna świergotem ptaków i szumem liści. Wiosna trwała w najlepsze i wiedziałem, że każdy kolejny poranek przyniesie ze sobą coraz wyraźniejszą obietnicę lata.

– Słowik, śpiochu! Przestań się wylegiwać i chodź! – krzyczał Podróżniczek, machając do mnie z podwórka. – Sroka zapowiedziała tajną naradę w bazie!

– Ojej! – jęknąłem, zrywając się z łóżka. Doświadczenie nauczyło mnie, że na organizowane przez Srokę zebrania lepiej się nie spóźniać, w przeciwnym razie dziewczynka wymyślała dziwaczne i czasochłonne kary, jak robienie łódeczek z liści i patyczków, które później puszczaliśmy w basenie, czy wynajdowanie odpowiednich do układania wież kamieni, dlatego zapominając nawet o śniadaniu, przebiegłem przez ten straszny, wąski korytarz, pchnąłem drzwi i wybiegłem na zewnątrz.

Moim oczom ukazało się podwórko – najlepsze miejsce zabaw pod słońcem. Niewielki, wylany betonem plac, płytki basen z pływającymi na powierzchni wody ozdobnymi liśćmi, ławka na której czasem przysiadała mama, przyglądając się naszym zabawom, cztery drzewa, spośród których dwa były obsypanymi kwieciem jabłoniami (szkoda, że nie owocami!), a między dwoma pozostałymi tata rozwiesił hamak, zaś na najgrubszej gałęzi umocował dla mnie huśtawkę. Jakaż szkoda, że poza mną tylko Podróżniczek zakosztował jak pysznie można się na niej pobawić! Wilga i Sowa bali się, że z niej spadną, natomiast Sroka wzgardziła tego typu rozrywką.

Nieopodal drzew znajdowała się kępa krzaków, w której założyliśmy tajną bazę, zaś jeszcze dalej rozciągała się łąka i dzielące ją na dwie części druciane ogrodzenie, będące zarazem granicą naszego podwórka. Daleko za łanami zieleni dostrzegałem zwartą linię drzew, która była zapewne lasem, co jednak znajdowało się za nim, pozostawało dla mnie zagadką. Być może miasto, do którego miała pojechać na wycieczkę Wilga.

– Słowik! Kara – zakomunikowała Sroka, z mściwym uśmiechem wręczając mi kawałek kredy. – Pobawimy się w klasy, a ty wyrysujesz dla nas pola! Marsz!

– A narada? – westchnąłem tylko i poczłapałem na betonowy plac.

Ledwie zacząłem, kumple otoczyli mnie ze śmiechem i wspomogli swoim entuzjazmem. Następne chwile były już tylko radością, jaką może dawać szczęśliwe dzieciństwo – taką przynajmniej myśl odczytałem ze spokojnego wejrzenia taty, który z tacą w ręku wyszedł nam potowarzyszyć.

– Dzień dobry! Dzień dobry panu! – przywitali się koledzy, a ja z uśmiechem zabrałem się do jedzenia owoców, które, pokrojone w kostkę, tworzyły na talerzu piękną kompozycję witaminowej energii.

– Chodź Wilga, zjedz z nami! – zachęciłem blondwłosą dziewczynkę, która jak zawsze trzymała się na uboczu. – Są twoje ulubione czereśnie!

Zachęcona serdecznym spojrzeniem taty (albo zmuszona karcącym Sroki, trudno powiedzieć) Wilga przyłączyła się do nas i wspólnymi siłami opróżniliśmy talerz. Następnie popiłem śniadanie sokiem (tak jak lubiłem, w wysokiej szklance, z tkwiącą w środku słomką oraz palemką!) i ukontentowany przycupnąłem na placu.

– Dziękuję! – rzuciłem, spoglądając na odzianą w biały kostium sylwetkę zamyślonego mężczyzny. Zauważyłem, że co chwilę poprawia okulary na nosie – kolejny znak, że jest równie zaniepokojony, co mama. Straszna musi być ta praca!

– No no, bardzo ładnie zjadłeś Słowiku – pochwalił mnie tata. – To teraz pobaw się ładnie, a jak skończysz, podejdź do pracowni, dobrze? Mam coś dla ciebie.

– Dobrze! – kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. No tak! Prezent!

Kiedy tata wrócił do domu, my uspokoiliśmy Podróżniczka, który ze złośliwą satysfakcją spluwał pestkami czereśni w przerażoną Wilgę i skończyliśmy wyrysowywanie planszy. Klasy nie były szczególnie wymagającą rozrywką, ale dostarczały dużo śmiechu i emocji. Po długich zmaganiach, na które składało się podnoszenie niezdarnego, tracącego równowagę Sowy, zachęcanie spłoszonej naszym śmiechem Wilgi do podjęcia wyzwania i namawianie Sroki, by zrobiła nam ten zaszczyt i wzięła udział w tej, jak to określiła, „dziecinadzie”, wreszcie okazało się, że zwyciężyłem. Otrzymując w nagrodę upleciony przez Wilgę z gałązek wianek i słowa uznania Sroki (której zdaniem, był to najwyższy wyraz chwały), przysiadłem dumny z siebie na skraju basenu i westchnąłem. O tak, kochałem moich przyjaciół.

– Berek! – ryknął Podróżniczek, klepiąc mnie w ramię. Z gry w klasy oczywiście zrezygnował, bo „nuda i za dużo skakania”, a teraz wrócił, i to z propozycją, w której nie miał sobie równych! Zmotywowany pobiegłem za nim, jednak Podróżniczek był niekwestionowanym mistrzem berka – wskoczył do bazy, wyszedł z innej strony (choć przecież wejście było tylko jedno!), schował się za drzewem, wreszcie podprowadził mnie do nieszczęśliwego, uciekającego w popłochu Sowy. Cóż, klepnąłem go.

Śmiechom chyba nie byłoby końca, gdyby nie mama, donośnym głosem przypominająca mi, że obiecałem tacie odwiedzić go w pracowni.

– Idę, idę – mruknąłem naburmuszony, lecz w głębi serca również zadowolony. Nie dość, że dostanę prezent, to jeszcze Podróżniczkowi znudzi się ten okropny berek! Same plusy!

 

\/\/

 

Chcąc załatwić wszystko jak najszybciej, wbiegłem do domu, minąłem nieszczęsny korytarz z czerwonym dywanem i wszedłem do wyglądającego nie mniej ponuro przedpokoju. Przynajmniej na ścianach wisiały obrazy przedstawiające różne, ładne widoczki.

– Wejdź, Słowiku – usłyszałem zza drzwi głos i wzdrygnąłem się. Z niewiadomego powodu tata potrafił dostrzec mnie za każdym razem, gdy znalazłem się w przedpokoju. Podekscytowany otworzyłem drzwi i wszedłem do rozległego pomieszczenia z dziwnymi maszynami. Tata siedział przy biurku i z uwagą przeglądał jakieś dokumenty, nie zwracając uwagi tak na mnie, jak i na stojącą w pobliżu jednej z maszyn mamę.

– Chodź, kochanie – powiedziała kobieta, uśmiechając się smutno.

– Zrobimy to szybko, nic się nie bój – odparł tata, wciągając na ręce lateksowe rękawiczki. – Ten sam zestaw co zawsze Słowiku, a potem będziesz mógł wrócić do kolegów.

– I dostaniesz prezent – obiecała mama, całując mnie w czubek głowy. Jej niepokój wyraźnie wzrósł.

– Będę dzielny – rzuciłem i próbując nie okazywać strachu, pozwoliłem się rozebrać. Pobieranie krwi bolało, ale wiedziałem, że Sroka i Podróżniczek bardzo by się ze mnie śmiali, gdybym płakał.

Kiwając z aprobatą głową, tata zacisnął mi mankiet na nodze, wkłuł się i nim zdążyłem jęknąć, było już po wszystkim. Następnie plasterek, naklejka z radosnym dinozaurem (takiej jeszcze nie miałem! Muszę czym prędzej dołączyć ją do kolekcji na szafce w pokoju!) oraz pełen dumy uśmiech mamy.

Westchnąłem z ulgą i wiedząc, że najgorsze już za mną, pozwoliłem tacie ustawić się przed dziwnym ekranem, który zamiast wyświetlać bajkę, śmiesznie buczał i przesuwał się dookoła mnie. Cała zabawa polegała na tym, żeby ani drgnąć, dlatego tkwiłem nieruchomo niczym oczekujący w zaroślach indiański wojownik, o którym kilka nocy temu czytała mi mama. Ha! Podróżniczek na pewno nie byłby w stanie tak ustać bez ruchu!

Obrazki, które chwilę później wypluło inne urządzenie musiały spodobać się tacie, bo skinął z uśmiechem głową, podłączył mi dziwne, kolorowe przewody i kazał chodzić po bieżni. To dopiero było łatwe! Umiałem biegać dużo szybciej, tata najwyraźniej mnie nie doceniał!

– Świetnie ci poszło synku, brawo! – powiedziała mama, ściskając mnie mocno. – Za chwilkę cię pomasuję, a później będziesz mógł wrócić na podwórko albo pooglądać telewizję.

– Łatwizna – rzuciłem z uśmiechem, przeciskając głowę przez otwór w koszulce. Ostatni „test” taty był chyba najprostszy – miałem po prostu stać na metalowej płytce, ręce trzymając na uchwytach z podobnego, chłodnego materiału, a maszyna w tym czasie robiła swoje. Banały! Znudzony jej pipkaniem i szelestem drukowanej kartki, udawałem, że jestem pilotem samolotu.

– Super, Słowiku. Spisałeś się na medal i zasłużyłeś na prezent – mruknął nieco rozkojarzony ojciec. Najwyraźniej kartka, którą dała mu maszyna była bardzo interesująca. Wreszcie odłożył ją na biurko i wyjął z szuflady łańcuszek z nanizanym nań srebrnym dzwoneczkiem. Na powierzchni metalu lśniła sylwetka lecącego ptaka.

– Ojej… Ojej, jakie piękne… – mruknąłem półprzytomny, nie mogąc napatrzyć się na błyszczący podarek. – Jaki to…

– Jaskółka – odpowiedziała mama, zakładając mi łańcuszek na szyję. Trąciłem dzwoneczek i zadrżałem, zauroczony delikatnością dźwięku, jaki wydał. Nie widziałem w życiu nic piękniejszego, a myśl, jak zareagują koledzy, gdy do śpiewu dołączę jeszcze melodię dzwonka sprawiła, że czym prędzej chciałem wybiec na podwórze.

– Dziękuję – rzuciłem zduszonym głosem i ponownie poruszyłem dzwoneczkiem.

– Masaż – przypomniała mama, uśmiechając się. Nareszcie!

Nie mogąc oderwać spojrzenia od prezentu, z myślami daleko poza ścianami domu, pozwoliłem poprowadzić się do ciemnego, ciepłego pomieszczenia, gdzie mama zwykła mnie masować. Lampy tutaj przypomniały jarzące się, pomarańczowe kryształy, a na ścianie zawieszona była długa półka z zawierającymi kolorowe olejki butelkami. Tym razem mama wybrała zielony, usadziła mnie na kolanie i zaczęła ceremonię od miękkiej szczotki, którą poruszała od barku aż po rękę, delikatnie oczyszczając moje ramiona z pyłów i kurzu. Hi hi! Łaskotało!

Jak zawsze, słysząc mój śmiech, mama również się uśmiechnęła i zaczerpnęła z flakonika gęstej, zielonej substancji. Wcierała ją metodycznie i dokładnie, jak zawsze w pełni skupiona na tym zajęciu. Potakiwała, gdy z zapałem opowiadałem jej, które pieśni zamierzałem w pierwszej kolejności zaprezentować moim kolegom, w kluczowych momentach wzbogacając je dźwiękiem dzwoneczka. Byłem tak podekscytowany, że nawet nie zauważyłem, że z oczu mamy wartko płyną łzy.

– No to leć – powiedziała wreszcie i wyszliśmy z ciemnego pomieszczenia. – Baw się ładnie, a mamusia zrobi obiad. A na deser, hmm… może zjadłbyś jagodziankę, Słowiku?

– Jeeee! – wykrzyknąłem, zachwycony. Jagody były moimi ulubionymi owocami i każdy przyrządzony z nich deser smakował wyśmienicie. Ten dzień był lepszy, niż mogłem sobie zamarzyć!

 

\/\/

 

– Doprawdy, już kończą mi się pomysły na kary dla ciebie – burknęła Sroka, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Ty się nigdy nie nauczysz! Ty…

Korzystając z okazji, Podróżniczek podbiegł do niej i pociągnął mocno za włosy. Do tej pory droczył się w ten sposób jedynie z Wilgą, co akurat można było uznać za przejaw pewnej mądrości – nie ze Sroką te numery.

– Oż ty! – ryknęła dziewczynka i upodabniając się nagle do wściekłego tygrysa, runęła na umykającego ze śmiechem chłopca. Tym razem jednak Podróżniczkowi nie sprzyjało szczęście – na jego drodze stanął wychodzący z bazy Sowa i obaj chłopcy zderzyli się, upadając bezładnie.

– Nie żyjesz – warknęła z błyskiem w oku Sroka i przyłożyła Podróżniczkowi otwartą dłonią, aż mu głowa odskoczyła do tyłu i uderzyła w twarz Sowy.

– Au! – jęknął Sowa, chwytając się za nos.

– Au! – jęknął Podróżniczek, przykładając rękę do czerwonego policzka.

– Mazgaje – burknęła Sroka odwracając się od nich z wyrazem satysfakcji wymalowanym na twarzy. – Nie zapomniałam o tobie, Słowik. Wymyślasz kolejną zabawę, bo te siusiumajtki wyprowadziły mnie z równowagi i nie mogę się skupić. A swoją drogą, ładne cacko – wskazała dzwonek. – To dla mnie?

– Nie, jest mój – odparłem przerażony, widząc z jaką intensywnością wpatruje się we mnie Sroka. – Dostałem go od taty. Możemy pobawić się w chowanego…

– Nuda! Tu już nie ma gdzie się chować, a po domu twoi rodzice zabronili biegać! – pożalił się Podróżniczek. – Wymyśl coś innego!

– Mogę wam opowiedzieć, jak pewnego wieczoru wybrałem się ze znajomymi do zapomnianego przez ludzi lasu, gdzie grzyby były wielkie niczym drzewa, a wśród paproci krążyły krwiożercze bestie… – mruknął Sowa, gramoląc się z ziemi. – Zastawiliśmy sidła na króliki, koniec końców upolowaliśmy jednak prawdziwego potwora…

– Jejku, brzmi strasznie! – jęknęła Wilga, mnąc nerwowo swoją apaszkę.

– Może być, zainteresowałeś mnie tak troszkę, ociupinkę – przyznała Sroka, co było jak na nią wyjątkowo ciepłym komentarzem. – Zasiądźcie kochani i posłuchajmy.

Skonfundowany, przyjąłem wypowiedziane wielkodusznym tonem zaproszenie i usiadłem na własnej ławce, a Sowa zaczął opowiadać. Wiatr pachniał kwieciem, którym obrodziły rośliny, celebrując początek wiosny, delikatna mgiełka na horyzoncie skrywała pełen tajemnic świat.

Przypatrzyłem się otaczającemu podwórze ogrodzeniu i po raz kolejny odniosłem wrażenie, że znajduje się bliżej niż poprzednio, już nie tylko chroniąc, ale i ograniczając mnie, trzymając w zamknięciu. Myśl ta była tak nieoczekiwana, że aż się wzdrygnąłem. Marzenie o lataniu, o przemierzaniu pięknego świata, w stosunku do którego nasz plac zabaw był tylko nic nieznaczącym skrawkiem, rozgorzało w mym sercu niczym drugie słońce i przypomniało, że pragnienie to nie jest wcale czymś nowym. Żyjąc z dnia na dzień, bawiąc się i uczestnicząc w testach, zapominałem o tej potrzebie, dusiłem ją w sobie i odkładałem na później wiedząc, że rodzice i tak nie przystaną na moją prośbę, a jednak… Tak naprawdę, wciąż pamiętałem. Wciąż marzyłem.

Wstałem i nie odzywając się słowem do zasłuchanych w opowieść Sowy przyjaciół, podszedłem do ogrodzenia. Naprawdę było bliżej, niż myślałem! Zaraz za krzakami, między innymi dlatego z bazy było tylko jedno wyjście! Cała ta rozległa łąka, las, o którym opowiadał Sowa, miasto, do którego miała pojechać Wilga i wszystko inne, było już dalej, za stalową siatką, której nie mogłem ominąć, czy przeskoczyć.

Oparłem głowę o druciane pręty i przymknąłem oczy. Jak to się stało, że zapomniałem? O mojej prawdziwej naturze i drzemiących od chwili narodzin pragnieniach?

– Hej, przestań – odezwała się łagodnie Sroka i objęła mnie troskliwie. Doprawdy, zachowywała się jak matka! – Nie rań się niepotrzebnie, Słowik. Zapomnij o tym i chodź do nas, pośpiewamy.

W miarę jak mówiła narastało we mnie poczucie goryczy, jednak ostatnie słowo przywołało wspomnienie o dzwoneczku i magii wydawanych przez niego dźwięków. Lęk walczył z wątpliwościami, w głębi serca wciąż jednak czułem, że czas wspólnych zabaw powoli dobiega końca, a…

Nuda! Tu już nie ma gdzie się chować! – słowa Podróżniczka odbiły się w mojej głowie echem.

Ja… Pojadę na wycieczkę. Do miasta! – pisnęła Wilga, jak zawsze zawstydzona.

… jak pewnego wieczoru wybrałem się ze znajomymi do zapomnianego przez ludzi lasu… – zapowiedział Sowa z wyraźnym entuzjazmem.

… a świat za ogrodzeniem coraz głośniej domaga się mej uwagi. Zachwyca nieznanym, które jest zapewne straszne, ale i niesamowite…

– Pośpiewajmy – przyznałem, oddając jej uścisk. – Dziś usłyszycie coś wyjątkowego!

Sroka klasnęła z uciechy, a chwilę później tańczyła już do wtóru melodii mego głosu i akompaniamentu srebrnego dzwoneczka. Podróżniczek po raz pierwszy zapomniał o swoich złośliwościach i stał oniemiały. Takiego koncertu jeszcze nigdy nie dałem!

 

\/\/

 

– Wyniki są doskonałe – mruknął mężczyzna w białym fartuchu, poprawił okulary i jeszcze raz przejrzał trzymane w ręku dokumenty. – Siła mięśniowa, pojemność serca i wydolność, masa, koordynacja… Nie ma się do czego przyczepić, powinniśmy rozpocząć testy w tunelu aerodynamicznym. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że przy uruchomionych prądach wstępujących powinien polecieć… Słuchasz mnie?

Kobieta do której adresowane były słowa nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi, odwrócona twarzą do okna obserwowała zawodzącego, potrząsającego dzwoneczkiem chłopca i płakała.

Zagotowana woda przestała bulgotać już dobry kwadrans temu, zrezygnowany mężczyzna włączył więc czajnik i zmierzył ponurym spojrzeniem resztki czarnego proszku na dnie kubka.

– Trzeba będzie kupić kawę – mruknął, by przerwać jakoś niezręczną ciszę. Nie udało się.

W powietrzu wisiała ciężka woń spalenizny, a przypalone mięso na patelni z żalem oznajmiało, iż z obiadu nici. Przynajmniej dla lekarzy, Słowik preferował raczej owoce.

– On żyje w innym świecie – mruknęła kobieta zduszonym tonem i osuszyła chusteczką zaczerwienione oczy. – Wydaje mu się, że jest najwspanialszym śpiewakiem, że swoim głosem potrafi poruszać ludzkie serca i dusze… Dlaczego się tak okłamuje? Przecież tych karykaturalnych dźwięków w żadnej mierze nie można nazwać muzyką!

– Spokojnie, moja droga – odparł lekarz, zbliżył się i z ponurą determinacją objął kobietę. Wiedział, jak było jej ciężko, cholera! przecież sam również cierpiał, jednak ostatnie dni jawiły mu się jako pierwsze poważne zagrożenie eksperymentu. – Zrozum, chłopiec jest w znacznym stopniu upośledzony, a włączone w obręb jego DNA geny słowika wpłynęły również na pewne nawyki, których być może wolelibyśmy nie szczepić… Wykształcenie kończyn górnych na podobieństwo skrzydeł wymaga niestety dość radykalnej ingerencji w genom…

– Jest taki szczęśliwy… Żyje iluzjami, których na dobrą sprawę nie jesteśmy w stanie nawet zrozumieć… – kontynuowała lekarka, nie podejmując dyskusji. – Spójrz na niego! Spójrz na te ptaki, które w głębi umysłu potrafi tak dokładnie spersonifikować! Przecież one nawet go nie słuchają, nie uczestniczą w jego pieśni… Nie bawią się z nim! A jednak, kocha je i potrafi mówić o nich godzinami, choć jego bełkotliwą mowę trudno czasami pojąć…

– Ma przyjaciół, którzy go lubią, dzielą z nim smutki i radości, wspierają go zawsze, gdy tego potrzebuje. To krzepiące.

– Jeszcze tylko brakuje, by do gromadki dołączyła Jaskółka – prychnęła kobieta, co ze względu na wciąż łamiący się głos zabrzmiało dość żałośnie. – Doprawdy, po co dałeś mu dzwonek akurat z wizerunkiem ptaka…

– Spokojnie, nie mamy w laboratorium jaskółki – mruknął lekarz, świadom, że jego partnerka doskonale o tym wie. W końcu od początku czynnie uczestniczyła w eksperymencie.

Woda zagotowała się ponownie i tym razem mężczyzna pamiętał, by zalać kawę. Wyjął z lodówki kawałek ciasta i w milczeniu zajął się jedzeniem. Smród spalenizny jakoś przestał mu przeszkadzać, choć sumienie wciąż bolało.

– To jakie są twoje wnioski? – spytała w końcu kobieta, biorąc się w garść. Kubek lekarza od dawna był już pusty, a rozjaśniający kuchnię blask słońca zastąpiła mrugająca jarzeniówka. Powoli zapadał zmrok.

– W ujęciu naukowym pozytywne – odparł mężczyzna, jeszcze raz przelatując spojrzeniem po papierach. – Brachyterapia zakończyła się sukcesem, ziarna palladu straciły aktywność, a chrząstki nasadowe w nogach przestały przyrastać z jednoczesnym zachowaniem wysokiej gęstości mineralnej kośćca. To zdecydowanie obniżyło masę Słowika, która biorąc pod uwagę siłę mięśni piersiowych i kruczo-ramiennych, tak czy inaczej zdaje się być zbyt duża… Szansę na lot zwiększają jednak te wspaniale upierzone skrzydła, muszę przyznać, że przeszczepienie pasów skrzydłowych i łopatkowych skóry zakończyło się spektakularnym sukcesem! Pterylia wypuściły długie, zwarte pióra, które z pewnością zapewnią Słowikowi odpowiednią siłę nośną, szczególnie po twoich zabiegach oczyszczania i woskowania. Podawane mu regularnie koktajle energetyczne umożliwiają zaś suplementację odpowiednich ilości substancji odżywczych i mikroelementów, co skutkuje wyśmienitymi wynikami badania biochemicznego krwi i testu wysiłkowego, natomiast…

– A jego umysł? Jak wygląda? – spytała jakby wbrew sobie kobieta, nie zwracając uwagi na ponownie spływające po twarzy łzy.

– Trudno w tej chwili wyrokować, jednak nasza ingerencja w embriogenezę płodu również wydaje się dawać dojrzałe owoce. Ze zmodyfikowanego pęcherzyka cewy nerwowej wykształcił się wyjątkowo dobrze rozwinięty móżdżek, czego efekt widać nawet teraz, gdy Słowik jest na ziemi… Niejako przypadkiem, pewne zmiany zaszły również w kresomózgowiu i obawiam się, że to dlatego jest upośledzony – zakończył lekarz cicho. Jak ona na niego patrzyła! Jakby sam był pomysłodawcą tego eksperymentu!

– W ujęciu naukowym pozytywnie – powtórzyła kobieta i zaśmiała się ponuro. – I na tym koniec, czyż nie? Widziałeś, jak tęsknie spoglądał za ogrodzenie? On chce być wolny, odlecieć daleko stąd… W końcu jest ptakiem.

– Nie możemy na to pozwolić – odmówił kategorycznie lekarz, widząc jak w oczach jego partnerki kształtuje się pewien niebezpieczny zamysł. – Jest pierwszym, który ma szanse powodzenia! Musimy przeprowadzić testy!

– Nie pożyje zbyt długo… Z tymi modyfikacjami nie da rady… – mruknęła kobieta i wyszła z kuchni. Sztucznie wytworzone przestrzenie powietrzne w żebrach, widełkowato zrośnięte obojczyki, czy przerośnięty grzebień mostka może i nie wpływały w znaczący sposób na zdrowie dziecka, jednak przyspieszenie metabolizmu, permanentne zwiększenie rzutu serca i pojemności płuc prędzej czy później musiały odcisnąć piętno na organizmie Słowika.

Kocham cię, mój mały, pomyślała lekarka ze wstydem i strachem, na próżno tłumacząc sobie, że inaczej postąpić nie mogła. Że był to jedyny sposób na urodzenie przez nią dziecka, które wcześniej, ze względu na bezpłodność kobiety, stanowiło zaledwie płonne marzenie. Może ta decyzja od samego początku była błędna, ale czyż nie jesteś szczęśliwy? Obiecuję Słowiku, że o twój uśmiech będę walczyć do samego końca!

 

\/\/

 

Wraz ze zmrokiem na laboratorium opadł również całun głębokiej, niezakłócanej dźwiękami cywilizacji ciszy. Księżyc przyświecał zimnym światłem, wydobywając z ciemności sylwetkę mężczyzny z tlącym się papierosem między palcami. Stał on przed głównym wejściem i wpatrywał się w oddzielającą placówkę od reszty świata linię drzew. Był wściekły i zaniepokojony, jednak jakiekolwiek ingerencje z jego strony mogły tylko zaszkodzić całej sprawie.

Nagle koncert świerszczy i jego ciche przekleństwa zakłóciła skoczna melodia, więc lekarz, chcąc nie chcąc, zgasił papierosa i odebrał telefon.

– Centrum Badań Aweskalarnych numer jeden, Konsorcjum „Przestworza Nasze” – powiedział zgodnie z procedurą. Słuchał przez chwilę potakując krótko, a jego twarz stawała się coraz bardziej ponura. Wreszcie, starając się by w jego głosie pobrzmiewał optymizm, mężczyzna powiedział:

– Dobrze, szefie. Zdaję sobie sprawę, że na projekt „Słowik” przeznaczono zdecydowanie większe fundusze, niż na „Wilgę” i tak jak mówię, jesteśmy bliscy odniesienia sukcesu. Co prawda obiekt będzie tylko tymczasowo zdolny do lotu, póki jego masa nie przeważy nad szybkością i siłą skrzydeł, jednak jak wspomniałem wcześniej, do rzeczy wielkich dochodzi się małymi krokami… Biologiczna matka jest równie dobrej myśli co ja, zapewniam, że odezwę się, jak tylko będę miał więcej danych… Tak, do widzenia.

Lekarz schował telefon do kieszeni i zapalił kolejnego papierosa. Do projektu przystąpił z żądzą wiedzy i chęcią zapisania się w annałach współczesnego świata, jednak przez chwilę nawet nie spodziewał się, że sytuacja stanie się tak napięta i nieprzyjemna. Wspominał radość chłopca i fascynację, z jaką wpatrywał się w falujące na wietrze korony drzew. Nie znosił zamkniętych przestrzeni, co szczególnie wyraźnie widać było, gdy przemierzał korytarze laboratorium. Mężczyzna był przekonany, że widok zbudowanego w piwnicach placówki tunelu aerodynamicznego wzbudzi w dziecku jeszcze większy lęk.

Gdy z papierosa pozostał tylko tlący się filtr, lekarz wyrzucił go do popielniczki i już miał wracać do pracy, gdy dostrzegł przelatujący obok kształt. W ciemności nie mógł rozpoznać gatunku, jednak ptaszek przysiadł na rynnie i zaczął śpiewać.

– Drozd – sapnął mężczyzna, jednak w jego głowie zaczęły rodzić się wątpliwości. – A może… słowik? One też śpiewają nocą…

Nagle w głowie zaświtała mu pewna myśl, a sumienie przestało dręczyć lekarza. Uśmiechnął się niepewnie i wrócił do laboratorium, jednak nie po to by pracować, a… spać. Jutro przyniesie odpowiedzi na wszystkie pytania.

 

\/\/

 

Świt wstawał ciepły i bezchmurny, a niezliczone, pokrywające liście kropelki rosy lśniły w świetle dnia, jakby każda z nich zamknęła w swym obrębie miniaturowe słońce, a także pełne spektrum wypełniających mnie w tej chwili emocji. Rozsuwając delikatnie sięgającą pasa roślinność, brnąłem za Wilgą w kierunku majaczącej na horyzoncie linii ciemnozielonych drzew. Były wspaniałe! Znacznie większe od tych, które rosną na moim podwórku!

– Droga jest długa, ale miasto na pewno ci się spodoba – obiecała Wilga, uśmiechając się ślicznie znad zielonej apaszki.

Uważaj na siebie, lebiego! Nie odstępuj Wilgi na krok, bo pewnie zaraz się zgubisz! – przykazała Sroka ledwie kwadrans wcześniej, gdy mijałem ogrodzenie przez otwartą furtkę.

Farciarz, nie ma co! Kup mi jakąś pamiątkę, farciarzu! – krzyczał Podróżniczek, klepiąc mnie z całej siły w ramię.

Następnym razem to twojej opowieści wysłuchamy – Sowa skinął mi głową i uśmiechnął się zachęcająco.

Zdezorientowany, a jednak szczęśliwy jak nigdy wcześniej, przyglądałem się światu spoza ogrodzenia. Szemrzącemu strumykowi, który razem z Wilgą przekroczyliśmy skacząc po kamieniach, kwiatom, wśród których były dziesiątki dotychczas dla mnie nowych i latającemu nad głową ptactwu. Niedaleko przebiegła sarna, prężąc w długich susach smukłe ciało, a schludny kopczyk ziemi wskazywał na bytność kreta. Otaczały mnie fascynujące tajemnice życia, którego dotąd nie znałem i nie rozumiałem, a świadomość, że żadne kraty nie przeszkodzą mi już w poznaniu go, była onieśmielająca w swej cudowności.

– Niesamowite, że twoja mama zgodziła się, byś mi towarzyszył, Słowiku – mruknęła Wilga, jak na siebie zaskakująco pewnym głosem. – I na dodatek zdążyła w ostatniej chwili!

Skinąłem głową, równie zaskoczony, i cofnąłem się do wczorajszego dnia, wspominając śpiew z dzwoneczkiem i zapłakaną, smutniejszą niż kiedykolwiek mamę. Jej wargi drżały, a blada twarz wskazywała, że wewnątrz cierpiała jeszcze bardziej. Przytuliłem ją mocno i zaśpiewałem o odwadze, jednak mama nie zwracała większej uwagi na słowa. Dała mi tylko do wypicia sok w wysokiej szklance i zaprowadziła do łóżka, powtarzając pod nosem, bym się nie poddawał. Ha! Sama sobie powinna tak mówić!

Długo nie mogłem zasnąć, a kiedy wreszcie się udało, mama przyszła ponownie, z kolejną porcją soku, założyła mi na szyję srebrny dzwoneczek i poprowadziła na podwórko.

Pójdziesz z Wilgą, kochanie – zapowiedziała, całując mnie w oba policzki i trzęsącymi się rękoma otworzyła furtkę. – Szybko!

Ale jej tu nie ma – chciałem powiedzieć, w tej chwili jednak z bazy wyszli przyjaciele, a Podróżniczek mrugnął łobuzersko. Wykończona brakiem snu Sroka łypała na mnie złowrogo i tłumiła kolejne ziewnięcia. Na dnie jej oczu widziałem jednak szczerą sympatię.

Lepiej już idźcie – powiedział Sowa, dzieląc z moją matką niepokój. Oboje rozglądali się nerwowo, kiedy wraz z Wilgą przekroczyliśmy furtkę, znikając w ciemności nocy.

 

Ogromna łąka, która jeszcze niedawno zdawała mi się granicą świata, zniknęła za plecami, a ja, niezmordowanie posuwając się naprzód, wszedłem w przyjemny cień leśnego gąszczu. Odległe, wyścielające nieboskłon korony drzew, grube, tworzące skomplikowane wzory nici pajęczyn i miękka zielona ściółka były kolejnymi tajemnicami, które stopniowo zacząłem odkrywać.

Stukot bijącego w pień dzięcioła, szeroki talerz huby oraz przygniatająca drobniejsze rośliny spróchniała gałąź, którą z trudem przekroczyłem, odwróciły moją uwagę na tyle, że zgubiłem Wilgę.

W głębi serca zmartwiony, po chwili ruszyłem w dalszą drogę. Kochałem przyjaciółkę, jednak oddziaływanie puszczy, która zdawała się szeptać mi do ucha najcudowniejsze obietnice, było jeszcze silniejsze. Czy to tutaj właśnie polował Sowa?

Przeciąłem leśny dukt i koryto wyschniętego strumienia, chłonąłem widok pochylających się nade mną paproci oraz dziwaczną drewnianą wieżę, która musiała być dziełem człowieka. Przez chwilę obserwowałem krzątające się po ogromnym kopcu niezliczone mrówki, ominąłem szarpiące za spodnie kolczaste łodyżki, zdradziecko płożące się tuż przy ziemi, wreszcie odpocząłem obok śmiesznego grzyba o białym trzonku i przypominającym mokrą gąbkę, brązowym kapeluszu. Zadziwiające!

Czując narastający z każdą chwilą głód, zjadłem trochę obrastających krzaczki jagód i poziomek, rozejrzałem się również za źródłem wody, jednak ta dostępna była chyba tylko dla sięgających korzeniami daleko w głąb ziemi drzew. Stwierdzając, że nic tu po mnie, ruszyłem w dalszą drogę. Nad kierunkiem nie myślałem – tajemnic do odkrycia było tyle, że na razie mogłem poruszać się na ślepo.

Upływała godzina za godziną, a ja przemierzałem świat, jakby czas nie miał nade mną władzy. Zachłyśnięty nowościami dookoła, wyszedłem wreszcie z leśnej gęstwiny na wznoszącą się łagodnie ścieżkę i strudzony bardziej niż dotychczas, wspinałem się w ślad za rozświetlającymi ją plamami stojącego niemal w zenicie słońca. Zbliżało się południe.

Drzewa, porastające pobocza dróżki, wkrótce ustąpiły miejsca niższym krzewom i miniaturowym choinkom, z towarzyszącymi im, przytulonymi do pni, rodzinami brązowych grzybków. Otaczający mnie świergot oznaczał, że gniazda pobudowało tu wiele ptaków – ścieżka najwyraźniej nie była uczęszczana przez ludzi, a przynajmniej nie ostatnio.

Uderzenie wiatru i blask słońca, którego nie przysłaniała już choćby jedna gałązka, oślepiły mnie chwilowo, jednak piękno rozciągającego się z urwiska widoku, sprawiło, że szeroko otworzyłem łzawiące oczy. Świat był… wielki. Większy niż kiedykolwiek podejrzewałem i ośmielałem się marzyć. Z wysokości, na którą się wspiąłem, widać było wszystko – bezmiar stłoczonych na małej przestrzeni drzew, majaczące wieżowce miasta i rozciągającą się po horyzont toń wody. Wszystko to znajdowało się bardzo daleko, jednak dla mnie pozostawało równie dostępne co baza w krzakach, basen, czy straszny korytarz o białych, nagich ścianach. Galopujące w piersi serce po raz pierwszy biło z nadzieją na spełnienie martwego już niemal marzenia. Mogłem wszystko, a jedyne, czego potrzebowałem, to dwóch dumnie rozpostartych skrzydeł i pęd rozcinanej w locie przestrzeni. Mogłem wszystko!

Upojony pragnieniem, myślący o tej jednej chwili, na którą czekałem tak długo, obserwując otaczające mnie ptaki, spojrzałem wzdłuż urwiska i widząc, że miejsca starczy aż nadto, pochyliłem się, biorąc rozbieg. Rozłożone szeroko skrzydła trzymałem równo, tak jak na gimnastyce uczył mnie tata. Westchnąłem po raz ostatni i pobiegłem.

Lotki drgnęły, gdy narastający pod nimi opór powietrza zapewnił mi dodatkową siłę napędową. Rytm stawianych żwawo kroków stawał się coraz szybszy, wreszcie zlał się w nieprzerwany stukot, a pióra uniesionych nagle skrzydeł obróciły się, przepuszczając masy powietrza. Uderzyłem nimi ponownie, czując, że stopy na chwilę odrywają się od podłoża. Muszę być szybszy!

W kolejne wymachy włożyłem jeszcze więcej siły, furkoczące na wietrze lotki drżały, starając się przezwyciężyć masę ciała i przekształcić energię mięśni oraz opór coraz szybciej przecinanego powietrza w siłę nośną.

Wiedząc, że jestem coraz bliżej, a popychane ku górze skrzydła lada chwilą mogą ponieść mnie w przestworza, zmieniłem kierunek biegu i skoczyłem z urwiska. Przykurczyłem nogi, ustabilizowałem kręgosłup i rozpostarłem ramiona jak najszerzej, łapiąc wstępujące prądy nagrzanego od słońca powietrza. Szarpane wiatrem pióra napięły się, unosząc mnie jeszcze wyżej, na próbę machnąłem więc skrzydłami, zmniejszając wysokość. Leciałem! Nareszcie leciałem!

Umykający na dole świat aż lśnił od toczącego się w jego obrębie życia. Było w nim miejsce na rzeczy piękne i te brzydkie, na radości i smutki, wszystko jednak uzupełniało się wzajemnie, tworząc budującą codzienność pełnię. Harmonię, do której należałem i ja, więc choć opłakiwałem pozostawiony za plecami dom, potrafiłem również znaleźć w sercu miejsce na uśmiech. Wiedziałem już, że zaznawszy przestworzy, przeszłość zostawię za plecami. Będę leciał, póki starczy mi sił i oglądał z nieba wspaniałości rozpościerającego się poniżej świata. Później odpocznę i znów polecę przed siebie, porzucę wszystko, co tak bardzo kochałem.

Wiecznie zmartwioną mamę, która jedynie wcierając pachnący olejek w me skrzydła, potrafiła odsunąć przykrości na dalszy plan i się uśmiechnąć. Tatę, który był co prawda bardzo zapracowany, jednak gdy tego potrzebowałem, zawsze znajdował dla mnie wolną chwilę i wręczył mi najpiękniejszą rzecz na świecie – srebrny dzwoneczek z wizerunkiem jaskółki. Przyjaciół, którzy bawili się ze mną, zawsze skorzy do śmiechu, rady i pomocy. Na nich nigdy się nie zawiodłem.

O tak, kochałem ich wszystkich… Rodziców i przyjaciół, a także jadane we wspólnym gronie posiłki i wieczorne śpiewy, intensywne treningi i chwile relaksu, które zawsze po nich następowały. Kochałem szum trawy, zapach kwiatów, mrok tajnej bazy i blask błądzących wieczorami bez celu świetlików, które czasem bez powodzenia próbowałem łapać.

Kochałem to, a jednak lecąc, wciąż potrafiłem się uśmiechać, ponieważ nade wszystko ukochałem wizg wiatru i smak powietrza.

Koniec

Komentarze

To mój dyżur, więc zasiadam do zmasakrowania :P Żartuję. Do lektury i ewentualnej pomocy.

 

Moją mamę o twarzy skrzywionej zmartwieniem i nieudolnie skrywanym żalem, na której uśmiech gościł jedynie przez kilka godzin dziennie – gdy mnie masowała, lub tuliła do snu. ← z tym zdaniem jest coś nie tak, głównie przez zamęt z podmiotem w zdaniu. IMHO mama jest podmiotem, nie twarz, a podmiotu nie można dowolnie zmieniać bez wyraźnego zaakcentowania. Poza tym moją mamę i mojego tatę – zbędne zaimki.

 

pod maską namysłu i powagi skrywał serce pełne ciepła ← nie istnieje maska namysłu i nie da się trzymać na twarzy, pod maską, serca

 

Kochałem również moich przyjaciół, z którymi spędzałem

 

Nieśmiałą, stojącą często na uboczu Wilgę, która skubiąc nerwowo zieloną apaszkę (nie jestem pewna co do skubania apaszki, można skubać słonecznik, brodę – chociaż to też kontrowersyjne – ale apaszkę?), popatrywała na nas niepewnym spojrzeniem jasnobrązowych oczu i czekała na zaproszenie do zabawy, czy rozmowy. ← za dużo tu dobra, człowiek się gubi i źle mu się czyta.

 

Jej jasne, właściwie żółte włosy powiewały na lekkim wietrze ← a na silnym nie? Nie opisujesz jednej sytuacji, tylko to, co dzieje się zawsze/przeważnie, a wiatr bywa różny.

 

Choć najmniejszy z nas, był niedościgniony, a swoją obecnością wypełniał każdą wolną przestrzeń. ← … ech. Po pierwsze tu chyba nie powinno być nowego akapitu, bo nawiązujesz do chłopca z końcówki poprzedniego. Po drugie brakuje jasnego podmiotu – Choć chłopiec był najmniejszy z nas/grupy/bandy, nikt nie mógł go doścignąć. Co do podkreślonej części zdania, jest to zbyt potoczne i nieprecyzyjne. Nie może wypełnić całego kosmosu. Wiem, o co ci chodzi, ale musisz to inaczej napisać. Zdawało się, że swoją obecnością… Nie, też brzmi źle ;< Trudne.

 

Niewiele mniej towarzyska ← nie mniej, równie, ale niewiele mniej odpada

 

Jako najstarsza z nas lubiła przewodzić,. pPierwsza wchodziła do bazy…

 

była dziewczynka o długich, czarnych włosach i śmiałym spojrzeniu – Sroka. Jako najstarsza z nas lubiła przewodzić, pierwsza wchodziła do bazy i zajmowała w niej najlepsze miejsce – na wygładzonym kamieniu. Wymyślała zabawy i tematy rozmów, była zdecydowanie najmądrzejsza z całej paczki! Jedyną jej wadą, co często wytykał dziewczynce oburzony Sowa, była skłonność do oszukiwania ← a skąd tu nagle jakiś Sowa?

 

przygotowywane przez moją mamę jedzonko

 

najbardziej ukochałem sobie wizg wiatru

 

Chłopie, weź mnie zaproś następnym razem do bety, zanim dodasz opko, bo tu ciężka przeprawa jest! No właśnie, tak na marginesie, po co te wykrzykniki w trakcje narracji?

To dziwne, bo intuicyjnie budujesz ładne zdania, niektóre wręcz śpiewne, a jednocześnie uprawiasz straszne dziwactwa, zaimkozę, byłozę itd.

Jadę dalej, ale nie za daleko.

 

Co to jest za znak: \/\/ ?

 

błyszczące niczym zbłąkane okruchy światła świetliki ← Okruchy światła błyszczą? Świetliki błyszczą? One świecą. Nie chciałam się tego czepiać, bo lubię poetyckość, no ale coś tu szwankuje.

 

Niech Sowa dziś śpiewa – mruknąłem pod nosem, świadom, że tak łatwo się nie wyłgam(+.) – w końcu miałem ← nie zapisuj tak tego, bo wprowadzasz w błąd czytelnika. Czytelnik myśli, że bohater znowu coś mówi, a on kontynuuje w myślach.

 

zarobił sobie piorunujące spojrzenie ← zarobiłeś kiedyś spojrzenie?

 

Cios był jednak celny – z całej naszej grupy Sroka śpiewała najgorzej. ← znowu wprowadzasz w błąd czytelnika.

 

zażegnać kłótnię

 

nastrajał cokolwiek nostalgicznie. ← serio, tak się wyraża dzieciak – narrator?

 

Tu wysiadam. To jest spory kawałek tekstu, musiałabym spędzić nad nim pół dnia, żeby poprawić. Historia zapowiada się ciekawie, no ale nie dam rady spokojnie doczytać, natykając się na coś dziwnego co zdanie lub akapit.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Z ciekawości jednak czytam dalej – bywa, że przez dłuższy czas wszystko jest okej, poetycko, poprawnie, ale zaraz potem pojawia się jakiś potwór, jak to:

Doświadczenie nauczyło mnie, że na organizowane przez Srokę zebrania lepiej się nie spóźniać, w przeciwnym razie dziewczynka wymyślała dziwaczne i czasochłonne kary, jak robienie łódeczek z liści i patyczków, które później puszczaliśmy w basenie, czy wynajdowanie odpowiednich do układania wież kamieni, dlatego zapominając nawet o śniadaniu, przebiegłem przez ten straszny, wąski korytarz, pchnąłem drzwi i wybiegłem na powietrze. ← Jedno zdanie. Na tyle linijek. Matko i córko :P Poza tym, wybiec na powietrze?

 

– Słowik – kara – przywitała się Sroka ← iście szalony zapis dialogowy

 

– Dzień dobry! Dzień dobry panu! – przywitali się koledzy, a ja ze śmiechem zabrałem się za jedzenie owoców, które(+,) pokrojone w kostkę, tworzyły na talerzu piękną kompozycję witaminowej energii. ← pokrojone w kostkę to wtrącenie. Btw., trudno chyba śmieje się i je.

 

Kubek lekarza od dawna świecił już suchym dnem, a do nieprzyjemnego zapachu w powietrzu dołączyła mrugająca jarzeniówka. ← świecił suchym dnem? I co ma nieprzyjemny zapach do mrugania jarzeniówki?

 

Że był to jedyny sposób na urodzenie przez nią dziecka, które wcześniej, ze względu na bezpłodność kobiety, było jedynie płonnym marzeniem. Może ta decyzja od samego początku była błędna, ale czyż nie jesteś szczęśliwy? Obiecuję Słowiku, że o twój uśmiech będę walczyć do samego końca!

 

Świt wstawał ciepły i bezchmurny, a niezliczone, pokrywające liście kropelki rosy lśniły w świetle dnia, jakby każda z nich zamknęła w swym obrębie miniaturowe słońce, a także całe spektrum wypełniających mnie w tej chwili emocji. ← mój chłopak mawia – Nie dokładaj, bo nie zjemy. Znowu za dużo dobra.

 

Skinąłem głową(+,) równie zaskoczony(+,) i cofnąłem się myślami do wczorajszego dnia

 

Wiecznie zmartwioną mamę, która gdy tylko mnie masowała, potrafiła odsunąć przykrości na dalszy plan i się uśmiechnąć. Mojego tatę, który był co prawda bardzo zapracowany, jednak gdy tego potrzebowałem, zawsze znajdował dla mnie chwilę czasu i który wręczył mi najpiękniejszą rzecz na świecie – srebrny dzwoneczek z wizerunkiem jaskółki. Moich przyjaciół, którzy bawili się ze mną

 

 

Dobra, całkiem to fajne, choć Naz nie raz płakała, jak czytała ;) Wszystkiego nie wypisywałam, bo za dużo. Ale że zakwalifikowałeś to jako SF? Mam wątpliwości.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Sercu memu najbliższa Naz! Przepraszam, myliłem się… Wcale nie jestem Twoim aniołem stróżem, już raczej Ty jesteś moim <3 ;D

Ambiwalencja uczuć nie pozwala mi na razie zebrać myśli, jestem zarazem zachwycony Twoją rzetelnością i poświęceniem, jak i zmartwiony faktem, że doprowadziłem Cię do płaczu :(

W obronie własnej powiem tylko, że w wyniku pewnych perturbacji mój pierwszy czytelnik i korektor nie mógł podjąć się zadania i tym samym stałaś się pierwszą osobą (po mnie), która to przeczytała :D

Dziękuję za Twój czas.

 

Większość błędów z tego co widzę trafna, kajam się i spieszę poprawić, reszta zaś – do zastanowienia. Chociażby z tymi świetlikami, gdzie chciałaś unicestwić me porównanie, a patrząc po definicji, słowo nawet pasuje. Natomiast “świecić” powtarzałoby się ze “światłem” i stąd taka, a nie inna decyzja :P

Pooglądaj anime Clannad tam zobaczysz jak ładne potrafią być okruchy światła :D

 

Co do tego Sci-Fi też mam wątpliwości (i to takie wielkości morza, chociaż do rozmiarów oceanu nie urastają ;P ), ale niby w ramy gatunku się wpasowuje… Trochę po macoszemu potraktowałem element naukowy, ale stwierdziłem, że biorąc pod uwagę tematykę konkursu, lepiej się ograniczyć. ;)

Zresztą, o ten balans i kwestie tak zwanego “mylenia czytelnika” też chciałem się poradzić, ale cóż… Nie było mi dane.

 

Jeszcze raz dzięki serdeczne. Świetna jesteś, od dziś będę udostępniał teksty TYLKO w piątki ;*

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A jeszcze jedno. Te tajemnicze znaki: \/\/ miały w zamyśle zastępować gwiazdki (o takie → ***), które wyglądałyby jak rysowane symbolicznie ptaki… ALE NIE WYSZŁO XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

… ^*&$^&O^*%&$^&%*) (tutaj są niecenzuralne słowa, wyrażające moją radość)

 

Jestem po to, żeby się czepiać i wymądrzać. Jednak wręcz nie wolno się zgadzać ze wszystkim, więc bardzo dobrze, że nie przyjmujesz uwag bezkrytycznie ;)

 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

To Mor brzmi jak Mordor…

Przeczytam, jak się ogarnę.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Tylko z Reg wolno ;D

Aż się boję jej reakcji – takie nieustanne poprawianie musi sprawiać wielkie cierpienie, a ja nie lubię krzywdzić ludzi, których lubię ;P

 

Jeszcze co do Twoich uwag, cna Enazetto – wytknęłaś sporo elementów, które umieściłem z premedytacją… Czyżby niesłusznie? Nadużywanie w poszczególnych akapitach zwrotów: “moją mamę”, “mojego tatę”, “moich przyjaciół” miało za zadanie wzmocnić przekaz i przywiązanie Słowika do tychże postaci.

Opis Wilgi, który mi trochę pokreśliłaś, miał zaś na celu pokazanie, że dzieciak przekształcił wygląd ptaszka, tak by przypominał dziewczynkę – stąd takie, a nie inne oczy, włosy, czy apaszka (którą, swoją drogą, wydaje mi się, że można skubać – definicja na to wskazuje…).

Inna sprawa, że opowiadanie ma element psychologiczny (ha, takie mrugnięcie w Twoim kierunku ;) ) – cechy, które Słowik przyporządkował konkretnym gatunkom, są nie tylko mniej więcej zgodne z zachowaniem tych ptaków, co również stanowią odbicia jego własnych uczuć i rozkojarzenia emocjonalnego. Dlatego między innymi Wilga znika mu z oczu pod koniec – po prostu wątpliwości Słowika znikają, zalane odczuciem nowo poznanej wolności :D

mój chłopak mawia – Nie dokładaj, bo nie zjemy. Znowu za dużo dobra.

Ja zaś mawiam – od przybytku głowa nie boli ;D

Niemniej, tak na serio, to przyjrzę się temu, bo chyba rzeczywiście za dużo dobra.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nic nie mam do twoich intencji. Ale opis Wilgi znużył mnie, zaatakował zbyt wieloma przymiotnikami  i szczegółami. Ostatnio Jacek Łukawski wrzucał nam tu wywiad z redaktorem, który mówił, że u młodych twórców najgorsze jest, że chcą bardzo dużo powiedzieć i wszystko to umieszczają w tekście. Nie ma miejsca na domysł, a w dodatku treści jest za dużo. Zdaniu zawsze robi lepiej, gdy jest w nim minimalistycznie, nawet jeśli to poetycki twór. Zawsze znajdzie się w nim szczegół, który można wyrzucić. Najlepszym ćwiczeniem jest ustalenie sobie, że np. “wyrzucę z tekstu pięć tysięcy znaków” – wtedy nagle mnóstwo informacji staje się niepotrzebnych.

Edit: a zaimkoza to zaimkoza. Chcesz, żeby konwencja opowiadania była usprawiedliwieniem? Ok, twoja sprawa. Ja poprawiam błędy jak korektor. Nie patrzę na konwencję, tylko na zasady. A te – to już zadanie autora – czasem naginać można, żeby narzucić odpowiedni styl.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Czyli te zaimki przeszkadzają – ok. Skoro tak, należy je usunąć ;)

 

Morgiana → albo morela :D

Bez pośpiechu, możesz poczekać aż kilka kolejnych walców po tekście przejedzie, wtedy jakość powinna (nie)znacznie wzrosnąć i może smak tego powietrza będzie trochę bardziej przypominał morelę, niż Mordor ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ja się jeszcze zastanowię nad oceną. Najpierw poznam opinię starszych i mądrzejszych od siebie co do strony merytorycznej i technicznej i poczekam na skutki przejazdu walców ;) 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Osobliwe to opowiadanie.

Najpierw pozwalasz Słowikowi opowiadać o sielskim i anielskim życiu spędzanym na zabawach z przyjaciółmi, wspólnych śpiewach i przekomarzaniach, by nagle i niemal bez ostrzeżenia  przedstawić wszystko w zgoła innym świetle. Ponieważ dostałam w łeb dość mocno i jeszcze się nie otrząsnęłam, nie umiem powiedzieć o opowiadaniu nic mądrego. Choć mam wrażenie, że nie do końca zrozumiałam, kim byli Słowik i jego przyjaciele, to muszę wyznać, że Wizg wiatru i smak powietrza bardzo przypadł mi do gustu. ;-)

 

Nigdy nie po­ską­pił mi czasu, choć prze­cież tyle spraw miał na gło­wie! – Dlaczego zdanie kończy wykrzyknik, a nie kropka?

 

Nie­śmia­łą, sto­ją­cą czę­sto na ubo­czu Wilgę, która sku­biąc ner­wo­wo zie­lo­ną apasz­kę, po­pa­try­wa­ła na nas nie­pew­nym spoj­rze­niem i cze­ka­ła na za­pro­sze­nie do za­ba­wy czy roz­mo­wy. – Patrzyła spojrzeniem? Naprawdę? ;-)

Myślę że wystarczy: …po­pa­try­wa­ła na nas nie­pew­nie i cze­ka­ła…

 

spra­wia­ło, że nawet po naj­gor­szej kłót­ni po­tra­fi­li­śmy… – Raczej: …spra­wia­ło, że nawet po największej/ najburzliwszej kłót­ni po­tra­fi­li­śmy… 

 

Nawet się nie spo­strze­głem, gdy Sowa do­ło­żył swe ni­skie, ciche tony… – Raczej: Nawet nie spo­strze­głem, gdy Sowa dołączył swe ni­skie, ciche tony

 

a ja z uśmie­chem za­bra­łem się za je­dze­nie owo­ców… – …a ja z uśmie­chem za­bra­łem się do jedzenia owo­ców

 

Śmie­chu chyba nie by­ło­by końca, gdyby nie mama, do­nio­słym gło­sem przy­po­mi­na­ją­ca mi… –  Śmie­chom chyba nie by­ło­by końca, gdyby nie mama, donośnym gło­sem przy­po­mi­na­ją­ca mi

 

wsze­dłem do wy­glą­da­ją­ce­go nie­mniej po­nu­ro przed­po­ko­ju. – …wsze­dłem do wy­glą­da­ją­ce­go nie­ mniej po­nu­ro przed­po­ko­ju.

 

mama rów­nież się uśmiech­nę­ła i za­czerp­nę­ła z fla­ko­ni­ku gę­stej, zie­lo­nej sub­stan­cji. – …mama rów­nież się uśmiech­nę­ła i za­czerp­nę­ła z fla­ko­ni­ka gę­stej, zie­lo­nej sub­stan­cji.

 

obaj chłop­cy upa­dli nie­zdar­nie, w plą­ta­ni­nie ciał. – Co to znaczy upaść w plątaninie ciał?

 

choć jego beł­ko­tli­wą mowę cięż­ko cza­sa­mi pojąć… – …choć jego beł­ko­tli­wą mowę trudno cza­sa­mi pojąć

 

Cięż­ko w tej chwi­li wy­ro­ko­wać… – Trudno w tej chwi­li wy­ro­ko­wać

 

Księ­życ przy­świe­cał swym zim­nym świa­tłem… – Księżyc na pewno świeci swoim światłem?

 

Dała mi tylko do wy­pi­cia sok z wy­so­kiej szklan­ki… – Domyślam się, że to był sok z wiśni szklanki. ;-)

Proponuję: Dała mi tylko do wy­pi­cia sok w wy­so­kiej szklan­ce

 

je­dy­ne, czego po­trze­bo­wa­łem, to dwoje dum­nie roz­po­star­tych skrzy­deł… – Wydaje mi się, że raczej: …je­dy­ne, czego po­trze­bo­wa­łem, to dwóch dum­nie roz­po­star­tych skrzy­deł

 

Tatę, który był co praw­da bar­dzo za­pra­co­wa­ny, jed­nak gdy tego po­trze­bo­wa­łem, za­wsze znaj­do­wał dla mnie chwi­lę czasu… – Masło maślane. Chwila to czas.

Proponuję: …zawsze znaj­do­wał dla mnie czas… Lub: …za­wsze znaj­do­wał dla mnie wolną chwi­lę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeeej, Rag, jak ja na to czekałem ;D Nie szedłem spać, oczekując czegoś, kogoś, kogo podświadomie wyglądałem – okazało się, że Ciebie. Cóż, sojuszniczka nie mogła mnie zawieść, to równie pewne, co jutrzejszy wschód słońca :)

 

Zaiste cieszy mnie, że dzięki wstawiennictwu Naz błędów nie jest już tak dużo co wcześniej i lektura sprawiła Ci pewną satysfakcję! Pewne rozkojarzenie jest dla mnie zrozumiałe, gdyż Słowik pomimo wszystko starał się być jak najbardziej szczęśliwy w dobrej, optymistycznej atmosferze, jaką starała się stworzyć dla niego mama :)

Jego narzucona genami natura odzywała się tylko czasami, choć z każdym dniem silniej i bardziej destruktywnie – gdyby posunąć to dalej, obawiam się, że z “fantastycznego dzieciństwa” zrobiło by się “traumatyczne dzieciństwo” ;/

Cóż, koniec końców po raz kolejny po stokroć dziękuję Ci za pomoc i kłaniam się w pas. Poprawki za chwilę wprowadzę…

 

PS. Flakonika, mówisz? Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, która forma jest właściwa Reg i poszukując odmiany słowa “flakon” uznałem jednak formę z -u na końcu :/ Jesteś pewna?

Natomiast “plątanina ciał” tak zgrabnie mi tam weszła, że żal było wyrzucać, niemniej przyznaję – brzmi nieco dziwacznie :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Flakonika, a jakże! Tak nakazuje SJP: http://sjp.pwn.pl/szukaj/flakonik.html

No i cieszę się, że Ty się cieszysz, że się doczekałeś. ;-D

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A niech będzie, wychylę z flakonika porcję gorzałki na Twoją cześć, Reg! ;D

Tak w ramach ciekawostki, posiłkowałem się tym – https://pl.wiktionary.org/wiki/flakon ;P

I ja się cieszę Twoją radością z mojej radości doczekania się (oj, zaraz zamienię się w Gandalfa ;/ ).

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dosyć sentymentalny tekst, ale interesujący pomysł wynagradza. Opowiadanie długo się rozkręca, ale chyba tak musi być i te wszystkie opisy czemuś służą. Misie.

Tatę, który pod maską namysłu i powagi skrywał serce pełne ciepła i zainteresowania moimi, w gruncie rzeczy mało istotnymi problemami, w których rozwiązaniu zawsze był gotów pomóc.

Trochę “których” chyba można wywalić. Nie tylko w tym miejscu, w ogóle często się trafia. Ale może byłam uczulona.

Babska logika rządzi!

Bardzo Ci dziękuję Finklo. Cieszy mnie, że doceniłaś ten, chyba trochę siermiężny, pomysł, a odbiór  całości był pozytywny :)

Przyjrzę się jutro tym “których”, choć przyznaję, że już podczas pisania zauważyłem, że coś często je wplatam, ech :/

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Teraz to chyba wypada odłożyć długopisy… ;-)

Babska logika rządzi!

Heh, może i racja ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Melduję, że przeczytałam :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Żywię gorącą nadzieję, że był to jeden z lepszych sposobów na spędzenie części wieczoru ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przeczytałam. Faktycznie, mimo ciężkiej tematyki, którą wybrałeś wyszło Ci prawdziwe “pluszowe dzieciństwo”. :P 

Pomysł ciekawy i podobał mi się, ale wykonanie pozostawia trochę do życzenia. Najbardziej przeszkadzały mi dłużyzny. Wiem, że chciałeś w ten sposób pokazać dzieciństwo, ale trochę zbyt dużo poświęciłeś na śpiewy, wyjaśnianie zabaw oraz samej przyjaźni. Ten początek po protu trochę nuży. Później już było lepiej. Szkoda też, że nie postarałeś się nad częścią naukową opowiadania. Mimo że nie jestem fanem sf, to tego trochę nawet mnie zabrakło. 

Nie wyłapałam jakiś wielkich znaczących błędów. Może czasem trafiło się zdanie zbyt mocno rozbudowane, czy jakaś literówka, ale ogólnie nie chciało mi się zaznaczać tego, tym bardziej, że czytałam na telefonie. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Primagenie, po dłuższym namyśle ustaliłam ze sobą, że należy kliknąć. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj, droga Morgianno!

Miło, że pochyliłaś się nad tym tworem mej imaginacji w ten pogodny wieczór… Dziękuję Ci pięknie tak za opinię jak i uwagi. Z konsternacją przyznaję, że długo myślałem nad tym balansem między elementami dzieciństwa i nauki… Przed, w trakcie, a nawet po pisaniu.

Koniec końców, stwierdziłem, że skoro tematem przewodnim jest dzieciństwo, część sf bardzo okroję i wtłoczę do jednej rozmowy oraz szczypty rozwiązań technicznych pod koniec.

Tym bardziej szkoda, że materiału naukowego przygotowałem sobie dużo więcej :/

 

Cóż, teraz już będę wiedział kogo pytać o właściwy “stosunek” ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Taak? Dzięki serdeczne Reg, tak byłem zajęty odpisywaniem Mor-skiej Mor-eli, że nie zauważyłem dobrych nowin, które mi zesłałaś (a nawet wysłałaś)! Może więcej osób przeczyta :3

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Na pewno przeczyta jeszcze kilka osób. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż, trójka jurorów się nie wywinie, buahaha ;D

A właściwie już dwójka!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jurorzy to minimum. Mam nadzieję, że czytających będzie więcej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pewnie, chyba ze względu na zbiegnięcie się końca konkursu z majówką portal dostał chwilowej czkawki ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Czytający pojawią się stopniowo. Nie codziennie zalewa ich fala tekstów na kilkadziesiąt tysięcy znaków. Trzeba było nie czekać na ostatni dzwonek! :P 

Z dwoma punkcikami do biblioteki pewnie szybciej znajdziesz czytelników. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nie jestem takim znowuż egoistą, miałem również na myśli inne opowiadania, które pojawiły się w tym późnym międzyczasie ;)

I nie czekałem na ostatni dzwonek, droga Mor, tylko na Twoją interwencję – dla mojego dobra na przyszłość bądź szybsza ;* ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

I nie czekałem na ostatni dzwonek, droga Mor, tylko na Twoją interwencję – dla mojego dobra na przyszłość bądź szybsza

Jasne… 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

yes

Żartuję sobie naturalnie ;)

Wiem, że gdyby dano Ci zmienić jedną rzecz w życiu, to dla świętego spokoju pewnie byś nie interweniowała, haha ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Gdyby dano mi zmienić jedną rzecz w życiu, na pewno nie miałaby ona nic wspólnego z portalem. ;)

Dobra, kończę już ten off-top. 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

angel

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No, no, jestem pod wrażeniem. Mimo, że miejscami przesłodzone, opowiadanie wciągnęło mnie po uszy i wyrwać się nie mogłem. Czytałem z dużą przyjemnością. No i ciekawy pomysł. Mam tak, że gdy coś mnie mocno wciągnie, to dostrzegam błędy tylko te rażące. Coś tam wpadło w oko (poniżej), ale ogólnie chyba dobrze napisany tekst. Gratuluję. B.

 

 

– Dzień dobry! Dzień dobry panu! – przywitali się koledzy, a ja z uśmiechem zabrałem się do jedzenie owoców

 

One też śpiewając nocą…

Bardzo się cieszę, że podeszło Blackburn i dziękuję za jakże pozytywną recenzję! Motywacja do dalszego rozwoju aż gorzeje w sercu ;D

Przesłodzone, czyli jednak, jak prawiła Naz – za dużo dobra ;P To prawda, ale takie tu na mnie kalumnie spadały, że za dużo ponuractwa (w poprzednich tekstach), iż najwyraźniej nie wyhamowałem przed ścianą z lukru i pluszu ;(

Błędy naturalnie poprawię w przyszłości bliższej, tudzież dalszej!

 

Śniąca → dzięki za punkcik! Pierwszy otrzymany od Ciebie, ha! :3

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Bardzo mi się podobało :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet-ka :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

gdy mnie masowała,[-] lub tuliła do snu.

wania moimi,[-] w gruncie rzeczy mało istotnymi problemami

– Słowik – kara – przywitała się Sroka, z mściwym uśmiechem wręczając mi kawałek kredy. – nie łapię zapisu “Słowik – kara”

trudno powiedzieć),[-] Wilga przyłączyła się do nas

Muszę być odważny! dziwi czas teraźniejszy, gdy wszystko jest w przeszłym

później będziesz mógł wrócić na podwórko,[-] albo pooglądać telewizję.

Jak zwykle, słysząc mój śmiech, mama również się uśmiechnęła i zaczerpnęła z flakonika gęstej, zielonej substancji. Wcierała ją metodycznie i dokładnie, jak zawsze

którym obrodziły rośliny,[+] celebrując początek wiosny,

Wraz ze zmrokiem,[-] na laboratorium opadł również całun głębokiej

 

Z interpunkcją różnie bywa, na pewno nie wyłapałam wszystkiego ;) Na początku te ptasie imiona wydały mi się słodkie, może nawet za słodkie, choć mają swój urok, a od połowy zrobiło się dziwnie… I jakoś tak najbardziej mnie zaskoczyło, że Słowik śpiewał jednak słabo xD Idiotyczna myśl, a trzymała się mnie do końca. Ogólnie tekst na plus, szczególnie element zaskoczenia, choć w moim odczuciu powinieneś trochę skompresować tę historię. Bo możesz tak skutecznie oszukać czytelnika, że aż zniechęcić.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Tenszo przenajdroższa! Ubogość mowy i wątłość alfabetu uniemożliwiają mi dokładne opisanie jaką radość sprawia mi goszczenie Cię, wiedz jednak, że cieszę się z tego wielce! ;D

To prawda niepodważalna – z interpunkcją różnie bywa. I właściwie nie wiem co uczynić, by było lepiej (czytanie zasad jest nuuudne ;P ), tym bardziej doceniam, że zaznaczyłaś materiał do analizy! Może z czasem załapię… Cofnij! Niewątpliwie załapię!

Natomiast mój karkołomny zapis dialogowy odzwierciedla sposób w jaki Sroka wypowiedziała te słowa (czy raczej “zakomunikowała”, bo to słowo najlepiej opisuje pauzę, którą zrobiła), jednak połączone wątpliwości Twoje i Naz upewniają mnie, że należy to nieco uprościć…

 

Niezmiernie cieszy mnie, że zapamiętałaś słaby śpiew Słowika – myśl ta wcale nie była idiotyczna, tylko osobliwie zrozumiała… Na mnie zrobiło to trochę makabryczne wrażenie, obudziło poczucie pewnej niesprawiedliwości – choć umysł Słowika walczył o optymizm, rzeczywistość odebrała mu nawet ten ostatni bastion drzemiącej w sercu natury i ukazała w krzywym zwierciadle…

Co do tej kompresji chyba również muszę przyklasnąć :/ Pewnie przekształcenie tego w taki sposób, by miało pięć do dziesięciu tysięcy znaków mniej nie zaszkodziłby historii, tylko że trudno pisać mi bardziej zwięźle. To pewnie przez tych wszystkich rycerzy słowotoku, których czytuję ;D Wiesz – Jordan, Cook, King, Hamilton, Simmons Erikson… Ci panowie znaków swoim czytelnikom nigdy nie żałowali, Tenszo :D

Bardzo dziękuję Ci za lekturę, opinię, oraz kliknięcie, moja droga sojuszniczko, a zarazem wyrażam nadzieję, że osobiście się nie zniechęciłaś i jeszcze do mnie wrócisz, o! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jordana sama czytałam :D Ach, te grube tomiszcza… Kilkanaście tysięcy stron, kilogramy lektury. Ale wiesz, to jest opowiadanie na portalu, tutaj przeczytanie czegoś dłuższego to jednak inna sprawa.

Tak po namyśle stwierdzam, że dla mnie słaby głos Słowika był najmocniejszym akcentem tekstu. Oby więcej takich :) A wrócić na pewno wrócę.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

A zatem już zawsze będę Cię gorączkowo oczekiwał, Tenszo ;*

Tylko ciiii o tym głosie, coby Zygfryd nie uznał tego za patologię, czy traumę ;) Całe szczęście, że nie opisywałem lądowania Słowika, które w końcu musiało mieć miejsce… Obawiam się, że ingerencja w jego nogi mogła skutkować pewnym nieprzyjemnym doznaniem podczas uderzenia o ziemię… ;) Ale cóż, to tylko gdybanie!

Skoro lubisz mocne akcenty, to z radością obiecuję jeszcze Cię zaskoczyć! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przeczytane.

O, dzięki serdeczne za bibliotekę, Zygfrydzie! Teraz pozostaje mi oczekiwać opinii :3

yes

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Pierwsza część jest bardzo sielska, dziecięca i spokojna, momentami może nawet ciut przegadana. A potem brutalnie zmieniłeś kąt i sposób spojrzenia. Przyznaję, że byłam zaskoczona. Spodziewałam się różnych rzeczy (np. że to jakieś ptasie rodzinki), ale nie takiego eksperymentu. I zastanawiam się, czy to dobrze, czy źle, że nie wszedłeś głębiej w naukowy aspekt przedsięwzięcia. Czy większy kontrast między „pluszowym dzieciństwem” (ukradnę sobie powiedzenie Morgiany, bo sama bym tego lepiej nie nazwała), a rzeczywistością eksperymentu by pomógł, czy zaszkodził? Sama nie wiem. Wiem za to, że szalenie spodobało mi się zakończenie.

Ze strony formalnej – dzieciństwo jest, fantastyka jest, zbędnych traum brak, czyli jest wszystko jak być powinno. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Gratuluję Biblioteki, sojuszniku. No dobra, dam już tą piątkę… ;) Chciałam dać ją wcześniej, tylko nie byłam pewna, czy to nie zbytnia spolegliwość. Ale nie, po prostu niepotrzebnie uprzedziłam się na początku. Fajna rzecz ten tekścik!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Twe słowa to miód na me serce, Śniąca. Dziękuję!

Bardzo się cieszę, że zakończenie satysfakcjonujące, a początek tylko “ciut przegadany” :3

Przyznaję, że miałem odnośnie tej pluszowej części trochę wątpliwości… Aktywność Słowika musiała w końcu wyglądać naturalnie, a zarazem “kryć” fakt, że nie posiada on rąk.  Ponadto niezmiernie mnie raduje, iż relacja z perspektywy dziecka wyszła mniej więcej naturalnie (bo wyszła, tak? ;D ). W truskawkowym konkursie miałem z tym nieliche problemy ;)

 

Heh, jesteś za niego współodpowiedzialna, Nazulko, zatem gratulację należą się nam obojgu :) Gdyby nie Ty, wyglądałby zdecydowanie gorzej i kto wie, jakie byłyby reakcje? ;P

Tak to, widzisz, działa wspaniały umysł człowieczy – wylane nad błędami strumienie cierpiętniczych łez obeschły, w pamięci zaś zostały te pozytywne wspomnienia. Ech, dlatego właśnie, pomimo doznawanych tragedii, żalów i klęsk, potrafimy przeczekać najgorsze, spojrzeć na tę jaśniejszą stronę życia i wciąż się uśmiechać, droga Naz!

I tylko blizny przeszłości, gdy na nie spojrzeć, przypominając, że “wczoraj” nie zawsze witało nas wschodem słońca, tudzież przebudzeniem z pięknego, nieprzerwanego budzikiem snu (wersja dla Śniącej), tudzież figlami pląsającego w rozgrzanej pościeli szczeniaczka (wersja dla Morgiany), tudzież śpiewem gawronów o poranku (wersja dla Ciebie). ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

… Nie wiem, co ty zażywasz, ale musi być dobre! Zapewne to świeże powietrze, ja trochę za blisko Krakowa mieszkam, żeby aż taki towar mieć… ;) Czekam na kolejne teksty!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No proszę, a ja myślałem, że w Głuszy to jest czym oddychać ;P

Pocieszę Cię jednak – Żywiec i Pszczyna mają ponoć gorzej (żywiołaki smogu przekazały mi dzisiaj takie wieści…).

Miło, że czekasz, z pewnością Cię nie zawiodę, Nazullo ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ano, peace! ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Niezłe i oparte na ciekawym pomyśe. Podobali mi się ładnie nakreśleni przyjaciele głównego bohatera, choć nie jestem na sto procent pewien, czy dobrze zrozumiałem, kim są. Ciekawy był kontrast pomiędzy światem Słowika a światem rzeczywistym. Mimo wszystko ten drugi tak rzucał się cieniem na opowiadanie, że nie do końca wpisało się ono w wymagany przeze mnie postulat, by nie było za smutno. Dłużył mi się też trochę fragment lotu.

Są ptakami hodowanymi w celach eksperymentalnych, Zygfrydzie ;) Słowik, z racji posiadania ptasich genów oraz zmodyfikowanych części mózgowia, spersonifikował je i uznał za przyjaciół…

Ich zaangażowanie we wspólne życie było jedynie wytworem jego wyobraźni, co potwierdza Twoje słowa, że trochę smutno wyszło… Ale cóż zrobić, nie chciałem za mocno ingerować w treść :)

Bardzo mnie cieszy, że przypadli Ci do gustu – jako autor zawsze mam problem z oceną wiarygodności własnych postaci :)

Fragment lotu nużący? W sumie, z taką egzaltacją go pisałem, że całkiem możliwe ;D

 

Bardzo dziękuję z uwagę, opinie i w ogóle – za cały ten konkurs. Pozdrawiam!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No i patrz Pan, Panie Primagen, dało się?

 

Momentami wciąż przepoetyzowane i przekombinowane, a do tego trochę (czasem mniej, czasem bardziej „trochę”) się jednak ciągnęło i nużyło, ale – mówiąc oględnie – jest to dobra historia. Bardzo smutna, trochę wręcz depresyjna, ale też w jakiś sposób piękna. Świetnie rozdałeś karty – im dalej w las, tym bardziej domyślałem się jakiegoś „czegoś”, ale wyjaśnienie wszystkiego… No cóż – wyjaśniło wszystko. Bez wielkich fajerwerków, ale przyznaję, że nie ujrzałem sedna, nim sam mi go nie pokazałeś. Za zagadnienia medyczne (quasi-medyczne?) też plusik, bo wypadły naprawdę profesjonalnie. I choć tutaj również znalazłeś się niebezpiecznie blisko granicy przegadywania i nudzenia, jakoś się wybroniłeś.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Umieściłeś komentarze konkursowe… Wiesz co, Cieniu? To miłe i profesjonalne z Twojej strony. Serio.

 

A odnośnie tekstu – mnie, z tego co pamiętam, też część opisów dziecięcych zabaw nużyła… Przy pisaniu XD

W przyszłości również będzie żwawiej, przecież, jak to mawiał Lovecraft – Nie umarło, co zasnęło przed wiekami ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję za dobre słowo. Tym dla mnie cenniejsze, że o i wiele bardziej należałoby mi się sztychówą po łbie od każdego uczestnika po kolei, aż w końcu nic by nie zostało… z łopaty (łeb mam nie dość, że pusty, to jeszcze zakuty, przetrwa wszystko).

 

Peace!

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Początkowo czytałem nieco niezadowolony – bo gdzie trzęsienie ziemi  i rosnące napięcie? Opis zabaw jakichś dzieci, niezły, choć rzygający tęczą. No ale potem się rozkręciło i zrozumiałem, że tak miało być. Bez tego spokojnego, ciepłego początku później nie byłoby takiego zaskoczenia. Czytałem wydrukowany tekst, tagów nie pamiętałem, komentarzy nie czytałem – nie wiedziałem, czego się spodziewać. No, może spodziewałem się, że będzie poetycko, jak u Ciebie, ale o dziwo uniknąłeś poetyki na poziomie zdania. Czytało się szybko i dobrze, choć momentami Twój styl jest… kobiecy ;~D Z technicznych uwag jeszcze dodam, że miejscami dziwnie zapisane dialogi i gdzieśtam był nadmiar wykrzykników. 

W każdym razie – chwyciło mnie za serce. Największym uderzeniem był ten moment: 

Kobieta do której adresowane były słowa nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi, odwrócona twarzą do okna obserwowała zawodzącego, potrząsającego dzwoneczkiem chłopca i płakała.

Kurde, tak fajnie wplotłeś to jedno, kluczowe słowo, które nieuważny czytelnik mógłby przegapić. “Zawodzącego”. Tak jakbyś od niechcenia uświadamiał. Dalej jest już wersja dla mniej spostrzegawczych, no ale mnie najbardziej uderzyła właśnie ta wzmianka. Cały ten czar śpiewu (rzygającego tęczą xd) nagle prysł. No chapeau bas, czy jak to się pisze :~D

Pewnie można by się tu przyczepić paru rzeczy, skoro to SF, ale chyba nie o techniczną wiarygodność chodziło. Nic mi nie zgrzytało, więc nie będę się mądrzył na siłę. 

No, po prostu jestem zadowolony z lektury. Emocjonalne, ładne opowiadanie, które ma szanse zostać w pamięci. Nie chce mi się czytać komentarzy, ale jestem ciekaw – było nominowane do piórka? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Zdradzę Ci, Fun, że nawet ja, pisząc tę “sielską” część, trochę się nudziłem X―D

Zaważyła wrodzona gadatliwość…

Cieszę się, że doceniasz ten tekst – biorąc pod uwagę całokształt opinii (portalowych i tych poza), należy on chyba do najbardziej lubianych.

Ciekawe, że zwróciłeś uwagę na to akurat zdanie i kwestię śpiewu… Przyznam, że mniej więcej takie wrażenie chciałem osiągnąć i poza Tobą chyba tylko sercu-memu-najmilsza-Tensza zwróciła na to uwagę :―)

Jeśli chodzi o elementy SF, to mam nadzieję, że nie ma wielu punktów, do których można się przyczepić. W kwestii zahamowania chrząstek wzrostowych męczyłem nawet radiologów! Ich miny, gdy dowiedzieli się na co studentowi taka wiedza – bezcenne ;―D

Nominowane nie było.

 

Dzięki Ci wielkie, drogi towarzyszu broni, za dobre słowo, interesujące i trafne sugestie, Twój czas. Trzymaj się ciepło!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Podobało mi się.

Tylko ta interpunkcja jak zwykle… tym razem najbardziej bolały mnie wołacze.

W odróżnieniu od poprzedników początek nie dłużył mi się wcale. Dość szybko zaczęłam podejrzewać, że coś z tą paczką znajomych nie gra (myślę, że dość rozmyślnie napisałeś sceny zabaw tak, by pojawiły się pewne nieścisłości) i siedziałam cała jak na szpilkach, próbując rozgryźć, jaki jest ich problem. W sumie zestresowałam się przy tym lepiej niż przy niejednym thrillerze :P Od momentu wyjaśnienia zagadki tempo zwolniło, ja się uspokoiłam, a historia wcale nie obniżyła lotu (heh).

Szanuję bardzo za research, widać, że wszystko dobrze przebadane. Za to sam pomysł, by krzyżować ludzi z ptakami… no cóż, przynajmniej nie były to koty xD

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dziękuję!

 

Nie nużył Cię początek? No proszę, a ja nie dziwiłem się przedpiścom, bo mnie nużył nawet podczas pisania ;D Choć wciąż nie było to takie znudzenie, jakie towarzyszyło mi przy Papierowych sercach… ;)

Nie no, żartuję. Ale nie zdradzę w którym elemencie.

 

Co do researchu – łaziłem nawet po szpitalu i rozmawiałem z radiologami, jak ich zdaniem brachyterapia wpłynie na chrząstki wzrostowe u dzieci ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

rozmawiałem z radiologami, jak ich zdaniem brachyterapia wpłynie na chrząstki wzrostowe u dzieci ;D

Boże kochany, biedni radiolodzy.

 

Nudziły cię Papierowe serca? No widzisz!

Powiedzmy, że zignoruję ten fragment, że to tylko o jednym elemencie. ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Nowa Fantastyka