- Opowiadanie: adanbareth - Kot

Kot

Wy­glą­da na to, że jesz­cze się nie pod­da­łam i za­mie­rzam Was dalej mę­czyć swo­imi tek­sta­mi ;) Tym razem po­wsta­ło coś lżej­sze­go – może to i do­brze. Tyle jesz­cze dodam od sie­bie, że bar­dzo trud­no było mi miar­ko­wać stę­że­nie ab­sur­du w fan­ta­sy (brak do­świad­cze­nia), więc nie je­stem pewna, na ile fak­tycz­nie jest to opo­wia­da­nie ab­sur­dal­ne, a na ile po pro­stu sa­ty­ro/pa­ro­dia.  

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Kot

Słoń­ce mocno przy­grze­wa­ło. Gruby kot prze­cią­gnął się i łyp­nął na skłę­bio­nych w dole ludzi. Z trze­cie­go pię­tra wy­da­wa­li się jacyś tacy mali i bez­wol­ni. Zu­peł­nie jak ste­ro­wa­ne ku­kieł­ki. Ziew­nął. W sumie, dla­cze­go nie, po­my­ślał le­ni­wie. Ten świat wy­da­wał się stwo­rzo­ny do tego, by nim rzą­dzić. A ze wszyst­kich stwo­rzeń on miał naj­więk­sze do­świad­cze­nie, je­że­li cho­dzi o umie­jęt­ne ma­new­ro­wa­nie ludź­mi.

***

Do­no­śny stu­kot butów na ni­skim ob­ca­sie niósł się sze­ro­kim ko­ry­ta­rzem. Dwóch par butów, dla ści­sło­ści. Ner­wo­we, śpiesz­ne drep­ta­nie nie­zbyt wy­so­ko po­sta­wio­ne­go ofi­cja­ła i pewne sie­bie, za­ma­szy­ste kroki… ko­bie­ty?

– Bar­dzo pro­szę, niech się pa­nien­ka po­śpie­szy – rzu­cił za sie­bie nie­mal już bie­gną­cy męż­czy­zna o ty­po­wo słu­żal­czej apa­ry­cji. Zo­stał za to ob­da­ro­wa­ny wy­nio­słym spoj­rze­niem lo­do­wa­tych, błę­kit­nych oczu.

– Nigdy nie śpie­szę się na żadne spo­tka­nia. Nie po­zna­łam jesz­cze ni­ko­go, kto byłby wart mo­je­go po­śpie­chu – od­par­ła wy­nio­śle ko­bie­ta, ba­wiąc się ko­smy­kiem szkar­łat­nych wło­sów. Umyśl­nie zwol­ni­ła.

– Być może, ale tym razem ma pa­nien­ka umó­wio­ne spo­tka­nie z samym im­pe­ra­to­rem! – nie ustę­po­wał ofi­cjał.

– Nie z pierw­szym i nie ostat­nim. Zresz­tą, kiedy mnie tu za­pra­szał, wie­dział chyba, jak da­le­ka po­dróż mnie czeka. Po­wi­nien być wdzięcz­ny za to, że w ogóle ją pod­ję­łam.

– Nie tyle za­pra­szał, ile we­zwał – wy­mam­ro­tał za­kło­po­ta­ny męż­czy­zna – Pa­nien­ka jest oby­wa­te­lem jego im­pe­rium. Poza tym, szcze­rze wąt­pię, by im­pe­ra­to­rzy znali takie słowo jak wdzięcz­ność.

– Nie, teraz niech pan mnie po­słu­cha – po­wie­dzia­ła sta­now­czo ko­bie­ta, przy­sta­jąc i po­trzą­sa­jąc głową z obu­rze­niem – Jak pan myśli, po co w ogóle ist­nie­ją im­pe­ra­to­rzy? Po to, żeby speł­niać wszyst­kie swoje za­chcian­ki? Bzdu­ra, ist­nie­ją dla­te­go, że ktoś musi wy­peł­niać obo­wiąz­ki, jakie świat ma wobec spo­łe­czeń­stwa. Jak pan zresz­tą może wy­po­wia­dać się na ten temat? Był pan kie­dyś im­pe­ra­to­rem?

Ofi­cjał roz­wa­żył kilka od­po­wie­dzi i wy­brał naj­bez­piecz­niej­szą z nich:

– Nie?

– To niech pan nie mówi wię­cej o rze­czach, w któ­rych nie ma pan prak­tycz­ne­go do­świad­cze­nia – pod­su­mo­wa­ła wzbu­rzo­na – Zresz­tą, praw­da jest taka, że to on cze­goś ode mnie chce, nie ja od niego. Ma­go­wie nie są zwy­kły­mi oby­wa­te­la­mi.

Męż­czy­zna wes­tchnął dys­kret­nie. Miał ocho­tę za­py­tać ko­bie­tę o jej „prak­tycz­ne do­świad­cze­nie”, ale ugryzł się w język. Tak jak mó­wi­ła, była ma­giem. Kto może wie­dzieć, co magom sie­dzi w gło­wach pod tymi to­na­mi aro­gan­cji i braku wy­cho­wa­nia? Na szczę­ście zbli­ża­li się już do sali tro­no­wej i bied­ny try­bik ogrom­nej im­pe­rial­nej ma­szy­ny urzęd­ni­czej miał wkrót­ce zo­stać uwol­nio­ny od przy­kre­go za­da­nia. Mu­siał jesz­cze zro­bić jedną rzecz, która mogła za­de­cy­do­wać o jego życiu lub śmier­ci. Za­trzy­mał się przed sa­my­mi wro­ta­mi i rzu­cił nie­pew­ne spoj­rze­nie na ma­gicz­kę. Jed­nak ja­kie­kol­wiek myśli o wsty­dzie po­rzu­cił już dawno. Czło­wiek bar­dzo szyb­ko do­sto­so­wy­wał się do pew­nych rze­czy w przy­krych wa­run­kach.

– Pro­szę chwi­lę po­cze­kać. Im­pe­ra­tor wy­ma­ga od nas speł­nie­nia pew­nych… kry­te­riów, kiedy mamy sta­nąć przed jego ob­li­czem – to mó­wiąc, za­ło­żył na głowę parę ko­cich uszu i z za­że­no­wa­niem po­pro­sił ko­bie­tę o przy­pię­cie pu­cha­te­go ogona w oko­li­cach ple­ców. Ma­gicz­ka speł­ni­ła proś­bę bez mru­gnię­cia okiem, ale nie mogła po­wstrzy­mać się od unie­sie­nia brwi na widok efek­tu koń­co­we­go.

– To dla­te­go, że jego wy­so­kość nie znosi wi­do­ku pod­ga­tun­ków – wy­ja­śnił pręd­ko ofi­cjał.

– W takim razie pan jest już wię­cej niż mar­twy – mruk­nę­ła, igno­ru­jąc zna­czą­ce spoj­rze­nie, które rzu­cił jej koci prze­bie­ra­niec – No, miej­my już to za sobą. Aż je­stem cie­ka­wa tego ca­łe­go im­pe­ra­to­ra.

Ofi­cjał prze­wró­cił ocza­mi, kiedy nie pa­trzy­ła i wes­tchnął. Po­ma­cał plu­szo­we uszy, przy­go­to­wu­jąc się men­tal­nie do pchnię­cia dę­bo­wych odrzwi.

***

Był Bo­ha­te­rem, a wie­dza po­wszech­na, którą dys­po­no­wał w za­kre­sie sze­ro­kim, acz nieco dziu­ra­wym, do­wo­dzi­ła, że wła­śnie ta­ki­mi rze­cza­mi zaj­mu­ją się Bo­ha­te­ro­wie. Zrzu­ca­ją z tro­nów de­spo­tycz­nych wład­ców i sa­dza­ją na nich po­krzyw­dzo­ne ksią­żę­ta o imio­nach szla­chet­nych i za­ra­zem po­spo­li­tych, ewen­tu­al­nie pra­wych wie­śnia­ków z po­bli­skiej wio­ski. Rze­czy­wi­stość nie do końca od­po­wia­da­ła temu sche­ma­to­wi, ale nie­spe­cjal­nie się tym przej­mo­wał. Nigdy nie miał po­czu­cia hu­mo­ru i nie do­strze­gał iro­nii swo­je­go po­stę­po­wa­nia. O wiele bar­dziej nie­po­ko­iły go wie­ści o kon­ku­ren­cji, która po­dob­no po­ja­wi­ła się gdzieś w po­bli­żu cał­kiem nie­daw­no. Nie spa­ni­ko­wał, ale też nie za­mie­rzał zwle­kać ze swoją akcją, by nie zo­stać uprze­dzo­nym w snu­tych od dawna bo­ha­ter­skich pla­nach.

***

Ude­rzył ich za­pach ryb i li­nie­ją­cej sier­ści. Nim czer­wo­no­wło­sa ma­gicz­ka zdą­ży­ła to za­re­je­stro­wać, to­wa­rzy­szą­cy jej ofi­cjał znik­nął gdzieś w tłu­mie. Nie prze­ję­ła się tym zbyt­nio. Wszech­obec­na, roz­le­wa­ją­ca się po sali po­tęż­na obec­ność im­pe­ra­to­ra cał­ko­wi­cie ją za­ab­sor­bo­wa­ła. Zaj­mo­wa­ła zbyt wiele miej­sca. Miej­sca, które po­win­no na­le­żeć do niej.

He­rol­do­wie za­po­wia­da­li jej przy­by­cie, gdy dum­nym kro­kiem ma­sze­ro­wa­ła w kie­run­ku tronu z pew­nym sie­bie uśmie­chem. Zara, mag ża­biej ka­te­go­rii przy­by­ły z pół­noc­nych pe­ry­fe­rii Ko­mo­dlan­dii. Im­pe­ra­tor skrzy­wił pysz­czek. Wi­docz­nie uwa­żał żaby za pod­ga­tu­nek. Sama Zara na­to­miast bar­dzo je lu­bi­ła, zwłasz­cza jako część ja­dło­spi­su.

Sta­nę­ła do­kład­nie dwa­dzie­ścia pięć kro­ków od tronu, w wy­li­czo­nej od­le­gło­ści, która wy­glą­da­ła naj­bar­dziej do­stoj­nie z per­spek­ty­wy ga­piów. Ten spa­sio­ny kot być może miał prze­wa­gę wy­so­ko­ści, ona jed­nak o wiele le­piej znała się na ro­bie­niu wra­że­nia. Nawet nie po­sta­ło jej w gło­wie, by się przed nim ukło­nić. Za­miast tego po­sła­ła mu cza­ru­ją­cy uśmiech.

Sto­ją­cy obok im­pe­ra­to­ra, bo­ga­to ubra­ny urzęd­nik od­chrząk­nął i spoj­rzał kar­cą­co na ma­gicz­kę.

– Jego wy­so­kość, im­pe­ra­tor Kom­dlan­dii Miau­teus Wiel­ki wita panią w swym pa­ła­cu, pani Zaro – rzekł wy­nio­słym, no­so­wym tonem.

– Do­praw­dy? Nie sły­sza­łam, by co­kol­wiek po­wie­dział – rzu­ci­ła swo­bod­nym tonem. Do­oko­ła niej pod­niósł się szum zszo­ko­wa­nych gło­sów i na­tych­miast umilkł, gdy im­pe­ra­tor skie­ro­wał na nią spoj­rze­nie wy­łu­pia­stych, zło­tych oczu.

– Jego wy­so­kość prze­ma­wia sa­mo­dziel­nie je­dy­nie do naj­do­stoj­niej­szych gości – wy­ja­śnił ura­żo­nym i jed­no­cze­śnie kar­cą­cym gło­sem wy­stro­jo­ny urzęd­nik.

– Och, cóż za zbieg oko­licz­no­ści, bo ja też. Czy w takim razie po­win­nam zna­leźć sobie na­dę­te­go bu­fo­na, żeby prze­ma­wiał za mnie?

Szum pod­niósł się znów na sali, tym razem gło­śniej­szy. Urzęd­nik rze­czy­wi­ście nadął się z obu­rze­nia tak, że wy­glą­dał jak ba­lo­nik, który prze­sła­wet­ny im­pe­ra­tor mógł prze­bić jed­nym ze swo­ich pa­zu­rów.

– Pro­szę miar­ko­wać się w obec­no­ści… – za­czął, ale prze­rwał na­tych­miast na ledwo za­uwa­żal­ny znak ko­cie­go wład­cy. Im­pe­ra­tor wbił wzrok w Zarę i długo się jej przy­glą­dał. Wresz­cie po­now­nie ski­nął na urzęd­ni­ka, który od­chrząk­nął z za­kło­po­ta­niem.

– Jego wy­so­kość być może za­szczy­ci panią jed­nym lub dwoma sło­wa­mi na ko­niec au­dien­cji – po­wie­dział ugo­do­wo – Przejdź­my jed­nak do rze­czy. Dla­cze­go zo­sta­ła pani tu we­zwa­na…

Wy­cią­gnął z rę­ka­wa dłu­ga­śny zwój i roz­wi­nął go. Po­pra­wił bi­no­kle na nosie.

– Nasz kraj, Ko­mo­dlan­dia przez ty­sią­ce lat rósł w po­tę­gę pod rzą­da­mi wiel­kich im­pe­ra­to­rów – za­czął re­cy­to­wać jakby z dawna przy­go­to­wa­ne prze­mó­wie­nie – Osią­gnę­li­śmy po­ziom cy­wi­li­za­cyj­ny nie­zna­ny innym kul­tu­rom , za­pew­ni­li­śmy do­bro­byt na­szym oby­wa­te­lom i za­gwa­ran­to­wa­li­śmy pokój na na­szych gra­ni­cach. Teraz nad­szedł czas, aby po­zwo­lić i innym ludom po­znać praw­dzi­wą cy­wi­li­za­cję i za­nieść ka­ga­nek oświe­ce­nia aż po gra­ni­ce zna­ne­go nam świa­ta…

– Cze­kaj pan, chwi­lecz­kę – prze­rwa­ła mu Zara – Chcesz po­wie­dzieć, że ten spa­sio­ny kot pla­nu­je coś w ro­dza­ju do­mi­na­cji nad świa­tem? Przy mojej po­mo­cy?

– Miar­kuj się tro­chę, ko­bie­to! To twój wład­ca! – urzęd­nik aż zro­bił się cały pur­pu­ro­wy ze wzru­sze­nia.

– Ale do­mi­na­cja nad świa­tem…? Tro­chę okle­pa­ny po­mysł – ma­gicz­ka nie zwra­ca­ła na niego naj­mniej­szej uwagi.

– Wo­li­my na­zy­wać to za­po­zna­wa­niem mniej oświe­co­nych ludów z naszą wyż­szą kul­tu­rą. Ale… tak, w grun­cie rze­czy cho­dzi o coś w ro­dza­ju do­mi­na­cji nad świa­tem. Dla­te­go zo­sta­ła tu pani we­zwa­na przez im­pe­ra­to­ra. Ze wzglę­du na pani po­nad­prze­cięt­ne umie­jęt­no­ści ma­gicz­ne….

Zara za­sta­na­wia­ła się przez chwi­lę.

– W sumie, dla­cze­go nie? – po­wie­dzia­ła w końcu – Za­wsze chcia­łam rzą­dzić świa­tem z kotem na ko­la­nach.

Tym razem urzęd­nik zre­zy­gno­wał z prób mi­ty­go­wa­nia ma­gicz­ki, ku jej ogrom­ne­mu roz­cza­ro­wa­niu. Była to jak naj­bar­dziej pra­wi­dło­wa de­cy­zja z jego stro­ny. Nie­któ­re przy­pad­ki są cał­ko­wi­cie nie­re­for­mo­wal­ne.

***

Bar­dzo łatwo było za­opa­trzyć się we wszel­kie po­trzeb­ne na­rzę­dzia. Jesz­cze ła­twiej było do­stać się nie­zau­wa­żo­nym do pa­ła­cu. Bo­ha­ter gra­tu­lo­wał sobie spry­tu. Zu­peł­nie nie przy­szło mu do głowy, że ta część planu po­szła tak gład­ko, gdyż sam na­le­żał do per­so­ne­lu pa­ła­co­we­go. Nie, nie był wcale ogra­ni­czo­ny, choć mo­gło­by się tak wy­da­wać. Po pro­stu nie miał po­czu­cia hu­mo­ru.

***

Jak to zwy­kle bywa w tego typu opo­wie­ściach, pełną apro­ba­ty dla do­mi­na­cji nad świa­tem ciszę prze­rwał jasny i szla­chet­ny głos, krzy­czą­cy mniej wię­cej takie rze­czy:

– Twe nie­cne plany, o nie­ludz­ki im­pe­ra­to­rze, być może zo­sta­ły za­ak­cep­to­wa­ne przez tę oto nie­uświa­do­mio­ną, bied­ną nie­wia­stę, ja jed­nak nie po­zwo­lę, by kto­kol­wiek jesz­cze im przy­kla­snął! Szy­kuj się na boską karę, która w mej po­sta­ci zo­sta­nie ci wy­mie­rzo­na!

Nie wy­war­ło to, nie­ste­ty, spo­dzie­wa­ne­go wra­że­nia na ze­bra­nych. Ta­jem­ni­czy męż­czy­zna, któ­re­go syl­wet­kę ma­je­sta­tycz­nie opla­ta­ły pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, spe­szył się nieco. Wy­da­wa­ło mu się, że sta­nął w od­po­wied­nim miej­scu, by wy­wrzeć wy­star­cza­ją­co bo­ha­ter­skie wra­że­nie. Na wszel­ki wy­pa­dek prze­su­nął się nieco w prawo. Tak, tak chyba było le­piej.

– Za kogo się uwa­żasz, by prze­ry­wać au­dien­cję u Wiel­kie­go Im­pe­ra­to­ra? – za­py­tał bez więk­sze­go prze­ko­na­nia urzęd­nik.

Teraz wresz­cie męż­czy­zna po­czuł, że stąpa po pew­niej­szym grun­cie. Na to aku­rat miał przy­go­to­wa­ną od­po­wiedź.

– Jam jest Gharg­za­la­gul Wiel­ki, znany na całym świe­cie ze swych bo­ha­ter­skich czy­nów, syn słoń­ca i księ­ży­ca, hra­bia Ghar­gii i paru po­mniej­szych księ­ste­wek, wład­ca co naj­mniej pię­ciu pla­net w na­szym Ukła­dzie Sło­necz­nym, kan­dy­dat do ręki…

– Je­steś pe­wien, że ma­mu­sia czy­ta­ła ci wła­ści­we ba­jecz­ki do po­dusz­ki? – prze­rwa­ła mu zmę­czo­nym gło­sem Zara – Brzmisz ra­czej jak skrzy­żo­wa­nie głów­ne­go an­ta­go­ni­sty z naj­mniej sen­sow­ną czę­ścią umy­słu pro­ta­go­ni­sty, w do­dat­ku z kom­plek­sem niż­szo­ści i me­lo­ma­nią, a nie bo­ha­ter.

– Pro­szę za­brać mi stąd tego czło­wie­ka – wes­tchnął urzęd­nik, mach­nię­ciem ręki zby­wa­jąc zdę­bia­łe­go pseu­do-bo­ha­te­ra – Czy ktoś w ogóle jest w sta­nie po­wie­dzieć mi, co to za jeden?

Ro­zej­rzał się po sali. Dwo­rza­nie naj­czę­ściej od­wra­ca­li wzrok, ktoś jed­nak zdo­był się na od­wa­gę i po­wie­dział:

– To na­uczy­ciel szko­ły dwor­skiej, sir. Kilka dni temu zo­stał zwol­nio­ny.

Parę osób przy­tak­nę­ło. Teraz, gdy strach zo­stał prze­zwy­cię­żo­ny, nagle oka­za­ło się, że nie­wy­da­rzo­ny bo­ha­ter miał wię­cej zna­jo­mych w sali tro­no­wej.

– Fak­tycz­nie, tak było.

– Po­dob­no nawet gro­ził im­pe­ra­to­ro­wi ze­mstą za utra­tę po­sa­dy!

– Chcesz za­po­biec do­mi­na­cji nad świa­tem w akcie ze­msty za zwy­kłe zwol­nie­nie? – w gło­sie Zary brzmia­ło coś na kształt po­dzi­wu – Czło­wie­ku, to jest już nowy wy­miar bo­ha­ter­stwa.

– Nie ob­cho­dzą mnie jego mo­ty­wy. Wtar­gnął do sali tro­no­wej i gro­ził im­pe­ra­to­ro­wi. To zdra­da stanu – orzekł z sa­tys­fak­cją urzęd­nik – Prawo prze­wi­du­je za to naj­wyż­szą karę. Skró­cić go o głowę!

Kilku straż­ni­ków chwy­ci­ło sza­mo­czą­ce­go się i klną­ce­go męż­czy­znę.

– Uwa­żaj, żeby ktoś nie po­zwał cię o zła­ma­nie praw au­tor­skich – mruk­nę­ła jesz­cze Zara, ale od kiedy wszyst­ko prze­sta­ło krę­cić się wokół jej osoby, prak­tycz­nie stra­ci­ła za­in­te­re­so­wa­nie całym wi­do­wi­skiem.

***

De­tro­ni­za­cja miała być kom­plet­na i cał­ko­wi­ta. Oczy­wi­ście, także wi­do­wi­sko­wa. Nie­ste­ty, pro­blem sta­no­wi­ło po­now­ne ob­sa­dze­nie tronu (o ile w ogóle coś z niego zo­sta­nie). Pra­wo­wi­ty wład­ca co praw­da nie sta­no­wił­by naj­gor­szej opcji, choć był może nie do końca zdro­wy na umy­śle, ale wąt­pli­wym wy­da­wa­ło się Bo­ha­te­ro­wi, by po jego akcji znaj­do­wał się w kon­dy­cji od­po­wied­niej do rzą­dze­nia. Za­wsze mógł zna­leźć ja­kie­goś szla­chet­ne­go wie­śnia­ka, ale szcze­rze mó­wiąc, po­szu­ki­wa­nie go wy­da­ło mu się zbyt mę­czą­ce. Po­zo­sta­wa­ła jesz­cze opcja, że sam obej­mie tron, jako Bo­ha­ter, który go zwol­nił. Od­rzu­cił ją jed­nak na­tych­miast. Za­wsze wolał być Bo­ha­te­rem niż wład­cą. W takim razie, po­zo­sta­ło mu już tylko jedno wyj­ście.

***

Zara stała na mu­rach pa­ła­cu i wpa­try­wa­ła się bez­myśl­nie w roz­cią­ga­ją­ce się po­ni­żej, tęt­nią­ce ży­ciem mia­sto. Od czasu do czasu ma­chi­nal­nie się­ga­ła do miski z kan­dy­zo­wa­ny­mi owo­ca­mi, którą pod­wę­dzi­ła jed­nej ze słu­żą­cych. Zaraz po nie­przy­jem­nym in­cy­den­cie ze zwol­nio­nym na­uczy­cie­lem, im­pe­ra­tor za­rzą­dził pod­wie­czo­rek i na tym skoń­czy­ły się roz­mo­wy o do­mi­na­cji nad świa­tem. Dla Zary pod­wie­czo­rek u im­pe­ra­to­ra za bar­dzo śmier­dział ry­ba­mi, dla­te­go wy­mknę­ła się chył­kiem, przy oka­zji za­bie­ra­jąc ze stołu miskę ła­ko­ci. Je­że­li będą jej po­trze­bo­wa­li, z pew­no­ścią po nią przy­ślą. Tym­cza­sem roz­ko­szo­wa­ła się uczu­ciem wiel­ko­ści, jaką da­wa­ło jej spo­glą­da­nie na ma­lut­kich ludzi na głów­nym trak­cie, który biegł od bramy pa­ła­cu do murów mia­sta.

Nagle jed­nak w tę sie­lan­kę wkra­dło się bar­dzo nie­przy­jem­ne wra­że­nie. Całym swoim in­stynk­tem Zara po­czu­ła, że grozi jej nie­bez­pie­czeń­stwo. Mu­sia­ła ucie­kać! Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. Nie było czasu na błą­ka­nie się ko­ry­ta­rza­mi pa­ła­cu. Za­wsze mogła ze­sko­czyć z muru i li­czyć na to, że uda jej się rzu­cić na czas od­po­wied­nie za­klę­cie. Jej wzrok padł na miskę ze sło­dy­cza­mi, a potem znów na kłę­bią­cych się w dole ludzi.

W sumie skąd mogła mieć pew­ność, że na dole bę­dzie fak­tycz­nie bez­piecz­niej?

***

Wie­czor­ne, parne po­wie­trze nad mia­stem ro­ze­rwał nagle huk. W pierw­szej chwi­li lu­dzie nie­pew­ni, czy to już niebo wali się im na głowę czy może jed­nak to zie­mia po­sta­no­wi­ła ze­trzeć ich ze swo­jej po­wierzch­ni, byli bar­dzo skłon­ni ulec pa­ni­ce. Wy­star­czy­ło jed­nak, by ktoś spo­strzegł, że ów gwał­tow­ny dźwięk do­biegł od stro­ny pa­ła­cu i za­mie­sza­nie w sto­li­cy wkro­czy­ło na zu­peł­nie inny wy­miar. Po­śród tego rej­wa­chu kro­czył pew­nym kro­kiem wy­so­ki, po­wścią­gli­wy męż­czy­zna. Nie spo­glą­da­jąc za sie­bie, kie­ro­wał się w stro­nę za­chod­niej bramy. Bo­ha­ter speł­nił swoje za­da­nie. Po­zo­sta­ło mu tylko od­da­lić się w iście bo­ha­ter­ski spo­sób.

***

Gdy tylko miesz­kań­cy sto­li­cy ochło­nę­li z pierw­sze­go stra­chu, oka­za­ło się, że, do­słow­nie, pod­nie­sio­no wiele ha­ła­su wła­ści­wie o nic. Co praw­da, w pod­zie­miach pa­ła­cu fak­tycz­nie zde­to­no­wa­ny zo­stał ła­du­nek wy­bu­cho­wy, na szczę­ście jed­nak (lub nie­ste­ty dla spraw­cy) dzię­ki wil­go­ci pa­nu­ją­cej w lo­chach więk­szość pro­chu za­mo­kła przed wy­bu­chem. Je­dy­nym, co zdzia­ła­ło zgod­nie z pla­nem Bo­ha­te­ra, był efekt dźwię­ko­wy, za który od­po­wia­da­ło kilka pro­stych za­klęć. Po tym roz­po­zna­no, z jakim roz­ma­chem pla­no­wa­no zgła­dzić im­pe­ra­to­ra.

Tym razem szczę­ście co praw­da przy­słu­ży­ło się wiel­kie­mu wład­cy i jego dwo­rza­nom, jed­nak de­tro­ni­za­cja tak czy owak bar­dzo szyb­ko stała się fak­tem do­ko­na­nym. Za­le­d­wie kilka go­dzin po nie­uda­nym za­ma­chu do sto­li­cy przy­by­ła flota z ko­smo­su, która twier­dzi­ła, że ma pełne prawa do pu­ste­go tronu im­pe­rium. Tron nie był pusty? Za­wsze mógł się jesz­cze stać. Miesz­kań­cy sto­li­cy prze­my­śle­li całą spra­wę i z ra­do­ścią ob­ra­li do­wód­cę ko­smi­tów swoim nowym wład­cą. Co zaś stało się z kocim im­pe­ra­to­rem? Tego nikt nie mógł być pe­wien. Pewną wska­zów­kę, co do jego losu, mogła sta­no­wić dra­stycz­nie ma­le­ją­ca po­pu­la­cja myszy w miej­skiej ka­na­li­za­cji. Trud­no jed­nak po­wie­dzieć, czy „uzur­pa­tor” i „nie­ludz­ki tyran” fak­tycz­nie sal­wo­wał się uciecz­ką do ście­ków czy ra­czej zo­stał zmu­szo­ny do uda­nia się tam na ba­ni­cję. Ja­ka­kol­wiek by nie była praw­da, całe mia­sto świę­to­wa­ło bez­kr­wa­we zwy­cię­stwo nad „sta­rym sier­ściu­chem”. Pseu­do-bo­ha­ter, a ra­czej be­stial­sko po­trak­to­wa­ny na­uczy­ciel, znów do­stał się na po­sa­dę w dwor­skiej szko­le, Zara na­to­miast do­sta­ła pełną swo­bo­dę dzia­łań na za­sa­dach amne­stii. Wró­ci­ła więc na pół­noc i cie­szy­ła się by­ciem w cen­trum uwagi tam­tej­szej mi­kro­spo­łecz­no­ści, od czasu do czasu wzdy­cha­jąc za nie­speł­nio­nym ma­rze­niem o do­mi­na­cji nad świa­tem.

Można więc chyba po­wie­dzieć, że wszyst­ko skoń­czy­ło się szczę­śli­wie.

***

Wła­ści­wie mógł już teraz wy­su­nąć pa­zu­ry i spo­wo­do­wać tym samym serię przy­jem­nych dla ucha pi­sków. Jed­nak jedno spoj­rze­nie na pełną miskę wciąż znaj­du­ją­cą się poza jego za­się­giem wy­star­czy­ło, by po­zwo­lił się jesz­cze tro­chę po­tar­mo­sić. Gdy wresz­cie ta na­mol­na ruda dzie­wu­cha wy­pu­ści­ła go ze swo­ich objęć, z ura­żo­ną god­no­ścią udał się do­kład­nie w prze­ciw­ną stro­nę. Prych­nął tylko z po­gar­dą i ze sto­ic­kim spo­ko­jem zajął się czysz­cze­niem łapek. Ci głupi lu­dzie mogli my­śleć, że udało im się go prze­chy­trzyć raz czy drugi. Jed­nak tym, który ko­niec koń­ców od­no­sił zwy­cię­stwo, był oczy­wi­ście on. Mógł jesz­cze spo­koj­nie po­cze­kać na swój triumf – w końcu koty mają aż dzie­więć żyć. Zo­sta­ło mu więc jesz­cze sie­dem szans na wcie­le­nie planu o do­mi­na­cji nad świa­tem w życie.

Ba­ga­tel­ka.

Koniec

Komentarze

– Nie tyle za­pra­szał, ile we­zwał – wy­mam­ro­tał za­kło­po­ta­ny męż­czy­zna(+.)

 

w któ­rych nie ma pan prak­tycz­ne­go do­świad­cze­nia <– masło ma­śla­ne, do­świad­cze­nie to prak­ty­ka

 

przy­sta­jąc i po­trzą­sa­jąc głową z obu­rze­niem(+.)

 

pod­su­mo­wa­ła wzbu­rzo­na(+.)

 

Kto może wie­dzieć, co magom sie­dzi w gło­wach(+,) pod tymi to­na­mi aro­gan­cji i braku wy­cho­wa­nia ogła­dy?

 

pew­nych rze­czy w przy­krych wa­run­kach.

– Pro­szę chwi­lę po­cze­kać. Im­pe­ra­tor wy­ma­ga od nas speł­nie­nia pew­nych… kry­te­riów

 

mruk­nę­ła, igno­ru­jąc zna­czą­ce spoj­rze­nie, które rzu­cił jej koci prze­bie­ra­niec(+.)

 

Ofi­cjał prze­wró­cił ocza­mi, kiedy nie pa­trzy­ła(+,) i wes­tchnął. ← wtrą­ce­nie od­dzie­laj prze­cin­ka­mi

 

iro­nii swo­je­go po­stę­po­wa­nia. ← nie wiem, czy jest coś ta­kie­go, jak iro­nia po­stę­po­wa­nia

 

roz­le­wa­ją­ca się po sali po­tęż­na obec­ność im­pe­ra­to­ra ← czy obec­ność może się roz­le­wać i być po­tęż­na?

 

Zaj­mo­wa­ła zbyt wiele miej­sca. Miej­sca, które po­win­no na­le­żeć do niej. ← mó­wisz o obec­no­ści i ona jest pod­mio­tem. Za­miast niej daj kon­kret­ną osobę.

 

Nawet nie po­sta­ło jej w gło­wie ← nie znam tego słowa, więc nie wiem czy to błąd. Wy­ja­śnisz mi je? Chyba to dość stare okre­śle­nie?

 

Sto­ją­cy obok im­pe­ra­to­ra, bo­ga­to ubra­ny urzęd­nik

 

zło­tych oczu. ← przy­cze­pię się, bo jeśli coś jest złote, to może być po­zła­ca­ne albo ze złota rów­nie do­brze, jak mieć złoty kolor.

 

au­dien­cji – po­wie­dział ugo­do­wo(+.)

 

zZa­czął re­cy­to­wać jakby z dawna przy­go­to­wa­ne prze­mó­wie­nie(+.)

 

nie­zna­ny innym kul­tu­rom , ← zbęd­na spa­cja

 

prze­rwa­ła mu Zara(+.)

 

uUrzęd­nik aż zro­bił się cały pur­pu­ro­wy ze wzru­sze­nia.

 

mMa­gicz­ka nie zwra­ca­ła na niego naj­mniej­szej uwagi.

 

– W sumie, dla­cze­go nie? – po­wie­dzia­ła w końcu(+.)

 

Bar­dzo łatwo było za­opa­trzyć się we wszel­kie po­trzeb­ne na­rzę­dzia. Jesz­cze ła­twiej było do­stać

 

prze­rwa­ła mu zmę­czo­nym gło­sem Zara(+.)

 

mach­nię­ciem ręki zby­wa­jąc zdę­bia­łe­go pseu­do-bo­ha­te­ra(+.)

 

w gło­sie Zary brzmia­ło coś na kształt po­dzi­wu(+.)

 

orzekł z sa­tys­fak­cją urzęd­nik(+.)

 

przy oka­zji za­bie­ra­jąc ze stołu miskę ła­ko­ci. ← wyżej twier­dzisz, że za­bra­ła ją słu­żą­cej

 

Wie­czor­ne, parne po­wie­trze nad mia­stem ro­ze­rwał nagle huk. ← nie wiem, czy po­wie­trze da się ro­ze­rwać hu­kiem. I “nagle” sto­pu­je akcję, tak mnie Sko­necz­ny po­uczał

 

oka­za­ło się, że, do­słow­nie, pod­nie­sio­no wiele ha­ła­su wła­ści­wie o nic.

 

do­wód­ce ko­smi­tów swoim nowym wład­cą. ← do­wód­cę

 

Pewną wska­zów­kę, co do jego losu, mogła

 

uciecz­ką do ście­ków(+,) czy ra­czej zo­stał zmu­szo­ny do uda­nia się tam na ba­ni­cję.

 

 

 

Cie­ka­wie się za­czę­ło, ale koń­ców­ka jest we­dług mnie ze­psu­ta. Mało lo­gicz­na, cha­otycz­na i nie­prze­ko­nu­ją­ca. Bar­dzo łatwo zre­zy­gno­wa­li z im­pe­ra­to­ra – i czemu w ogóle lud miał taką wła­dzę, że od tak go usu­nął z tronu? Skoro był de­spo­tą, czemu nie zro­bi­li tego wcze­śniej? 

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Prze­czy­ta­łam heart

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

To ja jesz­cze jedno do­rzu­cę:

 

Zu­peł­nie jak ste­ro­wa­ne przez kogoś ku­kieł­ki. – Jeśli ste­ro­wa­ne, to wia­do­mo, że przez kogoś/coś. :) Wy­star­czy­ło­by:

 

Zu­peł­nie jak ste­ro­wa­ne ku­kieł­ki.

...Pan muzyk? Żebym zry­żał!

Mam wra­że­nie, że mało tu ab­sur­du, ale ja się nie znam, więc nie przej­muj się zbyt­nio moim zda­niem.

Masz Ko­mo­dlan­dię i Kom­dlan­dię.

z ra­do­ścią ob­ra­li do­wód­ce ko­smi­tów swoim nowym wład­cą

Li­te­rów­ka.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Prze­czy­ta­łem z pew­nym za­in­te­re­so­wa­niem, które pod ko­niec zni­kło. 

Prze­czy­ta­łam i nie do­zna­łam żad­nych wra­żeń. Ani do­brych, ani złych. Ab­surd niby jest, ale jakiś taki mało fajny i chyba tro­chę bez sensu.

A Koty i tak rzą­dzą świa­tem.

 

– Być może, ale tym razem ma pa­nien­ka umó­wio­ne spo­tka­nie z samym im­pe­ra­to­rem! – nie ustę­po­wał ofi­cjał. – …spo­tka­nie z samym im­pe­ra­to­rem! – Nie ustę­po­wał ofi­cjał.

Nie za­wsze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Pro­po­nu­ję zaj­rzeć do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Wszech­obec­na, roz­le­wa­ją­ca się po sali po­tęż­na obec­ność im­pe­ra­to­ra… – Roz­le­wa­ją­ca się wszech­obec­na obec­ność wy­glą­da mi na roz­pusz­czo­ne, roz­le­wa­ją­ce się masło ma­śla­ne.

 

Zara, mag ża­biej ka­te­go­rii przy­by­ły z pół­noc­nych pe­ry­fe­rii Ko­mo­dlan­dii. […] Sama Zara na­to­miast bar­dzo je lu­bi­ła, zwłasz­cza jako część ja­dło­spi­su. – Ja­kiej płci jest Zara?

 

Sama Zara na­to­miast bar­dzo je lu­bi­ła, zwłasz­cza jako część ja­dło­spi­su. – Czę­ścią ja­dło­spi­su może być także okład­ka, a po­dej­rze­wam, że nie taką część menu mia­łaś na myśli.

Pro­po­nu­ję: …zwłasz­cza jako po­zy­cję ja­dło­spi­su.

 

Osią­gnę­li­śmy po­ziom cy­wi­li­za­cyj­ny nie­zna­ny innym kul­tu­rom , za­pew­ni­li­śmy… – Zbęd­na spa­cja przed prze­cin­kiem.

 

Szy­kuj się na boską karę, która w mej po­sta­ci zo­sta­nie ci wy­mie­rzo­na! – W jaki spo­sób wy­mie­rza się karę w czy­jejś po­sta­ci?

 

mach­nię­ciem ręki zby­wa­jąc zdę­bia­łe­go pseu­do-bo­ha­te­ra… – mach­nię­ciem ręki zby­wa­jąc zdę­bia­łe­go pseu­dobo­ha­te­ra

 

za­mie­sza­nie w sto­li­cy wkro­czy­ło na zu­peł­nie inny wy­miar. Po­śród tego rej­wa­chu kro­czył pew­nym kro­kiem wy­so­ki… – Kro­cząc, prze­kro­czo­no do­pusz­czal­ną ilość kro­ków.

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

nie po­sta­ło jej w gło­wie

A być może po­le­ża­ło? ;-D

 

Zgu­bi­łem się przy za­ma­chach, od­no­sząc wra­że­nie du­że­go cha­osu w serii przed­sta­wia­nych wy­da­rzeń.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i wszyst­kie ko­men­ta­rze! Wy­glą­da na to, że fak­tycz­nie za­prze­pa­ści­łam tę koń­ców­kę – może po pro­stu za bar­dzo chcia­łam dodać na ko­niec coś fak­tycz­nie ab­sur­dal­ne­go i się z tym po­śpie­szy­łam. Jeśli cho­dzi o im­pe­ra­to­ra i jego przy­mu­so­wą “de­tro­ni­za­cję”, to lud w za­sa­dzie nie miał więk­sze­go wy­bo­ru – naj­pierw dusił się pod jed­nym ty­ra­nem, potem po­ja­wi­li się ko­lej­ni “pre­ten­den­ci” do tronu, więc po pro­stu wy­brał mniej­sze zło. Chyba le­piej być rzą­dzo­nym przez ko­smi­tów, a nie przez kota, cho­ciaż w sumie nie do­świad­czy­łam ani jed­ne­go, ani dru­gie­go, więc tylko zga­du­ję ;) 

Prze­czy­ta­łam.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Stę­że­nie ab­sur­du w opo­wia­da­niu nie­wy­so­kie, ale nie mnie to oce­niać.  Przy­jem­ne, choć na ko­la­na nie rzu­ci­ło.

Po­do­ba­ła mi się pierw­sza część Two­je­go opo­wia­da­nia, tam gdzie rze­czy dzia­ły się po kolei, jedna po dru­giej. Kli­mat jak z "Ali­cji w Kra­inie Cza­rów". Duży plus dla bły­sko­tli­wych dia­lo­gów. Myślę, że to dla­te­go, że po­czą­tek tek­stu jest oso­bi­sty, a przez to praw­dzi­wy.

Moim zda­niem mało ab­sur­du. I sama hi­sto­ria, nie­ste­ty, ale nie po­ry­wa. Wład­ca, który się nawet nie wy­po­wia­da i jest kotem spra­wia wra­że­nie wci­śnię­te­go na siłę. I sam finał też nie za­chwy­cił. Nie­ste­ty.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Jest hi­sto­ria, ale ko­smi­ci na końcu to taki dia­be­łek z pu­deł­ka, albo – jak kto woli – deus ex ma­chi­na ;) Małe stę­że­nie ab­sur­du w ab­sur­dzie, za to po­do­bał mi się spo­sób bu­do­wa­nia hi­sto­rii z kilku punk­tów wi­dze­nia.

Nowa Fantastyka