
Wydawało się, że tego dnia słońce postanowiło zrobić sobie wolne i nigdy nie pojawić się na horyzoncie. Jemu to odpowiadało, gdyż noc jest porą, kiedy wieśniacy zaczynają się bać, a ludzki strach podsyca apetyt. Zerknął na wybebeszone szczątki leżące pod jego kopytami. Księżyc posępnie oświetlał zmasakrowane zwłoki, nadając blasku wystającym z trupa resztkom organów. To była śliczna dziewczynka, na oko dwunastoletnia o pięknych, rudych włosach i piegowatej cerze. Smakowała również nie najgorzej. Raksza chwycił leżące pod nim truchło i cisnął je w przepaść, wydając z siebie przy tym donośny ryk, którego echo niosło się jeszcze długo nad pustymi łąkami i polami. Słońce wreszcie przypomniało sobie o swojej służbie i leniwie zaczęło wychylać się zza horyzontu, rzucając blade światło na miejsce krwawej uczty Rakszy. Ten bezceremonialnie zatarł kopytem ślad po którejś z tkanek dziewczynki i wszedł w mrok swojej jaskini. Nienawidził słońca – jego ciało przybierało wtedy ludzki wygląd, który tak bardzo napawał go wstrętem.
W środku było duszno i ciemno, a w powietrzu unosiła się woń rozkładu i stęchlizny. Pomimo panującego wewnątrz jaskini mroku, Raksza doskonale widział porozrzucane wszędzie ludzkie kości i ponadziewane na stalagmity przegniłe głowy. To było legowisko bestii, a nawet one potrzebują odrobiny dekoracji. Raksza uwalił swoje umięśnione cielsko na stercie ludzkich skór leżących w rogu jaskini i wyciągnął swoje długie kopyta. Sen przyszedł szybko. Bestia zasnęła, a świat mógł odetchnąć spokojem – aż do kolejnego zachodu słońca.
***
– Dobrze, mamo! Nie martw się o mnie! – Zapewnił zniecierpliwiony młodzieniec. Już nie mógł doczekać się nadchodzącego polowania. Ucałował mamę w policzek (aby to zrobić musiał stanąć na palcach), po czym wybiegł pośpiesznie z dworku.
Pod rozłożystym i wiekowym już dębem stał jego ojciec, trzymając za lejce karego konia i kasztanowego kucyka, który spokojnie czekał na chłopca, skubiąc leniwie trawę. Timy, z wypiekami na twarzy, podbiegł do ojca z wypiekami na twarzy. Tamten zbadał go wzrokiem i spytał:
– Gotowy na swój pierwszy raz?
Dla chłopca był to zalążek dorosłości. Ojciec bierze go na polowanie! Wciąż zafascynowany tym faktem Timy zdołał bąknąć krótkie:
– Tak.
Ojciec wręczył synowi krótki łuk i mały kołczan ze strzałami, które stały oparte o drzewo, a których Timy wcześniej nie zauważył.
– To nie jest zabawka, ale jeśli ktoś lub coś będzie chciało cię skrzywdzić – nie wahaj się go użyć. Pamiętaj, że dla ciebie, twoje życie jest najcenniejszą rzeczą, jaką posiadasz.
– Wiem, tato. Prędzej czy później będę musiał liczyć tylko na siebie. Wszystko wiem, a teraz możemy już jechać?
– Ruszajmy więc.
Timy naśladując ruchy ojca, przerzucił kołczan przez swoje prawe ramię, a łuk zawiesił na lewym. Skórzany pasek kołczanu trochę uwierał go w skórę, ale nie przejmował się tym zbytnio. Wskoczył sprawnie na kucyka, który widocznie nawet nie odczuł ciężaru chłopca, ponieważ wciąż zainteresowany był tylko powolnym skubaniem trawy. Timy naprężył lejce i skierował wierzchowca stępa za ojcem, który ruszył już w kierunku gościńca.
Podróż minęła im w ciszy i spokoju. Uwiązali wierzchowce na jasnej polanie osłoniętej od strony drogi gęstymi zaroślami. Powietrze było ciężkie i duszne. Chłopiec zdążył cały się spocić, nim skończył wiązać swojego kucyka. Wokół panowała cisza, niekiedy przerywana tylko ćwierkotem ptaków. Ojciec Timy’ego objaśnił chłopcu jak ma się poruszać, by wywoływać jak najmniej hałasu oraz jak określić północ, gdyby zbytnio się od niego oddalił i zgubił. Timy słuchał uważnie rad ojca, gdyż nie chciał skompromitować się na swoim pierwszym w życiu polowaniu. Po krótkim szkoleniu obaj ruszyli w głąb lasu, dzierżąc w dłoniach swoje łuki i uważnie nasłuchując otoczenia. Młody Timy podążał za ojcem krok w krok.
Nagle ojciec przykucnął i uniósł na moment prawą dłoń. To znak dla Timy’ego, żeby był cicho i schował się w trawie. Chłopak powolnym ruchem wyjął z kołczanu strzałę i założył ją na cięciwę swego łuku. Młodzieniec niemal czuł podniecenie, które ogarniało jego ciało Jego mięśnie napięły się, a umysł skupił się tylko na jednym zadaniu – strzelić i trafić.
Chwilę trwało nim wreszcie mężczyzna wyprostował się i odwrócił do syna ze słowami:
– Widocznie musiałem się przesłyszeć. Nie odeszliśmy jeszcze tak daleko od drogi, żeby…
Za jego ojcem pojawił się mały błysk, niby światło latarni morskiej widzianej z daleka, który przybrał formę elipsy. Dziwne zjawisko emanowało ciemnopomarańczową łuną, która z czasem zaczęła przybierać barwy czerni i czerwieni. W istocie wyglądało to niczym portal, do samego serca piekielnej otchłani.
– Tato, spójrz…
Zdumiony chłopiec przerwał ojcu w pół słowa i drżącym palcem wskazał na powstające za jego plecami cuda. Ojciec z początku chciał skarcić chłopca za przerywanie mu w środku zdania, ale widząc jego przerażoną minę, odwrócił się i w ułamku sekundy zamarł. Ostatnie chwile życia, które zarejestrował to olbrzym zamierzający się na niego z ogromnym, dwuręcznym toporem i mrożący krew w żyłach, demoniczny śmiech wydobywający się z głębi portalu.
Timy stał jak wryty, patrząc wytrzeszczonymi oczyma na scenę rozgrywającą się przed nim. Widział, jak nagi mężczyzna ścina głowę jego ojca, która spada prosto pod nogi Timyego. Malec nie był w stanie wydusić z siebie krzyku. Gapił się tępo na głowę ojca, w którego szklistych, martwych oczach zastygł wyraz przerażenia. Nagle jakaś potworna siła wyrwała chłopca do góry. Olbrzym chwycił Timyego pod pachę Olbrzym chwycił Timyego pod pachę i bezceremonialnie zaniósł w stronę portalu. W oczach chłopca zaczęły pojawiać się łzy, ale nadal nie mógł zmusić się do płaczu. Żal dusił go od środka, a w uszach dźwięczały słowa jego porywacza – „Jesteś wybrańcem”.
***
Raksza zbudził się gwałtownie i odruchowo zaczął rozglądać się po jaskini. Jego czerwone ślepia jakby ostygły, przemawiał przez nie strach i otępienie. Jeszcze nigdy nie przeżył snu tak realnego, zupełnie jakby to on sam uczestniczył w tych wydarzeniach. Kolory, dźwięki, krajobrazy – wszystko wydawało mu się tak bardzo znajome, a jednak obce. Czy ta wizja miała być ostrzeżeniem? A może to umysł płatał mu figle… a może to on był małym Timym? Raksza rozdarł się w niebogłosy, tłukąc i kalecząc pazurami swoją pierś. Bestia odgoniła od siebie myśli o niedawnym śnie i gniotąc pod swoimi monstrualnymi łapami ludzkie szczątki, udała się w kierunku wyjścia z jaskini. Słońce żwawo zaczęło chować się za horyzontem, zmieniając wartę na widnokręgu z księżycem. Noc zapowiadała się spokojnie, a bezchmurne niebo miało zwiastować brak opadów. Raksza czuł rosnący głód, który bezlitośnie ściskał mu żołądek. Lekarstwem na to mogła być jedynie kolejna porcja świeżego, ludzkiego mięsa. To już stało się dla niego uzależnieniem, ale cholernie smacznym uzależnieniem.
Potwór stanął przed swoją jaskinią, delektując się rześkim smakiem nocy. Jego ślepia przybrały teraz inny odcień – stały się czarne niczym węgiel. Jego zmysły wyostrzyły się, a z pyska wydobył się ryk, który poszybował lasem, niosąc ze sobą echo nadchodzącego polowania. Raksza upadł na cztery łapy i pognał na wschód, do miasta Acyrom. Mieszkańcy już od kilku tygodni padali ofiarą Rakszy, a ten ochoczo pożywiał się szpikiem z ich kości. Zwierzęca natura i dzikość nie odebrała jednak bestii zdolności racjonalnego myślenia. Zawsze starał się zmieniać rejony polowań, ale głupota mieszkańców tego miasta pozwoliła Rakszy na dłuższy pobyt w tych stronach. Byli naiwni i tępi – wywieszali czosnek i krucyfiksy na krużgankach licząc, że to odstraszy łowcę. Nie wiedzieli, że TA bestia nie zlęknie się niczego.
Acyrom było średnim miastem zbudowanym na planie koła z dużym dziedzińcem w centralnej części. Najbogatszymi przybytkami były oczywiście domostwa burmistrza i kapłana, którzy jako jedyni mogli pozwolić sobie na mieszkanie w luksusowych pałacach. Mieszczaństwo zaś musiało zadowolić się podupadającymi kamieniczkami z czerwonej cegły albo chatkami o słomianych dachach. Nie licząc rosnącej liczby zgonów wynikającej z działalności potwora, Acyrom nie wyróżniało się na tle innych miast niczym szczególnym.
Dotarcie do miasteczka zajęło Rakszy kilka chwil. Nie zdążyła wybić północ, gdy mieszkańcy Acyrom usłyszeli pod swoimi drzwiami ryk, który zwiastować miał pukającą do ich drzwi śmierć. Raksza stanął na placu w centralnej części miasta i rozkoszował się zapachem strachu, którym aż nasiąknęły mury tego miejsca. Mógłby trwać w tej ekstazie przez resztę nocy, ale głód doskwierał mu coraz bardziej. Ulice były opustoszałe – nawet strażnicy ukryli się w jakiejś norze, nie chcąc natknąć się na bestię. Można by pomyśleć, że miasto umarło, ale potwór dokładnie czuł trwogę mieszkańców ściśniętych w najciemniejszych zakamarkach. Nadszedł czas, aby rozpocząć rzeź!
– Bij! – Rozległ się krzyk kilkunastu mężczyzn. Zaskoczony Raksza zaczął rozglądać się wkoło. Dzięki swej nieprzeciętnej zdolności widzenia w ciemności zdołał szybko wypatrzyć intruzów na wieży osadzonej przy północnym skrawku muru w momencie, w którym wypuścili bełty w jego stronę. Bestia uskoczyła w bok, a pociski odbiły się głucho od kamiennej drogi. Potwór ryknął w gniewie – nie przypuszczał, że ktoś może próbować stawić mu czoła.
– Zabić! Zjeść! – Ryczał wściekły, biegnąc w stronę kuszników. Mężczyźni kontynuowali swój ostrzał, trafiając raz po razie w ceglane ściany budynków albo łaskocząc bestię po twardej skórze na plecach. Czuł przerażenie, które zaczęło wkradać się do ich serc. Bali się, ale mimo wszystko nie potrafili wyobrazić sobie męki, jaka czeka ich, gdy tylko Raksza wdrapie się na górę. Śmierć stanie się dla nich wtedy największą łaską, na jaką będą mogli liczyć.
Bestia skoczyła w bok i wspinając się niczym kot, znalazła się na płaskim dachu jednej z kamienic. Stąd rozciągał się widok niemalże na całe miasteczko, które w tym momencie zaczęło nagle budzić się ze świata zmarłych. W okiennicach pojawiały się świece, a na ulice wybiegały ciemne postacie z pochodniami. Raksza nie przejmował się tym – dla niego istnieli tylko kusznicy, którym miał ochotę wyrwać wątroby z bebechów. Pędził dalej w ich kierunku, skacząc długimi susami z jednego budynku na drugi. Nagle, jakby na czyjąś komendę strzelcy zaprzestali ostrzału i schowali się za blankami, którymi zwieńczona była wieża. Podniecony Raksza przyśpieszył i odbijając się swoimi potężnymi łapami, skoczył w kierunku wieży z kusznikami. Już czuł w ustach smak ich krwi. Oczami wyobraźni widział, jak rozrywa ich miękką skórę na strzępy, a jego futro oblewa fala ciepłej krwi. Marzył, aby zachowali świadomość, gdy będzie ich po kawałku pożerał, żeby z ich gardeł wydobywał się krzyk, który z każdą sekundą będzie coraz cichszy, aż w końcu umilknie zastąpiony jękami agonii.
Kusznicy powstali, ponownie zajmując swoje pozycje. Jednakże tym razem ich bełty jarzyły się jasnym ogniem. Niczym jeden mąż wystrzelili w lecącego w ich stronę Rakszę, trafiając go w miękką skórę na brzuchu. Pociski utkwiły w mięsie bestii zaledwie po grot, jednak to wystarczyło by Rakszę przeszył niczym błyskawica potworny ból. Zdezorientowana bestia zaczęła machać bezwładnie łapami, spadając niczym paląca się, włochata kukła. Raksza zaczął warczeć i wrzeszczeć z bólu, a jego futro szybko zajmowało się ogniem, obejmując kolejne partie ciała. Upadek złamał wystające z mięśni bełty, ale to nie zmniejszyło męczarni, które odczuwa ktoś palony żywcem. Niesiony dzikim instynktem przetrwania, Raksza pognał przed siebie, byle jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Mieszkańcy napełnieni odwagą po zobaczeniu rannej bestii zaczęli ciskać w niego pochodniami, ale gdy tylko ten przebiegał koło nich szybko kryli się w swoich chatach. Bestia nie zwracała na nich najmniejszej uwagi – głód przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczył się tylko ból i ogień, który dusił go i drażnił w oczy. Łapy, nadal napędzane bólem i strachem, niosły go, byle dalej od miasta, zostawiając za sobą resztki świadomości. Świat zaczął mu się zlewać w jedną, niespójną paletę kolorów. Ludzkie krzyki dobiegały coraz słabiej, aż w końcu przestał na nie zwracać uwagę. Cały świat pogrążył się w mroku.
***
Wszędzie panował gęsty mrok, spod którego dobiegały tylko krzyki rozpaczy i ogromnego cierpienia. Wiedział, że śni, czuł to i dlatego doświadczał tego jeszcze bardziej niż poprzednio. Mrok przerzedził się, ujawniając mu miejsce, którego widok napoił go uczuciem, którego nie czuł już od dawna – strachem. Chciał się jak najszybciej obudzić – nie wiedział co to za miejsce i nie chciał wiedzieć.
Było to ogromne pomieszczenie wyłożone skórą z ludzkich twarzy. Martwe, puste oczy tych bezimiennych masek spoglądały ponuro na scenę rozgrywającą się przed Rakszą. Wszędzie widać było czerwoną łunę, która całe pomieszczenie. Raksza czuł, że powoli powraca mu pamięć. Przypominał sobie niewyobrażalne cierpienie i ból związany z tym miejscem. Nie chciał tego oglądać, chciał się ocknąć.
Czerwona poświata przerzedziła się, ukazując postać młodego chłopca przykutego do skały. Był nagi, po jego polikach płynęły łzy, które mieszały się z kroplami potu. Chłopak był wyczerpany gorącem panującym tutaj, ale nie umarła w nim wola życia. Krzyczał coraz ciszej, swym piskliwym głosikiem, który przeradzał się już w łkanie:
– Mamoooo, błagam, pomóż. Mamoooooooo…
Wtem z tych wszystkich martwych oczodołów, które spoglądały na chłopca, zaczęła płynąć lawa na wzór wylewanych przez niego łez. Za jego plecami rozbłysła para czerwonych jak ogień ślepi, z których biło pierwotne zło. Pomieszczenie rozdarł szyderczy śmiech:
– Mamy nie ma tutaj z nami. Nadszedł czas, żebym to wreszcie ja się tobą zajął!
– Nie! Nie chcę tego oglądać! Chcę się już obudzić! – Krzyczał w myślach Raksza – Niech to wszystko się już skończy!
Łańcuch więżący chłopca nagle pękł, a ten runął jak kamień w czarną otchłań.
***
Pierwsze chwile po przebudzeniu wydawały mu się, jakby ktoś wyrwał jego duszę z ciała i umieścił w innym. Miał totalny mętlik w głowie – sen przeplatał mu się z rzeczywistością – nie wiedział już, co jest prawdą, a co urojeniem. Otworzył oczy, które momentalnie oślepił blask słońca, którego nie widział od tak dawna. Odruchowo zasłonił twarz ręką i wtedy doznał kolejnego szoku – był człowiekiem!
– Wreszcie wstałeś! – Usłyszał kobiecy, delikatny głos znad jego prawego ramienia. – Jak się czujesz? Zranili cię bandyci? Strasznie ostatnio ich tu pełno…
Kiedy oczy wreszcie przywykły do słońca, Raksza zobaczył, że leży na łóżku w małym i jasnym pokoju. Izba wyłożona była dębowymi, ciemnymi deskami, a światło dostawało się do środka przez duże jak na to pomieszczenie okno umieszczone dokładnie na wprost Rakszy. Wszędzie zawieszone były różne łby i poroża, a w rogu stał kamienny piecyk, na którym wesoło podskakiwał mały garnek.
Kobieta pochylała się nad Rakszą, a jej długie blond włosy niemalże dotykały jego twarzy. Chciał jej odpowiedzieć, ale przez te wszystkie lata egzystencji w ciele potwora kompletnie zapomniał jak porozumiewać się jako człowiek. Czuł, że jeśli spróbuje wydobyć z siebie, chociaż słowo skończy się to jedynie warknięciem. Uznał, że nieznajoma będzie musiała zadowolić się skinieniem głowy w ramach odpowiedzi.
– Nie jesteś zbyt rozmowny co? Chociaż powiedz, jak masz na imię. Mnie zwą Auriel.
– Timy. – Ledwo wycharczał Raksza. – Timy.
Auriel słysząc jego dziwny głos, spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem. Już miała zadać kolejne pytanie, gdy wywar w garnku zaczął obficie kipieć. Kobieta podeszła do piecyka i zaczęła dodawać jakieś zioła, przyprawy – wszystkie wydawały się Timy’emu znajome, ale nie mógł za nic w świecie przypomnieć sobie ich nazw, albo chociaż smaku.
Po chwili, gdy już wywar w garnku uspokoił się, Auriel mogła usiąść na małym stołku przy oknie i bacznie obserwować swojego pacjenta. Timy’emu to nie przeszkadzało, a nawet cieszył się z jej obecności. Pierwszy raz widok człowieka nie napawał go wstrętem i żądzą krwi. Dobro i spokój, które biły od tej istoty, przynosiły mu ukojenie w bólu, który zostawiły po sobie groty bełtów wbite w jego ciało. Myśląc o tym, Timy zaczął dotykać swojego brzucha, szukając miejsc po ranach – znalazł tylko świeży i miękki w dotyku bandaż.
Auriel widząc jego ruchy, szybko pośpieszyła z odpowiedzią:
– Kiedy ja i mój brat znaleźliśmy cię o świcie, byłeś w opłakanym stanie. Leżałeś na skraju rzeki, nagi, z zakrwawionym torsem . Z początku myśleliśmy, że nie żyjesz, ale wtedy nagle zacząłeś dziwnie warczeć przez sen. Zaciągnęliśmy cię tutaj i po kilku godzinach ocknąłeś się, miałeś niesamowite szczęście, że tamtędy przechodziliśmy. Zwykle łowimy ryby bliżej źródła, gdzie woda jest czystsza. W tamte strony udajemy się naprawdę rzadko.
Timy przyglądał się uważnie wyrazistym rysom, które nadawały uroku twarzy Auriel a w głowie rodziła mu się cała masa pytań. Jak on sam wygląda? Dlaczego nie czuje potrzeby mordu i siania strachu? Czy każdy człowiek rodzi się z natury dobry? Wszak on czuje, jakby się właśnie urodził. Czy te sny miały przypomnieć mu jego przeszłość – dom rodzinny, ściętą głowę ojca, tortury i cierpienia – by mógł odnaleźć się teraz w społeczeństwie? Czy los dał mu drugą szansę? Jeśli tak, to po co? Wszystko wydawało mu się nie mieć najmniejszego sensu, a jednakże układało się w logiczną i spójną całość. Jedyne czego się teraz obawiał to nadejścia zmroku.
– Zjesz ze mną zupę? – Spytała Auriel zestawiając garnek z ognia.
Timy zaprzeczył ruchem głowy, pomrukując przy tym. Nie mógł skłonić się do zjedzenia czegokolwiek innego niż mięsa.
– Powinieneś ją zjeść! Nie będziesz przecież wiecznie zajmował mojego łóżka! – Rzekła stanowczo, ale zaraz uśmiechnęła się do niego życzliwie. Timy również odpowiedział uśmiechem i przyjął z jej rąk miskę gorącej zupy i łyżkę. Naśladując ruchy kobiety, zaczął nią energicznie wiosłować, napełniając swoje usta ciepłym wywarem z kawałkami chudego mięsa.
Ku własnemu zdziwieniu, posiłek smakował mu wyśmienicie. Uczucie błogości pociesznie rozlewało się po kolejnych partiach jego ciała. Oddał miskę kobiecie, dziękując jej lekkim skinieniem głowy.
– Powinieneś się przespać. Musisz odzyskać siły. – Rzekła kobieta, uśmiechając się do niego szeroko. Uwiodła go jej dobroć i troska o niego. Nawet nie spostrzegł, jak szybko ogarnęła go senność.
Obudził się wypoczęty i rześki. Był szczęśliwy, gdyż ponury sen nie nawiedził go tym razem. Pomieszczenie było puste – widocznie Auriel musiała gdzieś wyjść. Chciał spokojnie poleżeć i poczekać na nią, gdy wtem zorientował się, że słońce zmieniło barwę na pomarańczowoczerwoną i teraz zaledwie nieliczne promienie oświetlają pokój. Zbliżał się wieczór. Zląkł się nadejścia nocy, która do tej pory była jego jedyną przyjaciółką. Przeczuwał co się stanie, jeśli słońce na dobre zniknie z widnokręgu – znów stanie się potworem, Rakszą. Nie chciał tego, nie chciał, aby Auriel stała się przez niego krzywda.
Za wszelką cenę próbował zgramolić się z łóżka i uciec stąd jak najdalej, ale kompletnie stracił czucie w nogach, gdy tylko postawił je na ziemi. Runął głucho na drewnianą podłogę, a wtedy jego ciało przeszył ogromny ból. Czuł jak jego mięśnie są niemalże rozrywane na strzępy od środka. Widział, jak jego dłonie puchną i wydłużają się do absurdalnych rozmiarów, zmieniając się w narzędzia do zabijania. Jego ciało zaczęło gęsto zarastać futrem, zasłaniając kompletnie bandaż, którym była owinięta jego rana. Przestał myśleć racjonalnie, znów pojawił się tylko tępy instynkt każący mu siać zło i cierpienie. Zmysły wyostrzyły się, pozwalając mu wyczuć dwa, dwunożne kawałki mięsa, które zmierzały raźnie w tę stronę. Raksza postanowił nie czekać. Skoczył długim susem, rozbijając swoją mocarną łapą okno i lądując przed wystraszonym rodzeństwem. Nim brat Auriel zdołał chwycić za miecz, Raksza rozpłatał jego twarz swoimi pazurami. Kawałki mózgu zmieszane z krwią ochlapały jego siostrę, która krzycząc wniebogłosy, zaczęła uciekać w stronę lasku. Raksza ryknął za uciekającą Auriel i potężnym skokiem przycisnął ją do ziemi. Czuł, jak pękły jej kości, mimo to kobieta dalej krzyczała i próbowała się wyrwać z jego szponów. Bestia zatopiła swoje kły w miękkiej skórze Auriel, kończąc jej żywot i smakując krwi tej, która okazała mu dobroć. Zło takie jak Raksza nigdy nie powinno zasługiwać na współczucie. To krwiożerczy stwór zdolny tylko mordować.
Hmmm. Co sprawiło, że zaliczyłeś ten tekst do SF?
Czeka Cię jeszcze sporo pracy nad warsztatem. Robisz błędy w zapisie dialogów (dlaczego, do licha, stosujesz dla nich kursywę?), czasami używasz chropawych konstrukcji, niekiedy chyba nie znasz dokładnie znaczenia używanych słów, trafiają ci się powtórzenia i tekst został dotknięty zaimkozą.
Przykłady błędów:
Timy naprężył lejce i skierował wierzchowca stępa za ojcem
Co, według Ciebie, znaczą “lejce”?
Mieszkańcy napełnieni widokiem rannej bestii zaczęli ciskać w niego pochodniami,
Ale byli napełnieni do pasa, po uszy?
Timy kiwnął przecząco,
Kiwa się raczej twierdząco. W większości kultur.
Ku własnemu zdziwieniu posiłek smakował mu wyśmienicie.
Kto był właścicielem zdziwienia? Na pewno posiłek?
Babska logika rządzi!
Swoje ramię, swojego kucyka, swojego ojca, jego pleców itp. itd. – W większości przypadków te zaimki są zupełnie niepotrzebne.
Wilkołaki (z kopytami?) to raczej fantasy, a nie SF, jak już szanowna Finkla wspomniała. :)
Jakiś tam pomysł jest, jakaś fabuła również, warsztat do wytrenowania, a historia, cóż, jakoś niczym szczególnym nie zaskoczyła.
Niemniej, tekst jest całkiem przyzwoity jak na wiek Autora, więc pozostaje mi tylko życzyć powodzenia przy następnych próbach literackich. :)
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
Nie zauważyłem pola z wyborem gatunku, dlatego automatycznie przydzielił mi SF. Już to naprawiłem
Co do kursywy – użyłem jej, by dialogi nie zlały się z tekstem i były bardziej widoczne.
Pisząc “lejce” miałem na myśli uprząż dla konia, dzięki której jeździec może go prowadzić. Nie wiem jaka jest na to fachowa nazwa. Co do reszty, niestety muszę się zgodzić. Jak ktoś nie wypunktuje błędów to ciężko je samemu zauważyć :P Niemniej jednak dziękuję za opinię.
Z lejcami to niezupełnie tak – to ta część uprzęży, która służy do kierowania koniem w zaprzęgu. Wierzchowy ma wodze. To popularny błąd, kto by tam rozróżniał te rzemyki…
Kursywa przy dialogach niepotrzebna, w zupełności wystarczą (pół)pauzy.
A nieprawidłowym przypisaniem gatunku się wkurzyłam, bo chciałam poczytać SF, a tu…
Babska logika rządzi!
Też rzuciły mi się w oczy zbędne zaimki i nieeleganckie powtórzenia, sugeruję uzupełniającą korektę.
Tekst nie był zły, ale do ideału też dość daleko. Motyw przewodni nie jest przesadnie oryginalny – utwór opowiada o dramacie istoty o podwójnej naturze. Dostajemy pewne wskazówki, co do tożsamości Rakszy/Timy’ego, choć w tym aspekcie więcej przed czytelnikiem ukrywasz, niż ujawniasz i nie do końca mi się to spodobało. Dialog Timy’ego z ojcem jest mało przekonujący. Tytuł mało konkretny.
Najbardziej wartościowym elementem tekstu jest dla mnie opis stanów psychicznych Rakszy. Fragmenty z dynamiczną akcją są na zadowalającym poziomie. Momentami spodobało mi się, jak kreowałeś nastrój mroku i lęku – zwłaszcza w scenie w piekle (?). Od mroku w tekście było jednak na tyle gęsto, że do momentu ww. sceny można się już było uodpornić : >. Stąd wniosek, że taki nastrój trzeba umiejętnie dawkować.
Przy okazji wzbudziłeś we mnie ciekawość, jaką komendę wydawano strzelcom nie dysponującym bronią palną, bo wątpię, by było to “ognia”. Po krótkim zgłębianiu Internetu doszedłem do wniosku, że komendą dla łuczników mogło być “szyj” lub “bij”, dla kuszników “bij”.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Opowiadanie sprawia wrażenie dość chaotycznego, w dodatku sporo w nim niedopowiedzeń, skutkiem czego pewne sprawy nie są dla mnie do końca jasne i czytelne. Nie wiem kim był Raksza, nim stał się nim Timy. Dlaczego właśnie Timy został uprowadzony? Kim był goły olbrzym z toporem? Dlaczego chłopiec był przykuty do ściany? Dlaczego nagle został znaleziony przez Auriel i jej brata?
Nie wykluczam, że zajęta łapanką coś przeoczyłam albo odczytałam niezgodnie z intencją Autora i stąd ta niewiedza. A usterek jest taka masa, że zdołały znakomicie utrudnić lekturę. Najbardziej mi przeszkadzały dialogi pisane kursywą, niewiarygodna ilość zaimków, bez większości których tekst prezentowałby się zdecydowanie lepiej, nie zawsze poprawnie i czytelnie konstruowane zdania, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę. :-(
Masz przed sobą, Esonie, wiele pracy, ale ufam, że Twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze. ;-)
…nadając blasku wystającym z trupa resztom organów. – …nadając blasku wystającym z trupa resztkom organów. Lub: …nadając blasku wystającej z trupa reszcie organów.
…wydając z siebie przy tym donośny ryk. Z jego owłosionego cielska wydarł się okrzyk… – Nie rozumiem – wydał z siebie ryk, a z cielska wydarł się okrzyk?
…ponadziewane na stalagmity przegniłe czaszki. – Czaszki gniją?
Młody Timy podbiegł do ojca z wypiekami na twarzy. – Ze zdania wynika, że ojciec miał wypieki na twarzy. Zbędne dookreślenie.
Proponuję: Timy, z wypiekami na twarzy, podbiegł do ojca.
Dla młodego chłopca był to zalążek dorosłości. – Zbędne dookreślenie. Chłopiec jest młody z definicji.
…ale jeśli ktoś lub coś będzie chciało Cię skrzywdzić… – …ale jeśli ktoś lub coś będzie chciało cię skrzywdzić…
Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Timy słuchał uważnie rad ojca, gdyż nie chciał dać plamy na swoim pierwszym w życiu polowaniu. – Wydaje mi się, że to powiedzenie nie powinno znaleźć się w tym tekście.
Proponuję: …gdyż nie chciał skompromitować się/ narazić się na wstyd na pierwszym w życiu polowaniu.
Młodzieniec niemal czuł adrenalinę, która zaczęła pulsować mu w żyłach. – Obawiam się, że w czasach, w których dzieje się Twoja opowieść, o adrenalinie nie miano pojęcia.
– Widocznie coś musiało mi się przesłyszeć. – Raczej: – Widocznie musiałem się przesłyszeć.
…który z czasem przybrał formę elipsy. Dziwne zjawisko emanowało ciemnopomarańczową łuną, która z czasem zaczęła przybierać barwy czerni i czerwieni. – Powtórzenia.
Zdumiony chłopiec przerwał ojcu w półsłowa… – Zdumiony chłopiec przerwał ojcu w pół słowa…
…to olbrzym zamachujący się na niego z ogromnym, dwuręcznym toporem… – Raczej: …to olbrzym, zamierzający się na niego ogromnym, dwuręcznym toporem…
Timy stał jak wryty, patrząc wyłupiastymi oczyma na scenę… – Timy miał wyłupiaste oczy?
Proponuje: Timy stał jak wryty, patrząc wytrzeszczonymi oczyma na scenę…
Nagle jakaś potworna siła wyrwała Timyego do góry. Olbrzym chwycił Timyego pod pachę… – Powtórzenie:
Proponuję: Nagle jakaś potworna siła wyrwała chłopca do góry. Olbrzym chwycił Timyego pod pachę…
Czy to miała być wizja, która zamierzała przestrzec go przed czymś? – Czy wizja może cokolwiek zamierzać?
Może: Czy wizja miała ostrzegać/ być ostrzeżeniem przed czymś?
A może to umysł płatał mu figle…a może to on był małym Timym? – Brak spacji po wielokropku.
…a bezchmurne niebo miało zwiastować brak opadów. – Raczej: …a bezchmurne niebo zwiastowało brak opadów.
Raksza stanął na placu w centralnej części miasta i rozkoszował się zapachem strachu, którym aż nasiąknęły ulice miasta. Mógłby trwać w tej ekstazie przez resztę nocy, ale głód doskwierał mu coraz bardziej. Ulice były opustoszałe – nawet strażnicy ukryli się w jakiejś norze, nie chcąc natknąć się na bestię. Można by pomyśleć, że nocą to miasto umiera, ale potwór dokładnie czuł trwogę mieszkańców poukrywanych w najciemniejszych zakamarkach. – Przykłada powtórzeń.
…w momencie, w którym wypuścili salwę bełtów w jego stronę. – Salwa to wystrzał z wielu karabinów lub armat, czyli z broni palnej. Czy można oddać salwę z kusz?
…strzelcy zaprzestali ostrzału i schowali się za blankami, którymi otoczona była wieża. – Blanki nie otaczają wieży, blanki mogą ją wieńczyć.
Raksza pognał w stronę wylotu z miasta. – Wydaje mi się, że wylot może mieć np. tunel, rura. ale nie miasto.
Liczył się tylko ból i ogień, który dusił go w nozdrza i drażnił w oczy. – Coś może kogoś dusić, ale nie może dusić w coś.
Łapy nadal napędzane adrenaliną gnały go przed siebie… – Tu też adrenalina jest nie na miejscu. Czy mógł gnać do tyłu, za siebie?
Może: Łapy, nadal napędzane bólem i strachem, niosły go, byle dalej od miasta…
Ludzkie krzyki dobiegały z coraz dalsza… – Ludzkie krzyki oddalały się coraz bardziej… Lub: Ludzkie krzyki dobiegały coraz słabiej… Albo: Ludzkie krzyki dobiegały z daleka…
Wszędzie panował gęsty mrok, spod którego warstwy… – Czy mrok może mieć warstwy?
Było to ogromne pomieszczenie wyłożone skórą z ludzkich twarzy. Martwe, puste oczodoły tych bezimiennych masek… – Oczodoły są w czaszce, nie w skórze.
Wszędzie widać było czerwoną łunę, która spowiła w swoich oparach całe pomieszczenie. – Opary to wilgoć, unosząca się para, mgła. Łuna nie jest oparem.
Proponuje: Wszędzie widać było czerwoną łunę, która spowiła całe pomieszczenie.
Był nagi, po jego polikach płynęły łzy, które mieszały się z kroplami potu. Chłopak był spocony i wyczerpany… – Po co piszesz to samo dwa razy? Skoro były na nim krople potu, to zrozumiałe, że był spocony.
Mamoooooooo…. – Mamoooooooo…
Po wielokropku nie stawiamy kropki.
Niech to się już wszystko skończy! – Niech to wszystko się już skończy!
…ukazując postać młodego chłopca przykutego do skały. […] Łańcuch wiążący chłopca nagle pękł… – Łańcuch więżący chłopca nagle pękł…
Chłopiec był przykuty łańcuchem, a nie związany nim. Łańcuch go więził, nie wiązał.
Otworzył oczy, które momentalnie oślepił blask słońca, którego nie widział od tak dawna.. – Jedna kropka zbędna.
Po chwili, gdy już sytuacja w garnku uspokoiła się… – W garnku była sytuacja, czy może raczej wywar?
Dobro i spokój, jakie biły od tej istoty… – Dobro i spokój, które biły od tej istoty…
Kiedy znaleźliśmy cię o świcie z moim bratem… – Z tego wynika, że znaleziono chłopca i brata Auriel.
Proponuję: Kiedy ja i mój brat znaleźliśmy cię o świcie…
Leżałeś nagi na skraju rzeki z zakrwawionym torsem. – Tu pomyślałam, że rzeka miała zakrwawiony tors.
Proponuję: Leżałeś na skraju rzeki, nagi, z zakrwawionym torsem.
Zaciągnęliśmy Cię tutaj i po kilku godzinach… – Przynieśliśmy cię tutaj i po kilku godzinach…
Nie wydaje mi się, aby dwie osoby musiały chłopca ciągnąć. Raczej niosły go.
…przyjął z jej rąk talerz gorącej zupy i łyżkę. – Raczej: …przyjął z jej rąk miskę gorącej zupy i łyżkę.
Obudził się wypoczęty i zrelaksowany. – Raczej: Obudził się wypoczęty i rześki/ rzeźwy/ odprężony.
Relaks nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.
Pomieszczenie było puste – widocznie Auriel musiała gdzieś wyjść. – Pomieszczenie nie było puste, było w nim łóżko, piecyk, pewnie jakieś inne sprzęty…
Proponuję: W pomieszczeniu był sam – widocznie Auriel musiała dokądś wyjść.
…słońce zmieniło swą barwę na pomarańczowo-czerwoną… – …słońce zmieniło barwę na pomarańczowoczerwoną…
Kawałki mózgu zmieszanych z krwią… – Kawałki mózgu zmieszane z krwią…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję, za tak szczere opinie. Wszystkie uwagi, które wypunktowaliście – poprawiłem. Ustosunkowując się do ostatniego komentarza – opowiadanie właśnie miało zawierać niedopowiedzenia i potrzebę domyślania się, niektórych spraw. Ot, taka historia Wybrańca, tylko tego po tej ciemnej stronie.
Naprawiłem kwestię kursywy, której użyłem, aby ułatwić odnalezienie się w tekście. Jak widać przyniosło to więcej szkody niż pożytku.
Co do samego opowiadania – nie sądziłem, że okaże się ono, aż tak nieczytelne. Fakt, wiedziałem, że będzie masa błędów (głównie z interpunkcją, która nie jest moją mocną stroną), ale nie spodziewałem się tak negatywnych opinii.
No cóż, pozostaje wziąć dupę w troki i kontynuować opowieść na konkurs o Geralcie. Mam nadzieję, że będzie widoczna poprawa. Jeszcze raz dziękuję za opinie!
Jeśli uwagi okazały się przydatne, to bardzo się cieszę. ;-)
Pamiętaj, Esonie, że stworzyłeś świat, który jest jasny i oczywisty dla Ciebie, ale dla czytelnika już niekoniecznie. Czytelnik może starać się pojąć zamysły autora, ale i tak prawie nigdy nie będzie miał pewności, czy to, co niedopowiedziane, zinterpretował właściwie.
Życzę Ci powodzenia w konkursie wiedźmińskim. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.