- Opowiadanie: c21h23no5.enazet - Usłysz mnie, śpiewam w głębinach

Usłysz mnie, śpiewam w głębinach

Surrealistyczna, oniryczna opowieść na Dzień Dziecka. :) Dla ludzi i waleni. Dziękuję betującym za pierwszy kontakt i poprawki.

 

Mojego chłopaka i mnie bardzo poruszył fakt istnienia wieloryba, którego głosu nie rozumie bądź też nie słyszy żaden inny, ponieważ nadaje on na nietypowej, zbyt wysokiej częstotliwości – 52 Hz. Marek zrobił w związku z tym grafikę, ja napisałam wiersz (inny, niż widniejący gdzieś poniżej). Ale to było za mało. Kilkukrotnie przyśnił mi się ten sam sen, czego dotychczas nie doświadczyłam, a widoku nigdy już nie zapomnę – można znaleźć go w połowie opowiadania, w najbardziej surrealistycznej wizji. 

Być może owo stworzenie nie odczuwa nic podobnego do tego, co wyobrażają sobie ludzie, próbując postawić się w jego sytuacji. Niemniej pokonuje ono olbrzymie odległości, wciąż nawołując :) Tutaj można go posłuchać. Ludzie ślą jego badaczom (którzy nigdy go nie widzieli, jedynie słyszeli) listy i wiersze, identyfikując się z nim, lecz ów waleń, okrzyknięty najbardziej samotnym wielorybem na świecie, nie ma pojęcia, jak bardzo jest adorowany.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Usłysz mnie, śpiewam w głębinach

eM Gie, 52 Hz

 

 

Sen o powierzchni powtarza się. Czerwona, falująca tafla triumfalnie pochłania bezlitosne słońce. Widzę nad nią dziesiątki, setki fontann i rozbryzgów wody. Ocean drży od potężnych głosów podwodnego chóru. Mój ton jest taki sam, jak innych, wdzięcznie zlewa się w melodię, w której tańczy opowieść o naszym świecie. Rekiny odbijają się od niej, jakby stanowiła ochronną bańkę. Młode lawirują beztrosko pomiędzy dźwiękami, ucząc się i naśladując. Słuchają opowieści o tym, jak stworzenia lądu odeszły, rozsypały się w proch na wypalonych pustyniach kontynentów i pozostał już tylko ocean. Niegdyś ziemiochody i lądowietrzni nas nie interesowali, lecz gdy wiatr przyniósł ich duchy, usłyszeliśmy miliardy historii. Choć poznanie wielu z nich przynosiło radość, wszystkie sprowadzały się do końca w morderczych promieniach słońca. Obce wspomnienia wnikały w nas, pozostawiając w trzewiach smak piasku i pragnienia, którego nigdy dotąd nie zaznaliśmy i który palił nas jak lawa wulkanów. Przestaliśmy więc rozdzielać się i nieustannie śpiewaliśmy, chcąc zagłuszyć echa wymarłego życia.

W tym śnie zachłanna gwiazda nie pożera oceanu, a chłodna bryza pieści skórę. Zupełnie inaczej niż na jawie, gdzie każdy haust powietrza za dnia jest torturą, a nocą wciąż pozostaje przesiąknięty nieznośnym ciepłem. Za każdym razem muszę odrobinę krócej płynąć ku powierzchni, a jaskrawe światło dociera dalej w mrok głębin, wykradając sekrety i zapędzając mieszkańców coraz niżej. Czy to możliwe, by ślepe, nienazwane stworzenia wiecznego mroku miały poznać żar słońca?

W prześladującej mnie uporczywie wizji tłum braci i sióstr złączony jest jedną melodią, która przenika nas i zabiera ze sobą ku bezpiecznej, chłodnej jedności. Na jawie jestem sam od tak dawna, że zapominam, iż istnieją podobne do mnie stworzenia. Samotność ma taki sam smak, jak wspomnienia ziemiochodów. Walczę z nim w podobny sposób, co we śnie – śpiewam, by zagłuszyć cierpienie. Widzę pląsy moich dźwięków i wody, łączących się w wir pełen opowiadanych tęsknot i ukrytych znaczeń. Pokonuję wciąż od nowa tę samą drogę, od Szczeliny Wielkiego Mroku ku Złotym Rafom. Boję się odejść – tutaj woda, mój głos i ja to jedno. Choć nikt nie rozumie piosenki, mieszkańcy oceanu czują, że tu jestem. Nie zbliżają się zanadto, widzę wokół siebie jedynie zarysy i odległe kształty, słyszę ostrzegawcze nawoływania i skargi drapieżników. Nikt nic do mnie nie mówi, nie odpowiada, nie podejmuje melodii. Jawa na tle powtarzającego się snu przyprawia o szaleństwo.

Pokonuję odmęty, pożeram miliony maleńkich żyjątek i myślę sobie, że jestem wielki jak osobny świat. Śpiewam o tworzeniu kształtów z wody, dźwięku i łagodnego światła, zupełnie innego niż białe promienie, które palą mnie z każdym wdechem. Czaruję samicę, której pragnę każdą cząstką. Zdaje mi się, że dostrzegam ją w ciemnych masach i krajobrazach jałowiejącego życia oceanu, nim przychodzi gorzkie rozczarowanie. Gdyby nie wspomnienie matki, która szeptała, że mój głos jest piękny, mimo że go nie słyszy, dawno uznałbym siebie za chorego i odstręczającego, którego szpetne zawodzenia odstraszają braci. Pamięć blednie, ale wciąż jeszcze zdaję sobie sprawę, że choć tak olbrzymi, z jakiegoś powodu jestem niewidzialny. Nocą wynurzam się z wody i staram się dojrzeć gwiazdy. Dzięki echom ziemiochodów wiem, że są tak samotne jak ja. Światło stanowi ich język. Co mówi nasza czerwona, rozgniewana gwiazda? Za co nas nienawidzi?

Wiem też, że ziemiochody potrafiły być równie opuszczone w tłumie podobnych sobie istot, co ja w odmętach oceanu. Czyżby każdy z nich miał odmienny głos, którego nie rozumieli pozostali?

Wstydzę się tego, ale istnieje we mnie nadzieja, że wyżerające wodę słońce pchnie ku mnie inne olbrzymy. Wierzę w ziszczenie się snu o pokonanej, czerwonej gwieździe i kimś, kto mnie dostrzeże. Każdego dnia jestem gotowy, by wyłowić z rozedrganej wody: słyszę cię. Świat się kończy, ale cóż z tego, gdy ja wciąż jestem własnym uniwersum, potrafiącym sprawić, by dźwięk i woda tańczyły. Zdolnym powołać do życia nowy głos, nim wszystko zamilknie. Spragnionym dotyku i rozmowy, tego, co w snach kusi mnie co noc. Co ziemiochody trwoniły, nie dostrzegając magii obecności drugiego. Wszczynały kłótnie, nie słuchały się wzajemnie, zwracały do wewnątrz siebie i trzymały na dystans. Jeśli nie zdołam znaleźć towarzyszy, nim zgasnę, chciałbym zostać echem niczym z mojego snu i móc opowiedzieć komukolwiek, jak mocno próbowałem się porozumieć.

 

Usłysz mnie, usłysz, śpiewam w głębinach

zanurzone w wodzie słowa są kojąco chłodne

opowiadam o córkach, o nieistniejących synach

obdarz mnie nimi, serce nakarm głodne

 

jestem tu, niech mój głos ci wskaże drogę

czekam już na ciebie całą słoną wieczność

tańcem w najczulszych objęciach obdarzyć cię mogę

spraw, by samotność to już była przeszłość 

 

usłysz mnie, usłysz, śpiewam w głębinach…

 

Nagle czuję uścisk na ciele: nie zwykły dotyk, jak muśnięcia rafy albo bolesne rozdarcie brzucha o wrak statku. Zdaje mi się, jakby ktoś olbrzymi owinął wokół mnie silną płetwę i zaczął ciągnąć ku powierzchni. Próby oswobodzenia spełzają na niczym, jestem coraz bliżej rozgrzanej tafli oceanu. Przygotowuję się na spotkanie z żarem, lecz na zewnątrz wita mnie bryza niczym ze snu. Gdy wynurzam się z wody, wokół powstaje ochronny, wirujący kokon wody, pieszczący skórę chłodnym powiewem. Unoszę się wysoko ponad toń. Widzę gigantyczny, gładki błękit, a ponad nim biel i czerwone oko słońca. Ten, kto mnie ściska, zaczyna pchać mnie na zachód; chwyt jest mocny i pewny, lecz nie bezlitosny – odnajduję w nim smak obietnicy. Czuję czyjąś wolę, przejętą moją niedolą, obecność przesiąkniętą słabością do zimnych głębin oceanu i mojego głosu. Jak to możliwe? Kto mnie usłyszał?

Wiem, że choć nie widzę swojego towarzysza, on istnieje. Przecież sam przez większość życia byłem niewidzialny. Teraz, gdy zostałem odnaleziony i lecę przez przestworza niczym lądowietrzni, dostrzegam swoje odbicie w tafli wody. Zdaję się maleńki wobec ogromu oceanu i bezkresu nieba. Pragnę wydać z siebie głos, sprawdzić, jak tańczy z powietrzem, lecz zamiast dźwięków z mojej paszczy wydobywają się tysiące drobnych, skrzydlatych istot. Wiem, czym są, znam je ze wspomnień ziemiochodów. To motyle. Wypełniają cały ochronny kokon. Mają jaskrawe barwy, a trzepot ich skrzydeł sprawia, że lecę jeszcze szybciej i jest mi jeszcze chłodniej. Nie wiem, czy choruję, umieram, śnię, czy też dzieje się to naprawdę. Wiem tylko, że jestem szczęśliwy.

Opiekun niesie mnie wytrwale przez cały dzień, jakby próbował ścigać się z wędrującą po niebie gwiazdą. W końcu świat przybiera karmazynowy odcień i nawet ja zdaję się mieć kolor krwi, gdy patrzę na swoje coraz mniej wyraźne odbicie w ciemnoczerwonym zwierciadle. Wzrok mam słaby, lecz słyszę ląd przed sobą – odgłosy fal uderzających o skały, rozbryzgującej się wody, zawodzenia wiatru w szczelinach. Niewidoczny towarzysz opuszcza mnie gwałtownie nad ocean, tak, że jestem w połowie zanurzony. Otaczająca mnie bańka eksploduje, rój motyli rozpierzcha się dookoła. Zanurzam głowę pod powierzchnię i czuję, jakby moje wnętrze również rozerwał wybuch.

Słyszę je. Ich głosy są tak podobne do szeptów matki. Wpływam wąskim przesmykiem do rozległej zatoki, otoczonej ze wszystkich stron wysokimi skałami. Muszą zapewniać mnóstwo zbawiennego cienia, skrywać mieszkańców przed czerwonym okiem. Orientuję się, że pruję przed siebie sam, uścisk zniknął, otaczają mnie za to setki głosów. Oniemiały i zdezorientowany, złakniony ujrzenia braci uderzam z impetem w jednego z olbrzymów. Dostrzegam go coraz wyraźniej, otaczając powitalnymi dźwiękami: to młoda samica, nieco mniejsza ode mnie i zwinniejsza. Mówię do niej, snując bezładną opowieść, zalewając przestrzeń wokół obrazami samotności, lotu przez przestworza, motyli. Okrążają nas w ciszy inne olbrzymy, uważnie nasłuchując mojego głosu. Po dłuższej chwili zamieram, zdjęty porażającym rozczarowaniem.

Nie słyszą mnie. Próbują, lecz to na nic.

– Spokojnie, Słowiku – odzywa się samica. Jej głos pieści zmysły, słowa przeznaczone tylko dla mnie wprawiają w ruch ciemną wodę, malując na niej tęsknotę i troskę. Nie mogę w to uwierzyć; powolna kontemplacja, do jakiej przywykłem, nie nadąża z interpretacją tego nowego, niesamowitego snu.  – Znamy sposób, żeby cię usłyszeć. Płyń z nami.

Wraz ze stadem zanurzam się w nieznaną toń. Mijamy gromady delfinów, orek, narwali, płaszczek, ośmiornic, nawet rekinów, dziwnie spokojnych i uczestniczących w masowym okazywaniu mi sympatii. Zgromadziły się tu setki gatunków podwodnych stworzeń i wszystkie zdają się mnie znać. Płyniemy z olbrzymami coraz głębiej, tłumy zwierząt rzedną, woda pieści chłodem i głosami braci. Zdziwiony dostrzegam łagodne światło, wydobywające się z dna zatoki. Czy mieszkańcy oceanu ukryli tutaj małe słońce?

Widzę, że bracia nagle rozstępują się, ale nim orientuję się w sytuacji, uderzam brzuchem o niewidzialną barierę. Przechodzą przez nią głębokie drgania, lecz pozostaje nienaruszona. Odwracam się na bok i uważnie oglądam to, co rozpoznałem jako suchy ląd, a towarzysze tłumaczą mi świat pod nami.

Ochronna bańka kryje kolonię tysięcy ziemiochodów. Z podłoża pod ich stopami wydobywa się żółte, odżywcze światło, które ludzie “wyśnili”, podobnie jak całą enklawę. Ich tłum patrzy tylko na mnie. Podobno ziemiochody czekały na nasze spotkanie bardzo długo. Kilku z nich stoi na podwyższeniu tuż pod barierą, przy jakichś maleńkich jak muszelki wypustkach na powłoce. Moi bracia podpowiadają, że dzięki tym muszlom możliwa jest komunikacja między olbrzymem a człowiekiem. Nie wierzę, ale głos, który dociera do mnie po chwili, nie pozostawia złudzeń. Słyszałem go we śnie: był przewodnikiem w melodii, której doświadczałem co noc.

– Słowiku, bardzo cię przepraszamy, że tak długo musiałeś czekać. – Stara kobieta mówi z wyraźnym wzruszeniem, od którego kręci mi się w głowie. Jest tak, jakbym zaglądał w jakiś inny wymiar i znów słyszał matkę. – Musieliśmy zgromadzić odpowiednią ilość śniących, by cię sprowadzić. Masz potężne gabaryty i znajdowałeś się bardzo daleko, ale nasze hydrofony wyłapały twój śpiew już dawno. Wierz mi, słuchaliśmy cię codziennie. Sprawiliśmy też, że mogli cię słyszeć wszyscy mieszkańcy zatoki.

Zataczam koło nad bańką, muskając ją ciałem, wywijam piruety pomiędzy dźwiękami i olbrzymami. Wykonuję taniec zwycięstwa, radując się każdą chwilą i zapamiętując szczegóły. Rośnie we mnie obawa, że rozkoszny sen lada chwila zniknie.

– Wszystko wyjaśnią ci pozostali śpiewacy, Słowiku. Chcieliśmy cię serdecznie powitać i przekazać ci wyrazy miłości. Twoja pieśń stała się hymnem naszego świata. Możemy dać ci syntezator, dzięki któremu wszyscy cię usłyszą. Czy jest coś, co chciałbyś natychmiast nam przekazać? Skonwertujemy twój głos i każdy w Zatoce Cienia zrozumie twój przekaz.

Zatrzymuję się gwałtownie i wpatruję w drobną sylwetkę siwowłosej ziemiochodki, która obdarza mnie uśmiechem. Słowa wydobywają się ze mnie same, omijając wszelki namysł, co jest do mnie zupełnie niepodobne.

– Nie chcę się obudzić. Pragnę umrzeć. Tutaj, teraz. Przy was.

– Słowiku, ty nie śpisz! To my śnimy! Bardzo przepraszamy, że nasz gatunek wciągnął całą planetę w nienawistny koszmar, przynosząc Ziemi zagładę. Powoli odżywamy, przejmujemy sen, projektujemy go na nowo. Jest nas jeszcze zbyt mało, by ugasić nienawiść, ale rozmnażamy się i rośniemy w siłę. Mogliśmy dać ci sny, Słowiku. Przynieść cię tutaj. Pokazać ci, że pięknie śpiewasz. Twoje melodie są dla nas jak motyle!

Moi bracia i siostry chóralnie potwierdzają. Kiełkuje we mnie nadzieja, że to jednak jawa albo chociaż pośmiertny wymiar, o którym marzyły i opowiadały w swych wspomnieniach ziemiochody. 

– Musimy trzymać się razem, Słowiku. Słuchać nawzajem. Porozumiemy się ze wszystkimi ocalałymi stworzeniami i ukształtujemy nowy świat. Jesteś dla nas bardzo cenny. Codziennie opowiadałeś o rzeczywistości, której dotąd nie znaliśmy, a my odwdzięczaliśmy ci się w snach. Zostaniesz z nami, Słowiku? Pomożesz nam wygasić nienawiść?

Pliszka – młoda samica, która mnie powitała – krąży wokół, nieustannie ocierając się o mój grzbiet i szepcząc kojące słowa. Olbrzymy o ptasich imionach tłoczą się przy bańce, pragnąc doświadczać obecności Słowika. Jestem powodem do święta, upragnionym przez wszystkich głosem. W odpowiedzi na zadane przez ziemiochodkę pytanie zaczynam śpiewać, nie nasycając już melodii tęsknotą i głodem, a spełnieniem. Mimo że mówię do wszystkich, patrzę tylko na zwinną, czarującą Pliszkę.

 

Wiem, że mnie słyszysz, gdy śpiewam w głębinach

dla ciebie warto snuć tę opowieść

światło nadziei w cieniu skał się skrywa

i siła z twoich serdecznych objęć

 

razem możemy wprost z naszych głębin

czerwonej gwieździe do snu nucić pieśni

w zamian za wyśniony, wieczny ocean

motyle melodii poślemy ku powierzchni

 

Gdy kończę, siwowłosa kobieta kręci przez chwilę muszlami, po czym jeszcze raz rozlega się mój głos – obniżony, głębszy i potężniejszy – wypełniając całą zatokę. Odbija się od skał i stworzeń, grzmiąc niby działo, które raz po raz wypluwa wielkie, niosące chłodną bryzę pociski prosto w rozpalone złością słońce. Pieśń porozumienia zdaje się być wchłaniana nawet przez wodę.

Słyszy mnie cały ocean. I odpowiada. Jeśli to śmiertelna mara – koniec jest łaskawy i litościwszy od życia. Jeżeli życie w nowym, lepszym ludzkim śnie – to człowiek równie spektakularnie tworzy wtedy, kiedy zaczyna słuchać, co niszczy, gdy staje się głuchy. Ziemiochody śnią, gdy nasłuchują świata. Ocean szepcze, bym opowiadał o swoich cierpliwych, wytrwałych podróżach w poszukiwaniu miłości, a ludzie sprawią, że świat znów rozkwitnie.

 

Wiem, że mnie słyszysz, gdy śpiewam w głębinach.

Koniec

Komentarze

Ależ to ładne. Najpierw tęsknotą podszyte, potem radością nasycone. Hipnotyczne. No i nie myśl, że Ci słodzę z jakiegoś powodu – wyjątkowo przyjemny oniryczny tekst. Bardzo adekwatny do historii i ładny obrazek.

SPIOLER!

Na początku zastanawiałem się, dlaczego ludzie nie zeszli pod wodę, a potem bum. ;)

SPOILER!

No i jakże wydaje się prawdziwe, że człowiek musi stanąć na krawędzi wyginięcia, żeby zrozumieć, że źle czyni.

Pokonuję wciąż od nowa tę sama drogę, od Szczeliny Wielkiego Mroku ku Złotym Rafom. – literówka.

 

 

 

 

 

Kurczę, mam zawsze problem z oceną i skomentowaniem Twoich tekstów, Naz. Często niby wszystko jest ok, ale jakiś drobny element szwankuje. Tym razem oparłaś opowiadanie na bardzo poruszającym pomyśle – strasznie mi generalnie żal tego wieloryba – ładnie je napisałaś, ale… Wyjdę na marudę, ale czegoś mi brakuje :/ Ten surrealizm chyba do mnie jednak nie przemówił. 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Generalnie ładne, wręcz piękne, poruszające i bardzo smutne. Słowem – czarowne. Ma w sobie ten tekst coś z pieśni – monotonny, spokojny rytm i łagodny klimat ballady… albo trenu. Koncepcja bardzo ciekawa, a i przesłanie głębokie i – być może – prawdziwe.

Niemniej, dla mnie trochę już zbyt poetycki ten tekst, a sama fabuła… znów, mam wrażenie, że – podobnie jak na “Moście” – uciekasz w opowieść dla opowieści; jakby cały świat został stworzony – i niemal unicestwiony – pod tą jedną historię. Brak mi tu logiki i spójności zdarzeń, a za to odczuwam nadmiar zdarzeń stricte życzeniowych.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Blackburn, cieszę się, że przemówiło :) Miało być właśnie ładnie i nostalgicznie. Ocena ludzkiej kondycji też musiała się pojawić, nie mogę bez tego… Dziękuję za opinię, ocenę i wyłuskanie błędu.

gravel, na ów problem z oceną i komentowaniem nic nie poradzę, ale cieszę się, że mimo niego wyraziłaś opinię. Cóż zrobić z brakiem, gdy nie wiadomo, czego brakuje? ;< Może w przyszłości tę dziurę uda się załatać i powieszę sobie w ramce twoją opinię pod tytułem: tym razem niczego nie brakuje ;) Możliwe, że jest tak, jak Cień mówi: to historia dla samego snucia historii. Bardzo prawdopodobne, że więcej tu pragnienia bycia usłyszanym, niż samej treści przekazu.

Cieniu, to bardzo ciekawa koncepcja, powoływać i niszczyć światy dla snucia opowieści. Pomyślę nad tym przy konstrukcji kolejnego tekstu, skoro to się powtarza. A co do logiki i spójności – mam nadzieję, że ów brak nie jest bardzo rzucający się w oczy, bo chodziło tu raczej o zobrazowanie snów, wizji i emocji. Niemniej, logika zawsze jest istotna.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Zapomłem Ci klepnąć.

 

Peace!

 

P.S.

Korzystaj, korzystaj. Lepiej Ty niż ja.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję, Cieniu. Co do peesa, pokręcę tylko głową.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Cieniu, mam pytanie – bez żadnych podtekstów, bo chcę dobrze zrozumieć, o co Ci chodzi. Po prostu jest to ciekawe. Co złego jest w stworzeniu świata pod jedną opowieść? Jaka jest różnica między stworzeniem ruchomego miasta (świata) pod historię bohatera, który nie może się z niego wydostać, a stworzeniem świata na krawędzi unicestwienia pod historię humbaka, który nie może odnaleźć bliskich i tęskni? I co jest nielogicznego w powyższej opowieści? Pytam, bo może przesadziłem, nie dostrzegając czegoś, i nie powinienem nominować do piórka.

A kto daje i odbiera… (i sugeruje się logiką Cienia… :P )

 

Edit: Dla mnie logika jest (bo zgodne ze snem i zamierzeniem), ale logiczne powinno być także dla czytelnika, więc biorę pod uwagę, że może się tu nie zgadzać jakieś równanie zera i jedynek pomiędzy znakami koniunkcji i alternatywy. A co do powoływania światów “bez ontologicznej potrzeby”, bo tak można byłoby to nazwać, to mamy tutaj chyba do czynienia z brzytwą Ockhama na skalę boską. Dobre pytanie zadałeś, Blackburn – też nie widzę w tym nic złego, ale instynktownie dostrzegam też, o co chodzi Cieniowi i zastanawiam się, co by było, gdyby dać ten powód absolutnie pewny i wyraźny (ontologiczny bądź inny, whateva). Ale jaki miałby być powód jego istnienia?

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Blackburnie, spróbuję ująć to wszystko inaczej.

Chodzi mi o to, że w każdy możliwym wypadku mamy jakiś świat i wrzuconych do niego bohaterów. Ale zazwyczaj to bohaterowie dostosowują się do świata, panujących w nim warunków i radzą – albo nie radzą – sobie jak mogą. I pchają opowieść do przodu. U Naz, czasami – w sumie to tutaj i w Moście – wydaje mi się, że jest na odwrót, że to świat; jego konstrukcja, historia i to, co się w nim dzieje, są podporządkowane wyłącznie bohaterom i ich przygodzie, że są wymyślone po tylko po to, żeby dana opowieść mogła wyglądać tak, a nie inaczej. I żeby była bogatsza i ciekawsza. Że to Autorka i stworzone przez nią uniwersum kreują opowieść, nie bohaterowie.

W “Moście” było to ładnie widać, bo mimo całej zawiłości – i trochę bezładu – świata przedstawionego, bohaterka szła praktycznie jak po sznurku od punktu do punktu, niemal zupełnie bez własnej inicjatywy. To sama Nazik wskazywała jej gotową, jak dla mnie nienaturalnie wykreowaną, w gruncie rzeczy nie trzymającą się kupy, drogę, a potem tylko opisywała wędrówkę. Trochę jak w platformówkach, gdzie zawsze idziesz w prawo, bo twórcy gry nie zostawili Ci innej opcji.

Tutaj jest podobnie. Bohater sobie żyje, pływa, śpiewa i – za przeproszeniem – dupi smuty, a potem hyc, świat się miesza w jego sprawy i problemy egzystencjalne rozwiązały się same. Co tak naprawdę zrobił w tym opowiadaniu Słowik? Jak dla mnie, został sprowadzony wyłącznie do roli narratora we własnej opowieści.

Bardzo wyraźnie było widać coś podobnego też u Kinga w “Mrocznej Wieży”, gdzie co rusz autor usłużnie podtykał bohaterom jakieś proste rozwiązanie, zdarzenie, osobę czy cokolwiek innego, co generalnie brało się znikąd i nie było logicznym następstwem fabuły czy specyfiki świata przedstawionego, a co pchało bohaterów do przodu właściwie niemal bez ich inicjatywy. Musieli tylko pokonywać koleje qesty. Oczywiście nie cała powieść jest w ten sposób skonstruowana, ale podobne przypadki są tam stanowczo zbyt liczne. Ale może wynikało to z faktu (znaczy faktu jak faktu, ale wrażenie pozostało przemożne), że sam S. dokumentnie się pogubił w swojej historii i nie wiedział, jak wybrnąć. A może po prostu jest zwykłym wyrobnikiem i pisał, co mu było wygodniej, świadom, że kasiura i tak z tego będzie i tak będzie?

Wciąż nie wiem, czy wyraziłem się dostatecznie zrozumiale – pewnie nie – więc w razie czego jestem otwarty na dyskurs i będę próbował dalej.

I też nie twierdzę, że to złe. Twierdzę natomiast, że mi się nie podoba. Mam koszmarną alergię na Deusy Ex cokolwiek i nic na to nie poradzę.

 

Tylko co moja logika ma do dawania i oddawania, to ja nie znaju…

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Użyję tutaj porównania, które być może odda i odczucia gravel, i Cienia – ocean Solaris.

Ocean tworzy dzieła na swej powierzchni, masę dzieł, i one często są piękne (ocean potrafi nawet ustalić sobie stabilną orbitę wokół dwóch Słońc i obrazować funkcje wyższej matematyki!), ale jednocześnie są beztreściowe, niedopełnione. Ocean Solaris jest wiecznie zwrócony ku sobie, niezainteresowany kontaktem ze światem zewnętrznym. Bóg w powijakach, nie potrafiący powołać do życia realnego, samodzielnego uniwersum, w którym powstaną oderwane od niego jednostki, a nie tylko kreacje o ścisłych, nadanych kształtach, które mają coś zobrazować. On nakreśla kształty życia, ale go nie daje. 

Ale nie zawsze jestem oceanem Solaris! Co też Cień ujął, bo mówi o dwóch tekstach. Ale też uważam, że Solaris tworzy inną płaszczyznę dla poznania (a raczej niepoznania) i sposobu tworzenia, i że ta “sznurkowatość”, podobna aktom kreacji ułomnego boga, ma prawo bytu :P

 

Cieniu, bez prywaty, chodziło o to, żeby swoim odczuciem się kierować, a nie cudzym. I przestaję już metaforyzować, tylko odchodzę od kompa, bo niedługo przyrosnę.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

O właśnie, Naz, zapomniałem dopisać w moim komentarzu, że podczas czytania, miałem przebłysk skojarzenia z oceanem Solaris. Nie potrafię wskazać w opowiadaniu, który fragment podsunął takie skojarzenie, bo jednak solarisowy ocean to zupełnie coś innego, no ale taki przebłysk był.

 

Cieniu, nie trzeba więcej wyjaśniać. Dziękuję za obszerniejszy komentarz, bo poprzedni był nazbyt lapidarny. Teraz już wiem, że z nominacji się nie wycofam. Bohater jest humbakiem, który po prostu potrzebuje pomocy (świetna gra na emocjach czytelnika), a to właśnie w gestii ludzi leży inicjatywa wyrwania go z opresji. Ja tak na to patrzę. Oczywiście bierny bohater może irytować, ale mnie on w tym opowiadaniu nie przeszkadza, a nawet uatrakcyjnia, pokazując jak ogromna odpowiedzialność spoczywa na ludziach.

Forrest Gump też nie należy do inteligentnych bohaterów, i to otaczający go świat i ludzie kierują jego losem – on jest tym piórkiem na wietrze. A jednak polubiłem tego bohatera.

Więc rozumiem, że odbiór tekstu to kwestia gustu. I jeszcze raz dzięki za obszerny komentarz. :-)

Jak pisałam już w komentarzach przy becie – do mnie tekst trafił. Jest piękny, poetycki, Enazet maluje słowem obrazy. A na dodatek takim humbakiem może stać się każdy z nas, więc choć dzieje się to w świecie zwierząt, ja ujrzałam odniesienie do współczesnego świata i ludzi.

I dla mnie nie ma nic w tym złego, że to świat kieruje bohaterem, w końcu nawet w rzeczywistości często tak bywa, że coś z zewnętrza wpływa na nasz los. Nie zawsze sami możemy nim kierować.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wyjątkowo nie lubię kiedy ktoś próbuje opowiadać mi swoje sny. Podobną niechęć odczuwam, gdy orientuję się, że przychodzi mi przeczytać opowiadanie, którego przyczyną powstania było, niezrozumiałe dla mnie, pragnienie podzielenia się osobistymi doznaniami sennymi Autorki.

Doceniam porządne wykonanie, ale wybacz, Enazet, Twój sen mnie zmęczył.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Blackburn, bemik, trafne spostrzeżenia. W Moście bohaterka miała na ten most przede wszystkim trafić. Tutaj wieloryb miał zostać uratowany. Więcej pragnień nie było, jak jedno pognębić, a drugie zbawić ;) 

bemik, dziękuję za punkt!

Reg, snem był tylko wieloryb lecący przez niebo, z którego paszczy wylatywały motyle. Nie więcej ;) A historię chciałam opowiedzieć tego stworzenia, taką z happy endem. Ale rozumiem, że nie siadło.

 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ano, niestety, nie siadło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ech, to dalej nie tak. Chyba. Nie chodzi o samego bohatera bo jest tutaj ofiarą Autorki, tylko świat przedstawiony, który dla mnie sprawia wrażenie raczej makiety stworzonej pod konkretną scenę, a nie spójnej i, że tak powiem, samoistnej całości. W tym trudnym do ogarnięciu filozofowaniu Naz jest chyba sporo z tego, co tak nieudolnie próbuję przekazać.

 

A tak w ogóle, to mega szacun dla Marka za tą grafikę. Naprawdę zachwycająca.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

tę grafikę, Cieniu, TĘ cheeky

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie no, chyba wiem o co kaman… chyba… ;) Mamy humbaka i jego problem, więc stwórzmy świat, żeby ssak mógł w nim istnieć, pod ten jego konkretny przypadek, i niech świat za niego rozwiązuje problemy. Tylko, wybacz, Cieniu, nie łapię, dlaczego to wyróżnia opowiadanie Naz, porównując do innych wysoko ocenianych. Ale możliwe, że to moja nieudolna logika, nie potrafi odróżnić (anty)koncepecji papierowego świata (hmm… świat z papieru… to mogłoby być ciekawe uniwersum na opowiadanie. ;-).

Mamy emocje (współczucie, na końcu radość) mamy świat na krawędzi unicestwienia i miniprzesłanie, że ludź sam se to zrobił, interesującą bąbelkową technologię i trochę innych smaczków. Dobrze się bawiłem, czytając. Ja pierdzielę… no mi się podobało i wdupu z tym… ;)

 

Jeden samotny wieloryb, marne trzynaście tysięcy znaków i taka dyskusja :P Swoją drogą, kto ma wiedzę, co dzieje się w głowie tak olbrzymiego stworzenia? Może jest wiedzione wyłącznie instynktem i głodem, bez świata wewnętrznego (i możliwości świadomego decydowania o czymkolwiek). Ja się znam tylko na delfinach, które są bardzo inteligentne i samoświadome – na przykład widzą się w lustrze.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przeczytane i przetrawione literacko. Pozdr.

Wybaczam Blackburnie.^^

 

Ja widzę różnicę w tym, że dostrzegam “makietowość” tego świata i nierację bytu, jeśli okroić ten – czy mostowy – z danej opowieści. Jednym słowem, razi mnie wymuszona sztuczność, czy też po prostu tej sztuczności wrażenie, bo absolutnie się nie upieram, że mam rację w jakiś sposób bardziej prawdziwą niż “moją i najmojszą rację” (no dobra, to nie było jedno słowo).

Ale ale! To są moje takie widzi mi się i bynajmniej nikogo nie próbuję przekonać, że tak właśnie jest i że nie powinien się ten tekst podobać. A tym bardziej, że przesłanie do dupy, etc. Nic z tych rzeczy. Zapytałeś, więc odpowiedziałem, najlepiej jak umiem. Choć teraz sam już nie wiem, czy to moje wrażenie da się precyzyjnie zdefiniować.

 

Bemik, Twoje szczęście a mój pech, że spiąłem chude półdupki i pogoniłem z Dzieciństwem, bo chętnie bym sobie teraz trochę przycwaniaczył. A tak, to zostaje zejść z chmur na ziemię i przyznać się do błędu.

Ekhem…

Szacun ze tą grafikę!

 

Peace!

 

P.S.

Żartowałem.

Szacun za grafikę, po prostu.^^

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Bardzo ładne :)

Jeszcze dziesięć lat temu zrozumiałbym bez żadnego ale, dzisiaj jednak inaczej pojmuję samotność. Czytając Twój tekst, aż samo mi się nasuwało na język pytanie (odnośnie tego prawdziwego walenia, nie tekstowego): a może po prostu on chce być sam? Nie zmienia to faktu, że tekst mi się bardzo podobał i dziwię się, że nie ma go jeszcze w B.

F.S

Punkt od Ryszarda! Punkt od Ryszarda do Biblioteki! Czy wszyscy to widzą? ;) Dziękuję za odwiedziny i Bibliotekę, Ryszardzie :)

 

FoloinStephanus, dziękuję za lekturę i opinię :) Samotność ma tyle wymiarów, ile jest ludzi (a jak widać, nawet zwierząt). Jeśli pan samotny chciałby być sam (w sensie, zaprzeczył instynktowi i nie chce się rozmnażać), po co nawołuje i pokonuje wciąż te same, wielkie odległości? 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ja to jednak nie będę się nad nim “litował” i pół żartem, pół serio napiszę: może on woła “odczepciesięodemniedocholery”, choć nie wiem jak na to zapatrują się znawcy waleniego języka i czy walenie znają cholerę. Z drugiej strony, jakby chciał to by znalazł.

A tak serio-serio natura jeszcze nie raz zadziwi i to co uważane przez nas za dziwactwa, może wcale takimi nie być.

 

F.S

Autorko, tak Ty, jak i ja jesteśmy zafascynowani filozoficznymi pytaniami, które już dawno postawił Stanisław Lem w “Solaris”, a potem w powieści “Fiasko”. Jestem zadziwiony Twoją wyobraźnią i nieszablonowymi przemyśleniami. Ty naprawdę nie dajesz się nigdzie zaszufladkować i wymykasz się wszelkim literackim szablonom. O samotnym wielorybie pisała też inna autorka, chyba Grawel – dobrze by było skonfrontować oba teksty. Ja po prostu nie czuję się na siłach, aby Twoją twórczość komentować, bo po prostu nie dotrzymuję Ci pola. Pozdrawiam z mieszaniną podziwu i niepewności co do swoich odczuć.Masz teraz dwadzieścia pięć lat, i doprawdy nie wiem, gdzie muza Literatura Cię zaprowadzi.

A do mnie waleń nie przemówił. Za słodkie. Jako tekst dla dzieci pewnie by się nieźle sprawdził, ale ja wyrosłam.

Babska logika rządzi!

Niestety, pozostaję wrażliwa jedynie na własne sny. A to opowiadanie, choć rzetelnie napisane, tego nie zmieniło :(

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Ryszardzie, nawet nie wiem, co odpisać na takie słowa. Ale zapamiętam je sobie bardzo dobrze i niech mi wskazują drogę :)

 

Gravel, pisałaś o wielorybie? ;>

 

Finklo, Fleur, nie zawsze mogę was zauroczyć, ale będę jeszcze próbować. Dziękuję za odwiedziny.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Hmm… Naz… Cóż mogę powiedzieć… Najbliżej mi do opinii Ryszarda – tej pierwszej XD

Gnębiony jestem wielce w miesiącu czerwcu, jednak pospieszne zerknięcie na Twoją przedmowę upewniło mnie, że tekst muszę przeczytać. Czym szybciej – tym lepiej ;)

A zatem dokonałem tego i szczerze przyznam, że trudno to opowiadanie ocenić. Można (i chyba należy) analizować je na różnych płaszczyznach… Spróbuję wypunktować to, co najważniejsze (moim zdaniem), tak będzie, myślę, łatwiej ;)

1 – Warsztatowo to jest cudeńko – poetyckość na najwyższym poziomie, zdania budowane z wielką maestrią, Twój sen jawił się przed moimi oczami jakbym sam go zwizualizował (wow, to słowo chyba nie istnieje ;D ), choć nie lubię czytać cudzych snów. Z drugiej strony, Ty nie jesteś cudza, tylko swoja, więc niezbyt mi to przeszkadzało :D (Dobra, teraz będzie bardziej konkretnie!)

2 – Opisy są bardzo bogate i choć brzmią pięknie, to jednak w pierwszej części opowiadania (przed wyłowieniem) oscylują wokół tego samego – samotności i nostalgii. Trochę, na swój elegancki sposób, przegadane są te pierwsze cztery akapity… Niezbyt interesujące, jeśli nie jest się przejętym losem wieloryba (ja byłem tak w 60%, przemowa zrobiła swoje ;) ).

3 – Przekaz jest jasny i podany w bardzo atrakcyjnej formie – opowiadanie wzmaga zainteresowanie podwodnym światem i przemierzającym go istotom… Pouczające i poruszające – do tego chyba nie można się przyczepić. Sugestywność Twych opisów jest godna pozazdroszczenia :)

4 – Zapomniałem już części tego, co chciałem Ci przekazać, więc przejdźmy do meritum ;)

Pomimo swej elegancji, tekst dla przeciętnego czytelnika (a zakładam, że taki jest Twój cel – wydawać książki, czy zbiory opowiadań, które cieszyłyby się popularnością na półkach Matrasa, czy Empiku) jest zbyt hermetyczny – za dużo tu formy, a za mało treści. Z takiej “rodzajowej” scenki można zrobić krótki, poruszający filmik, jednak to opowiadanie raczej nie zadowoli przeciętnego Kowalskiego, który kupi sobie książkę, by poczytać przed pójściem spać. Masz świetny warsztat i masę doskonałych pomysłów – myślę, że mogłabyś przedstawić je w bardziej atrakcyjnej formie ;P

5 – Zgadzam się z uwagami Cienia, choć podsumowałbym je w prostszych słowach – dla mnie taki świat, to makieta. Wieloryb go przemierza, jednak widząc drewniane stelaże nie jestem w stanie uwierzyć tak do końca… Generalnie nie lubię tworzenia światów pod jedną historię, chociaż są chlubne wyjątki – jakbyś miała ochotę, zajrzyj do najdroższej sercu memu Tenszy i jej opowiadań “Dwie głowy węża” oraz “Dzieci Posejdona”. Stworzyła tam świat pod historię, ale jest on bardzo wiarygodny i reakcje są wtedy – “chcę książkę!” ;D

6 – Ilustracja Marka piękna, choć mój prosty umysł nie jest w stanie jej do końca zinterpretować… Balonik? Czyżby jako alternatywa podwodnego świata, obiekt, który może nieskrępowanie unosić się w przestrzeni, gloryfikując jej piękno? :D Tej “skóry węża” w górnej, środkowej i prawej części też nie rozumiem. Niemniej, wygląda ekstra :D

7 – Sam już nie wiem… Dużo można prawić, ale zmęczyłem się ;( Chyba idę spać… Proszę Cię, pisz bardziej przystępnie Nazulko, wszyscy na tym skorzystamy ;D

Ale podobało mi się – dawno nie myślałem tyle nad jednym, krótkim tekstem ;)

 

PS. Aaaa, właśnie! I cóż to za zapożyczanie moich imion? ;P Skowronek też bardzo ładnie śpiewa ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

I dla mnie historia o waleniu, jest przerostem formy nad treścią. Zupełnie do mnie nie trafia i poniekąd też zgadzam się z poprzednimi opiniami o papierowatości świata. To świat został stworzony dla bohatera, nie na odwrót. Podobnie odczułem to w Moście – który muszę dokończyć, bo przerwałem w którymś momencie. 

Jednak, jestem literackim troglodytą. Wiersze do mnie w ogóle nie trafiają, więc może po prostu jestem za mało wrażliwy. 

CountPrimagen, nigdy nie będę pisać dla przeciętnego Kowalskiego. Nie dlatego, że przeciętnym Kowalskim gardzę, nic z tych rzeczy. Nie chodzi też o to, że nie potrafię. Ja zwyczajnie nie chcę.

Ale jak niedługo sięgniesz po moją książkę (która najpewniej będzie leżeć na półce w Empiku, tylko co to jest w ogóle za wyznacznik?), znajdziesz w niej zarówno trochę górnolotności, jak i zwykłość (brak przerostu formy nad treścią, dużo akcji, wartkie, miłe dialogi itd.). Ja sama jak i inni uczestnicy procesu wydawniczego wspólnie działamy tak, by książka była trochę wymagająca (bo znaczne wyzwanie dla czytelnika, jak to określono na początku, równa się niewielkiej liczbie usatysfakcjonowanych odbiorców), i jak najbardziej atrakcyjna. Pisanie sobie ckliwych, poetyckich opowiadań, mój drogi, a pisanie książek, które mają się sprzedawać, to są dwie bardzo różne sprawy, wiem o tym, ale nigdy nie poświęcę mojego stylu na rzecz czegokolwiek. Jednak można go ukształtować tak, by był przystępny. Nie musisz się obawiać, że nie podołam. Bo podołam :P Uczę się cały czas.

Dziękuję ci za obszerną opinię i szczegółowe pochylenie się nad moim tekstem!

 

AdamSkoczek, ciągle eksperymentuję, dodaję tutaj jak najbardziej odmienne teksty, więc może następnym razem uda mi się trafić w twój gust! :) Dziękuję za odwiedziny.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bardzo ładnie napisane, a przedstawiona samotność rzeczywiście porusza. Tytuł piękny. Czytałam z przyjemnością, ale jednak po pewnym czasie pojawiło się znużenie. Rzeczywiście waleń tylko płynie i smęci – pięknie i poetycko, ale jednak ;) a całą robotę z fabułą odwalają zewnętrzne okoliczności (nie wczytywałam się dokładnie w komentarze bo już mnie dopada zmęczenie, ale chyba o coś podobnego chodziło Cieniowi). W każdym razie obcowanie z pięknym językiem przyniosło mi dużo przyjemności :)

Ależ ja wierzę, że podołasz, Naz. I z pewnością rozliczę Cię z powyższej wypowiedzi. ;P

A kiedy, że tak powiem, słowo ciałem się stanie?

 

Ach, jeszcze jedno. Twoje opowiadanie przypomniały mi pewien piękny, fanowski teledysk. Pooglądaj GO, powinien przypaść Ci do gustu :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Klikam za piękne opisy przeżyć wewnętrznych samotnego wieloryba, tęsknoty za kontaktem z innymi wielorybami, a przede wszystkim za samicą. 

Nie jestem przekonany do ziemiochodów i lądowietrznych. Czy chodzi o zwierzęta lądowe i o ptaki? Później i tak pojawia się w tekście zwierzę-człowiek i przymiotnik “ptasi”. Wolałbym, żeby wieloryb dzielił ze mną słownictwo ;)).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Werweno, Nevazie, dziękuję za lekturę, Bibliotekę i opinie. Cieszę się, że język przypadł do gustu i ubolewam nad wytkniętymi zgrzytami. Nevazie, chciałam wprowadzić jakikolwiek smaczek odmienności od człowieka, żeby waleń nie był taki nienaturalnie ludzki. Ale być może to nie do końca trafiony zabieg.

 

CountPrimagen, a żebym to ja wiedziała, kiedy dzieło wyłoni się z procesu wydawniczego… Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy… :P

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bardzo poetyckie smiley. Takie trochę ekologiczno-naiwne, ale ma swój urok – fajnie się czyta.

A tak z wrodzonego mi czepialstwa – śpiew wielorybów mogą wyłapać hydrofony, na pewno nie radary wink!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Podejrzewałem, że taki właśnie miałaś zamiar. Uważam jednak, że nazwy zwierząt i roślin przywodzą na myśl właśnie naturę. Spodobało mi się, w jaki sposób niedawno Morgiana pokazywała świat oczami szczeniaczka i jakich używała porównań – polecam żebyś zerknęła, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś. Słowa, które Ty tu zaproponowałaś wydały mi się właśnie nienaturalne i przekombinowane : >. Ten efekt jeszcze bardziej się uwypuklił, kiedy na końcu pojawiły się jednak nazwy różnych ptaków. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

A mnie się dla odmiany lądowietrzni i ziemiochody bardzo podobały :) Ale tez mnie zakłuło w oko, gdy potem pojawił się przymiotnik “ptasi”.

Chyba to kwestia gustu. W moim odczuciu np. “podniebni bracia” albo “pierzaści bracia” brzmiałoby już mniej sztucznie. Próbując śledzić oryginalną koncepcję Naz, a przy tym wchodząc wielorybowi głębiej do głowy – może  “pióropłetwi” i “nogopłetwi”. ;))

Nie wiem jak wam, ale mnie sprawia przyjemność wymyślanie nowych słów. To, że komuś czasem się nie spodoba, to już chyba ryzyko zawodowe pisarza.  

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki za odwiedziny, Staruchu, i trafną uwagę!

 

Nevazie, ja też lubię wymyślać słowa, nawet języki – skonstruowałam mowę każdej nacji w Panu Snów, a różne elfy gadały odmiennymi narzeczami. Nie wiem, jak mi się chciało ani po co to było, ale pewnie za dużo Tolkiena. Pióropłetwi i nogopłetwi brzmi ciekawie ;D

 

Ach, tu cały ambaras w tym, że wieloryb zna ludzkie określenia przez to nawiedzanie snami – tych “lądowietrznych” i “ziemiochodów” używa raczej z nostalgii czy z przyzwyczajenia…

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Właśnie przekonałaś mnie do zakupu swojej książki ;).

Jak mi się nie spodoba, to nie zostawię na niej suchej nitki :P.

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

W takim razie czeka cię wyzwanie pod postacią braku redakcji! :D Czego następstwem jest oddzielenie czytelnika od fabuły skomplikowanym wstępem. Ale mimo to recenzje wcale mnie nie pogrążają ;) W niedalekim planie mam przeredagowanie pierwszej części i druk całego tomu, wraz ze wspaniałymi ilustracjami vyzarta.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Tekst ładny, poetycki, choć nieco trudny. Bez wstępu mogłoby być ciężko przez to przebrnąć. Ale przesłanie i cała ta wielorybia inicjatywa do mnie przemówiła:)

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

Jako że postanowiłem tekst nominować do piórka powtórzę opinię z bety.

Bardzo dobrze napisany tekst. Chociaż nie lubię takich onirycznych klimatów całkiem mi się podobało. Opisy podwodnego świata bardzo udane i wciągające, wprost się przez nie płynęło. Rysunek doskonale dopełnia opowiadanie.

Starzeję się, cholera – i najwyraźniej robię się nieprzemakalny.

 

SPOILER ALERT.

 

Warsztatowo – bardzo.

Opisy – śliczne, masz wyobraźnię bardzo plastyczną.

Fabuła – umm, emm, jaka fabuła? ;-) Pływam, jestem samotny, deus ex machina i już mnie słyszą, happy end. Oj jak mnie ten deus usztywnił i nastroszył, straszliwie…

Ilustracja – bomba.

 

Mam wrażenie, że przeczytałem moralitet. Ponadto mam kolejne wrażenie (w związku z wrodzoną wrażliwością), że bez przedmowy ten tekst zwyczajnie byłby mało zrozumiały, że bez tego wprowadzenia on po prostu… nie istnieje. Bez przedmowy przyczyna samotności wielorybka nie jest do końca wyjaśniona w tekście, fascynacja śniących zwierzakiem i jego samotnością też nie.

 

Sam pomysł wyjściowy jest genialnie piękny. Zdychający gatunek ścierwożerny, człowiek, w podrygu zbyt późno nabytej mądrości, znajduje i zachwyca się nieszczęśliwą samotnością wielorybka – aż do punktu,  w którym daje mu możliwość komunikacji.

Czy taki dar przyniósłby wielorybkowi więcej szkody czy pożytku?

A co z adaptacją? Absolutnie możliwa, ale czy bezbolesna?

Czy bohater, zyskując możliwość rozmowy z innymi waleniami, nie straciłby czegoś innego? Świat częstotliwości jest piękny. Na jakich komunikują się delfiny? Na jakich wieloryby? A na jakich artefakty wypalonego umierającą gwiazdą świata – podwodne boje radiowe, może akustyczne…? A sama gwiazda, przeciez to pełne spektrum emisji, co śpiewa gwiazda? I czy wieloryb słyszy jej śpiew? Wszak woda to gęsty ośrodek, świetnie przenosi wszelkie fale?

Tak se tylko pytankami pop…lam ;-) myśląc, co by mnie w tekście zahaczyło, gdyby tam było.

 

Imo, mimo, że ładnie, to za płytko. Aż szkoda pomysłu, czuć, że impuls rządził pisaniem, a tu chyba trzeba by go ujarzmić i tak zbudować opowiadanie-wzmacniacz, żeby tym końcowym tekstem rozedrgać czytelnika. Duży plus za pasujący do historii happy end, takie pozytywne zakończenia ogrzewają serducho.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dziękuję za odwiedziny, opinie, nominacje, krytykę i wszystko! Psycho, uwagi trafne, to nie pierwszy i niestety, pewnie nie ostatni tekst, gdzie pomysł wybuchł i tylko chwilę jarzył się na horyzoncie, nim się wypalił. Na szczęście wszystko biorę sobie do serca – kto by nie korzystał z darmowej nauki? Problem tkwi chyba w nadmiernej ilości pomysłów i zbytnim rozpraszaniu się – wymyślę coś, szybko chcę spisać i zamknąć, i zabrać się za coś innego. Niemniej cieszę się, że opko broni się obrazami i słowami. A ja idę ćwiczyć dalej :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Do mnie też nie trafiło. Ładnie napisane, tego odmówić nie mogę. Ale o ile tekstem S.Leiss byłam zachwycona, tu odczuwałam jedynie konfuzję i znużenie. Ale ja jestem w ogóle impregnowana na poetyckie teksty przypominające senne marzenia.

Chyba wyrosłam z takich lirycznych tekstów, bo znużyła mnie ta opowieść. Zabierałam się za nią kilka razy, aż obowiązek wymusił przeczytanie do końca. Przykro mi, ale mimo doskonałego warsztatu, po prostu nie dotarło do mnie.

Jakbyśmy nadawali i odbierali (tekst i ja) na różnych częstotliwościach. 

Na pocieszenie dodam, że za to obrazek mi do wyobraźni przemawia :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za odwiedziny i opinie, za brak satysfakcji przepraszam. Śniąca, nie wydaje mi się, by można było wyrosnąć z lirycznych tekstów! ;) Czy “dorośli” muszą czytać tylko czystą prozę? 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przerost formy nad treścią przytłacza. To bardzo ładny tekst, ale nic więcej o nim dobrego powiedzieć nie mogę. Niestety, za mało według mnie na piórko.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Może nie najszczęśliwiej się wyraziłam. Czasem lubię poczytać poezję, teksty poetyckie też, ale właśnie czasem. Do tego potrzebny jest (przynajmniej dla mnie) odpowiedni nastrój. A właśnie się czuję, jakby pozostał gdzieś dawno i daleko za mną (stąd może napisałam, że wyrosłam). 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

To przemawia do mnie bardziej :)

 

Tenszo, rozumiem. Dziękuję za opinię.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Jak zawsze jednocześnie nie cierpię i uwielbiam twoją twórczość. Nie cierpię, bo zmusza mnie do uważnego czytania i myślenia (myśleć, czytając? Niedorzeczność!), a poza tym twoje umiejętności literackie zawsze wzbudzają u mnie trochę takiej zwyczajnej, ludzkiej, małostkowej zazdrości. Uwielbiam, bo jednak mimo wszystko piszesz pięknie, a twoje historie przeważnie – mimo wymagającej skupienia w odbiorze metaforyzacji – czytają się same. W małych porcjach, którymi można się delektować, nadają się idealnie. 

A przynajmniej tak słyszałem.

Bardzo mi się zrobiło ciepło na sercu, vyzarcie, czytając twój komentarz :) Czego tu zazdrościć, skoro w zwykłym poście potrafisz użyć smacznych słów? Wcale nie chodzi mi tutaj o łechtającą pochwałę, a budowę zdań i wyrażenie myśli. Dziękuję za uwagę i opinię.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Poruszana tematyka zapewne ciekawa, ale jak dla mnie nieco zbyt poetycko przedstawiona. Choć pięknie napisana, nie porusza wszystkich strun w sercu, tak jak powinna.

Czy przez to jestem nieczuła? Może albo po prostu z takimi tekstami mi nie po drodze… :(

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Patrząc na mój avatar, chyba było oczywiste, że w końcu się tu zjawię :)

Wizja bardzo mi się spodobała. (Sam motyw samotnego wieloryba też niesamowity, ale za to odpowiedzialna jest natura). Co tu wiele mówić, fajnie się to wszystko wyobrażało. Jeśli już mam się czegoś przyczepić, to chyba trochę przesadziłaś z formą. To, co przedstawiasz, jest wystarczająco poetyckie, oniryczne – po co na siłę upiększać to jeszcze poetyckim językiem? Czekam na Twój tekst, w którym proporcje będą wyważone tak, że nie będę miał się czego przyczepić :D Może po prostu wystarczy w tekst z dobrą akcją (jak w “Interferencji”) wpleść liryczne perełki? 

I jeszcze dwie rzeczy.

Sen o powierzchni powtarza się.

Z tego, co pamiętam, nie powinno się dawać zaimków na końcu zdania. (Chyba że chcemy coś zaakcentować).

człowiek równie spektakularnie tworzy wtedy, kiedy zaczyna słuchać, co niszczy, gdy staje się głuchy. 

Piękne.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nowa Fantastyka